Przez całe życie odwiedzałam głównie większe, turystyczne miejscowości nadmorskie. Moja Pola zakochała się w Łebie i Władysławowie i bazarach z chińskim badziewiem. W automatach do gry i tetniących życiem miastach tego typu. Byłam przekonana, że mała miejscowość bez tej całej otoczki, nie przypadnie jej do gustu, ale... myliłam się... było zupełnie na odwrót :D
Do Hotelu Tristan pojechałyśmy na zaproszenie - i powiem Wam szczerze, że to jedna z najwspanialszych współprac, jakich doświadczyłam w swoim życiu. Raczej nie odpoczywam na takich wyjazdach, ale sama zmiana klimatu no i szczęście Poli... jest tego warte :)
Z wielką przyjemnością opowiem Wam o pobycie w tym Hotelu i o tym, dlaczego warto jechać tam z całą rodziną - bo naprawdę warto.
Naprawdę nie wiedziałam, że w takich małych miejscowościach, są tak piękne, duże i naprawdę w wysokim standardzie hotele. Gdybym miała opisać ten hotel jednym zdaniem to brzmiałoby ono: idealne miejsce dla rodziny. Jest w tym hotelu bowiem wszystko, czego trzeba rodzinom, by odpoczęły, dobrze zjadły i by każdy z członków rodziny - czy to dziecko, czy dorosły, miał zapewnione atrakcje adekwatne do wieku. Baseny, strefa SPA, sala zabaw, miejsce na drinka wieczorową porą, piękne tereny wkoło hotelu i wszelkie udogodnienia, dzięki którym możecie się poczuć w hotelu jak... w domu :)
Pierwszego dnia dojechałyśmy na miejsce dość wcześnie, dlatego zostawiłyśmy bagaże w recepcji i postanowiłyśmy przejść się na plażę. Opcje, by tam dojść były dwie - albo główną ulicą, albo lasem. Wybrałyśmy las i powiem Wam, że to było przepiękne doświadczenie. Bo to nie był sobie tylko taki zwykły las, ale prawdziwy busz z różnymi dolinami i wzniesieniami. Cisza, śpiew ptaków - coś naprawdę niesamowitego. A potem coraz wyraźniej słyszalny szum morza i mój ulubiony moment, kiedy zza drzew wyłania się niebieski jego odcień.
Plaża w Kątach Rybackich jest naprawdę ogromna, szeroka, czysta no i jak przystało na małą miejscowość nie skażoną turystyką - prawie pusta :) Zdecydowanie zakochałam się w takiej formie spędzania wakacji. I Pola tak samo, a bałam się, że co minutę będę słyszała klasyczny tekst: nudzi mi sięęęęę... od którego robi mi się słabo ;)
Napiszę Wam o kilku rzeczach, które są w hotelu najbardziej na plus, więc w sumie o wszystkim co możliwe - naprawdę nie znalazłam minusów.
I to z tarasem i balkonem! :) Pokój idealny dla rodziny - jedno łóżko podwójne i rozkładana kanapa. Wszystko wyposażone naprawdę w wysokim standardzie. Schludnie, czysto. Po naszym ostatnim słabym wyborze noclegu nad morzem, Pola po wejściu do łazienki powiedziała: tu nie śmierdzi! Haha - nie pytajcie :D
Wyposażenie pokoju jak i hotelu to takie klasyczne wyposażenie dla każdego hotelu o podwyższonym standardzie. Fajną opcją jest właśnie taras z leżakami, na którym można pochillować.
Pokój jest naprawdę duży, jest klimatyzacja, zestaw do kawy/herbaty - czyli taki standardzik. W łazience również standardowo prysznic.
Jeśli przyjeżdżacie z małymi dziećmi, wystarczy porozmawiać z obsługą hotelu, która z przyjemnością doposaży Wasz hotelowy pokój w takie rzeczy jak np. łóżeczko turystyczne, wanienka, nocnik, podgrzewacze do butelek.
Wiadomo - must have. Przynajmniej dla Poli. Może dzięki temu nie było marudzenia, bo mogła trochę się pobawić w swoim żywiole. Skakanie do kulek, plastikowe domki do zabawy, masa gier i książek. Wszystko czyste i naprawdę zadbane. Dużo zabawek dla maluszków, więc dzieci w różnym przedziale wiekowym znajdą tam coś dla siebie.
Sala zabaw posiada też własną toaletę więc nie będziecie musieli biegać z dziećmi po całym hotelu :)
W sumie to by Poli wystarczyło. Wyciągnąć ją z wody to naprawdę wyczyn. Jest wydzielona płytka strefa dla dzieciaków, wodny grzybek, jest jacuzzi, ale moim hitem jest.... basen zewnętrzny na tarasie. Otoczony pięknymi świerkami. Coś niesamowitego. Typowa instagramowa miejscówka, którą człowiek nie może przestać się zachwycać. Baaardzo na plus.
No i wszystko jest naprawdę przemyślane pod kątem pobytu małych dzieci. W strefie basenowej można korzystać z piankowych makaronów czy desek do pływania.
Można też zakupić na miejscu pieluszki kąpielowe, stroje kąpielowe, zabawki, czepki - no wszystko :) Więc jak czegoś zapomnicie, to spokojnie. Wszystko jest dostępne na miejscu.
Świetnym miejscem w strefie Wellness jest też... grota solna. Bardzo odprężający relaks na leżaku, z relaksującą muzyką w tle.
W strefie SPA możecie oczywiście korzystać z różnych zabiegów, masaży - nie dotarłam tam, miałam trochę małe czasu, ale jeśli profesjonalizm jest na tak wysokim poziomie jak cała reszta... to na pewno warto :)
Są też oczywiście sauny, ale z nich nie korzystałam.
Jedzenie... to taki najważniejszy punkt w mojej skali hahah :D Jak już jedzenie jest słabe, to opinii o hotelu nic nie uratuje. Lubię jak jest smacznie ale też różnorodnie a tutaj właśnie tak było. Codziennie inne rzeczy do wyboru. Wszystko świeże i czuć że żywność jest dobrej jakości. Jak już moja Pola biega i nakłada sobie dokładki, to naprawdę musi być dobrze. Baaardzo dużo owoców, mega wybór herbat, dość sporo posiłków na ciepło do wyboru i bardzo, ale to bardzo dużo słodkości.
A właściwie centrum fitness - powiem Wam, że dawno nie widziałam w hotelu tak dobrze wyposażonej sali treningowej. Są tam dosłownie wszelkie możliwe sprzęty, jest szatnia, węzeł sanitarny. Ogromne lustra, żeby można było udokumentować, że się na sali było - niekoniecznie ćwiczyło :D
Do kilku miejsc nie dotarłam, byłam w hotelu krótko, a że dopisała pogoda to starałam się spędzić czas na plaży. W hotelu jest również kręgielnia i moon club, w którym można potańczyć, wypić drineczki czy zagrać w bilard. Dla fanów sportu, na zewnątrz jest kort tenisowy :)
Jest też na miejscu wypożyczalnia rowerów górskich - możecie wypożyczyć rowery dla całej rodziny, kaski i ruszyć na przejażdżkę.
Ogólnie rzecz biorąc - jest w tym hotelu wszystko, czego trzeba człowiekowi do szczęścia. I to takie idealne miejsce na rodzinny wypoczynek, z dala od zgiełku i turystyki.
Jestem przekonana, że zakochacie się nie tylko w hotelu, jedzeniu, ale też pięknej plaży i wspaniałych okolicznościach natury.
Dla mnie pobyt z Kątach Rybackich - nie chodzi mi tylko o sam hotel, będzie już na zawsze jednym z najpiękniejszych wspomnień...
Dziękuję oczywiście Hotel Tristan&Spa za zaproszenie i ugoszczenie nas na wysokim poziomie. Wizyta u Was pozostanie w mojej pamięci już na zawsze :)
Tamten dzień już na zawsze wpisał się w listę najpiękniejszych dni w moim życiu. Mam nadzieję, że nigdy go nie zapomnę. Że zawsze będzie on w mojej pamięci tak wyraźny jak do tej pory. I choć grudzień w tym roku próbuje mnie skutecznie zastraszyć i zagonić pod koc, z którego wyszłabym w okolicach kwietnia... to ja się nie daję. Bo grudzień to chcąc nie chcąc, najbardziej magiczna pora roku. I choć nie cierpię zimna, to wydarzy się w nim wiele dobrych rzeczy, które mi tą temperaturę zrekompensują.
Czeka na mnie i Polę wiele atrakcji w najbliższych dniach. Kiedy zdałam sobie sprawę z tego ile w naszym mieście jest możliwości, by przejść przez ten grudzień z uśmiechem, postanowiłam, że podzielę się tymi możliwościami i z Wami. Zatem nie przedłużając... oto moje sposoby na to...
DISNEY ON ICE
My zaczynamy mikołajkowym akcentem w postaci Disney On Ice. Bilety na to wydarzenie Polcia znajdzie 6 grudnia w swoim bucie. Totalnie nie mogę się tego doczekać. To moje i Polci małe marzenie. Za każdym razem kiedy Pola widzi plakat bądź reklamę mówi: jak ja bym chciała to zobaczyć! No i zobaczy... a ja razem z nią. Uwielbiam postacie Disneya. To całe moje dzieciństwo, wspomnienia. Wiem, że jak nigdy dotąd, obudzi się we mnie moje wewnętrzne dziecko. A co dopiero Pola... wyobrażacie sobie zobaczyć coś takiego będąc dzieckiem? Dzieckiem, które wszystko widzi i czuje mocniej niż my - dorośli.
W Warszawie pokazy odbywają się na Hali Torwar w dniach 5,6,7,8 grudnia. Upolowałam bilety ze sporym wyprzedzeniem, więc mamy najlepsze możliwe miejscówki, bo w drugim rzędzie! Awrrr, to będzie coś niesamowitego!
PS: Bilety kupowałam na ebilet.pl
TEATR MAŁEGO WIDZA
Zakochałam się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Pierwszy spektakl na jakim byłyśmy nazywał się Cztery Pory Roku. O tym przeżyciu pisałam we wpisie: Ach co to był za grudzień!. Niesamowite połączenie tańca, gestów, muzyki... i ja i Pola byłyśmy totalnie wzruszone, jak bez słów można przekazać tyle emocji. Obecnie trwa czwarta edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatru dla NAJmłodszych TAKE PART IN ART. To trwający blisko 4 miesiące, jesienny przegląd najciekawszych spektakli dla dzieci z różnych zakątków świata. Do grudnia 2019 na scenie Starej Prochowni odbędzie się 50 spektakli dla 4 tysięcy widzów, w tym 12 bezpłatnych spektakli dla dzieci ze stołecznych żłobków i przedszkoli.
FABRYKA ELFÓW
Fabryka w Warszawie jest zlokalizowana na PGE Narodowym. Można się tam wybrać do 22 grudnia. Podczas zwiedzania Fabryki, dzieciaczki odwiedzają 10 punktów z atrakcjami. W niektórych czekają na nie zabawy logiczne, w innych ruchowe w jeszcze innych edukacyjne zadania czy gry zręcznościowe. Na koniec dzieci spotykają Świętego Mikołaja. Tyle się dowiedziałam z internetów. Ale widziałam w social mediach kilka relacji i wygląda to obłędnie i chyba sobie nie daruję, jeśli nie zabiorę tam Poli. Świątecznej magii nigdy za mało - moim skromnym zdaniem :P My raczej jak zwykle wybierzemy się w tygodniu, bo weekendy w takich miejscach... no ja się na coś takiego niestety nie nadaję :P
Bilety można kupić w okolicy 50 zł za 1 dziecko (w tym 1 osoba dorosła). Fabryka Elfów jest również w Gdańsku i Katowicach :)
URSYNOWSKIE MIKOŁAJKI
Kocham mój Ursynów! 8 grudnia na Arenie Ursynów, odbędą się Mikołajki z klockami Lego i planszówkami. Na dzieci będą czekać stanowiska do budowy klockami Lego, stanowiska wielkoformatowych gier planszowych, a także stanowiska sportowe i rekreacyjne. Odbędzie się też przedstawienie teatralne dla dzieci – bajka zimowa pt „Świąteczna kartka z Afryki”. No i oczywiście punkt obowiązkowy... spotkaniem ze Świętym Mikołajem... kolejnym :P Wydarzenie jest darmowe. Podczas Mikołajek swoje stoisko będzie miała Fundacja Hospicjum Onkologiczne św. Krzysztofa. Każdy będzie mógł zakupić cegiełkę :)
Mikołajki odbędą się w godz. 12.00 – 17.00 w Arenie Ursynów przy ul. Pileckiego 122.
SMART KIDS PLANET
Tę atrakcję zaliczyłyśmy już jakieś 2 miesiące temu. Świetna strefa na PGE Narodowym. Smart Kids Planet można opisać jako salę zabawy i nauki. Dzieciaki poprzez używanie wszystkich zmysłów, mogą się bawić w różnych tematycznych strefach - od takich, w których trzeba na czas przejść labirynt kopiąc piłkę, po takie w których można pokolorować kosmiczny obrazek, zeskanować go, a następnie odszukać w ciemnym pomieszczeniu na ścianie (pokazywałam to na stories). To trochę takie centrum nauki, ale z większa domieszką zabawy i możliwością wykazania się przez dzieciaki kreatywnością i twórczością. Bardzo mi zaimponowała strefa, w której dzieciaczki uczą się czym jest recycling - sortują odpady i uczą się całego procesu recyclingu. Świetny trening myślenia przyczynowo-skutkowego ale też porządna lekcja ekologii.
Koniecznie sprawdźcie harmonogram na grudzień, bo jest w nim dużo świątecznych aktywności jak animacje świąteczne, pieczenie pierników czy świąteczne warsztaty. Bilety rezerwowałam online :)
PS: Dla maluszków jest cudowna strefa Tuptaj - jest tam dużo pufek i miękka łąka, na której dzieciaczki mogą podjąć się mnóstwa aktywności rozwijających ich zdolności motoryczne. Zaraz obok tej strefy są stoliki i kawiarenka, w której możecie zamówić sobie coś do picia czy jedzenia.
PRZYTUL POLSKĘ (ostatnie dni wystawy !!!)
Jeszcze do 8 grudnia macie czas, by odwiedzić w Centrum Praskie Koneser wystawę dla rodzin Przytul Polskę. Pokazywałam Wam relację na Stories z tego miejsca. Wystawa jest bezpłatna. W fajny i przyjazny sposób, wyjaśnia dzieciaczkom zagadnienia polskości, patriotyzmu, wspólnoty. W słuchawkach można posłuchać Poloneza, można też rozwiązać quiz z pytaniami typu: pierogi ruskie czy mięsne? Można polepić wspólnie pierogi przy stole, przytulić poduchy w kształcie Polski, poczytać książki, a także poczęstować się jabłuszkiem czy naturalnym nektarem z jabłek :) To tak w dużym skrócie.
MUZEUM DOMKÓW DLA LALEK
Ta atrakcja jeszcze przed nami i szczerze nie mogę się doczekać! :D Zaczynam się zastanawiać kto ma większa frajdę z tych wszystkich atrakcji haha :D W muzeum znajduje się ogrom zabytkowych i pięknie odwzorowanych domków, sklepików, pokoików dla lalek. Muzeum znajduje się w Pałacu Kultury i Nauki.
U KRÓLA MACIUSIA - MUZEUM POLIN
Polecam Wam to miejsce z całego serca. Byłam tam już kilka razy. Wspaniałe miejsce stworzone z myślą o dzieciach. Można tam rysować, bawić się, czytać książki a także dowiedzieć się wiele o tradycji, historii i żydowskiej kulturze. Cała przestrzeń stworzona jest w duchu idei pedagogiki Korczaka.
Wejście do strefy jest bezpłatne. Natomiast płatne są wejściówki na warsztaty rodzinne w weekendy, które ogromnie Wam polecam. Koniecznie sprawdźcie program wydarzeń i zobaczcie jakie warsztaty są zaplanowane na najbliższe weekendy :)
PS: Byłam nawet na otwarciu Maciusiowej strefy w 2015 roku... sami zobaczcie jaki Poldek był mały! :D
KRÓLEWSKI OGRÓD ŚWIATŁA
Powiem Wam, że staż może w Warszawie mam krótki, ale czuję się już jak Warszawiak :D Meldunek mam, mieszkanie tutaj mam, rejestrację na furze również mam warszawską ... to i obowiązek coroczny stawienia się w ogrodzie światła również musi zostać wypełniony :D Bo niby ile można oglądać to samo, prawda? A jednak okazuje się, że... można :D Na mnie te wszystkie światełka robią wrażenie rok w rok. Zresztą dla mnie każdy pretekst wyjścia z Polą i spędzenia czasu w inny niż na co dzień sposób, jest nie lada przeżyciem i frajdą.
Królewski Ogród Światła mieści się przy pałacu w Wilanowie i jest to wystawa plenerowa z tysiącami kolorowych światełek układających się w przeróżne kształty. W tym roku totalną nowością będzie Ogród Różany, w którym znajdziecie 6 tysięcy światełek w postaci zmieniających kolory róż.
Królewski Ogród Światła funkcjonuje do dnia 23 lutego 2020 roku (oprócz 24 i 31 grudnia). Sprawdźcie szczegółowo godziny otwarcia, daty i ceny. W konkretne dni o konkretnych godzinach, są tak zwane MAPPINGI - trójwymiarowe pokazy łączące światło, obraz i dźwięk. Wyświetlane są one na fasadzie pałacu. Coś niesamowitego - byłam, widziałam! :) Warto się na nie załapać. My mieliśmy okazję obejrzeć Bajkę o królewskiej wydrze. Pokaz trwał 15 minut.
No... trochę się zapędziłam. Warszawa ma to do siebie, że tutaj ciągle coś się dzieje. Pod względem kultury, rozwoju dzieciaczków - nie ma tutaj nudy. I o ile jakieś cykliczne wydarzenia są płatne, tak jest też ogrom atrakcji darmowych - ja nie bieżąco sprawdzam kalendarium w Warszawie i szukam wydarzeń dla mnie i dla Polci. Darmowe zajęcia jogi dla dzieci czy dorosłych. Darmowe wystawy, darmowe wejścia do muzeów. Jest wiele opcji, by się rozwijać i spędzać czas z dzieckiem, nie sięgając ciągle po $$$. Ogrom wydarzeń i możliwości to jest właśnie to co sprawia, że nie mogłabym mieszkać już w małym mieście. Nie ma takiej opcji. Tutaj mam poczucie, że mogę za każdym razem wybrać się w inne miejsce i pozwalać dziecku i sobie rozwijać skrzydła.
Także jeśli oprócz moich opcji, chcecie jeszcze na bieżąco szukać sobie jakiś atrakcji - to polecam Wam dwie strony, z których ja regularnie korzystam:
Już wiele razy byłyśmy na warsztatach plastycznych w kawiarenkach, na darmowych teatrzykach dla dzieci. Za grosze chodziłyśmy na filmowe poranki do kin, na wystawy dla dzieci. Kto szuka, ten znajdzie - tak mówio :P Zatem szukajcie i chwalcie mi się koniecznie na co uda Wam się wybrać w tym magicznym, świątecznym grudniu. Mam nadzieję, że trochę Wam te poszukiwania ułatwiłam.
Dobrego grudnia!
Wiecie - zakupy z dziećmi rządzą się swoimi prawami. Musi być w miejscu zakupów jakieś miejsce gdzie dzieci się pobawią, gdzie będzie coś stworzone z myślą typowo o nich. Galeria Młociny jest stosunkowo nowym miejscem więc sporo się tam pewnie jeszcze zmieni - na plus. Ale już teraz zachwyca ogromem sklepów, których nie widziałam w żadnej innej galerii i designem. Dla mnie to jedna z lepszych galerii w jakich kiedykolwiek byłam.
Już teraz mogę stwierdzić, że tak. Odwiedziliśmy dwie strefy, w których dziewczyny spędziły sporo czasu i wybawiły się na całego. Wbrew pozorom - dzieciakom nie trzeba wiele do szczęścia. Wystarczy kawałek przestrzeni i ... wyobraźnia. Dziewczyny bawił się dobrze nawet na pustym parkiecie z desek, a na podeście robił koncert - śpiewały i tańczyły. Ale dobra! Opowiem Wam krótko o tych dwóch strefach dla dzieci, które już działają i czekają na Wasze odwiedziny :)
Jest to strefa bezpłatna, znajdująca się na poziomie 2 w galerii. Punktem głównym w ogrodzie jest świetna instalacja projektu Studio Izabela Bołoz. Pomysłowe, przewrócone wiadro, z którego wyłania się zjeżdżalnia. Wchodzi się do niego od tyłu, po linach. Leżący wielki pędzel i plamy farby, które są ponumerowane i można grać na nich np. w klasy. Całość otoczona jest ławkami, alejkami i mnóstwem leżaków, na których można odpocząć, wypić lemoniadę kupioną w Hali Hutnik, która graniczy z Ogrodem Zabaw. Hala Hutnik jest strefą gastro, więc można tam kupić coś i do zjedzenia do wypicia. Wszystko jest przemyślane w taki sposób, by dzieciaki mogły się bawić, a wy mieli szansę na odpoczynek czy zjedzenie czegoś - nie tracąc ich z oczu.
No i z tej strefy również nie mogłam ich wyciągnąć - zwłaszcza, że byliśmy w upalny dzień i wewnątrz było znacznie przyjemniej niż na zewnątrz. Przestrzeń Kids Play jest umiejscowiona na poziomie 2 w strefie gastronomicznej. Dzieciaki znajdą tam mnóstwo interaktywnych monitorów, na których mogą pograć w gry typu kółko i krzyżyk, zbieranie jabłek z drzewa do koszyczka. Świetne są gry z programowania, gdzie dzieci muszą zapełnić braki w ciągach obrazków albo dopasować pasujące elementy do pozostałych np. pod względem koloru albo kształtu. Świetne połączenie zabawy i nauki. Są też świetne zabawy sensoryczne. Na samym początku strefy, tuż przy wejściu do niej jest fajna kolorowa mata, która reaguje kiedy po niej chodzimy. Kolory zaczynają pływać i tworzyć różne kształty. Jest tablica z drewnianych korków, do której można przykładać twarz, dłoń i patrzeć jak zostaje na niej odciśnięty kształt.
W strefie Kids Play znajduje się też sporo miękkich poduch i puf, z których można budować, można po nich skakać, wspinać się na nie. Dziewczyny układały z nich wysokie wieże, a potem zbudowały auto. Oczywiście zawsze na koniec wszystko rozwalały i miałam wrażenie, że to jest dla nich najlepszy element całej tej zabawy :D
My byliśmy w tygodniu i nie trafiliśmy na żadne z nich, ale... jakiś czas wstecz, po środku galerii Młociny, stał duży, jednoosobowy balon. Dziecko mogło w niego wsiąść, zostać przypięte pasami i pofrunąć pod sam dach. Obecnie do końca wakacji, funkcjonują Kreatywne Weekendy. Można podczas nich wziąć z dzieckiem udział w zajęciach plastycznych, powariować trochę na Zumbie, albo na przykład zabrać je do świata eksperymentów.
Przyznam, że w Galerii brakowało mi jakiegoś większego miejsca dla dzieci, coś na kształt sali zabaw albo po prostu miejsce z kreatywnymi zajęciami. I takie miejsce wkrótce się otworzy. Będzie to Bajkowy Labirynt. I zapowiada się on naprawdę całkiem bajkowo. Wg zapowiedzi, ma być to idealne miejsce dla dzieci w wieku 3-12 lat. Dzieci będą mogły korzystać ze zjeżdżalni, trampolin, z ninja parku czy z zabawek edukacyjnych. Będzie tam można również zostawić dzieci same albo zorganizować im urodziny z opieką animatora.
Rzeczą, której dla Was nie sprawdziłam (ale zrobię to przy następnym razie), są pokoje matki z dzieckiem. Jak tylko wybiorę się tam drugi raz - zaktualizuję ten wpis o te informacje. Aczkolwiek taki pokój na pewno jest i istnieje i patrząc na całokształt galerii a nawet wygląd łazienek - podejrzewam, że jest odpowiednio dostosowany. Ale to jest jeszcze do sprawdzenia przez inspektor Mamalę :P
Gdyby patrzeć na Galerię Młociny pod kątem po prostu galerii - nie wiem czy nie znalazłaby się na podium wśród wszystkich galerii, które miałam okazję widzieć. Może to ten powiew nowości, może fakt, że jest po prostu piękna i w moim guście. Może fakt, że jest tam ogrom fajnych sklepów i nie ma ścisku - budynek jest naprawdę duży, jest w nim sporo światła, jest przestrzeń, która mimo, że jest zamknięta - można wziąć w niej oddech.
Pod kątem miejsca przyjaznego dzieciom - uważam, że już jest bardzo dobrze i oceniam wszystko na plus. Czekam tylko jeszcze na konkret w postaci Bajkowego Labiryntu i będę w pełni usatysfakcjonowana :) Mimo, że Galeria Młociny jest położona daleko ode mnie - mam zamiar tam wracać. Te, do których mam blisko już mi się opatrzyły no i przyznam, że pod względem ilości i różnorodności sklepów, Galeria Młociny bije inne na głowę. No i naprawdę przyjemnie jest w niej przebywać, serio. Mówię to ja - osoba, która nie za bardzo lubi chodzić po galeriach.
Jestem ciekawa czy po mojej rekomdenacji, wybierzecie się sprawdzić to miejsce. A może już tam byliście? Koniecznie dajcie znać, jakie są Wasze odczucia :) Ściskam ciepło!
Mamala
Mało mamy czasu i możliwości, by podróżować gdzieś we troje. Ostatnio pojawiły się jednak opcje pozwalające nam na chociaż takie krótkie 3 dniowe wycieczki. Korzystamy z tego, a właściwie... dopiero się rozkręcamy :P Ostatnio np. nocka i poranek w Krakowie, a potem kierunek Wieliczka. Obecnie - 4 dniowy trip do Łeby. Polska jest piękna - i chciałabym móc zobaczyć jak najwięcej jest zakątków.
Wycieczkę do Wieliczki mieliśmy zaplanowaną. Mieliśmy wyruszyć w piątek rano, ale w czwartek wieczorem spontanicznie zapakowaliśmy auto i wpisaliśmy w nawigację kierunek Kraków. Spędziliśmy tam noc i poranek. Po zaliczeniu seansu Króla Lwa i obiadku ruszyliśmy w stronę Wieliczki. Z czym się Wam ona kojarzy? Z solą? Z kopalnią soli? Może z tężniami? Pewnie tak. Ja jednak przez ten krótki czas, odkryłam w Wieliczce dużo, dużo więcej. Urokliwe zakamarki, przepiękne budynki i wspaniały klimat, który aż się prosi o to, by zostać w tym miejscu na dłużej. My nie mogliśmy sobie na to pozwolić, dlatego wykorzystywaliśmy każdą godzinę i minutę na to, by zobaczyć jak najwięcej.
Hotel, w którym się zatrzymaliśmy to Hotel Grand Sal na terenie Kopalni. Przez cały weekend mieliśmy tam zaparkowany samochód i wszędzie chodziliśmy z buta, bo wszędzie było tak blisko. Hotel bardzo fajny, przytulny. Miła obsługa, komfortowe pokoje, pyszne jedzenie ( zwłaszcza kolacje !!! ). Polecam też kąpiel solankową w jacuzzi. Połóżcie się, zamknijcie oczy i... odpłyńcie na moment :) Przed hotelem jest piękna fontanna, a wszystko otoczone jest cudownym, zielonym parkiem.
Trochę sobie w hotelu odpoczywaliśmy, ale wiadomo... jest lato! Nie ma co siedzieć w pokoju i nie wynurzać nosa. W piątkowy wieczór spacerowaliśmy, jedliśmy pizzę, lody w plenerze. Podziwialiśmy architekturę, skręcaliśmy w tajemnicze uliczki. Delektowaliśmy się spokojnie płynącym czasem, bo już w sobotę miało się zrobić niezwykle aktywnie. Większość osób zahacza jedynie o Wieliczkę, żeby zwiedzić Kopalnię i tyle. Ja próbowałam traktować Kopalnię jako jeden z punktów ( oczywiście nie mogłam się go doczekać najbardziej), ale chciałam też zobaczyć coś więcej. Chciałam zobaczyć duszę tej miejscowości i... udało mi się.
Następny dzień rozpoczęliśmy śniadankiem w hotelu, a potem ruszyliśmy odkrywać najbardziej pożądane w Wieliczce atrakcje. Zaczęliśmy od Tężni Solankowej. Tężnie mamy też w naszym rodzinnym Inowrocławiu, więc to dla nas chleb powszedni, ale... zawsze to inne miejsce, kształt, inne okoliczności. Pogodę mieliśmy piękną. Wyobraziłam sobie kilka kadrów, którymi chciałabym oddać piękno tężni, które zawsze fascynowały mnie swoją konstrukcją - trochę pomęczyłam mojego F. ale... udało się! Spacer obok tężni to zawsze nie tylko fajne wrażenie wizualne, ale przede wszystkim prezent od siebie dla swojego zdrowia - sól skraplająca się na gałązkach oczyszcza nasze drogi oddechowe i zdecydowanie sprawia, że oddycha się po prostu lżej i lepiej. Mam z tym ostatnio trochę problemów, więc cieszę się, że w końcu mogłam oddychać pełną piersią.
Prosto z Tężni Solankowej, poszliśmy pod Szyb Daniłowicza, gdzie miał czekać na nas przewodnik z grupą osób, z którymi mieliśmy zwiedzać Kopalnię Soli. Byliśmy z dzieckiem więc wybraliśmy trasę zwaną Odkrywamy Solilandię. Już w drodze do Wieliczki pisaliście mi o tej atrakcji wyrażając jeden wielki zachwyt - z gwarancją, że dziecko będzie zafascynowane i szczęśliwe :D Także coś było na rzeczy.
Gdybyśmy byli bez Poli, zapewne zdecydowalibyśmy się na Trasę Turystyczną bądź Górniczą. Podczas takich tras, dostaje się kask, lampę, odpowiedni ochronny strój i podczas zwiedzania uczestnicy biorą jednocześnie udział w wydobywaniu soli czy wyznaczaniu dróg w ciemnościach - z chęcią się kiedyś na coś takiego wybiorę.
Bilety najlepiej kupić online. Kolejki są naprawdę długie, a jeśli wykupisz wcześniej bilet, to staniesz w specjalnej kolejce. Jeśli chodzi o trasę Solilandi, to niestety nie można ich kupić internetowo, ale trzeba je zarezerwować. Jeśli najpierw wybierzecie się do Kopalni to zachowajcie bilety, bo z nimi wejdziecie na Tężnię za niższą cenę.
Szczerze? Cieszę się, że wybraliśmy trasę dedykowaną dzieciom - nigdy w życiu nie powiedziałabym, że można w taki fajny sposób oprowadzić dzieci po Kopalni i przy okazji "sprzedać" im tyle ciekawostek. Oprowadzał nas Górnik, który zwracał się bezpośrednio do dzieci, robił im różne wyzwania, zagadki - np. moja Pola niosła na szyi przez całą wycieczkę herb, który potem był gwarancję tego, że dojdziemy do królestwa Skarbnika... Inne dziecko zaznaczało napotkane rzeczy na swojej mapie. Po drodze spotkaliśmy śpiącego Soliludka, który przejął jako przewodnik część trasy, a dzieciaki wpatrywały się w niego jak zaczarowane! Dobra - dorośli też :D
Byłam zafascynowana tym, w jaki sposób skonstruowana jest Kopalnia, ale głównie opowieściami o tym, jak kiedyś wyglądało funkcjonowanie w niej. Na początku do Kopalni schodziliśmy schodami... 130 metrów pod ziemię. Pokonaliśmy ich chyba około 600. Chodziliśmy po Kopalni krętymi korytarzami ( jest ich ok. 250 km), mijaliśmy solne rzeźby, jeziora, komory, kaplice - np. kaplica Świętej Kingi, którą znałam zawsze jedynie z pocztówek. Kryształowe żyrandole, płaskorzeźby na ścianach i spora przestrzeń wkoło, która powala swoim ogromem. Po drodze mijaliśmy różne rzeźby, które przedstawiły historię ludzi pracujących niegdyś w Kopalni.
Trasa z przewodnikiem miała swój finisz po dotarciu do Skarbnika - mimo, że mam 26 lat, dotarcie do niego i zobaczenie tak magicznego miejsca, totalnie mnie wbiło w podłoże. Skarbnik poprosił herby, wziął Polę i drugą dziewczynkę za rękę i wprowadził nas na ogromną powierzchnię pełną świateł, z rozbrzmiewającą muzyką i śpiewem dziecięcych głosów: Solilandia, Solilandia... coś wspaniałego! Polcia z koleżanką dostały sztabki soli, i tak co chwilę za zrobione zadania, pozostałe dzieci również je dostawały.
Po skończeniu naszej trasy zjedliśmy jeden z lepszych obiadów w naszym życiu w podziemnej Karczmie. Zjadłam tam najlepszego Devolay'a na świecie i jedną z lepszych pomidorówek :D
Na koniec czekał nas już tylko spacer do... windy. Trochę mnie to zestresowało, bo ogólnie nie lubię wind, a już takich ciasnych i pod ziemią... ale to też zaliczyłam do fajnych przeżyć - Pola się chichrała ja udawałam, że jestem totalnie wyluzowana jadąc w górę :D Po wyjściu z windy, przeszliśmy jeszcze przez sklep, w którym zapatrzyliśmy się w pamiątki.
Musieliśmy trochę odsapnąć w hotelu po tak intensywnym zwiedzaniu od samego rana. Wybraliśmy się na kąpiel solankową, zjedliśmy obłędnie pyszną kolację i... poszliśmy na wieczorny spacer. Zabraliśmy Polę na wesołe miasteczko i w momencie, w którym weszliśmy na Diabelski Młyn i byliśmy na samej górze, całe niebo rozświetlił pokaz fajerwerków. Śmiałam się i krzyczałam jak dziecko, było wspaniale i tak.. filmowo, bajecznie.
W niedzielę rano zjedliśmy śniadanko, poszliśmy jeszcze na spacer i ruszyliśmy do Aqua Parku w Krakowie a potem na obiad do Kompanii Kuflowej pod Wawelem. Do auta pędziliśmy w rozszalałą ulewę i wichurę i... pojechaliśmy z powrotem do Warszawy. W trasie, przypomniało mi się, że w barowej lodówce w pokoju hotelowym, zostawiłam kupioną w Kopalni... czekoladę z solą i truskawkami! Ogromnie ubolewam, bo jedną zdążyliśmy zjeść w hotelu i nigdy nie zapomnę tego smaku!
Podsumowując - korzystaliśmy ile tylko się dało przez tak krótki czas. Chcieliśmy też mieć z tego pamiątkę, więc staraliśmy się zrobić trochę fajnych kadrów. Zdjęcia może nie oddają aż tak klimatu jaki tam panował, bo trzeba to przeżyć żeby to poczuć. Mamy jednak nadzieję, że dzięki zdjęciom, a przede wszystkim dzięki relacji na stories (po której dostawałam setki wiadomości z zachwytami ) pozwoliliśmy Wam się choć trochę poczuć tak jjak my. A przede wszystkim, że zachęciliśmy Was tym do zorganizowania podobnej wycieczki.
Dajcie znać czy byliście kiedyś w Wieliczce i co ciekawego udało Wam się w niej odkryć :) Uściski :*
NICZEGO NIE OCZEKUJ
Weszłam w grudniowy miesiąc trzymając się mocno hasła: niczego nie oczekuj. Totalnie niczego. Ostatnie lata to było jedno wielkie oczekiwanie wobec innych ludzi i świata. A to niesie za sobą rozczarowania. Długo nie mogłam zrozumieć jak można nie oczekiwać totalnie niczego. Miłości, kiedy sami kochamy. Pomocy, kiedy sami pomagamy. Okazało się, że kiedy przestałam się skupiać na oczekiwaniach, los zaczął dawać mi to, czego bezskutecznie oczekiwałam przez ostatnie lata. Miłość, zainteresowanie, czas. Kiedy zaczynamy być totalnie bezinteresowni i nie obarczamy innych ludzi swoimi oczekiwaniami, oni chętniej dają nam siebie i coś od siebie. Nie zawsze, ale bardzo często tak się dzieje. Byłam zmęczona wiecznym analizowaniem, wiecznym oczekiwaniem, że stanie się to i to, a kiedy się nie działo byłam wściekła, zła i sfrustrowana i winiłam innych. Dziś niczego już nie oczekuję, nie analizuję zbyt bardzo i jestem jakaś spokojniejsza. Jakie to jest ciekawe, że czasem trzeba odpuścić coś całkowicie, by zmieniło się to na lepsze.
SESJA ŚWIĄTECZNA I BEZTROSKI SPACER PO ZIMNEJ WARSZAWIE
W grudzień weszłyśmy z Polą w iście świątecznym nastroju, bo odwiedziłyśmy jedną z warszawskich, pięknych kamienic, w której czekała na nas Kasia z Happy Factory. Uwieczniła w kilku kadrach mnie i Polcię, a ja zakochałam się zwłaszcza w tych ujęciach:
Po sesji, jakoś tak spontanicznie, zamiast wrócić do domu, zrobiliśmy sobie rodzinny spacer po Warszawie i choć było niemiłosiernie zimno, to jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Podziwialiśmy pierwsze świąteczne ozdoby, a potem przez godzinę szukaliśmy miejsca, w którym będziemy mogli coś zjeść. Wyobrażacie sobie, że NIGDZIE nie było wolnego miejsca? Na dodatek musieliśmy szukać miejsca, w którym dostaniemy też deser lodowy, bo to miało być nagrodą dla Poli za piękne poradzenie sobie na sesji - zrobił się z niej mały wstydzioch ostatnio. Ostatecznie weszliśmy do Browarmii na rogu Krakowskiego Przedmieścia, ale nie był to najlepszy wybór. O ile lody z bitą śmietaną były smaczne ( w końcu to zwykłe lody, one zawsze są smaczne) tak już nasze dania, czyli burger i sałatka cezar - no nie bardzo. Mocno przeciętne i raczej nie zawitam tam po raz kolejny jeśli chodzi o zjedzenie czegoś. Plusem jest to, że w niedzielę dzieci jedzą za darmo, ale... dziecięce menu to tylko dwie opcje: naleśniki i nuggetsy z frytkami. Pola wybrała nuggetsy i nawet jej smakowało, ale mi za darmochę też zawsze wszystko smakuje :P Po obiedzie dłuuugo szliśmy do naszego auta, bo tamtego dnia prawie nigdzie nie było miejsca do zaparkowania. Po drodze zatrzymywaliśmy się co chwilę i jedliśmy ciepłego kołacza z kokosową posypką! N a dłuższy czas zatrzymaliśmy się przy Pomniku Powstania Warszawskiego. Ten Pomnik wywołuje we mnie masę różnych emocji - od wdzięczności za nasz wolny, niepodległy kraj, po strach o przyszłość naszych dzieci. Ale wywołuje głównie smutek. Kiedy myślę o całej krwi jaką musieli przelać ludzie w walce o nasz kraj, o tym jak Polska została zniszczona, o tym ilu ludzi straciło życie... to wciąż łamie serce i wciąż jest dla ludzi mojego pokolenia, czymś w co trudno uwierzyć. A jednak wydarzyło się naprawdę. Poczucie niesprawiedliwości ciągnie się za naszym narodem do tej pory. Życie w ciągłym strachu, podejrzliwość, brak zaufania. Musimy zostawić w końcu przeszłość za nami. Pamiętać o niej, upamiętniać, ale zmienić swoją mentalność. Musimy wypełnić swoje serca wdzięcznością i radością, że to już za nami.
TEATR MAŁEGO WIDZA I WARSZAWA NOCĄ Z DZIECKIEM
Bilety do Teatru Małego Widza kupiłam już na dwa miesiące do przodu. Zawsze kupuję bilety na podobne wydarzenia na godziny poranne, bo wieczór = zmęczone dziecko, sami wiecie. Tym razem jedyne bilety były na godzinę 17, ale ... po raz kolejny okazało się, że wszystko dzieje się po coś, ale o tym za chwilę. Teatr Małego Widza poruszył mnie maksymalnie. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Wybraliśmy się na spektakl Cztery Pory Roku. Weszliśmy do małej salki. Na środku parkietu były dwie panie i kilka rekwizytów. Podczas spektaklu jedna z Pań wydawała przeróżne dźwięki, za pomocą małych instrumentów, albo po prostu uderzając o coś, czy gwiżdżąc w coś - coś niesamowitego. Druga Pani opowiadała historię, nie używając słów. Tańczyła, gestykulowała. Cały spektakl pokazywał uroki każdej z pór roku, ale też "wady", pomimo których owe pory roku kochamy. W pewnym momencie ciekły mi łzy. Z radości, ze wzruszenia. Pola śmiała się w głos, ale oczy również jej się szkliły. Bajki w telewizji to milion bodźców i dialogów. Tutaj nie trzeba było mówić nic. Połączenie muzyki na żywo, tańca i obrazu sprawia, że człowiek wpatruje się jak zaczarowany. Nieważne, czy ma pół roczku, roczek, 4 lata czy... 25 :P Bilety kosztują 45 zł. Wydałam 90 zł i wiem - nie jest to mało. Ale wiecie co? Z ręką na sercu powiem Wam, że była to najlepsza atrakcja, na jaką wydałam kasę przez tych 5 lat, kiedy Pola jest na świecie. Tego wydarzenia na prawdę nie da się opisać słowami. Trzeba to zobaczyć. Jeśli zatem zastanawiacie się gdzie się wybrać podczas zwiedzania Warszawy z Waszymi dziećmi, to ręczę wszystkimi kończynami, że tej atrakcji nie pożałujecie :) Aha! Spektakl trwa 45 minut, z czego 30 minut trwa spektakl na scenie, a widzowie oglądają, a 15 minut na samym końcu to czas kiedy dzieci mogą wejść na scenę, bawić się rekwizytami itp. Teatr to idealne miejsce, bo pokazać dziecku, jak należy się w takich miejscach zachowywać - nie pić, nie jeść, nie przeszkadzać, nie spóźniać się.
No i docieram w końcu do momentu, w którym mogę Wam powiedzieć, dlaczego znów stwierdzam, że wszystko dzieje się po coś i cieszę się, że bilety kupiliśmy na godzinę wieczorną. Otóż, kiedy wyszłyśmy z Teatru i podziwiałyśmy Wisłę i rozświetlony Stadion, stwierdziłyśmy z Polą, że jest tak cudownie ciepło i przyjemnie, że nie chcemy wracać do domu. Postanowiłyśmy przejść się po Starym Mieście i... okazało się, że własnie tego dnia, o czym totalnie nie wiedziałam, całe Stare Miasto i Krakowskie Przedmieście, było jedną wielką atrakcją. To tego dnia rozbłysła choinka na Krakowskim Przedmieściu i wszystkie iluminacje świetlne. Wyobraźcie sobie to... na każdym kroku magia świąt. Elfy grające świąteczne piosenki, chór, maszerujący mikołajowie z prezentami, rozświetlone choinki, lodowisko pełne elfów, turyści pijący grzańce, ludzie sprzedający świecące balony, mikołaj na rowerze - nie jestem w stanie nawet wszystkiego wymienić. Stories z tamtego dnia cieszyło się chyba największą popularnością ever i zapisałam je nawet w wyróżnionych relacjach na swoim instagramie, żeby móc często wracać do tego magicznego dnia. Tamten wieczór był piękny, ciepły i magiczny. Nie zwracałam uwagi na tłumy ludzi. Kiedy człowiek jest prawdziwie wolny i szczęśliwy, to nie zwraca uwagi na takie rzeczy. Pola wtulała się we mnie, słuchając chóru śpiewającego: jest taki dzień, maszerowała ze mną za rączkę. Robiłyśmy nawet relację na żywo, a na koniec oglądałyśmy zabawki w Smyku i poszłyśmy na jedzonko z KFC. Wróciłyśmy metrem i autobusem do domu, a gwiazda zasnęła w moich ramionach na narożniku w salonie. Do teraz ciekną mi łzy wzruszenia, kiedy pomyślę o tym dniu.
ŚWIĘTA NA NOWYM I SZALONY SYLWESTER W INOWROCŁAWIU
Święta spędziłam po raz pierwszy w naszym mieszkaniu w Warszawie. Było spokojnie i magicznie. Spełniło się marzenie Poli i dostała od gwiazdora swój wymarzony domek dla lalek. Większy od niej samej :D :P Cieszyłam się jak głupia, że to święta na moim - udekorowałam stół, ubrałam choinkę, zapakowałam prezenty. Było miło. Bez fochów, świątecznej spiny i harówki. Dużo jedzenia, dużo miłości i... spokój. Tego ostatniego potrzebowałam bardzo.
Na Sylwestra pojechaliśmy do Inowrocławia, bawić się na domówce u mojego kuzyna. Jak zwykle zabawa skończyła się nad ranem czyli o jakiejś 6 rano, mimo, że ZAWSZE ale to ZAWSZE zapieram się, że skończę ją o ludzkiej porze :P I to jak zwykle ja byłam tą, która dziwiła się gościom wychodzącym o 2, krzycząc: no co Wy, zostańcie jeszcze! Ale jak ja to zawsze mówię: albo grubo, albo wcale ;)
Tak. To był dobry miesiąc. Zrobiłam też kilka rzeczy dla swojego rozwoju, o których chciałabym jednak napisać w osobnych postach. Przede wszystkim założyłam firmę i ukończyłam kurs z Psychologii Pozytywnej. To drugie wciąż wywołuje we mnie tyle emocji, że aż ciężko mi to wszystko spisać i Wam podsumować, ale zrobię to - obiecuję! Zjadłam też w grudniu dużo sushi i nadal nie rozumiem, dlaczego nikt mi nie wysyła zestawów sushi w barterze :( :P
Nowy Rok, zaczął się już dla naszej rodziny smutnymi wieściami, mianowicie zmarł mój dziadek. Jestem jedną z tych osób, które w rodzinie są jakimiś alienami i poza kilkoma najbliższymi osobami, nie są z nikim zbytnio związani. I chyba tym bardziej po stracie, czuję dziwne uczucie pustki i żalu do samej siebie. Nie odwiedzałam babci i dziadka od długiego czasu. Ostatnie wspomnienie z dziadkiem mam z Komunii Kacpra. Strasznie przeżyłam widok dziadka mówiącego wtedy do samego w siebie w lustrze, bo myślał, że to inna osoba. Dziadek cierpiał na Alzheimera i widok tego był dla mnie nie do przejścia. Wybiegłam wtedy z uroczystości i pół godziny płakałam na górze nie mogąc się pozbierać. Nie umiem patrzeć na takie rzeczy, po prostu nie umiem, choć chciałabym się nauczyć. Chyba za bardzo boję się rozwalenia psychicznego. Mój poziom empatii jest niebezpiecznie wysoki. Jeśli mam już do czynienia z czyimś cierpieniem całkowicie bezpośrednio, to rozpadam się na milion kawałków, które potem ciężko posklejać i zebrać w całość. Do tego stopnia, że trudno mi potem wrócić do normalnego życia.
Kurcze. Miało być krótko, ale ja tak chyba jednak nie potrafię. Okrutnie brakowało mi pamiętniczkowego wpisu, w którym Wam o czymś opowiadam i wyrzucam z siebie emocje. Powiem Wam, że czuję się teraz jak nowo narodzona :) Wczoraj wróciłam do Warszawy i choć ciężko mówić o super energii, która przyszła wraz z Nowym Rokiem, to mam w głowie trochę planów blogowych, które chciałabym zrealizować i mam nadzieję, że wezmę się na dniach w garść.
Na koniec chciałam jeszcze zbiorowo wymienić osoby, którym chciałabym podarować prezenty w związku z aktywnością na instagramie :)
Dziewczyny mega Wam dziękuję za to, że jesteście! Cieszę się, że mogę dać Wam coś od siebie. Wyślijcie mi na priv na IG swoje adresy z numerem telefonu :)
Wszystkim Wam dziękuję za to, że jesteście, czytacie, obserwujecie, zostawiacie po sobie ślad. Życzę Wam wszystkiego dobrego w Nowym Roku i mam nadzieję, że będziecie po prostu szczęśliwi. Chyba to jest w życiu najważniejsze, prawda?
Ściskam Was ciepło! :*
Mieliśmy jasno wytyczony cel i wiedzieliśmy, że nie możemy ulegać pokusom, jeśli naprawdę chcemy kupić to mieszkanie, mieć pieniądze na wkład, urządzenie itp. Odkładaliśmy każdy grosz, a co za tym idzie przez cztery lata nie byliśmy razem na żadnych wakacjach we troje. Najpierw nie było kasy, później kiedy założyliśmy firmę, nie było kiedy wziąć wolnego. W tym roku udało się zorganizować inne osoby do pracy, wypożyczyć auto, wyleczyć w ostatnich godzinach Polę ( wiecie, moc pozytywnego myślenia :P ) i... ruszyliśmy. Nad nasze polskie morze!!! :)
No kocham no. Miłością wielką. I chyba pierwszy raz byłam nad morzem w taką pogodę i o takiej porze. Ale to nic. I tak było meeeega! Hotel, jedzenie, widok morza, plaża, spacery i przede wszystkim - totalny luuuz, żadnych spin, spokój i oderwanie się od codziennych obowiązków. Nawet Pola nie strzelała fochów. I nawet F. Ba. Nawet ja :D Powinnam chyba zacząć to wyliczanie od siebie haha. Ale rozumiecie o co mi chodzi? Codzienność to taka rutyna. Wstajesz, odprowadzasz dziecko do przedszkola, pracujesz, odbierasz, jecie coś, bawicie się, wraca On, kąpie się... a na wakacjach. Całe dnie razem, nikt nie ma niczego z tyłu głowy, nikt nie musi zerkać w telefon, nikt nie ma czegoś do załatwienia. Te wakacje to było prawdziwe życie chwilą, tu i teraz. Delektowanie się sobą, swoją obecnością. No i jedzeniem rzecz jasna. Co oczywiście po mnie teraz widać, bo jakby inaczej.
Zanim dojechaliśmy do Ustki, obowiązkowo musieliśmy zrobić mały przystanek w Sopocie. Koooocham to miasto. Mam do niego ogromny sentyment, bo to właśnie wypad do Sopotu był pierwszym romantycznym wyjazdem po miesiącu związku z moim F. Miałam wtedy 18 lat... A w tym roku kończę ... 25! Jak ten czas szybko leci. To na plaży w Sopocie, leżeliśmy, sączyliśmy %%% i rozmawialiśmy o tym jak fajnie będzie przyjeżdżać tu z naszymi dziećmi. Znaliśmy się dosłownie chwilę... ;)
Byłam w tym mieście po raz pierwszy. I na pewno nie ostatni. Chciałabym tutaj przyjechać w sezonie letnim... to nadmorskie miasteczko ma w sobie jakiś taki niepowtarzalny klimat, coś czego nawet nie umiem ubrać w słowa. Co prawda spacery były ekspresowe, bo wiało tak, że Pola jak tylko słyszała, że ma wyjść z hotelu, robiła się sztywna i wydawała z siebie dziwne dźwięki + "ooooo ( ale takie wkurzone oooo), znowu na plażę.... no dobra, mogę iść .... na chwilę." - o dziękuję Ci dziecko, jakież to miłe z Twojej strony. Ale wracając do tematu. Kto oglądał stories ten widział, że ładna pogoda przywędrowała do Ustki w nasz ostatni dzień. Zapakowani już w aucie, podjechaliśmy bliżej plaży, zwiedziliśmy port, cyknęliśmy kilka zdjęć, a samowyzwalacz uwiecznił na plaży naszą świętą trójcę. Słońce było cudowne, wiatr ustał... piękne pożegnanie.
I wiecie co? Jarałam się każdego dnia. Każdym promieniem słońca, każdą muszelką na plaży, każdym spacerem, wszystkim. Odpalałam czasem kamerkę, żeby uwiecznić kilka chwil, wcale nie na blog, a do mojego prywatnego Archiwum X na komputerze :D Fajnie będzie sobie do tego wrócić, jak człowiek będzie siedział już w bujanym fotelu i jadł bezkarnie ciastko, nie musząc potem odpalać Turbo Spalania. Ustka na zawsze zapadnie w mojej pamięci, bo pozwoliła mi złapać oddech, wyciszyć się, naładować akumulatory... no i przede wszystkim dlatego, że to właśnie w Ustce były nasze pierwsze wakacje... pierwsze w takim składzie.
Raj. Naprawdę. Hotel to był raj i wiedziałam to już w momencie, w którym zdradziłam Wam gdzie jedziemy i dostałam nagle multum wiadomości: jakie tam mają jedzenie! Jak tam jest fajnie! Spodoba Ci się! - żadnej negatywnej opinii. I rzeczywiście mi się spodobało. Ba! Wszystkim się spodobało. Pola do tej pory przeżywa, że ona chce jeszcze do hotelu. A wracając z Ustki, stwierdziła, że nie chce nic z maca tylko chce jeść nożem i widelcem w restauracji. Ale to mnie akurat nie cieszy, bo teraz by sprostać jej wymaganiom, muszę chyba podwoić swoją pensję ;)
Mieliśmy pokój familijny, Pola miała swoje łóżko, czekał na nią szlafroczek, mydełko dla dzieci, laczuszki. Nie miała ze sobą nic prócz plecaczka z Peppą, ale atrakcji było tyle, że szczerze mówiąc wcale jej niczego nie brakowało. Pokój był naprawdę ogromny, łazienka przecudna, łóżko wygodne. Jak to w hotelach 5* wszystko co potrzebne do przetrwania, w tym żelazko - było.
Ogólnie plan był taki, że codziennie chodzę ćwiczyć, a Pola codziennie chodzi na jakieś zajęcia. Wyszło tak, że po spacerach i dłuuuugich wariacjach w basenie, nie miałam już nawet ochoty myśleć o jakiejś zumbie itp. Na wstępie dostaliśmy rozpiskę, co dzieje się każdego dnia. Było tego naprawdę sporo. Dyskoteki dla dzieci, zajęcia z piaskiem kinetycznym, zumba itp. Pola skusiła się na zajęcia z piaskiem i szczerze mówiąc byłam z niej taaaaka dumna, że tak fajnie się to zaangażowała :D W hotelu są animatorzy, można zostawić dziecko na zajęciach z nimi, ale my byliśmy siebie tak spragnieni, że wszędzie chodziliśmy razem i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby w pierwsze wakacje zostawiać mojego Polduna bez nas. Zresztą Pola była tak grzeczna i kochana, że nie mogliśmy się na nią napatrzeć.
Odnośnie basenu - to był raj dla każdego z nas. Hotel posiada basen rekreacyjny ze zjeżdżalnią i sztuczną rzeką, basen sportowy 4 torowy, brodzik dla dzieci z atrakcjami wodnymi i .... uwaga ( !) - basen solankowy VIP wraz z basenem zewnętrznym... to jest dopiero kosmos! Co prawda na ten basen można wchodzić tylko ze starszymi pociechami, ale chodzi tutaj o kwestię, że basen ten jest zarówno strefą, w którym obowiązuje cisza. Wytłumaczyliśmy jednak Polce o co chodzi i weszliśmy z nią na 10 minutek - ratownik pokazał tylko Polce, żeby była cichutko i rzeczywiście, dziecię moje zachowało się naprawdę ładnie. W hotelu są również łaźnie i sauny, z których korzystał tylko F. - ja musiałabym iść sama, on musiałby zostać z Polą, a ja sama z takich rzeczy nie korzystam - częste zawroty głowy, wiecie, nie chcę gdzieś samotnie paść i umrzeć ;)
No dobra nie będę już więcej czekać. Co mi tam. Muszę się przyznać, że najlepiej wspominam ... jedzenie! :D Ale nie to, że pojechałam tam jakaś wygłodniała, nie. Jadąc tam, co chwilę pikały mi wiadomości: Ala, jakie tam jest jedzenie! Myślę sobie... pisze mi to już któraś z rzędu osoba, to może rzeczywiście coś w tym jest. No i byłoo... słuchajcie. Minęło już kilka dni od powrotu, a my z F. wciąż rozmawiamy o tym jakie tam wszystko było dobre :D Ogromny wybór, wszystko najwyższej jakości. No nie ma opcji, żeby ktoś tam nie znalazł czegoś dla siebie. Ryby, warzywa, tortille, makarony, sery, wędliny, przeróżne pieczywa, masa różnych ciast, ryże, makarony. No i HIT! Kuchnia LIVE COOKING. Codziennie inny przysmak. Pierwszego dnia była kuchnia tajska i objadłam się makaronem z owocami morzami. drugiego dnia skorzystał mój F. i skusił się na burrito, a trzeciego dnia o ile mnie pamięć nie myli, razem z Polcią skosztowałyśmy carbonary. Rano były przygotowywane omlety, ale je mam na co dzień, więc buszowałam przy szwedzkim stole. Zazwyczaj robiłam sobie śniadania 2 częściowe :D Na 1 rzut pieczywo, pasty jajeczne, twarożki, a na drugi słodkości czyli pancakesy, kawałeczek ciasta. Ooooo matko, aż ślinka mi pociekła. Musze tam wrócić, choćby dla jedzenia! ;)
Na ostatnim ( piątym ) piętrze hotelu znajduje się restauracja, która... obraca się wokół własnej osi. Objedzeni jeszcze śniadaniem, poszliśmy się tam dobić deserem. Zjadłam najpyszniejszą szarlotkę na ciepło z lodami i bitą śmietaną, i promise! Oddałabym wiele, by móc ją zjeść TU i TERAZ. Ale muszę się zadowolić kromką chleba. A co. No ale wracając do tematu Panoramy - obłędny widok i obłędne desery.
Cóż jeszcze mogę Wam opowiedzieć o tym miejscu - dodam, że tutaj naprawdę nie można się nudzić, nawet jeśli mielibyśmy przez tragiczną pogodę siedzieć w nim 24 na dobę. Jest kręgielnia, jest siłownia, są ekstra zajęcia, cudowne restauracje, baseny, sauny, sale zabaw... o, właśnie! Sala zabaw - Pola nie mogła się ich doczekać i była zauroczona kiedy do nich weszła - w jednej odbywają się zajęcia, ale można też bawić się kiedy ich nie ma - a jedna to typowy małpi gaj. W nim nie było nas za długo, bo Pola o wiele bardziej wolała basen, z którego mogłaby w ogóle nie wychodzić.Ogólnie hotel oceniam na prawdę wysoko. Szczerze mówiąc, niczego mi nie brakowało. Pokoje były codziennie sprzątane, było pięknie, czysto i przyjemnie.
Rankiem wstawaliśmy, chodziliśmy na śniadanie, po śniadaniu zazwyczaj wybieraliśmy się na spacer, po spacerze na basen, a po basenie na lunch... po lunchu zazwyczaj odkrywaliśmy uroki hotelu: sale zabaw, zajęcia, Panorama, znów basen, na końcu kolacja... :) Po kolacji szaleliśmy w pokoju, było naprawdę bardzo miło i nie mogliśmy przestać się sobą cieszyć, seeerio... byliśmy tacy spokojni, oderwani od codzienności. Poli też się udzieliło - i klimat hotelu i nasze nastroje. Nie gonił nas czas, liczyła się tylko wzajemna obecność i jaranie się chwilą. Pierwszej nocy, mimo pobudki o 5, siedzieliśmy z F. do prawie 4 nad ranem. Nie mogliśmy się nagadać... Bardzo mi tego brakowało.
I wiecie co? Teraz rozumiem. Przypomniało mi się jak zawsze moi rodzice zachowywali się na wakacjach. Niby byli tacy sami, ale był w nich jakiś taki innego rodzaju spokój. Teraz rozumiem. Codzienność naprawdę potrafi dać w kość i nawet ciesząc się każdym dniem i będąc pozytywnie nastawionym do życia - jesteśmy po prostu przemęczeni. Uroki dorosłego życia. Na wakacjach można zapomnieć totalnie o wszystkim i żyć chwilą tak naprawdę. Co prawda prowadząc firmę, nie można sobie ot tak wyłączyć telefonu, zwłaszcza, że F. nie może sobie wziąć wolnego, tylko ktoś musiał pracować za niego. Ja z kolei praktycznie codziennie jestem w szale e-mailowym i telefonicznym, ale wszystkie najważniejsze sprawy dopięłam na ost. guzik własnie po to, by nie czuć na tym urlopie, że właśnie coś powinnam zrobić. Totalny luz. Wieczorami odczytywałam e-maile, ale na szczęście akurat w te dni, nie było to nic takiego, co nie mogłoby chwilę poczekać na moją odpowiedź...
Apetyt wzrasta w miarę jedzenia. O ile nie mam w głowie jakiś materialnych celów typu nowe auto, czy torebka, tak mam ogromne pragnienie by móc pozwalać sobie od czasu do czasu na jakąś podróż. Po powrocie z Ustki zainstalowałam sobie na telefonie appkę, w której pokazywane są promocje na loty i hotele i jestem rozwalona faktem, za jak małe, naprawdę MAAAAŁE pieniądze, można sobie gdzieś odpoczywać nawet przez tydzień! Teraz mój plan jest taki, by uporać się z urządzaniem mieszkania i o ile wszystko będzie tak być powinno - zainwestować w swój rozwój właśnie poprzez podróżowanie. Z mieszkaniem czeka nas jeszcze sporo pracy, ale kto wie. Może uda wyskoczyć się gdzieś w wakacje? Trzymajcie kciuki! A jeśli sami chcecie się wybrać do Ustki, to ofertę hotelu znajdziecie na stronie Grand Lubicz.
PS: Zanim zaleje Was fala zdjęć, uprzedzę pytania, bo po doświadczeniu ze stories, wiem że padną :D Dwuczęściowy strój Poleczki to łup ze sklepu KiK - mamy jeszcze ten sam wzór ale jednoczęściowy. Nie ma go jednak na fotach, bo aparat w każde miejsce braliśmy tylko raz :) Tunika z pomponikami i kurtka zimowa to zara i muszę Wam powiedzieć, że to dwa najlepsze łupy warte swojej ceny. Prane już milion razy i nie dzieje się absolutnie nic. Oczywiście kurtka po zimie będzie na sprzedaż :P Tunika pewnie też :) Aha! Zielona parka z wyszywanymi kwiatami na rękawie ( moja ) to również KiK. Szary golf z zary to mój ulubieniec, który noszę ciągle jakoś od... października :D To na tyle. Jak coś to pytajcie!
A teraz foto rilejszyn :P