Za to, że mam pracę. Za to, że mam w sobie tak ogromną motywację i masę pomysłów. Za to, że zarabiam pieniądze. I za to, że stale stwarzam sobie możliwości do tego, by w tak trudnych czasach - piąć się w górę i rozwijać swój biznes.
W nowej firmie, do której dołączyłam, w 3 tygodnie zrobiłam to co inni robią przez pół roku. Jestem już wymęczona, bo dziennie pracowałam po jakieś 16/17 godzin. Zarywałam noce, nie ćwiczyłam i ... beznadziejnie jadłam.
Przybyło mi to i ówdzie, chwilę po tym jak publicznie się pochwaliłam, że nie mam już od miesięcy problemów z wagą :P Ale nie robię sobie wyrzutów - wiem, że sukces ma swoją cenę. Dlatego nawet moja córka wiedziała, że to jest czas, w którym bardziej muszę skupić się na pracy i że wiążę się to np. z wieczorami z nosem w komputerze, czego... nie robiłam od kilku lat.
Miałam dotychczas swój tryb: praca do 16, wolne weekendy. Ale też kiedyś musiałam ostro na taki tryb pracować. Potem była mała "laba" a teraz... teraz poczułam, że to jest mój czas, że znów chcę pójść wyżej i... znów muszę zapłacić cenę. I chcę ją zapłacić. Nic w życiu nie jest nam dane za darmo i wiem to doskonale, że na wszystko musimy sobie zapracować.
Ale... po kilku tygodniach takiego pracoholizmu, jestem już odrobinę wycieńczona. Brakuje mi ćwiczeń, czasu z córką i zdrowego jedzonka. I wiem, że... muszę przeorganizować sobie swój tryb na taki, który pozwoli mi ponownie na tych rzeczach się skupić.
Dlatego wzięłam tydzień wolnego od bycia mamą, żeby domknąć wszystkie grubsze, duże projekty i skupić się na nich w 100%. Za kilka dni Pola wraca, a ja mam zamiar... no właśnie. Jaki ja mam zamiar? ;)
Serio. Mam już dość siedzenia po nocach i budzenia się jak zombie. Będzie ciężko mi się przestawić na tryb zasypiania o 21 i wstawania o 5, zwłaszcza, że będzie ciemno - ale chcę tego i potrzebuję tego. Moją motywacją jest przede wszystkim to, żeby móc wyrobić się z pracą do max. 17 a potem tych kilka godzin skupić się na Poli. Obie tego potrzebujemy.
Ten czas z rana będzie czasem medytacji, wyciszenia, chwili z książką, treningu. A potem będę pełną parą ruszać z pracą.
I mam tutaj na myśli taki total offline. Z wyłączonym telefonem i laptopem. Na spacerze, albo pod kocykiem. Z ciepłym kubkiem kakao. Z książką. Z bitwą na poduszki z Poldunkiem. Jestem przebodźcowana i to tak maksymalnie :D 16 godzin dziennie spędzam z nosem w telefonie i kompie i myślę, że taki 1 dniowy offline będzie czymś idealnym dla mojej higieny umysłu.
Oj słabo mi to ostatnio szło. Pochłonęły mnie szkolenia, a książki były czytane naprawdę w minimalnych ilościach. I wyobraźcie sobie... nadał nie dokończyłam Anny Kareniny! Chyba zrobię to w w ten weekend. Chciałabym trochę odłożyć na bok książki rozwojowe, a poczytać więcej czegoś kojącego. Kocham Biegnącą z Wilkami, ale to książka dość trudna i sięgająca głęboko do naszej psychiki. A ja muszę odsapnąć. Może polecicie mi coś lekkiego?
Rany! Jak mi tego brakuje !!! Tego zmęczenia, tych endorfin. Powiem Wam, że przez te dwa tygodnie ciężkiego chorowania tak się wybiłam z rytmu, że... do tej pory nie mogę w niego wejść serio :D A przecież to było tylko 20/30 minut dziennie. A samopoczucie... na totalnie innym poziomie. To jak? Kto wraca do treningów z Pamelką i będzie codziennie rano wspierał mnie mentalnie? :D
Zdecydowanie potrzeba mi więcej natury. I choć nie cierpię zimna, to przyrzekam sobie samej, że będę opatulać się w milion warstw i będę odwiedzać warszawskie lasy i parki i cieszyć się spokojem i jesienno-zimową aurą.
Chyba nic nie działa na mnie lepiej niż regularna medytacja i wyciszenie z samego rana i przed samym snem. Ostatnio wróciłam praktykuję medytację w całkowitej ciszy. Staram się doświadczać TU i TERAZ, "skanować" swoje ciało, dostrzegać napięcia, które w nim są. Staram się odczuwać chwilę obecną całą sobą. Bez robienia niczego na siłę, bez frustrowania się, że myśli przychodzą i odchodzą. Po prostu sobie to obserwuję. Muszę tylko znów robić to regularnie.
No tak czuję, że po ostatniej chorobie nie doszłam w 100% do siebie, bo... nie miałam kiedy. W październiku poważnie zachorowałam i teraz jestem na 99% pewna, że miałam covid, w wyniku którego dopiero dostałam zapalenie nerek. Przeżyłam horror w swoich 4 ścianach i tak szczerze to myślałam, że umieram. Długo po tym nie mogłam dojść do siebie i byłam osłabiona i to wtedy zaczęło mi się zdrowotnie trochę sypać. Wróciłam jednak do suplementów, pomalutku wdrażam się znów w regularne, zdrowe jedzenie. Dołączę do tego umiarkowaną aktywność i zacznę normalnie sypiać. I wszystko wróci do normy :)
To nie jest tak, że już zwalniam totalnie z pracą, miesiąc tyrki i elo. Nie. Ale wiem, że muszę być jednak bardziej obecna, że muszę umieć zrobić sobie przerwę, że muszę umieć odpuścić kiedy zaczyna mi się "przegrzewać" mózg. Że muszę praktykować ten dzień offline i znów ćwiczyć swoją uważność. Ale wiecie co? Dobrze, że jestem tego świadoma. Moja praca jest dla mnie turbo ważna i mam ogromne cele, do których muszę tą sumienną pracą dojść. Wiem to. Ale co mi będzie po tych pieniądzach i celach, jeśli w między czasie stracę to co najważniejsze czyli... siebie?
Muszę złapać balans. Chociaż taki minimalny. I wiem, że mi się to uda.
Wiecie... ludzie często narzekają, że czują się źle, że coś im nie wychodzi - ale gdyby ich spytać co robią w kierunku tego, żeby to poprawić - to nie wiele rzeczy są w stanie wymienić. Za to jak z rękawa lecą im wszelkie ALE... ale ja nie mam czasu na ćwiczenia. ALE ja naprawdę nie jem dużo. ALE jak ja mam myśleć pozytywnie jak życie mi się wali.
Takie osoby wcale nie chcą zmienić swojego życia. Dobrze im w swojej strefie komfortu, w której nie muszą nic zmieniać. Oczywiście takie osoby będą mówić, że chcą - ale to nieprawda. Jeśli naprawdę czegoś chcesz - znajdziesz sposób, żeby to zrobić.
Zmiana mojego życia na lepsze zajęła wiele lat. I ta zmiana się nie kończy. Pracować nad sobą trzeba zawsze. Nie można powiedzieć dość i myśleć, że bez większego wysiłku już wszystko będzie dobrze.
Jestem obecnie w takim punkcie swojego życia, kiedy czuję się dobrze, wyglądam dobrze, mam wokół siebie wspaniałych ludzi, przyciągam do siebie dobre zdarzenia i sytuacje. Rozwijam się, spełniam, jestem szczęśliwa i mam w sobie PRAWDZIWY wewnętrzny spokój i równowagę. Kocham świat, ludzi i kocham siebie. Ale na ten piękny stan pracowałam latami, krok po kroczku pracując nad dobrymi nawykami. I na ten dobrostan składa się wiele maleńkich rzeczy, które połączone ze sobą - naprawdę odmieniają życie.
Postanowiłam spisać wszystko to, co składa się na mój dobrostan. Moje codzienne czynności, rutyna, dzięki której mam w życiu balans i czuję się dobrze i spokojnie pomimo intensywnego trybu życia i ogromu obowiązków i wyzwań.
Ten balans nie jest łatwy. Sama wychowuję 6 letnią córkę. Nie mam w pobliżu żadnej rodziny i nie korzystam z usług opiekunek. Prowadzę własną firmę, która obecnie rozwinęła się w spektakularny sposób. Zarządzam zespołem kilkudziesięciu ludzi. Niebawem wypuszczam na rynek nowy produkt.
Do tego wszystkiego nie zapominam o sobie. Znajduję czas na medytację, ćwiczenia i czas sam na sam ze sobą - bo tylko dzięki temu, mogę zachować spokój i dobrą energię, która pozwala mi temu wszystkiemu sprostać. Da się. Ale trzeba chcieć. I dać sobie na to czas.
Chciałabym podzielić się dzisiaj z Wami swoją listą, która wydrukowana wisi w moim mieszkaniu i codziennie przypomina mi o tym, co mi sprzyja i co wpływa pozytywnie na moje życie. Ta lista jest MOJA - nie patrzcie na nią zero jedynkowo, bo u każdego na dobrostan będą wpływać inne czynniki. Czemu jednak się nią dzielę? Żeby Was zainspirowała do stworzenia własnej. Żeby zmotywowała Was do pracy nad sobą, do obserwacji swojego życia i zrozumienia, co Wam służy, a co Wam szkodzi.
Moja lista wygląda tak:
To dwie kategorie, które są ściśle ze sobą powiązane. Żeby dobrze spełniać się w zadaniach z rozwoju, muszę przede wszystkim zadbać o spokojny umysł. Nie zawsze wychodzi mi wczesne wstawanie i kładzenie się spać, ale pozostałych punktów pilnuję jak oka w głowie. I to nie zawsze musi być 30 minutowa medytacja. Czasem to po prostu zamknięcie oczu i pooddychanie przez kilka minut. Działa cuda, a zajmuje to nam maleńką chwilę, którą i tak stracimy zapewne na social media albo wpatrywanie się w sufit. Pilnuję tego, by stale się rozwijać, choćby miało to być kilka nowych słówek ze słowniczka - to zawsze jakiś krok naprzód. Mózg potrzebuje stymulacji, rozwoju. Nie wyobrażam sobie życia, w którym się nie uczę.
Nie myślcie sobie, że każdego dnia biegam, ćwiczę na macie i robię rundki po schodach. Ale każdego dnia staram się zrobić COKOLWIEK. Niecodziennie też robię sobie domowe SPA, ale codziennie oczyszczam twarz i nakładam krem nawilżający. Jeśli chodzi o dietę, to podstawą jest tutaj woda, warzywa i suplementy na moje hashimoto.
To również ważna sfera. Bazuję na intuicji, ale ta lista przypomina mi zawsze o rzeczach, które dobrze działają na mnie i na Polę, na jej wrażliwość i na naszą relację. Spacer, czytanie książek, nasze wieczorne rozmówki i modlitwa. To wszystko sprawia, że Pola pomimo wysokiej wrażliwości, doskonale radzi sobie ze swoimi emocjami, umie je regulować i przede wszystkim - to wszystko umacnia naszą więź.
PAMIĘTAJ !!!
To NIE JEST LISTA TO DO. To nie jest lista, na której codziennie nerwowo odhaczam czy coś zrobiłam czy nie. Czasem nie robię z tej listy ponad połowy rzeczy, bo tak mi się potoczył dzień, bo nie chciałam, bo tak wyszło. Ale ta lista to mój kompas. Który wyznacza mi drogę i przypomina o tym, co jest dla mnie dobre.
Każda z Was, może stworzyć swoją. Nie po to, by kurczowo się jej trzymać i robić sobie wyrzuty jeśli nie uda się wszystkiego zrealizować ale po to, by po każdym zerknięciu na listę, przypominać sobie o tym co sprawia, że czujemy się dobrze. I konsekwentnie do tych nawyków powracać.
Jestem ciekawa co takiego znajduje się na Waszej liście. Jakie nawyki Wam służą, a jakie wręcz przeciwnie? Ja zdecydowanie najgorzej czuję się wtedy, kiedy wpadam w tryb oglądania seriali po nocach, objadania się i łączę to z brakiem aktywności. Dla mnie to jest prosta droga do wielkiego, psychicznego dołka.
Pamiętajcie, że robiąc w życiu rzeczy łatwe, mamy w życiu trudniej. Robiąc rzeczy trudne, mamy w życiu łatwiej. Leżenie dzień w dzień do późna przed tv może i jest dla nas przyjemnością, ale w dłuższej perspektywie jedynie ciągnie nas w dół i nie działa na nas korzystnie. Ruszenie tyłka i zrobienie czegoś wymagającego większego wysiłku może i będzie trudniejsze... ale zdecydowanie bardziej korzystne dla naszego nastroju i zdrowia.
Wierzcie mi... warto :)
Trochę mi tego brakowało... tej spokojnej, osadzonej w sobie Alicji. Na moment się z tego wytrąciłam, ale tak jak stwierdziła moja terapeutka, był to tylko krótki stan ala depresyjny, który był właściwie normalną reakcją na ilość rzeczy, z którymi przyszło mi się mierzyć w jednym czasie.
Wracam jednak do siebie. I myślę, że choroba która mnie ostatnio wyłączyła z życia była momentem, który mnie ocknął i sprawił, że mocno tego powrotu zapragnęłam. Postawiłam zatem granice tam gdzie trzeba było, zamknęłam co trzeba, odcięłam się od tego co mi nie służy i wracam... gotowa na jesień i jej wszystkie dobrodziejstwa.
To będzie dobry czas na wsłuchanie się w swoje potrzeby, na zatroszczenie się o siebie i otoczenie siebie ciepłem, miłością i spokojem. Czuję to jak nigdy wcześniej.
Chciałabym podzielić się dzisiaj z Wami, swoimi planami na październik. To nie są żadne wielkie plany. Wciąż jeszcze nie doszłam do pełni zdrowia, więc chcę ten miesiąc spędzić na spokojnych i niewymagających rzeczach, które jednak wniosą radość do mojej duszy i głowy :)
I słuchajcie, żeby nie było. To nie tak, że sobie po prostu pomyślałam: pójdę sobie do lasu. We mnie to pragnienie pójścia do tego lasu jest tak ogromne, że... nie miałam tak nigdy wcześniej w całym swoim życiu. Chcę tego okrutnie! Wejść do lasu, poczuć jego wszystkie zapachy, dotknąć drzewa, czuć liście pod butami, usłyszeć śpiew ptaków. Gdyby jeszcze udało się uchwycić promień słońca, który skąpałby mi twarz przedzierając się przez konary drzew, byłabym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie... Tak. To będzie dla mnie największa przyjemność tego miesiąca.
O taaaak, jak mi się marzy takie glow na buzi, po jakimś fajnym zabiegu... Nie mam na myśli żadnego inwazyjnego, ale właśnie coś kojącego, odżywiającego. Niebawem mam zamiar zainwestować w fajną technologię do oczyszczania, więc byłoby fajnie przed tym pozbyć się toksyn i trochę zaopiekować cerą u profesjonalistów. Może polecicie tego typu zabiegi? Bo ja się totalnie nie znam!
Oooo tak. W jakimś mega klimatycznym miejscu, w blasku świec, przy kojącej muzyce. Zdecydowanie trzeba mi takiej formy relaksu. Dawno nie byłam, a uwielbiam.
Po prostu. Muszę kupić kadzidła! W swojej starej sypialni uwielbiałam swój kącik do medytacji. Trochę mi go brakuje... Macie sprawdzone miejsca, w których kupujecie tego typu rzeczy?
Kilka lat temu nie potrafiłam zrobić naleśników. Obecnie mój skill podniósł się do chlebka bananowego :P Może to starość, ale coraz częściej jeśli mam ochotę, lubię porobić coś w kuchni. W sumie... nie mam już innego wyboru. Jak sobie nie ugotuję, albo nie zamówię - to nic nie zjem. Póki nie znajdę gotującego męża, chyba się to nie zmieni, także... tej jesieni, chcę zrobić zupę z dyni! I dokonam tego! ;)
O reeeety, pamiętacie? Zawsze w szkole robiło się zielniki... uwielbiałam to! I mam ochotę zrobić to razem z Polusią. To będzie niezła frajda, co myślicie?
Póki co jestem na 130 stronie. I choć ta wspaniała powieść psychologiczna wciągnęła mnie maksymalnie, to mam ostatnio problem z czytaniem książek i czytam maksymalnie kilka stron na raz. Nie wiem czemu! Mam już jednak dość stert niedokończonych książek, zatem daję sobie czas do końca października by skończyć chociaż tą pozycję.
O. Taką mam zachciankę. Tych dwóch rzeczy właśnie potrzebuję. Ciepły sweter jako wyraz troski dla moich nerek, które musiały tyle wycierpieć (wraz ze mną) i kolczyki. Bo nigdy nie nosiłam, a teraz mam ochotę. Tak zrobię!
Już na jakiś czas przed chorobą, wypadłam z nawyku regularnej medytacji. Cóż... miałam ciężki czas i porzuciłam na chwilę wszystko, co dla mnie dobre. Wiem jednak, że nigdy w życiu nie byłam spokojniejsza i szczęśliwsza jak wtedy, gdy medytowałam każdego dnia. Co by się wtedy nie działo - czułam, że jestem ponad to. Brakuje mi tego uczucia.
Tak jak za starych, dobrych czasów. Wziąć aparat do ręki, ruszyć na spacer i po prostu... zacząć robić zdjęcia. Odkąd nie zajmuję się blogiem tak jak kiedyś, zdecydowanie w odstawkę poszedł aparat. Mam jednak ochotę upamiętnić ten jesienny czas w kilku, pięknych kadrach. Zrobiłam tak rok temu i miło wspominam zarówno spędzony czas jak i późniejszą zabawę z obróbką.
Ach...
W sumie mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Mam wiele planów większych i mniejszych na ten miesiąc. Poza powyższymi chciałabym stopniowo wracać do aktywności fizycznej (jak już skończę antybiotyk), rozkręcić nową gałąź biznesu, wrócić do mojego dziennika wdzięczności, rozkręcić trochę bardziej instagram pod kątem moich codziennych przemyśleń... mam w sobie dużo energii do działania i dużo wiary, że to co planuję zrobić na pewno będzie sukcesem.
Ale przede wszystkim, chcę skupić się na tych małych, dobrych rzeczach. Jak ta zupa z dyni. Czy spacer po lesie. Chcę poczuć na nowo tą cudowną radość z życia, którą nareszcie mogę poczuć będąc wolną. Marzyłam o tej wolności, ale póki co... uczę się jej i nie jest to wcale takie proste. Dlatego małymi kroczkami... zaczynam budować swoje własne SZCZĘŚCIE. Bo wszystko czego chcę i potrzebuję - mogę dać sobie sama. I tak też się stanie.
Dobrego października, dobrzy ludzie :)
Alicja
Podczas tego wyzwania, każdego dnia dostawałyście ode mnie 3 zadania: trening, pielęgnacja i coś dla ducha. I spacer uważności był pewnego dnia zadaniem z kategorii: dla ducha. Takie spacery miałam już za sobą, ale nigdy nie nadawałam im jakiejś specjalnej nazwy. Ale w końcu nadałam i uważam, że nic tak nie oddaje charakteru takiego spaceru jak właśnie nazwa: spacer uważności.
Przypomnijcie sobie, jak wyglądają Wasze spacery. Zazwyczaj kiedy mamy czas, są to niespieszne przechadzki podczas których rozmyślamy, delektujemy się wolnym czasem, być może słuchamy muzyki, rozmawiamy przez telefon. A może po prostu spacerujemy na tzw. autopilocie.
Spacer uważności natomiast jest poniekąd formą medytacji i wspaniałą nauką bycia tu i teraz. Podczas takiego spaceru bowiem, doświadczamy danego momentu wszystkimi naszymi zmysłami. Nie zatapiamy się w myślach, tylko jesteśmy uważnymi obserwatorami.
Obserwujemy to co jest wkoło nas, wsłuchujemy się w dźwięki, wąchamy, dotykamy.
Jesteśmy tylko w tej jednej chwili jaką jest chwila obecna. I delektujemy się nią. Obserwujemy latające ptaki. Przyglądamy się chmurom. Wodzimy wzrokiem za pędzącymi autami. Dostrzegamy szczegóły. Czujemy zapach kwiatów. Delikatny podmuch wiatru. Przyglądamy się motylom, które obok nas przelatują. Raz po raz zatrzymujemy się, by się czemuś jeszcze dokładniej przyjrzeć. A może by jeszcze do tego zamknąć oczy i wziąć głęboki wdech, a potem głęboki wydech.
Nie mamy słuchawek na uszach, nie sięgamy po telefon, żeby zrobić zdjęcie. Po prostu chłoniemy.
Poprzez taki spacer, najprościej nauczyć się bycia tu i teraz, bo na spacerze łatwiej jest zachwycić się chwilą obecną i oderwać od natrętnych myśli.
Takie "ćwiczenie" może być dla Ciebie pięknym początkiem nauki medytacji i uważności.
Jeśli przestaniesz choć na moment żyć na autopilocie - to już sukces.
Następnie ćwicz tą uważność każdego dnia - kiedy idziesz automatycznie przez ulicę, kiedy z automatu powtarzasz te same czynności - przyłapuj się na tym i zacznij robić to świadomie. Bo liczy się tylko TA chwila. Chwila obecna. Ale by tej chwili naprawdę doświadczyć - obecny musisz być TY.
Pewnego dnia olśniło mnie do tego stopnia, że w mojej głowie pojawiła się cała wizja. Przeszłam od razu do zapisów i realizacji, bo wiedziałam, że jeśli zacznę się nad tym zastanawiać - to jak zwykle stwierdzę, że to bezsensu. A właściwie stwierdzę, że się do tego nie nadaję i ze strachu po prostu dam sobie spokój.
Widziałam jednak zapotrzebowanie. Widziałam jak wiele z Was tego potrzebuje - spokoju, wyciszenia, wsparcia, kobiecej solidarności. Nie mogłam tego olać. Co mi szkodziło?
Rozpisałam cały harmonogram, znalazłam lokal, znalazłam restaurację. Zamówiłam wszystkie materiał, uruchomiłam zapisy i... każdego dnia konsekwentnie i z wielkim zaangażowaniem przygotowywałam się do mojej nowej misji :)
Miałam już doświadczenie w realizacji warsztatów, m.in mojego dzieła jakim był Soul Camp - weekendowe warsztaty relaksacyjne. Tutaj jednak "nauczycielem" miałam być tylko ja. I miałam na to tylko kilka godzin. Wiedziałam, że muszę obrać kierunek, w którym wszystkie działania będą z nim spójne. A przekaz będzie jasny i zrozumiały.
USŁYSZ SIEBIE
Postanowiłam, że głównym celem moich warsztatów będzie wsłuchanie się w swoją duszę i zrozumienie, czego tak naprawdę chcemy od życia. Jakie mamy marzenia, cele, pragnienia.
Warsztaty Usłysz Siebie skierowałam do kobiet które chcą lepiej poznać siebie, wyciszyć się i usłyszeć swój wewnętrzny głos. Wydarzenie skierowałam do każdej kobiety, która chce zadbać o swoje ciało i umysł.
W cudownym miejscu w Warszawie, na dziewczyny czekało:
Wszystko wyglądało obłędnie. Lokal podzielony był na dwie strefy: relaksacyjną i rozwojową. W strefie relaksacyjnej przygotowane były pufy, kocyki, świece - to była nasza przestrzeń do medytacji i tworzenia map marzeń. W strefie drugiej były fotele, kanapy, stoliczki - tam robiłam z dziewczynami ćwiczenia rozwojowe i prowadziłam wizualizację. Miałyśmy też do swojej dyspozycji kuchnię. Cały lokal był na naszą wyłączność.
Spotkanie zaczęłyśmy pysznym śniadankiem, integracją i losowaniem kart afirmacyjnych - żeby każda z nas mogła zapisać w sercu swoją intencję. Już sam początek warsztatów był meeega wzruszający. Dziewczyny niesamowicie się otworzyły, opowiedziały swoje historie, podzieliły się swoimi marzeniami, lękami... Otworzenie się przy innych ludziach to oznaka zaufania i myślę, że to jest plus warsztatów tworzonych w małych, kameralnych grupach. Łatwiej się przełamać i otworzyć na ludzi, których nie znamy.
Później porozmawiałam z dziewczynami o medytacji, powiedziałam im o swojej praktyce, wytłumaczyłam na czym to wszystko polega, jak prawidłowo oddychać.
Pierwszy raz w życiu, poprowadziłam medytację. Było to dla mnie nie lada wyzwanie i ogromnie się stresowałam, jakie będą reakcje dziewczyn, ale... kiedy otworzyłyśmy oczy i zobaczyłam jak dziewczyny ocierają łzy... to było coś magicznego! Pytałam każdą uczestniczkę po kolei o wrażenia - wszystkie były zachwycone. Po medytacji, każda z nich czuła spokój, wyciszenie, wzruszenie...
Przygotowałam też fajne ćwiczenia rozwojowe, które miały na celu pomóc dziewczynom poznać swoje pragnienia, sprecyzować cele i marzenia. Zrozumieć w jakim punkcie na mapie swojego życia się znajdują. To było bardzo ciekawe, ale też ... trudne. Jak widzicie, każdy element warsztatów miał za zadanie wsłuchać się w swoje prawdziwe ja, które tak często jest niesłyszane przez nasz codzienny pęd.
Mapy marzeń - to jest zawsze bardzo kreatywny, ciekawy i wzruszający element warsztatów. Jak zwykle miałyśmy do dyspozycji masę czasopism, nożyczek, naklejek, pisaków itp. Każda uczestniczka dostała swoje płótno, na którym miała stworzyć mapę swoich marzeń, swojego wymarzonego życia. Pięknym elementem tworzenia map, jest faza końcowa, w której każda z nas opowiada o tym co znajduje się na jej mapie, opowiada o swoich marzeniach, ale też słabościach, nad którymi chce pracować. To zawsze mi pokazuje, że każdy człowiek ma swoją niepowtarzalną historię, bagaż, doświadczenia i trudy z którymi musi się mierzyć. To sprawia, że patrzymy na drugą osobę zupełnie inaczej. Bez surowych ocen, bez żadnych ocen. Tutaj też leją się łzy i jest mega wzrusz :)
W między czasie poszłyśmy na lunch do pobliskiej restauracji, a na koniec opowiedziałam dziewczynom o sile twórczej wizualizacji i sama też ją poprowadziłam. Opatuliłyśmy się kocykami, zamknęłyśmy oczy i... dałyśmy ponieść się marzeniom. No i prawie zasnęłyśmy, ale... kto by się dziwił :P Warsztaty z jednej strony były relaksujące a z drugiej... wymagały od każdej z nas sporo energii, bo grzebanie w swoim umyśle, nie jest proste i łatwe.
Chyba to właśnie słowo, najbardziej opisuje to co czułam po warsztatach. Poznałam cudowne dziewczyny, które na zawsze już będą miały miejsce w moim serduszku. Piękne, mądre, kochane, świadome i życzliwe. Każda jedna absolutnie wyjątkowa.
Ogromnie się cieszę, że mogłam stworzyć wydarzenie, które połączy nas - kobiety. Pokaże, że razem jesteśmy jeszcze silniejsze.
Poznanie historii dziewczyn, ich słabości, pragnień, wątpliwości... to było piękne doświadczenie. Mam w sobie ogrom przemyśleń na temat tego, jak bardzo jesteśmy silne a jednocześnie kruche. Jak często w siebie nie wierzymy, nie znamy swojej wartości, przejmujemy się opinią innych.
Swoimi działaniami i taką formą warsztatów, pragnę pomagać kobietom odnajdywać ich siłę i nauczyć się żyć w zgodzie z sobą i swoimi pragnieniami.
Z całego serca, chciałabym podziękować wszystkich uczestniczkom, za zaufanie, za przyjazd na warsztaty z różnych zakątków Polski. Za otworzenie się. Za dobrą energię i waszą wiarę we mnie!
Dziękuję wszystkich, którzy kibicowali temu pomysłowi, wspierali dobrym słowem, wierzyli we mnie.
Dziękuję portalowi Naturalna Bogini za bycie partnerem wydarzenia. Dziewczyny dostały przepiękne kalendarze do życia w zgodzie z naturą , fazami księżyca, cyklem menstruacyjnym. Dziękuję, że zawsze wspieracie mnie i moje inicjatywy!
Pragnę pomagać kobietom - w szerokim tego słowa znaczeniu. Mam w głowie obraz świata, w którym kobiety są szczęśliwe, pewne siebie, wypoczęte, zadbane, spokojne. Mam w głowie obraz kobiecej solidarności, wzajemnego wsparcia - pozbawionego ocen, krytyki, porównywania.
Pragnę, by kobiety wzrastały, były pewne siebie. Wierzyły w swoje możliwości, wiedziały, że mogą realizować swoje cele, marzenie, pragnienia. Że mogą żyć po swojemu, z nikim się nie porównując.
Ale przede wszystkim... żeby umiały osadzić się w swoim wnętrzu. Żeby umiały zgrać umysł, ciało i duszę w jedno. Żeby ich umysł i wnętrze rozkwitało każdego dnia i sprawiało, że żyją pełnią życia! Pomimo problemów i upadków...
Dlatego dalej zamierzam realizować swoją misję i dzielić się z innymi tym, co rozkwita we mnie.
Do zobaczenia na następnych warsztatach... mam nadzieję, że już niedługo!
Ściskam,
Najgorsze momenty w moim całym życiu, dziś postrzegam jako największe błogosławieństwa. To właśnie w tych najtrudniejszych chwilach szukałam sposobów by przetrwać, dać radę. A te sposoby okazały się być receptą na osiągnięcie życiowej równowagi i harmonii. Okazało się, że te wszystkie rzeczy sprawdzają się nie tylko wtedy gdy jest źle. One są uniwersalne. To piękne nawyki, które są ze mną i wtedy gdy jest dobrze i wtedy gdy jest źle. Ale nigdy bym ich nie spróbowała, gdyby nie te sytuacje, w których nie wiedziałam już czego się chwytać, by przetrwać kolejny dzień, kolejną noc.
Dzisiejsza sytuacja na świecie sprawia, że wielu z nas czuje lęk, niepokój. Jesteśmy niepewni jutra. Boimy się o nasze zdrowie, o zdrowie naszych bliskich. Wiele z Was mi pisze, że Wasi bliscy pracują za granicą. Albo, że pracują w szpitalach, kopalniach, aptekach. Nie mogą wziąć wolnego. Każdego dnia dzielnie pracują i są narażeni na styczność z wirusem. Boimy się o nasze biznesy, o pieniądze. Wielu właścicieli małych przedsiębiorstw już wie, że to ich koniec. Gospodarka podupada. Ludzie umierają. W coraz większej ilości krajów nie można wychodzić z domu w nieuzasadnionych przypadkach. Pandemia. Tego jeszcze nikt z nas nie przeżył. Boimy się. I to naturalne. Zwłaszcza, że nie wiemy, kiedy to się skończy.
Jest to niewątpliwie sytuacja, której z jednej strony nie możemy zmienić - to się dzieje. To na co mamy wpływ to ... zbiorowa odpowiedzialność, dzięki której być może uda nam się utrzymać krzywą zachorowań na możliwie najniższym poziomie, żeby nie wyglądało to jak we Włoszech. Możemy to zrobić siedząc w miarę możliwości w domach, by wirus się nie rozprzestrzeniał. Wielu z nas nie ma takiej możliwości, wiem o tym. Na co jeszcze mamy wpływ? Na nas samych i nasze podejście.
Tylko jak nie panikować i nie dać się lawinie negatywnych myśli? Trzeba o siebie możliwie jak najlepiej zadbać. I pamiętać, że to o czym napiszę poniżej, to nie jest tylko nawyk na złą chwilę. To nawyk warty wprowadzenia do codzienności przez 365 dni w roku!
MEDYTACJA
Medytuję regularnie już od wieeeelu miesięcy. Ostatnio moje medytacje przybrały już formę medytacji bez timera, prowadzenia - medytuję po kilkanaście minut przy cichej muzyce i kończę kiedy chcę. Co mi to daje? Niesamowity spokój, większą łatwość w rozwiązywaniu problemów. Ten czas spędzany w ciszy, sam na sam ze własnym oddechem jest najlepszą formą relaksu na świecie. Uspokaja myśli, oddech, porządkuje chaos w naszej głowie. Medytacja po prostu nas uspokaja. Praktykowana regularnie sprawia, że człowiek potrafi zachować spokój i racjonalne myślenie nawet w obliczu zagrożenia.
Na początku praktyka jest trudna. Wielu z nas kojarzy ją ze stanem, w którym nie myśli się o niczym. A wierzcie mi, że do takiego stanu dochodzi się latami. Umysł błądzi i to naturalne. W medytacji najważniejsze jest spokojnie oddychać i jeśli zobaczymy jakąś myśl - dostrzec ją, spróbować jej nie oceniać i pozwolić odejść. Jeśli zobaczysz na przykład, że zaczęłaś myśleć o liście zakupów na jutro, powiedz sobie: to jest myśl - i wróć do świadomego oddechu. I tak za każdym razem... nie walcz na siłę z myślami. Szczegółowo o tym jak medytować napisałam we wpisie z wyzwaniem 30 dni medytacji. Nie rozmyślaj za dużo JAK to robić. Po prostu usiądź lub połóż się... wyprostuj swoje ciało i... oddychaj. Na początku niech to będą nawet 3 minutki. Nie wkurzaj się, ze stale o tym myślisz. Ja sama mam czasem takie medytacje, że myśli przychodzą jedna po drugiej. Nieważne. Uczę się je obserwować, nie oceniać, pozwalać im odejść. Nawet jak medytacja jest trudna i ciężko się skupić to i tak odczuwam jej pozytywne skutki, bo... samo zatrzymanie się i posiedzenie w spokoju już jest niesamowitym antystresorem!
Odpal sobie na YT medytację prowadzoną Gosi Mostowskiej, albo po prostu wpisz sobie w YT: meditation music i włącz jakiś podkład muzyczny. Zamknij oczy i... oddychaj. Obecnie uwielbiam słuchać twórczości norweskiego kompozytora, zwłaszcza utwory "Flying" - idealny do medytacji przed snem. Przeżywam przy nim najlepsze, kilkunastominutowe praktyki!
CODZIENNA PRAKTYKA WDZIĘCZNOŚCI
O rytuale dziękowania za dobre rzeczy i wdzięczności, piszę Wam od dawna nieustannie. Przyznam jednak, że w ostatnim czasie miałam z tym problem. Po prostu o tym zapominałam. Moja terapeutka dała mi jednak zadanie domowe: codziennie wieczorem wymieniać 10 rzeczy, za jakie jestem wdzięczna, za jakie chcę podziękować. I mają to być konkrety. Odkąd zaczęłam to systematycznie robić, zasypiam z poczuciem, że mam naprawdę wiele. W każdym, nawet ciężkim dniu jestem w stanie znaleźć pozytywy. Są dni, kiedy dzieje się wiele i mogę wymieniać rzeczy bez końca. Są dni, kiedy trudno mi znaleźć nawet 10 tych rzeczy. Ostatecznie jednak okazuje się, że zawsze są jakieś powody do wdzięczności. A praktykowanie się w dostrzeganiu ich sprawia, że z czasem powodów do wdzięczności jest coraz więcej! Jeśli 10 rzeczy sprawia Ci trudność, zacznij od dziękowania za 3 rzeczy każdego wieczoru, a potem stopniowo dodawaj ich coraz więcej. Zobaczysz, jak to zmieni Twoją energię i nastawienie do życia!
SPISYWANIE SWOICH UCZUĆ, EMOCJI, PRZEMYŚLEŃ
Niezwykle terapeutyczną siłę ma spisywanie na kartce wszystkiego tego, co siedzi nam w głowie. Tak jak czujemy. Może być nam ciężko zacząć, ale kiedy zaczniesz już pisać, wierz mi... wypłynie z Ciebie wszystko to, co siedziało w Tobie głęboko i szukało ujścia. Jeśli nie wiesz jak zacząć, napisz na kartce pytanie: jak się dzisiaj czujesz? I po prostu na to odpowiedz. Często przelanie swoich myśli na papier działa nawet lepiej niż wygadanie się przyjaciółce. Wyrzućcie z siebie emocje, napiszcie wszystko co czujecie, co Was nurtuje, co Was cieszy. Nie chodzi tylko o negatywne emocje. Chodzi o WSZYSTKIE emocje. Wyrzuć je z siebie.
OGRANICZANIE BĄDŹ CAŁKOWITE ODRZUCANIE RZECZY, KTÓRE NAS OSŁABIAJĄ
Większość ludzi, sama sobie szkodzi swoimi nawykami i wyborami. Musimy ustalić co zabiera nam energię, a co nam jej dodaje. A następnie ograniczyć jedno, a zwiększyć drugie. W miarę możliwości oczywiście. Spójrz na swój rozkład dnia, swoje czynności, nawyki. Co pozbawia Cię energii? Mnie pozbawia jej oglądanie wiadomości, bezmyślne przeglądanie instagrama, bezczynność, chodzenie późno spać, ciężkie i tłuste jedzenie, rozpamiętywanie przeszłości, lęk o przyszłość. To wszystko nasila się właśnie w kryzysowych momentach. Oczywistym jest teraz, że śledzimy wiadomości i chcemy być na bieżąco z sytuacją na świecie. Nie musimy jednak mieć włączonych wiadomości 24 na dobę i dodatkowo czytać o tym wszystkim non stop w telefonie. Jeśli chodzi o pandemię wirusa, to jedyne na co staram się wchodzić kilka razy dziennie, to taka relacja na onecie, w której jest godzina i jest kilka zdań odnośnie obecnej sytuacji, rządowych ustaleń o których powinniśmy wiedzieć, ograniczeniach, zarażeniach itp. Wystarcza mi to. Oczywiście czytałam trochę naukowych artykułów, w SM również non stop napotykam się na newsy odnośnie wirusa... ale kiedy czuję, że zaczyna mnie to osłabiać - wyłączam to wszystko i skupiam się na czymś innym.
Łatwo nam się teraz zapomnieć, jeść byle co, bo jest pod ręką, nie ruszać się i utknąć przed telewizorem - ale to właśnie w takich momentach musimy o siebie wyjątkowo zadbać i nie pozwolić, żeby złe nawyki wysysały z nas całą energię!
Najwięcej energii pozbawia nas... martwienie się! Dlatego zamień to co Ci szkodzi, na coś co Cię wzmacnia. Zamiast siedzenia i rozmyślania, poczytaj fajną książkę, zrób porządki albo po prostu - weź się za pracę lub pobaw się z dzieckiem. Nie masz wpływu na to co się dzieje, ale masz wpływ na swoje nastawienie i swoje działania.
ŚPIEWANIE MANTR
Przyznam, że dawno ich nie praktykowałam, a pamiętam, że w jednym z najtrudniejszym dla mnie etapie życia, były moją odskocznią i pozwoliły mi utrzymać się na powierzchni. Śpiew ma ogromną moc. Ciężko mi to wyjaśnić, ale kiedy regularnie śpiewałam mantry, miałam wrażenie, że tworzę wokół siebie jakąś niewidzialną tarczę, dzięki której nie dociera do mnie negatywna energia i nie ucieka ode mnie ta dobra. Miałam wokół siebie jakąś tajemniczą aurę, która uzdrawiała się z każdym wydobytym dźwiękiem. Faktem naukowym jest już to, że wszystko na tym świecie jest energią. Tak samo mantra. Jej dźwięk to energia o specyficznych wibracjach, zmieniających energię w nas samych. Przypominając sobie teraz swoją przygodę z mantrami, sama zmotywowałam się do powrotu do ich śpiewania! Moją ulubioną była mantra RA MA DA SA, o której dowiedziałam się z książki Agnieszki Maciąg. To mantra uzdrawiająca i otwierająca nasze serce. Pamiętam, że kiedy śpiewałam ją pierwszy raz, cała drżałam i wylałam morze łez... a potem wypełnił mnie błogi spokój i poczucie, że... jeszcze będzie pięknie.
CZYTANIE KSIĄŻEK
Zainwestuj w jakąś książkę, z której bije dobro, ciepło, piękna energia! Przekaz z tych książek zostanie z Tobą na zawsze, wyciągniesz z nich to co dobre dla Ciebie w danej chwili. Swoją przygodę z rozwojem osobistym zaczynałam od książki: Sekret. Będę zawsze mieć do tej książki ogromny sentyment, bo to ona dała mi bodziec do zmiany i pokazała, że kluczem do pięknego życia jest zmiana sposobu myślenia. Ale przełomem była dla mnie książka Agnieszki Maciąg - Pełnia Życia. Wtedy coś się we mnie przełamało i wyruszyłam w prawdziwą podróż w głąb siebie. Poczułam chęć jeszcze większych zmian. O książkach, które miały na mnie duży wpływ pisałam tutaj i tutaj.
To co czytamy, czego słuchamy ma na nas ogromny wpływ. Już kilka stron pozytywnej książki wprawia w nas w inne wibracje. Spróbuj!
PORANNE I WIECZORNE WYCISZENIE
Niby takie oczywiste, prawda? Założę się jednak, że zdecydowana większość z Was, spędza wieczór przed telewizorem, a na dokładkę wpatruje się już w łóżku w telefon. Wiecie czemu to nie jest dobre? Światło niebieskie emitowane przez nowoczesne urządzenia, zaburza wydzielanie melatoniny - hormonu, która odpowiada za zasypianie i regenerujący sen. Wpatrywanie się wieczorami w telefon czy inne urządzenia zaburza nasz cały rytm dobowy i biologiczny, nie wspominam tutaj już o wzroku. Kiedyś sama spędzałam wieczory przed tv, a potem jeszcze patrzyłam się do ostatniej minuty w telefon. Dzisiaj nie wyobrażam sobie takiego funkcjonowania.
Telefon i inne urządzenia odkładam na min. godzinę przed snem. Wyciszam się w łóżku, przy przygaszonym świetle. Najpierw czytam, potem medytuję, potem kładę na kilkanaście minut opaskę z siemieniem lnianym na oczy i wizualizuję. Staram się chodzić spać max. o 23.
Poranek tak samo - staram się wstawać na tyle wcześnie, by mieć jeszcze chwilę dla siebie sam na sam. Piję szklankę wody, a potem medytuję 15 minut. Wiosną i latem te poranki zaczynam już o 5/5:30 i biegam, afirmuję itp. Ale w okresie zimowym potrzebuję nieco więcej snu i czasu na regenerację.
Najgorsze co mogę sobie zrobić, to zaburzyć dobowy rytm przez zbyt późne pójście spać, objedzenie się na sam wieczór, siedzenie do późna przed TV. Rano czuję się jakbym była skacowana, a co za tym idzie mam mniej energii i jestem bardziej rozdrażniona. Czasem świadomie decyduję się na wieczór z netflixem, ale baaardzo rzadko, bo wiem, że będę tego żałować. Mam hashimoto i u mnie sen to podstawa. Niewystarczająca ilość snu od razu sieje spustoszenie w moim organizmie.
POZYTYWNE MYŚLENIE!
Po prostu! I ono przychodzi tak samo z siebie, kiedy stosuję się do wyżej wymienionych nawyków. Boimy się codziennie o tyle rzeczy. Ale tak naprawdę to nie te rzeczy wywołują w nas negatywne emocje, ale nasz strach! Nie chcę ciągle się bać. Nie chcę żyć w strachu, snuć wiecznie czarnych scenariuszy. Chcę żyć pełnią życia i mieć w sobie wiarę, że będzie dobrze! Wierzę, że każda trudna sytuacja to lekcja - i zawsze z każdej staram się wyciągnąć jak najwięcej wniosków.
Możesz sobie myśleć - łatwo Ci mówić. Nie, wcale nie łatwo. Pracuję nad sobą już ponad 6 lat. Doskonale pamiętam co to znaczy ciągle płakać, ciągle się bać, mieć ataki paniki, stany lękowe. Przeszłam zdecydowanie za dużo, bym mogła się zgodzić z tym, że "łatwo mi mówić". Praca nad sobą to najcięższa ze wszystkich prac w życiu. Wymaga ogromnej siły, determinacji, konsekwencji. Ale wiecie co? Dzięki tej pracy, można zmienić całe swoje życie na lepsze. Ja nie wyobrażam sobie żyć już inaczej. Moment, w którym postanowiłam przestać obarczać świat i ludzi winą za swoje niepowodzenia był najlepszym momentem w moim życiu. Kiedy weźmiesz odpowiedzialność za to jak się czujesz i jak żyjesz - otworzą się przed Tobą drzwi do najpiękniejszej podróży w Twoim życiu. Podróży w głąb siebie. Uwierz mi... warto!
Życzę Wam kochani dużo zdrowia, spokoju, cierpliwości i wiary w tym trudnym dla nas wszystkim czasie. Wierzę, że ta sytuacja będzie dla nas wszystkich najważniejszą lekcją w naszym życiu. I że wyjdziemy z niej jeszcze silniejsi. Nawet jeśli będziemy musieli odbić się od dna.
Ściskam Was ciepło i wysyłam ogrom dobrej energii. Jeszcze będzie pięknie <3
Jak w dzisiejszym świecie zatrzymać się, wziąć oddech? Jak przestać zamartwiać się o przyszłość, rozpamiętywać przeszłość? Jak przestać, skoro życie niejako to od nas wymusza? W ostatnim czasie wiele mówi się o idei #slowlife. Wielu z nas kojarzy to z wolnym niespiesznym życiem, leniwymi porankami, spokojną drogą do pracy... sielanką z dziećmi, wielogodzinną zabawą niezmąconą obowiązkami. A tu wcale nie chodzi o taką idealną wizję i tryb SLOW na każdym etapie naszej codzienności. No bo nie oszukujmy się - to nie jest możliwe! Chyba, że dorobiłeś się milionów i jesteś na emeryturze. Wtedy możesz żyć naprawdę slow. Ale większość z nas to ludzie, którzy codziennie pracują, wychowują dzieci, pną się po szczeblach kariery, stale rozwijają, mają na głowie multum rachunków i spraw do ogarnięcia.
I właśnie dlatego, że przyszło nam żyć w czasach chaosu i pośpiechu - musimy uruchomić w sobie takie przyciski jak: STOP oraz ZWOLNIJ a także... ZAUWAŻ. Bo slow life to nie jest ta idealna wizja niespiesznego życia. Slow life to uważność. To umiejętność dopasowania się do zewnętrznych warunków i nie jechania na autopilocie. To umiejętność zauważenia siebie i swoich myśli, kiedy wszystko wkoło zdaje się być w przyspieszeniu. To poprowadzenie swojego życia tak, by ten pośpiech nie przygniótł nas swoim ciężarem, ale byśmy my sami nadawali mu tempo.
Większość z nas żyje z dnia na dzień, skupiając się nadmiernie na przyszłości, na tym co będzie. Wielu z nas jedną nogą tkwi też w przeszłości - żal, rozgoryczenie, poczucie niesprawiedliwości. Nie zagojone rany, które ciągle krwawią, bo stale je rozdrapujemy. I tak umyka nam dzień za dniem. Wczoraj już dawno minęło, jutro nigdy nie nadchodzi. Człowiek, który żyje w taki sposób, nie żyje wcale. On jest zawieszony pomiędzy dwoma światami - i co najgorsze: żaden z tych światów nie istnieje. Nie ma już żadnego WCZORAJ, ani nie ma żadnego JUTRO. Jest tylko dzisiaj. TU i TERAZ, na którym wciąż mało z nas umie się skupić. TERAZ? Czym jest dla Ciebie ta właśnie chwila? Niczym. Większość z nas tak zachłannie dąży do lepszej przyszłości i lepszych czasów, że zapomina żyć naprawdę. W efekcie, nie zacznie żyć nigdy. Bo jeśli nie umiesz żyć tu i teraz, to nie będziesz tego umiał nawet kiedy zrealizujesz swoje cele, po które tak biegniesz. Bo jak już je zrealizujesz, to chwilowa euforia minie. Wymyślisz sobie pięć kolejnych celów, a radość z życia znów odłożysz na później. Ludzie uzależniają swój sens życia od tego, w jakim kierunku biegną.
Czy to znaczy, że nie masz do niczego dążyć?
Że nie masz stawiać sobie celów, nie masz o niczym marzyć? W żadnym wypadku! Cele, marzenia, rozwój - to jest coś co sprawia, że osiągamy sukcesy, że stale mamy otwarty umysł, nie jesteśmy zamknięci na nowe. Tylko ta droga do celu, nie może przysłaniać nam chwili obecnej. Można iść po swoje, ale znacznie lepiej będzie się po to szło, jeśli będziemy umieli zatracić się w chwili obecnej. Która z dróg wydaje Ci się lepsza? Ta, w której idzie do celu idzie się zaślepionym tymże celem i nie zauważa się żadnych pięknych widoków po drodze? Nic się nie dzieje? I nagle okazuje się, że dla celu straciłaś 5 lub 10 lat swojego życia? Czy może lepsza jest ta droga, w której idziesz do celu, ale zauważasz wszystko co mijasz. Delektujesz się tym, doceniasz. Umiesz przystanąć, zrobić sobie przerwę. A po drodze przydarza Ci się mnóstwo wspaniałych rzeczy. Oczywiście, że ta druga. Bo w tej drugiej nic nie tracisz. W tej pierwszej... tracisz życie.
Zatem jak umieć się zatrzymać i doceniać chwilę obecną?
Trzeba nad sobą pracować. Trzeba zacząć od małych kroków. Na przykład od tego, że nie wyjedziemy z parkingu na autopilocie, tylko usiądziemy z tyłkiem na siedzeniu i pomyślimy sobie: jak zajebiście mieć auto... jak zajebiście móc dojechać nim bezpiecznie do pracy. Kiedyś o tym aucie marzyłeś, prawda? A teraz jeżdżenie nim jest dla Ciebie tak proste i automatyczne jak oddychanie. Włącz piosenkę, zacznij śpiewać. Na czerwonym świetle uśmiechnij się do ludzi w autach obok. TERAZ - tylko teraz żyjesz, tylko w tej chwili. Dlaczego masz ją zmarnować na automatyczny tryb, w którym niczego nie zauważasz, niczego nie doświadczasz?
Idź do pracy, zrób coś inaczej niż zwykle. Przypatrz się czemuś, na co nie zwracałeś uwagi. Porozmawiaj z kimś, zapytaj o jego dzień, samopoczucie. Na lunchu delektuj się każdym kęsem, nie rób tego automatycznie. Wybierz inną drogę do domu. Zrób inną niż dotychczas kolację. Przestań siedzieć myślami ciągle w pracy. JARAJ się tym, że tu i teraz żyjesz. Pocałuj ukochaną, włącz muzykę na full i zacznij tańczyć z dzieckiem. I ciesz się tym. Ciesz się jak idiota. Ciesz się tak, jakbyś przez 10 lat chorował i właśnie się dowiedział, że doznałeś magicznego uzdrowienia. Człowieku! Masz się czym cieszyć, naprawdę. Żyjesz, chodzisz, oddychasz, widzisz. Przeszłość? Ona już odeszła, nie wróci! Przyszłość? Nadejdzie! I będzie dobra taka jaka będzie. Jeśli tylko będziesz umiał dobrze żyć właśnie w tym momencie, w którym teraz żyjesz - Twoja przyszłość zawsze będzie dobra. Nie będzie bezproblemowa, ale będzie dobra taka jaka będzie, bo będzie Twoja!
Rób sobie przerwy w życiu. 10 minut sam na sam. Tylko Ty i Twój oddech. Zamknij oczy, skup się na tym jak oddychasz. Wdech, wydech. Zauważaj swoje myśli, przypatruj się im i pozwól im odejść. Po 10 minutach będziesz zaskoczony jak całe napięcie i niespokojne myśli, po prostu odeszły.
Doceniaj chwilę obecną. Zauważaj co właśnie robisz, co mówisz, o czym myślisz. Zacznij się przyglądać sobie i światu. Wierz mi - dostrzeżesz rzeczy, których nie widziałeś nigdy. Mimo, że mijałeś je codziennie.
Dostrzegaj ludzi. Pomagaj im, mów do nich, bądź dobry. Nie bądź głuchy na czyjeś wołanie o pomoc. Umiej wyciągnąć rękę. Miej otwarte serce.
Codziennie dziękuj. Za to, co się dzisiaj dobrego wydarzyło. Za uśmiech nieznajomej, za zielone światło, za dobrą wiadomość, za pyszny obiad.
Dbaj o siebie. Chore i zaniedbane ciało, to chory i zaniedbany umysł - i na odwrót. Dbaj o swój sen, o zdrowe pożywienie, o balans. Dbaj o swoje myśli. Twoje myśli kreują Twoje życie. Jeśli są pełne chaosu, niepokoju i złości - całe Twoje życie takie będzie. Ruszaj się, spędzaj czas na świeżym powietrzu. Zamiast gapić się w telewizor godzinami, poćwicz, poskacz, potańcz! Odłóż telefon na 2 godziny przed snem i nie łap go od razu, kiedy obudzisz się rano.
Ufaj. Ufaj temu, że Twoja przyszłość jest jasna i dobra.
Nakręcaj się pozytywami. Czytaj pozytywne książki, otaczaj się ludźmi z dobrą energią. Nie obgaduj, nie krytykuj, nie oceniaj. Nie karm się złymi wiadomościami, nie czytaj dyskusji w internecie. Nie obserwuj kont, które Cię irytują.
Ogranicz bodźce z zewnątrz. Wyłącz powiadomienia na telefonie. Ja nie mam ich żadnych! Przestań obsesyjnie wchodzić na media społecznościowe. Zamiast trzecich wiadomości, posłuchaj mądrego podcastu albo fajnej piosenki.
Pracuj nad sobą. Codziennie i wytrwale. Rozprawiaj się ze swoimi problemami, a jeśli nie umiesz poradzić sobie sama - idź na psychoterapię. To najlepsze co człowiek może zrobić dla swojego rozwoju.
Bądź świadomy. Tego co robisz, co mówisz, jakie wybory podejmujesz. Bądź świadoma tego o czym myślisz, jak się czujesz. Słuchaj siebie, swojego ciała. Dostrzegaj znaki, które daje Ci świat.
Przestań usprawiedliwiać się brakiem kasy. Najważniejsze rzeczy w życiu są za darmo. Nie potrzebujesz pieniędzy do tego, żeby wyjść na spacer, pograć z dziećmi w piłkę czy zostawić ukochanemu liścik z napisem: Kocham Cię.
PRZYGLĄDAJ SIĘ ŻYCIU. Po prostu.
Temu co się dzieje wokół Ciebie. Pobudź wszystkie swoje zmysły. Poczuj zapachy (tylko nie w autobusie latem), dotykaj, słuchaj, smakuj. Życie ma smak tylko wtedy, jeśli potrafisz rozkoszować się chwilą obecną.
SHIT HAPPENS
I na koniec muszę, po prostu muszę to dodać, bo uważam że w tym całym mówieniu o tworzeniu dobrego życia o życiu tu i teraz, zbyt mało mówi się o tym, że ... shit happens. Szambo będzie co jakiś czas wybijać, nie ważne jak pięknie i uważnie będziesz żyć. I to jest jak najbardziej OK! Emocje takie jak smutek, złość - to wszystko będzie Was dotykać tak czy siak. Ale Wasze życie nabierze zupełnie innej jakości, jeśli nauczycie się te emocje rozumieć i je totalnie akceptować. Że jak jest mi teraz źle i chujowo, to to jest ok i mam prawo tak się czuć. A jeśli jakiś problem i emocje z nim związane przychodzą do nas zbyt często, to znaczy, że coś w życiu musimy przepracować. I jeśli nie umiemy sami, to z kimś! I to też jest OK!
W swoim krótkim życiu topiłam się już w niejednym szambie i z doświadczenia wiem, że można z siebie zmyć cały jego zapach i nauczyć się żyć inaczej. Szamba wybierałam sobie regularnie większe i mniejsze i mam wrażenie, że na własne życzenie się w nich podtapiałam. Dziś wiem, że można inaczej. Po wielu latach pracy nad sobą, analizowania swoich problemów, wdrażania w codzienność krok po kroku nowych nawyków - wstawanie rano jest dla mnie teraz najlepszą porą dnia, bo wstaje i jak idiotka, nie mogę przestać się cieszyć, że oto nadchodzi nowy dzień i ciekawe co mnie dzisiaj dobrego czeka. Żyję tu i teraz. Nie zawsze, ale w przeważającej ilości dni. Dostrzegam to co we mnie i wokół mnie. Autopilota zostawiam sobie na kryzysowe sytuacje, kiedy jedyne o czym myślę, to żeby przetrwać.
I wiecie co? Kiedy poczujecie na własnej skórze jakość uważnego życia... nie będziecie chcieli już żyć inaczej. Ale pamiętajcie o jednym - jeśli przez kilkadziesiąt lat jechaliście na autopilocie, to nie zmienicie tego ot tak, na pstryknięcie palcem. Będzie to wymagało Waszej konsekwentnej i wytrwałej pracy nad samym sobą. Momentami będzie ciężko. Ale obiecuję - będzie warto.
Dobrego życia.
A.
Świadoma kobieta, to kobieta taka jak ja - taka, która pewnego dnia zrozumiała, że życie może być piękną przygodą. Ale trzeba się na to otworzyć i o to zawalczyć. Zawalczyć między innymi o siebie.
Prezenty świąteczne to nie jest żaden obowiązkowy punkt ze świątecznej listy to-do. Dać byle co, byle dać lub byle się popisać - to żaden wyczyn. Podarować coś od serca, z myślą o konkretnej osobie, jej pasjach, jej życiu - to jest zdecydowanie to, w co zawsze celuję. A w tym roku zrobiłam to z jeszcze większą uważnością i wczuciem się w bliskie mojemu sercu kobiety. Czego im potrzeba? Co lubią? Jak mogę wzbogacić drobnym upominkiem ich życie?
Przyznam Wam się jednak szczerze, że nie za bardzo lubię blogowe prezentowniki, toteż rzadko takowe robiłam. Nie lubię kolaży, nie lubię miliona propozycji - byle coś komuś polecić. W tym roku poczułam jednak przeogromną chęć, samodzielnego wyszukania, a następnie zakupienia perełek, które będą totalnie związane z kobiecością, rozwojem, naszą duchowością (nie w sensie religijnym) i naszym kobiecym, naturalnym rytmem. Chciałam, żeby to była kilak wyjątkowych rzeczy - każda z innej dziedziny. Przemierzyłam internety wzdłuż i wszerz i zamówiłam pięć wyjątkowych prezentów - w ilości podwójnej albo potrójnej, żeby mieć je również dla siebie.
I wiecie co? Jestem z tego zestawienia, które zaraz zobaczycie - cholernie dumna. Każdą jedną rzecz, stosuję w swojej codzienności. Każda jedna rzecz jest bliska memu sercu i jestem pewna, że będzie tak samo bliska sercu każdej świadomej, przebudzonej kobiety. Lub kobiety, która przebudzić się dopiero pragnie. Zobaczcie same...
Kolejny niesamowity produkt z platformy Naturalna Bogini. Ale nie tam zwykły kalendarz z datami i tyle. To kalendarz , który ma na celu zachęcić nas do bycia bliżej siebie i rytmu natury. Stworzony jest po to, by osadzić nas w rytmie natury i swojego ciała. Jest zaprojektowany zgodnie z rytmem dobowym, rytmem pór roku, faz księżyca, rytmem ciała. Przed rozpoczęciem każdego miesiąca, uzyskujemy wskazówki dotyczące stylu życia odpowiedniego dla danej pory roku, odżywiania i dbania o siebie w tym okresie. Kalendarz ma za zadanie ułatwić nam zgrać się ze swoim ciałem, wsłuchać się w nie i w swój zegar biologiczny.
Kalendarz wskazuje nam w jakiej fazie księżyca danego dnia jesteśmy i jak w tym okresie pielęgnować swoje ciało. W kalendarzu jest też opis poszczególnych faz cyklu menstruacyjnego, wskazówki jak zadbać o siebie na każdym etapie. Są przypomnienia o samobadaniu piersi, a także o profilaktycznych badaniach takich jak USG piersi. Możemy również zaznaczać ilości wypitej wody, wypróżnianie, ćwiczenia, kontakt z naturą.
W kalendarzu znajdują się też fajne, inspirujące cytaty, a to zawsze od razu inaczej nastraja człowieka na cały dzień.
No i poza oczywiście tym, jak kalendarz spełnia się w sensie praktycznym, nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o wyglądzie kalendarza. Przepiękna butelkowa zieleń z cudownym złotem, co pięknie nawiązuje do natury i do naszego rytmu.
Ja już się nie mogę doczekać planowania swoich dni z tym kalendarzem, mam nadzieję, że jeszcze lepiej pozwoli mi to o siebie zadbać i zsynchronizować ze swoim ciałem.
Szczegółowy opis Kalendarza 2020 znajdziecie TUTAJ.
Marzyłam o nich od bardzo dawna, ale ciężko było je gdziekolwiek dostać. Wiecie, że jestem fanką afirmacji. Uwielbiam ładować swoją głowę pozytywnymi hasłami. Uważam, że fajnie programować pozytywnie swój umysł - nie mylić z wmawianiem sobie haseł, w które nie wierzymy i które nie są prawdą.
Karty afirmacyjne: "Słowa dla duszy" stworzone przez kobietę, która miała ogromny wpływ na moje życie dzięki swoim książkom - Agnieszka Maciąg. Kocham tą kobietę. Jej książka "Pełnia życia" była ogromnym przełomem w moim życiu i bardzo odmieniła moje myślenie i podejście do życia.
To piękne pudełeczko zawiera w sobie mini książeczkę o tym, czym są afirmacje oraz 61 kart z afirmacjami. To jest tak tani prezent, a tak cudowny i inspirujący! Za ok. 30 zł, możecie sprawić komuś ogromną przyjemność i w dodatku mieć swój mały wkład w budowanie szczęścia tej osoby :)
Ja codziennie losuję sobie jedną i stawiam ją na biurku, przy którym pracuję. Tym sposobem, pozytywne hasło towarzyszy mi przez cały dzień i rozbrzmiewa w mojej głowie.
A to akurat prezencik ode mnie dla mnie - na mikołajki :) Mam trochę problem z wydawaniem pieniędzy na tego typu rzeczy, ale tym razem niezwykle lekko wydało mi się 100 zł na to małe cudeńko. Nie jestem jakąś wielką fanką biżuterii, ale niezmiennie każdego dnia noszę łańcuszek z krzyżykiem i złoty zegarek oraz pierścionek. Teraz do tej codziennej kolekcji doszła też taka oto bransoletka.
Czemu właśnie taka? Kiedy szukałam inspiracji na prezenty, które chciałabym zakupić i Wam pokazać, chciałam żeby każda rzecz, była hm... z innej kategorii :) Szukałam rzeczy z duszą, które mają przekaz, które idealnie będą współgrać z tą świadomą kobietą. I sama biżuteria w sobie nie była dla mnie przekonująca, ale naturalne kamienie - już tak. Miałam od dawna polubiony na IG sklep PLENER shop więc to jego stronę odwiedziłam w pierwszej kolejności. Nie chciałam pokazywać Wam jakiś bardzo drogich rzeczy, więc postanowiłam, że wybiorę coś do 100 zł - i zakochałam się w minerałce serca. Nie chodziło o wygląd - chodziło o kamienie, która ona posiada. Jestem zodiakalnym bykiem, a mój kamień to kwarc różowy. Kamień miłości. Oznacza on dobre relacje między innymi za samym sobą.
Moja bransoletka posiada właśnie kwarc różowy, ale posiada też kryształ górski - kamień oczyszczający, który pomaga w ogniskowaniu się na celu ; granat - wzmacnia odwagę, pomaga odrywać się od niezdrowych relacji, nałogów ; rodonit - kamień głęboko uspokajający, leczący duchowe i sercowe rany, pomaga nam się rozwijać ; oraz hematyt - kamień sił witalnych, działa pozytywnie na wszystko co związane z krwią, dodaje nam energii i witalności.
Kiedy przeczytałam o właściwości wszystkich kamieni, które posiada minerałka serca, wiedziałam, że to jest coś dla mnie i kupiłam bez zastanowienia. W ofercie jest też minerałka szczęścia, minerałka świadomości czy minerałka z Howlitem. Zdradzę Wam, że chcę mieć je wszystkie - będę je sobie kupować przy różnego typu okazjach typu urodziny, a nawet imieniny - których nigdy nie obchodziłam! :D
Nie mogłoby zabraknąć w moim zestawieniu czegoś do poczytania. Wiecie, że kocham czytać. Jest to dla mnie tak niesamowity przywilej, który jest dostępny totalnie za darmo. Wystarczy nam odrobina wolnego czasu... Słowa Mocy, to kolejna książka autorstwa Agnieszki Maciąg. Jest w niej mnóstwo afirmacji, modlitw, medytacji. Książka porusza temat uważności, wolności, bycia tu i teraz. Każda cecha taka jak cierpliwość, wytrwałość, pewność siebie - ma swój rozdział i swoje afirmacje. Czytanie tej książki jest dla mnie tak ogromną przyjemnością i tak wspaniałym oderwaniem się od codziennej gonitwy, że staram się ją dawkować sobie jak tylko mogę, żeby zbyt szybko jej nie pochłonąć - a wierzcie mi, oderwać się od niej jest niesłychanie ciężko.
Uważam, że tego typu książki, czytane w małych dawkach, ale każdego dnia - są dużo lepsze, niż kiedy połykamy je na raz, jesteśmy w chwilowej euforii, a potem zapominamy o wszystkim co z niej wynieśliśmy. Mam zasadę, żeby poświęcać książce min. 10 minut dziennie. Nieważne jak zabiegana jestem, ile mam obowiązków na głowie - muszę znaleźć tych kilka minut, żeby się zatrzymać i przenieść w inny świat. Książki Agnieszki zawsze działają na mnie niezwykle kojąco. Zmieniają punkt widzenia i człowiek z automatu zaczyna doceniać swoje życie i staje się bardziej pozytywnie nastawiony do świata i do ludzi.
I oczywiście skoro już kobieta czyta, żyje zgodnie ze swoim rytmem, karmi się pozytywnymi hasłami i nosi piękną biżuterię - to myślę, że powinna też zadbać o swoją cerę i oto, żeby dbać o nią naturalnie. W tym temacie jestem wierna kosmetykom Koi Cosmetics, które tworzy duet mamy i córki. Kocham wspierać to co polskie i kocham wspierać kobiety z pasją. Oczywiście musi to iść w parze z jakością. Kosmetyki Koi kocham całym swoim serce i polecałam Wam je już wielokrotnie. Stosuję je od ok. 2 lat, stosuje je moja siostra, mama, przyjaciółka, znajome i Wy - moje czytelniczki. Wszyscy podzielają moje pozytywne opinie :) Tym razem zestaw prezentowy zamówiłam z myślą o mojej mamie, która ich produkty po prostu kocha, a co za tym idzie - ciągle dzwoni do mnie czy mam może jakiś zapas, bo ona ma już na wyczerpaniu :D
Zestaw świąteczny SPA, który zaraz Wam pokaże, zawiera:
Jaram się niesamowicie. To jest tak cudowny prezent, że jestem wręcz pewna, że moja mama będzie wniebowzięta.
Jestem ogromnie ciekawa, która propozycja najbardziej przypadła Wam do gustu. Starałam się, żeby każdy prezent był z innej kategorii zarówno cenowej jak i ogólnie - dotyczył innej sfery naszej kobiecości. Myślę, że mi się to udało. Ja jestem zakochana absolutnie w każdym prezencie. Wszystkie te rzeczy już teraz stosuję w swojej codzienności i będę przeszczęśliwa, że obdaruję nimi również bliskie memu sercu kobiety.
Kurczę - no powiem Wam nieskromnie, że jestem taka dumna! Pierwszy raz w życiu, zrobiłam tego typu prezentownik. Włożyłam w to ogrom serca i zaangażowania. Chciałam, żeby to były propozycje totalnie w zgodzie ze mną i z wartościami, które wyznaję i które propaguję. Chciałam też, żeby sesja była w wyjątkowym miejscu, które odda klimat świąt - a takim miejscem jest na moim osiedlu flowershop Flori Moniki Kamińskiej :) Uwielbiam to miejsce. Monika jest wedding designerem, dekoruje przyjęcia i otworzyła również swój flowerstore, który na moje szczęście, mam tak blisko siebie. Wpadłam tam kiedyś podczas spaceru i wyszłam z moją pierwszą roślinką - skrzydłokwiatem. I wtedy zakochałam się w tym miejscu na dobre. Urządzone z niezwykłym smakiem. Czuć tam duszę i talent Moniki oraz jej miłość do roślin.
Moja Kasia z Happy Factory, kiedy zobaczyła kiedyś zdjęcie z tego miejsca od razu powiedziała: musimy tam zrobić sesję! No i... zrobiłyśmy. Dziękuję z całego serca Monice za możliwość zrobienia sesji w jej cudownym sklepie. Dziękuję Kasi - nikt lepiej nie uchwyciłby tego wszystkiego w tak cudowne kadry.
Jestem ciekawa co sądzicie o tym wpisie, o prezentach i o tych cudownych zdjęciach! Podoba Wam się kierunek, w jakim zmierza blog i ostatnie posty? Chcę tworzyć dla Was - kobiet. Chcę Was inspirować do świadomego życia i rozwoju. I myślę, że całkiem dobrze mi to wychodzi!
Dobrego dnia <3
Medytacja to dla mnie nic innego jak celebracja ciszy, skupienie na swoim oddechu. Tylko podczas ciszy, możemy usłyszeć samego siebie, możemy usłyszeć swoje prawdziwe potrzeby. Medytacja daje nam wgląd w swoją duszę, w swoje myśli. Medytacja nie jest wbrew pozorem stanem bez myśli. Jest stanem, w którym tym myślom możemy się bezkrytycznie i spokojnie przyjrzeć. Jesteśmy bezstronnym obserwatorem, który podczas medytacji poznaje lepiej samego siebie i w końcu może usłyszeć swój wewnętrzny głos, który tak często jest tłumiony przez chaos z zewnątrz. Ciężko jest usłyszeć siebie, kiedy stale ładujemy się bodźcami zewnętrznymi, stale znajdujemy sobie zajęcia, stale COŚ robimy, stale o czymś mówimy, stale kogoś słuchamy, stale gdzieś biegniemy.
Boimy się ciszy, bo boimy się usłyszeć samego siebie. Boimy się ciszy, bo nagle się okazuje, że na wierzch może wyjść nasz krzyk rozpaczy, który kiedy stale jesteśmy czymś zajęci - jest zagłuszany. Po co więc medytować? Po to, by usłyszeć siebie, ale też po to, by nauczyć się ten swój głos akceptować i go nie oceniać. Mamy być tylko obserwatorami.
Medytacja to dla mnie przede wszystkim najcudowniejsza forma relaksu. Nawet jeśli ciężko mi zapanować nad myślami, to po 10 minutach medytacji ( takie moje minimum) mój oddech jest totalnie uspokojony, ale zachodzi też wielka zmiana we mnie. Jestem spokojna, wyciszona, pozytywnie nastawiona do wszystkich wyzwań i codzienności. A co najważniejsze - kiedy praktykuję codziennie, ten stan spokoju permanentnie się utrzymuje i wpływa pozytywnie na wszystko. Na relacje z innymi ludźmi, na moją pracę. To jest niesamowite!
Medytacja otwiera nam umysł, ale jednocześnie oczyszcza go. Czytając wywiady z ludźmi sukcesu, z kobietami biznesu, czy po prostu ze szczęśliwymi ludźmi - większość z nich mówiła o praktyce medytacji. Pomyślałam kiedyś, że musi coś w tym być. Czy tacy ludzie dzięki medytacjom, są bardziej skuteczni, bardziej zmotywowani, bardziej spokojni? A może po prostu mają bardziej otwarty umysł? Chciałam przekonać się o tym na własnej skórze i medytowałam, ale... niezbyt regularnie. A jak wiemy - kluczem do sukcesu na jakiejkolwiek płaszczyźnie - czy to np. bieganie, czy nauka angielskiego, czy właśnie medytacja - jest systematyczność i regularność. Nic nie da nam owoców, jeśli będziemy to robić "od czasu do czasu".
Regularnie zaczęłam medytować, kiedy natrafiłam na snap jakiegoś zagranicznego twórcy, na którym napisał, że medytował 11 dni z rzędu i to co może powiedzieć to tyle, że to jest niesamowite jak bardzo wpłynęło to na postrzeganie świata, życia. I to mnie tak zmotywowało, że postanowiłam sama zobaczyć, jak to jest medytować codziennie.
Nie powinniśmy co prawda myśleć o medytacji jako o technice, która da nam korzyści, ale nie będę ukrywać, że było to dla mnie na początku dobrą motywacją. Z dnia na dzień jednak, robiłam to coraz bardziej dla samego medytowania, niż dla osiągnięcia jakiegoś celu. Ale gdyby już się skupić na tych korzyściach to medytacja pozwala nam przede wszystkim:
Tak jak wspominałam na początku wpisu. Zbyt dużo czasu tracimy na zastanawianie się jak to robić, zamiast po prostu usiąść i... to zrobić :) Ja medytację zaczęłam od tego, że po prostu usiadłam na macie ( ale możesz na łóżku, na krześle gdziekolwiek) i odpaliłam sobie na YT medytację prowadzoną przez Gosię Mostowską. Usiadłam po turecku, zamknęłam oczy, wyprostowałam kręgosłup, położyłam ręce na kolanach łącząc kciuk z palcem wskazującym. Przez ok. 10 minut świadomie oddychałam, słuchałam Gosi i... medytowałam. Medytacje prowadzone to najlepszy sposób, żeby zacząć. Dopiero od niedawna próbuję medytować przy cichych dźwiękach gongów, sam na sam ze sobą, bez niczyjego głosu.
Na początek, możesz zacząć, od 3 albo 5 minut. To już będzie coś. Rzucanie się od razu na 15 minutowe sesje może skończyć się frustracją i zniechęceniem. Dlatego tak jak w wszystkim, najlepiej zastosować metodę małych kroków.
Podczas medytacji możesz leżeć nawet w łóżku, ale z doświadczenia wiem, że lepiej wejść w ten stan właśnie siedząc - ja w łóżku zasypiam :D Zalecaną pozycją jest właśnie pozycja siedząca, ale nie jest to warunek konieczny.
Moja praktyka jest następująca:
I to jest zupełnie normalnie. Myśli będą pojawiać się co chwilę. I wiecie jaki popełniałam błąd na początku mojej drogi z medytacją? Walczyłam z nimi i efekt był taki, że... cała medytacja była dla mnie jedną wielką walką. Kiedy odkryłam, że tak naprawdę te myśli trzeba zaakceptować i pozwolić im odejść - odkryłam pięknego medytacji.
Kiedy zauważysz, że Twoją głową zaczynają nachodzić myśli - przyjrzyj się im, dosłownie. Jeśli ja zaczynam myśleć powiedzmy o tych bułkach i to zauważam - to obrazuję je sobie w głowie, myślę "ok"... widzę je. I pozwalam tym myślom odejść. To również sobie obrazuję. Każdą myśl wyobrażam sobie jako obrazek np. w chmurce, czy po prostu kwadratowy obrazek i puszczam go, dosłownie widzę jak odlatuje daleko daleko, jest coraz mniejszy aż w końcu totalnie znika z punktu widzenia. I wtedy wracam na spokojnie do oddechu. To może brzmieć głupio, ale serio spróbujcie tego i zobaczycie o co chodzi.
Czyli w skrócie - nie walczymy z myślami. Zauważamy je, akceptujemy, pozwalamy im odejść i ponownie skupiamy się na oddechu. Wdech, wydech, wdech, wydech.
Medytację kończę unosząc na wdechu ręce do góry, i z wydechem umieszczając je złożone jak do modlitwy, na wysokości serca. Dziękuje sobie za medytację i pomału zaczynam wychodzić ze stanu medytacji, poruszając palcami dłoni, stóp. Na końcu otwieram oczy :)
No... muszę Cię przed tym ostrzec. Reakcje podczas medytacji są różne. Będąc sam na sam ze sobą, ciszą i swoimi myślami, tak jak już mówiłam - możemy w końcu usłyszeć siebie. I to nie zawsze będzie przyjemne. Kilka razy podczas medytacji się popłakałam, ale było to w efekcie niezwykle oczyszczające. Wiele razy zdałam sobie podczas medytacji sprawę z rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Wiele razy dotarł do mnie głos, którego wolałabym nie słyszeć. Tylko, że... to niedopuszczanie do siebie swojego głosu, a czasem krzyku jest jak zamiatanie problemów pod dywan. One wciąż tam są i mało tego... nawarstwiają się. One nie znikają.
Kiedy tylko chcesz, kiedy tylko masz czas i warunki ( cisza, spokój). Ważne, by robić to regularnie. Dla mnie najlepszym obecnie "schematem" jest praktyka i rano i wieczorem. Poranna praktyka, pozwala dobrze nastroić się już na samym początku dnia. Mamy wtedy więcej spokoju, jesteśmy bardziej odporni na stres i kryzysowe sytuacje, które zadzieją się w ciągu dnia. Z kolei praktyka wieczorna, pozwala mi zmyć z siebie cały pęd i stres z całego dnia. Pozwala mi się wyciszyć po całym dniu bodźców, hałasów, kontaktów, wydarzeń. Pozwala mi też dostrzec dobre rzeczy, które się wydarzyły i spojrzeć przychylniej na te gorsze sytuacje. Zapewniam Was, że położenie się spać po sesji medytacji będzie dla Was czymś absolutnie wyjątkowym, jeśli do tej pory zasypialiście po godzinnym patrzeniu się w telewizor albo telefon. Komfort psychiczny i fizyczny w tych dwóch sytuacjach to niebo a ziemia. Własnie z tego powodu tak bardzo pilnuję wieczorami bycia offline i oddaję się swoim rytuałom.
Dzięki medytacji, zaczęłam odkrywać swój prawdziwy potencjał. Zaczęłam bardziej skupiać się na tu i teraz, porzucając ciągłe rozmyślanie o przeszłości i przyszłości. Nadal upadam, nadal się potykam i mam słabsze dni. Ale medytacja stała się dla mnie czymś, co robię z wielką przyjemnością. Jestem dopiero na początku tej drogi, ale już wiem i jestem pewna, że dalej chcę nią kroczyć i chcę wejść w ten świat jeszcze głębiej.
Na koniec mam dla Was coś naprawdę świetnego. Będzie to dla Was ( mam nadzieję) codzienną motywacją i pomoże Wam w praktykowaniu medytacji w miarę regularnie. Możesz zacząć kiedy tylko chcesz. Możesz dołączyć kiedy tylko chcesz. Fajnie, jeśli po prostu zaczniesz! :)
Poprosiłam Martę z TomiTobi, żeby przygotowała dla nas wszystkich tabelkę, w której będziecie odhaczać dni, w których medytowałyście. Nie ma tutaj dni kalendarzowych, dni tygodnia. Są tylko numery od 1 do 30. To wy decydujecie kiedy przypadnie 1 dzień, ale pamiętajcie, że tych 30 numerków, to ciąg 30 dni, jeden po drugim!
Większa tabelkę możecie wydrukować i ona jest tylko dla Was. Druga tabelka, będzie udostępniona na moim stories i będziecie mogły sobie zrobić jej screen, i wrzucać codziennie na stories z ptaszkami bądź krzyżykami - zależnie czy zaliczycie w dany dzień medytację, czy nie.
Pamiętajcie, żeby oznaczyć mnie na stories jeśli będziecie wrzucać tabelkę! :) Nie jest to żaden konkurs, ale tylko wtedy będę mogła to zobaczyć i pokazać u siebie, a tym samym zmotywować innych. Moim celem jest zmotywowanie Was do regularnego medytowania. Chcę, żebyście na własnej skórze przekonały się, jak zmieni się Wasze nastawienie po 30 dniach medytacji. A wierzcie mi - zmieni się bardzo!
Tabelkę do druku, możecie pobrać TUTAJ . Jest naprawdę piękna, zobaczcie same!
Na koniec, chciałam podziękować trzem osobom, dzięki którym ten wpis w ogóle powstał:
Na koniec, podrzucam Wam również linki do filmików na YT, przy których najchętniej medytuję:
Wpiszcie sobie na YT, medytacja i ... wybierzcie to, co dla Was najlepsze. Zacznijcie od medytacji prowadzonych, a potem próbujcie medytacji przy muzyce... jest też świetna aplikacja na telefon i nazywa się Insight Timer. Jest płatna i koszt na cały rok to coś około 270 zł - ja póki co testuję sobie wersję próbną 7 dniową i to dopiero od wczoraj, ale chyba zainwestuję. Macie tam setki medytacji, sami wybieracie jaki czas preferujecie. Aplikacja zaznacza Wam każdy dzień, w którym będzie medytować. Są medytacje dla dzieci, medytacje na sen, na stres. Ale póki co nie powiem Wam o tym jakoś super wyczerpująco, bo sama badam temat, także będę dawała znać jak mi idzie z tą apką. Ale serio, na dobry początek nie ma sensu inwestować. YT jest wystarczający :)
To jak? Dołączycie do mojego teamu i spróbujecie medytacji na własnej skórze? Trzymam za Was kciuki i czekam przede wszystkim na opis Waszych wrażeń. Jestem ciekawa, czy którejś z Was, uda się zaliczyć medytację 30 dni z rzędu i jakie będziecie mieć po tym odczucia.
Mam nadzieję, że wpis Wam się przyda. Nawet jeśli nie na obecny czas, to na czas... który będzie dla Was idealny :)
Ściskam ciepło,
Mamala :*