0
0,00  0 elementów

Brak produktów w koszyku.

0
0,00  0 elementów

Brak produktów w koszyku.

Tegoroczne wakacje zaczęły się dla nas już w czerwcu. To właśnie na początku czerwca zabrałam moją mamę i córkę w małą podróż do Gdyni, a potem do Kątów Rybackich.

Przez całe życie odwiedzałam głównie większe, turystyczne miejscowości nadmorskie. Moja Pola zakochała się w Łebie i Władysławowie i bazarach z chińskim badziewiem. W automatach do gry i tetniących życiem miastach tego typu. Byłam przekonana, że mała miejscowość bez tej całej otoczki, nie przypadnie jej do gustu, ale... myliłam się... było zupełnie na odwrót :D

Do Hotelu Tristan pojechałyśmy na zaproszenie - i powiem Wam szczerze, że to jedna z najwspanialszych współprac, jakich doświadczyłam w swoim życiu. Raczej nie odpoczywam na takich wyjazdach, ale sama zmiana klimatu no i szczęście Poli... jest tego warte :)

Z wielką przyjemnością opowiem Wam o pobycie w tym Hotelu i o tym, dlaczego warto jechać tam z całą rodziną - bo naprawdę warto.

 

TRISTAN HOTEL&SPA

 

 

 

Naprawdę nie wiedziałam, że w takich małych miejscowościach, są tak piękne, duże i naprawdę w wysokim standardzie hotele. Gdybym miała opisać ten hotel jednym zdaniem to brzmiałoby ono: idealne miejsce dla rodziny. Jest w tym hotelu bowiem wszystko, czego trzeba rodzinom, by odpoczęły, dobrze zjadły i by każdy z członków rodziny - czy to dziecko, czy dorosły, miał zapewnione atrakcje adekwatne do wieku. Baseny, strefa SPA, sala zabaw, miejsce na drinka wieczorową porą, piękne tereny wkoło hotelu i wszelkie udogodnienia, dzięki którym możecie się poczuć w hotelu jak... w domu :)

Pierwszego dnia dojechałyśmy na miejsce dość wcześnie, dlatego zostawiłyśmy bagaże w recepcji i postanowiłyśmy przejść się na plażę. Opcje, by tam dojść były dwie - albo główną ulicą, albo lasem. Wybrałyśmy las i powiem Wam, że to było przepiękne doświadczenie. Bo to nie był sobie tylko taki zwykły las, ale prawdziwy busz z różnymi dolinami i wzniesieniami. Cisza, śpiew ptaków - coś naprawdę niesamowitego. A potem coraz wyraźniej słyszalny szum morza i mój ulubiony moment, kiedy zza drzew wyłania się niebieski jego odcień.

 

 

 

 

 

 

 

Plaża w Kątach Rybackich jest naprawdę ogromna, szeroka, czysta no i jak przystało na małą miejscowość nie skażoną turystyką - prawie pusta :) Zdecydowanie zakochałam się w takiej formie spędzania wakacji. I Pola tak samo, a bałam się, że co minutę będę słyszała klasyczny tekst: nudzi mi sięęęęę... od którego robi mi się słabo ;)

Napiszę Wam o kilku rzeczach, które są w hotelu najbardziej na plus, więc w sumie o wszystkim co możliwe - naprawdę nie znalazłam minusów.

 

PRZESTRONNY POKÓJ

I to z tarasem i balkonem! :) Pokój idealny dla rodziny - jedno łóżko podwójne i rozkładana kanapa. Wszystko wyposażone naprawdę w wysokim standardzie. Schludnie, czysto. Po naszym ostatnim słabym wyborze noclegu nad morzem, Pola po wejściu do łazienki powiedziała: tu nie śmierdzi! Haha - nie pytajcie :D

Wyposażenie pokoju jak i hotelu to takie klasyczne wyposażenie dla każdego hotelu o podwyższonym standardzie. Fajną opcją jest właśnie taras z leżakami, na którym można pochillować.

Pokój jest naprawdę duży, jest klimatyzacja, zestaw do kawy/herbaty - czyli taki standardzik. W łazience również standardowo prysznic.

Jeśli przyjeżdżacie z małymi dziećmi, wystarczy porozmawiać z obsługą hotelu, która z przyjemnością doposaży Wasz hotelowy pokój w takie rzeczy jak np. łóżeczko turystyczne, wanienka, nocnik, podgrzewacze do butelek.

 

 

 

 

 

SALA ZABAW

Wiadomo - must have. Przynajmniej dla Poli. Może dzięki temu nie było marudzenia, bo mogła trochę się pobawić w swoim żywiole. Skakanie do kulek, plastikowe domki do zabawy, masa gier i książek. Wszystko czyste i naprawdę zadbane. Dużo zabawek dla maluszków, więc dzieci w różnym przedziale wiekowym znajdą tam coś dla siebie.

Sala zabaw posiada też własną toaletę więc nie będziecie musieli biegać z dziećmi po całym hotelu :)

 

 

 

 

 

 

 

BASEN

W sumie to by Poli wystarczyło. Wyciągnąć ją z wody to naprawdę wyczyn. Jest wydzielona płytka strefa dla dzieciaków, wodny grzybek, jest jacuzzi, ale moim hitem jest.... basen zewnętrzny na tarasie. Otoczony pięknymi świerkami. Coś niesamowitego. Typowa instagramowa miejscówka, którą człowiek nie może przestać się zachwycać. Baaardzo na plus.

No i wszystko jest naprawdę przemyślane pod kątem pobytu małych dzieci. W strefie basenowej można korzystać z piankowych makaronów czy desek do pływania. 

Można też zakupić na miejscu pieluszki kąpielowe, stroje kąpielowe, zabawki, czepki - no wszystko :) Więc jak czegoś zapomnicie, to spokojnie. Wszystko jest dostępne na miejscu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Świetnym miejscem w strefie Wellness jest też... grota solna. Bardzo odprężający relaks na leżaku, z relaksującą muzyką w tle.

 

 

 

 

 

W strefie SPA możecie oczywiście korzystać z różnych zabiegów, masaży - nie dotarłam tam, miałam trochę małe czasu, ale jeśli profesjonalizm jest na tak wysokim poziomie jak cała reszta... to na pewno warto :)

Są też oczywiście sauny, ale z nich nie korzystałam.

 

 

RESTAURACJA

Jedzenie... to taki najważniejszy punkt w mojej skali hahah :D Jak już jedzenie jest słabe, to opinii o hotelu nic nie uratuje. Lubię jak jest smacznie ale też różnorodnie a tutaj właśnie tak było. Codziennie inne rzeczy do wyboru. Wszystko świeże i czuć że żywność jest dobrej jakości. Jak już moja Pola biega i nakłada sobie dokładki, to naprawdę musi być dobrze. Baaardzo dużo owoców, mega wybór herbat, dość sporo posiłków na ciepło do wyboru i bardzo, ale to bardzo dużo słodkości.

 

 

 

 

 

 

 

 

SIŁOWNIA

A właściwie centrum fitness - powiem Wam, że dawno nie widziałam w hotelu tak dobrze wyposażonej sali treningowej. Są tam dosłownie wszelkie możliwe sprzęty, jest szatnia, węzeł sanitarny. Ogromne lustra, żeby można było udokumentować, że się na sali było - niekoniecznie ćwiczyło :D

 

 

 

Do kilku miejsc nie dotarłam, byłam w hotelu krótko, a że dopisała pogoda to starałam się spędzić czas na plaży. W hotelu jest również kręgielnia i moon club, w którym można potańczyć, wypić drineczki czy zagrać w bilard. Dla fanów sportu, na zewnątrz jest kort tenisowy :)

Jest też na miejscu wypożyczalnia rowerów górskich - możecie wypożyczyć rowery dla całej rodziny, kaski i ruszyć na przejażdżkę.

Ogólnie rzecz biorąc - jest w tym hotelu wszystko, czego trzeba człowiekowi do szczęścia. I to takie idealne miejsce na rodzinny wypoczynek, z dala od zgiełku i turystyki.

Jestem przekonana, że zakochacie się nie tylko w hotelu, jedzeniu, ale też pięknej plaży i wspaniałych okolicznościach natury.

Dla mnie pobyt z Kątach Rybackich - nie chodzi mi tylko o sam hotel, będzie już na zawsze jednym z najpiękniejszych wspomnień...

Dziękuję oczywiście Hotel Tristan&Spa za zaproszenie i ugoszczenie nas na wysokim poziomie. Wizyta u Was pozostanie w mojej pamięci już na zawsze :)

O tym, że w Warszawie otworzyła się nowa Galeria Młociny, wiedziałam już od jakiegoś czasu. Miałam czekać z jej odwiedzinami do czasu aż otworzą tam Primarka, ale nie wytrzymałam. Pojechałam razem z trójką dzieci, by przy okazji zobaczyć czy miejsce to jest dla nich przyjazne.

Wiecie - zakupy z dziećmi rządzą się swoimi prawami. Musi być w miejscu zakupów jakieś miejsce gdzie dzieci się pobawią, gdzie będzie coś stworzone z myślą typowo o nich. Galeria Młociny jest stosunkowo nowym miejscem więc sporo się tam pewnie jeszcze zmieni - na plus. Ale już teraz zachwyca ogromem sklepów, których nie widziałam w żadnej innej galerii i designem. Dla mnie to jedna z lepszych galerii w jakich kiedykolwiek byłam.

Czy Galeria Młociny jest przyjazna dzieciom?

Już teraz mogę stwierdzić, że tak. Odwiedziliśmy dwie strefy, w których dziewczyny spędziły sporo czasu i wybawiły się na całego. Wbrew pozorom - dzieciakom nie trzeba wiele do szczęścia. Wystarczy kawałek przestrzeni i ... wyobraźnia. Dziewczyny bawił się dobrze nawet na pustym parkiecie z desek, a na podeście robił koncert - śpiewały i tańczyły. Ale dobra! Opowiem Wam krótko o tych dwóch strefach dla dzieci, które już działają i czekają na Wasze odwiedziny :)

 

galeria młociny

 

 

 

 

Ogród Zabaw w Galerii Młociny

Jest to strefa bezpłatna, znajdująca się na poziomie 2 w galerii. Punktem głównym w ogrodzie jest świetna instalacja projektu Studio Izabela Bołoz. Pomysłowe, przewrócone wiadro, z którego wyłania się zjeżdżalnia. Wchodzi się do niego od tyłu, po linach. Leżący wielki pędzel i plamy farby, które są ponumerowane i można grać na nich np. w klasy. Całość otoczona jest ławkami, alejkami i mnóstwem leżaków, na których można odpocząć, wypić lemoniadę kupioną w Hali Hutnik, która graniczy z Ogrodem Zabaw. Hala Hutnik jest strefą gastro, więc można tam kupić coś i do zjedzenia do wypicia. Wszystko jest przemyślane w taki sposób, by dzieciaki mogły się bawić, a wy mieli szansę na odpoczynek czy zjedzenie czegoś - nie tracąc ich z oczu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kids Play - strefa multimedialna

No i z tej strefy również nie mogłam ich wyciągnąć - zwłaszcza, że byliśmy w upalny dzień i wewnątrz było znacznie przyjemniej niż na zewnątrz. Przestrzeń Kids Play jest umiejscowiona na poziomie 2 w strefie gastronomicznej. Dzieciaki znajdą tam mnóstwo interaktywnych monitorów, na których mogą pograć w gry typu kółko i krzyżyk, zbieranie jabłek z drzewa do koszyczka. Świetne są gry z programowania, gdzie dzieci muszą zapełnić braki w ciągach obrazków albo dopasować pasujące elementy do pozostałych np. pod względem koloru albo kształtu. Świetne połączenie zabawy i nauki. Są też świetne zabawy sensoryczne. Na samym początku strefy, tuż przy wejściu do niej jest fajna kolorowa mata, która reaguje kiedy po niej chodzimy. Kolory zaczynają pływać i tworzyć różne kształty. Jest tablica z drewnianych korków, do której można przykładać twarz, dłoń i patrzeć jak zostaje na niej odciśnięty kształt.

W strefie Kids Play znajduje się też sporo miękkich poduch i puf, z których można budować, można po nich skakać, wspinać się na nie. Dziewczyny układały z nich wysokie wieże, a potem zbudowały auto. Oczywiście zawsze na koniec wszystko rozwalały i miałam wrażenie, że to jest dla nich najlepszy element całej tej zabawy :D

 

 

 

 

 

 

 

 

CYKLICZNE WYDARZENIA

My byliśmy w tygodniu i nie trafiliśmy na żadne z nich, ale... jakiś czas wstecz, po środku galerii Młociny, stał duży, jednoosobowy balon. Dziecko mogło w niego wsiąść, zostać przypięte pasami i pofrunąć pod sam dach. Obecnie do końca wakacji, funkcjonują Kreatywne Weekendy. Można podczas nich wziąć z dzieckiem udział w zajęciach plastycznych, powariować trochę na Zumbie, albo na przykład zabrać je do świata eksperymentów.

 

NOWOŚCI

Przyznam, że w Galerii brakowało mi jakiegoś większego miejsca dla dzieci, coś na kształt sali zabaw albo po prostu miejsce z kreatywnymi zajęciami. I takie miejsce wkrótce się otworzy. Będzie to Bajkowy Labirynt. I zapowiada się on naprawdę całkiem bajkowo. Wg zapowiedzi, ma być to idealne miejsce dla dzieci w wieku 3-12 lat. Dzieci będą mogły korzystać ze zjeżdżalni, trampolin, z ninja parku czy z zabawek edukacyjnych. Będzie tam można również zostawić dzieci same albo zorganizować im urodziny z opieką animatora.

 

Rzeczą, której dla Was nie sprawdziłam (ale zrobię to przy następnym razie), są pokoje matki z dzieckiem. Jak tylko wybiorę się tam drugi raz - zaktualizuję ten wpis o te informacje. Aczkolwiek taki pokój na pewno jest i istnieje i patrząc na całokształt galerii a nawet wygląd łazienek - podejrzewam, że jest odpowiednio dostosowany. Ale to jest jeszcze do sprawdzenia przez inspektor Mamalę :P

 

Podsumowując...

Gdyby patrzeć na Galerię Młociny pod kątem po prostu galerii - nie wiem czy nie znalazłaby się na podium wśród wszystkich galerii, które miałam okazję widzieć. Może to ten powiew nowości, może fakt, że jest po prostu piękna i w moim guście. Może fakt, że jest tam ogrom fajnych sklepów i nie ma ścisku - budynek jest naprawdę duży, jest w nim sporo światła, jest przestrzeń, która mimo, że jest zamknięta - można wziąć w niej oddech.

 

 

 

 

 

 

 

 

Pod kątem miejsca przyjaznego dzieciom - uważam, że już jest bardzo dobrze i oceniam wszystko na plus. Czekam tylko jeszcze na konkret w postaci Bajkowego Labiryntu i będę w pełni usatysfakcjonowana :) Mimo, że Galeria Młociny jest położona daleko ode mnie - mam zamiar tam wracać. Te, do których mam blisko już mi się opatrzyły no i przyznam, że pod względem ilości i różnorodności sklepów, Galeria Młociny bije inne na głowę. No i naprawdę przyjemnie jest w niej przebywać, serio. Mówię to ja - osoba, która nie za bardzo lubi chodzić po galeriach.

Jestem ciekawa czy po mojej rekomdenacji, wybierzecie się sprawdzić to miejsce. A może już tam byliście? Koniecznie dajcie znać, jakie są Wasze odczucia :) Ściskam ciepło!

Mamala

To był wspaniały weekend. Mnóstwo emocji, rodzinnego ciepła i wspólnego czasu. Wieliczka pozostanie w moim sercu już na zawsze - i wrócę do niej na pewno!

Mało mamy czasu i możliwości, by podróżować gdzieś we troje. Ostatnio pojawiły się jednak opcje pozwalające nam na chociaż takie krótkie 3 dniowe wycieczki. Korzystamy z tego, a właściwie... dopiero się rozkręcamy :P Ostatnio np. nocka i poranek w Krakowie, a potem kierunek Wieliczka. Obecnie - 4 dniowy trip do Łeby. Polska jest piękna - i chciałabym móc zobaczyć jak najwięcej jest zakątków.

Wycieczkę do Wieliczki mieliśmy zaplanowaną. Mieliśmy wyruszyć w piątek rano, ale w czwartek wieczorem spontanicznie zapakowaliśmy auto i wpisaliśmy w nawigację kierunek Kraków. Spędziliśmy tam noc i poranek. Po zaliczeniu seansu Króla Lwa i obiadku ruszyliśmy w stronę Wieliczki. Z czym się Wam ona kojarzy? Z solą? Z kopalnią soli? Może z tężniami? Pewnie tak. Ja jednak przez ten krótki czas, odkryłam w Wieliczce dużo, dużo więcej. Urokliwe zakamarki, przepiękne budynki i wspaniały klimat, który aż się prosi o to, by zostać w tym miejscu na dłużej. My nie mogliśmy sobie na to pozwolić, dlatego wykorzystywaliśmy każdą godzinę i minutę na to, by zobaczyć jak najwięcej.

Hotel, w którym się zatrzymaliśmy to Hotel Grand Sal na terenie Kopalni. Przez cały weekend mieliśmy tam zaparkowany samochód i wszędzie chodziliśmy z buta, bo wszędzie było tak blisko. Hotel bardzo fajny, przytulny. Miła obsługa, komfortowe pokoje, pyszne jedzenie ( zwłaszcza kolacje !!! ). Polecam też kąpiel solankową w jacuzzi. Połóżcie się, zamknijcie oczy i... odpłyńcie na moment :) Przed hotelem jest piękna fontanna, a wszystko otoczone jest cudownym, zielonym parkiem.

 

 

 

 

 

Trochę sobie w hotelu odpoczywaliśmy, ale wiadomo... jest lato! Nie ma co siedzieć w pokoju i nie wynurzać nosa. W piątkowy wieczór spacerowaliśmy, jedliśmy pizzę, lody w plenerze. Podziwialiśmy architekturę, skręcaliśmy w tajemnicze uliczki. Delektowaliśmy się spokojnie płynącym czasem, bo już w sobotę miało się zrobić niezwykle aktywnie. Większość osób zahacza jedynie o Wieliczkę, żeby zwiedzić Kopalnię i tyle. Ja próbowałam traktować Kopalnię jako jeden z punktów ( oczywiście nie mogłam się go doczekać najbardziej), ale chciałam też zobaczyć coś więcej. Chciałam zobaczyć duszę tej miejscowości i... udało mi się.

 

 

 

 

 

Następny dzień rozpoczęliśmy śniadankiem w hotelu, a potem ruszyliśmy odkrywać najbardziej pożądane w Wieliczce atrakcje. Zaczęliśmy od Tężni Solankowej. Tężnie mamy też w naszym rodzinnym Inowrocławiu, więc to dla nas chleb powszedni, ale... zawsze to inne miejsce, kształt, inne okoliczności. Pogodę mieliśmy piękną. Wyobraziłam sobie kilka kadrów, którymi chciałabym oddać piękno tężni, które zawsze fascynowały mnie swoją konstrukcją - trochę pomęczyłam mojego F. ale... udało się! Spacer obok tężni to zawsze nie tylko fajne wrażenie wizualne, ale przede wszystkim prezent od siebie dla swojego zdrowia - sól skraplająca się na gałązkach oczyszcza nasze drogi oddechowe i zdecydowanie sprawia, że oddycha się po prostu lżej i lepiej. Mam z tym ostatnio trochę problemów, więc cieszę się, że w końcu mogłam oddychać pełną piersią.

 

 

 

 

 

 

 

Prosto z Tężni Solankowej, poszliśmy pod Szyb Daniłowicza, gdzie miał czekać na nas przewodnik z grupą osób, z którymi mieliśmy zwiedzać Kopalnię Soli. Byliśmy z dzieckiem więc wybraliśmy trasę zwaną Odkrywamy Solilandię. Już w drodze do Wieliczki pisaliście mi o tej atrakcji  wyrażając jeden wielki zachwyt - z gwarancją, że dziecko będzie zafascynowane i szczęśliwe :D Także coś było na rzeczy.

Gdybyśmy byli bez Poli, zapewne zdecydowalibyśmy się na Trasę Turystyczną bądź Górniczą. Podczas takich tras, dostaje się kask, lampę, odpowiedni ochronny strój i podczas zwiedzania uczestnicy biorą jednocześnie udział w wydobywaniu soli czy wyznaczaniu dróg w ciemnościach - z chęcią się kiedyś na coś takiego wybiorę.

Bilety najlepiej kupić online. Kolejki są naprawdę długie, a jeśli wykupisz wcześniej bilet, to staniesz w specjalnej kolejce. Jeśli chodzi o trasę Solilandi, to niestety nie można ich kupić internetowo, ale trzeba je zarezerwować. Jeśli najpierw wybierzecie się do Kopalni to zachowajcie bilety, bo z nimi wejdziecie na Tężnię za niższą cenę.

 

 

 

 

Szczerze? Cieszę się, że wybraliśmy trasę dedykowaną dzieciom - nigdy w życiu nie powiedziałabym, że można w taki fajny sposób oprowadzić dzieci po Kopalni i przy okazji "sprzedać" im tyle ciekawostek. Oprowadzał nas Górnik, który zwracał się bezpośrednio do dzieci, robił im różne wyzwania, zagadki - np. moja Pola niosła na szyi przez całą wycieczkę herb, który potem był gwarancję tego, że dojdziemy do królestwa Skarbnika... Inne dziecko zaznaczało napotkane rzeczy na swojej mapie. Po drodze spotkaliśmy śpiącego Soliludka, który przejął jako przewodnik część trasy, a dzieciaki wpatrywały się w niego jak zaczarowane! Dobra - dorośli też :D

 

 

 

 

 

 

 

Byłam zafascynowana tym, w jaki sposób skonstruowana jest Kopalnia, ale głównie opowieściami o tym, jak kiedyś wyglądało funkcjonowanie w niej. Na początku do Kopalni schodziliśmy schodami... 130 metrów pod ziemię. Pokonaliśmy ich chyba około 600. Chodziliśmy po Kopalni krętymi korytarzami ( jest ich ok. 250 km), mijaliśmy solne rzeźby, jeziora, komory, kaplice - np. kaplica Świętej Kingi, którą znałam zawsze jedynie z pocztówek. Kryształowe żyrandole, płaskorzeźby na ścianach i spora przestrzeń wkoło, która powala swoim ogromem. Po drodze mijaliśmy różne rzeźby, które przedstawiły historię ludzi pracujących niegdyś w Kopalni.

 

 

 

 

 

 

 

 

Trasa z przewodnikiem miała swój finisz po dotarciu do Skarbnika - mimo, że mam 26 lat, dotarcie do niego i zobaczenie tak magicznego miejsca, totalnie mnie wbiło w podłoże. Skarbnik poprosił herby, wziął Polę i drugą dziewczynkę za rękę i wprowadził nas na ogromną powierzchnię pełną świateł, z rozbrzmiewającą muzyką i śpiewem dziecięcych głosów: Solilandia, Solilandia... coś wspaniałego! Polcia z koleżanką dostały sztabki soli, i tak co chwilę za zrobione zadania, pozostałe dzieci również je dostawały.

 

 

 

Po skończeniu naszej trasy zjedliśmy jeden z lepszych obiadów w naszym życiu w podziemnej Karczmie. Zjadłam tam najlepszego Devolay'a na świecie i jedną z lepszych pomidorówek :D

 

 

Na koniec czekał nas już tylko spacer do... windy. Trochę mnie to zestresowało, bo ogólnie nie lubię wind, a już takich ciasnych i pod ziemią... ale to też zaliczyłam do fajnych przeżyć - Pola się chichrała ja udawałam, że jestem totalnie wyluzowana jadąc w górę :D Po wyjściu z windy, przeszliśmy jeszcze przez sklep, w którym zapatrzyliśmy się w pamiątki.

Musieliśmy trochę odsapnąć w hotelu po tak intensywnym zwiedzaniu od samego rana. Wybraliśmy się na kąpiel solankową, zjedliśmy obłędnie pyszną kolację i... poszliśmy na wieczorny spacer. Zabraliśmy Polę na wesołe miasteczko i w momencie, w którym weszliśmy na Diabelski Młyn i byliśmy na samej górze, całe niebo rozświetlił pokaz fajerwerków. Śmiałam się i krzyczałam jak dziecko, było wspaniale i tak.. filmowo, bajecznie.

W niedzielę rano zjedliśmy śniadanko, poszliśmy jeszcze na spacer i ruszyliśmy do Aqua Parku w Krakowie a potem na obiad do Kompanii Kuflowej pod Wawelem. Do auta pędziliśmy w rozszalałą ulewę i wichurę i... pojechaliśmy z powrotem do Warszawy. W trasie, przypomniało mi się, że w barowej lodówce w pokoju hotelowym, zostawiłam kupioną w Kopalni... czekoladę z solą i truskawkami! Ogromnie ubolewam, bo jedną zdążyliśmy zjeść w hotelu i nigdy nie zapomnę tego smaku!

Podsumowując - korzystaliśmy ile tylko się dało przez tak krótki czas. Chcieliśmy też mieć z tego pamiątkę, więc staraliśmy się zrobić trochę fajnych kadrów. Zdjęcia może nie oddają aż tak klimatu jaki tam panował, bo trzeba to przeżyć żeby to poczuć. Mamy jednak nadzieję, że dzięki zdjęciom, a przede wszystkim dzięki relacji na stories (po której dostawałam setki wiadomości z zachwytami ) pozwoliliśmy Wam się choć trochę poczuć tak jjak my. A przede wszystkim, że zachęciliśmy Was tym do zorganizowania podobnej wycieczki.

Dajcie znać czy byliście kiedyś w Wieliczce i co ciekawego udało Wam się w niej odkryć :) Uściski :*

Za nami cztery intensywne lata. Cztery lata, które daliśmy sobie na rozkręcenie swoich biznesów, kupno mieszkania. Udało się, choć nie powiem - momentami było mega ciężko.

Mieliśmy jasno wytyczony cel i wiedzieliśmy, że nie możemy ulegać pokusom, jeśli naprawdę chcemy kupić to mieszkanie, mieć pieniądze na wkład, urządzenie itp. Odkładaliśmy każdy grosz, a co za tym idzie przez cztery lata nie byliśmy razem na żadnych wakacjach we troje. Najpierw nie było kasy, później kiedy założyliśmy firmę, nie było kiedy wziąć wolnego. W tym roku udało się zorganizować inne osoby do pracy, wypożyczyć auto, wyleczyć w ostatnich godzinach Polę ( wiecie, moc pozytywnego myślenia :P )  i... ruszyliśmy. Nad nasze polskie morze!!! :)

No kocham no. Miłością wielką. I chyba pierwszy raz byłam nad morzem w taką pogodę i o takiej porze. Ale to nic. I tak było meeeega! Hotel, jedzenie, widok morza, plaża, spacery i przede wszystkim - totalny luuuz, żadnych spin, spokój i oderwanie się od codziennych obowiązków. Nawet Pola nie strzelała fochów. I nawet F. Ba. Nawet ja :D Powinnam chyba zacząć to wyliczanie od siebie haha. Ale rozumiecie o co mi chodzi? Codzienność to taka rutyna. Wstajesz, odprowadzasz dziecko do przedszkola, pracujesz, odbierasz, jecie coś, bawicie się, wraca On, kąpie się... a na wakacjach. Całe dnie razem, nikt nie ma niczego z tyłu głowy, nikt nie musi zerkać w telefon, nikt nie ma czegoś do załatwienia. Te wakacje to było prawdziwe życie chwilą, tu i teraz. Delektowanie się sobą, swoją obecnością. No i jedzeniem rzecz jasna. Co oczywiście po mnie teraz widać, bo jakby inaczej.

Sopot!

Zanim dojechaliśmy do Ustki, obowiązkowo musieliśmy zrobić mały przystanek w Sopocie. Koooocham to miasto. Mam do niego ogromny sentyment, bo to właśnie wypad do Sopotu był pierwszym romantycznym wyjazdem po miesiącu związku z moim F. Miałam wtedy 18 lat... A w tym roku kończę ... 25! Jak ten czas szybko leci. To na plaży w Sopocie, leżeliśmy, sączyliśmy %%% i rozmawialiśmy o tym jak fajnie będzie przyjeżdżać tu z naszymi dziećmi. Znaliśmy się dosłownie chwilę... ;)

 

 

 

 

 

 

Ustka...

Byłam w tym mieście po raz pierwszy. I na pewno nie ostatni. Chciałabym tutaj przyjechać w sezonie letnim... to nadmorskie miasteczko ma w sobie jakiś taki niepowtarzalny klimat, coś czego nawet nie umiem ubrać w słowa. Co prawda spacery były ekspresowe, bo wiało tak, że Pola jak tylko słyszała, że ma wyjść z hotelu, robiła się sztywna i wydawała z siebie dziwne dźwięki + "ooooo ( ale takie wkurzone oooo), znowu na plażę.... no dobra, mogę iść .... na chwilę." - o dziękuję Ci dziecko, jakież to miłe z Twojej strony. Ale wracając do tematu. Kto oglądał stories ten widział, że ładna pogoda przywędrowała do Ustki w nasz ostatni dzień. Zapakowani już w aucie, podjechaliśmy bliżej plaży, zwiedziliśmy port, cyknęliśmy kilka zdjęć, a samowyzwalacz uwiecznił na plaży naszą świętą trójcę. Słońce było cudowne, wiatr ustał... piękne pożegnanie.

 

 

I wiecie co? Jarałam się każdego dnia. Każdym promieniem słońca, każdą muszelką na plaży, każdym spacerem, wszystkim. Odpalałam czasem kamerkę, żeby uwiecznić kilka chwil, wcale nie na blog, a do mojego prywatnego Archiwum X na komputerze :D Fajnie będzie sobie do tego wrócić, jak człowiek będzie siedział już w bujanym fotelu i jadł bezkarnie ciastko, nie musząc potem odpalać Turbo Spalania. Ustka na zawsze zapadnie w mojej pamięci, bo pozwoliła mi złapać oddech, wyciszyć się, naładować akumulatory... no i przede wszystkim dlatego, że to właśnie w Ustce były nasze pierwsze wakacje... pierwsze w takim składzie.

 

GRAND LUBICZ

Raj. Naprawdę. Hotel to był raj i wiedziałam to już w momencie, w którym zdradziłam Wam gdzie jedziemy i dostałam nagle multum wiadomości: jakie tam mają jedzenie! Jak tam jest fajnie! Spodoba Ci się! - żadnej negatywnej opinii. I rzeczywiście mi się spodobało. Ba! Wszystkim się spodobało. Pola do tej pory przeżywa, że ona chce jeszcze do hotelu. A wracając z Ustki, stwierdziła, że nie chce nic z maca tylko chce jeść nożem i widelcem w restauracji. Ale to mnie akurat nie cieszy, bo teraz by sprostać jej wymaganiom, muszę chyba podwoić swoją pensję ;)

Mieliśmy pokój familijny, Pola miała swoje łóżko, czekał na nią szlafroczek, mydełko dla dzieci, laczuszki. Nie miała ze sobą nic prócz plecaczka z Peppą, ale atrakcji było tyle, że szczerze mówiąc wcale jej niczego nie brakowało. Pokój był naprawdę ogromny, łazienka przecudna, łóżko wygodne. Jak to w hotelach 5* wszystko co potrzebne do przetrwania, w tym żelazko - było.

 

 

 

 

 

 

 

Ogólnie plan był taki, że codziennie chodzę ćwiczyć, a Pola codziennie chodzi na jakieś zajęcia. Wyszło tak, że po spacerach i dłuuuugich wariacjach w basenie, nie miałam już nawet ochoty myśleć o jakiejś zumbie itp. Na wstępie dostaliśmy rozpiskę, co dzieje się każdego dnia. Było tego naprawdę sporo. Dyskoteki dla dzieci, zajęcia z piaskiem kinetycznym, zumba itp. Pola skusiła się na zajęcia z piaskiem i szczerze mówiąc byłam z niej taaaaka dumna, że tak fajnie się to zaangażowała :D W hotelu są animatorzy, można zostawić dziecko na zajęciach z nimi, ale my byliśmy siebie tak spragnieni, że wszędzie chodziliśmy razem i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby w pierwsze wakacje zostawiać mojego Polduna bez nas. Zresztą Pola była tak grzeczna i kochana, że nie mogliśmy się na nią napatrzeć.

 

 

 

 

 

 

Odnośnie basenu - to był raj dla każdego z nas. Hotel posiada basen rekreacyjny ze zjeżdżalnią i sztuczną rzeką, basen sportowy 4 torowy, brodzik dla dzieci z atrakcjami wodnymi i .... uwaga ( !) - basen solankowy VIP wraz z basenem zewnętrznym... to jest dopiero kosmos! Co prawda na ten basen można wchodzić tylko ze starszymi pociechami, ale chodzi tutaj o kwestię, że basen ten jest zarówno strefą, w którym obowiązuje cisza. Wytłumaczyliśmy jednak Polce o co chodzi i weszliśmy z nią na 10 minutek - ratownik pokazał tylko Polce, żeby była cichutko i rzeczywiście, dziecię moje zachowało się naprawdę ładnie. W hotelu są również łaźnie i sauny, z których korzystał tylko F. - ja musiałabym iść sama, on musiałby zostać z Polą, a ja sama z takich rzeczy nie korzystam - częste zawroty głowy, wiecie, nie chcę gdzieś samotnie paść i umrzeć ;)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

No dobra nie będę już więcej czekać. Co mi tam. Muszę się przyznać, że najlepiej wspominam ... jedzenie! :D Ale nie to, że pojechałam tam jakaś wygłodniała, nie. Jadąc tam, co chwilę pikały mi wiadomości: Ala, jakie tam jest jedzenie! Myślę sobie... pisze mi to już któraś z rzędu osoba, to może rzeczywiście coś w tym jest. No i byłoo... słuchajcie. Minęło już kilka dni od powrotu, a my z F. wciąż rozmawiamy o tym jakie tam wszystko było dobre :D Ogromny wybór, wszystko najwyższej jakości. No nie ma opcji, żeby ktoś tam nie znalazł czegoś dla siebie. Ryby, warzywa, tortille, makarony, sery, wędliny, przeróżne pieczywa, masa różnych ciast, ryże, makarony. No i HIT! Kuchnia LIVE COOKING. Codziennie inny przysmak. Pierwszego dnia była kuchnia tajska i objadłam się makaronem z owocami morzami. drugiego dnia skorzystał mój F. i skusił się na burrito, a trzeciego dnia o ile mnie pamięć nie myli, razem z Polcią skosztowałyśmy carbonary. Rano były przygotowywane omlety, ale je mam na co dzień, więc buszowałam przy szwedzkim stole. Zazwyczaj robiłam sobie śniadania 2 częściowe :D Na 1 rzut pieczywo, pasty jajeczne, twarożki, a na drugi słodkości czyli pancakesy, kawałeczek ciasta. Ooooo matko, aż ślinka mi pociekła. Musze tam wrócić, choćby dla jedzenia! ;)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na ostatnim ( piątym ) piętrze hotelu znajduje się restauracja, która... obraca się wokół własnej osi. Objedzeni jeszcze śniadaniem, poszliśmy się tam dobić deserem. Zjadłam najpyszniejszą szarlotkę na ciepło z lodami i bitą śmietaną, i promise! Oddałabym wiele, by móc ją zjeść TU i TERAZ. Ale muszę się zadowolić kromką chleba. A co. No ale wracając do tematu Panoramy - obłędny widok i obłędne desery.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Cóż jeszcze mogę Wam opowiedzieć o tym miejscu - dodam, że tutaj naprawdę nie można się nudzić, nawet jeśli mielibyśmy przez tragiczną pogodę siedzieć w nim 24 na dobę. Jest kręgielnia, jest siłownia, są ekstra zajęcia, cudowne restauracje, baseny, sauny, sale zabaw... o, właśnie! Sala zabaw - Pola nie mogła się ich doczekać i była zauroczona kiedy do nich weszła - w jednej odbywają się zajęcia, ale można też bawić się kiedy ich nie ma - a jedna to typowy małpi gaj. W nim nie było nas za długo, bo Pola o wiele bardziej wolała basen, z którego mogłaby w ogóle nie wychodzić.Ogólnie hotel oceniam na prawdę wysoko. Szczerze mówiąc, niczego mi nie brakowało. Pokoje były codziennie sprzątane, było pięknie, czysto i przyjemnie.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rankiem wstawaliśmy, chodziliśmy na śniadanie, po śniadaniu zazwyczaj wybieraliśmy się na spacer, po spacerze na basen, a po basenie na lunch... po lunchu zazwyczaj odkrywaliśmy uroki hotelu: sale zabaw, zajęcia, Panorama, znów basen, na końcu kolacja... :) Po kolacji szaleliśmy w pokoju, było naprawdę bardzo miło i nie mogliśmy przestać się sobą cieszyć, seeerio... byliśmy tacy spokojni, oderwani od codzienności. Poli też się udzieliło - i klimat hotelu i nasze nastroje. Nie gonił nas czas, liczyła się tylko wzajemna obecność i jaranie się chwilą. Pierwszej nocy, mimo pobudki o 5, siedzieliśmy z F. do prawie 4 nad ranem. Nie mogliśmy się nagadać... Bardzo mi tego brakowało.

I wiecie co? Teraz rozumiem. Przypomniało mi się jak zawsze moi rodzice zachowywali się na wakacjach. Niby byli tacy sami, ale był w nich jakiś taki innego rodzaju spokój. Teraz rozumiem. Codzienność naprawdę potrafi dać w kość i nawet ciesząc się każdym dniem i będąc pozytywnie nastawionym do życia - jesteśmy po prostu przemęczeni. Uroki dorosłego życia. Na wakacjach można zapomnieć totalnie o wszystkim i żyć chwilą tak naprawdę. Co prawda prowadząc firmę, nie można sobie ot tak wyłączyć telefonu, zwłaszcza, że F. nie może sobie wziąć wolnego, tylko ktoś musiał pracować za niego. Ja z kolei praktycznie codziennie jestem w szale e-mailowym i telefonicznym, ale wszystkie najważniejsze sprawy dopięłam na ost. guzik własnie po to, by nie czuć na tym urlopie, że właśnie coś powinnam zrobić. Totalny luz. Wieczorami odczytywałam e-maile, ale na szczęście akurat w te dni, nie było to nic takiego, co nie mogłoby chwilę poczekać na moją odpowiedź...

Apetyt wzrasta w miarę jedzenia. O ile nie mam w głowie jakiś materialnych celów typu nowe auto, czy torebka, tak mam ogromne pragnienie by móc pozwalać sobie od czasu do czasu na jakąś podróż. Po powrocie z Ustki zainstalowałam sobie na telefonie appkę, w której pokazywane są promocje na loty i hotele i jestem rozwalona faktem, za jak małe, naprawdę MAAAAŁE pieniądze, można sobie gdzieś odpoczywać nawet przez tydzień! Teraz mój plan jest taki, by uporać się z urządzaniem mieszkania i o ile wszystko będzie tak być powinno - zainwestować w swój rozwój właśnie poprzez podróżowanie. Z mieszkaniem czeka nas jeszcze sporo pracy, ale kto wie. Może uda wyskoczyć się gdzieś w wakacje? Trzymajcie kciuki! A jeśli sami chcecie się wybrać do Ustki, to ofertę hotelu znajdziecie na stronie Grand Lubicz.

 

PS: Zanim zaleje Was fala zdjęć, uprzedzę pytania, bo po doświadczeniu ze stories, wiem że padną :D Dwuczęściowy strój Poleczki to łup ze sklepu KiK - mamy jeszcze ten sam wzór ale jednoczęściowy. Nie ma go jednak na fotach, bo aparat w każde miejsce braliśmy tylko raz :) Tunika z pomponikami i kurtka zimowa to zara i muszę Wam powiedzieć, że to dwa najlepsze łupy warte swojej ceny. Prane już milion razy i nie dzieje się absolutnie nic. Oczywiście kurtka po zimie będzie na sprzedaż :P Tunika pewnie też :) Aha! Zielona parka z wyszywanymi kwiatami na rękawie ( moja ) to również KiK. Szary golf z zary to mój ulubieniec, który noszę ciągle jakoś od... października :D To na tyle. Jak coś to pytajcie!

A teraz foto rilejszyn :P

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Od zawsze powtarzam, że jeśli już wydawać na coś pieniądze, to zdecydowanie lepiej wydawać je na podróże niż na odzież, gadżety czy inne materialne pierdy. Podróże to zdecydowanie coś, na co wydajemy pieniądze, ale zyskujemy nie tylko wspomnienia, a również wiedzę i nowe doświadczenia. Podróże rozwijają - i nie sądzę, by ktokolwiek śmiał temu zaprzeczyć.

Odkąd pamiętam uwielbiałam ten dreszczyk emocji i ekscytacji, kiedy razem z F. wsiadaliśmy spontanicznie w auto i obieraliśmy sobie jakiś kierunek w naszej pięknej Polsce. Byliśmy małolatami, nie mieliśmy większych zobowiązań, a pieniędzy jak to młodzi bez większych wydatków, mieliśmy zawsze tyle, by móc pozwolić sobie na spontaniczne wyjazdy i wiele innych atrakcji. Kiedy urodziła się Polka, a my przeprowadziliśmy się do Warszawy - zaczęło się prawdziwe życie, jazda bez trzymanki - nie było mowy o żadnych większych wyjazdach. Nie było na to ani czasu ani funduszy. Jesteśmy jednak już na ostatniej prostej i mam nadzieję, że niedługo wrócimy do tego, co tak niesamowicie dobrze na nas wpływa - do wojaży po Polsce i nie tylko. Ja jednak zrobiłam krok naprzód nieco wcześniej, bez F. Ale za to z kimś innym... z Izą i Patrycją ( to ona zrobiła te wszystkie cudowne zdjęcia!) - dwiema osobami, które tak samo jak i ja miały przeogromną ochotę zostawić swoje szarańcze w domu i po prostu - wyjechać! Ach ja wiem, że to takie wyrodne, że po co sobie dzieci robić, skoro się je ma potem zostawiać - ale my żyjemy po swojemu, nie patrząc na to: co inni powiedzą! I jak chcemy od dzieci odpocząć i jest możliwość - to korzystamy! Ba! I całkiem dobrze się przy tym bawimy!

Ale czym jest projekt #kierunekswiat ?!

 

 

Projekt #kierunekswiat, narodził się właśnie wtedy, kiedy rozmawiałyśmy we trójkę przez telefon i postanowiłyśmy, że musimy zrobić coś odjazdowego! Że chcemy więcej od tego życia! Chcemy więcej przeżyć, więcej zobaczyć - i wszystko to pokazać Wam! Na instastory, na zdjęciach na instagramie, na blogu... Chciałyśmy zacząć od czegoś małego, więc wybrałyśmy sobie szybki, spontaniczny, krótki wyjazd na Festiwal Kwiatów. Wciąż jednak nie wiedziałyśmy jak nazwać nasz tajemniczy projekt. #babskiewojaze? Nieee! Przecież będziemy wojażować też z dziećmi, z rodziną, nie zawsze tak po babsku! No i co chcemy zwiedzać? Polskę, a może ogólniej... Europę? Nie! My chcemy zwiedzać... świat! Wierzcie mi - dawno nie widziałam takiej burzy mózgów. Słowa leciały jak czytane ze słownika, synonimy, podobne wyrażenia, łączenie różnych opcji - ilekroć na coś wpadałyśmy i myślałyśmy, że to jest to - okazywało się, że nie... coś mi tutaj nie pasuje ( zwłaszcza mi ciągle coś nie pasowało) - i nagle OLŚNIENIE! #kierunekswiat - każda poczuła w serduchu na dźwięk tych słów, że to jest to. Po prostu.

Trzy różne spojrzenia na świat...

 

Wiedziałyśmy, że nasz projekt będzie czymś niesamowitym - głównie dlatego, że każda relacja z podróży będzie u każdej z nas inna - każda z nas ma inne spojrzenie na świat, zwraca uwagę na inne rzeczy. Patrycja to miłośniczka wnętrz, architektury, pięknych zdjęć. Iza zwraca uwagę na detale, kocha fotografować naturę, piękne budynki. Ja jestem marzycielką. Z podróży wynoszę doświadczenia duchowe, skupiam się na chłonięciu każdej chwili ( nie do końca mi się to jednak udało, ale o tym za chwilę) - o wiele baczniej obserwuję ludzi, ich szczęście ( lub jego brak) niż budynki, kwiaty itp. I właśnie dlatego, Wy moi drodzy czytelnicy, wyniesiecie w naszych podróży równie dużo jak my - czytając za każdym razem trzy totalnie różne spojrzenia na jedną i tą samą wyprawę...

Kierunek --- > Ogrody Keukenhof

 

 

Na początek wybrałyśmy coś "małego". Szybki, spontaniczny wyjazd - zwiedzanie ogrodów Keukenhof i Amsterdamu. Jarałam się jak małe dziecko. O biurze podróży itp. opowiem Wam za chwilę. Tutaj chciałabym Wam powiedzieć nie tyle co o całej wycieczce, a o samych ogrodach - relacja z Amsterdamu pojawi się w osobnym wpisie.

 

 

Ogrody Keukenhof to jedna z największych atrakcji w Holandii, do którego zjeżdżają turyści z całego świata. Powierzchnia ogrodów jest ogromna i naprawdę nie ma opcji, żeby przez kilka godzin dotrzeć wszędzie, wszystkiemu się przyjrzeć, wszędzie się zatrzymać. Ogród rozciąga się na 32 hektarach ziemi - kosmos! 32 hektary pokryte kwiatami, pięknymi alejkami, wodą. Gdyby jeszcze przyjrzeć się nieco liczbom, to internety "mówio", że wiosną na tym obszarze rozkwita aż... no ile, no ile? SIEDEM MILIONÓW kwiatów cebulowych: tulipany, narcyzy, hiacynty, krokusy. Serio, nie jestem jakąś wielką fanką kwiatów, która czyta o nich książki itp. ale jestem kobietą - to wystarczy, by czuć się w takim ogrodzie jak w raju. Z kolei dla tych, dla których kwiaty są pasją - to będzie raj na ziemi i kwiatowy orgazm w bonusie :P Widziałam jakie szczęście malowało się na twarzach tych, dla których kwiaty są naprawdę ważną częścią w ich życiu.

Sam ogród robi wrażenie, że już na wejściu - nie chodzi tylko o kwiaty, ale o cały klimat. Wiedziałam od początku, że jeszcze kiedyś tutaj przyjadę - nieco bardziej wypoczęta, na własną rękę ze swoją rodziną - żeby wśród tych kwiatów posiedzieć, zjeść coś, i chłonąć każdą minutę. Wycieczki objazdowe mają ograniczony czas, a nasze zwiedzanie ogrodów było jak wpełznięcie paparazzi, którzy fotografują każdą najmniejszą pierdołę :D Momentami same z siebie nie mogłyśmy ze śmiechu. Iza co chwilę zatrzymywała się, robiąc pierdyliard zdjęć jednemu kwiatkowi, Patrycja była gdzieś zawsze 10 kroków przed nami, a ja ledwo widziałam na oczy ze zmęczenia i narzekałam, że nikt nie chce mi zrobić fajnego zdjęcia wśród tulipanów. Weźcie sobie jednak na nas poprawkę - my czasem tak marudzimy "dla jaj", zwłaszcza ja robię zawsze za błazna, który niby strzela foszki, niby się obraża - ale to wszystko jest w formie żartu, żeby rozbawić innych :)

Spacerowałyśmy pośród tych kwiatów, śmiałyśmy się z masy rzeczy: z dziwnie pozujących ludzi, z ludzi kładących się w chodakach do fot. A śmiech ten przerywany był co chwilę jakąś ciszą, zachwytem, chłonięciem chwili, przyglądaniu się kwiatom, chodakom małym i większym, cudownym różowym drzewom.

Ogród może zwiedzić każdy, czynny jest każdego roku - od końca marca, do połowy maja, siedem dni w tygodniu :) Naprawdę warto i nie jest to też wypad za kwotę 4 cyfrową, także myślę, że na spokojnie wielu z Was może sobie na takie coś pozwolić, zwłaszcza, że nie mamy tam aż tak daleko. Aha! Można było w ogrodach zostać dłużej na pięknym wydarzeniu jakim jest Parada Kwiatów - my jednak wybraliśmy wycieczkę, w której miałyśmy też zwiedzanie Amsterdamu, dlatego zawinęłyśmy się przed Paradą. Nie widziałyśmy sensu, żeby być w Holandii, cały dzień w ogrodach i nie zobaczyć Amsterdamu. Więcej szczegółów na pewno dowiecie się z relacji Izy i Patrycji - ja nie widzę sensu, by pisać coś więcej w tym temacie, zdjęcia powiedzą wszystko. Chciałabym Wam jeszcze powiedzieć o centrum turystyki, z którym miałyśmy przyjemność "wojażować" ;)

 

 Biuro Podróży Oskar

 

Przyznam, że nigdy wcześniej o nich nie słyszałam. Ostatni raz podróżowałam autokarem chyba na wycieczce do Paryża, później nie szukałam już takich wrażeń. Przyzwyczaiłam się do jazdy autem, ewentualnie przemieszczenia się gdzieś dalej samolotem - ale autokar? No ale stało się. Przyznam, że byłam podekscytowania maksymalnie i wcale nie był mi straszny czas jaki spędzę w autokarze. Wertowałam na stronie jak szalona, jaki są autokary itp. i byłam pewna, że jazda będzie na 100 % komfortowa. Nieco się przeraziłam kiedy okazało się, że razem z Pati wyruszamy z Wawy w piątek o godzinie... 14! Iza ok. 20 wsiadała dopiero w Poznaniu - to właśnie tam miałyśmy jedną, jedyną przesiadkę. W Wawie czekał na nas piętrowy ( jupiii jejj!) autokar, a my dostałyśmy siedzenia na górze na samym przodzie. Jarałam się jak dziecko i całą drogę patrzyłam przed siebie, nie mogąc się nadziwić jak ciekawa może być podróż, kiedy ma się tak zajebistą perspektywę i widok. Modliłam się jedynie oto, żeby w autokarze następnym były gniazdka do ładowania telefonu - wyobrażacie sobie taką podróż całkowicie offline?! Co ja bym miała robić tyle godzin w drodze powrotnej?! Ale przesiadka w Poznaniu okazała się najlepszym co mogło nas spotkać - autokar wręcz luksusowym. Skórzane siedzenia, tablety w zagłówkach, gniazdka, wejścia usb i... dacie wiarę, że żadne inne autokary w Polsce nie mają takiej przestrzeni na nogi?! Serio, serio. Czułyśmy się jak w samolocie. Kierowcy - żyć nie umierać, zwłaszcza, że znów dostałyśmy miejsce na przodzie, czyli bezpośrednio za nimi - mili, przystojni, sympatyczni. Chciało się jechać i jechać...

Warto też wspomnieć o przewodniczce. Można się było od niej naprawdę mega dużo dowiedzieć, nie tylko podczas zwiedzenia Amsterdamu, ale ogólnie podczas jazdy autokarem, kiedy zaskakiwała nas wieloma nowinkami na temat Holandii.

Generalnie byłam na kilka dni przed wyjazdem mega negatywnie nastawiona - przerażał mnie czas podróży, pogoda, brak większej gotówki, którą mogłabym mieć w kieszeni na jakieś swoje "widzimisię". Ale cała organizacja tej wycieczki, każda jedna najmniejsza rzecz - od wygody w autokarze, po miłych pracowników, po zwiedzanie - wszystko było zorganizowane REWELACYJNIE. Już w drodze powrotnej przeglądałyśmy we trójkę katalogi i zastanawiałyśmy się, gdzie jeszcze pojedziemy z Oskarem. Tym razem jednak szukałyśmy wycieczek z noclegami... bo... bo jedynym minusem w całej tej wycieczce, zwłaszcza dla mnie było...

...zmęczenie.

Tak jak jestem pozytywną i pełną energii dziewczyną, tak kiedy śpię mniej niż ... no dobra mniej niż siedem godzin - jestem nie do życia. Nie wiem jak jeszcze dwa lata temu mogłam zarywać noce na naukę czy pracę, wstawać do dziecka, a potem w dzień normalnie funkcjonować i nie drzemać. Teraz kiedy położę się spać później niż chwilę po 23, jestem nie do życia i wręcz jestem w stanie zasnąć niemalże na stojąco. Nie mam wtedy ochoty na nic, wszystko mnie wkurza i chce mi się płakać. A niestety nie jestem w stanie zliczyć MINUT, które przespałam w autokarze snem TWARDYM, kiedy nie słyszałam nic z zewnątrz. Takiego snu nie miałam. Ani w jedną ani w drugą stronę. Zmęczenie próbowało mi odbierać radość z tej wycieczki wiele razy, ale mimo to dałam radę i jestem cholernie zadowolona i podekscytowana. Jednak nie sądzę, by mój organizm zdecydował się na coś takiego jeszcze raz - tym razem wybieram coś z noclegiem. A jeśli znów coś takiego szybkiego to coś co jest bliżej. Nie te lata no! :P ;)

 

Na koniec chciałabym Wam podrzucić linki do:

Centrum Turystyki Oskar

Oferty weekendowe takie jak Festiwal Tulipanów i Amsterdam

 

I jeszcze podsumowanie kosztów...

 

Wycieczka to koszt 207 zł + dopłata w zależności od tego, w jakim miejscu wsiadacie. Koszta dodatkowe to 25 €/os, które obejmują bilet wstępu do Keukenhof, opłaty lokalne oraz usługę przewodnicką po Amsterdamie. Wiadomo, że trzeba mieć jeszcze coś w kieszeni, np. na toalety na stacjach, jedzenie, picie itp. Toalety na stacjach polskich są darmowe, ale e za granicą to koszt między 50, a 70 eurocentów. My nie wydałyśmy wiele - ok 10. euro na pamiątki i 8 eurosów na kebsa w Amsterdamie :) Na koniec herbatka za 2,50 €.

Co do cen w miejscach takich jak Ogrody eukenhof - wiadomo, że zawsze są wyższe. Jeśli macie zamiar zwiedzać również Amsterdam, to te same pamiątki co w ogrodach kupicie w nim trzy razy taniej. Chyba, że mowa o jakimś rękodziele i czymś co jest tylko w ogrodach.

I jak? Podoba Wam się taka forma zwiedzania i babskiego wypadu? To wyczekujcie drugiej części wpisu, poświęconej Amsterdamowi. W kolejnej części podam Wam również szczegóły na temat czasu podróży itp. A póki co... zapraszam do foto-relacji!

 

 

 

 

 

ogrody keukenhof

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O ile stałą bywalczynią na eventach nie jestem, tak są wydarzenia, których po prostu nie mogłabym zignorować. Jakiś czas temu, do rąk własnych dostałam kopertę, w której było eleganckie, imienne zaproszenie na uroczyste otwarcie pierwszego, stacjonarnego sklepu Westwing w Europie.

Ze sklepem Westwing, współpracuję już bardzo długo i zdążyłam w tym czasie poznać wiele ich produktów. Przede wszystkim zaopatruję się w rzeczy do nowego domu. Głównie takie, które sprawdzą się niezależnie od jego wyglądu np. kołdra, sztućce czy zastawa. Dom powoli wypełnia się kartonami, a ja wciąż prawie każdego ranka przeczesuję stronę w poszukiwaniu nowości... I mimo, że zakupy online są dla mnie najbardziej wygodną opcją, to jednak dobrze mieć nareszcie możliwość obejrzenia niektórych z produktów w sklepie stacjonarnym, by móc zobaczyć ich rzeczywisty wygląd, by móc je dotknąć i dokładnie obejrzeć z każdej strony.

Stacjonarny sklep Westwing  zachwyca przede wszystkim... wyglądem. Genialne aranżacje, cztery strefy - każda urządzona w innym klimacie. Człowiek czuje się tam bardziej jak w czyimś domu, niż jak w sklepie, zwłaszcza, że strefa pierwsza, w której znajdujemy się zaraz po wejściu wygląda jak salon. I to jaki salon!

O ile sklep Westwing funkcjonuje w Arkadii już od jakiegoś czasu, tak uroczyste otwarcie, odbyło się właśnie w piątek, 3 lutego. Na to wydarzenie zostali zaproszeni wybrani blogerzy i influencerzy, którzy wyróżniają się poczuciem stylu i estetyki oraz prowadzą ciekawe media społecznościowe, które ciągną za sobą tłumy. Było to dla mnie kolejne wyróżnienie, bo to już drugi event pod rząd, na którym większość zaproszonych osób to blogerzy z kategorii mody czy urody. Skoro jestem wśród nich ja, ze swoim blogiem, który wciąż gdzieś tam dotyka parentingu - to jest to dla mnie niesamowite wyróżnienie. Ale nie myślcie sobie, że za moment stanę się stałą bywalczynią na takich spotkaniach, oj nieee. Nawet z tak fajnego wydarzenia, wróciłam do domu z wielkim utęsknieniem, jak gdybym wróciła z jakiejś wyprawy z innego kontynentu. Taki ze mnie typ domatora, ale ... nie mam z tym najmniejszego problemu! ;)

Na uroczystym otwarciu mieliśmy szansę posłuchać Dyrektor Kreatywnej, która opowiedziała nam o sklepie. Chwilę później odbyło się śniadanie prasowe, na którym mogliśmy poczuć klimat Bawarii i dostaliśmy również materiały prasowe oraz upominki. Chwilę później wszyscy wróciliśmy do sklepu, wpadając w zakupowy szał. Wybrałam sobie dwie małe rzeczy: zestaw dwóch kubków z motywującym hasłem oraz flakon na perfumy z pompką. W paczce od Westwing znalazłam również piękną świecę i cudowny notatnik, a wiecie, że na ich punkcie mam ostatnio fioła! Zresztą zobaczcie sami, ale nie pomińcie dalszej części tekstu!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jeśli nie jesteście z Warszawy i prędko się tutaj nie wybierzecie - bądźcie na bieżąco ze sklepem online. Codziennie pojawia się tam aż PIĘĆ nowych kampanii, niezwykle różnorodnych, co sprawia, że każdy znajdzie coś w swoim guście. Powiem całkiem szczerze, że ceny czasem mogą przerażać, ale można wyszukać naprawdę tanie perełki. Poza tym - im droższa rzecz, tym korzystniejsza zniżka. Jeśli i tak mamy w planach zakupić coś do domu ( i nie tylko) to warto się rozeznać jaka jest cena regularna i polować na ten lub podobny przedmiot na Westwing. Udało mi się w ten sposób upolować upragnioną porcelanę i nie tylko.  Konto jest w pełni darmowe, a jego założenie to jakieś pół minutki. Wystarczy kliknąć tutaj i podać swój e-mail oraz wygenerować hasło. Można też połączyć się poprzez facebook. Jak wolicie :)

A jeśli nie jesteście przekonani, to po prostu obejrzyjcie poniższą fotorelację. Po jej obejrzeniu, nie będziecie mieć już żadnych wątpliwości, zapewniam!

Jeśli spodobał Ci się ten wpis i poświęciłaś chwilę na jego obejrzenie - polub ten post na facebooku, lub zostaw komentarz. Dla Ciebie to chwila, a dla mnie znak, że doceniacie to co robię . To daje mi wielką satysfakcję i power do tworzenia kolejnych wpisów :) Trzymajcie się!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mimo, że nie mam w planach brać ślubu w najbliższym czasie, to jednak od wielu lat, wciąż na komputerze zapisuję inspiracje sukni ślubnych, sal weselnych, obrączek, kwiatów. No i oczywiście ... miejsce na wesele.  Jestem jedną z tych kobiet, które mówiąc o ślubie odpływają w marzeniach... Tego dnia najważniejsza jest miłość - bez dwóch zdań! Ale i sceneria musi zapierać dech w piersi... A dla mnie ta sceneria to wcale nie pozłacane pałace...starczyłaby mi łączka, białe kwiaty i świeczki w słoikach. 

Odkąd prowadzę blog i bardziej siedzę w tych wszystkich social mediach - mam tą przyjemność poznawać wciąż nowych ludzi i nowe miejsca. Jakiś czas temu zrobiłam dla Was mój subiektywny ranking fotografów ślubnych. Coraz baczniej śledzę też projektantów sukien ślubnych i filmowców. Dzisiaj jednak padło na coś, co tworzyłam już od dłuższego czasu. Na miejsca, w których to wszystko się odbędzie! Jeszcze dwa lata temu wspominałam siostrze, że szkoda, że w Polsce to nie ma miejsc na wesele na kształt stodoły, jakiejś szklarni może. A to była tylko moja niewiedza! Takie miejsca są, istnieją i można w nich spędzić ten najpiękniejszy dzień/wieczór/noc w życiu....

Kolejność miejsc jest zupełnie przypadkowa, choć jeśli mam być szczera: miejsce na wesele nr 1 jest numerem 1 dlatego, że tkwi na mojej liście jako miejsce, w którym moje wesele ( jeśli będzie mi kiedyś dane) się odbędzie. Oczarowało mnie najbardziej jak do tej pory, ale nie robiłam jeszcze żadnego rozeznania cenowego, nie czytałam też opinii. Możliwe też, że jeszcze trafię na jakieś perełki, których nie odkryłam. Jeśli takie znacie, a nie znalazły się w tym zestawieniu - śmiało linkujcie!

No! To lecimy! Może i ty znajdziesz wśród poniższych propozycji, swoje wymarzone miejsce na wesele.

Stara Oranżeria  

 Mroków - woj.mazowieckie -  odkąd zobaczyłam to miejsce na jednym z filmików, wiedziałam, że to jest TO miejsce. Tak delikatne, tak zapierające dech w piersiach. Wygląda jak z jakiegoś pięknego, romantycznego filmu. Cała sceneria również zdaje się być taka...romantyczna i bajkowa. Mnóstwo zieleni, kwiatowy ogród, szklane lampiony - czyli wszystko to co uroiłam sobie w swojej głowie. Ilość miejsc: ok.100.

 

miejsce na wesele

 

2

 

3

 

4

 

 

Osada Młyńska 

Oryszew-Osada ; woj.mazowieckie - już nie szklarnia, a zabytkowy folwark liczący aż 7 ha! Urokliwe łąki, dziedziniec oraz 10 historycznych budynków. Liczba osób: max 500, w plenerze do 1000. Stodoła Bogdana będzie tutaj strzałem w dziesiątkę, jeśli ktoś tak jak ja marzy o swojskim weselu, bez przepychu. To zdecydowanie klimat, który kocham.

miejsce na wesele

 

2

 

3

 

4

 

5

 

6

 

 

 Folwark Klepisko 

Nieporęt ; woj.mazowieckie - tą karczmę zobaczyłam na własne oczy tego lata. Pomyślałam wtedy sobie "Ale to piękne miejsce na wesele...". Taka już ze mnie niepoprawna romantyczka. Sala główna mieści 280 osób, dwie pozostałe - 80. W hotelu znajduje się 110 miejsc noclegowych.

 

1

 

2

 

3

 

4

 

5

 

6

 

 Żabi Dwór 

Radwanów ; woj.lubuskie - przepiękne malownicze, zielone tereny. Cisza, spokój i urokliwy park. Wystrój nieco bardziej luksusowy niż we wcześniejszych pozycjach, jednak wciąż w kolorach i w asyście urokliwej cegły, która nadaje klimat całości i sprawia, że nie czuć tutaj mimo wszystko przepychu i zbytniego nadęcia. Sala główna pomieści ok.150 osób i połączona jest z oszkloną salą taneczną.

1

 

2

 

3

 

4

 

5

 

Górki Zielone 

Dębe Wielkie ; woj.mazowieckie - tutaj coś dla miłośników drewnianych konstrukcji i wielkich okien. W centralnej części budynku uroku dodaje wielki kominek. Maksymalnie sale mieszczą nawet 700 osób. Minimalna ilość osób, by wyprawić przyjęcie to 100. Obiekt mieści się na skraju Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Wkoło obiektu jest całe mnóstwo zieleni: łąki i lasy. Fajną opcją jest tutaj system przesuwnych okien - dzięki temu możemy sobie wedle uznania zaaranżować przewiewne altany, by mieć stale "na oku" naturę i przepiękne widoki.

1

 

2

 

3

 

4

 

SONY DSC

 

 

 Bagatelka

Bagatelka ; woj. wielkopolskie - nowocześnie, ale nie surowo. Obiekt położony jest w malowniczym i spokojnym otoczeniu niedaleko przyrody. W tej rustykalnej sali można zorganizować zarówno małe, kameralne wesele jak i dużą uroczystość dla nawet 300 osób.

 

1

 

2

 

3

 

4

 

5

 

6

 

7

 

 Cegielnia Rzucewo 

Rzucewo ; woj.pomorskie -  przepiękna sala w budynku starej cegielni. Maksymalnie pomieści nawet 200 osób. Tym razem propozycja dla miłośników morza i nadmorskich krajobrazów.

1

 

2

 

3

 

4

 

5

 

Restauracja Spichlerz 

Olsztyn k/Częstochowy ; woj. śląskie - i znów to drewno! Przepiękna staropolska, drewniana budowla, która niesie ze sobą interesujące historię swojego powstania. Do dyspozycji mamy 4 sale: różaną, zieloną, ceglaną i drewnianą. Wkoło budynku mnóstwo zieleni, a taras urozmaicają kolorowe kwiaty. Wszystko zdaje się być tu idealnie ze sobą zgrane. Nie ma tutaj pustych murów bez duszy, ani niezagospodarowanych powierzchni, które szpecą pustką. Nie lubię sal, które nie mają tego czegoś. Sala drewniana i ceglana ma duszę, wszystko w niej żyje nawet zdjęciach, na których nie ma ludzi.

1

 

2

 

3

 

4

 

5

 

 Klub Mila 

Jadwisin, Serock ; woj.mazowieckie - no tutaj to infrastruktura po prostu powala :) Przepiękne jezioro, wspaniała architektura. Na życzenie młodej pary, klub może zapewnić namioty bankietowe, które zostaną postawione na plaży nad brzegiem jeziora - właśnie w tym momencie poczułam ukłucie serduszka i przeszła mnie myśl " A może tu?! ;) ". Plusem jest tutaj to, że klub na Wasze życzenie może Wam zorganizować po prostu...wszystko. Od dekoracji kwiatowych po upominki dla gości. A co najważniejsze - nie jest to żaden kicz, a na prawdę stylowy wystrój i dodatki. No. To chyba mam jednak swój nr 1 ;) A może i nie... Ciężki wybór będzie mnie czekał za kilka lat!

1

 

2

 

3

 

 

5

 

 

 Boathouse 

Warszawa - a może by tak wyprawić wesele w samej...Warszawie nad brzegiem Wisły? O tak! Piękna restauracja o marynistycznym klimacie. Przez cudowną, przeszkloną ścianę goście weselni będą mogli podziwiać koryto Wisły i piękny ogród. "Przyjęcia weselne organizujemy przez cały rok.
W sezonie letnim, zachęcamy Młode Pary do organizacji przyjęć w pięknym zielonym ogrodzie Restauracji. Uroczysta kolacja odbywa się wówczas w drewnianej altanie. W sezonie zimowym, proponujemy klimatyczne wnętrza Restauracji." - to lubię :)

 

1

 

2

 

3

 

4

 

5

 

6

 

7

 

8

 

 

Wiecie co? Tak patrzę teraz na to zestawienie i już wcale taka pewna nie jestem. Totalnie nie wiedziałabym chyba, które miejsce na wesele wybrać. Każde jest na swój sposób wyjątkowe i zapewne postawiłabym na coś w okolicach Warszawy, albo tak jak 10 - i w samej Warszawie. Jestem ciekawa, która pozycja przypadła Wam najbardziej do gustu - a jeśli znacie inne, zapierające dech w piersiach miejsce na wesele - miejsca które nie są tylko surowymi, białymi ścianami bez klimatu i duszy - koniecznie podeślijcie namiary!

 

ENJOY :)

 

Przypominam również wpis z rankingiem fotografów ślubnych:

 

Fotografia ślubna - 9 najlepszych fotografów

Od momentu, w którym zostałam mamą, ani razu z F. nie wyjechaliśmy nigdzie tylko we dwoje. Owszem - był wyjazd do Holandii, ale patrząc na liczbę pasażerów, raczej nie mogłam tego nazwać romantycznym wypadem, podczas którego moglibyśmy na nowo wskrzesić nasze uczucia. A przecież to właśnie o to w tym wszystkim chodzi...

Hotel w Warszawie, który dzisiaj Wam pokażemy, tak naprawdę będzie trochę na drugim planie... dzisiaj też trochę o dbaniu o relacje. By pielęgnować swój związek, potrzeba bardzo wielu rzeczy. Zrozumienia, zaufania, kompromisów. Potrzeba też czasu tylko we dwoje. I wbrew pozorom wcale nie chodzi tutaj o czas, kiedy dziecko śpi w pokoju za ścianą. Odkąd z F. zawzięliśmy się w sobie i zaczęliśmy ratować nasz związek, wydawać się mogło, że z dnia na dzień jest coraz lepiej. Jednak okrutnie brakowało nam jakiegoś elementu, który każdy z nas dobitnie odczuwał. Pewnego wieczoru usiedliśmy i przyznaliśmy, że brak nam bycia sam na sam. Wygłupów, drinków, beztroski - bez poczucia, że musimy być za kogoś odpowiedzialnym. Kochamy naszą córkę, ale przyznaliśmy jednak, że ten brak możliwości bycia tylko PARĄ chociaż przez chwilę nas niszczy.

Wspominając początki naszego związku, a nawet nie początki, a cały okres przed zajściem w ciąże, mogę śmiało powiedzieć, że podróże to było nasze drugie imię. Może podróże to zbyt duże słowo, bo nie ruszaliśmy się poza granice Polski, ale jednak kochaliśmy ten stan bycia na walizkach, hotele i bycie sam na sam w obcym mieście. Nie sądziłam, że to właśnie ta rzecz, tak bardzo umacniała nasz związek.

Kto czyta mój blog doskonale wie, jak źle było w moim związku w ostatnim czasie. I kto umie wyczuwać MNIE w moich wpisach, doskonale wyczuje w tym, jak wiele się zmieniło i jak bardzo znów mogę powiedzieć z ręką na sercu, że... LOVE IS IN THE AIR! A to wszystko dzięki JEDNEJ dobie...jednej dobie, spędzonej sam na sam w Warsaw Plaza Hotel.

To dobry moment, by zdradzić Wam, że jakiś czas temu wpadłam na pomysł urozmaicenia bloga o recenzje hoteli. Doskonale wiem jak ciężko jest zaufać internetowym opiniom, które nie wiadomo kto pisze. Sama jestem typem osoby, która albo musi sama coś sprawdzić, ale powołuje się na zaufane źródło. Stwierdziłam zatem, że zbliżająca się druga rocznica zaręczyn, będzie idealną okazją do zrobienia mojemu F. niespodzianki i zorganizowania romantycznego weekendu. Należało jedynie wybrać jakiś dobry hotel w Warszawie. Jak powiedziałam...tak zrobiłam.

Do ostatniego dnia, F. nie miał zielonego pojęcia o tym jakie mamy plany na weekend i gdzie mam zamiar z nim jechać. Wklepałam mu zatem adres hotelu w nawigację i zarządziłam "jedź". Oczywiście zanim to nastapiło, wpakowałam mu do swojej torby jego koszule i sportowy strój. Wyruszyliśmy i... chwilę później byliśmy już na miejscu. Tak blisko dziecka, a jednak... osobno. Niesamowita ulga i złapanie oddechu. Wizja nocy bez płaczu i kopania po żebrach wydawała się być totalną abstrakcją! "Tutaj śpimy?" - zapytał z lekkim niedowierzaniem. Bywaliśmy w wielu hotelach, jednak ten z zewnątrz powalił nas na kolana swoim wyglądem. Idealnie wpasował się w nasze gusta. Elegancko i nowocześnie, ale zarazem prosto - bez wymysłów. To lubimy najbardziej! Hotel właściwie jest bardziej biznesowy niż wypoczynkowy, a właśnie takie hotele zazwyczaj przepełnione są w tygodniu, kiedy odbywają się w nim konferencje. Wybór zatem był oczywisty. Prawdopodobieństwo, że natkniemy się na dziesiątki rodzin z krzyczącymi dziećmi było bardzo małe - a ta wizja ciszy i spokoju była niesamowicie kusząca.

Po dotarciu na miejsce zostaliśmy oprowadzeni po wszystkich zakamarkach hotelu. Całość zrobiła na nas duże wrażenie, a to już coś znaczy patrząc na to jak ciężko nas zadowolić, zwłaszcza jeśli chodzi o miejsca, w których mamy się kąpąć, jeść i spać. Najmilszym jednak akcentem na początku pobytu, okazało się powitanie w pokoju. Nie ma chyba nic lepszego, niż przeczytanie swojego imienia na karteczce i ujrzenie całej tacy smakołyków i ...wina. Coż więcej potrzeba rodzicom, którzy właśnie oderwali się od codziennych obowiązków? Zanim jednak przeszliśmy do konsumpcji, postanowiliśmy sie troszkę...spocić. Nie no ja Was proszę... siłownię miałam na myśli ;) Mała, przytulna salka, w której znajdziecie wszystko co do wytworzenia endorfin potrzebne. Piłki, hantle, orbitreki, rowerki ... Wystarczyło tylko odpalić energiczną muzykę i...paść po 30 minutach ( wstyd!).

Po treningu, jak to po treningu. Trzeba się nieco odświeżyć i...odpocząć. A nie ma nic lepszego niż odpoczynek przy lampce wina. Jednej, dwóch, ewentualnie siedmiu. Pozwolę sobie jednak przejść do najlepszej części dnia pierwszego...kolacja. Serio kochani. Ja niby dużo rzeczy lubię, ale jest też masa, których nienawidzę. Ale ja to ja. Mi to nawet dania przyprawić nie trzeba, żeby mi smakowało. Za to z F. nie jest już tak łatwo. Zachowania jego przed zjedzeniem posiłku są lekko mówiąc irytujące. Musi obejrzeć z każdej strony, a nawet powąchać! Kucharz ma lekko mówiąc przerypane. F. wyczuje wszystko, dostrzeże każdy najmniejszy błąd. I właśnie dlatego, jedząc moje posiłki ma taką minę jaką ma... Miło więc było dla odmiany zobaczyć jego minę i słyszeć po każdym kęsie mniej więcej coś w tym stylu : " O Boże...to jest mega!". I wymienialiśmy się tak nawzajem wrażeniami, a nawet widelcami, jak gdybyśmy pierwszy raz widzieli na oczy jedzenie. Nie wspomnę już o podaniu. Ja naprawdę nie jestem zwolenniczką wymyślnie podanych dań, które tak jak są piękne, tak są w ilości, która byłaby za mała nawet dla dwuletniego niejadka. Rzadko kiedy można spotkać się z tak solidną porcją, która również robi wrażenie wizualne. Jedzenie musi smakować to fakt. Ale smakuje jeszcze bardziej, kiedy idzie w parze z estetyką. No i oczywiście kiedy jest zrobione przez kogoś innego, niż my. Obsługa ? Fantastyczna. Pełen profesjonalizm i elegancja, ale bez krępującej, spiętej atmosfery. Mogę wręcz śmiało powiedzieć, że po raz pierwszy spotkałam się z tym, że kolacja w luksusie z taką obsługą, była przepełniona mimo wszystko niesamowicie luźną atmosferą, bez sztucznych uśmiechów obsługi i co najważniejsze - bez nachalności.

Po kolacji i deserze postanowiliśmy z F. odtworzyć delikatnie wspomnienie tego jak się poznaliśmy. Zamówiliśmy więc w hotelowym barze...kamikadze. Tak. To ten trunek spijaliśmy, kiedy spotkaliśmy się po raz 1 na kręgielni. Po miksie wino, szampan, kamikadze ruszyliśmy na Warszawę. Miało być ostro! Duuużo alkoholu, świetna impreza... a tu ZONK! Jeden browar na polach mokotowskich i to wzajemne spojrzenie mówiące "Nie chce mi się tutaj siedzieć". Szybkie wejście do monopolowego po materiał do drinków, metro i... hotel. I tutaj nastąpiło to czego tak mi brakowało. Muzyka rozbrzmiewająca w telewizorze, ja udająca barmana i polewająca nieudolnie drinki i niekończące się nasze rozmowy o wszystkim i o niczym. Atmosfera była na tyle gorąca, że przed snem zmniejszyłam tylko resztkami sił klimatyzację i najzwyczajniej w świecie poszłam spać. Nie obudził mnie żaden płacz, co było miłą niespodzianką. Obudzenie się w hotelowej pościeli, w jego objęciach było niczym cofnięcie się kilka lat wstecz.

Po raz kolejny, wzięliśmy szybki prysznic i zeszliśmy na śniadanie. Serio, nie raz, nie dwa jadłam śniadania w hotelach, w formie szwedzkiego stołu, jednak mam wrażenie, ze nigdy wybór nie powalił mnie tak jak tutaj. Sami zresztą zaraz zobaczycie...  Szybki sok i kawa na patio i przejście się po salach konferencyjnych. Najlepsze przecież zostawiłam na koniec...

Masaż dla par. Ciemne pomieszczenie, mnóstwo świec, relaksacyjna muzyka. Dwa łóżka do masażu i dwie sympatyczne masażystki. Do dzisiaj śmieję się z F. że 4 lata temu nie byłoby nawet mowy, żeby jakaś inna kobieta go dotknęła, a teraz proszę... czysta przyjemność. Dla mnie i dla niego ;) Zarówno dla mnie jak i dla F. był to pierwszy raz, kiedy wybraliśmy się na takie coś. Godzina zdawała sie być całą wiecznością, jednak kiedy masaż się rozpoczął, okazało się, że moglibyśmy leżeć tam o wiele dłużej. Masaż ten byl idealnym zwieńczeniem naszego weekendu. Niesamowicie nas odprężyl i naładował nam baterie. Wracając do domu przekrzykiwaliśmy się, mówiąc o nowych pomysłach na dalsze współprace i rozwój bloga. I to chyba najlepsze co mogło mnie ostatnio spotkać...F. z własnej, nieprzymuszonej woli wczuł się w role fotografa, z czasem sam nawet upominając, że jeszcze coś należy załapać na zdjęciach. Sam zaczął wkręcać się w moje dalsze pomysły związane z blogiem, co było dla mnie najlepszym prezentem rocznicowym. Na koniec usłyszałam szczere "Dziękuję" i moim oczom ukazał się bukiet kwiatów, którego nie kupował mi chyba odkąd urodziła się Pola...

To doskonały moment, by powiedzieć Wam, że ten weekend sprawił, że walka o której Wam pisałam, walka o związek - przestaje być walką, a zaczyna znów być naturalnym uczuciem, które nas wypełnia.

Wracając jednak do tematu hotelu. Czy polecam ten hotel w Warszawie? Tak. Jestem pewna, że zawitam tam jeszcze nie raz. Jedyne czego było mi brak to basenu... Wszystko inne - rewelacja. Wyposażenie pokoi, jakość serwowanych dań, obsługa - wszystko to na najwyższym poziomie. Sale konferencyjne - pierwsza klasa. To właśnie w nich wpadłam na pomysł genialnego przedsięwzięcia, które zapewne w nich zorganizuję za dobrych, kilka miesięcy.

Na koniec pozwolę sobie również dodać, co o samym hotelu pisze jego Marketing Manager:

" Jako hotel, oczywiście cieszymy się z obecności wszystkich gości, jednak z uwagi na spore zaplecze konferencyjno –bankietowe większość naszych gości to uczestnicy konferencji i szkoleń oraz tzw. gości CORPO – czyli pracownicy lub współpracownicy różnych firm, będący w tzw. podróży służbowej. Z miesiąca na miesiąc przybywa nam jednak gości indywidualych – ceniących jakość za stosunkowo niższą cenę niż hotele w centrum. Bliskość lotniska to również atut dla wielu z naszych gości.

 Co nas wyróżnia:

- nowoczesny design

- wewnętrzne patio z wyjściem z baru i Sali plenarnej

- własny ogród, w którym można zorganizować garden Party lub grilla

- taras widokowy, na którym można zorganizaować koktajl party

- Personal SPA System – to usługa zabiegów i masaży wykonywanych bezpośrednio w pokoju hotelowym gościa

Panie nie muszą chodzić po korytarzu w szlafroku i nieumalowane, by dojść na lub z zabiegu – nasze panie przychodzą do pokoi, które są przearanżowywane, tak, by móc przeprowadzić masaż lub zabieg kosmetyczny.

- kuchnia – dania serwowane w Restauracji Moments, stanowią ciekawe połączenia kuchni polskiej z kuchnią Wschodu i zachodu. Szef kuchni – Michał Mamorski bawi się smakiem i tworzy niespotykane połączenia smakowe."

Hotel w Warszawie, o którym mowa zasłużenie posiada 4 gwiazdki. To widać, słychać i czuć. A jeśli nie wierzycie na słowo... przekonajcie się o tym sami. Z mojej strony to tyle. Zaprasza do obejrzenia cudownej fotorelacji i podzielenia się swoimi wrażeniami. A może i Wy chcielibyście polecić nam swoje miejsca, w których łapiecie oddech i odpoczywacie od codzienności?

Na koniec jeszcze raz serdecznie wraz z F. dziękujemy całej obsłudze z Warsaw Plaza Hotel za najpiękniejszy weekend, jaki mogliśmy sobie wymarzyć.

 

 

DSC_1238

 

 

 

DSC_1241

 

hotel w warszawie

 

kol2

 

DSC_1249

 

hotel w warszawie

 

DSC_1253

 

kol10

 

DSC_1258

 

DSC_1261

 

DSC_1267

 

DSC_1271

 

DSC_1274

 

DSC_1276

 

DSC_1279

 

DSC_1281

 

DSC_1291

 

DSC_1295

 

DSC_1296

 

DSC_1303

 

DSC_1304

 

DSC_1307

 

DSC_1309

 

DSC_1314

 

DSC_1315

 

DSC_1316

 buty: mohito

DSC_1318

 

DSC_1325

 

DSC_1330

 

DSC_1331

 

DSC_1335

 

kol3

 

kol4

 top: tutaj

 

DSC_1352

 

DSC_1359

 

DSC_1362

 

DSC_1363

 

DSC_1365

 

DSC_1368

 


DSC_1403

 

DSC_1404

 

DSC_1408

 

DSC_1409

 

DSC_1410

 

DSC_1412

 

DSC_1415

 

DSC_1417

 

DSC_1421

 

DSC_1422

 

DSC_1428

 

DSC_1433

 

kol5

 

 

 

 

 

DSC_1441

 

kol6

 

 

DSC_1456

 

DSC_1461

 

DSC_1464

 torebka: tutaj

DSC_1467

 

DSC_1468

 

DSC_1474

 

DSC_1482

 

DSC_1485

 kurtka: tutaj

DSC_1486

 

kol7

 

kol8

 

 

DSC_1500

 

DSC_1504

narzutka: tutaj

 

DSC_1512

 

DSC_1513

 

DSC_1514

 

DSC_1517

 

DSC_1518

 

DSC_1520

 

kol9

 

 

DSC_1559

 

DSC_1560

 

DSC_1563

 

DSC_1565

 

DSC_1569

 

DSC_1570

 

DSC_1572

 

DSC_1573

 

DSC_1574

 

DSC_1575

 

DSC_1583

 

DSC_1585

 

PS: Jeśli i wy zastanawiacie się jaki hotel w Warszawie wybrać i rozważacie wybór właśnie tego oraz macie więcej pytań - jestem do Waszej dyspozycji!

@alicjawegnerpl

Zajrzyj na mój Instagram i sprawdź, jak żyję, manifestuję oraz działam.
cartcrossmenuchevron-down linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram