Dlatego postanowiłam, że nie będę sobie stawiać nie wiadomo jakich celów. Tylko krok po kroczku, przygotuję się do tego, jak chciałabym funkcjonować przez następne miesiące.
A jak chciałabym, żeby wyglądał mój 2021 rok? Przede wszystkim zależało i zależy mi na tym, żeby nigdy więcej przez pracę nie zaniedbać siebie i swojego zdrowia. Wiem, że czasem realizując cele, trzeba ponieść cenę - wiem to i jestem tego świadoma. Ale mam problem z tym, że nie wiem kiedy powiedzieć DOŚĆ. Lubię swoją pracę i wiem, że musze przycisnąć teraz, żeby za jakiś czas było lżej - tylko nie do końca zawsze udaje mi się złapać dystans i nie zawsze słucham swojego organizmu, który ma już zwyczajnie dość i potrzebuje oddechu.
To, co najbardziej zaniedbałam przez wir pracy, to zdrowe jedzenie. Wróciłam do w miarę zdrowego gotowania z apką, o której Wam ostatnio pisałam i było lepiej, bo ja dużo lepiej funkcjonuję jak mam przed sobą jakiś plan, zadanie. Ale mimo wszystko odkąd jestem sama z Polą, która chodzi do przedszkola - naprawdę trudno mi się zmotywować do gotowania dla samej siebie. To co wbija mnie zawsze w rytm regularnych posiłków, to korzystanie z gotowych opcji, toteż w styczniu zdecydowałam się na 3 tygodnie diety pudełkowej (zaczęłam od 7 stycznia). "Dietę" skończyłam wraz z ostatnim dniem stycznia.
Tutaj bez zaskoczenia - tradycyjnie od lat dietka od Juicy Jar. Tym razem jednak nie chciałam diety hashimoto i w ogóle nie chciałam żadnych ograniczeń. Zależało mi po prostu na tym, żeby jeść zdrowo i regularnie. Wybrałam opcję "Jesz jak chcesz" gdzie sama wybieram sobie posiłki na każdy dzień z pośród kilku propozycji, ilość posiłków itp. No i po 3 tygodniach takiego jedzonka, mam kilka wniosków, którymi chciałabym się z Wami podzielić.
Nie schudłam. I nie taki był mój cel. Nie chciałam robić sobie presji związanej z tym, co widzę na wadzę. Mało tego. Wręcz zależało mi na tym, żeby zobaczyć jak będzie zmieniać się moje ciało, utrzymując tą samą wagę.
Do zdrowego jedzonka, dorzuciłam treningi - nie wiele, bo na 31 dni stycznia zrobiłam ich chyba 15. I z 3 razy byłam biegać. Ale to już naprawdę progres i zależało mi właśnie na tym, żeby ten styczeń potraktować jako rozgrzewkę i znów się po prostu ruszyć.
I przyznam, że jestem naprawdę zadowolona. To wstęp do tego, żeby ten luty rozpocząć na pełnej petardzie.
Jeśli chodzi o jedzonko - wybierałam głównie potrawy bezglutenowe, często bez laktozy. I najważniejszym moim spostrzeżeniem było to, że przestało mi "wywalać" brzuch - daje do myślenia.
W diecie miałam baaardzo dużo warzyw, strączków, kasz. Na drugie śniadania starałam się wybierać koktajle, albo jakieś zdrowe ciacha. Nie miałam zjazdów energetycznych po zjedzeniu śniadania (jak zawsze), nie miałam trudności z trawieniem.
Widzę, że to mi naprawdę bardzo służyło. Zapisywałam sobie wszystkie dania, żeby teraz po zakończeniu treningu, móc je samodzielnie odtwarzać. Co jak co, ale po takiej długiej przerwie od gotowania, nawet trochę mi tego zabrakło. TROCHĘ :P
Wybrałam kaloryczność na poziomie 1500 kcal - dość mało przy treningach, ale u mnie normą jest picie koktajli zawierających białko.
Jeden taki koktajl traktuję jak posiłek po treningowy, więc z koktajlem i dogryzaniem czasem jakiś orzechów itp. - dobijałam pewnie do 2000 kcal (a pamiętajcie, że kalorie spalałam dodatkowo na treningu i ogólnie - żyjąc :D)
Shake robię zawsze na mleku roślinnym, najczęściej owsianym albo ryżowym (bez laktozy i bez cukru). Nie lubię zbytnio jakiś sztucznych smaków i aromatów, więc w sumie od lat najbardziej wierna jestem smakom typu kokos, wanilia itp.
W sumie zawsze po treningu, z jednej strony mam ochotę wskoczyć pod prysznic, a z drugiej najchętniej od razu wypiłabym szejka :D
Taki posiłek jest na wagę złota, jeśli tak jak ja, prowadzicie zabiegany i aktywny tryb życia. Przygotowuje się w to w niecałą minutę, a nasycenie po wypiciu takiego koktajlu trwa ok. 2 godzin
Teraz to rozumiem. Widzę, jak zmienia się ciało (nawet bez zrzucania kg) kiedy karmi się je tym co zdrowe. Mam dużo gładszą skórę i widać gołym okiem, że jest po prostu zdrowsza. Wiecie - takie "zdrowe ciało" - to naprawdę widać. Zawsze jak widzę taki efekt, to zastanawiam się, jak mogłabym wyglądać, gdybym naprawdę przez calutki rok pięknie jadła i wytrwale ćwiczyła :D Ale aż tak to mi się nie chce :D
Na koniec ku inspiracji, podzielę się też z Wami moim przykładowym jadłospisem z jednego dnia. Myślę, że to tylko udowadnia, że zdrowe jedzenie nie musi być ani nudne, ani mdłe, ani ograniczające. Posiłki od Juicy Jar zawsze przychodziły mega świeże i widać, że przygotowują je ludzie, którzy się na tym znają.
Dostawy są już prawie w całej Polsce, więc wskakujcie na stronę, wpiszcie kod pocztowy i zobaczcie czy jedzonko dojeżdża w Wasze tereny :)
Sandwicz z guacamole, jajkiem, rucolą i szczypiorkiem, pomidor
Deser jabłkowo-cynamonowy, crumble owsiane
Kurczak w sosie słodko-kwaśnym z ryżem
Fit sernik limonkowy
Pieczony kalafior z ciecierzycą i pomidorkami koktajlowymi
No aż zgłodniałam, jak teraz zobaczyłam na nowo te posiłki :D Jak ja mam temu dorównać? Sama nie wiem :D Wiem natomiast jedno - nie za bardzo służy mi gluten i nadmiar nabiału, za to świetnie czuję się przy 4/5 posiłkach dziennie, z czego jeden najczęściej to koktajl owocowo-warzywny. No i muszę mieć jakieś słodkości. To crumble ze zdjęcia było... no to było niebo.
Uwielbiam wszelkie pieczone warzywa, ciecierzycę, kalafiora. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że zdrowe jedzonko może być totalnie różnorodne i nie musimy w kółko jeść tego samego. Nie wiele jem mięsa, ale tutaj starałam się je sporadycznie wybierać. Gdyby nie to, że lubię wszelkie zapiekanki z mięsem mielonym, mogłabym śmiało zostać 100% vege. Ale nie chcę się klasyfikować i ograniczać. Nie potrzebuję tego :)
Po tych 3 tygodniach mam jeszcze większą motywację, żeby dbać o zdrowie na talerzu. W lutym podkręcam tempo - zakupy zrobione, biorę się za gotowanie i treningi.
Pracowałam nad nim przez ostatnich kilka miesięcy i wiem, że to będzie coś, co maksymalnie wbije mnie na dobre tory.
E-book nazywa się Plan Zdrowej Zmiany i jest gotowym planem na 28 dni - z ćwiczeniami, zadaniami rozwojowymi, domową pielęgnacją i przepisami na każdy dzień. Wiem, że to wyzwanie totalnie wystrzeli mnie z butów, tak jak nasze 30 dniowe wyzwanie #dbamosiebiedlasiebie w zeszłym roku.
Jak tylko pojawi się w sprzedaży, robimy START wyzwania i wspólnymi siłami będziemy pracować nad lepszą wersją samej siebie.
Nie mogę się doczekać!
Wspólnie Was motywujemy, inspirujemy, edukujemy, ale przede wszystkim pragniemy pokazywać, że nie taki diabeł straszny! ;) I choć bywa ciężko i cholernie trudno, wiemy doskonale, że nie musi być tak zawsze.
Ostatnie tygodnie upłynęły mi i Gosi na wspólnym gotowaniu, zdjęciach, obróbce, obliczeniach i sklejaniu e-booka. Wszystko po to, żeby lada moment światło dzienne ujrzał nasz pierwszy, wspólny e-book ze śniadaniami na każdy dzień tygodnia. I będzie on DARMOWY! :) Jego premiera będzie miała dzisiaj swoje miejsce na grupie na facebooku: Plan na hashimoto - grupa wsparcia i wzajemnej motywacji - śmiało dołączajcie! :)
Skąd wziął się taki pomysł? Jakiś czas temu, zadałyśmy Wam pytanie co w hashimoto sprawia Wam największą trudność. I 90% odpowiedzi dotyczyło... diety i problemów z wagą. To dało nam do myślenia.
Myślę, że są one najbardziej problemowe, a jakby nie patrzeć, są najważniejszym posiłkiem w ciągu całego dnia.
Dla mnie śniadania to od zawsze były kanapki. I to okazało się moją zmorą, bo z roku na rok mam z pieczywem coraz większy problem i coraz mnie je toleruję. Nie wyobrażałam sobie, że można jeść coś innego. Tymczasem za sprawą Gosi ale też własnej determinacji, odkryłam tak wiele cudownych smaków i opcji, że dziś wiem, że alternatyw jest całe mnóstwo. I umówmy się - to nie są "byle jakie" alternatywy, bo w kwestii jedzenia nie ma opcji, żebym zadowoliła się czymś średnim. Jedzenie ma smakować i dawać radość. Dla mnie to jest jedna z największych przyjemności życiowych, którą zawsze celebruję.
Śniadania, które znajdziecie w e-booku to naprawdę proste przepisy. Są lekkie, niskokaloryczne oraz nie zawierają cukru, glutenu i laktozy. Co najważniejsze - są obłędnie pyszne :)
Dziś zostawiam Wam jeden przepis z e-booka ze śniadaniami. Coś co absolutnie uwielbiam...
Zauważyłam też, że coraz ładniej wychodzą mi zdjęcia kulinarne - trening czyni mistrza, może kiedyś będę to robiła naprawdę na przyzwoitym poziomie :P Choć jeśli mam być szczera, efekt już teraz baaaaardzo mi się podoba. W sumie jestem ciekawa czy Wam też, więc śmiało możecie mi napisać co o tym sądzicie ;)
Dzisiaj mam dla Was coś super owocowego i słodkiego, ale jednocześnie - zdrowego. Smoothie bowl!
Jeśli nie lubicie owocowych śniadań, idealnie sprawdzi się jako 2 śniadanie, albo przekąska w ciągu dnia. Wygląd smoothie bowl jest tak powalający, że człowiekowi wydaje się, że jest to czasochłonne i trudne. Tymczasem okazało się po raz kolejny, że jest to banalnie proste i w dodatku mega szybkie. Tak naprawdę miksujemy tylko wszystko ze sobą, a potem ozdabiamy wierzch wedle własnych upodobań.
Składniki do zblendowania:
Składniki na wierzch:
Wszystkie składniki blendujemy ze sobą, wlewamy smoothie do miseczki, a następnie układamy na wierzchu wszystko to, na co mamy ochotę :) Dłuuugo będziecie najedzone!
I dzisiaj postanowiłam zebrać dla Was takich pięć swoich ulubionych przekąsek. I jak się możecie domyślać, w moim przypadku są to zdecydowanie przekąski: tanie, szybkie i zdrowe. Nie nadaję się do stania przy garach, więc wybieram raczej opcje ekspresowe, takie jak koktajle, czy też ciacha zrobione dzień przed - ale również nie wymagające wielkiego zaangażowania.
O tym co powinno się jeść przed/po treningu nie będę Wam tutaj mówić za wiele, bo znawcą nie jestem. Wiadomo, że najlepiej postawić na białeczko, jeśli zależy Wam na zbudowaniu mięśni. Zobaczcie sami, po co najczęściej chwytam po ćwiczeniach/bieganiu i kto wie... może stanie się to częścią Waszego jadłospisu :)
No bo jak tutaj nie kochać takich połączeń. Mój ulubiony składa się z:
Wszystko blendujemy na gładką masę, wylewamy na patelnię i smażymy z obu stron. Na wierzch kładziemy drugą połówkę banana pokrojoną w plasterki i inne ulubione dodatki np. wiórki kokosowe.
Wszystko mieszamy ze sobą w shakerze i ... wypijamy! Po takim koktajlu jestem nasycona przez jakieś 2,5 godziny. To świetny zamiennik pełnowartościowego posiłku, bądź przekąska po treningu.
Smaki białek są przeróżne. Moje hity to Vanilla i Coco bo mają najbardziej neutralny, delikatny smak. Ale ostatnio preferuję też orzech laskowy i mango - to jest zdecydowanie mój smak lata!
Piję koktajle od chyba 4 lat i niezmiennie uwielbiam tak samo. To idealna opcja dla osób chcących utrzymać wagę na obecnym poziomie lub dla tych, które chcą schudnąć. Ja białko piję zazwyczaj po treningu ale czasem też pod wieczór, jak jestem głodna, ale nie mam zbytnio ochoty niczego jeść. Wolę wtedy sobie wypić coś takiego i zasnąć z poczuciem lekkości.
Miód rozpuszczamy razem z masłem orzechowym w rondelku na małym ogniu. Dodajemy pokruszone orzeszki i orkisz. Keksówkę wykładamy papierem i nakładamy na całość powstałą masę. Do garnuszka wlewamy wodę, a na garnek kładziemy miskę, w której rozpuszczamy całą tabliczkę czekolady. Czekoladą polewamy orzechową masę w keksówce, a następnie wkładamy ją na ok. 2 godziny do lodówki. Po dwóch godzinach wyjmujemy papier z keksówki i kroimy całość na batoniki.
To chyba takie moje najczęstsze klasyki. Zdarza mi się sięgać też po gotowe opcje. W sklepach typu żabka czy delikatesy za ok. 5 zł są fajne, gotowe koktajle o różnych smakach - a w składzie nie ma nic prócz owoców i warzyw.
Czasem wybieram też batoniki o dobrym składzie np. z dobrej kalorii.
Ale jednak mamy lato - i z sezonowych warzyw i owoców można w moment wyczarować takie pyszności, że szkoda kupować gotowce.
Jestem ciekawa jakie są Wasze pomysły na ekspresowe przekąski. Koniecznie dajcie mi znać!
Miałam wtedy 21 lat i jechałam na sesję zdjęciową w roli modelki. Jako dobrze rokująca blogerka, zostałam wtedy twarzą kolekcji ubrań. Mieszkałam w nie za dużym mieście, a na śniadania jadałam wtedy najczęściej kanapki z szynką i ogórkiem.
Toteż kiedy czekałam w aucie na dziewczynę, która mnie zatrudniła, wpatrywałam się smutnym wzrokiem w widok za szybą auta, bo ... kanapek ze sobą nie wzięłam. Albo może i wzięłam, ale zapewne zjadłam wszystkie w pociągu w przeciągu 15 minut odkąd rozpoczęłam podróż.
Ale po chwili do auta weszła ona i powiedziała: proszę - wręczając mi tajemnicze COŚ z jakiegoś tam starbaksa! Owsianka. Na mleku. Myślałam, że skonam. Ale z grzeczności podziękowałam i postanowiłam spróbować. Oczywiście z miną dziecka, które właśnie próbuje się nie popłakać i nie zwymiotować. Bo ja NIGDY wcześniej takich owsiankowych wymysłów nie jadłam. Przypominało mi to z wyglądu jakieś mleczne zupy z przedszkola, a tych nigdy tam nie tykałam.
No ale wzięłam kęs i... wyjadłam wszystko zachowując się tak, jakbym naprawdę odkryła totalnie nowe, światowe danie. I wiecie co? Choć wtedy owsianka totalnie mnie w sobie rozkochała, kolejne razy z nią miałam dopiero po kilku latach, kiedy to zamieszkałam na swoim, a zdrowe żywienie zaczęło być stylem życiem a nie chwilowymi zrywami. Instagram ma to do siebie, że jak człowiek codziennie widzi na nim kolorową owsianką, to chcąc czy nie chcąc, w końcu sam spróbuje ją zrobić.
I tak jak zaczęłam owsiankę robić - tak już robię ją do teraz.
A że już niebawem, bo 22 sierpnia obchodzimy ... ŚWIATOWY DZIEŃ MLEKA ROŚLINNEGO - to postanowiłam podrzucić Wam z tej okazji przepis, w którym takie mleko możecie właśnie wykorzystać.
Składniki:
Dodatki wedle uznania :) U nas są to zazwyczaj:
Przygotowanie:
Płatki wsypujemy do garnka i wlewami do nich mleko i wodę + ew. szczyptę soli. Jeśli mamy czas - niech płatki poleżą w płynie ok. 30 minut. Jeśli nie mamy czasu, możemy gotować od razu. Ja jak się spieszę to tak robię i wychodzi równie smaczna:)
Gotujemy bez przykrycia i bez mieszania. Na mojej indukcji jest to gotowanie na piątce przez ok. 5 minut. Polecam przy pierwszych razach sprawdzać od czasu do czasu stan płatków i będziecie wiedzieć czy u Was jest to dłużej czy krócej, czy dolać więcej płynu czy nie.
Po tym czasie, zdejmujemy owsiankę z palnika i odstawiamy na kilka minut. Mieszamy całość z łyżką miodu.
Dekorujemy swoimi ulubionymi dodatkami.
GOTOWE :)
Banalne, prawda? Chociaż wiem wiem... jeszcze niedawno byłam jedną z tych osób, która jak widzi w przepisie, że coś musi wgl gotować, albo jeszcze namaczać to rezygnowała :D Okazuje się, że taką owsiankę robi się mega szybko. Jest bardzo sycąca, naprawdę prosta w przygotowaniu, zdrowa i... smaczna! Przepisy w internecie są różne, ja testowałam już różne kombinacje: na samej wodzie, na samym mleku, w różnych proporcjach. Te proporcje wyżej sprawdzają mi się najlepiej, ale dotarłam do nich metodą prób i błędów.
Testuję i eksperymentuję. Nie lubię stać przy garach i nie lubię rzeczy skomplikowanych. Tylko mnie to frustruje. Lubię rzeczy proste i szybkie. I nawet jeśli na początku wydają mi się skomplikowane, tak jak np. owsianka - to próbuję i jeśli okazuje się, że to naprawdę jest kwestia wrzucenia czegoś do garnka, to najczęściej ląduje to na mojej liście ulubionych przepisów.
Obserwuję dużo profili kulinarnych na instagramie, szukam często przepisów w sieci. Ale praktycznie ZAWSZE czyjś przepis dopasowuję pod swoje preferencje. Zatem inne przepisy są dla mnie po prostu inspiracją i Wam polecam takie samo działanie. Kiedyś bardzo się frustrowałam, że żaden przepis nie jest dla mnie idealny. Teraz szperam, podpatruję wszystkie przepisy i zainspirowana tworzę własne wariacje.
Polecam Wam z całego serca stronę Przepisy.pl , która już niejednokrotnie zainspirowała mnie w moich kulinarnych działaniach. Szczególnie polecam kategorię zdrowe obiady. Możecie sprawdzić je tutaj :)
Nie byłabym sobą jakbym nie dodała, że... zdrowe jedzenie też ma kalorie! Czasem ludziom się wydają, że zdrowo można jeść w nieograniczonych ilościach. Widzę zdjęcia owsianek na instagramie, a niektóre z nich spokojnie mogą mieć po 1000 kcal. Garść orzechów, masa wiórków kokosowych, ogrom owoców. I później jest lament: jem zdrowo i nie chudnę, dlaczego?
Także kochani - wszystko z umiarem. Owsianka z dodatkami jest pyszna, ale spokojnie można się nią nasycić dorzucając jedynie kilka kawałków owoców i posypując ją 1 łyżeczką wiórków a nie całą garścią :D
Obserwujcie swój organizm, a sami w końcu zrozumiecie ile musicie jeść, by przytyć/schudnąć bądź utrzymać wagę. Każdy organizm jest inny, ale łączy nas jedno - chudniemy tylko i wyłącznie wtedy, gdy jesteśmy na deficycie kalorycznym. Innej opcji nie ma! :)
Miłego jedzonka i przyjemnych, kulinarnych doznań.
Alicja
Mam tu raczej na myśli wersję bardziej lajtową, którą zazwyczaj wybieram czyli burger z piersią z kurczaka, a do tego masa warzyw! Mięso jem już od dawna baaardzo rzadko. Miałam nawet pomysł wyeliminowania go dużo bardziej drastycznie (chociaż i tak jem je max. 1 raz w tygodniu, czasem wcale) ale nie byłoby to zbyt korzystne posunięcie dla mojej chorej tarczycy. Podobno, bo każdy mówi coś innego. Zatem obstaję przy swoim zdroworozsądkowym podejściu: wszystkiego po trochu... na pewno nie zaszkodzi ;)
Wariacja z kolejnym burgerem wpadła mi do głowy przy okazji kontynuacji kampanii promującej produkty oznaczone logo Pewni Dobrego w marketach Auchan. Po raz pierwszy wspomniałam Wam o tym pisząc artykuł o niemarnowaniu żywności ---> 5 sposobów na to, jak nie marnować żywności.
Produkty oznaczone takim logo, to głównie produkty z polskich, lokalnych gospodarstw. Kupowanie ich wspiera naszą polską, lokalną gospodarkę. My z kolei, mamy pewność co do jakości kupowanej żywności. W przypadku kurczaka - mamy pewność, że jest bez antybiotyków. W przypadku jajek - że pochodzą one od kur z wolnego wybiegu, które są dobrze żywione i traktowane. W jajkach zerówkach, które kupiłam robiąc zakupy potrzebne do mojego burgera, znalazłam nawet liścik z namiarami na lokalne gospodarstwo, z którego te jajka pochodzą. To jest naprawdę świetne!
Ale do rzeczy! Bo dzisiaj to burger jest tutaj na pierwszym planie. Zrobienie go nie zajmie Wam wiele czasu, naprawdę. Podczas gdy w piekarniku będą robiły się frytki z batatów, wy na spokojnie zgrillujecie sobie kurczaka, podsmążycie pieczarki i przygotujecie resztę składników. Gotowi? To do dzieła!
BURGER Z WARZYWAMI + FRYTKI Z BATATÓW
SKŁADNIKI
Burger:
Sos:
Frytki:
Dodatki:
Przygotowanie:
Na początku zajmiemy się batatami. Ja na 1 porcją wykorzystałam pół dużego batata. Pokroiłam go na grubsze słupki. Fajnym patentem jest włożenie ich do woreczka foliowego i zamrożenie. Dzięki temu po upieczeniu będą bardziej chrupiące. Pokrojone bataty marynuję w oliwie z oliwek wymieszanej z solą, pieprzem, papryką słodką i czerwoną. Możemy od razu przełożyć je na papier do pieczenia, a dla lepszego smaku możemy je potrzymać w marynacie ok. 30 minut w lodówce. Bataty wkładamy do rozgrzanego do 200 stopni piekarnika na ok. 20-30 minut.
W czasie kiedy będą nam się piec frytki, my zajmiemy się burgerem. Dwie, trzy pieczarki przesmażamy na oliwie z oliwek na patelni. Na patelnię grillową wrzucamy pierś z kurczaka. W między czasie robimy sos - ok. 3 łyżeczki jogurtu naturalnego mieszamy z solą i pieprzem. Przeciskamy przez praskę jeden ząbek czosnku - mieszamy.
Na sam koniec, do piekarnika wkładamy przeciętą na pół bułkę, a na patelni rozpuszczamy kawałek masła i rozbijamy jajko. Bułka ma być w piekarniku tylko chwilę, tak żeby lekko się podpiekła. Obie połówki pieczywa smarujemy sosem czosnkowym i nakładamy: sałatę, mięso, kiełki, pieczarki - w takiej kolejności jak chcecie. Ja na koniec położyłam jajko sadzone i zamknęłam burger drugą połową bułki.
Do tego frytki z batatów, wyciśnięty sok z pomarańczy i pomidorki z kiełkami... pomimo, że jadłam zimne (wiadomo) to dawno nie zrobiłam sobie samodzielnie takiej uczty dla podniebienia! I mówię to ja: osoba, która nienawidzi jajek sadzonych. Robiłam takie jajko po raz pierwszy, a już nigdy przenigdy nie jadłam takiego burgera. Uwielbiam jednak rozpływające się żółtko i jednak dobrze, że zaufałam swojej intuicji i spróbowałam bo to było istne niebo.
W burgerach najlepsze jest to, że możecie je robić jak tylko chcecie, tworzyć dowolne kombinacje! A i tak wyjdzie pysznie. Już kiedyś robiłam podejście do burgerów i zrobiłam je nawet w dwóch odsłonach ---> Domowy fit burger na dwa sposoby.
Jestem ciekawa jakie burgery i z czym, wy najbardziej lubicie. I przede wszystkim - czy robicie je sami? Pamiętajcie, że jeśli dla mnie jest coś banalne, to dla Was też będzie. W kuchni jedyne co robię to sprzątam, a jak już gotuję, to to musi być coś łatwego, z czym poradziłoby sobie nawet dziecko. I burgery takie właśnie są.
Smacznego!
A ja jestem ogromnie szczęśliwa, że mogłam Was do tego zachęcić. Całą resztę roboty, zrobiliście Wy. Podczas wyzwania czułam codziennie meeega satysfakcję, że doświadczacie tego, czego i ja doświadczam dzięki medytacjom. Stworzyłam to wyzwanie, bo chciałam się tym szczęściem i spokojem podzielić. I udało się! Jeśli chcecie dołączyć do wyzwania medytacyjnego, możecie zrobić to w każdej chwili! W moich wyzwaniach nie ma daty rozpoczęcia i końca :) Wszystkie informacje znajdziecie we wpisie: Jak zacząć medytować?
To wszystko dało mi do myślenia. Po pierwsze - i ja czułam się zmotywowana do tego, by praktykować codziennie. W końcu to ja to wyzwanie stworzyłam. Po drugie - wasze wiadomości pokazały mi siłę takich wyzwań. Tego, że kiedy działa się w grupie, dzieli się efektami - motywacja wzrasta! Jest lepiej, jest łatwiej, jest... ciekawiej!
Podobno, by wykształcić w sobie nawyk - trzeba robić coś codziennie przez 21 dni. Pomyślałam, że fajnie jest wprowadzać nawyki stopniowo. Tak jak kiedyś przeczytałam w pewnej książce, warto kształtować jeden nawyk na miesiąc. Wyobraźcie sobie... 12 nawyków przez cały rok. Po roku, jakość Waszego życia będzie totalnie inna. Wprowadziłam już medytację i myślałam o kolejnych wyzwaniach... np. biegowych. Ale październik był dla mnie miesiącem okrutnej słabości... słabości do słodyczy. Co mam Wam powiedzieć - kocham słodycze i nigdy się z tym nie kryłam. Ale ostatnio słowo "umiar" - stało się dla mnie obce. Tu batonik, tu kolejny batonik. O, tam jeszcze kolejny! :P
I pomyślałam, że skoro wyzwanie medytacyjne sprawiało, że naprawdę medytowałam codziennie - to może wyzwanie #30dnibezslodyczy sprawi, że naprawdę zrobię sobie słodyczowy detoks? Nie no... nawet jak o tym piszę, brzmi to nierealnie :D Ciężko mi uwierzyć w to, że naprawdę mogłabym ich tak długo nie jeść. Ale byłoby trochę lipnie być autorką wyzwania i odwalić manianę... a że kłamać nie umiem, to chyba nie będę miała wyboru ;) Zatem... chyba pora zacząć.
Nie będę Wam tutaj pisać eseju o tym, dlaczego powinniśmy ograniczyć spożywanie słodyczy. To chyba każdy wie. Ani to dobre dla naszego ciała, ani dla kondycji, ani dla cery. Nie jest to coś dobrego dla naszego zdrowia, ale no wiecie - wszystko jest dla ludzi. Najważniejszy jest umiar. A jeśli go nie ma... trzeba się od złego nawyku odzwyczaić. Ja wiem, że będzie ciężko :D Dla mnie to wyzwanie będzie dużo bardziej ciężkie, niż gdybym miała biegać codziennie po 15 kilometrów :D Co dwie głowy to nie jedna, jak to mówią. A w tym wyzwaniu na pewno wezmą udział więcej niż dwie osoby, więc... jestem dobrej myśli - a przynajmniej tak sobie wmawiam.
Dwie głowy już są - wyzwanie realizuję razem z Martą, która przygotowała dla Was jak zawsze piękne grafiki. Zarówno grafikę na InstaStories (i właśnie tam ją Wam wrzucę, a Wy zrobicie sobie screena) jak i grafikę do druku. Nie każda z Was, która dołącza do wyzwań, chce pokazywać swoje efekty na stories. I to jest zrozumiałe! Macie prawo robić to tylko dla siebie, w swoich 4 kątach. Macie prawo mieć swoją osobistą tabelkę, której absolutnie nikt nie zobaczy :) I pamiętajcie... macie prawo zrobić fuck up. Macie prawo się potknąć i zaznaczyć w jakimś dniu X - nie udało się. Ale to nie znaczy, że macie wciąż zaczynać od nowa ( choć możecie!). Ale możecie też lecieć dalej! Nie załamujcie się porażkami, ale bądźcie wyjątkowo dumne, kiedy Wam się uda.
TUTAJ możecie pobrać tabelkę do druku do wyzwania #30dnibezslodyczy. Dni specjalnie nie są oznaczone jakąś datą itp. żebyście mogły dołączyć do wyzwania w każdym momencie. Ale jak już dołączycie - zachowajcie ciągłość :) Poniżej tabelka na InstaStories - jeśli czytacie ten wpis z pozycji telefonu, to możecie przytrzymać dłużej obraz i zapisać tabelkę na telefonie :)
I teraz najgorsze. Jak to wyzwanie zaliczyć i przejść? Jak słodyczowy pochłaniacz może w ogóle myśleć o przeżyciu miesiąca bez ulubionego batonika? :D Myślę, że najważniejsze to potraktować to wyzwanie jako dobrą zabawę. Zbyt duża spina i oczekiwania mogą jedynie pogorszyć sytuację, a tego nie chcemy!
Można ratować się dużą ilością owoców, można zrobić samemu ciastka z orzechów, płatków itp. Ja doskonale pamiętam czas, kiedy zamiast słodyczy, sięgałam po jogurt naturalny z owocami, albo po prostu piłam shake białkowy. Jeszcze przez jakiś czas produkty Natural Mojo możecie kupić z moją zniżką MAMALA25, która daje Wam 25% rabatu. Są tam też zdrowe batoniki! :P
Trzymam za Was mocno kciuki. I za samą siebie też - nie wiem jak to wyjdzie, czy w ogóle wyjdzie. Ale jestem tu głównie po to, by Was motywować i inspirować. I ogólnie jeśli ja sobie z tym wyzwaniem poradzę - to wierzcie mi, każdy sobie poradzi. Żegnam się zatem dzisiaj z moimi ulubionymi batonikami. Żegnam się z deserami lodowymi. Ach, żegnajcie moje kochane ciastki i rodzynki w czekoladzie.
Powodzenia dziewczyny! Dajcie koniecznie znać, czy dołączacie do wyzwania. A nawet jeśli teraz nie czujecie się gotowe - pamiętajcie, że możecie dołączyć w każdej chwili!
Obym za miesiąc napisała coś w rodzaju - 1:0 dla mnie! Niech moc będzie ze mną i z Wami. Damy radę <3
Naleśniki kocham całym swoim sercem. Kiedyś jadałam tylko te z mąki pszennej, później przerzuciłam się na mąkę ryżową. Obecnie jestem już na wyższym levelu, bo mam nawet patelnię do naleśników, smażę na maśle klarowanym, a naleśniczki są cieniutkie jak kartka papieru :D Naleśniki z mąki orkiszowej jasnej, konsystencją przypominają maksymalnie te z pszennej. Ja swoich nie dosładzam ani cukrem, ani erytrolem, ani... niczym :P Dlaczego? Powód jest prosty. Wystarczająco słodkie są przecież dodatki. A z nimi to już naprawdę potrafię zaszaleć :P Ale dobra - od miesięcy pytacie więc oto jest i on...
Wszystkie składniki miksujemy ze sobą. Patelnię rozgrzewamy i cieniutko smarujemy masłem klarowanym. Próbowałam smażyć innymi sposobami, ale wierzcie mi - żoooden naleśnik nie będzie smakował tak dobrze, jak ten smażony na klarowanym masełku :)
Z takiego przepisu wychodzą 3 cieniutkie naleśniczki. Z czym je jeść? Ja w 90 % przypadków kiedy robię naleśniki, korzystam z twarożku grani i dowolnych kombinacji, np:
Twarożek zawsze mieszam z tymi rzeczami i smaruje nim naleśniki ( tak, żeby wkład był w środku). Wierzch naleśników to u mnie zazwyczaj owoce typu: banan albo borówki albo maliny. Można całość posypać wiórkami kokosowymi albo tak jak ja ostatnio: czekoladą Choco Dream od Natural Mojo. Na hasło MAMALA25 macie 25% zniżki na ich produkty.
Jestem ogromnie ciekawa, jakie są Wasze ulubione przepisy na naleśniki i... z czym najbardziej lubicie je jeść? Dajcie znać i oczywiście zachęcam do wypróbowania naleśniczków z mąki orkiszowej. Są naprawdę pyszne! Smacznego :)
Przygotowując się do napisania tego wpisu, prześledziłam ogrom statystyk i raportów. Jest źle. Bardzo źle. Ludzie traktują jedzenie jako coś, co jest zawsze. Bez wyrzutów sumienia wyrzucamy jedzenie, które "oj, zepsuło się". Przegapiamy daty ważności, robimy zbyt duże zakupy. Gotujemy zbyt duże porcje, a resztki lądują potem w śmietniku. Śmietnik traktujemy jak czarną dziurę - wyrzucone i po problemie. Mało kto zastanawia się nad tym, co z tym wszystkim dzieje się później. A jakie skutki niesie za sobą marnowanie żywności? Dla przykładu: 1 tona marnowanej żywności przyczynia się do powstania ponad 4 ton CO2. Marnujemy, bo kupujemy za dużo. A skoro kupujemy za dużo - to produkcja wzrasta i wzrasta. Do produkcji kanapki potrzeba 90 litrów wody. Do produkcji wołowiny - od 10 do 30 tysięcy litrów wody. Co roku na świecie do produkcji wyrzucanej żywności, zużywa się 250 bilionów litrów wody. A my ot tak sobie potem coś wyrzucamy. Bo zostało. I się zmarnowało. Marnujemy też energię - prąd i paliwo w ogromnych ilościach zużywane są do produkcji, przechowywania i transportu żywności. To jest coś znacznie bardziej złożonego niż tylko kupuję-jem-ewentualnie wyrzucam. Nasze wybory mają znaczenie i to ogromne.
Wydarzenia ostatnich miesięcy mocno odbiły się na mojej psychice. Wizja umierającej planety każdego dnia jest dla mnie bodźcem, by żyć bardziej ekologicznie i świadomie. Mniej kupować, mniej marnować. Wybierać to co lokalne, zamiast tego co importowane z zagranicy. Sposobów na lepszą jakość życia w imię kondycji planety ale też z nadzieją, że nasze dzieci będą miały gdzie żyć - jest całe mnóstwo. Nadal raczkuję w tym temacie, ale jestem już na pewno bardziej uważna, a przede wszystkim - otwarta na zmiany.
Kiedy dostałam propozycję współpracy z hipermarketem Auchan, w której miałam promować ich produkty oznaczone logo PEWNI DOBREGO, automatycznie załączyła mi się chęć stworzenia czegoś ponad to. Czegoś co nie będzie tylko promocją fajnego jedzenia, ale czegoś znacznie bardziej wartościowego. Kiedy zobaczyłam w internecie liczby dotyczące marnowania żywności, do razu wiedziałam, że to jest to. To jest temat, który pragnę poruszyć i to jest temat, w którym mam coś do powiedzenia :) Bo w kwestii nie marnowania żywności - jestem bardzo dobra :)
Postanowiłam przyjrzeć się swoim nawykom i sprawdzić jak to możliwe, że w moim domu nie marnuje się żywności? W czym tkwi "sekret"? Wybrałam pięć najbardziej przydatnych sposobów na to, by unikać wyrzucenia jedzenia. Mam nadzieję, że się Wam przydadzą.
PLANOWANIE POSIŁKÓW
Niekoniecznie na cały tydzień, ale chociaż na 2/3 dni. Wiemy mniej więcej ile jedzą domownicy i wiemy co lubią. Najlepiej wymyślić posiłki na określoną ilość dni i spisać potrzebne produkty. By nic nie poszło na marne, najlepiej posiłki zaplanować tak, by dane produkty jeśli nie zużyjemy ich w całości do jednego dania - móc wykorzystać do innego. Jeśli np. kupujemy duży płat łososia w celu zrobienia z niego makaronu z łososiem i szpinakiem - kupmy większą część i wykorzystajmy go też do kanapek na kolację - np. na następny dzień. Jeśli kupujemy duże opakowania jogurtu - możemy część produktu wykorzystać do sosu, a część do deseru z owocami. Planujmy tak, by w przypadku kupowania większych opakowań, móc je wykorzystywać do kilku posiłków.
LISTA ZAKUPÓW
Widzieliście kiedyś taki mem, w którym ludek wchodzi do marketu z zamiarem kupienia jednej rzeczy i nie bierze koszyka - a potem dźwiga na rękach cały stos idąc do kasy? Tak właśnie postępuje większość z nas. Idziemy kupić masło i warzywa, ale nagle widzimy promocję na szpinak, korzystną cenę na jogurty, ale trzeba ich kupić 3. W każdej alejce jest coś wartego zainteresowania i nagle... nasza lodówka pełna jest ponadprogramowych produktów, których zapewne nie wykorzystamy nim zdążą się zmarnować. Od dawna na zakupy chodzę z listą produktów - kupuję tylko to co jest mi potrzebne do posiłków. Wolę później coś dokupić, niż kupować bo może się przyda i "lepiej, żeby było więcej". Ja akurat nie potrafię przewidzieć na co będę mieć ochotę przez kilka następnych dni, więc zazwyczaj kupuję na dwa dni. Później patrzę co ewentualnie zostało i dokupuję rzeczy, które wykorzystam razem z tymi pozostałymi w lodówce.
PILNOWANIE TERMINÓW PRZYDATNOŚCI
I tutaj warto zwrócić uwagę na dwie kwestie. Jeśli kupujemy coś na już, to warto w markecie wziąć produkt z kończącą się datą ważności, bo inaczej produkt zostanie wyrzucony przez market. Jeśli natomiast kupujemy coś dla siebie i nie wiemy kiedy to wykorzystamy - to sprawdzajmy chociaż na bieżąco, do kiedy dany produkt jest ważny, żeby nie przegapić daty i go nie wyrzucić. Wg statystyk, które analizowałam, najwięcej produktów Polacy wyrzucają właśnie przez przegapienie terminu ważności! Wynika to z dwóch rzeczy: nie pilnowania dat ale też z tego, że kupujemy za dużo. A skoro mamy za dużo, to zawsze znajdzie się produkt, który gdzieś na dnie lodówki będzie się po protu marnować.
ODPOWIEDNIE PRZECHOWYWANIE PRODUKTÓW
Worki na pieczywo, mrożenie produktów, pojemniki do przechowywania. Przechowujmy produkty w taki sposób, by jak najdłużej zachowały swoją świeżość. W internecie aż roi się do tabelek, w których jest podział warzyw i owoców na te które powinno się przechowywać w lodówce i na te, które powinny być w temperaturze pokojowej. Wg statystyk, najczęściej wyrzucanym produktem jest... pieczywo. Nieco mniej ale nadal dużo, marnujemy owoców, a następnie wędlin. Znów wychodzi tutaj kupowanie zbyt dużej ilości oraz nieumiejętność przechowywania. Kupujemy też produkty słabej jakości, niesezonowe i importowane z zagranicy z niepewnych źródeł.
W sklepach Auchan, w alejkach znajdziecie produkty oznaczonego logo PEWNI DOBREGO - jest to żywność sezonowa i lokalna. Wszystkie te produkty mają dokładnie opisany skład oraz historię produkcji czy firmy, z której pochodzą. Zawsze miałam problem z tym co jest akurat w sezonie i nie zawsze zagłębiałam się w to, skąd dana rzecz pochodzi. Ograniczałam się jedynie do czytania składów. Dzięki oznaczeniom PEWNI DOBREGO mam gwarancję, że produkt, który kupuję jest zdrowy i jest dla mnie dobry.
DZIEL SIĘ JEDZENIEM
Miałam ostatnio taki epizod - kupiłam warzywną pastę, otworzyłam słoik i ... odrzuciło mnie już po samym zapachu. Nie wiem dlaczego kupiłam pastę z suszonych pomidorów, skoro ich nie lubię! Nie mogłabym, po prostu nie mogłabym wyrzucić całego słoika ze świeżą pastą! Nie chodzi tu o pieniądze ale o fakt głupiego marnotrawienia. Słoiczek z pastą oddałam swojej sąsiadce. Ale są też inne formy dzielenia się jedzeniem. W większych miastach, funkcjonują tak zwane jadłodzielnie, do których możemy zanieść to czego nie jesteśmy w stanie zjeść, co nam nie smakuje, lub czego zrobiliśmy zwyczajnie za dużo. Sprawdza się to super w przypadkach kiedy np. wyjeżdżamy i nie jesteśmy w stanie zjeść wszystkiego co zostało nam w lodówce.
Marnują żywność, marnujemy planetę. Aż 42% polaków przyznaje się do marnowania żywności. Dodajmy do tego niewiadomy procent tych, którzy się nie przyznają ;) Rocznie z powodu marnowania żywności, do atmosfery trafia 3,3 miliarda ton gazów cieplarnianych. Wg raportu Banku Żywności to tyle samo, ile w tym samym czasie emituje cały przemysł Unii Europejskiej.
"Konsekwencją wyrzucania dużej ilości jedzenia jest nasilenie wydzielania metanu do środowiska. Wprowadzając do atmosfery gazy cieplarniane, ogrzewamy atmosferę i inicjujemy uwalnianie naturalnego metanu, co powoduje wzrost temperatury na ziemi. Skutkiem tego mogą być susze, powodzie oraz ograniczona podaż wody słodkiej, co może wywołać poważny kryzys w rolnictwie."
Przyznam, że choć miałam jakąś świadomość w tym temacie, to przeczytanie wszystkich raportów i zrozumienie całego łańcuszka przyczynowo-skutkowego... mocno mną wstrząsnęło. Mam teraz ogromną motywację, by więcej o tym mówić, by uświadamiać i edukować.
Co jeszcze możemy zrobić, by nie marnować żywności?
Trików i sposobów jest całe mnóstwo. Co chwilę dowiaduję się o czymś nowym i krok po kroku stosuję się do tych rzeczy w mojej codzienności. Marnowanie jedzenia to nie jest nasza prywatna sprawa. Nie szkodzimy tylko sobie, ale całej planecie. Diametralne zmiany są trudne i najczęściej kończą się porażką - ale stopniowe wdrażanie zmian w swoim stylu życia pozwala wypracować zupełnie nowe nawyki, dzięki którym z czasem zobaczymy, że lepiej i bardziej rozważnie robimy i planujemy zakupy.
Moja rada? Zacznijmy myśleć i dostrzegać skutki naszych działań - jest szansa, że dzięki temu będziemy bardziej ostrożni i zaczniemy widzieć konsekwencje :)
Czy warto? Myślę, że wszystko co jest w stanie pomóc naszej planecie i tym samym zapewnić przyszłym pokoleniom szansę na życie w dobrych warunkach - jest warte naszych starań.