To coś w rodzaju tęsknoty za czymś, czego nawet się nie zna. Ale wiemy, że to istnieje. Rzym widziałam kiedyś tylko w telewizji i na instagramie. I choć ciągnie mnie do wszystkich europejskich stolic - to ta krzyczała do mnie w szczególności.
No i stało się. Mój pierwszy raz z Rzymem był spontaniczny i totalnie szalony. Poleciałam tam z torebką, na jeden dzień i noc, bez żadnego noclegu! Nie było to zbyt odpowiedzialne, ale czy nie takie akcje wspomina się na starość najbardziej? No właśnie! Drugi raz też był dość spontaniczny. Miałam lecieć prosto z Polski do Malagi. Wyszło tak, że poleciałam najpierw na jedną noc do Rzymu, a potem stamtąd miałam bardzo tani lot (bodajże 19 euro) do Malagi, linią Ryanair.
LOTY I DOJAZD DO CENTRUM
Leciałam linią Wizzair z lotniska Warszawa-Chopina na lotnisko Rzym-Fiumicino. Lot w jedną stronę kosztował mnie ok. 200 zł, nie pamiętam dokładnie, ale kupowałam go dosłownie na 2-3 dni przed. Do centrum miasta z Fiumicino można dojechać autobusem Terravision za około 8 euro. Dojeżdżamy tym autobusem na dworzec Roma Termini. Z tego co wiem jest też opcja pociągu regionalnego albo pociąg Leonardo Express (14 euro).
Nasz autobus do centrum jechał około godzinki. Przyznaję, że było komfortowo, a czas szybko mija kiedy za szybą podziwiasz zupełnie nowy kraj. Dobrze jest wykupić bilet w dwie strony na stronie przewoźnika, bo jedna strona wychodzi wtedy za 6 euro. Dzieciaczki do 4 lat mają podróż za free :)
NA MIEJSCU
Przyznaję, że kiedy jestem w danym kraju kilka dni, to w pierwsze dwa odhaczam wszystkie najbardziej turystyczne atrakcje. Potem po prostu lubię się zgubić i już niespiesznie delektować się wszystkim wkoło. Będąc w Rzymie na jedną dobę, było trochę biegania, ale przyznaję, że to nadało wszystkiemu jeszcze większego szaleństwa.
Śledziłam mniej więcej nasze kroki w Google maps. Widząc na mapie różne punkty po prostu się tam kierowałyśmy. Ale bez sztywnego planu - odbijałyśmy w różne miejsca i uliczki, które wydawały nam się ciekawe. Warto właśnie w taki sposób po nim połazić, bo tam wszystko jest naprawdę piękne :)
Napiszę Wam teraz jakie miejsca jest warto zobaczyć. Mam też wiele pięknych zdjęć, które mam nadzieję, choć trochę oddadzą klimat tych wyjazdów.
JEDZENIE
Niestety był to zbyt krótki czas, żeby potestować lokalne jedzenie. Ale wystarczy, że będziecie będąc w danym miejscu, szukali na mapie tripadvisor dobrze ocenianych miejsc, zdjęć. Na pewno znajdziecie coś dla siebie. Podstawą jest zjeść dobry makaron. Ja za pierwszym i drugim razem wybrałam carbonarę - no i znaleźć dobrą cukiernię/kawiarnię żeby skosztować cannoli i napić się kawki :)
NOCLEG
Za drugim razem miałyśmy już zarezerwowany nocleg. Było to przytulone mieszkanko z fajnym balkonem i wyniosło nas na tą jedną noc po ok. 150 zł na głowę.
PODSUMOWUJĄC...
Rzym jest naprawdę fantastyczny i warto się w nim trochę zgubić. Ja nie używałam w ogóle komunikacji, bo jestem fanką dłuuugich spacerowych tras. Wszędzie chodziłam na pieszo, dzięki czemu zobaczyłam dużo więcej, niż bym sobie zaplanowała.
Warto zaplanować sobie taki city-break i dopasować go do własnych potrzeb. Może chcecie zrobić to w formie spacerowania, może wolicie wycieczkę objazdową, albo z przewodnikiem - wybór należy do Was.
Rzym w swojej ofercie ma Itaka i są to zarówno oferty wycieczek objazdowych, city-break czy ciekawe cenowo oferty Last Minute. Takie lubię najbardziej! :D
Dajcie znać, czy byliście już kiedyś w tym wspaniałym mieście i jaka jest Wasza opinia?
Coraz większymi krokami nadchodzi moja wymarzona podróż... wyjazd na Bali! Sama jeszcze lekko w to nie dowierzam. Jest to na mojej liście marzeń od dawna. Kiedyś miałam nawet plan, żeby rzucić wszystko i przeprowadzić się tam z Polą. Ale póki co... wystarczą wakacje! :))
O wyspie Bali, słyszał chyba już każdy. Piękna, rajska wyspa, która zdaje się być idealnym miejscem do ucieczki od szarej codzienności i obowiązków. Zachwycająca roślinność, rajskie plaże, cudowna woda i niezapomniane wschody i zachody słońca.
NOCLEGI
Jeżeli chodzi o noclegi, to Bali ma naprawdę szeroki wybór. Ja cenię sobie spokój, więc raczej idę w kierunku prywatnych willi do wynajęcia na wyłączność. Oczywiście nie muszę tutaj dodawać, że willa musi posiadać basen, to chyba oczywiste! :D Gdzie dokładnie? Rodzinom z dziećmi szczególnie poleca się Ubud. Przepiękna miejscowość w głębi wyspy, pośród pól ryżowych.
POGODA
Jeżeli chodzi o termin kiedy najlepiej lecieć, to z tego co się dowiedziałam, na Bali pora sucha przypada na kwiecień-październik. Bardzo wiele osób chwali sobie wrzesień jako pogodę idealną do zwiedzania. W głębi wyspy temperatura w dzień to nawet 30 stopni, a nocą około 22. Bajka! :) Jeżeli chodzi o porę deszczową, najbardziej intensywne opady występują w listopadzie. Smuteczek - to w tym miesiącu zawsze mam największą ochotę uciec z Polski ;)
Wiele osób pyta mnie: Ala, nie da się gdzieś bliżej?
Po co od razu tak daleko? ;) No jasne, że się da. Ale wychodzę z założenia, że świat jest tak wielki, że nie ma co się ograniczać. Bali to dla mnie inny świat i zupełnie inna kultura, której jestem zwyczajnie ciekawa. Ludzi, ich tradycji, podejścia do życia. Inny klimat i kontynent to też inna roślinność, inne powietrze, inne zwierzęta. Dla mnie niezwykle ważne jest obcowanie z naturą i powrót do korzeni... Tam żyje się inaczej niż w Europie i to chyba kusiu mnie najbardziej. Kocham Warszawę i kocham Europę, ale chcę zobaczyć inne realia życia, bardzo mocno w ciele czuję to pragnienie.
LOTY
Polska-Bali ok. 13,5 godz. (lot bezpośredni)
Polska-Bali ok. 17 godz. (lot z przesiadką)
Ja jestem wygodna i dla mnie najlepszą opcją jest lot bezpośrednio. Bezpośrednio czarterem na Bali lata Itaka (w terminach do marca 2025) - i warto sobie zajrzeć do ich ofert, bo ceny są naprawdę atrakcyjne.
BALI - co warto zobaczyć?
To są moje TOP3. Ale lista DOŚWIADCZEŃ, których pragnę zaznać jest już dużo dłuższa. Nie będę dzielić się wszystkimi, ale na pewno to o czym marzę to...
To co podoba mi się nieziemsko to fakt, że na miejscu życie jest bardzo tanie. Jedzenie, masaże... w moim przypadku żyjąc na co dzień w Warszawie, gdzie masaż kosztuje 300 zł - wizja tej usługi za 30-50 zł jest naprawdę bardzo kusząca. Jestem człowiekiem, który woli inwestować we wspomnienia, doświadczenia. Nie jarają mnie rzeczy materialne i w takich miejscach jak Bali, mam poczucie, że chodzi po prostu o ...życie samo w sobie. Tego mi trzeba na obecnym etapie.
Zdecydowanie czuję, że to nie będzie zwykła podróż. To będzie moja osobista podróż w głąb siebie i jakaś forma przemiany. Podróże to moja ulubiona forma rozwoju, odpoczynku i aktywności w jednym. Kiedy wsiadam w samolot, odchodzą ode mnie wszystkie moje problemy i rozterki. Bali jest w moim sercu, mimo że jeszcze tam nie byłam. Co to będzie, kiedy rzeczywiście tam dotrę. Kto wie... może to Bali okaże się moim miejscem na ziemi?
Gdybym miała wskazać jeden z najlepszych, najbardziej nierealnych wyjazdów w moim życiu, to byłby to właśnie... Mauritius. Rajska wyspa, na której czas płynie nieco wolniej, ludzie są jakby szczęśliwsze, a bezkres oceanu koi duszę lepiej niż terapia.
Taki właśnie jest Mauritius. Spokojny, ale też tajemniczy. To tam wybrałam się z Polą na wakacje w 2022 roku, na zaproszenie firmy, którą od 4 lat wprowadzam na polski rynek (tym zajmuje się głównie moja działalność).
To był 1 lot Poli - i od razu na największym poziomie. Leciałyśmy dwoma samolotami lini Emirates - z przesiadką w Dubaju. Pierwszy model nieco starszy - drugi już na totalnym wypasie. Ach... mieć 10 lat i lecieć 1 raz samolotem oglądając bajki i dostając jedzonko pod sam nos - myślę, że Polcia żyje swoim best life, choć pewnie nawet nie zdaje sobie z tego sprawy :D
Lot do Dubaju trwał około 6 godzin. Stamtąd samolot na Mauri - 5,5, godziny, coś takiego.
NOCLEG
Muszę przyznać, że firma przeszła samą siebie. Nocleg mieliśmy w jednym z top resortów na całym Mauritiusie. Paradis Golf Resort &Spa. Przepiękny resort przy samym oceanie Indyjskim. Pamiętam, że jadąc busem i stając przed bramą, nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Cała roślinność, wjazd do resortu, przepiękni ludzi z obsługi. Wszystko od początku było TOP, a ja czułam się cały czas jakbym śniła na jawie. Wjeżdżaliśmy przez piękną bramę i kiedy wysiedliśmy i przeszliśmy przez takie trochę pałacowe wejście, zobaczyłyśmy plażę i bezkres oceanu. W resorcie był przepiękny basen zewnętrzny i różne rodzaje apartamentów. My miałyśmy ogromny apartament, w którym po wyjściu na balkon widziało się cudowną roślinność jak z bajki. Nie zapomnę tego NIGDY!
Wyjazd na Mauri był wyjazdem firmowym. Mieliśmy wszystko zapewnione i opłacone. Były aktywności biznesowe i masa czasu wolnego. 1 wieczoru na przykład mieliśmy welcome party na plaży. Innego dnia mieliśmy przygotowane stanowiska na plaży do testowania najnowszej technologii do oczyszczania cery. Każdego dnia mogliśmy korzystać ze sportów wodnych i atrakcji.
Nasza ekipa postanowiła też wybrać się na Safari a w ostatni dzień - wypłynąć na ocean i nurkować z delfinami. NIESAMOWITE PRZEŻYCIE. Ostatniego wieczoru mieliśmy pożegnalną kolacje z galą - przy basenie + potańcówka na plaży przy falach oceanu. Przeżycie wręcz nie do opisania. Kilkudaniowa kolacja, steki z najwyższej jakości mięsa, rozpływające się w ustach desery i to powietrze... nigdy nie zapomnę swojego ciągłego wzruszenia i takiego lekkiego niedowierzania, że ja tam jestem...
IT'S TIME FOR MY NEXT ADVENTURE
Wiecie co? Po 2 latach stwierdzam, że mam niedosyt. Wtedy byłam tam jako podróżniczy amator. Trochę zakłopotany, onieśmielony. Dziś wybrałabym się tam z większa odwagą, ale nie na wypoczynek w resorcie, ale po to by EKSPLOROWAĆ. Bo Mauritius ma naprawdę wiele do zaoferowania i chciałabym go odkryć i poznać bardziej. Zwłaszcza, że... znalazłam mega oferty pobytu na Mauritius na Itace i UWAGA - z bezpośrednim przelotem Dreamlinerem! A to ma dla mnie ogromne znaczenie, bo przesiadka jednak mocno wydłuża czas całej podróży i jest to po prostu męczące.
POGODA
Lato na Mauri trwa od listopada do kwietnia. My byłyśmy we wrześniu i pogoda była super, bo było na tyle ciepło żeby latać w stroju po plaży, ale nie na tyle ciepło, żeby się pocić i zdychać :) Było max 25 stopni. Ale jeżeli chcecie się posmażyć, to poczekajcie do listopada :)
MAURITIUS - co warto zobaczyć?
Tym razem na pewno chcę wycisnąć tą wyspę maksymalnie. Lista moich MUST to:
Oczywiście mam też spisane plaże do odhaczenia - Mauritius jest naprawdę duży wbrew pozorom i tym razem chciałabym tam zostać na jakieś 2 tygodnie, żeby jak najwięcej jego uroków odkryć.
Ach! Chyba jestem gotowa. Momentami myślę sobie, że jeżeli już gdzieś lecieć to wybrać miejsce, w którym nie byłam. Ale jest coś pięknego w odwiedzaniu miejsc kilkukrotnie. Za każdym razem poznaje się je jeszcze bardziej i zostawia się tam kolejny kawałek swojego serca. Jeżeli do czegoś nas ciągnie, to warto za tym iść. Ja chcę tą wyspę zobaczyć ze swoją dzisiejszą świadomością i podróżniczą ciekawością, której wtedy w sobie nie miałam, bo byłam zbyt onieśmielona tym, że w ogóle mogę doświadczać czegoś takiego.
Dziękuję dziś sobie sprzed czterech lat - kobiecie, która postanowiła wywrócić swoje życie do góry nogami i wejść w obcą jej branżę i po prostu zaorać w niej system. Bez tej decyzji nie byłoby żadnej podróży, nie byłoby mnie w takim wydaniu i... nie byłoby tego wpisu. Warto podążać za swoimi marzeniami. Choć jeśli mam być szczera... o takich rzeczach nawet nie marzyłam. Zaczęłam, kiedy ich doświadczyłam i zobaczyłam ... że są możliwe :)
Sporo mnie tutaj nie było. O ile ktoś obserwuje mój instagram a konkretnie relacje InstaStories, wie doskonale na bieżąco czym się zajmuję i jak chociaż częściowo wygląda moje życie. Ale jeśli ktoś bazował tylko na blogu, to można by rzecz, że nie wie nic - bo po prostu zniknęłam.
Blog ten powstał w 2013 roku z potrzeby znalezienia sobie zajęcia w czasie ciąży i z potrzeby dzielenia się z innymi tym, co u mnie. Moja historia okazała się na tyle ciekawa i inspirująca, że blog rozrastał się z miesiąca na miesiąc, budząc zainteresowanie nie tylko czytelników, ale też firm. I tym oto sposobem, stał się nie tylko internetowym pamiętnikiem, a przerodził się w dobrze prosperujący biznes.
I czasem zdarza się tak, że kiedy pasja staje się pracą i od niej zależy nasz byt finansowy - staje się również zobowiązaniem. Dwa lata temu poczułam, że blogowanie przestaje sprawiać mi radość. Kampanie reklamowe choć w zgodzie ze mną - zaczynają męczyć. Wypaliłam się, ale jednocześnie nie mogłam znaleźć na siebie żadnego innego pomysłu. Wiedziałam, że chcę pomagać innym kobietom, że najbardziej jara mnie innspirowanie innych do zmiany swojego życia na lepsze. Zaczęłam organizować warsztaty rozwojowe-relaksacyjne dla kobiet i to był strzał w dziesiątkę. Ale nadal czegoś brakowało. I to normalne. Rozwijamy się. Zmieniamy. I zmienia się też często kierunek, w jakim chcemy podążać.
Zostawiłam za sobą wszystko to, na co pracowałam przez ostatnie lata. Związek, mieszkanie. Wynajęłam piękne mieszkanko i zaczęłam nowe życie. Byłam na fali jeśli chodzi o zawodowe zlecenia. Byłam menadżerem ds. social mediów w dwóch dużych firmach i miałam długoterminowe kontrakty na kampanie reklamowe. Wiedziałam, że sobie poradzę. Zawsze sobie radziłam, bo nawet w związku, mogłam liczyć tylko na siebie.
We wrześniu 2020 roku, poczułam jednak, że chcę spróbować czegoś nowego. Miałam ogromne pragnienie, by wreszcie oworzyć się na całą obfitość w tym tą finansową. Czułam całą sobą, jak uwalnia się ze mnie cały potencjał, tłumiony przez lata toksycznego związku. I musiałam ten potencjał w końcu wykorzystać. I właśnie wtedy zdecydowałam się na rozpoczęcie nowego biznesu. Totalnie od zera. I poświęciłam się temu w całości. O tym opowiem Wam kiedy indziej, ale... był to strzał w dziesiątkę, bo już po pół roku jego prowadzenia, zrezygnowałam z wszelkich innych zawodowych zobowiązań. Dziś po roku z kawałkiem, mogę śmiało powiedzieć, że odmieniłam całe swoje życie zarówno pod kątem rozwoju jak i finansów.
Czasem zamknięcie jednych drzwi, otwiera nam tysiące innych.
Ja musiałam zakończyć relację z jednym człowiekiem, by prawdziwie pokochać siebie, odnaleźć swój cel, poznać ludzi, przy których czuję się dobrze i by zarabiać pieniądze o jakich nie śniłam.
2021 rok, był najbardziej pracowitym rokiem w moim życiu. Ale owoce jakie teraz zbieram, były warte tego czasu i zaangażowania. I nadal stoję przy tym, że dopiero się rozkręcam.
Zniknęłam z przestrzeni blogowej, bo zwyczajnie nie miałam na to czasu. I choć w głowie miałam setki pomysłów, co chciałabym tu napisać i czym się z wami podzielić - to zwyczajnie nie miałam na to czasu i przestrzeni.
To pisanie tutaj, otworzyło mi ogrom drzwi i możliwości i doprowadziło do miejsca, w którym jestem obecnie i żyję życiem swoich marzeń. To pisanie bloga, pozwalało mi rozwijać się i zarabiać na swoich własnych warunkach, nie będąc ograniczoną etatem, szefem, sufitem finansowym.
Chciałabym tu powrócić w takim stylu jak kiedyś. Będąć totalnie z potrzeby pasji, a nie z potrzeby zarobków. I z potrzeby zarobków na pewno już nigdy tu nie wrócę, bo nie muszę. I jest to cholernie uwalniające.
Nie chcę składać pustych obietnic, deklarować się. Ale mam takie marzenie, że moja praca da mi więcej czasu, a ja w tym czasie będę mogła i będę chciała tutaj pisać. O czym? Nie wiem. Może czasem będą to kartki z pamiętnika, a czasem relacje z podróży, bo w 2022 roku będzie ich sporo. Może będzie tu jakiś dział o biznesie, bo na tym się znam i chciałabym uczyć tego innych.
Jedno jest pewne - będzie tu w 100% po mojemu. Nie po to, by spełniać oczekiwania danej grupy odbiorców, nie po to, by mieć z tego zysk. Ale po to, bym mogła znów mieć z tego fun, a nie poczucie, że coś muszę.
Może się okazać, że jednak to nie wyjdzie. Bo to nie jest już TO. Nie wiem. Ale spróbujmy :)
A póki co, życzę Wam pięknego i obfitującego we wszelkie dobra, 2022 roku. Bądźcie szczęśliwi kochani!
Z biegiem czasu, niespodziewanie wszystko zaczęło się rozwijać. Pomijając temat pieniędzy, czułam i czuję się spełniona głównie dlatego, że jakieś tam moje zdjęcia, jakieś z pozoru zwyczajne wpisy, zdjęcia, styl życia - jak się okazuje... dla wielu z Was jest swego rodzaju inspiracją. Dla mnie to takie trochę nie do pomyślenia, bo gdzie ja tu ze swoim zwyczajnym życiem, mogę kogoś czym zainspirować - a jednak. Bardzo długo mnie to zawstydzało - jakiekolwiek Wasze podziękowania, pytania, setki wiadomości. Później miałam etap, w którym stwierdziłam, że inspirowanie ( czymkolwiek) niesie za sobą odpowiedzialność. I trochę mnie to martwiło. Aż wreszcie poczułam przypływ ogromnej wdzięczności - wdzięczności za to, że swoimi działaniami w sieci, mogę choć w maleńkim stopniu być częścią Waszego życia. Wiadomości od Was są przeróżne, choć najbardziej łąpią za serce te, w których opowiadacie swoje historie i piszecie, że właśnie JA i ta moja pisanina, pozwoliły Wam zmienić podejście do życia, a co za tym idzie - całe swoje życie. Dla mnie to jest tak ogromne osiągnięcie... "uratować" jedno życie to już byłoby coś. Ale wpływać na aż tyle żyć... chyba nie mieści mi się to w głowie. Zrozumiałam, że choćbym miała tyrać na etacie, a z blogowania nie mieć ani złotówki, robiłabym to nadal - bo jeśli moja pisanina, może realnie zmienić choć JEDNO życie, a doskonale wiem, że zmienia ich więcej... to czy mogłabym robić coś bardziej wartościowego?
Chcę Was inspirować dalej. Ale nie chcę tylko mówić do oczka telefonu, jak super jestem wdzięczna, że korzystacie z moich rad, przepisów, poleceń - chcę Wam realnie podziękować, dać coś "od siebie" i sprawić, że poczujecie, że ja naprawdę jestem po tej stronie cała dla Was. Od zawsze miałam większą frajdę z dawania niż z brania. Miło coś od kogoś dostać, ale najlepsze uczucie na świecie jest wtedy, kiedy możesz coś komuś podarować.
#inspiredbymamala jest właśnie po to. O akcji szepnęłam zaledwie kilka słów 'przedpremierowo' na stories, a pod hashtagiem jest już ponad 30 zdjęć. Pokazujecie zdrowe koktajle, książki z mojego polecenia, zmiany w życiu - to jest słuchajcie... cudowne! Ale przejdźmy do konkretów. O co dokładnie tutaj chodzi?
Jeśli kiedykolwiek Cię czymś zainspiruję, np:
Jeśli jakiekolwiek moje działania Cię kiedyś zainspirują czy zmotywują - podziel się tym ze wszystkimi na instagramie! Zrób zdjęcie książki kupionej z mojego polecenia, czy czegoś co ugotowałaś z mojego przepisu i onacz mój profil na zdjęciu, a w treści dodaj hashtag #inspiredbymamala. Już teraz pod tym hashtagiem są zdjęcia i cudowne opisy, w których piszecie o tym, że dzięki mnie postanowiliście wziąć się za swoje zdrowie, czy nawet całe życie!
Pod koniec każdego miesiąca, wybiorę trzy zdjęcia, a do autorek tychże zdjęć wyślę GIFTPACKI - co będzie w giftpackach? Rzeczy związane z moim stylem życia. Co miesiąc będzie to coś innego.
Wszystkie z powyższych upominków, to moje hity, które znam i uwielbiam. Natural Mojo i Hello Body - ich produkty dzięki cudownej współpracy goszczą u mnie już drugi rok i do tej pory nigdy mnie nie zawiodły. Chciałabym byście i Wy, mogły korzystać z tego co tak chwalę i lubię. Mam nadzieję, że akcja #inspiredbymamala umożliwi to chociaż jakiejś części moich obserwatorek.
Post o akcji jest jednorazowy. W kolejnych miesiącach będę o niej mówić już tylko na stories, gdzie będę pokazywać co czeka na Was w danym miesiącu itp. O wpisie będę oczywiście przypominać i od czasu do czasu do niego linkować, żeby każdy wiedział o co chodzi :)
To jak? Jesteście gotowe? Ja będę Was inspirować, wy będziecie brać z tego co dla Was najlepsze, dzielić się tym ze światem, a ja będę Was za to mocniutko doceniać i słać w świat dalej rzeczy, dzięki którym ... no... dobrze mi żyje, o!
Pierwszych szczęśliwców wybiorę jak tylko sierpień dobiegnie końca - wszystkie zdjęcia wstawione do 31 sierpnia będą miały szansę na giftpack, o którym pisałam dzisiaj.
Dajcie znać, co myślicie o takiej formie docenienia Was, pokazania nowych produktów, podziękowania? Nie chcę bawić się już w konkursy, rozdania itp. a taka forma obdarowania wydaje się najbardziej fair - no i fajnie czytać o tym, co wynosicie z moich postów! Czekam na Wasze zdjęcia i dziękuję, że jesteście!
Bo dlaczego pisać tylko o Hashimoto, jeśli na naszych spotkaniach, poruszamy dużo więcej tematów, które mogą interesować i Was? Pomysł kiełkował w naszych głowach, miał być ogłoszony już dawno, ale... tak się złożyło, że obie z Magdą jesteśmy perfekcjonistkami nastawionymi na konkretne cele. Nie chciałyśmy robić nic pochopnie, na pół gwizdka, dlatego odłożyłyśmy chwilowo na bok cykl o Hashimoto i postanowiłyśmy stworzyć od podstaw nasze wspólne dzieło : Strefę Eksperta.
Mój blog zmienił się diametralnie przez te cztery lata jego prowadzenia. Przechodziłam przez etapy postów smutnych, naładowanymi hormonami ciężarówki, po wpisy wynoszące macierzyństwo na piedestał. Lubiłam tworzyć wpisy ironiczne, śmieszne, ale też wzruszające. Wszystko zaczęło zmieniać się w momencie... gdy ja sama zaczęłam się diametralnie zmieniać. Wiecie, to naturalna kolej rzeczy. Dojrzewamy, dorastamy, zmieniamy swoje podejście do życia. Kiedy ktoś prowadzi blog, nie sposób podczas tych zmian, pozostać takim samym w swoich mediach, bo to byłoby zwyczajnie nieprawdziwe. Dlatego dzisiaj, będąc niepoprawną optymistką, szukającą w życiu tego co prawdziwe, wartościowe i ważne - chcę taką siebie pokazywać w swoich tekstach i jestem przekonana, że wychodzi mi to naprawdę dobrze! Ale do rzeczy.
Pewnie chcecie znać więcej szczegółów na temat Strefy Eksperta, tematów, a także ... samej Magdy. Zacznijmy zatem od początku.
Magda jest przede wszystkim kobietą :)
Witam Was bardzo serdecznie w miejscu, które inspiruje Was do lepszego życia. Jestem absolwentką studiów podyplomowych Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, kierunku „Dietetyka w Chorobach Wewnętrznych i Metabolicznych”, co pozwoliło mi na uzyskanie prestiżowego dyplomu, który z kolei pomaga mi w edukowaniu ludzi i sprawianiu, by żyli bardziej świadomie. Uzyskałam również stopień magistra dziennikarstwa na wydziale humanistycznym Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Zawodowo zajmuję się dietetyką kliniczną, przyjmuję pacjentów i układam indywidualne plany leczenia funkcjonalnego. Jestem założycielką Instytutu Medycyny Funkcjonalnej, który zmienia oblicze polskiej służby zdrowia. Współpracuję z licznymi profesjonalistami ze świata medycyny i nauki. Tworzę autorskiego bloga www.paleolifestyle.pl, który jest miejscem leczniczego żywienia, artykułów i badań naukowych. Współtworzę Polską Akademię Zdrowia i współpracuję z Polskim Towarzystwem Stwardnienia Rozsianego.
Prowadzę wykłady i szkolenia poświęcone diagnostyce i leczeniu chorób przewlekłych. Moimi pacjentami są przede wszystkim osoby, które chorują m.in. na celiakię, chorobę Hashimoto, stwardnienie rozsiane, reumatoidalne zapalenie stawów, toczeń rumieniowaty, fibromialgia, zespół Reynauda, chorobę Leśniowskiego – Crohna, colitis ulcerosa, chorobę Gravesa – Basedowa, atopowe zapalenie skóry, choroby układu krążenia i nowotwory. Jestem także autorką wielu artykułów publikowanych w magazynie E!STILO. Moją misją jest pozostawienie po sobie jak największej liczby osób, które, będąc bardziej świadomymi i zdrowymi istotami, będą podejmowały odpowiedzialne decyzje w życiu swoim i swoich bliskich. Strefa Eksperta jest właśnie takim miejscem, w którym uczymy się życia od strony, której nikt nam nie pokazał i możemy liczyć w niej tylko na siebie – od strony zdrowia.
Dzięki niej dowiecie się:
- w jaki sposób możecie naturalnie wspierać swoje organizmy w chorobie
- jak jeść by tracić wagę a nie ją magazynować
- Jakie badania warto wykonać w konkretnej chorobie i z jakim specjalistą warto omówić swój stan zdrowia.
Strefa eksperta będzie praktycznym poradnikiem opartym o doświadczenia Wasze i moich pacjentów.
Strefa Eksperta, będzie strefą, w której razem z Magdą będziemy tworzyć cykle artykułów poruszających tematy zdrowia, psychologii, związków i wielu innych dziedzin życia. To Wy będziecie naszym motorem napędowym i inspiracją i będziemy otwarte na wszystkie Wasze sugestie. Postaramy się fachowo pomóc i merytorycznie odpowiedzieć na Wasze pytania i wątpliwości. Pierwszym cyklem, który już czeka na publikacje, jest wyczekiwana przez Was seria artykułów na temat choroby HASHIMOTO. Pierwszy wpis ukaże się już w następnym tygodniu, o czym poinformuję Was razem z Magdą w swoich mediach. Będzie to wstęp, w którym objaśnimy Wam czym jest choroba Hashimoto, jak ją wykryć, jakie badania należy zrobić i jakie kroki podjąć dalej. Pod tym postem, możecie oczywiście zostawić już swoje sugestie i pytania, na które chciałybyście znaleźć odpowiedź. Możecie też napisać jakie inne tematy chciałybyście tutaj zobaczyć. Jesteśmy tutaj dla WAS!
Jestem ogromnie podekscytowana. Wierzę, że to co stworzymy tutaj z Magdą, będzie mieć ogromną wartość i będzie pewną formą pomocy i podpowiedzi dla wielu z Was. Wierzę, że staniemy się dla Was źródłem fachowych informacji, które pomogą otworzyć oczy na wiele ważnych spraw. Pomogą stać Wam się świadomymi ludźmi, którzy widzą i dostrzegają więcej.
Nie tylko Strefa Eksperta, będzie naszym wspólnym dziełem. Z Magdą już teraz, planujemy dużo, dużo więcej. Myślę, że nie raz stworzymy Wam okazję do czerpania wiedzy i poznania nas osobiście. Na stronie Instytutu Medycyny Funkcjonalnej, będziecie mogli już za jakiś czas czytać moje artykułu, głównie w temacie rozwoju osobistego, do których przeczytania będę Was ochoczo zapraszać.
Na tym blogu było już kilka cyklów, ale żaden nie był dla mnie tak ważny i żaden nie był na pewien sposób nowym rozdziałem w moim życiu. Kilka projektów skończyło się szybciej, niż zaczęło, głównie z powodu złego doboru osób, które miały je ze mną tworzyć. Z Magdą jest inaczej. Mamy podobne poglądy na życie, podobne zainteresowania. Strefa Eksperta to nasze drugie dziecko i chciałabym byście zakochali się w nim tak mocno, jak w moim pierwszym ;) Póki co, pozostaje mi trzymać kciuki za powodzenie naszego wspólnego projektu i trzymać kciuki za to, by dowiedział się o nim każdy, dla kogo nasze wpisy będą mogły okazać się pożyteczne i pomocne. Niebawem na blogu Strefa Eksperta zostanie odpowiednio wyodrębniona i wyszczególniona, byście mogli łatwo odnaleźć wszystkie posty, które będą w niej publikowane.
Tymczasem czekamy na Wasze komentarze i propozycje tematów, oraz pytania dotyczące choroby Hashimoto. Już wkrótce pierwszy wpis, na który już teraz serdecznie Was zapraszamy!
No dobra... nie podrzucałam noworodkiem i nie dawałam mu schabowego, ale kąpiąc pierwszy raz dziecko, czy karmiąc piersią - to wszystko było takie nowe, działo się po raz pierwszy i na pewno nie przebiegało zbyt sprawnie w pierwszych dniach. Wiadomo, później było już tylko łatwiej, ale i tak przy drugim dziecku trochę bym sobie te swoje zadania ułatwiła. Mam wrażenie, że przy Polce, byłam trochę pod presją... całego świata. Niby robiłam wszystko jak chcę, ale chciałam trochę za bardzo być samodzielna. Wiecie... jest taka fala hejtu na te wszystkie gadżety, które tak naprawdę są pomocne, że chyba i ja uwierzyłam w to, że nie powinnam z nich korzystać, bo co ze mnie będzie za matka. Dziś wiem, że rola matki i w ogóle kobiety w dzisiejszych czasach jest o tyle trudna, że na naszej głowie jest... wszystko. Robimy karierę, rodzimy i wychowujemy dzieci i zajmujemy się domem. Większość z nas, dokłada do tego jakieś hobby i... pozamiatane! Doba powinna trwać przy takim trybie jakieś 48 godzin. I nieważne, że mamy facetów, którzy udzielają się w tym tak jak i my. Wychowują dzieci, dbają o domy, gotują. Najczęściej to MY, matki, spędzamy pierwsze dwa lata życia w domu, więc naturalnie podział ten zostaje nieco zachwiany. Bo w moim przypadku, przy drugim dziecku, znów musiałabym pracować w przerwach i po nocach. Tak to jest, jak się pracuje na swoje. Nikt mnie nie zastąpi, nikt nie bęzie pracował za mnie. A dwuletnia przerwa od pracy jakoś nie wchodzi u mnie w grę. Tak więc, postanowiłam sobie wszem i wobec, że drugie dziecko to tylko, jak już nasza firma się tak rozwinie, że F. będzie mógł wychowywać dziecko ze mną i spędzać z nami dużą ilość czasu. Ale, że ja zmienna jestem, to może zdecyduję się szybciej, kto tam wie. No ale.. postanowiłam też sobie, że skoro mam być znów taką super mamą, która wiecie dziecko przewinie, nakarmi, położy spać, a potem myk do biura i do pracy... to ja sobie to wszystko ułatwię jak mogę. Takimi bajerami jak...
Do tej pory podgrzewam mleko w garnuszku. Czekam cierpliwie, aż płyta się rozgrzeje, wlewam mleczko do garnuszka i czekam. I czekam. I czekam. Serio?! Serio Alicja, nigdy nie wpadłaś na to, żeby kupić sobie podgrzewacz do mleka? Ten garnek wydawał mi się taki wiecie... normalny. Po co komuś niby jakieś podgrzewacze. Ale wierzcie mi... pomogłoby mi to niesamowicie! Nie orientuję się co prawda nawet w cenach, firmach i bajerach jakie owe podgrzewacze posiadają, ale na pewno coś bym znalazła. Nic wielkiego. Niech po prostu grzeje! W moment!
To, że nie jestem powykrzywiana jak po wypadku samochodowym, to ja nie wiem. To jest cud jakiś. Bo to, ile ja się nachodziłam z biodrem nienaturalnie wysunięty do boku, na którym siedziało moje dziecko - to sobie możecie jedynie wyobrazić. Chusta? A po co mi to? Pff.. głupia moda! Jak ja teraz się cieszę, że ta "moda" jest tak naprawdę czymś przepięknym i czymś tak praktycznym i wygodnym. Wszystko bym teraz oddała, by kupić sobie jak najfajniejszą, najbardziej milusią i najpiękniejszą. Wszystko bym dała, by nauczyć się ją wiązać i nosić w niej moje małe dziecię, które póki co jest tylko wytworem mojej wyobraźni. Ale przy Poli, chciałam być taka samodzielna i wcale sobie niczym nie pomagać. A i tak kurka zmieszali mnie z błotem, jak dziecko wsadziłam na pięć minut do leżaczka. Psia kość!
Odprowadzenie dziecka do przedszkola z małym brzdącem w wózku, pędzenie do domu, po drodze jakieś zakupy, wlot do domu... i co jeszcze? Może pięć paczek pampersów na głowie? Jeśli ułatwiać sobie życie to właśnie w taki sposób. Bo sorry kochani, ale nie ilość wykonywanych czynności świadczy o tym jakimi jesteśmy mamami, a nasza miłość do maluszków. I to, że zamówię sobie pampersy pod sam nos, nijak będzie miało się do tego, jaką jestem mamą i jak się w tej roli sprawdzam. Nowoczesność i dzisiejsze czasy trochę mnie czasem przerażają, ale ... w większości staram się pozytywnie odbierać świat i wszystkie dobra, które posiadamy dzięki pędzącej do przodu technice i niesamowitej kreatywności ludzi, którzy wciąż tworzą pomysły, mające ułatwić nam życie. Wiecie... takie pomysły które pomogą pozwolić dostosować się do pędzącego świata i ułatwić nam utrzymanie tempa i nie wypadnięcie z tej pędzącej kolejki życia.
Pamiętam jak wracałam z Polką w wózku, z siatami pełnymi zakupów i jeszcze wielką paczką pampersów. Zziajana, cała czerwona, ale no hello! Jestem super bohaterką! Patrzcie i podziwiajcie! Nie potrzebuję żadnej pomocy! Trochę mnie to teraz śmieszy. Ta nasza matczyna duma, która nie pozwala nam sobie za bardzo pomóc... a później płacz z bezsilności, bo to macierzyństwo takie ciężkie. Dzisiaj mam zupełnie inne podejście i jeśli mam możliwość ułatwienia sobie życia na jakiejkolwiek płaszczyźnie - to z tego korzystam. Dlatego na pewno przy drugim dziecku ( o Wojtku mowa! ) zdecyduję się na subskrypcję pampersów. I to nie byle jaką.
Baby Box Club to box subskrypcyjny, w którym możemy zdecydować się na regularne dostawy pampersów przez 3, 6 czy 12 miesięcy. Wiadomo - im dłużej, tym taniej w skali miesiąca, a już na pewno roku. Rozmiar pampersów możecie wybrać sami, lub też podać wieka dziecka. Wtedy system sam dostosuje rozmiar pieluszek. Kiedy zdecydujesz się już na rozmiar i długość trwania subskrypcji, wystarczy, ze podasz adres i wybierzesz datę dostawy. Od tej pory system automatycznie, będzie generował dla Ciebie zlecenie co cztery tygodnie. Paczki pakowane są tak, by pieluszek starczyło Wam na cały miesiąc, czyli do czasu kolejnej dostawy. Oczywiście możecie sobie dowolnie zmieniać czy to daty dostaw, czy rozmiary pieluszek, jeśli będzie taka potrzeba. Nie ma z tym najmniejszego problemu. Co jest w tym wszystkim równie fajnego? To, że skoro już dostajemy pieluszki pod nos, to nie musimy też martwić się o uszykowane pieniądze, czekające na kuriera, czy o kwitki walające się po biurku. W systemie "podczepiacie" do konta swoją kartę kredytową, a on sam, co miesiąc pobiera ustaloną kwotę. Takie rozwiązanie sama stosuję przy wielu rzeczach, za które płacę co miesiąc. Kolejny obowiązek z głowy.
Cały cennik, regulamin i szczegóły znajdziecie na stronie Baby Box Club. Do swojej subskrypcji możecie dołożyć też chusteczki, a to chyba też ułatwienie prawda? Chyba lepiej dostawać wszystko za jednym zamachem.
Plusy subskrypcji?
Minusy? Na horyzoncie nie widać żadnych... bo powiedzmy sobie tak szczerze. Pampersy i chusteczki to i tak wydatek każdej z nas. A tutaj nie dosyć, że cena jest niższa, to jeszcze ktoś przynosi nam je do domu. W moim przypadku, gdzie żadne inne pieluszki nie wchodziły w grę, to jest zdecydowanie najbardziej rozsądna opcja, którą mogłabym wybrać. Jeśli Wojtek pojawi się w ogóle na tym świecie, of kors.
Mając 21 lat, małe dziecko i nic praktycznie jeszcze nie wiedząc - reagowałam na takie sprzęty słowami: po co to komu... matki są przewrażliwione. Dzisiaj... biję się w pierś. I widzę jak wielu kwestii wtedy nie rozumiałam. Chyba można mi wybaczyć, głupi wiek ;) To nie kwestia przewrażliwienia, a bycia świadomym. Świadomym tego, jak wiele rzeczy może zdarzyć się po cichu, podczas naszego snu. Słyszałam już wystarczająco wiele historii, by wiedzieć, że lepiej zapobiegać i być zawsze krok naprzód, niż potem płakać w poduszkę, bo tragedia. Wiecie, jestem daleka od przewidywania czarnych scenariuszy, wiecie, że to nie w moim stylu. Ale chodzi właśnie o świadomość. Monitor oddechu... może sobie stać, nikomu nie przeszkadzać. Ale na pewno spełni swoją rolę i da o sobie znać, kiedy coś zadzieje się nie tak jak powinno.
Must have! Nie daruję sobie, jeśli znów tego nie kupię. Przy Poli, co chwilę zwlekałam z tą decyzję, aż w sumie już nie było po co tego kupować... teraz nie wyobrażam sobie nie posiadać czegoś tak fajnego, lekkiego i mobilnego. Czegoś w czym moje dziecko będzie mogło sobie spać czy to w każdym kącie w domu, czy na plaży, czy u rodziny. Rewelacyjna sprawa. I jeszcze te wszystkie modele, kolory, fasony... Coś pięknego! Kiedy rodziłam Polkę, już było tego nawet dużo na polskim rynku, ale teraz... teraz jest tego cała masa! Praktyczne, funkcjonalne i myślę, że przydatne dla każdej z nas! Co prawda posłuży pewnie przez pół roku, nie więcej, ale to chyba nie jest aż tak mało, prawda?
Ach. Mogłabym pewnie jeszcze wymieniać i wymieniać, czego to ja bym nie kupiła. Ale te rzeczy powyżej to takie moje pewniaczki, których nie miałam, a teraz wiem, że mieć powinnam. Bo chcę, bo tak czuję, bo ułatwią mi one życie i sprawią, że macierzyństwo będzie dla mnie mniej męczące w tych pierwszych miesiącach. Bo tak jak mówię - korzystać z takich rzeczy, to żaden wstyd. Takie mamy czasy, że wszyscy jesteśmy zabiegani i zbyt wiele mamy na głowie. Jeśli można dzięki niektórym rzeczom choć trochę zwolnić i sprawić, że będzie nam ciut lżej... to czemu nie?
A jakie są Wasze pewniaki, które miałyście lub które będziecie mieć? Co takiego ułatwiało Wam życie? Pomińmy kwestię uczuć, miłości i spędzanego czasu, bo to chyba naturalne. Mówimy o przedmiotach, bądź też usługach. Może macie sprawdzone sposoby, na to, by żyło nam się lżej? Lub na to, by kupy znikały same, bez naszej ingerencji, hmm? ;) Albo chociaż niech pachną fiołkami i mają kolor tęczy, o!
Wiecie. Staram się być... perfekcyjna na tyle ile mogę. Coraz bardziej lubię zajmować się domem, coraz bardziej zależy mi na celebrowaniu wspólnych posiłków, spacerach itp. Ale czasem po prostu daję ciała. I wcale nie w taki sposób w jaki myślisz! Ja po prostu się do pewnych rzeczy nie nadaję! Ilekroć strzelam jakąś gafę, staram się to tuszować dobrymi chęciami, tym, że przecież no... to dla jego dobra było, to miało wyjść trochę inaczej i ja całkiem nie rozumiem tego co po drodze źle zrobiłam, że tak wyszło... ale żeby nie było - nie ja jedna w tym związku takie gafy popełniam, o nie. Bo partner mój, konkubentem zwany, a wierzcie mi - określenia takowego nienawidzę (!) też gafy nie raz popełnia. Ale jednak mimo walecznego znaku zodiaku czyt. byk, obydwoje jesteśmy w miarę wyrozumiali i koniec końców doceniamy dobre chęci, a wpadki idą w niepamięć. No... może u niego! Ale żeby kobieta zapomniała o jakimkolwiek związkowym szczególe? A nigdy! Ani o o tym z jego strony, ani o tym ze swoim. O tym spojrzeniu na inną dnia 14 kwietnia 2011 roku tym bardziej !!! Ale ja dziś opowiem Wam o swoich wpadkach... nie były może jakieś brutalne, ale wtedy... wtedy myślałam, że się zapadnę pod ziemię! Żarcik. Śmiałam się chyba bardziej od niego !!!
Hit! I to taki całkiem na czasie, bo sprawa jest dość świeża. HEHEHE. Nie taka całkiem "świeża". Jak na panią domu przystało, pranie chciałam pięknie zrobić, wyprasować, przygotować piękne koszulki do pracy, włożyć mu je do szafy - czyste, pachnące, wyprasowane. Tylko, ze tego dnia, gdy z pralki owe koszulki wyjęłam, jakoś tak pogody nie było... pranie schło i schło i przez dwa dni wyschnąć nie mogło. Wąchąc nie wąchałam, no przecież w końcu wyschło. Jak wyschło to zdjęłam i pięknie prasowaczem prasowałam. Ach, jak ta para leciała, ach, jak ja się starałam. Koszulki w szafie wylądowały, a F. na drugi dzień jedną z nich założył. I dzwoni... " Słuchaj, wchodzę do pracy i myślę sobie: ale coś śmierdzi! Rozglądam się, kto jest blisko mnie, ale tak blisko to w sumie nikogo nie było, a smród pod samym nosem! I sobie wyobraź, że się po chwili zorientowałem, że to ja tak śmierdzę! Ta koszulka co mi ją wyprałaś. Chyba nie wyschła, bo tak zajeżdża jakąś stęchlizną... ! Przyjadę chyba w przerwie się przebrać, bo w sumie trochę wstyd, co nie?" - oj tam zaraz wstyd. Czy pachnieć trzeba zawsze i wszędzie 24 na dobę? A koszulka waliła rzeczywiście... nieziemsko! Ale za to jaka wyprasowana była... !
Pamiętacie ten mus czekoladowy z ciecierzycy, która pokazywałam Wam na InstaStories? Mówiłam Wam wtedy, że podstępem dam go swojemu F. i on na bank ( !!! ) nie kapnie się, że to jakieś fit i wcale nie takie prawdziwie czekoladowe. No bo przecież jak mógłby się zorientować... jak ja tego spróbowałam, to byłam OCZAROWANA! Miałam kulinarny orgazm i obdzwoniłam pół rodziny z nowiną, że oto nareszcie mam przepis na czeko-deser, który nie tuczy! F. wrócił do domu i podstęp wywęszył od razu jak zobaczył, że ja coś dla niego... i to w kuchni. Przecież to jego działka! Ja w kuchni owszem, ale dla siebie, jak go nie ma. Ale dla niego? I to jakieś słodkości. Zaraz zapytał: z czego to jest? Kuźwa, zamiast się cieszyć, że żonka przyszła mu tu niespodziankę serwuje, to ten od razu: wącha, ogląda ze wszystkich stron - i tak za każdym razem jak gotuję JA. Najpierw oględziny, potem wąchanko, a potem je, jakby za karę. Teraz już wiecie, czemu ja do kuchni mu nie wchodzę! Mistrzunio od siedmiu boleści, wszystko i tak zrobi lepiej! No ale do sedna... obejrzał ten deser, powąchał milion razy i ... mówi, że jednak nie chce, że jednak nie jest głodny, że może później. A jak wszedł do domu to mi co innego gadał! No ale w końcu wściekła mówię, że to dla niego, że się starałam, że proszę, że chociaż łyżeczka. No i próbuje... i mina, jakby właśnie ktoś mu władował do buzi ... ach, nawet nie wiem do czego to przyrównać. Nie wiedziałam czy biec po miskę, czy otwierać mu drzwi do łazienki, czy go ratować... na bank to nie mogło mu aż tak nie smakować, przecież to był obłęd kulinarny! Na co słyszę... "co ty tam dodałaś? Weź to ode mnie... ". A jak już usłyszał, że CIECIERZYCĘ, to już w sumie udałam głupią, bo wiecie czasem tak najprościej. "Ojej, nie lubisz? Ale przecież jej tutaj nie czuć..." - "Dlaczego ty mi dajesz coś czego nie lubię, przecież mówiłem Ci milion razy, że NIENAWIDZĘ ciecierzycy!" - och, doprawdy? Musiało mi to umknąć... a fit deserek, robię sobie min. 1 raz w tygodniu. On się po prostu nie zna!
Ależ ja się cieszyłam na ten prezent! Taki wiecie... bez okazji, z dobrego serca, co by chłop dobrze się prezentował. Zamówiłam na takiej stronie, co to wiecie, chłop sam sobie tą stronę upodobał. Wysoka jakość ubrań, jego styl, fajne promocyjne ceny - czego chcieć więcej?! Zarobiłam akurat trochę kasy, to sobie myślę - zrobię mu SUUUPRAJS! Ależ ja wypatrzyłam spodnie... ależ ja wypatrzyłam bluzę! No rewelacja. Już go sobie wyobrażałam w tej bluzie, już widziałam go w tych spodniach. Ciach, do koszyka i zamawiam. Przesyłka przyszła i czekała... F. wrócił. a ja uradowana... zrobiłam ci zakupy! Proszę! Ten już nieufnie... ja nie wiem. Jakby miał radar na nieudane prezenty. Ale otwiera, z ciekawością, no no... nawet widzę jakiś uśmiech. Och, nie szalej tak z tej radości, kochanie! No i mierzy... kurka wodna. Jak po młodszym bracie. Wszystko za małe, za krótkie za ciasne... jakieś niewymiarowe. Albo on jakiś niewymiarowy, teraz to ja już w sumie nie wiem. No i podziękował, ale mówi, że no... chyba widzę, że to nie te rozmiary totalnie... i bluza jakieś dziwne zamki na rękawach, a ja na zdjęciu w necie jakoś tego nie widziałam... no i robiłam zwrot, kasę mi oddali. I ciuchów już więcej mu nigdy, psia kość nie kupię!
Po tamtej akcji, to właściwie już od kilku "okazji" trochę się rozleniwiłam, a jednocześnie zabawiłam w spełnianie marzeń, korzystając już z pewniaków, a nie swoich dziwnych pomysłów. Kto obserwuje IG, ten widział, że a to go na strzelnicę zabrałam, a to kiedyś na gokarty i inne cuda. Zapewne nie raz widzieliście ogrom pomysłowych prezentów od Wyjątkowy Prezent . Tam macie wszystko czarno na białym, same pewniaki. Albo ktoś to lubi, albo nie. Jak Wasz facet na przykład ciągle mówi o tym, że chciałby się przejechać Ferrari, to w zakładce Dla Niego, na pewno to znajdziecie. Wystarczy kupić i proszę... prezent gotowy. I w dodatku na pewno będzie udany. A temat jest o tyle na czasie, że... idzie wrzesień! A we wrześniu Dzień Chłopaka. Zaraz ktoś mi tu powie, ze nie obchodzi, bo jest z mężczyzną, a nie z chłopakiem. A ja tam obchodzę! W każdej kobiecie drzemie mała dziewczynka, a w każdym mężczyźnie mały chłopak. I trzeba tego małego chłopaka czasem nakarmić, realizując jakieś jego młodzieńcze marzenie. Sama nie wiem co tu wykombinować dla swojego F. żeby wiecie... znów nie było, że mi kiedyś mówił, że tego nie lubi, czy coś. Ale w sumie mam kilka pewniaków, takich jak jazda Monster Truckiem, czy jakiś wypasiony masaż. A niech go jakaś kobieta ostro wymasuje, a co! Opcji jest mnóstwo i myślę, że na pewno coś znajdziecie dla swoich partnerów.
Mam nadzieję, że Wasze gafy były mniej spektakularne, a partnerzy wyrozumiali. Cóż... ja po śmierdzących koszulkach, fit deserach i za małych ubraniach, nieco rozważniej już podchodzę do tematu "niespodzianek" i raczej pomijając jakieś prezenty od serca, będę się skłaniać ku absolutnym pewniakom, które będę jednocześnie spełnieniem jego marzeń. A gafy... przecież to tylko wynik miłości i szczerych chęci! Bez nich... związek byłby nudny jak flaki z olejem. Zdecydowanie za nudny!
Dodatkowo odkąd Pola poszła do przedszkola, nie mogłam znaleźć sobie miejsca w domu, nie umiałam zorganizować się ze swoją pracą. Ciągle chciało mi się płakać i jeszcze na dokładkę totalnie nie umiałam pracować jednym ciągiem, tak jak to robię teraz. Zagrzałam miejsce na kanapie, laptop trzymałam na kolanach i ot tak wyglądała moja praca przez pierwsze tygodnie po odcięciu pępowiny. Oczy miałam ciągle czerwone od płaczu. Nie malowałam się, nie miałam wtedy jeszcze zrobionych brwi, więc wyglądałam po prostu jak chora. I fizycznie i psychicznie. Miało to potrwać dzień, dwa, tydzień, ale trwało około miesiąca. Nie wyglądałam może jak zombie dzień w dzień, ale F. i moje dziecko najczęściej taką mnie właśnie widzieli. Zapomniałam co to seksowna piżama, makijaż i ułożone włosy. Pałętałam się po domu w rozwleczonym dresie, tłukąc sobie do łba, że nie muszę się dla nikogo stroić, że rodzina ma mnie taką kochać. Szkoda tylko, że z tym swoim wizerunkiem brzydkiego kaczątka, byłam z dnia na dzień jeszcze bardziej nieszczęśliwa.
Kto oglądał wtedy instastory pamięta, że było mnie bardzo mało. Jeśli już się pojawiałam, to za moment znikałam, bo dopadały mnie silne migreny i ogólnie beznadziejne stany. Nie zastanawiałam się w jaki sposób odbiera mnie F. Byłam w takim punkcie życia, że nie dało się ze mną normalnie rozmawiać. Kiedy przez moment przechodziła mnie myśl, że powinnam się w końcu ogarnąć, mówiłam sobie w myślach: on ma mnie kochać niezależnie od tego jak wyglądam! Ok... na pewno kochał i będzie kochać. Ale jeśli chodzi o "podobanie się", sądzę, że nawet ktoś z mega wadą wzroku, skrzywiłby się na mój widok.
Tok myślenia, opierający się na założeniu, że nie musimy o siebie dbać, a facet ma nas kochać i lecieć na nas 24 na dobę, jest tokiem myślenia wielu kobiet. Ciekawe więc czemu na początku związków, wszyscy postępujemy zupełnie odwrotnie? Może skoro miłość ma być taka bezwarunkowa, pójdźmy od razu na pierwszą randkę w takim wydaniu, w jakim będziemy po pięciu latach relacji. Wszystko byłoby wtedy takie proste! Najgorszym błędem nas, kobiet jest to, że ciągle mylimy zaniedbanie ze zwyczajnym luzem. Dres też może być seksowny, a brak makijażu kuszący. Nikt Wam przecież nie każe wyglądać od rana do nocy jak modelki z okładki. Zaniedbanie to zwyczajne lenistwo, na które nie ma usprawiedliwienia. Do takiego zaniedbania pomału doprowadzałam samą siebie, właśnie w ubiegłym roku.
Nadszedł jednak taki dzień, kiedy stanęłam przed lustrem i zrozumiałam, że F. widzi mnie taką codziennie. CODZIENNIE serwuję mu widok kobiety, która NIGDY nie powinna tak wyglądać. Chyba, że po ciężkiej imprezie, na ciężkim kacu. Ale po imprezie, to może chociaż bielizna byłaby seksi... Zresztą - tu nawet nie chodzi o niego! Ja również znienawidziłam swoje odbicie, a któż może mnie kochać, jeśli ja sama żywię do siebie tak negatywne emocje? No właśnie... Tamtej nocy naoglądałam się swoich starych zdjęć... Poczułam się jakbym dostała w policzek. Co się stało z moją kobiecością? Bardziej kobieca byłam w wieku 17 lat! Co się stało z podkreślaniem mojego krągłego tyłka, z bluzkami, które opadają mi pięknie na ramię... co się stało z fajnymi makijażami, z czarnymi włosami. Gdzie jest ALICJA do jasnej cholery ?! Miałam wrażenie, że ja już w kobiecość, to nie za bardzo wiem jak grać. Zajrzałam do swojej szafy i zobaczyłam... wyciągnięty dres, szerokie, długie tuniki... to przecież nawet nie jest mój styl! Gdzie obcisłe jeansy, gdzie bokserki, zwiewne sukienki? Gdyby to były naturalne zmiany... to luz. Ale u mnie to był jakiś kamuflaż. Kiedyś nawet powiedziałam mojemu F. zapłakana, że jeśli widzę, że jakiś facet zerknął na mnie na ulicy, to jestem bardziej niż pewna, że to z litości... Tak właśnie odbierałam swoją osobę, nawet jeśli się ładnie ubrałam i uszykowałam.
Ostatnie dni września, upłynęły mi na wielu przemyśleniach. Przede wszystkim zrozumiałam, że sama ściągnęłam na siebie większość nieszczęść, które doprowadziły mnie do takie stanu. Napisałam o tym rok temu tutaj. Chwilę przed napisaniem tego tekstu, stwierdziłam, że jestem gotowa, by o siebie zawalczyć. Zarówno pod kątem psychicznym jak i fizycznym. Wróciłam na odpowiednie tory i choć najwięcej do poukładania miałam w swojej głowie, to musiałam też przywrócić swoją fizyczność do porządku. Tak naprawdę kluczowymi zmianami w moim wyglądzie, były zmiany, które wprowadziłam w roku bieżącym. Czuję się dzięki nim dużo bardziej kobieco, czuję się zdrowiej i czuję się ze sobą po prostu dobrze...
Mój największy kompleks. Malowałam je od lat, bo swoich nie miałam prawie wcale. Były nisko usadowione, były proste - jak od linijki i ledwo widoczne. Bez ich pomalowania, wyglądałam po prostu jak chora. Kiedyś na facebook'u przez przypadek znalazłam kobietę, której makijaże znacznie różnią się od tych, które mamy w pamięci. Dziwnych kolorów tatuaże nad oczami... tutaj brwi były jak dzieła sztuki, a dziewczyny wyglądały z nimi jak po operacji plastycznej. Nowe, piękniejsze twarze. Zabieg nie kosztował mało, ale ja nie żałuję ani jednej złotówki! Nie zrozumie tego żadna kobieta, które codziennie nie musiała pół godziny męczyć się z ich malowaniem, a potem uważać, żeby czasem najmniejsza pierdoła nie sprawiła, że brwi się rozmażą. Basen, deszcz, ściąganie ubrań i masa innych rzeczy nagle okazywała się przekleństwem. I nie, to nie był mój wymysł. Jeśli jakaś kobieta twierdzi, że lepiej wyglądałam przed, to znaczy, że pewnie sama tak wygląda i wmawia sobie, że "to takie ładne". Nie. To nie było ładne. Wolałam dużo bardziej namalowane krzywo i mocno brwi przez siebie, niż brak brwi, który zniekształcał mi twarz. To był defekt, nie kaprys.
Zawsze długie włosy były dla mnie symbolem kobiecości. Sama miałam już swoje całkiem długie i uwielbiałam je! Ale były cholernie zniszczone, przez codziennie katowanie ich prostownicą. Do fryzjera miałam pójść obciąć tylko końcówki, ale siedząc już na fotelu pomyślałam, że skoro tak bardzo wkręcam się w świat zdrowia itp. to chyba pora też pomyśleć i o tym co na głowie? I obcięłam. Do ramion. A po powrocie od fryzjera, po ośmiu latach moja prostownica po prostu umarła. Przypadek? Nie sądzę. Dziś, po ponad miesiącu od ścięcia wiem, że podjęłam dobrą decyzję. Włosy są zdrowsze, mocniejsze i szybciej rosną! Zainwestowałam w fajne, nie aż tak drogie kosmetyki, ale także codziennie funduję sobie porcję różowego eliksiru, która jeszcze dodatkowo podbija efekt zdrowego włosa.
To właśnie TRUE BEAUTY, czyli kolejna nowość na mojej kuchennej półce od Natural Mojo. Wzmacnia włosy, skórę i paznokcie. Mieszanka ma obłędny nie tylko kolor, ale też smak i zapach. Zawiera w sobie składniki takie jak: granat, pęd bambusa, jagody goji. Produkt jest w 100% z naturalnych składników. Ale to nie wszystko! Jest wegański i nie zawiera ani glutenu ani laktozy! Po prostu boooomba! True Beauty piję zazwyczaj rano, gdzieś tam przy śniadaniu, a wieczorem funduję sobie oczyszczenie czyli Pure Detox. O nim pisałam Wam w poprzednim wpisie. Piję go od jakiś dwóch miesięcy i muszę powiedzieć, że działa on naprawdę zbawiennie i można się poczuć zdrowo i lekko.
Miałam go zwłaszcza na udach. Całe mnóstwo! Od jakiegoś czasu... z trudem potrafię dopatrzeć się jakiegoś defektu czy "dziurki". Zmiany, które stopniowo wdrażałam w życie, widocznie nareszcie przyniosły efekt. Picie tylko i wyłącznie wody i to w dużych ilościach, regularne posiłki, dużo ruchu - to recepta na zdrowe ciało. Wciąż mam chwile słabości, zawsze Wam to podkreślam. Ale na co dzień trzymam się całkiem nieźle. Gotuję "na szybko" co ogranicza się do wrzucania warzyw i mięsa na grill, a między śniadaniem i obiadem, posiłek zastępuję sobie szejkiem białkowym, który zastępuje nam JEDEN PEŁNOWARTOŚCIOWY POSIŁEK! W ostatnim wpisie pokazywałam Wam shake FIT VANILA, ale w tym miesiącu przerzuciłam się na FIT BANANA i ... muszę Wam przyznać, że nie zrezygnuję z tych produktów NIGDY. Jestem tego pewna. Dawno nic tak bardzo nie zawróciło mi w głowie i dawno jakiś produkt nie został kupiony przez tak dużą liczbę moich znajomych i czytelników. I te wszystkie osoby są zadowolone w takim samym stopniu jak ja! Naturalne składniki, pyszny smak, obłędny zapach. To zdecydowanie jedna z tych rzeczy, w którą warto zainwestować dla swojego wyglądu, zdrowia i samopoczucia. FIT BANANA ma fajny lekki, bananowy zapach, ale smak jest nawet zbliżony do FIT VANILI. Szejki wykorzystuję na różne sposoby. W gęstszej formie ( ok. 5 miarek) - do zrobienia gęstego "jogurtu" z owocami. W rzadszej (3 lub 4 miarki) - do wypicia. Szejki również są z w 100 % naturalnych składników - zawierają m.in: soję, białko, granat, zieloną herbatę. Zawsze się cieszę jak głupia jak mam to wypić, ale co zrobić... to jest po prostu przepyszne :)
Codziennością stało się również stosowanie FIT CAPS od Natural Mojo. To kapsułki, które pozwalają nam w szybszym spalaniu tkanki tłuszczowej. Zawierają w sobie superfoods takie jak chilli czy zielona herbata. Może je zażywać zarówno w dniu, w którym trenujemy jak i w dniu, w którym nie trenujemy. W drugim przypadku, kapsułkę łykamy po każdym posiłku, w celu stymulacji metabolizmu.
Na stronie Natural Mojo, możecie kupić nie tylko pojedyncze produkty, ale też zestawy - i zawsze jest to tańsza opcja. Na przykład tutaj, macie zestaw, w skład którego wchodzi zarówno FIT VANILA z shakerem jak i FIT CAPS. Cena w zestawie jest niższa, niż gdybyście kupowali to wszystko osobno, a z moim kodem rabatowym MAMALA25 - mając 25% zniżki , spadnie jeszcze o kilka "groszy" ;)
Nie można jednoznacznie stwierdzić, czy po czymś się chudnie itp - kiedy dostaję od kogoś wiadomość: schudłaś po tym? - odpisuję, że same kapsułki czy same koktajle, nie sprawią, że schudniemy, jeśli poza nimi kompletnie nie będziemy pilnować diety. Taki produkt nie istnieje! Produkty Natural Mojo to uzupełnienie diety, które może wspomóc proces chudnięcia, spalania tkanki tłuszczowej bądź poprawy stanu skóry.
Prócz powyższych zmian, zainwestowałam również w kosmetyki do twarzy. Nareszcie wybrałam takie z górnej półki. Pokazywałam Wam już swój podkład DiorSkin Forever. Koszt ponad 200 zł, ale naprawdę warto. Odkąd zaczęłam się malować czyli jakoś w wieku 15 lat, kupowałam jakieś tandetne fluidy po 30 zł. Jeszcze do niedawna! Wiecie... jaki inny fluid może kupić nastolatka mieszkająca z rodzicami, a potem młoda mama, która dopiero co zaczęła pracować? Dopiero teraz zaczynam nareszcie mieć sytuację taką, jaką zawsze chciałam mieć i myślę, że jeśli chodzi o wydawanie pieniędzy to moje wybory są naprawdę rozsądne. Do zakupu produktu z górnej półki, skłoniła mnie przede wszystkim...wysypka, która pojawiała się ilekroć nakładałam sobie na twarz te wszystkie tandetne fluidy i pudry. Obiecałam sobie wtedy, że nie będę się malować dopóki nie zainwestują w porządny podkład. Co najzabawniejsze... jeszcze do niedawna śmiałam się, że na pewno nie ma żadnej różnicy, czy fluid za 30 zł, czy za 300. Ale tak chyba się ma, że jak nas na coś nie stać, to lubimy sobie pewne rzeczy wmawiać.
Ach... tak naprawdę, pomijając te brwi, mogłabym rzecz, że kluczem do pewności siebie i do tego, by czuć się pięknie, jest po prostu zdrowie. Żyjąc zdrowo, będąc aktywnym, jedząc zdrowo - promieniejemy nie tylko wewnątrz, ale i na zewnątrz. Wygląd zewnętrzny nie jest najważniejszy, ale myślę, że w jakimś stopniu jest ważny i bardzo często dyktuje nam kobietom, nasze humory.
Mam nadzieję, że i Wy jesteście na dobrej drodzy - czy to z odżywianiem się, czy z aktywnością. Pamiętajcie, że każda kobieta powinna czuć się dobrze z samą sobą i jeśli mamy możliwość zmienienia czegoś na lepsze i mamy pewność, że poczujemy się po tym lepiej - to korzystajmy z tego! Nie słuchajcie innych! Większość osób odradzała mi zrobienie brwi, a tymczasem okazało się, że była to moja jedna z najlepszych decyzji tego typu! Z przyjemnością patrzę rano w lustro, bo nareszcie moja twarz ma normalne rysy, oczy nie sprawiają wrażenia, zapadniętych, a dzięki temu, że brew jest teraz wyżej, moje wielkie czoło ( choć nadal wielkie ) to nie rzuca się aż tak w oczy.
No i macie. Bym zapomniała, bo ja zawsze cholera tak mam, że coś zaczynam, nie kończę i wkraczam na kolejny etap. A przecież przypomnieć nowym przybyszom trzeba, że na wyśmienite produkty od Natural MOJO macie zniżkę 25% na wszystko - hasło: MAMALA25. Korzystajcie i dawajcie znać jak Wasze wrażenia. A jeśli jeszcze nie trafiliście na wpis o Natural Mojo, to znajdziecie go tutaj.
Adijos kobietki! Walczcie o siebie, promieniejcie, bądźcie piękne i pamiętajcie, że Wasze życie to ... Wasze życie! I wybory, jakiekolwiek - również powinny być tylko Wasze. Nikt nie przeżyje za Was życia, nikt nie poniesie konsekwencje za złe decyzje. Dlatego... róbcie jak czujecie. Po prostu! Kto inny ma zawalczyć o Wasze szczęście. Tylko TY SAMA możesz to zrobić.