Jestem fanką książek o emocjach, wartościach, uczuciach. Pola zawsze bardzo dużo z nich wyciąga i często chce do nich wracać. Obecnie książek na rynku jest cała masa. Za każdym razem kiedy jesteśmy w księgarni, nie mogę się nadziwić jak wielki mamy teraz wybór i zakres tematyczny książek dla dzieci. To jest coś wspaniałego! Pola jest prawdziwym książkoholikiem i przyznam, że baaardzo mnie to cieszy.
Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić kolejnymi 10 propozycjami pięknych książek, które miałyśmy przyjemność przeczytać w ostatnich miesiącach - i czytamy je wszystkie w kółko. Nie mam problemu z tym, żeby ciągle do nich wracać. Czytanie to dla mnie jedna z najlepszych form relaksu, rozwoju i wspólnego czasu z dzieckiem.
Gotowi? To zaczynamy!
Książka uczucia - przepiękne ilustracje i wspaniała treść. Chłopiec opisuje uczucia, które czuje w różnych sytuacjach swojego życia. Każda emocja jest przez niego opisana w piękny i prosty sposób. Dzięki takiej poezji, dziecko zaczyna oswajać się z każdą emocją i zaczyna rozumieć, że każdy z nas ma w sobie cały przekrój emocji, z którymi musi się mierzyć.
Właśnie biorąc do ręki książkę Uczuciometr, Pola powiedziała do mnie: teraz będziesz pisać o tej? Ona jest bardzo ładna :) Tak. Książka ta nie dość, że jest ładna to jest jeszcze niezwykle mądra, ważna i potrzebna. Zwłaszcza jeśli mamy w domu małego wrażliwca, do którego trzeba mieć delikatne podejście i niezwykle mądre zrozumienie dla jego emocji. W tej książce również opisane jest każde uczucie, ale tym razem nie w postaci wierszyka, a za pomocą kilku sposobów. Każde uczucie ma swoją opowieść, a następnie pokazaną sytuację i zachowanie, w którym dane uczucie występuje. Następnie jest analiza, podczas której w łatwy sposób interpretowana jest dana sytuacja, co pozwala dziecku zrozumieć dlaczego bohatera ogarnęło takie, a nie inne uczucie i dlaczego tak się zachował.
Baaardzo podoba mi się, że do każdego uczucia przypisane są reakcje i zmiany fizyczne. Dziecko dowiaduje się jak jego ciało reaguje na dane emocje, przykładowo - kiedy czujemy strach, mamy przyspieszone bicie serca, oddech, możemy się pocić itp.
Są też poziomy intensywności, dzięki którym dziecko dowiaduje się jak zmierzyć intensywność swojego uczucia - czy jest ono odczuwane mocno i intensywnie czy może nieznacznie. Na końcu książki znajduje się uczuciometr, za pomocą którego dziecko może wskazać intensywność przeżywanego właśnie uczucia. Miałam kilka razy z Polą taką sytuację, że otwierała w złości książkę i pokazywała mi, że jest zła na przykład na 2, albo że bez książki mówiła sama z siebie: jest smutna! Na trzy !!! ;)
W książce są też opisane sposoby na emocje. Czyli jeśli dziecko odkrywa za pomocą wskaźnika, że jego wstyd jest bardzo duży, to z książki może się dowiedzieć jak może ten wstyd pokonać, np. poprzez unikanie myślenia o sytuacjach, które wywołują wstyd.
Umiejętność rozpoznania swoich emocji, a następnie regulowania ich jest niezwykle ważna i zostanie z dziećmi już na całe życie. Warto oswajać je z całym przekrojem emocji już od najmłodszych lat.
Książka pt."Nie chcę mieć kręconych włosów", nie ma w sobie zbyt wiele tekstu, ale nie od dziś wiadomo, że liczy się jakość, nie ilość. W tym przypadku jakość jest na najwyższym poziomie. Ta krótka, wspaniale ilustrowana opowieść pokazuje dzieciom jak często ludzie chcą mieć to, czego mieć nie mogą. Przez co tracą radość z tego, co już posiadają. Bohaterka tej książki baaardzo nie lubi swoich kręconych włosów. Wolałaby mieć proste i błyszczące, aż do czasu kiedy spotyka dziewczynkę właśnie z takimi prostymi włosami. Ta dziewczynka z kolei... bardzo chciałaby mieć włosy... kręcone!
Domyślacie się co będzie dalej, prawda? :) A tak w ogóle ta książka to urodzinowy prezent od kolegi Poli z przedszkola - dziękujemy!
Tą książkę również pola dostała tą książkę od swojego kolegi na 6 urodziny. Słyszałam o niej dużo dobrego już jakiś czas przed urodzinami. Wielka księga wartości to wspaniała i niezwykle wartościowa książka. Zawiera szesnaście opowiadań, a każde z nich uczy nas innej wartości, np. tolerancji czy empatii. Książka pokazuje dzieciom różne sytuacje z życia, uczy je rozwiązywać i stawiać im czoła. Dzieci dowiadują się jakie znaczenie w naszym codziennym życiu, mają wartości które wyznajemy.
Książka to piękny nauczyciel życia i zrozumienia. Warto mieć ją w swojej biblioteczce i często do niej wracać!
Proszę mnie przytulić, to fajna i przyjemna historyjka o dwóch niedźwiadkach - tacie i jego synku. W humorystyczny, ale też wzruszający sposób, książka pokazuje dzieciom, jak za pomocą drobnych gestów, można odmienić czyjś humor, dzień, a może nawet życie? No... więcej nie zdradzam. Sami przeczytajcie!
No... możecie się tylko domyśleć co się zadziało w moim sercu i głowie kiedy zobaczyłam tę oto książkę na półce w empiku i przeczytałam zdanie pod tytułem: jak zacząć z dzieckiem rozmowę o zdrowej głowie? Tak w dużym skrócie, to myślałam, że moje ciało eksploduje zaraz z ekscytacji. To jest TAAAAAKIE DOBRE i taaaaakie potrzebne!
Książka pt."Co się dzieje w mojej głowie?" tłumaczy dzieciom czym jest umysł i jak należy o niego dbać, by był jak najzdrowszy. Mamy tutaj wskazówki co może nam pomóc, gdy w życiu spotykają nas przykrości, jak możemy wtedy reagować. Co możemy zrobić, kiedy dręczą nas myśli np. znaleźć kogoś z kim o tym pogadamy albo zająć swój umysł jakąś uspokajająca myślą. W książce jest nawet strona o ... medytacji! To wszystko jest opisane w taki mega prosty, przyjazny i zrozumiały sposób.
Na końcu są wskazówki dla rodziców i opiekunów. Bardzo cenne i przydatne, jeśli chcemy pomóc dzieciom ustanowić fudamenty, na których będzie ono budować swoje zdrowie psychiczne i emocjonalne. Będę nudna jeśli dodam, że powinna to być lektura obowiązkowa? ;)
Piękna ilustrowana historyjka o miłości mamy do jej synka. Miłość, zaczyna się od pytania bohatera do swojej mamy, czy ta będzie go kochać przez całe życie? Odpowiedzi znajdujemy na każdej stronie... wzruszam się za każdym razem!
Książki z Wydawnictwo Tekturka nigdy mnie jeszcze nie zawiodły. Gruffalo to genialna opowieść o odwadze, dzięki której możemy stawić czoła najgroźniejszym sytuacjom w naszym życiu. Bohaterem jest Mała Mysz, która w genialny sposób pokazuje jak w stresowych sytuacjach, może pomóc nam spryt, odwaga i ... wyobraźnia!
Książka ta jest światowym bestsellerem. Sprzedała się w ilości ponad 13 milionów egzemplarzy! Niesamowite :)
Również jest to jeden z prezentów urodzinowych Polci - i to od jej najlepszego przyjaciela z przedszkola! Tak, dobrze się domyślacie. Pola ma bardzo duuuużo kolegów i wspaniale się z nimi dogaduje! :) Muszę przyznać, że jestem totalnie zaskoczona (pozytywnie) doborem tematyki książek. Cieszy mnie, że jest wśród nas tylu świadomych i dojrzałych rodziców :)
Gdzie mieszka szczęście, to piękna opowieść o tym, jak łatwo stracić z oczu to co najcenniejsze i przestać cieszyć się tym co mamy. Piękna lekcja, dzięki której dziecko uczy się tego, że szczęście to umiejętność cieszenia się z tego co już mamy. To umiejętność doceniania tego. Myślę, że każdy z nas powinien się tego stale uczyć.
Papierowe samoloty, to wzruszająca opowieść o przyjaźni, przeciwnościach oraz próbach na jakie ta przyjaźń jest nierzadko wystawiana. Autor wspaniale pokazał, jak prawdziwa przyjaźń jest w stanie sobie z tymi przeciwnościami poradzić i przetrwać - na zawsze. Książka będzie idealnym prezentem dla Waszych pociech, ale też dla ich przyjaciół od nich samych.
Na dzisiaj to tyle. Jestem ciekawa, która z książek najbardziej przypadła Wam do gustu? Ja, znając je wszystkie, nie umiałabym wybrać jednej najpiękniejszej. Wszystkie są absolutnie cudowne i warte kupienia. No ale... gdybym już musiała ... :D To pewnie wybrałabym Uczuciometr, bo jest to wg mnie najbardziej przydatna książka, pomagająca dzieciom rozumieć i regulować swoje emocje. To jest cholernie ważne i przydatne i zaprocentuje u dzieciaczków na ich całe życie.
Może któreś z powyższych książek już macie, a może ... macie do zaproponowania coś innego? Z chęcią zapoznam się z Waszymi poleceniami.
Z całego serca zapraszam Was też na poprzednie dwie części tej serii wpisów:
Ogromnie się cieszę, że mogłam podzielić się z Wami moimi faworytami. Chcecie więcej takich wpisów? Dajcie znać!
Dobrego dnia i... dobrej energii na czas kwarantanny. Razem przez to przejdziemy. Ściskam, A.
Samodzielność. Umiejętność podejmowania decyzji. Dokonywanie wyborów. To coś, co kształtowane od najmłodszych lat, pozwala żyć bardziej świadomie i mądrze w późniejszym życiu.
Ilu jednak rodziców pozwala dziecku na błędy? Ilu z nas pozwala dziecku być sobą, nie narzucając swoich schematów? Wiem, że wciąż nie wielu. Obserwuję te zjawiska notorycznie. Zaczyna się niewinnie. Rodzic mówi dziecku, że na pewno jest głodne. Że na pewno teraz musi coś zjeść. Idźmy dalej. Wybór ubrań dla dziecka, bez jakiegokolwiek pytania: czy Tobie się to w ogóle podoba? Narzucanie swoich wyborów i decyzji jako jedynych słusznych. Brak dawania dziecku przestrzeni do tego, by się w ogóle zastanowiło: co lubię? Czego nie lubię? Czy czuję się z tym dobrze? Czy czuję się źle?
Przyjęcia urodzinowe - MUSISZ zaprosić wszystkich. Jak to nie lubisz Pawełka? Albo wszyscy, albo nikt. Podoba Ci się ta bluza z myszką miki? Przestań, wszyscy takie noszą. Zobacz tą! O, ta jest piękna. Weźmiemy tą.
Na każdym kroku, rodzice podważają wybory dziecka. Czemu to robią? Zapewne myślą, że dla dobra dziecka. Niestety efekt jest taki, że dzieci wychowywane w taki sposób, bardzo często wyrastają na osoby, które mają problem z podejmowaniem decyzji i mają problem w ogóle z określeniem tego: jak się czuję? Czego chcę? Czego nie chcę?
Nie za bardzo lubię tworzyć posty z radami, które narzucają, jak ktoś powinien postępować. Dlatego też takich nie robię. Pozwólcie więc, że opowiem Wam o kilku sytuacjach z ostatnich miesięcy, w których pozwoliłam dziecku na totalną swobodę w swoich wyborach - pokazując jednak, jaki wybór z czym się wiąże. Nie chodzi przecież o to, żeby nagle pozwolić 6 latce zdecydować się na coś, co jej mocno zaszkodzi. Ale chodzi o sytuacje i wybory adekwatne do wieku. I o przestrzeń na przekonanie się na własnej skórze, że wybór którego się dokonało - był zły. I nie można mieć o to do nikogo pretensji.
Z Polą postępuję w taki sposób, że jeśli się upiera przy swojej racji i przy tym, że jej wybór będzie lepszy - to pozwalam jej na to, nawet jeśli wiem, że jest to wybór na prawdę kiepski. Zawsze kończy się tym, że finalnie słyszę: wiesz co, miałaś rację. Mogłam tego nie robić/mogłam tego nie jeść/mogłam ... Nigdy przy takiej sytuacji nie mówię: a nie mówiłam? Trzeba słuchać mamusi! Raczej zaczynam wtedy pogawędkę o tym, że każdemu z nas zdarza się podejmować błędne decyzje i najważniejsze to umieć wyciągnąć z nich wnioski i w przyszłości zdecydować lepiej. Sądzicie, że 6 letnie dziecko nie skuma takiej pogadanki? To się zdziwicie.
WYBÓR UBRAŃ
Umówmy się - jeśli pozwolimy dziecku ubrać się od stóp do głów według ich własnej wizji, może się okazać, że nasze dziecko bardziej niż do przedszkola, uszykowało się na podbój księżyca. I to jest ok. Pola będąc młodszą miała fazy, że zimą chciała wyjść z domu w krótkich spodenkach - kilka razy powiedziałam jej, że w takim razie ma iść na balkon, postać chwilę i zobaczyć czy to dobry pomysł. Zazwyczaj sama się poddawała i wybierała coś bardziej adekwatnego do pogody. Są dni, kiedy ja przygotowuję jej ubiór w całości, są takie kiedy mówię: Pola wybierz co chcesz ubrać. Czasem coś do siebie totalnie nie pasuje, ale powstrzymuję się od komentarzy - mówię wtedy: wow, skąd pomysł na takie połączenie ubrań? Zazwyczaj okazuje się, że jej się to po prostu bardzo podoba! Dlaczego mam to podważać? Zdarza mi się zasugerować: i tu są kropki i tutaj - może bardziej pasowałaby do tych getrów jasna bluzka, jak myślisz? I to pytanie, jak myślisz jest tutaj kluczowe. Bo dałam jej do myślenia, że estetycznie coś będzie wyglądało lepiej, ale może się okazać, że mimo tego, że Pola to wie to i tak ma ochotę zaszaleć i ubrać się właśnie cała w kropki i ja wtedy muszę to zaakceptować.
Pamiętam, że momentem w którym zrozumiałam, że Pola mimo, że jest jeszcze mała - to ma swój styl i swoje upodobania. Byłyśmy w sklepie i przymierzałyśmy kapcie. Oczywiście jak zawsze problem z rozmiarem. Ale w końcu przymierzyła jedne i były idealne! Ale Pola miała jakąś taką minę pod tytułem: hmmm. Spytałam: o co chodzi Polciu? Nie podobają Ci się? A Pola odpowiedziała: nie no, są ładne, ale takie ... takie... (sama nie wiedziała jak opisać swoje uczucia) - no nie pasują do mnie - odpowiedziała. I ja wtedy się autentycznie wzruszyłam i nakierowałam ją: ok, po prostu nie czujesz się w nich za dobrze tak? To nie do końca Twój styl? A Polcia przytaknęła, że dokładnie o to jej chodzi: tak, to nie mój styl. A mogłabym przecież powiedzieć: nie wymyślaj, nie będziemy szukać butów w nieskończoność, to są tylko kapcie. I dziecko chodziłoby codziennie przez kilka godzin w kapciach, w których się zwyczajnie nie czuje. To tak jakby kazać nosić osobie, które nie nosi kolorów, różowo-fioletowe stylizacje...
WYBÓR JEDZENIA
Pominę etap, który ostatnio przechodziliśmy. Miał on tytuł: nie wiem. A mnie wtedy wewnętrznie strzelało, bo to nie wiem było na zasadzie: sama nie wiem czego chcę, więc będę płakać z głodu, bo chcę coś zjeść, ale nie wiem co i na pewno nic z tego co proponujesz. Więc co Ci zrobić? Co kupić? Nie wiem... ale ok. Naprawdę - pomińmy to. Bo czuję jak podwyższa mi się ciśnienie :D
Na co dzień staramy się jeść zdrowo i rozsądnie. Pola wie z czym wiąże się kupowanie np. produktów z olejem palmowym, lub z czym wiąże się zjedzenie zbyt dużej ilości cukru. Ale mimo wszystko - świadomie i tak podejmujemy czasem właśnie takie decyzje. Lubimy też odwiedzać restauracje, chodzić czasem do Mc Donald's. I to jest wtedy bardzo ciekawa sytuacja, bo dziecko ma wybór, ma menu - i zapewne zamiast czegoś ciepłego, wybierze lody z bitą śmietaną. No i co wtedy? Przyznam, że kilka razy powiedziałam: dobrze, skoro uważasz, że lody są dobrym pomysłem, to Ci je zamówię. Ale pamiętaj, że nie jadłaś ciepłego obiadu/kolacji i może się to skończyć bólem brzucha i złym samopoczuciem. I wiecie co potem słyszałam: mogłam nie jeść tych lodów... I następnym razem wybierała np. ciepłą zupę, a dopiero potem deser.
Przykładem z ostatnich dni, była nasza wizyta w Maku. Standardowy wybór Poli: happy meal. A w zestawach dla dzieci, jest teraz wybór: nie trzeba brać frytek, można brać marchewki. Nie trzeba brać musu - można wybrać cząstki winogron i jabłek. Miałam totalny luz z tym, że być może Pola w ogóle nie wybierze owoców i warzyw. Jemy ich na co dzień niezliczone ilości. Tradycyjnie więc wybrała wodę (nie pijemy soków) i kurczaczki. No i później wielkie zaskoczenie: żadnych frytek, żadnego musu - zamiast tego Healthy Snack - marchewki, jabłka i winogrono. Jedząc je, rozpływała się tak, jakby jadła nie wiem co :D Mamo, jakie te marchewki są pyszne! Mamo, jakie słodziutkie winogrono! Potwierdzam, było słodziutkie. Co gdyby Pola chciała wybrać frytki? Pewnie bym na to pozwoliła, czemu nie? Wszystko jest dla ludzi. Ale dzięki temu, że kilka razy Pola już zauważyła sama na własnej skórze, jak się czujemy kiedy jemy dużo owoców, a jak się czujemy kiedy jemy na przykład dużo słodyczy - rozsądnie wybiera to, co służy jej bardziej. Gdybym jednak na każdym kroku wybierała za nią - nie doświadczyłaby tego.
PRZYJĘCIE URODZINOWE
Kiedy byliśmy na etapie organizacji przyjęcia urodzinowego dla Polci, padło pytanie: kogo chcesz zaprosić? No i dostałam listę... właściwie wszystkich dzieci z grupy. I wtedy nastąpiła rozmowa. Że rozumiem, że nie chce żeby komuś było przykro, ale formuła przyjęcia i miejsce raczej nie pozwala na aż tak dużą ilość - i wiąże się to również z dużo większym nakładem finansowym. Wytłumaczyłam Poli, że to ważny dla niej dzień - i nie musi zapraszać ludzi, których nie lubi, z którymi nie spędza czasu - tylko dlatego, że są jej w grupie. To ważny dla niej dzień - niech spędzi go z tymi, których lubi, których szanuje - z wzajemnością. Niech spędzi go z dziećmi, przy których czuje się dobrze. Lista została okrojona do 16 gości. Ale pewnego dnia Pola przyszła do mnie i powiedziała, że nie chce jednak zaprosić dwóch dziewczynek. I poprosiła, żebym wykreśliła je z listy. Zapytałam: dlaczego? Pola odpowiedziała: bardzo się boję, że sprawią mi przykrość w dzień moich urodzin. I totalnie to zrozumiałam, wręcz odetchnęłam, bo mowa była o dziewczynkach, które notorycznie sprawiają Poli przykrość, nazywają ją wredną, umawiają się przeciwko niej, wykluczają ją z zabawy. Moment, w którym 6 latka potrafi powiedzieć: nie chcę tego w swoim życiu, przez to czuję się źle - był dla mnie momentem, w którym zobaczyłam w swojej córce mądrą i niesamowicie świadomą swoich potrzeb i uczuć dziewczynkę.
Takich sytuacji mogłabym przytoczyć całe mnóstwo. Podstawą w budowaniu dziecku samodzielności i uczenia podejmowania decyzji, jest szacunek, umiejętna rozmowa i nie zaprzeczanie uczuciom dziecka. Pozwólmy się czasem dziecku sparzyć - nie mówię tutaj o tym, że powiemy: ok, włóż głowę do wrzątku i zobacz co się stanie ;) Pewnych rzeczy musimy kategorycznie odmówić, jeśli jest wiadome, że skończy się to poważnym uszczerbkiem na zdrowiu lub psychice. Ale mowa tutaj o czymś ekstremalnym. Większość rzeczy, które przydarzają się na co dzień są bezpieczne - ale to my musimy przestać uważać, że jesteśmy dorosłymi, którzy muszą podejmować decyzje za dziecko, bo ono młode, głupie, nie wie co dla niego dobre. Przypomnijmy sobie, jak na nas działało, kiedy rodzice za każdym razem próbowali nam wmawiać, że lepiej wiedzą co czujemy, co lubimy - niż my sami.
Pozwólmy dzieciom na samodzielność, która oznacza również nie wyręczanie ich we wszystkich czynnościach. Niech od najmłodszych lat próbuje się samo ubierać, myć, przyrządzać posiłki. Dzieci zazwyczaj garną się do takich rzeczy, ale to my gasimy w nim ten zapał, naszą niecierpliwością, bo długo, bo niezdarnie. Pozwól dziecku umyć naczynia - niech się leje woda, niech się nawet coś zbije. Ale niech zobaczy, że może i że błąd przy tych próbach nie skończy się skarceniem i sfochowaną miną rodzica.
Zauważam teraz taką manierę u mam w wieku 20-23 (nie wszystkich oczywiście), ale zawsze stopuję się przed ocenianiem, bo... to po prostu taki wiek :P Z czasem to mija! Dlaczego jednak o tym piszę - a no dlatego, że będąc tą 21 latką, absolutnie i pod żadnym pozorem nie dałabym się namówić na żadną książkę dotyczącą tego, jak wychowywać dzieci. Kojarzyłam takie książki ze zbiorem czarno-białych rad a ja niekoniecznie chciałam iść za jakimiś złotymi radami. Ufałam intuicji. I to się wtedy sprawdzało. Ale kiedy dziecko rośnie, zaczynają się małe schodki. Bo nagle już nie trzeba tylko karmić, przewijać, tulić się i bawić. Trzeba często coś tłumaczyć, wyjaśniać, rozmawiać. I choć pragnę wierzyć, że każdy rodzic chce dla dziecka jak najlepiej, to niestety nie zawsze wie, co to "najlepiej" oznacza. Nieświadomie popełniamy ogrom błędów, które później skutkują problemami w życiu naszych dorosłych już dzieci. Wystarczy spojrzeć na ludzi w naszym wieku. Bujamy się z różnymi problemami i tkwimy w wielu schematach, które uprzykrzają nam życie. A gdzie tkwi przyczyna? A no najczęściej w dzieciństwie. I mogłaś mieć to dzieciństwo szczęśliwe i dobre jak cholera. A i tak, mogło dziać się coś niepozornego, co teraz ma na Ciebie negatywny wpływ. Może słyszałaś ciągle teksty typu: co ludzie powiedzą - i teraz w dorosłym życiu nie potrafisz żyć tak jak Ty chcesz, bo stale myślisz o tym jak odbiorą to inni. To tylko taki jeden z wieeelu przykładów, ale bardzo powszechny wnioskując chociażby po Waszych historiach, które opisujecie mi w wiadomościach.
Ale wracając do tematu książek - dziś traktuję je jako wielką inspirację i pomocne narzędzie w byciu dobrym rodzicem. Oczywiście wybieram je ostrożnie. Jeśli w jakiejś książce zobaczyłabym wskazówkę typu: daj karę, pozwól dziecku się wypłakać - to wyrzuciłabym ją do kosza, bo nawet nie chciałabym, żeby trafiła w inne ręce. Mam swoich ulubionych autorów, którzy są dla mnie wzorem i wiele od nich czerpię. I to ich pozycje najczęściej wybieram.
Nie jestem też w tym temacie jakąś maniaczką. Raczej stawiam na jakość, nie ilość. Wbrew pozorom, nie przeczytałam książek tego typu nie wiadomo ile. Ale te, które przeczytałam - miały ogromny wpływ na moją relację z Polę i na moje podejście do jej osoby i do jej wychowywania. I to są książki, do których często wracam. Bo... pamięć bywa zawodna a do starych nawyków bardzo łatwo wrócić. Oczywiście od razu mówię - wszyscy jesteśmy ludźmi. Możemy się starać nie wiadomo jak bardzo, ale i tak popełnimy po drodze jakiś błąd. Nie chodzi też oto, by książki były dla nas 100% wzorem jak traktować nasze dzieci. Każde dziecko jest inne. Ale ja wybieram raczej treści dość uniwersalne. Treści, dzięki którym nauczyłam się umiejętnie rozmawiać ze swoim dzieckiem, umiejętnie wyznaczać granice, umiejętnie pomóc mu przechodzić przez ciężkie chwile. I choć na początku te zmiany są dość nienaturalne, ciężkie do zastosowania w nieprzewidzianych sytuacjach - to wierzcie mi. Praktykowanie tego, staje się później normalką. Dla mnie nie ma już innej drogi rozmowy niż ta, w której akceptuję emocje dziecka, nie szydzę z nich, nie bagatelizuję. Dla mnie to normalka, że kiedy dziecko jest wściekłe i krzyczy, to ja na to pozwalam, a nie mówię: weź przestań krzyczeć. Pozwalam, a często sama mówię, np: jesteś zła? Pola mówi, że tak. A ja na to: to weź kartkę i narysuj jak bardzo! Bo ja jakbym była zła, to narysowałabym ... - i wierzcie mi, ja się już do tego nie zmuszam. Dla mnie to normalna reakcja, której się nauczyłam i która odmieniła mnie i moje dziecko.
No ale wy czekacie na te książki mądrych ludzi, a nie tam mamalowe gadanie :P No to proszę. Oto książki, które naprawdę odmieniają jakość rodzicielstwa!
Elaine Aron
Wierzcie mi, nie przesadzę jeśli powiem, że ta książka odmieniła mnie, moje dziecko i naszą relację. Ale przede wszystkim pomogła mi bardziej zrozumieć Polę i jej pomóc. A Pola zyskała na tym najwięcej. Pola nie była nigdy zdiagnozowana jako wysoko wrażliwe dziecko, ale pani psycholog, która była na obserwacji w przedszkolu, podesłała mi kilka materiałów o takich dzieciach i zapytała, czy są tam elementy, z którymi bardzo utożsamiam moje dziecko. Zaczęłam więc czytać, szperać i... kupiłam tą książkę. Totalnie odmieniła mój sposób komunikacji z Polą. To co uważałam w głębi duszy za słabości Poli - zaczęłam postrzegać jako dar. Książka świetnie obrazuje różne oblicza wrażliwości, opowiada o różnych dzieciach, o podejściu do nich - a ono musi być naprawdę cholernie wyważone i ostrożne. Przynajmniej na początku tak to wygląda. Później staje się to normą. Sposób komunikacja, wzmacnianie. Przy wrażliwcach czasem trzeba się nagimnastykować, żeby coś wytłumaczyć, żeby wesprzeć, ale również żeby wytyczyć granice - i zrobić to umiejętnie, nie sprawiając, że dziecko zaraz zrobi 10 kroków w tył.
JAK MÓWIĆ, ŻEBY DZIECI NAS SŁUCHAŁY, JAK SŁUCHAĆ ŻEBY DZIECI DO NAS MÓWIŁY
Adele Faber, Elaine Mazlish
Bardzo fajna pozycja, która nauczyła mnie komunikacji z moim dzieckiem. Komunikacji opartej na szacunku, zrozumieniu potrzeb i emocji dziecka. Wiele przykładów z życia rodziców takich jak my. Wiele przykładowych dialogów, prawdziwych sytuacji. Książka daje do myślenia i choć na początku zastosowanie się do "wytycznych" może być ciężkie, to kiedy jednak będziecie próbować i zauważycie efekt - uwierzcie mi, nie będziecie już wracać do starych nawyków. Dla mnie taką przełomową sytuacją, kiedy stwierdziłam: o matko, to działa! - była sytuacja, kiedy Pola była mega wściekła z powodu jak dla mnie błahostki. Przystanęłam jednak, wzięłam głęboki oddech i powiedziałam: rozumiem, że jesteś zła, bo... - Pola na to: tak, jestem wściekła! Następnie zasugerowałam jej, żeby wzięła kartkę papieru i pokazała mi jak bardzo. Zaczęła na niej rysować, gnieść ją, na koniec ją podarła. Ja zrobiłam mniej więcej to samo, wymachując jeszcze teatralnie rękoma, że ja też bywam taka wściekła. Na koniec po prostu razem zaczęłyśmy się śmiać i spokojnie opuściłyśmy dom. To było dla mnie mega fascynujące przeżycie, które pokazało mi, że nie ma nic lepszego niż pokazanie dziecku, że się je rozumie i pokazanie mu, jak może dać ujście swoim emocjom i sobie z nimi poradzić.
JAK MÓWIĆ, ŻEBY MALUCHY NAS SŁUCHAŁY
Joanna Faber, Julie King
Tutaj książka, której strategie oparte są na wyżej wspomnianej. Jest ona jednak kierowana do rodziców dzieci w wieku 2-7 lat. I ta literatura również uczy dobrego dialogu między rodzicem a dzieckiem. Pokazuje jak się komunikować, jak rozwiązywać trudne sytuacje. Książka zmienia nasze podejście do rozmów i dzieci. Sprawia, że nagle zaczynamy mówić to samo co wcześniej, ale innymi słowami bardziej trafnymi słowami. I tak drobna wydawałoby się zmiana, zmienia całą naszą komunikację z dzieckiem i całą naszą relację z nim. Naprawdę - to jest niesamowite i jeśli naprawdę przyłożycie się do tego, żeby wyciągnąć z tej książki jak najwięcej, to zrozumiecie co miałam na myśli. Tak samo jak w powyższej pozycji. To co czyni tą książkę autentyczną, to realne historie rodziców, którzy mieli z komunikacją problem i opowiadają o tym, jak się to zmieniło po wprowadzeniu kilku zmian. To do mnie przemawia. Nie suche fakty, ale liczne przykłady i historie rodziców takich jak ja. Szczegółowo opisane sytuacje, dialogi. To sprawia, że książka po prostu daje nam na tacy przykład tego, w jaki sposób możemy rozmawiać z dzieckiem w danych sytuacjach. Dla mnie to jest kosmos, że słowa, które wypowiadamy mają tak wielką moc. Źle dobrane, potrafią burzyć, ale przemyślane - potrafią budować wspaniałą relację i dialog.
Agnieszka Stein
To Wasza rekomendacja. Kiedyś zapytałam Was o książki w temacie wychowania, które polecacie. Ta książka była wspominana przez Was zdecydowanie najczęściej. Jestem dopiero w trakcie jej czytania, ale już wiem, że to powinna być lektura obowiązkowa KAŻDEGO RODZICA! Wszystkie te kwestie, które są dla wielu rodziców tematem tabu, są w tej książce opisane naprawdę prosto i zrozumiale. Książka otwiera oczy na wiele kwestii związanych z seksualnością naszych dzieci i wspieraniem ich w tym temacie.
Moim zdaniem mimo, że idziemy jako społeczeństwo do przodu i mamy coraz większą świadomość - wciąż wychowujemy dzieci w poczuciu wstydu, uznając temat ich ciał i seksualności za coś czego należy się wstydzić. To bardzo szkodliwe. Ludzie krzyczą: nie chcemy edukacji seksualnej naszych dzieci przez innych ludzi! - nie wiem, może wydaje im się, że dzieci na lekcjach będą ściągać majtki i się masturbować? Celem edukacji seksualnej jest PRZEDE WSZYSTKIM wskazanie granic, szacunek, umiejętność mówienia NIE i wyraźnego dostrzegania przemocy. Oglądam teraz serial SEX EDUCATION i przyznam, że refleksji mam przy każdym odcinku milion. Bo niesamowicie zobrazowane jest to, jak BRAK WIEDZY szkodzi i jak młodzi ludzie tej wiedzy pragną! Ale z większością dzieciaków nie ma kto pogadać na tematy seksu, naszego ciała itp. Wiele bym dała, żeby ktoś kiedy byłam nastolatką, wyjaśnił mi podstawowe rzeczy, rozwiał wątpliwości. To nieludzkie błądzić jak dziecko we mgle w tak poważnych kwestiach i potem wkraczać w dorosłość nadal nie znając odpowiedzi albo szukając ich w beznadziejnych miejscach. WIEDZA to jest klucz do sukcesu, na każdej życiowej płaszczyźnie.
Tymczasem wciąż spotykam się z matkami, które mówią dzieciom: nie dotykaj się tam! Nie ładnie! - od małego wpajają dzieciom, że dotykanie się, że miejsca intymne to coś złego, wstydliwego. Nie wspomnę o 30 letnich kobietach, które na słowo: cipka, wagina czy penis dostają wypieków na twarzy i nerwowo chichoczą. Mogłabym wymieniać bez końca.
W każdym razie - jestem dopiero w trakcie czytania, ale już mogę Wam polecić tę książkę z ręką na sercu. Jestem naprawdę szczęśliwa, że mamy na rynku taką literaturę i że możemy z niej czerpać, a co za tym idzie - być lepszymi rodzicami, którzy mają szansę popełnić mniej błędów wychowawczych niż poprzednie pokolenia.
JAK WSPIERAĆ ROZWÓJ PRZEDSZKOLAKA?
Monika Sobkowiak
Kilka miesięcy temu pomyślałam sobie, że super byłoby mieć książkę, w której będę konkretnie opisane dane grupy wiekowe, zabawy, umiejętności. No i jakiś czas później w ręce wpadła mi książka z wydawnictwa Samo Sedno, która zaspokoiła moją potrzebę :)
Autorka książki w każdym rozdziale opisuje ogólnie np. rozwój społeczno-emocjonalny dziecka albo rozwój mowy - a potem opisuje co potrafi w tym temacie typowy 3,4,5 lub 6 latek. Do tego w każdym rozdziale są propozycje świetnych zabaw i ćwiczeń dla danej kategorii wiekowej w danej sferze np. czytanie i pisanie, stymulacja rozwoju mowy dziecka.
Dla mnie ta książka jest wspaniała przede wszystkim dlatego, że mogłam sobie sprawdzić co w danym wieku dziecko POWINNO już potrafić, na co jest jeszcze czas i jak w danych sferach mogę je na dany moment wspierać. Książka zawiera dużo cennych wskazówek i nadaje się zarówno dla nauczycieli jak i każdej innej osoby, która pracuje z dziećmi w wieku przedszkolnym, oraz dla nas - rodziców. Np. u nas obszarem nad którym należy pracować i go wzmacniać jest pamięć i koncentracja. Dlatego rozdział o tym był dla mnie szczególny ważny, bo mogłam sobie zaznaczyć zabawy, które mogą wprowadzić w domu i w ogóle zauważyć, że nad czymś trzeba popracować.
Mam tylko jedno dziecko i brak jakiegoś większego porównania. Wiadomo, każde dziecko jest inne, ale nie mając porównania, można łatwo przeoczyć, że dziecko coś już powinno potrafić, albo że ma z czymś problem i jest daleko w tyle. Matce zawsze jest to zauważyć trudniej. Dlatego np. mamy potem 5 letnie dzieci, które mówią tak, że nikt ich nie rozumie - a mama nie widzi w tym problemu, bo mama je rozumie i jeszcze najgorzej jeśli nie widuje na co dzień innych dzieci i myśli, że to norma - w konsekwencji dziecko nie jest nawet pod opieką logopedy.
Naprawdę, polecam Wam z całego serca! Zwłaszcza, że książka jest napisana totalnie zrozumiałym dla każdego językiem. Miałam ogromną frajdę podczas jej czytania :)
Dzisiaj to na tyle. Wiem, że mogę stwarzać czasem pozory, że skoro tyle czytam, to książek o dzieciach przeczytałam pewnie setki. Ale jak widać wolę raz na jakiś czas solidną lekturę, nawet taką na kilkaset stron, ale przeczytaną z uważnością i dokładnością. Książka o wrażliwości i seksualności jest cała w podkreśleniach i wykrzyknikach narysowanych ołówkiem. Zaznaczam nim najważniejsze dla mnie fragmenty. I tak musiałam się solidnie przełamać, żeby wgl porysować czymś książkę. Są osoby, które kreślą fragmenty różnymi mazakami - ja nie potrafię :D Ale do ołówka się przełamałam i dzięki temu wracam często do tych wyszczególnionych przeze mnie fragmentów.
Czy będę czytać następne książki w tym temacie? Na pewno. Kilka czeka już nawet w kolejce. Póki co, chcę uważnie przebrać przez Nowe Wychowanie Seksualne i wyciągnąć z tej książki możliwie najwięcej dobrego.
Jeśli macie jakieś polecenia w temacie rozwoju dzieci - napiszcie mi proszę swoje propozycje w komentarzach. Przydadzą się nam wszystkim.
Ściskam, A.
Tamten dzień już na zawsze wpisał się w listę najpiękniejszych dni w moim życiu. Mam nadzieję, że nigdy go nie zapomnę. Że zawsze będzie on w mojej pamięci tak wyraźny jak do tej pory. I choć grudzień w tym roku próbuje mnie skutecznie zastraszyć i zagonić pod koc, z którego wyszłabym w okolicach kwietnia... to ja się nie daję. Bo grudzień to chcąc nie chcąc, najbardziej magiczna pora roku. I choć nie cierpię zimna, to wydarzy się w nim wiele dobrych rzeczy, które mi tą temperaturę zrekompensują.
Czeka na mnie i Polę wiele atrakcji w najbliższych dniach. Kiedy zdałam sobie sprawę z tego ile w naszym mieście jest możliwości, by przejść przez ten grudzień z uśmiechem, postanowiłam, że podzielę się tymi możliwościami i z Wami. Zatem nie przedłużając... oto moje sposoby na to...
DISNEY ON ICE
My zaczynamy mikołajkowym akcentem w postaci Disney On Ice. Bilety na to wydarzenie Polcia znajdzie 6 grudnia w swoim bucie. Totalnie nie mogę się tego doczekać. To moje i Polci małe marzenie. Za każdym razem kiedy Pola widzi plakat bądź reklamę mówi: jak ja bym chciała to zobaczyć! No i zobaczy... a ja razem z nią. Uwielbiam postacie Disneya. To całe moje dzieciństwo, wspomnienia. Wiem, że jak nigdy dotąd, obudzi się we mnie moje wewnętrzne dziecko. A co dopiero Pola... wyobrażacie sobie zobaczyć coś takiego będąc dzieckiem? Dzieckiem, które wszystko widzi i czuje mocniej niż my - dorośli.
W Warszawie pokazy odbywają się na Hali Torwar w dniach 5,6,7,8 grudnia. Upolowałam bilety ze sporym wyprzedzeniem, więc mamy najlepsze możliwe miejscówki, bo w drugim rzędzie! Awrrr, to będzie coś niesamowitego!
PS: Bilety kupowałam na ebilet.pl
TEATR MAŁEGO WIDZA
Zakochałam się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Pierwszy spektakl na jakim byłyśmy nazywał się Cztery Pory Roku. O tym przeżyciu pisałam we wpisie: Ach co to był za grudzień!. Niesamowite połączenie tańca, gestów, muzyki... i ja i Pola byłyśmy totalnie wzruszone, jak bez słów można przekazać tyle emocji. Obecnie trwa czwarta edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatru dla NAJmłodszych TAKE PART IN ART. To trwający blisko 4 miesiące, jesienny przegląd najciekawszych spektakli dla dzieci z różnych zakątków świata. Do grudnia 2019 na scenie Starej Prochowni odbędzie się 50 spektakli dla 4 tysięcy widzów, w tym 12 bezpłatnych spektakli dla dzieci ze stołecznych żłobków i przedszkoli.
FABRYKA ELFÓW
Fabryka w Warszawie jest zlokalizowana na PGE Narodowym. Można się tam wybrać do 22 grudnia. Podczas zwiedzania Fabryki, dzieciaczki odwiedzają 10 punktów z atrakcjami. W niektórych czekają na nie zabawy logiczne, w innych ruchowe w jeszcze innych edukacyjne zadania czy gry zręcznościowe. Na koniec dzieci spotykają Świętego Mikołaja. Tyle się dowiedziałam z internetów. Ale widziałam w social mediach kilka relacji i wygląda to obłędnie i chyba sobie nie daruję, jeśli nie zabiorę tam Poli. Świątecznej magii nigdy za mało - moim skromnym zdaniem :P My raczej jak zwykle wybierzemy się w tygodniu, bo weekendy w takich miejscach... no ja się na coś takiego niestety nie nadaję :P
Bilety można kupić w okolicy 50 zł za 1 dziecko (w tym 1 osoba dorosła). Fabryka Elfów jest również w Gdańsku i Katowicach :)
URSYNOWSKIE MIKOŁAJKI
Kocham mój Ursynów! 8 grudnia na Arenie Ursynów, odbędą się Mikołajki z klockami Lego i planszówkami. Na dzieci będą czekać stanowiska do budowy klockami Lego, stanowiska wielkoformatowych gier planszowych, a także stanowiska sportowe i rekreacyjne. Odbędzie się też przedstawienie teatralne dla dzieci – bajka zimowa pt „Świąteczna kartka z Afryki”. No i oczywiście punkt obowiązkowy... spotkaniem ze Świętym Mikołajem... kolejnym :P Wydarzenie jest darmowe. Podczas Mikołajek swoje stoisko będzie miała Fundacja Hospicjum Onkologiczne św. Krzysztofa. Każdy będzie mógł zakupić cegiełkę :)
Mikołajki odbędą się w godz. 12.00 – 17.00 w Arenie Ursynów przy ul. Pileckiego 122.
SMART KIDS PLANET
Tę atrakcję zaliczyłyśmy już jakieś 2 miesiące temu. Świetna strefa na PGE Narodowym. Smart Kids Planet można opisać jako salę zabawy i nauki. Dzieciaki poprzez używanie wszystkich zmysłów, mogą się bawić w różnych tematycznych strefach - od takich, w których trzeba na czas przejść labirynt kopiąc piłkę, po takie w których można pokolorować kosmiczny obrazek, zeskanować go, a następnie odszukać w ciemnym pomieszczeniu na ścianie (pokazywałam to na stories). To trochę takie centrum nauki, ale z większa domieszką zabawy i możliwością wykazania się przez dzieciaki kreatywnością i twórczością. Bardzo mi zaimponowała strefa, w której dzieciaczki uczą się czym jest recycling - sortują odpady i uczą się całego procesu recyclingu. Świetny trening myślenia przyczynowo-skutkowego ale też porządna lekcja ekologii.
Koniecznie sprawdźcie harmonogram na grudzień, bo jest w nim dużo świątecznych aktywności jak animacje świąteczne, pieczenie pierników czy świąteczne warsztaty. Bilety rezerwowałam online :)
PS: Dla maluszków jest cudowna strefa Tuptaj - jest tam dużo pufek i miękka łąka, na której dzieciaczki mogą podjąć się mnóstwa aktywności rozwijających ich zdolności motoryczne. Zaraz obok tej strefy są stoliki i kawiarenka, w której możecie zamówić sobie coś do picia czy jedzenia.
PRZYTUL POLSKĘ (ostatnie dni wystawy !!!)
Jeszcze do 8 grudnia macie czas, by odwiedzić w Centrum Praskie Koneser wystawę dla rodzin Przytul Polskę. Pokazywałam Wam relację na Stories z tego miejsca. Wystawa jest bezpłatna. W fajny i przyjazny sposób, wyjaśnia dzieciaczkom zagadnienia polskości, patriotyzmu, wspólnoty. W słuchawkach można posłuchać Poloneza, można też rozwiązać quiz z pytaniami typu: pierogi ruskie czy mięsne? Można polepić wspólnie pierogi przy stole, przytulić poduchy w kształcie Polski, poczytać książki, a także poczęstować się jabłuszkiem czy naturalnym nektarem z jabłek :) To tak w dużym skrócie.
MUZEUM DOMKÓW DLA LALEK
Ta atrakcja jeszcze przed nami i szczerze nie mogę się doczekać! :D Zaczynam się zastanawiać kto ma większa frajdę z tych wszystkich atrakcji haha :D W muzeum znajduje się ogrom zabytkowych i pięknie odwzorowanych domków, sklepików, pokoików dla lalek. Muzeum znajduje się w Pałacu Kultury i Nauki.
U KRÓLA MACIUSIA - MUZEUM POLIN
Polecam Wam to miejsce z całego serca. Byłam tam już kilka razy. Wspaniałe miejsce stworzone z myślą o dzieciach. Można tam rysować, bawić się, czytać książki a także dowiedzieć się wiele o tradycji, historii i żydowskiej kulturze. Cała przestrzeń stworzona jest w duchu idei pedagogiki Korczaka.
Wejście do strefy jest bezpłatne. Natomiast płatne są wejściówki na warsztaty rodzinne w weekendy, które ogromnie Wam polecam. Koniecznie sprawdźcie program wydarzeń i zobaczcie jakie warsztaty są zaplanowane na najbliższe weekendy :)
PS: Byłam nawet na otwarciu Maciusiowej strefy w 2015 roku... sami zobaczcie jaki Poldek był mały! :D
KRÓLEWSKI OGRÓD ŚWIATŁA
Powiem Wam, że staż może w Warszawie mam krótki, ale czuję się już jak Warszawiak :D Meldunek mam, mieszkanie tutaj mam, rejestrację na furze również mam warszawską ... to i obowiązek coroczny stawienia się w ogrodzie światła również musi zostać wypełniony :D Bo niby ile można oglądać to samo, prawda? A jednak okazuje się, że... można :D Na mnie te wszystkie światełka robią wrażenie rok w rok. Zresztą dla mnie każdy pretekst wyjścia z Polą i spędzenia czasu w inny niż na co dzień sposób, jest nie lada przeżyciem i frajdą.
Królewski Ogród Światła mieści się przy pałacu w Wilanowie i jest to wystawa plenerowa z tysiącami kolorowych światełek układających się w przeróżne kształty. W tym roku totalną nowością będzie Ogród Różany, w którym znajdziecie 6 tysięcy światełek w postaci zmieniających kolory róż.
Królewski Ogród Światła funkcjonuje do dnia 23 lutego 2020 roku (oprócz 24 i 31 grudnia). Sprawdźcie szczegółowo godziny otwarcia, daty i ceny. W konkretne dni o konkretnych godzinach, są tak zwane MAPPINGI - trójwymiarowe pokazy łączące światło, obraz i dźwięk. Wyświetlane są one na fasadzie pałacu. Coś niesamowitego - byłam, widziałam! :) Warto się na nie załapać. My mieliśmy okazję obejrzeć Bajkę o królewskiej wydrze. Pokaz trwał 15 minut.
No... trochę się zapędziłam. Warszawa ma to do siebie, że tutaj ciągle coś się dzieje. Pod względem kultury, rozwoju dzieciaczków - nie ma tutaj nudy. I o ile jakieś cykliczne wydarzenia są płatne, tak jest też ogrom atrakcji darmowych - ja nie bieżąco sprawdzam kalendarium w Warszawie i szukam wydarzeń dla mnie i dla Polci. Darmowe zajęcia jogi dla dzieci czy dorosłych. Darmowe wystawy, darmowe wejścia do muzeów. Jest wiele opcji, by się rozwijać i spędzać czas z dzieckiem, nie sięgając ciągle po $$$. Ogrom wydarzeń i możliwości to jest właśnie to co sprawia, że nie mogłabym mieszkać już w małym mieście. Nie ma takiej opcji. Tutaj mam poczucie, że mogę za każdym razem wybrać się w inne miejsce i pozwalać dziecku i sobie rozwijać skrzydła.
Także jeśli oprócz moich opcji, chcecie jeszcze na bieżąco szukać sobie jakiś atrakcji - to polecam Wam dwie strony, z których ja regularnie korzystam:
Już wiele razy byłyśmy na warsztatach plastycznych w kawiarenkach, na darmowych teatrzykach dla dzieci. Za grosze chodziłyśmy na filmowe poranki do kin, na wystawy dla dzieci. Kto szuka, ten znajdzie - tak mówio :P Zatem szukajcie i chwalcie mi się koniecznie na co uda Wam się wybrać w tym magicznym, świątecznym grudniu. Mam nadzieję, że trochę Wam te poszukiwania ułatwiłam.
Dobrego grudnia!
Gdyby tak było, nie byłoby tylu nieszczęśliwych dorosłych, którym w dzieciństwie zabrakło miłości, uwagi, zainteresowania. Gdyby tak było, rodzice nie mieliby aż takiego problemu z dotarciem do swoich dzieci. Na każdym kroku zderzam się z obserwacją braku szacunku w relacji rodzic-dziecko, z brakiem umiejętnej konwersacji. Nie jestem Bogiem, nie jestem matką idealną - ale mam oczy, widzę i obserwuję. I wiem, że niektórzy choć bardzo chcą i się starają - nie do końca umieją być dobrymi rodzicami. Najczęściej dlatego, że nikt ich nie nauczył. Że zwyczajnie nie wiedzą jak.
Moi rodzice dali mi miłość taką, jaką byli w stanie mi dać. Dali mi ją na tyle, na ile potrafili. Wiele lat zajęło mi zrozumienie tego. Lata żalu, który siedział we mnie, spowodowanego tym, że... nigdy nie czułam się kochana. Nikt mi nie mówił, że mnie kocha. Nikt nie przytulał mnie w chwilach smutku. Moi rodzice mimo tego, że nie byli nigdy super bogaci, zawsze mieli za priorytet moje potrzeby. Moje wykształcenie, zdrowie, ubiór, rozwijanie zainteresowań. Zawsze miałam wszystko czego mi potrzeba. Dach nad głową, jedzenie, prywatnych lekarzy, edukację i jakiekolwiek dodatkowe zajęcia, na które miałam ochotę. Nigdy nie czułam się zagrożona. Miałam przy nich niesamowite poczucie bezpieczeństwa i wsparcie, ale zawsze czegoś mi brakowało. Dziś jednak wiem, że kochali i kochają mnie nad życie. Dziś to czuję. Ale jednak nie stworzyliśmy na tamtym etapie między sobą silnej, emocjonalnej więzi. A ja byłam tego tak spragniona, że bardzo szybko podjęłam decyzję o stworzeniu rodziny. Bardzo pragnęłam dać komuś swoją miłość...
Kiedy zostałam mamą obiecałam sobie, że ja jednak postąpię inaczej. Od początku otulę Polcię płaszczem miłości. Stworzę z nią piękną i silną więź. Na razie się to udaje choć łatwo nie jest, bo Pola ma naprawdę trudny charakter :P Jakie są moje patenty na tak mocną więź? Sama nie wiem. To wszystko wychodzi tak naturalnie. Ale powiem Wam, co na pewno jest tego zasługą...
Wierzę, że warto uczyć tego dziecka od samego początku. Dziecko czuje się bezpiecznie i mówi nam otwarcie o wszystkim tylko wtedy, gdy wierzy, że je zrozumiemy i gdy wie... że rozmowa jest ważna i potrzebna. Od maleńkości mojej córki nazywam emocje, mówię o nich. Nie zaprzeczam emocjom Poli mówiąc: no coś ty, na pewno się tak nie czujesz. Zawsze nazywam wspólnie z nią to co czuje i pokazuję jej, że rozumiem to uczucie i je akceptuję. A potem również tłumaczę jak sobie z daną emocją w danej sytuacji radzić. Niesamowicie rozczuliło mnie ostatnio, kiedy Pola w przedszkolu podbiegła ostatnio do mnie z płaczem i na moje pytanie, że widzę, że jest smutna i co się stało odpowiedziała: jest mi smutno, bo Ania sprawiła mi przykrość! - tak pięknie nazwała swoje emocje pokazując mi, że jest smutna i jest jej przykro. Dziecko musi znać emocje i je rozumieć, bo w przeciwnym razie jako dorosły nie będzie sam wiedział co czuje, będzie zagubiony i nie będzie umiał zidentyfikować swoich uczuć.
Uwielbiam to. Pola wtula się we mnie, przykrywamy się kocykiem i czytamy... Zawsze bardzo się wczuwam. Zmieniam głosy, tonację. Podwyższam i ściszam ton. Wchodzę w opowieść na 100%. Jestem wtedy tylko ja, Pola i świat, który tworzą w naszych głowach litery. Pięknie jest wejść w jakąś czynność razem, a książki zdecydowanie otwierają przy tym umysł i pięknie rozwijają wyobraźnię. Cieszę się, że Pola kocha je tak samo jak ja. Wspólne czytanie książki niesamowicie wzmacnia więzi i nie wyobrażam sobie bez tego naszej codzienności.
Mówię te słowa bardzo często, a Pola sama z siebie również potrafi mnie nimi zaskoczyć. Słowa mają jednak to do siebie, że mogą być tylko pustym frazesem. Dorosłe dziecko może czuć się skołowane jeśli przez całe życie słyszało, że jest kochane, ale wcale tego nie czuło. Kocham Cię, wyrażam w słowach ale również w czynach. Poza dbaniem o dziecko, które jest podstawą, miłość wyrażam na przypadkowej karteczce, na której rysuję serduszko i piszę: Dla Poli! Miłość wyrażam w tym, że głaszczę ją po rączce, kiedy zasypia lub kiedy po prostu siedzimy obok siebie. Miłość wyrażam tym, że jeśli mówi - to słucham. Jeśli mnie potrzebuje - to jestem. Jeśli ma marzenia - to pomagam jej w ich spełnianiu. Jeśli ma problem, nawet który powstał w wyniku jej błędu - pomagam jej. Staram się, żeby Pola miała poczucie, że cokolwiek się nie dzieje - ja naprawdę ją kocham i jestem przy niej. Kocham Cię, to jednak również umiejętność powiedzenia NIE i umiejętność stawiania granic. Tak, to też robię z miłości do niej, bo chcę żeby umiała sobie radzić, miała do mnie i innych szacunek, Jest wyjątkowa, jest inna, ale nie jest od nikogo lepsza czy gorsza.
Takie oczywiste, prawda? Ale nie chodzi tylko o spędzanie czasu wspólnie w domu, ale o coś, co razem zaplanujemy np. poza domem. Wspólny piknik, długi spacer, wypad do kina czy do teatru. Ale nie taki wypad, że idziemy z dzieckiem, a ono sobie tam coś ogląda, a my gadamy przez telefon... Tylko taki, w który wspólnie się angażujemy, pokazujemy dziecku, że jesteśmy w tym razem z nim. Czasem pozwalam wybrać aktywności Polci, a czasem robię jej niespodziankę i do końca nie wie, gdzie się wybieramy.
Jeśli chodzi natomiast o spędzanie czasu w domu - to również chodzi mi tutaj o taki czas, w którym 100% swojej uwagi dajemy dziecku, bawimy się w to, w co ono chce się bawić i nie zwracamy uwagi na nic innego. Pół godzinki dziennie takiej zabawy to minimum. I wiem wiem, mało który rodzic lubi się bawić z dzieckiem. Ciągle gdzieś czytam, że zamiast zabawy rodzice stale angażują dzieci w jakieś wspólne zajęcia, żeby po prostu robić coś razem. I ok, to jest fajne, sama to uwielbiam! Ale zabawa jest ogromnie potrzebna i ważna w rozwoju dzieci, a zaangażowanie się w nią rodzica, daje dziecku poczucie tego, że jego potrzeby są ważne i że rodzic chętnie spędza z nim czas - nie tylko na swoich warunkach...
Baardzo ważne jest dla mnie, by dawać dziecku poczucie, że się nim interesuję. Że jej sprawy są dla mnie ważne. Pytam jak było dzisiaj w przedszkolu, czy dobrze się bawiła. Pytam o to z kim lubi się bawić, przy kim czuje się dobrze. Omawiam z nią rysunki, które przynosi, pokazuję, że każdy jest dla mnie ważny i wyjątkowy, że to nie są przypadkowe świstki papieru. Interesuję się czym się obecnie lubi bawić, które figurki są jej ulubionymi. Pokazuję jej, że to co robi jest dla mnie ważne. Pola opowiada mi o swoich przeżyciach i emocjach, ale ja również opowiadam jej o swoich. To wszystko działa w dwie strony. Ja opowiadam jej jak było w pracy, ona o tym jak w przedszkolu. I opowiadamy sobie nie tylko o tych dobrych rzeczach. Mówię jej o tym co mnie wkurzyło, zdenerwowało, żeby też Pola miała świadomość, że nie wszystko zawsze idzie idealnie i po naszej myśli.
Daję Polci przestrzeń beze mnie i bez moich decyzji. Na to, by nie wiedzieć i nie widzieć totalnie wszystkiego. I chcę by wiedziała, że ma do tej przestrzeni i swobody prawo. Chcę też by uczyła się samodzielności. Tego, że nie zawsze i wszędzie będę przy niej. Nie naciskam kiedy nie ma ochoty opowiedzieć mi o czymś. Nie decyduję za każdym razem o tym, jak ma się ubierać. Pytam o jej zdanie w sprawie nowych ubrań, w sprawie wyjazdów. Nie traktuję jej jako kogoś, kto musi dostosowywać się do dorosłego, tylko jako małego-dorosłego, którym już na tym etapie musi mieć pewnego rodzaju swobodę i wiedzieć, że ma prawo się na coś nie zgodzić, że ma prawo nie robić czegoś co mu się nie podoba.
To bardzo istotny element tej całej układanki. Polcia ma poczucie, że nie mówię jej na każdym kroku jak ma się zachowywać, co ma jeść i czym ma się interesować. Zamiast dawać jej rozkazy, pokazuję jej swoje życie, swoje wybory - i ona wybiera z tego to, co dobre dla niej. Dzięki temu właśnie tak jak ja kocha książki, prosi wieczorem o włączenie medytacji. Wie, że kiedy się denerwuje, musi się zatrzymać i uspokoić oddech. Wie, że praca może być pięknym przeżyciem, a nie przykrym obowiązkiem. Że można żyć szczęśliwie i zdrowo, ale trzeba o siebie dbać, trzeba być aktywnym, zdrowo jeść, rozwijać się, czytać, być dobrym człowiekiem. Niedługo skończy 6 lat i już wie, że życie to piękna przygoda, a wszystkie potknięcia nas czegoś uczą i nie należy traktować ich jako porażek. Uważam, że Pola ogromnie jest ze mną związana dzięki temu, że może być przy mnie sobą i że dzięki moim wyborom - ona również może być coraz lepsza i coraz lepiej radzić sobie w codzienności.
Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Szacunek, akceptacja, motywowanie, wspieranie. Uważne słuchanie i tłumaczenie. Dużo czułości, miłości. Dotyk, wspólny czas. Przestrzeń i swoboda, ale też gdy trzeba stanowczość i konsekwencje. Zainteresowanie i poczucie bezpieczeństwa. Ale przede wszystkim chodzi w tej więzi o to, by to wszystko umiejętnie wypośrodkować.
Mogłoby się wydawać, że więź albo jest słaba albo jest silna - czyli taka jak być powinna. Ale i w tej kwestii ważna jest równowaga. Obecnie czytam fajną książkę o rozwoju przedszkolaka i natknęłam się na taki cytat:
"W przypadku więzi zbyt silnych relacja uzależnia dziecko od innych, odbierając mu autonomię i poczucie pewności siebie (...) Jeśli dziecko nieustannie słyszy pozornie pozytywne komunikaty wsparcia takie jak: nie bój się, jestem tutaj ; pójdziemy razem ; brawo, jestem z ciebie dumna ; dobrze Ci poszło ; pomogę Ci ; wybierzemy teraz książeczkę ( charakterystycznie nadużywana liczba mnoga w wypowiedzi), wówczas uzależnia się od obecności, wsparcia i oceny rodzica. Małymi kroczkami buduje w sobie przekonanie, że mama jest elementem, bez którego dziecko nie wie, jaką decyzję podjąć, jak ocenić swoje działania ani czy da radę coś zrobić. (...) Zarówno słaba, jak i zbyt silna więź nie są korzystne dla dziecka. Zadbaj o to, by być emocjonalnie dostępnym, mieć dla dziecka czas i reagować na jego potrzeby, ale nie uzależniaj malca od swojego wsparcia, towarzystwa czy pozytywnej oceny". Jak wspierać rozwój przedszkolaka? - Monika Sobkowiak
Podsumowując: tworzenie silnej więzi z dzieckiem również musi być zrównoważone. Przesada w żadną stronę, nigdy nie jest dobra.
Na sam koniec, jeszcze jedna refleksja. Znam mamy, które zawsze mają dla dzieci w domu ciepłe, dwudaniowe obiadki. Znam mamy, które zawsze robią piękne ozdoby na wszystkie okazje i wydaje im się, że tym samym okazują dziecku miłość. I to jest piękne i jest ok! Sama uwielbiam to robić. Ale jeśli w tym wszystkim zabraknie uczucia, prawdziwego i szczerego zainteresowania, wsparcia i dotyku... jeśli to będą tylko mechanizmy "dbania o dziecko" to dziecko będzie szło przez życie z dziwną pustką w sercu, której niestety ale ciepłe obiady, adwentowy kalendarz DIY i udzielanie się we wszystkich zebraniach w przedszkolu nie zapełnią. Bo dla dziecka liczy się UCZUCIE. Prawdziwa i szczere pokazanie: kocham Cię, szanuję Cię, jesteś dla mnie ważna. Wspólny czas i poczucie, że mogą rodzicowi ufać i zawsze znajdą miejsce w ich ramionach... Moja mama zawsze woziła mnie do szkoły, odbierała. Woziła na wszystkie zajęcia dodatkowe, a w domu czekała z ciepłym obiadem, potem kolacją. Starała się jak mogła, ale była też przy tym trochę sfrustrowana. Myślicie, że jako dziecko odbierałam te wszystkie starania jako przejaw miłości... nie. Teraz to doceniam, ale wtedy... nie.
Czy jestem mamą idealną? Nie. Na pewno popełniam wiele błędów. Ale z dnia na dzień, staram się być lepszą wersję siebie, lepszą mamą. I myślę, że dobrze mi to wychodzi. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć: jestem dobrą mamą. I jestem z tego dumna :)
Stanem idealnym jest dla mnie wbicie się w szorty i bokserkę i opuszczenie domu w minutę. Jesień i zima, to już przy dziecku wyższa szkoła jazdy. Wiadomo - im starsze, tym łatwiej, no ale wciąż. Przeżywam jednak w ostatnich tygodniach jakiś rozkwit (tak, tak... kolejny!). Regularnie biegam i medytuję, co skutkuje nieziemskim wręcz spokojem, dobrą aurą i otwartym umysłem. I jak ta jesień tak już nadchodziła małymi kroczkami, to powiedziałam sobie, że w tym roku docenię jej walory. Skupię się na spadających liściach, na znalezionych kasztanach. Na skokach przez kałuże małe i duże. Na wszystkim tym, co kiedyś tak bardzo cieszyło, a potem BUM - przyszła dorosłość, a wraz z nią odeszła ta sprawna i dziecięca umiejętność przeżywania i radowania się z drobiazgów. Ot takich zwykłych, drobiażdżków jak wyjątkowy liść znaleziony na spacerze. A można przecież byłoby go zdeptać, ominąć, nie zauważyć wcale. Ale można podnieść, przyjrzeć się, zachwycić i zatrzymać. Kwestia perspektywy. A ją - wybieramy sobie sami.
Mam też takie spostrzeżenie, że dzieci to takie małe lustra. Widzimy w nich siebie, swoje zachowania i przekonania. I gdyby tak przy dziecku narzekać na jesień i mówić jaka to jest brzydka i okropna ... to mały człowiek pewnie też za chwilę tak stwierdzi. Nawet jeśli jeszcze sam w to do końca nie wierzy, to jednak słowo rodzica jest świętością i powielać je będzie. A ja bym nie chciała jednak zaszczepiać w Poli takiej skłonności do narzekania, do wybrzydzania. Na świecie jest tyle pięknych rzeczy, a w codzienności tyle cudownych momentów, że warto pokazywać dziecku, że to one są właśnie cenne i to im się trzeba z uwagą umieć przyjrzeć i je docenić.
Co zrobić, by jesień była w oczach dziecka piękną i wspaniałą porą? To proste!
JESIENNE ZBIERACTWO
Nawet nie wiecie, jaką frajdę sprawiła mi ostatnio wyprawa po kasztany. Mam wrażenie, że cieszyłam się nawet bardziej od Poli :D Mniejsze, większe, niektóre jeszcze w łupinach, inne przykryte liśćmi. Jeszcze inne za płotem i tutaj już wyższa szkoła jazdy, bo trzeba było umiejętnie kijaszkiem je sobie przeturlać i hyc - do papierowej torby. A prócz kasztanów to są jeszcze i liście i żołędzie... i wszystko takie piękne jeśli się temu przyjrzeć. A można się ścigać, kto zbierze więcej. A można wspólnymi siłami, a potem przeliczyć. A można zebrać i oddać na zbiórki dla zwierząt. Każdy pretekst jest dobry, by zrobić coś wspólnie z dzieckiem, a takie zbieractwo to można uprawiać tylko i wyłącznie jesienią - i warto to wykorzystać!
JESIENNE PRACE, LUDZIKI, ZESZYTY Z LIŚĆMI
Uzbierałyśmy już całkiem pokaźną kolekcję, zatem w tym tygodniu naszym celem jest ich wykorzystanie. Kasztanowe ludziki. Zasuszone liście w zeszycie z podpisami nazw drzew, od których pochodzą. Czapki dla ludzików z żołędzi. Wystarczy pogrzebać na pintereście czy w googlach, a wyskoczą nam setki inspiracji! Pola w zeszłym tygodniu zbierała liście, kładła na nie kartki i odrysowywała ołówkiem. Ja jednak najbardziej nie mogę się doczekać tych kasztanowych prac. I już sama nie wiem, czy ten wpis jest bardziej o moich jesiennych przyjemnościach, czy Poldunowych... :P
SPACER PO LESIE
Ale nie, że idziesz, milczysz i podziwiasz. Choć i taką formę kocham, ale raczej w wersji samotnej. Wczujmy się w nasze dzieci i obudźmy zarazem własne wewnętrzne dziecko. Czyż nie jest wielką frajdą tarzanie się w liściach, podrzucanie ich do góry, rzucanie w siebie wzajemnie? To jest dzieciństwo, to jest beztroska, która z czasem zanika, więc musimy naszym dzieciom pozwolić na bezkarne korzystanie z niej! Uzbierajmy kupę liści, podrzucajmy je do góry. Turlajmy się w nich! Odłóżmy w kąt naszą dorosłość i pokażmy dzieciom, że wystarczy kawałek lasu i sterta liści, by dobrze się bawić i spędzić ze sobą czas. W końcu mówi się, że najpiękniejsze rzeczy w życiu są za darmo... prawda?
JESIENNE WIECZORY Z BAJKĄ, CIEPŁĄ HERBATKĄ I JABŁUSZKAMI
Wieczory z czytanymi bajkami są u nas normą przez 365 dni w roku. Ale te jesiennie wieczory są specyficzne. Zapalcie świeczkę albo kadzidło. Włączcie po cichu spokojną muzykę, albo pozostańcie w całkowitej cieszy. Pozwólcie dziecku wybrać kilka książek. Obierzcie wspólne jabłka, potnijcie je na kawałeczki. Zróbcie sobie ciepłą herbatkę - może z sokiem z malin? Wskoczcie razem pod koc, przytulcie się mocno. I zaczytajcie się w lekturę... klimat robi swoje, prawda?
NIE MA ZŁEJ POGODY... SĄ TYLKO ZŁE UBRANIA
Nie bądźmy tymi rodzicami, którzy jak tylko robi się zimno mówią... lepiej zostań w domu, bo zimno, bo wieje, bo pada! Mówi się, że nie ma złej pogody - są tylko złe ubrania. Ileż to razy człowiek wracał z dworu wkurzony, że w ogóle wyszedł. A wkurzony był, bo się źle ubrał. Pogoda była dobra. Bo przecież na deszcz - są kalosze i odpowiednie kurtki! Na piękną, słoneczną jesień - cieplejsze botki i cieniutkie czapeczki! Na srogą zimę - puchate kurtki, grube czapki i rękawiczki. Wszystko jest kwestią ubioru. A jak człowiek zrobi to dobrze - to na dworze można spędzić kilka dobrych godzin jak i latem :)
W ramach tego wpisu, miałam przyjemność wykonać piękne jesienne zdjęcia dla Pepco - sklepu, w którym zaopatrzyłam Polę na jesień od stóp do głów. Piękne wzory legginsów, cieplutkie kurteczki, milusie czapki, fantazyjne parasolki! Szczególnie zauroczył Was ten sweterek z pomponikami. Po pokazaniu go na stories dostałam lawinę zachwytów. Jest milusi, cieplutki (ale nie przesadnie), no i przede wszystkim... jest piękny!
W sieciach pepco znajdziecie ogrom rzeczy z jesiennej kolekcji i muszę przyznać, że tegoroczna kolekcja jest bezapelacyjnie najpiękniejsza jeśli chodzi o kilka ostatnich lat, w których stałam się częstym klientem tegoż sklepu :P Z tego co mi piszecie - macie podobne odczucia. Piękne wzory, duży wybór i przede wszystkim mega atrakcyjne ceny, które wcale nie świadczą o lichej jakości, wręcz przeciwnie!
Wczoraj zaopatrzyłam Polę jeszcze w podkoszulki, nowe rękawiczki i kilka par cieplejszych spodni. Dział damski jak zwykle musiałam ominąć, bo jednak nic nie sprawia takiej frajdy, jak kupowanie w dziale dziecięcym :D
Ale wracając do tej jesieni... pomyślcie i sami przyznajcie... jeśli by tak odpowiednio się ubrać, iść na jesienny spacer, pozwolić sobie na szaleństwo, nazbierać kasztanów, a potem w domu mieć z tego fun... jeśli by tak skupić się na tym, co jesień nam daje, a nie co nam zabiera... to czy można jej nie lubić? Punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia. Ja w tym roku patrzę na jesień jak na całą paletę barw, która cieszy moje oczy. Wczoraj wybrałam się na poranne bieganie i przez kilka metrów biegłam uliczką całą obsypaną kolorowymi liśćmi, które kiedy biegłam, cały czas spadały mi na głowę. To był niesamowity widok. Jedna chwila, tak ulotna. A zapamiętam ją do końca życia.
Po pierwsze - każde dziecko jest inne i to co sprawdziło się u nas, niekoniecznie sprawdzi się u kogoś innego. Po drugie - to jest temat, który ciągle się u nas ciągnie. Ciągle odkrywam coś nowego i stale czuję, że jeszcze może trochę i wtedy dopiero będę mogła napisać coś więcej. Myślę zatem, że nie ma sensu czekać na odpowiedni moment i po prostu napisać ten wpis tak jak czuję i zrobić to tak jak zawsze - opowiedzieć swoją historię.
Polcia odkąd pamiętam było bardzo wymagającym dzieckiem. Od malutkiego trzeba było ją dużo nosić, łatwo było ją przestraszyć, ciągle musiała czuć, że przy niej jestem, że ją tulę. Do przedszkola poszła mając 2,5 roku i po ok pół roku padła ze strony nauczycielki sugestia o mutyzmie wybiórczym. Pola w przedszkolu praktycznie wcale nie odzywała się do przedszkolanek i co najgorsze - zarówno w domu jak w i w przedszkolu, w stresujących sytuacjach spuszczała głowę w dół, robiła się sztywna i nie była w stanie ani nic powiedzieć, ani się ruszyć. Były to sytuacje, w których uwaga była skupiona typowo na niej i to ją po prostu przerastało. Jednak chwilę po tym jak padła sugestia mutyzmu, Pola zaczęła otwierać się w przedszkolu, zaczęła się odzywać i panie wreszcie mogły ją poznać i zobaczyć jaka naprawdę jest. W wieku 4 lat, w życiu Poli nastąpiły dwie ogromne zmiany: przeprowadzka do nowego mieszkania i zmiana przedszkola. I z jednej strony była radość, Pola z dnia na dzień była coraz bardziej dojrzalsza, a z drugiej... przez pół roku bujaliśmy się z problemami związanymi z fizjologią układu moczowego. Początkowo robiłam badania moczu, usg, sprawdzaliśmy czy nie ma żadnych infekcji. Ostatecznie lekarz stwierdził, że objawy mają podłoże psychiczne. Czyli tak jak myśleliśmy - Pola nie poradziła sobie ze zmianami w jej życiu. Epizody z blokowaniem się, zamykaniem w sobie zdarzały się jeszcze czasem w domu, albo wśród obcych. W przedszkolu nie, ale za to Pola znów przez pierwsze pół roku nie była się w stanie odezwać do swojego wychowawcy i bardzo źle reagowała na jakikolwiek dotyk np. poprawienie włosów przez nauczyciela, bycie w ogóle zbyt blisko. Kiedy Pola miała 4,5 roku zaczęła zamykać się na coraz więcej ludzi. Przestała mówić dzień dobry i do widzenia dosłownie wszystkim. Nie była w stanie przywitać się nawet z kolegami, którzy mówili jej cześć. Dopuszczała do siebie tylko najbliższych przyjaciół, ale jakakolwiek próba jej odtrącenia przez nich, czy zobaczenie że bawią się razem w coś innego niż ona - kończyło się awanturą, zamknięciem w sobie itp. Pola źle znosiła hałas, zbyt dużo bodźców, krytykę, zwracanie uwagi. Wiele razy ze strony rodziny słyszałam, że się z nią cackam, że nic nie można jej powiedzieć - ale ja czułam, że robię dobrze, że muszę dużo z nią rozmawiać, otaczać troską, tłumaczyć i pokazywać jej, że liczę się z nią i jej emocjami. Ostatnie czego trzeba jej było w tym ciężkim czasie to krytyka i wskazywanie palcem.
W styczniu tego roku, czyli tuż przed 5 urodzinami Polci, wybrałam się do psychologa. Sama. Opowiedziałam o problemach Poli, o jej zachowaniach, o moim podejściu do niej. Pani psycholog okazała się niesamowitą osobą, z którą od razu złapałam wspólny język i poczułam, że w końcu jest na tym świecie ktoś kto rozumie mnie i moje dziecko. Okazało się, że moje podejście do Poli jest jak najbardziej ok i wyszłam z tego spotkania ogromnie podbudowana. To co zapamiętałam z tej konsultacji to fakt, że ... musimy akceptować dziecko takim jakie jest. Ale jeśli pozostaniemy tylko w tej akceptacji - nie zrobimy żadnego kroku naprzód. Dlatego - po pierwsze akceptacja. Po drugie - stwarzanie dziecku możliwości i sytuacji, w których czuje się bezpiecznie, bo wtedy robi maleńkie kroki naprzód. Ale za to nawet najmniejsze sytuacje, w których dziecko nie czuje się bezpiecznie - sprawiają, że robi ono ogromne kroki w tył. To mi dało do myślenia. Przestałam zabierać Polę w miejsca, w których czuje się nieswojo i przestałam przebywać w towarzystwie osób, które ciągle mówią do niej: no co? Nie przywitasz się? Taka duża dziewczyna...
Równolegle do tych wszystkich sytuacji, Pola wcale nie była nigdy zamkniętą w sobie dziewczynką. W gronie przyjaciół i osób, które dobrze zna, była i jest szalonym wariatem. Od zawsze po przedszkolu szalała ze swoją bandą ( w ciepłe dni) do samej nocy po osiedlu. Lubiła i lubi dużo się ruszać, bawić, a przedszkolu też niejednokrotnie trzeba było ją trochę stopować, bo po prostu roznosiła ją energia.
Na wizycie u psychologa, wspomniałam Pani o tym, że Pola bardzo prosiła mnie oto, żebym zapisała ją do jakiejś szkoły na zajęcia, na których będzie mogła rysować. Psycholog powiedziała, że to jest moment, w którym muszę się przyjrzeć, czy te lekcje rysunku będą właśnie dla Poli czymś, w czym będzie czuła się bezpiecznie, czy wręcz odwrotnie - i wtedy lepiej byłoby zrezygnować. Na godzinne zajęcia Pola chodziła z samego rana w każdą sobotę. Jeździłyśmy mimo zimnej pory, na drugi koniec Warszawy. Pola szła na zajęcia, a ja na ciacho do kawiarni obok. Po pierwszych zajęciach przyszłam po nią przerażona, a okazało się, że... ona jest zachwycona. Zajęcia były kameralne, prowadzone w takiej artystycznej pracowni w bloku. Dzieciaki z racji wieku, miały pole do popisu, mogły się artystycznie wyżyć bez oceny, krytyki i narzucania im określonego schematu. Uważam, że uczęszczanie na te zajęcia przez kilka miesięcy, było dla Poli świetną terapią i krokiem naprzód.
Dużo dała mi też do myślenia wizyta w muzeum POLIN, na wystawie Króla Maciusia Pierwszego. Były tam dwie animatorki - niezwykle ciepłe, mówiące spokojnym głosem. Zwiedzaliśmy wystawę, a na koniec przy wspólnym stole robiliśmy ozdoby. I wtedy wbiłam się w totalny szok - animatorka zawołała Polę i zapytała, czy chce z nią zrobić przypinkę. A pola podeszła do niej i zrobiła z nią przypinkę, mimo, że animatorka trzymała jej rączki i była naprawdę blisko niej. Pola podeszła do niej całkowicie sama i nawet nie prosiła, żebym poszła z nią. Zazwyczaj odzew w jej kierunku jakiejkolwiek osoby, skutkował tym, że Pola po prostu na mnie wchodziła i zaczynała się dziwnie zachowywać. W tym jednak przypadku, od samego początku wizyty, animatorki swoim podejściem pokazały dzieciom, że akceptują je takimi jakie są. I to pozwoliło Poli im zaufać.
Pola nie była w stanie przywitać się normalnie nawet z moimi rodzicami. Jakakolwiek próba dotknięcia jej, przytulenia skutkowała tym, że ścinało ją po prostu z nóg. Upadała, trochę się wydurniała - wszystko po to, żeby uniknąć jakiegoś zbliżenia. Na pewno nie pomagały jej komentarze bliskich, ojej no z dziadkiem/babcią się nie przywitasz. A ja przestałam całkowicie naciskać. Bo wiedziałam, że to dla niej ciężkie.
Wizyta w POLIN mocno zapisała się w mojej pamięci i miałam wyryte w głowie, że Pola ufa tym, którzy ją akceptują, którzy nie są wobec niej natarczywi, którzy jej z niczym nie ponaglają i nie próbują niczego na niej wymusić.
Obserwacja w przedszkolu, o której Pola nie wiedziała, była umówiona na kwiecień. Psycholog u której byłam, miała przyjść do przedszkola na kilka godzin i poobserwować Polę. Wizyta była umówiona dużo wcześniej, a przez ten czas Pola zrobiła ogromne postępy, zatem po wizycie, odbyłam z psycholog dłuuuugą rozmowę telefoniczną i wykluczyłyśmy jakiekolwiek zaburzenia sensoryczne. Nie było też potrzeby, by Pola była pod opieką psychologa. Pola była już na etapie, w którym mocno się otworzyła na innych. Jedynym problemem, o którym w tym czasie powiadomił mnie wychowawca, było wycofanie Poli podczas wspólnych zajęć np. na dywanie, kiedy wszystkie dzieci siedziały obok siebie i uczestniczyły w zajęciach. Najpewniej było to spowodowane tym, że Pola po prostu źle się czuła zbyt blisko kogoś, a druga sprawa jest taka, że bardzo bała się sytuacji, w których wychowawca zapyta ją o coś a ona będzie czuła, że wszyscy na nią patrzą. Miałam w dzieciństwie to samo.
Psycholog podesłała mi w kwietniu na e-mail kilka filmików dotyczących wysoko wrażliwych dzieci. Zaczęłam od tamtego czasu bardziej przyglądać się temu tematowi i to analizować. Mimo braku diagnozy i dalszych konsultacji, zgłębiałam temat i uczyłam się na nowo swojego dziecka, jej reakcji, jej postrzegania świata. W wakacje Pola zaczęła odzywać się również do rodziców swoich koleżanek, zaczęła witać się z kolegami i koleżankami ( z którymi nie jest aż tak zżyta, po prostu ich zna). Dwa razy była też na 2 tygodniowych wakacjach, za każdym razem podzielonych w ten sposób: tydzień u teściowej, z którą chodziła do przedszkola + tydzień u mojej siostry z 2 lata starszą Millą. W sierpniu nastąpił kryzys: Pola przez ok. 2 tygodnie miała okropne, ale to naprawdę okropne wybuchy złości i agresji, które zaczęły przerastać nawet mnie. Jestem dumna, bo mimo wszystko nie reagowałam krzykiem i byłam ponad to. Ale byłam cieniem człowieka i brakowało mi już sił. Właśnie po tych 2 tygodniach Pola drugi raz pojechała na wakacje, odpoczęłyśmy od siebie, temat agresji i wybuchów minął. Kiedy wróciła, poszła do przedszkola i jest od tego czasu spokojnie, zatem myślę, że była to kwestia zbyt wielu wakacyjnych bodźców: wakacje, rozjazdy, brak zachowanego rytmu dnia - to bardzo źle działa na Polę.
Zatem tak w wielkim skrócie wyglądała nasza historia - a widzę, że wyszło z tego i tak meeega dużo tekstu. Jak jest obecnie? Jest naprawdę super. Pola wita się z nauczycielami w przedszkolu, chodzi też dwa razy w tygodniu na zajęcia z j. angielskiego - i również jak w przypadku lekcji rysunku, działa to na nią naprawdę dobrze. Po raz kolejny zapisałam ją na coś na jej własne życzenie i okazało się to strzałem w 10. Co jest niesamowite - kiedy rodzic jakiegoś dziecka mówi coś do Poli - Pola wchodzi w konwersację! Ja wiem, że dla wielu to się może wydać abstrakcją, ale ja się totalnie przy czymś takim wzruszam, bo wiem ile kiedyś kosztowało ją to nerwów.
Chciałabym Wam teraz w skrócie opowiedzieć o tym, jakie kroki poczyniłam w wychowywaniu Poli i co nam pomogło:
Mogłabym wymieniać i wymieniać. Myślę, że zrobię w temacie tego osobny wpis, w którym powiem jak można ogólnie wzmacniać poczucie wartości dziecka i budować jego pewność siebie. W takim też wpisie dam Wam propozycje książek, a dzisiaj póki co podsunę Wam dwie propozycje, które były mi w tej drodze ( i są ) bardzo pomocne:
"Wysoko wrażliwe dziecko" - świetna książka, zarówno dla rodziców dzieci zdiagnozowanych jako wysoko wrażliwe jak i tych, które przejawiają takie "skłonności". Książka dała mi nowe spojrzenie na Polę i jej zachowania. Pozwoliła mi ją lepiej zrozumieć i zdecydowanie pozwoliła mi stać się lepszym rodzicem.
"Edzio - przyjęcie w blasku księżyca" - tutaj z kolei pozycja do poczytania Waszym dzieciom. Piękna książka poruszając temat nieśmiałości, bycia za sobą, próbach bycia kimś innym, wstydzie. Daje do myślenia...
Podsumowując - wrażliwość i wstyd u dziecka to trudny temat, ale jest on do przejścia. Nie ma jednej, uniwersalnej recepty na wychowanie dziecka i poradzenie sobie z tematem wrażliwości. U każdego przebiega to inaczej, bo każde dziecko jest inne. To co uniwersalne i sprawdza się w każdym przypadku to ogrom miłości, bycie blisko, bycie uważnym, akceptacja. Pozwólmy dzieciom być takimi jakie są, ale jednocześnie stwarzajmy im możliwości, dzięki którym będą wzrastać. W swoim własnym, indywidualnym tempie. Bądźmy cierpliwi i dajmy sobie i dzieciom czas.
Trzymam za Was wszystkich kciuki i mam nadzieję, że nasza historia będzie dla Wielu z was promyczkiem nadziei.
Ściskam ciepło!
Tak, to prawda. Tak wygląda macierzyństwo - ale nie w każdej chwili. Ma wiele oblicz. Czasem jest aniołem, który kładzie rękę na naszym ramieniu. A czasem jest dramatem, w którym nie wiemy jak i kiedy się znaleźliśmy. I co najgorsze - odgrywamy w nim główną rolę i ... nie możemy ot tak po prostu z niej zrezygnować. Musimy grać dalej. Show must go on.
Choć czasem to wszystko tak cholernie przerasta... zdjęcia wstawiane w internecie mogą dawać nieco zakrzywiony obraz matki z dzieckiem, bo tak jak i w albumach - wybieramy raczej kadry pełne radości, niż zapłakane dziecko z glutem po pas. Siebie też wolimy na zdjęciach szczęśliwych. Bo takie kadry dobrze się ogląda... po prostu.
Oczywiście - raz na jakiś czas zdarza się na świecie celebrytka mówiąca, że to naprawdę bułka z masłem, że chill i w ogóle - bajeczka. Ja myślę, że będąc pełnoetatową mamą, która czuje, że dosłownie utknęła i nie ma nikogo kto by choć na jeden dzień wziął w opiekę jej dziecko - ciężko tutaj mówić o sielance całą dobą i bajce. Bo to często jest dalekie od bajki.
Myślisz sobie - o czym ona gada. Przecież to JA, właśnie JA najczęściej gadam o urokach i o tym, żeby się cieszyć i doceniać. To prawda. Bo to właśnie JA jestem tą osobą, która stara się każdego dnia pamiętać, że tu i teraz jest tylko jedno - i szkoda go zmarnować na rozpacz i smutek. Ale ten kto obserwuje mnie regularnie, widział wiele razy moją bezradność i brak siły. Spadki formy i załamania. Najgorzej jest wtedy, kiedy do płaczącego dziecka, która ma bunt, odkąd się urodziło dojdą problemy z kasą i stos niezapłaconych rachunków. Pogorszone kontakty z facetem i proszę - oto stajesz się nagle sfrustrowaną kobietą, której ciężko zwlec się z łóżka i z uśmiechem przebrnąć przez kolejny dzień. Brzmi znajomo? Dla mnie bardzo.
Kiedy przeprowadziliśmy się do Warszawy, bywało ciężko. Cholernie ciężko. Żadnych znajomych, rodziny. Czasem problemy finansowe. Czasem strach, czy w ogóle będziemy mieli za co przeżyć kolejny miesiąc. Próby rozwoju kończone fiaskiem. Inwestycja w auto do nowej firmy, a potem kosztowne naprawy robione ze łzami w oczach. Pisanie tekstów po nocach, między jedną pobudką a drugą. Żeby dalej się rozwijać, żeby mieć pasję, ale też żeby dorobić. Opłacało się, teraz to wiem. Ale nie każdego dnia wiedziałam. Zasypiałam z myślą - to będzie piękny dzień. Ale już w nocy przy 10 pobudce wiedziałam, że nie będzie.
Mało wtedy robiłam dla siebie. Spacery, zabawy z dzieckiem, siedzenie przed kompem i w telefonie, zarywanie nocy, nauka. Pola była wymagającym dzieckiem. Raczej nie bawiła się sama zbyt długo, była od zawsze bardzo wrażliwa i słabo przesypiała noce. Jej dzikie humory, sprawiały, że i ja miałam dzikie humory. Moje humory, działały z kolei na nią. Błędne koło. Tak nie było codziennie. To były dni, które się zdarzały. Ale wtedy, w te właśnie dni, czułam się tak, jakby moje życie się skończyło. Zmęczona i sfrustrowana. Nie mogąca złapać myśli, nie mająca możliwości wyjść i przebiec się chociaż samotnie wkoło bloku. Wiesz o czym mówię?
Naprawdę. Masz prawo być wściekła, rozżalona i zmęczona. Masz prawo mieść dość. Masz prawo przeklinać w myślach i masz prawo mieć ochotę uciec i nie wrócić. Choć zapewne mija Ci to z pierwszym lepszym uśmiechem czy zaczepką Twojego dziecka. Ale wiesz na co Ci nie pozwalam? Na to byś w tym stanie permanentnie trwała. Na to, by ten ucisk w Twoim sercu ciągnął się dzień za dniem. Bo jest różnica, między złymi dniami, a złym samopoczuciem all the time. A wiesz co jest najgorsze? Że wiele z nas robi to sobie na własne życzenie, podczas gdy mamy możliwość poproszenia o pomoc.
Wiesz ile razy słyszałam teksty: mam rodziców do pomocy, ale obiecałam sobie, że nikt nie będzie mnie wyręczał i mi pomagał! Ja SAMA! I potem ta dumna SAMA płakała po nocach z bezsilności. Ale duma była przecież ważniejsza. A z czego być tutaj dumnym? Że w imię swojej dumy, każesz siebie samą i pozwalasz sobie cierpieć? Nikt Ci nie da orderu za to, że byłaś wielofunkcyjnym robotem i ogarniałaś wszystko SAMA. Chyba, że go sobie wydrukujesz i wytniesz...
Bo choćby skały srały - jesteś zdana na siebie. I wiesz co uświadomiłam sobie kiedyś jednego wieczora, kiedy macierzyństwo mnie przerosło, a ja czułam, że zaraz stracę kontrolę nad własnym życiem? Uświadomiłam sobie, że po pierwsze - muszę sobie na te gorsze chwile pozwolić. Ok, to już wiemy. Ale wiecie co jeszcze? Że kiedy te "chwile" przeradzają się w tygodnie - to jest to dość mocny sygnał, że coś w tym naszym życiu, a przede wszystkim myśleniu trzeba zmienić. I wiecie co wtedy zrobiłam?
A konkretnie o tym, co robiłam kiedy byłam nastolatką. Co lubiłam wtedy robić? Oglądać seriale, czytać książki, słuchać muzyki. Jakim cudem przestałam wtedy to robić? No tak. Tutaj wracamy do bycia mamą. Ale czy to wystarczający powód? Dlaczego więc tego nie robiłam? Bo byłam zmęczona. Bo zajmowałam się dzieckiem. Bo pracowałam z domu. A jak tego nie robiłam to gotowałam, albo sprzątałam. Wielkie mi rzeczy. Każda z nas to robi. Ale z czasem odkryłam, że może zamiast szorowania garów, warto zrobić coś dla siebie. Że może jak dziecko zaśnie, to zamiast pucować podłogi albo scrollować fejsa - może położę się w wannie z dobrą książką. Albo posłucham spokojnej muzyki w blasku świec. Tak właśnie się to wszystko zaczęło. Od tych drobnych rzeczy.
Jest w tym sporo prawdy. W kryzysowym momencie mojego życia, zaczęłam czytać książkę Agnieszki Maciąg. To wtedy podjęłam pierwsze próby śpiewania mantr i medytacji. To wtedy dzień po dniu, uczyłam się zaczynać i kończyć dzień z wdzięcznością. Złe dni nadal się zdarzyły, ale umiałam je zaakceptować. Dziecko i brak czasu przestał być wymówką. Umiałam znajdywać cenne minuty na drobne przyjemności. I to one sprawiały, że trzymałam się w ryzach - nawet kiedy było ciężko. Szczęście, które w sobie budowałam - udzielało się też Poli. A kiedy to ona miała gorsze dni - okazywało się, że z odpowiednim podejściem da się przez to przejść bez uczucia, że za chwilę skoczymy przez okno.
Bo jeśli nie zadbasz o siebie... jeśli nie będziesz darzyć siebie miłością i nie będzie w Tobie szczęścia - jak będziesz mogła dać to innym? Każda z nas musi o siebie zadbać - na miarę własnych możliwości. Wierz mi - nie potrzebujesz do tego niańki i stada pomocników wkoło, choć byłoby wtedy dużo łatwiej. Daj sobie czas na... gorszy czas. Ale daj też sobie możliwość stawiania małych kroczków w budowaniu swojego szczęścia i w zmianach toku myślenia. Wierz mi... przeszłam kilkuletnią drogę i wciąż wiele przede mną. Ale pomiędzy 21 letnią Alicją, która właśnie urodziła swoje malutkie, wymarzone dziecko - a 26 letnią Alicją, którą jestem teraz jest ogromna przepaść. Nie chodzi tu o dojrzałość, ale o postrzeganie świata, siebie i ludzi. Gdybym wtedy nie zaczęła... gdzie byłabym teraz?
Charles Haanel, który był przedstawicielem ruchu New Thought, napisał kiedyś: "Siła płynie z wnętrza, ale nie możemy jej uzyskać, dopóki sami jej nie damy". Daj sobie tą siłę. Wygrzeb ją z siebie i zacznij budować szczęście z malutkich kawałeczków, które się na nie składają. Jeszcze nie raz będzie ciężko. Jeszcze nie raz będziesz miała ochotę wystrzelić siebie albo swoje dziecko w kosmos. Wraz z dorastaniem pociech, problemy będą coraz większego kalibru. Wiesz jak uda Ci się wtedy przejść przez to całe bagno? Uda Ci się, bo będziesz mieć w sobie siłę. Czasem będziesz ją tracić... ale ona w Tobie będzie. Zawsze była. Tylko musisz ją dostrzec. A potem pielęgnować i budować. By była coraz potężniejsza.
MASZ W SOBIE SIŁĘ. I MASZ O TYM PAMIĘTAĆ. ZAWSZE.
Wiecie - zakupy z dziećmi rządzą się swoimi prawami. Musi być w miejscu zakupów jakieś miejsce gdzie dzieci się pobawią, gdzie będzie coś stworzone z myślą typowo o nich. Galeria Młociny jest stosunkowo nowym miejscem więc sporo się tam pewnie jeszcze zmieni - na plus. Ale już teraz zachwyca ogromem sklepów, których nie widziałam w żadnej innej galerii i designem. Dla mnie to jedna z lepszych galerii w jakich kiedykolwiek byłam.
Już teraz mogę stwierdzić, że tak. Odwiedziliśmy dwie strefy, w których dziewczyny spędziły sporo czasu i wybawiły się na całego. Wbrew pozorom - dzieciakom nie trzeba wiele do szczęścia. Wystarczy kawałek przestrzeni i ... wyobraźnia. Dziewczyny bawił się dobrze nawet na pustym parkiecie z desek, a na podeście robił koncert - śpiewały i tańczyły. Ale dobra! Opowiem Wam krótko o tych dwóch strefach dla dzieci, które już działają i czekają na Wasze odwiedziny :)
Jest to strefa bezpłatna, znajdująca się na poziomie 2 w galerii. Punktem głównym w ogrodzie jest świetna instalacja projektu Studio Izabela Bołoz. Pomysłowe, przewrócone wiadro, z którego wyłania się zjeżdżalnia. Wchodzi się do niego od tyłu, po linach. Leżący wielki pędzel i plamy farby, które są ponumerowane i można grać na nich np. w klasy. Całość otoczona jest ławkami, alejkami i mnóstwem leżaków, na których można odpocząć, wypić lemoniadę kupioną w Hali Hutnik, która graniczy z Ogrodem Zabaw. Hala Hutnik jest strefą gastro, więc można tam kupić coś i do zjedzenia do wypicia. Wszystko jest przemyślane w taki sposób, by dzieciaki mogły się bawić, a wy mieli szansę na odpoczynek czy zjedzenie czegoś - nie tracąc ich z oczu.
No i z tej strefy również nie mogłam ich wyciągnąć - zwłaszcza, że byliśmy w upalny dzień i wewnątrz było znacznie przyjemniej niż na zewnątrz. Przestrzeń Kids Play jest umiejscowiona na poziomie 2 w strefie gastronomicznej. Dzieciaki znajdą tam mnóstwo interaktywnych monitorów, na których mogą pograć w gry typu kółko i krzyżyk, zbieranie jabłek z drzewa do koszyczka. Świetne są gry z programowania, gdzie dzieci muszą zapełnić braki w ciągach obrazków albo dopasować pasujące elementy do pozostałych np. pod względem koloru albo kształtu. Świetne połączenie zabawy i nauki. Są też świetne zabawy sensoryczne. Na samym początku strefy, tuż przy wejściu do niej jest fajna kolorowa mata, która reaguje kiedy po niej chodzimy. Kolory zaczynają pływać i tworzyć różne kształty. Jest tablica z drewnianych korków, do której można przykładać twarz, dłoń i patrzeć jak zostaje na niej odciśnięty kształt.
W strefie Kids Play znajduje się też sporo miękkich poduch i puf, z których można budować, można po nich skakać, wspinać się na nie. Dziewczyny układały z nich wysokie wieże, a potem zbudowały auto. Oczywiście zawsze na koniec wszystko rozwalały i miałam wrażenie, że to jest dla nich najlepszy element całej tej zabawy :D
My byliśmy w tygodniu i nie trafiliśmy na żadne z nich, ale... jakiś czas wstecz, po środku galerii Młociny, stał duży, jednoosobowy balon. Dziecko mogło w niego wsiąść, zostać przypięte pasami i pofrunąć pod sam dach. Obecnie do końca wakacji, funkcjonują Kreatywne Weekendy. Można podczas nich wziąć z dzieckiem udział w zajęciach plastycznych, powariować trochę na Zumbie, albo na przykład zabrać je do świata eksperymentów.
Przyznam, że w Galerii brakowało mi jakiegoś większego miejsca dla dzieci, coś na kształt sali zabaw albo po prostu miejsce z kreatywnymi zajęciami. I takie miejsce wkrótce się otworzy. Będzie to Bajkowy Labirynt. I zapowiada się on naprawdę całkiem bajkowo. Wg zapowiedzi, ma być to idealne miejsce dla dzieci w wieku 3-12 lat. Dzieci będą mogły korzystać ze zjeżdżalni, trampolin, z ninja parku czy z zabawek edukacyjnych. Będzie tam można również zostawić dzieci same albo zorganizować im urodziny z opieką animatora.
Rzeczą, której dla Was nie sprawdziłam (ale zrobię to przy następnym razie), są pokoje matki z dzieckiem. Jak tylko wybiorę się tam drugi raz - zaktualizuję ten wpis o te informacje. Aczkolwiek taki pokój na pewno jest i istnieje i patrząc na całokształt galerii a nawet wygląd łazienek - podejrzewam, że jest odpowiednio dostosowany. Ale to jest jeszcze do sprawdzenia przez inspektor Mamalę :P
Gdyby patrzeć na Galerię Młociny pod kątem po prostu galerii - nie wiem czy nie znalazłaby się na podium wśród wszystkich galerii, które miałam okazję widzieć. Może to ten powiew nowości, może fakt, że jest po prostu piękna i w moim guście. Może fakt, że jest tam ogrom fajnych sklepów i nie ma ścisku - budynek jest naprawdę duży, jest w nim sporo światła, jest przestrzeń, która mimo, że jest zamknięta - można wziąć w niej oddech.
Pod kątem miejsca przyjaznego dzieciom - uważam, że już jest bardzo dobrze i oceniam wszystko na plus. Czekam tylko jeszcze na konkret w postaci Bajkowego Labiryntu i będę w pełni usatysfakcjonowana :) Mimo, że Galeria Młociny jest położona daleko ode mnie - mam zamiar tam wracać. Te, do których mam blisko już mi się opatrzyły no i przyznam, że pod względem ilości i różnorodności sklepów, Galeria Młociny bije inne na głowę. No i naprawdę przyjemnie jest w niej przebywać, serio. Mówię to ja - osoba, która nie za bardzo lubi chodzić po galeriach.
Jestem ciekawa czy po mojej rekomdenacji, wybierzecie się sprawdzić to miejsce. A może już tam byliście? Koniecznie dajcie znać, jakie są Wasze odczucia :) Ściskam ciepło!
Mamala