Przygotowując się do napisania tego wpisu, prześledziłam ogrom statystyk i raportów. Jest źle. Bardzo źle. Ludzie traktują jedzenie jako coś, co jest zawsze. Bez wyrzutów sumienia wyrzucamy jedzenie, które "oj, zepsuło się". Przegapiamy daty ważności, robimy zbyt duże zakupy. Gotujemy zbyt duże porcje, a resztki lądują potem w śmietniku. Śmietnik traktujemy jak czarną dziurę - wyrzucone i po problemie. Mało kto zastanawia się nad tym, co z tym wszystkim dzieje się później. A jakie skutki niesie za sobą marnowanie żywności? Dla przykładu: 1 tona marnowanej żywności przyczynia się do powstania ponad 4 ton CO2. Marnujemy, bo kupujemy za dużo. A skoro kupujemy za dużo - to produkcja wzrasta i wzrasta. Do produkcji kanapki potrzeba 90 litrów wody. Do produkcji wołowiny - od 10 do 30 tysięcy litrów wody. Co roku na świecie do produkcji wyrzucanej żywności, zużywa się 250 bilionów litrów wody. A my ot tak sobie potem coś wyrzucamy. Bo zostało. I się zmarnowało. Marnujemy też energię - prąd i paliwo w ogromnych ilościach zużywane są do produkcji, przechowywania i transportu żywności. To jest coś znacznie bardziej złożonego niż tylko kupuję-jem-ewentualnie wyrzucam. Nasze wybory mają znaczenie i to ogromne.
Wydarzenia ostatnich miesięcy mocno odbiły się na mojej psychice. Wizja umierającej planety każdego dnia jest dla mnie bodźcem, by żyć bardziej ekologicznie i świadomie. Mniej kupować, mniej marnować. Wybierać to co lokalne, zamiast tego co importowane z zagranicy. Sposobów na lepszą jakość życia w imię kondycji planety ale też z nadzieją, że nasze dzieci będą miały gdzie żyć - jest całe mnóstwo. Nadal raczkuję w tym temacie, ale jestem już na pewno bardziej uważna, a przede wszystkim - otwarta na zmiany.
Kiedy dostałam propozycję współpracy z hipermarketem Auchan, w której miałam promować ich produkty oznaczone logo PEWNI DOBREGO, automatycznie załączyła mi się chęć stworzenia czegoś ponad to. Czegoś co nie będzie tylko promocją fajnego jedzenia, ale czegoś znacznie bardziej wartościowego. Kiedy zobaczyłam w internecie liczby dotyczące marnowania żywności, do razu wiedziałam, że to jest to. To jest temat, który pragnę poruszyć i to jest temat, w którym mam coś do powiedzenia :) Bo w kwestii nie marnowania żywności - jestem bardzo dobra :)
Postanowiłam przyjrzeć się swoim nawykom i sprawdzić jak to możliwe, że w moim domu nie marnuje się żywności? W czym tkwi "sekret"? Wybrałam pięć najbardziej przydatnych sposobów na to, by unikać wyrzucenia jedzenia. Mam nadzieję, że się Wam przydadzą.
PLANOWANIE POSIŁKÓW
Niekoniecznie na cały tydzień, ale chociaż na 2/3 dni. Wiemy mniej więcej ile jedzą domownicy i wiemy co lubią. Najlepiej wymyślić posiłki na określoną ilość dni i spisać potrzebne produkty. By nic nie poszło na marne, najlepiej posiłki zaplanować tak, by dane produkty jeśli nie zużyjemy ich w całości do jednego dania - móc wykorzystać do innego. Jeśli np. kupujemy duży płat łososia w celu zrobienia z niego makaronu z łososiem i szpinakiem - kupmy większą część i wykorzystajmy go też do kanapek na kolację - np. na następny dzień. Jeśli kupujemy duże opakowania jogurtu - możemy część produktu wykorzystać do sosu, a część do deseru z owocami. Planujmy tak, by w przypadku kupowania większych opakowań, móc je wykorzystywać do kilku posiłków.
LISTA ZAKUPÓW
Widzieliście kiedyś taki mem, w którym ludek wchodzi do marketu z zamiarem kupienia jednej rzeczy i nie bierze koszyka - a potem dźwiga na rękach cały stos idąc do kasy? Tak właśnie postępuje większość z nas. Idziemy kupić masło i warzywa, ale nagle widzimy promocję na szpinak, korzystną cenę na jogurty, ale trzeba ich kupić 3. W każdej alejce jest coś wartego zainteresowania i nagle... nasza lodówka pełna jest ponadprogramowych produktów, których zapewne nie wykorzystamy nim zdążą się zmarnować. Od dawna na zakupy chodzę z listą produktów - kupuję tylko to co jest mi potrzebne do posiłków. Wolę później coś dokupić, niż kupować bo może się przyda i "lepiej, żeby było więcej". Ja akurat nie potrafię przewidzieć na co będę mieć ochotę przez kilka następnych dni, więc zazwyczaj kupuję na dwa dni. Później patrzę co ewentualnie zostało i dokupuję rzeczy, które wykorzystam razem z tymi pozostałymi w lodówce.
PILNOWANIE TERMINÓW PRZYDATNOŚCI
I tutaj warto zwrócić uwagę na dwie kwestie. Jeśli kupujemy coś na już, to warto w markecie wziąć produkt z kończącą się datą ważności, bo inaczej produkt zostanie wyrzucony przez market. Jeśli natomiast kupujemy coś dla siebie i nie wiemy kiedy to wykorzystamy - to sprawdzajmy chociaż na bieżąco, do kiedy dany produkt jest ważny, żeby nie przegapić daty i go nie wyrzucić. Wg statystyk, które analizowałam, najwięcej produktów Polacy wyrzucają właśnie przez przegapienie terminu ważności! Wynika to z dwóch rzeczy: nie pilnowania dat ale też z tego, że kupujemy za dużo. A skoro mamy za dużo, to zawsze znajdzie się produkt, który gdzieś na dnie lodówki będzie się po protu marnować.
ODPOWIEDNIE PRZECHOWYWANIE PRODUKTÓW
Worki na pieczywo, mrożenie produktów, pojemniki do przechowywania. Przechowujmy produkty w taki sposób, by jak najdłużej zachowały swoją świeżość. W internecie aż roi się do tabelek, w których jest podział warzyw i owoców na te które powinno się przechowywać w lodówce i na te, które powinny być w temperaturze pokojowej. Wg statystyk, najczęściej wyrzucanym produktem jest... pieczywo. Nieco mniej ale nadal dużo, marnujemy owoców, a następnie wędlin. Znów wychodzi tutaj kupowanie zbyt dużej ilości oraz nieumiejętność przechowywania. Kupujemy też produkty słabej jakości, niesezonowe i importowane z zagranicy z niepewnych źródeł.
W sklepach Auchan, w alejkach znajdziecie produkty oznaczonego logo PEWNI DOBREGO - jest to żywność sezonowa i lokalna. Wszystkie te produkty mają dokładnie opisany skład oraz historię produkcji czy firmy, z której pochodzą. Zawsze miałam problem z tym co jest akurat w sezonie i nie zawsze zagłębiałam się w to, skąd dana rzecz pochodzi. Ograniczałam się jedynie do czytania składów. Dzięki oznaczeniom PEWNI DOBREGO mam gwarancję, że produkt, który kupuję jest zdrowy i jest dla mnie dobry.
DZIEL SIĘ JEDZENIEM
Miałam ostatnio taki epizod - kupiłam warzywną pastę, otworzyłam słoik i ... odrzuciło mnie już po samym zapachu. Nie wiem dlaczego kupiłam pastę z suszonych pomidorów, skoro ich nie lubię! Nie mogłabym, po prostu nie mogłabym wyrzucić całego słoika ze świeżą pastą! Nie chodzi tu o pieniądze ale o fakt głupiego marnotrawienia. Słoiczek z pastą oddałam swojej sąsiadce. Ale są też inne formy dzielenia się jedzeniem. W większych miastach, funkcjonują tak zwane jadłodzielnie, do których możemy zanieść to czego nie jesteśmy w stanie zjeść, co nam nie smakuje, lub czego zrobiliśmy zwyczajnie za dużo. Sprawdza się to super w przypadkach kiedy np. wyjeżdżamy i nie jesteśmy w stanie zjeść wszystkiego co zostało nam w lodówce.
Marnują żywność, marnujemy planetę. Aż 42% polaków przyznaje się do marnowania żywności. Dodajmy do tego niewiadomy procent tych, którzy się nie przyznają ;) Rocznie z powodu marnowania żywności, do atmosfery trafia 3,3 miliarda ton gazów cieplarnianych. Wg raportu Banku Żywności to tyle samo, ile w tym samym czasie emituje cały przemysł Unii Europejskiej.
"Konsekwencją wyrzucania dużej ilości jedzenia jest nasilenie wydzielania metanu do środowiska. Wprowadzając do atmosfery gazy cieplarniane, ogrzewamy atmosferę i inicjujemy uwalnianie naturalnego metanu, co powoduje wzrost temperatury na ziemi. Skutkiem tego mogą być susze, powodzie oraz ograniczona podaż wody słodkiej, co może wywołać poważny kryzys w rolnictwie."
Przyznam, że choć miałam jakąś świadomość w tym temacie, to przeczytanie wszystkich raportów i zrozumienie całego łańcuszka przyczynowo-skutkowego... mocno mną wstrząsnęło. Mam teraz ogromną motywację, by więcej o tym mówić, by uświadamiać i edukować.
Co jeszcze możemy zrobić, by nie marnować żywności?
Trików i sposobów jest całe mnóstwo. Co chwilę dowiaduję się o czymś nowym i krok po kroku stosuję się do tych rzeczy w mojej codzienności. Marnowanie jedzenia to nie jest nasza prywatna sprawa. Nie szkodzimy tylko sobie, ale całej planecie. Diametralne zmiany są trudne i najczęściej kończą się porażką - ale stopniowe wdrażanie zmian w swoim stylu życia pozwala wypracować zupełnie nowe nawyki, dzięki którym z czasem zobaczymy, że lepiej i bardziej rozważnie robimy i planujemy zakupy.
Moja rada? Zacznijmy myśleć i dostrzegać skutki naszych działań - jest szansa, że dzięki temu będziemy bardziej ostrożni i zaczniemy widzieć konsekwencje :)
Czy warto? Myślę, że wszystko co jest w stanie pomóc naszej planecie i tym samym zapewnić przyszłym pokoleniom szansę na życie w dobrych warunkach - jest warte naszych starań.
Przymiarki sukni, kilka wyjazdów do rodzinnego miasta, kursowanie pociągami, imprezki urodzinowe - ale także wypady nad jezioro, grille ze znajomymi i oczywiście - dużo czasu na placu zabaw :D Pomiędzy tym wszystkim sporo pracy, dużo zleceń i dużo planów na przyszłość. Cieszę się, że ten miesiąc już za mną. Siedzę sobie właśnie przed kompem - jestem sama w domu, dziecko na wakacjach u babci. Korzystam i czuję się jak wtedy kiedy byłam w ciąży - miałam na głowie tylko studia i... pisanie bloga. I teraz też mogę tylko na tym blogu i na pracy się skupić. I dzisiaj, póki nie tęsknie - ten stan mi się nawet nawet podoba. Oby nie spodobał mi się za bardzo :P
W czerwcu zainwestowałam w kilka perełek, które mocno wryły się w mój styl życia i postanowiłam zebrać najważniejsze z nich i się z Wami nimi podzielić. Tak zupełnie na luzie, żeby być może zainspirować Was do jakiś małych zmian w Waszym życiu :)
Przymierzałam się do tego zakupu już od dawna. Co prawda już od kilku lat, na zakupy chodzę ze swoimi torbami materiałowymi, ale brakowało mi czegoś takiego typowo na warzywa, żeby wrzucić wszystko luzem i ekologicznie przenieść do domu. Trochę tego typu toreb jest już na polskim rynku - pierwotnie chciałam zamówić torbę od Torbacze, ale z tego co czytałam mają one mniejszy udźwig. W The Basic Market znalazłam taką torbę, która udźwignie nawet do 18 kg. Nawet dziecko byście w tym przenieśli :D :D :D Najpierw chciałam zdecydować się na róż, ale stwierdziłam, że naturalny kolor, będzie bardziej adekwatny do eko stylu życia.
Nowy smak shake'a od Natural Mojo - Fit Mango. Obawiałam się, że będzie za słodki, ale jest w sam raz i jest przepyszny. Idealny na lato, sycący a jednocześnie daje nam taką namiastkę uczucia, jak po zjedzeniu owoców :D Kiedyś do szejków używałam mleka krowiego - teraz używam mleka roślinnego, a konkretnie owsianego ewentualnie ryżowego. Smak owsianego jest dla mnie najbardziej neutralny. Sojowe odpada, bo soja nie jest wskazana przy mojej tarczycy, a migdałowe daje mi jakiś dziwny posmak :/ Na zdjęciu w tle, rozmazane jest mleko kokosowe - kupiłam bo jako jedyne zostało w biedrze. Dopiero po fakcie i po zrobieniu zdjęcia przeczytałam skład - i powiem tylko tyle: nie kupujcie go :P
Oczywiście jeśli chodzi o szejki, faworytami nadal pozostają dla mnie Fit Coco i Fit Vanilla - no jednak klasyk tutaj wygrywa bezapelacyjnie. Ale mango to miła odmiana, coś totalnie innego i z miłą chęcią postawię na jego picie w okresie wakacyjnych, kiedy jestem spragniona owocowych, letnich smaków!
Normalnie na wszystko macie zniżkę 25 %, ale dzisiaj przy okazji tego wpisu i nowego smaku, załatwiłam Wam giga rabacik na wszystko... 40% na hasło MAMALA40 - rabat obejmuje wszystko poza wyprzedażą :) Korzystajcie i dajcie znać co upolowaliście!
Mogłam sobie w czerwcu pić pyszne szejki, chodzić na zakupy z nową torbą - ale nic, totalnie nic nie przebije mojego najlepszego książkowego zakupu, który powinien być lekturą obowiązkową każdego człowieka na tej planecie !!! Mowa o Jak uratować świat? - Areta Szpura, w mega prosty i konkretny sposób, wyjaśnia jakie są zależności, przez które nasza planeta umiera - i jak my, szarzy ludzie, mieszkańcy tej planet możemy ją uratować. I wcale nie chodzi tutaj o diametralną zmianę życia, a o małe kroczki - dzięki którym będziemy wprowadzać coraz więcej zmian do naszego stylu życia. Ja wprowadziłam ich już wiele, ale dzięki Arecie mam jeszcze więcej pomysłów na to zrobić, ale to już temat na osobny post, który będzie chyba jednym z bardziej wartościowych wpisów na tym blogu - mam nadzieję.
Inwestycja w tą książkę, była najlepszym co zrobiłam w miesiącu czerwcu. Dla siebie, dla otoczenia, dla planety na której żyję. Moja świadomość poszybowała w górę, a ja jestem pełna energii i zapału, by najzwyczajniej w świecie uratować świat.
Było coś dla planety, było coś dla brzuszka, to teraz coś dla naszego stylu. Wiecie, że świat mody jest mi raczej obcy, a ja sama nie mam zbyt wypasionej i obszernej garderoby. Staram się ubierać w lumpeksach, ale nie zawsze dostanę tam wszystko czego chcę. Nigdy w życiu nie nosiłam kapeluszy, aż do czasu, kiedy kilka miesięcy temu wstąpiłam do H&M i spontanicznie kupiłam czarny kapelusz, w którym czuję się jak milion dolców. Po kilku miesiącach, znów wstąpiłam poszukać czegoś do plenerowej sesji i tak oto letni kapelusz, który miał być tylko sesyjnym rekwizytem, stał się moim ulubieńcem lata i dumnie noszę go na swojej wielkie głowie zarówno przy okazji spacerku na targowisko jak i na plaży. Jest cudowny!
Już od dłuższego czasu warzywa i owoce w marketach czy na targu, pakuję luzem. Nie biorę ich do siatek, bo to najzwyczajniej w świecie nie ma to sensu i przynosi jedynie szkody dla naszej planety. Przy okazji zamawiania torby na warzywa w The Basic Market, wpadły mi też w oko takie mniejsze woreczki - były w 3 różnych rozmiarach, więc na próbę wzięłam komplet trzech - po jednym z każdego rozmiaru. Woreczki są z organicznej siatki bawełnianej i mają ściągacze, dzięki czemu warzywa i owoce z nich nie wypadną. Są solidnie wykonane i można je prać. Ciekawym patentem jest uszycie takich woreczków ze starych firan - jeśli macie podstawowe umiejętności i maszynę, to zrobicie sobie takich mnóstwo za bezcen :) Ja nie mam ani umiejętności, ani firan, ani maszyny, zatem kupuję od tych, którzy się na tym znają i robią to ładnie :D
Moja nowość, w której się zakochałam od pierwszego różowego wejrzenia :D Maseczka oczyszcza pory, fajnie ściąga skóra i ją matuje. Skóra jest gładka, oczyszczona i taka świeżutka. Maseczka zawiera różową glinkę i kaolin, które wchłaniają zanieczyszczenia i nadmiar sebum. Z kolei ekstrakt z magnolii ma właściwości antybakteryjne. Maseczka będzie też dobra dla osób z podrażnioną skórą a zwłaszcza dla osób z rozszerzonymi porami.
To chyba najfajniejsze hity zeszłego miesiąca. Aż nie mogę się doczekać co przyniesie mi lipiec! Na pewno chcę być jeszcze bardziej eko - zainwestować w metalowe słomki, zacząć samemu robić specyfiki do sprzątania. Punktów na liście jest sporo, ale nie chcę się z tym zrywać. Wszystko w swoim czasie :) Znów zainwestowałam w świetne książki i testuję kolejne naturalne kosmetyki. Eksperymentuję z kuchnią roślinną i buszuję po lumpeksach. Może niebawem wpis z lumpeksowymi perełkami? Dajcie znać co o tym sądzicie! No i koniecznie napiszcie, która z moich czerwcowych perełek, zainteresowała Was najbardziej.
Ściskam!
Będąc jeszcze w liceum, nie piłam wody praktycznie wcale. Piłam soki. Litrami. Wszystko zmieniło się w momencie zajścia w ciąże, a już na pewno kiedy Pola pojawiła się na świecie. To wtedy zaczęłam zgłębiać tajniki zdrowego żywienia i bardziej zwracać uwagę na to co jem i piję. Stopniowo zaczęłam przekonywać się do wody, najpierw nastawiając budziki ( żeby nie zapomnieć), potem w nawyk zaczęło mi wchodzić kupowanie butelek z wodą przy każdym wyjściu z domu. Ot tak, żeby zawsze mieć wodę w torebce. Kilka lat budowałam ten nawyk, aż nareszcie z ręką na sercu mogę powiedzieć, że od około roku, jest to dla mnie normalna rzecz, bez której nie wyobrażam sobie życia. Soki czy napoje gazowane mogą stać w lodówce ( dzięki F... ), a ja po nie nie sięgnę. Za to po wodę... piję ją NON STOP. Staram się nie dopuszczać nawet do uczucia pragnienia, do minimalnego odwodnienia. Woda to po prostu coś, bez czego organizm nie jest w stanie normalnie funkcjonować. I każdy, dosłownie KAŻDY powinien to sobie w końcu uświadomić.
Niestety, wciąż, na każdym kroku widzę, jak wielu ludzi, totalnie nie pamięta o piciu wody i jeszcze w dodatku nic sobie z tego nie robi. Wiecie... ja lubię pomagać ludziom i nie widzę nic złego w zwróceniu im uwagi, w zbudowaniu ich świadomości. Nie rozumiem jednak, kiedy takie coś spotyka się z reakcją dorosłego człowieka, który mówi mi: oj tam, przesadzasz. To wygląda mniej więcej tak, jakby dorosły człowiek, który sporo już przeżył i zaliczył kilka szkół po drodze - wciąż do tej pory nie dowiedział się, że bez wody... nie da się żyć. Szkoda, że tak wiele osób o piciu wody, przypomina sobie dopiero wieczorem.
Jeśli chodzi o mnie, nie pamiętam kiedy ostatni raz kupiłam wodę butelkowaną do domu. Odkąd na świecie są urządzenia filtrujące, a u siebie w Warszawie mam przepyszną kranówkę - nie kupuję wody do domu. Nawet na wyjścia staram się brać wodę z kranu w swój bidon, ale najczęściej jest to zbyt mała ilość, więc wtedy kupuję jakąś zdrową wodę, w małej butelce. Na co dzień jednak piję kranówkę i nie widzę potrzeby, by to zmieniać. W przekonaniu, że robię dobrze, utwierdziło mnie uczestnictwo w warsztatach kulinarnych Grohe, na których zaprezentowano nam innowacyjny produkt - baterię Grohe Blue Home, która jest prywatnym źródłem wody. Wszystko kryje się w jednostce chłodzącej, której rozmiary pozwalają na ukrycie jej w kuchennej szafce pod zlewem. Sprzęt ten pobiera wodę, filtruje, chłodzi i jeśli chcemy- nasyca bąbelkami. Sprzęt ten współdziała z baterią GROHE Blue Home, która posiada przyciski dzięki którym wybierzemy czy chcemy otrzymać wodę gazowaną, niegazowaną czy lekko gazowaną. Możemy też przygotować wodę z dodatkową zawartością magnezu. To zdecydowanie innowacyjne rozwiązanie, dzięki któremu nie tylko zaoszczędzimy, ale też zadbamy o środowisko i o swoje zdrowie. Grohe duży nacisk kładzie na dbanie o środowisko i szczególną uwagę zwraca na minusy wody butelkowanej - jednym z nich jest fakt, że do wyprodukowania litrowej butelki potrzeba 7 litrów wody. To naprawdę smutna rzeczywistość...
Na Warsztatach pod hasłem Zero Waste poruszyliśmy również tematy nie marnowania żywności. Pod okiem Grzegorza Łapanowskiego przyrządziliśmy kilka wspaniałych potraw, które z wielką ochotą spróbowaliśmy - tuż po zrobieniu setki zdjęć telefonami ;) Ale bloger jak matka - zawsze je zimne!
Ale wracając do tematu wody - jak się do niej przekonać? Możemy to zrobić na kilka sposobów. Przede wszystkim, musi nam to wejść w nawyk. Na początku zacznijmy od ustawiania sobie budzików i zawsze wtedy wypijmy szklankę wody. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, ja nie rozumiałam kiedyś jak można lubić smak wody, a teraz nie potrzebuję do niej żadnych dodatków. Kolejną pomocną rzeczą są tabelki, w których odhaczacie szklanki wody wypite w ciągu dnia. Jest ich mnóstwo do pobrania w sieci. Jeśli jednak smak wody jest czymś czego nie możecie znieść - mam dla Was kilka patentów od Grohe, które urozmaicą ten jakże niesmaczny dla niektórych płyn. Oto one:
1/4 ananasa
3 łodyżki melisy
2 łyżeczki soku z cytryny
1 pomarańcza
Ananas musimy obrać, wyjąć twardy środek, a owoc pokroić. Pomarańczę dzielimy na dwie części - z jednej połowy wyciskamy sok, drugą kroimy w plasterki. Sok wraz z plasterkami i ananasem wrzucamy do butelki/karafki. Dorzucamy opłukaną melisę i dodajemy dwie łyżeczki soku z cytryny. Dolewamy ok 1 l wody i wsadzamy napój do lodówki na pół godziny.
1/2 ogórka
2 łodyżki bazylii
2 plasterki cytryny
Ogórek opłukujemy, obieramy i kroimy w cienki słupki. Cytrynę myjemy i kroimy sobie dwa plasterki. Opłukaną bazylię, cytrynę i słupki ogórka wsadzamy do karafki, napełniamy wodą i wsadzamy do lodówki.
1 jałbko
1 łyżeczka nasion fenkułu
2 łodyżki mięty
Umyte jabłko kroimy na pół. Usuwamy gniazdo nasienne i cienko kroimy obie połówki. Do karafki wrzucamy łyżeczkę nasion fenkułu, opłukaną miętę i plasterki jabłka. Zalewamy wodą i odstawiamy na 30 minut.
To tylko trzy propozycje, ale tak naprawdę do wody możecie dorzucić absolutnie wszystko, co Wam smakuje. Truskawki, borówki, maliny, miętę, pomarańczę - jeśli ma Wam to ułatwić jej picie, kombinujcie. Pamiętajcie, że woda odgrywa znaczną rolę w żywieniu. Woda usuwa toksyny z naszego organizmu, pozwala nam odpowiednio trawić pożywienie, wpływa na termoregulację organizmu. Mogłabym wymieniać bez końca. Człowiek dziennie powinien pić od 2,5 do 3 litrów wody. Ile Ty pijesz? No właśnie... mało kto wie, że odwodnienie 2 czy 3 % masy ciała już wpływa na obniżenie naszej sprawności fizycznej. To dlatego tak wiele osób narzeka na to, że nie ma sił i że szybko się męczy. Przy 5 % dochodzi już do poważniejszych zaburzeń: kręci nam się w głowie, jesteśmy osłabieni. Ma to również wpływ na naszą psychikę, o czym mówi się niewiele. To co bardzo ważne - istnieje pewne minimum, które powinniśmy dostarczać absolutnie bez żadnego ale, by uniknąć zmian patologicznych. Jest to mniej więcej litr wody na dzień. A niektórzy nie piją nawet tyle - nic dziwnego, że jesteśmy tak osłabieni i pozbawieni życia. Pamiętajmy, że woda znajduje się również w produktach, którymi możemy wzbogacać swoją dietę, np. owoce, warzywa kapustne czy okopowe - to są produkty zawierająca najwięcej wody. Pozostałe typu pieczywo, kasze itp, zawierają już tylko śladowe ilości.
Podsumowując: bez wody nie da się normalnie funkcjonować i powinien to sobie uświadomić każdy człowiek. Nie chodzi tutaj o pstryczka w nos i pokazanie jak to teraz jestem mądra, bo piję tyle wody - chodzi o budowanie świadomości, o edukowanie w tym temacie i zwracanie uwagi każdemu jak leci - pamiętajcie nie tylko o sobie, ale i o innych. Upominajcie nie po to, by wytknąć komuś błąd, ale po to by o niego zadbać.
Na koniec mam dla Was jeszcze małą porcję zdjęć z warsztatów pod hasłem Zero Waste. Było ciekawie, inspirująco i smacznie. Oby więcej takich spotkań, które niosą ze sobą tak ogromną wartość!
Sklep ze starociami - tyle czasu szukałam w internecie, na forach... tyle czasu rozglądałam się na dzielnicy Ursynów za miejscem, w którym będę mogła pogrzebać w starych zabawkach, zastawie i innych pierdołach. A wystarczyło zaprowadzić Polę do przedszkola i podczas dreptania w jego obrębie, przypadkowo natknąć się na taki właśnie sklep...
Pamiętacie jak niedawno wstawiłam zdjęcia Poli bawiącej się w fontannie? No to robiąc te zdjęcia, miałam ten sklep centralnie za plecami. Widziałam tylko jakieś napisy sugerujące, że jest tam pełno jakiś pierdół, gadżetów, ale myślałam, że to coś w stylu jakiegoś chińskiego sklepu. Ale nie... to coś jak lumpeks, ale ... bez ciuchów ;) Mnóstwo zabawek, książek, zastawy, kaset, płyt... raj dla osoby takiej jak ja. Dostawa co dwa tygodnie i cholernie żałuję, że nie byłam pierwszego dnia, kiedy dojechał nowy towar. Trafiła mi się cena chyba 5 dych za kg. Zastawy więc nie kupowałam, bo jednak jak już jestem w takich sklepach to chcę naprawdę niskie ceny, zwłaszcza że dolary nie wysypują mi się z portfela ;)
Pamiętam, że łupy z SH ogromnie Was zainteresowały, stąd myślę, że i takie zakupy Was zaciekawią. Tego typu shopping to dla mnie sama przyjemność. Szperanie w poszukiwaniu perełek, a nie pójście na łatwiznę i kliknięcie "kup teraz" w sieci. Te zakupy co prawda nie są jakimś totalnym sztosem, bo nie jest tego wiele, ale uważam, że 50 zł za to wszystko to naprawdę super sprawa, zwłaszcza, że wybrałam rzeczy, które naprawdę chciałam mieć. Darowałam sobie to co kusiło, ale nie byłam do końca do tego przekonana. Wiem z góry, że taki zakup, który do końca nas nie przekonuje, nie przekona nas do siebie bardziej gdy już go kupimy.
No i co najważniejsze - ten sklep ze starociami pozwolił mi przetrwać pierwsze dwie godziny Poli w przedszkolu już bez mamy - pewnie niektórzy z Was czekają na wieści jak to przeszła - no więc... przeszła znakomicie - poza kwiknięciem przy rozstaniu, nie uroniła przez cały pobyt ani jednej łzy, które za to masowo płynęły w domu... bo chciała wrócić do "kola". Także tego... dziecko mi dorasta. I nie można tego zatrzymać! Ale dobra... dzisiaj nie o tym mowa. O przedszkolu opowiem Wam szczegółowo za kilka dni.
Poniższe łupy, może nie zachwycą dorosłego, ale... ja widząc każdy z nich wiedziałam, że zachwycą moje dziecko. A zwłaszcza ten duży, różowy ... ktoś ;) Sami zobaczcie.
Polcia ma co prawda już jedną, ale no hello! Nie z takimi rączkami! Wiedziałam, że dziecię moje uwielbia wszystko co ma jakiekolwiek buźki, więc... nie mogłam przejść obojętnie.
Kiedy ostatni raz była u nas teściowa, Polcia dostała od niej małe karty myszki miki. Od tamtego czasu Pola bawi się nimi codziennie. Kiedy zauważyłam te - większe i to z księżniczkami i w takiej ilości (!!!) - wiedziałam, że Poldun będzie skakać z radości!
Od malutkiego zbieraliśmy Poli przeróżne malutkie figurki. Plastikowe, gumowe, teraz nawet... gipsowe. Pamiętam jak układała je wszystkie w domku, teraz tworzy im przeróżne budowle z klocków lego, układa w rządku i odgrywa z nimi scenki. Fajny widok. Zawsze jak jestem w jakimś secondhandzie czy sklepie z takimi pierdołkami, wyszukuję jej właśnie takie cudeńka. Mam nadzieję, że kiedyś zapełnimy nimi mnóstwo półek... ;)
Kolejna rzecz, której nie wiecie o mojej córce, to fakt, że jest maniaczką naklejek. Mamy w domu już całe sterty zeszytów z naklejkami, książeczek, notesów... od czasu kiedy tak szybko stała się w moich oczach dużą dziewczyną i zaczęła większą uwagę przywiązywać do takich czynności, w których trzeba być precyzyjnym - naklejki są ratunkiem wszędzie tam gdzie dopada nuda - w metrze, w aucie, czy w oczekiwaniu na autobus czy ciacho w knajpie.
Tego u nas również nigdy za wiele... Pola uwielbia rysować i jak wspomniałam wcześniej - przyklejać naklejki. Stąd leży u nas całe mnóstwo kartek i zeszytów, a notesu jakoś było brak... zwłaszcza takiego, no! No nie powiecie, że nie jest piękny! Jest... <3 I na dodatek jest w rewelacyjnym stanie!
No jak nie ma w domu kubeczka z motywem dziecięcym i to z uchem... to chyba najwyższy czas kupić prawda? Cudowny, delikatny i lekki. Piękna rzecz!
Dobra, dobra. Wiem, że zajeżdża kiczem, ale ... mi się podoba :D No co zrobić. Nie jest zbyt wygodny i raczej nie na co dzień, ale na weekendowe, wieczorne wyjścia ( wiem, całe mnóstwo ich) - będzie idealny! Siedem ziko, kto by tam się zastanawiał. No może ktoś tak, ale ja chwyciłam od razu, krzycząc radośnie: mój Ci on! ( tak w duchu, no ale zawsze to krzyk jednak... )
No i na koniec... główny bohater tego shoppingowego "szaleństwa"... proszę Państwa...
oto...
Piękna, różowa, mięciutka, a teraz po pranku - pachnąca! Najbardziej ze wszystkiego zawróciła Poli w głowie - i ja się wcale jej nie dziwię. Peppa codziennie podbija całe mnóstwo malutkich serduszek. Jest mała, kochana, słodka i jak widać dzieciaki doskonale rozumieją co do nich mówi. Peppa nie ma żadnego wypełnienia, z tyłu jest odpinana na rzecz i można coś do niej spakować. Bomba!
No i jak?! Można? No pewnie, że można. Ja to nawet wychodzę z założenia, że można WSZYSTKO, co to więc za sztuka upolować takie cacka?! No cóż... 5 dych to też nie mało, ale patrząc na to co za to kupiłam - nie wydałam majątku. Wraz z 1 września został nam już TYLKO rok, by uzbierać pieniądze na wykończenie mieszkania - a co za tym idzie - zaczynamy maksymalne oszczędzanie. Trochę ciężko wrócić do takiego trybu po wakacjach podczas których w końcu, po wpłaceniu prawie wszystkiego na wkład własny, trochę poszaleliśmy w Warszawce po kinach, basenach i restauracjach - warte to było tych wszystkich wspomnień, nie żałuję ani złotówki, ale pora zejść na ziemię i znów skupić się na CELU jakim jest mieszkanie, a konkretnie jego wykończenie. Czy się uda? Innej opcji nie widzę!
Dajcie znać czy i Wy jesteście łowcami, którzy lubią dreszczyk emocji przy szukaniu perełek w takich sklepach. A jeśli jesteście z Warszawy, koniecznie dajcie znać o podobnych miejscówkach!
Odwiedzasz czasem second-handy? Jeśli tak, zapewne i Tobie udało się kiedyś upolować coś fajnego. Nie? Nie wiesz co tracisz! A przede wszystkim... nie wiesz ile przepłacasz! I nie chodzi tutaj tylko o odzież, o nie... czasem można upolować dużo, dużo więcej! Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się, że nic tam ciekawego nie ma...
Do lumpeksów za małolata, zabierała mnie moja mama. Wyglądało to mniej więcej tak: ona szperająca między wieszakami i ja nudząca się obok z miną wiecznie obrażonej nastolatki. Boże. Serio, nie wiem jak można było wytrzymać pod jednym dachem z kimś takim jak ja. Nieważne. Na początku u mojej mamy była euforia, ileż to tanich rzeczy można tam kupić! No i kupowało się tyle, że połowa i tak leżała, a pieniędzy wydawało się więcej, niż gdyby kupowało się kilka nowych. Z czasem mama zaczęła już kupować tylko to co naprawdę warto było kupić i było potrzebne. Jednak kiedy już trochę podrosłam, role się odwróciły. Mama przestała wydawać kasę, nawet w lumpeksach, ale raczej nie z potrzeby oszczędzania, a z powodu tego, że nagle mało co jej się podobało ( powoli mam to samo, dzięki mamcia! ;) ). Nagle to ja zaczęłam przynosić do domu perełki, a z każdym łupem coraz bardziej rósł we mnie instynkt łowcy. Co prawda nadal nie stałam na otwarciu z całym stadem nawiedzonym bab, które potrafią potraktować Cię z łokcia, bylebyś nie weszła przed nimi. Preferowałam raczej dwa dni po dostawie, lub ewentualnie godzinkę przed zamknięciem w jej dniu. Byle nie być wśród tych wszystkich oszołomów. Lubię spokój i nie lubię się wykłócać o to, że nieładnie tak wyrywać komuś coś z ręki podczas oglądania - bo nie raz jakaś starsza kobieta mnie tak potraktowała. No i własnie tak się każdy zawsze mi dziwił - że na otwarciu nie stoję, a łupy zdobywam. Szkoda, że nie ma w tej dziedzinie jakiegoś zawodu, byłabym ustawiona do końca życia.
W każdym razie lumpeksy w Inowrocławiu to był pikuś. Owszem, jeśli chodzi o odzież, nie mogłam narzekać. Ale dopiero w Warszawie zaczęłam w SH kupować zabawki, zastawę czy puszki do kawy. Dzisiaj na 1 rzut, postanowiłam pokazać to, co najbardziej sprawdziło się w praktyce i co kupiłam za absolutny bezcen. Tego wszystkiego jest dość dużo, dlatego postanowiłam zrobić całą serię wpisów z podziałem na kategorie. Dzisiaj zabawki - niestety nie pokażę Wam np. kołyski dla lalki, która została w Inowrocławiu, ale na pewno pojawi się jeszcze kolejna część z zabawkami. Będę Wam dawkować. Pozwoliłam też poszperać sobie w sieci i porównać ile za takie rzeczy zapłaciłabym w normalnym sklepie.
1. Cymbałki drewniane
2. Tabliczka ze zwierzątkami
3. Tabliczka FARMA
4. Krzesełko do karmienia dla lalki
5. Książeczka : "Gapiszon, krokodyl i..."
6. Laleczka do ubierania
7. Myszki do ubierania
8. Klocki drewniane - pokazałam je Wam już we wpisie
- był to absolutnie jeden z najlepszych zakupów, zwłaszcza, że tydzień wcześniej oglądałam podobne w sieci i kosztowały dużo ponad 100 zł - a wcale nie były ładniejsze. Wykonanie tych jest po prostu cudowne i idealne.
9. Ludziki - można zginać im nogi i ręce
10. Piramida układanka
Reasumując - za wszystkie rzeczy zapłaciłam 63 zł. Gdybym miała je kupować w normalnych sklepach zapłaciłam bym za wszystko w granicach: 550 zł - 700 zł - dokładnie wyszło mi ok. 650 zł, ale wiadomo, że każdej z powyższych rzeczy można znaleźć tańsze i droższe odpowiedniki. Ja starałam się szukać tych najbardziej podobnych, lub identycznych.
I dopiero teraz opadła mi szczęka, bo wszystko to kupowałam stopniowo, mniej więcej jedna rzecz na miesiąc - portfel absolutnie na tym nie cierpiał, a sumując to wszystko, można powiedzieć, że świetnie na tym wyszłam. No i serio, dopiero teraz zobaczyłam, że wszystko jest drewniane. Lubię plastikowe zabawki, ale te niestety jeśli już są w lumpeksach, to albo są to te z rodzaju totalnego kiczu, albo są strasznie zniszczone, połamane.
Polowanie na zabawki sprawiało mi największą radość, do czasu aż zaczęłam mieć szczęście do dodatków do domu. I to na tym skupimy się w następnym wpisie z tej serii. Do zobaczenia!
Sztukę zakupów za zero złotych opanowałam do perfekcji w momencie, kiedy wylądowałam na "własnym" mieszkaniu i nagle zaczęłam liczyć tylko na siebie. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że świnka-skarbonka patrzy i obserwuje i jest głodna każdego grosza, który zostanie nam po opłaceniu rachunków. Świnka to rzecz niezastąpiona. Połyka oszczędności na nowe mieszkanie w taki sposób, że nikt ich stamtąd nie wyciągnie. Dla kontroli pod "nóżką" trzyma karteczkę gdzie z F. zapisujemy ilości jej karmień. Nie pozwalamy jej głodować, o nie! Choćbyśmy sami mieli jeść chleb ze smalcem - świnia musi najeść się do syta.
A żeby do świni mieć co wrzucać...trzeba żyć oszczędnie i wydawać tylko tyle ile się musi. Czyt. rachunki za mieszkanie, opłaty za prąd, wodę, tv, internet... No i życie. Picie, jedzenie i papier toaletowy. Dla mnie żyć żeby przeżyć to za mało. Muszę od czasu do czasu kupić sobie nowy ciuch i zabawkę dla Poli. Ale nie mogę. Bo nie mam za co. A właściwie mam, ale odkładanie kupna mieszkania na rzecz zachcianek mamusi byłoby skrajnym idiotyzmem. Dlatego właśnie doprowadziłam do tego, by zachcianki nie przekraczały kilku złotych. A najlepiej gdyby były za zero.
Jak to zrobić ? No cóż...
1) Wyprzedaż szafy - sprzedajesz co masz - kupujesz następne. I tak w kółko...
2) Blog - jeśli jesteś w stanie zostać blogerką, która swoim piórem czy zdjęciami porwie serca tysięcy czytelników, wiedz, że listonosz będzie pukał do ciebie dwa razy dziennie. Pomijam współprace umówione, na których nie dosyć, że zyskujesz nową rzecz - to jeszcze Ci za to płacą.
3) Wymiany - poszperaj w internecie, a znajdziesz sporo stron, gdzie dziewczyny wymieniają się między sobą ubraniami. Masz niepotrzebną kurtkę, a potrzebujesz torebkę? Spokojnie. Na pewno ktoś ma na odwrót.
Wszystko kręci się mniej więcej wokół tych trzech opcji. No dobra. Ale jak to zrobić, żeby jechać na systemie wyprzedażowym w kółko? Jeśli na wietrzeniu szafy zarobisz dwie stówki i kupisz sobie za te dwie stówki jedną nową rzecz, to wkrótce wyprzedaży możesz nie mieć z czego robić. Ale jeśli za dwie stówki kupisz więcej... to już brzmi nieco lepiej. Ale tutaj musisz uruchomić instynkt łowcy. Łowcy okazji! Mniej więcej taki jak ja dzisiaj, kiedy wyruszyłam do wielkiego SH z odzieżą ( i nie tylko) na wagę. Nie tylko, bo są tam też zabawki. Zazwyczaj pierdyliard maskotek z roztoczami gratis. Ale jeśli przypatrzysz się dobrze, znajdziesz klocki, tabliczki drewniane i wiele, wiele innych. Musisz po prostu wiedzieć gdzie szukać, no i musi Ci się chcieć. Zapewniam Cię jednak, że jeśli znajdziesz tak jak ja kilka klocków, które widziałaś kiedyś w necie za całkiem pokaźną sumkę, to zachce Ci się od razu szukać czy przypadkiem nie jest ich tam więcej. Klocki to chociaż były dziś w jednym miejscu. Ale tabliczka ze zwierzątkami. Tak szukałam między zakurzonymi maskotkami, tak je przewalałam z kąta w kąt, aż znalazłam wszystkie pasujące elementy. A jaka ja dumna wyszłam z tego sklepu, o panie!
Instynkt łowcy możecie wykorzystać nie tylko w SH, ale i w komisach z antykami, meblami, a nawet na pchlich targach! W moim mieście taki targ otwarto jakieś 2 tygodnie temu, a ja już wiem, że jak tam zawitam pierwszy raz to na pewno znajdę drewnianą kołyskę dla lalki... No dobra może aż tak po całości od razu nie polecę, ale na takim targu idzie naprawdę zaszaleć... Zwłaszcza jak sprzedawca się nie zna.
Mam swoją kopertę, w której są moje obrotowe pieniądze. Sprzedaję, wkładam tam kasę i podbieram jak mam ochotę coś sobie kupić. Nie wspominając już o tym, że jeśli akurat mam dziś przelać pieniądze za czynsz... to zazwyczaj dwa dni naprzód sprzedaję kilka rzeczy i czynsz się płaci...sam ;) I żeby nie było. Nawet zanim zaczęłam prowadzić blog to radziłam sobie w podobny sposób, żeby nie wołać na zachcianki od rodziców ( swoją drogą nigdy tego nie robiłam i sprawiało mi to kłopot jeśli już na prawdę potrzebowałam w liceum kupić sobie ten nowy puder... ) - miałam stronkę na fp, na której sprzedawałam rzeczy upolowane w SH. Były to rzeczy w stanie idealnym, tak zwane perełki. Wszystko wyprane, wyprasowane. Zaczęło braknąć mi niestety na to czasu kiedy urodziłam, więc stronkę usunęłam.
Zawsze powtarzam, że wszystko zależy od naszej zaradności i chęci. Mogłabym powiedzieć, że nie mam czasu, bo mam dziecko, ale jeśli marzy mi się iphone to tak długo będę z wózkiem biegać na pocztę z paczkami aż na niego zarobię. Wczoraj jedna z czytelniczek, którą swoją drogą bardzo lubię napisała, że sprawiałam zawsze wrażenie osoby niesamowicie bogatej. Drogie zabawki, drogie rzeczy. Bo owszem można dobrze wyglądać, można mieć "drogie" dodatki, ale wcale nie trzeba wydawać na nich tysięcy. I o wiele większą satysfakcja jest wtedy kiedy pokazujesz koleżance mega wypasioną kurtkę i mówisz " kupiłam ją za 20 zł" niż wtedy kiedy wydasz na nią 300 zł. Bo wydawać pieniądze i kupować drogo, każdy by potrafił jeśli zaopatrzyłoby się mu portfel. Ale kupić to samo lub jeszcze lepsze...za 10 razy mniej - to już sztuka i kwestia zaradności. I doskonale wiem, że potrafi to i robi co druga z Was, dlatego z góry uprzedzam, że nie czuję się w tej kwestii jak odkrywca Ameryki, ale wierzę też w to, a wręcz jestem pewna, że niektórym osobom trzeba nawet tak błahe kwestie przedstawić jasno i wyraźnie, żeby im po prostu pomóc.
Nigdy nic nie spadnie Wam z nieba - poza deszczem lub piorunem, który może Was strzelić - ale nie znaczy też to, że osiągnięcie tego o czym się marzy musi być marzeniem ściętej głowy.
klocki , tabliczka - SH
czapka - Dwa motki słońca