Naprawdę nie wiem jak nazwać ten stan. Tą pauzę, kiedy patrzysz się na swoje dziecko, a po policzkach płyną Ci łzy szczęścia. Zastanawiasz się, jak mogłaś żyć nie będąc matką... Zastanawiasz się, jak radziłaś sobie w tak beznadziejnych chwilach jak ta - gdy nie rozśmieszał Cię mały człowiek. Byłaś sam na sam ze swoją pustką rozdzierającą Ci serce.
Wiecie. Życie jest zabawne. Mimo, że łzy kapią mi właśnie na klawiaturę, to cholernie chce mi się śmiać. Powiada się, że człowiek nie może mieć wszystkiego. Jednak to od tego czego Ci brakuje, zależy w jakim położeniu konkretnie jesteś. Bo jeśli brak Ci kasy, ale żyjesz pod dachem z kimś kto Cię kocha tak cholernie, że każdy problem zdaje się być lekki - to masz szczęście. Jednak jeśli brak Ci miłości - to wiedz, że żadna kasa, żadne prezenty i nawet osiągnięcia nie sprawią, że będziesz najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Chyba, że jesteś tępą blacharą, która uczuciem darzy jedynie drogie auta i torebki - i sponsora w nocy. Jednak i tym ewenementom często zdarza się płakać po nocach w poduszkę. Bo kiedyś wybrały to co zdawało się najważniejsze - kupę hajsu. A dziś hajs nie przytula ich w zimne noce, ani nie pisze miłosnych wierszy.
I czuję się dziś tak cholernie samotna. Z tą różnicą, że i hajsu mi lekko brak. I oglądam filmik ze swoim udziałem w fajnej kampanii. I widzę siebie wśród znanych aktorów. I obrabiam zdjęcia do kolejnego wpisu z kolejną fajną współpracą. I tak bardzo dobija mnie fakt, że tego szczęścia i zadowolenia ze swoich osiągnięć nie mam w tym momencie z kim dzielić. Że nie dostaję pieprzonego całusa od faceta, który jest ze mnie dumny. Bo jedyne co mam dziś pod dachem to faceta, który wrócił styrany z pracy, więc generalnie cieszyć się z MOICH osiągnięć nie ma siły. To się nazywa rzeczywistość.
I tak myślę sobie, że chyba nie tego chciałam, że chyba nie jestem szczęśliwa i chyba mam już dość. Wszystko we mnie krzyczy, mam ochotę znów być dzieckiem, mam ochotę jeździć z rodzicami na wakacje i nie martwić się takimi rzeczami jak kasa, bo mnie to nie dotyczy! Chcę znów mieć obiadki pod nosem i za jedyny obowiązek mieć odrabianie lekcji. Chcę znów sprzeczać się z mamą o to, o której mam wrócić i spać do 12, a potem grać w simsy... Chcę przestać być odpowiedzialna, a jedyne rachunki jakie chcę płacić to te w zabawkowej aptece zrobionej z kuzynem z krzesła i kilku pudełek. Chcę sypiać spokojnie i płakać przez dwójki w szkole. Chcę bezkarnie mieć prawo marzyć o schabowych rosnących na drzewach i nie być postrzeganym przez to jak wariat. Chcę znów mieć gówniane pojęcie o realnym świecie i wkurzać się na mamę, że nie pozwala mi iść na imprezę. Boże! Dlaczego wszyscy chcieliśmy być dorośli?!
I tak siedzę roztrzęsiona i odpływam myślami do wizji swojego dzieciństwa. Tak prostego, tak bezproblemowego... i nagle słyszę to ciche, słodkie, to wzruszające, wyciskające całą resztkę łez jakie mam... "mamo". Małe, kilkucentymetrowe stópki zmierzają w moją stronę, a moim oczom ukazuje się mały krasnal, nie mający nawet metra. Mały krasnal z zaspanymi oczkami. Wyciąga do mnie rączki i wtula się tak jakbym była jedynym człowiekiem na tej ziemi. Wtula się coraz mocniej, jakby chciała powiedzieć " Jesteś najważniejsza". I już mam to w dupie... Nie chcę być dzieckiem. Nie chcę wracać do rodziców. To tego chciałam. To to kocham. Bycie mamą. Rzecz, która raz na jakiś czas skrajnie wykańcza, ale potem wynagradza tym słodkim, niewymuszonym "mamo". Czas zdaje się zatrzymać, a my trwamy w tej niezmiennej pozycji. Wtulone w siebie wzajemnie. Ona lekko sapiąca nad moim uchem - ja, gładząca jej mały, czarny łepek. Całuję ją raz po raz w policzek i śpiewam kołysanki. Rozglądam się po swoim mieszkaniu. W laptopie widzę migające powiadomienia, zminimalizowany program do obróbki zdjęć i ikonkę YT z moim nowym "osiągnięciem". Moja pasja. Wyglądam za okno - moja Warszawa. Spoglądam na Polę...moja córka.
Tak. Czasem jeden brakujący element układanki, potrafi zaburzyć nam cały obraz rzeczywistości, która nas otacza. Przestajemy się skupiać na 999 puzzlach, które mamy, bo nieustannie myślimy o tym jednym, którego brak. Bo przecież bez niego nic już nie jest takie samo. Jednak jeśli przyjrzymy się obrazkowi z bliska, dostrzeżemy, że jeden pieprzony puzzel, wcale nie sprawia, że wszystko wkoło przestaje być piękne. Wystarczy to dostrzec i sobie o tym przypomnieć. A brakujący element? Kiedyś się znajdzie. A jeśli nie, to na pewno już wkrótce jego brak przestanie nam przeszkadzać. Ba! Przestaniemy go nawet dostrzegać. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mogę nie mieć dziś wystarczająco hajsu i miłości, ale mam wiele innych rzeczy, z których jestem dumna. Najwspanialszą na świecie córkę i najlepszą na świecie pasję.
I tak siedzę i patrzę na nią jak kula się w tych kilku odcieniach różu. Ten widok jest słodki sam w sobie. Ona, jej uśmiech, otaczający ją kolory. Przykrywa się kocem, odkrywa. Skacze po pufie, całuje swoje misie. Dziecko - cieszy się z tak błahych rzeczy. I rzucam ten aparat i zaczynam kulać się razem z nią. I myślę sobie... jest lekiem na całe zło. Leczy jednym uśmiechem, jednym słowem "mamo", jednym dotykiem. To bez tego elementu, puzzle nadawałyby się do kosza. Jednak skoro ten element jest... to wiedz, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Wystarczy spojrzeć na ciężko chorych ludzi, którzy mimo bólu i choroby cieszą się z życia. Wystarczy spojrzeć na biednych, którzy żyją miłością i mają w sobie więcej ciepła i uśmiechu niż nie jeden bogacz. Czemu więc w obliczu bardzo często małych problemów, stajemy się tak słabi, tak bezbronni? Czemu strach nas paraliżuje, czemu tracimy energię na krzyk i łzy... Nie wiem. Ale to jedno słowo...to słodkie "mamo", te słodkie, małe rączki, ładują baterię jak nic innego. Patrzę na nią i wiem, że dla niej muszę wszystko. Dla niej muszę być silna i dla niej muszę odganiać potwory, smutki i wątpliwości. To ja będę jej autorytetem i przykładem. To ja będę tworzyć jej rzeczywistość przez najbliższe lata, więc to ja jestem odpowiedzialna za jej całe życie, za jej charakter i za nią. I mam wrażenie, że gdy ona czuje ten smutek, gdy widzi te łzy..to ona już doskonale wie, że to niewinne "mamo" sprawi, że przestanę płakać. To nie jest magia moi kochani. To macierzyństwo... I szczerze wątpiłam w to, że uśmiech może wynagradzać nam wszystkie smutki. Buntowałam się, że przecież uśmiech nie sprawi, że nasze problemy nie znikną. Nie myliłam się - nie znikają - ale stają się mało istotne. Bo widząc ten uśmiech, my matki doskonale wiemy, że jak ciężko nie będzie - nie poddamy się.
puf, kosz, pled - Cuddly ZOO ; zegarek - szafiarka.net
Zaczytuję się w Tobie ostatnio, nadrabiam, uwielbiam! :)
Cieszy mnie to ogromnie!
Miłego wieczoru! :)
to są te najcudowniejsze momenty :) Już nie mogę doczekać się kiedy Lenka powie pierwszy raz magiczne słowo "MAMA"
Zapraszam do siebie :)
https://codziennoscmatkipolki.wordpress.com/
Wzruszyłam się czytając ten wpis... coraz częściej nachodzi mnie myśl, że jestem gotowa, by zostać mamą. Mimo tego pragnienia trzymają mnie pewne schematy - że jeszcze studiuję, że najpierw ślub... czuję, że to głupie. Ale jakoś nie mam odwagi, by je przezwyciężyć i przestać się przejmować.
Masz rację, nasze dzieciaczki są lekiem na całe zło <3
Hakuna Matata :D
To, że nie kasa jest najważniejsza to teoretycznie wie każdy. Szkoda, że często ludzie o tym "na chwilkę" zapominają i wpadają w kiepskie nastroje. Natomiast poruszyłaś ciekawą rzecz... facet, który na pewno jest dumny z Twoich osiągnięć zwyczajnie nie ma siły na rozmowę o nich. Ludzie obecnie bywają tak zapracowani i "styrani", że czasem zwyczajnie nie są w stanie wspierać swoich najbliższych własną aprobatą. Bądź dumna z siebie dla siebie :)
Piękne zdjęcia i wpis...jak zawsze ;)
:*
Bardzo mądrze piszesz i szczerze widać,że Twoje teksty płyną prosto z serca...Poruszane przez Ciebie tematy docierają do wielu, myślę- zagubionych kobiet...Tylko mam wrażenie już od dłuższego czasu ,że Ty zwyczajnie jeszcze chyba nie dojrzałaś do bycia matką... Dlatego zdecydowanie (choc, nie wszyscy bo nie ma reguły....) polecam macierzyństwo po 30... Wszystko jest bardziej dojrzałe i świadome... A nie w wieku 20 lat zaraz po szkole, oderwane od maminej spódnicy, rzucać się w zabawę w domek, dzieci a pozniej własnie płacze i lamenty bo myślałam ,że będzie inaczej....
Jeśli to czy ktoś dojrzał do roli matki, oceniasz przez pryzmat tego, że ktoś ma chwile słabości to bardzo współczuję Ci tak płytkiego myślenia. Nigdzie nie napisałam, że myślałam, że będzie inaczej. Wręcz przeciwnie. Macierzyństwo moje było świadomym wyborem, którego nie żałuję. A co do macierzyństwa po 30 - dzięki, ale nie. Mogłabym w nieskończoność wymieniać zalety bycia młodą mamą, ale nie muszę nikomu nic udowadniać.
A ja myślę, że wiek nie wiele ma tu do rzeczy. Są w pełni świadome mamy po dwudziestce i te zagubione w swej roli pod czterdziestkę. Ja swoje miałam po trzydziestce, głównie dlatego, że dopiero mając 28 lat dopiero poznałam mężczyznę, z którym owe dzieci chciałam mieć. A też nieraz czuję się jak dziewczyna, a nie 36 kobieta i nieraz zdumiewa mnie fakt, że jestem mamą, i to już np.prawie pięciolatka. Ale donośne 'Mammma, mammma' mojej rocznej córci sprowadza mnie na ziemię :) I jej uśmiech również sprawia, że wierzę, że muszę dać radę, bo mam dla kogo żyć i być :)
Hmm. Po czym wysnuwasz takie wnioski? Po tym, że Alicna otwarcie przyznaje się do chwil słabości? Każdy je ma. Nie wierzę, że nie. A teksty Ali takie jak ten idealnie pokazują, że ona właśnie do bycia matką dojrzała. Ale jeśli ktoś uważa się za lepszą matkę z powodu wieku, to chyba jednak z dojrzałością coś nie halo. Pozdrawiam.
Twój blog od kilku miesięcy zdecydowanie wymiata jeśli chodzi o blogi w tej tematyce. Jesteś genialna!
kocyk, pufka cudowne :) Ale Polka jest mistrzynia :)
wszystko takie delikatne, piękne. :)
Czytając ten tekst łzy cisną mi się do oczu, jesteś najlepsza Ala <3
Cudowny tekst...
Pola jest bardzo ładna!