Zacznę spokojnie, od tego co mam. Dlatego dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami swoimi urodowymi perełkami, które mam już w swojej toaletce od wielu miesięcy, ale teraz są moimi TOP w tym jesienno-zimowym okresie. Tak już mam, że pewne odcienie pomadek czy podkładów, a nawet zapachy, bardziej pasują mi jesienią, inne lepsze są latem.
Jesień to dla mnie mocne kolory na ustach, bronzer na policzkach i zapachy, które kojarzą mi się z lasem, drzewami i naturą.
Pozwólcie, że podzielę się zatem z Wami moimi trzema perełkami, o które dbam z największą możliwą troską i uwagą :P Szminka to mój prezent na Dzień Kobiet, a woda to prezent urodzinowy. Zdecydowanie w tym roku zostałam obdarowana rzeczami, które idealnie do mnie pasują.
Dużo miałam w swoim życiu różnych zapachów, ale ten zdecydowanie jest obecnie moim numerem jeden i kocham go całym swoim sercem. Uwielbiam design wód Jo Malone i uwielbiam ich specyficzne zapachowe mieszanki.
Mój zapach to Honeysuckle & Davana - niesamowita kompozycja, w której najważniejszym składnikiem jest angielski wiciodrzew. Woda ma lekką, kwiatową nutę, nie za intensywną ale na tyle wyczuwalną, by się zachwycić i nie przejść obok niej obojętnie.
Ciężko jest słowami opisać zapach, ale ten jest dla mnie taki... otulający. Myślę, że to odpowiednie słowo :)
Pomadka do ust w sztyfcie z pierwszej linii kosmetyków kolorowych sygnowanej przez markę Kilian. Linia nazywa się La Rouge Parfum i ... podobnie jak przy Jo Malone. Jestem zakochana w designie, zapachu i całym pomyśle na ten produkt. Ta szminka ma też dla mnie wartość sentymentalną. Dostałam ją z okazji Dnia Kobiet i ten dzień był dla mnie pewnym przełamaniem swoich słabości a ostatecznie zakończył się triumfem. Od tamtej pory szminka ta jest dla mnie symbolem mojej kobiecości, pewności siebie i poczucia własnej wartości. Już zawsze będzie przypominała mi o tym, że zasługuję na wszystko co najlepsze.
To moja perełka od Resibo. Unikałam tego kremu latem, bo wystarczające glow miałam od promieni słońca, ale teraz jest idealny okres by na nowo wrócić do jego używania. Nie wiem czy znacie produkty Resibo. Ja miałam ich już trochę. Balsamy, żele myjące, kremy - każda rzecz jest absolutnym hitem. Krem zawiera połyskujące drobinki, które dopasowują się do każdego typu cery. Będziecie zachwycone!
Produkty tego typu zawsze wybieram sobie w perfumerii Douglas. No uwielbiam tam chodzić, poznawać kosmetyczne nowości i wybierać sobie perełki na kolejne okazje. Mam teraz takie postanowienie, żeby raz w miesiącu kupować sobie jedną rzecz z mojej listy MUST HAVE. Przejrzałam ostatnie nowości i trendy na tegoroczną jesień. Staram się być bardziej obeznana w temacie i muszę przyznać, że zaczynam łapać bakcyla ;)
Jesienne trendy to zdecydowanie mocniejsze, kryjące podkłady i tutaj mam już swojego faworyta, mianowicie podkład od Estee Lauder - Double Wear. Latem zawsze wybieram kremy BB, ale zimą chciałabym postawić na coś bardziej kryjącego i myślę, że to będzie dobry wybór.
Jeśli chodzi o zapachy - mimo, że jestem miłośniczką mojego Jo Malone, to mam jednak swoje małe marzenie i jest nim zapach YSL... Black Opium. O rany... dostałam kiedyś próbkę i zakochałam się na amen.
Zauważyłam, że jesienne trendy na ten sezon to zdecydowanie cała gama różnych odcieni czerwonych szminek, metalicznych cieni do powiek i kosmetyków do stylizacji brwi. W ofercie perfumerii Douglas, jest tych produktów naprawdę sporo. Nie za bardzo lubię się z cieniami do powiek i nie po drodze mi z tym tematem, ale jeśli chodzi o czerwone szminki to mam już na swojej liście kilka i jedną z nich jest matowa pomadka do ust w sztyfcie od MAC - odcień Queen of Drag Lipstick. No jest obłędna!
Myślę, że jak na raczkującą w temacie #beauty, jestem całkiem spoko obeznana w kosmetycznych trendach :D Zaczynam myśleć też o tym, że to nie będzie całkiem głupi pomysł, jeśli wybiorę się na kurs makijażu. Ot tak, dla samej siebie. Skoro już weszłam w tą branżę, to wypadałoby coś umieć, prawda? ;)
Dajcie znać, jakie hity najlepiej sprawdzają się u Was w tym okresie i... na co polujecie? Może macie jakieś swoje małe kosmetyczne marzenia?
Koniecznie dajcie znać :)
Ja jestem. I mam nadzieję, że wy też. A nawet jeśli nie - spokojnie. Wystarczy, że macie w sobie odrobinę chęci i chcecie w końcu zrobić coś ze swoim życiem zamiast wiecznie na wszystko narzekać.
Pomysł na tygodniowe wyzwanie przyszedł mi do głowy po mojej ostatniej analizie składu ciała. Wystarczyły 3 tygodnie, podczas których ćwiczyłam i biegałam, by zmniejszyć procent tkanki tłuszczowej, a zwiększyć procent tkanki mięśniowej. W 3 tygodnie mój wiek metaboliczny zmalał z 27 na 25. Odmłodniałam o 2 lata!
Ale najbardziej z tego wszystkie powalił mnie efekt wizualny. Bo nigdy w życiu nie pomyślałabym, że 25 minut ćwiczeń, 3/4 razy w tygodniu + bieganie, tak zmieni wygląd moich... ud! Chyba nigdy w życiu nie miałam tak jędrnych, gładkich i twardych ud. Serio. Chodzenie w sukienkach to teraz istna przyjemność. Wyrzeźbił mi się delikatnie brzuch, mam maleńki zarys mięśni. Pośladki poszły w górę, a wierzcie mi, mam baaardzo duże pośladki i nie sądziłam, że 3 tygodnie dadzą jakikolwiek minimalny efekt. A jednak!
Wydaje mi się, że po tym co przeczytałaś, czujesz się już odrobinkę bardziej zmotywowana i gotowa do działania. Nie ma więc na co czekać! Przechodzę do szczegółów wyzwania!
Pewnie myślisz sobie teraz: ja odpadam. Nie cierpię ćwiczyć, nie mam kondycji... bezsensu.
Kochana... ani mi się waż myśleć o sobie w tak brutalny sposób! Kondycja i efekty nie przychodzą ot tak! Rok temu nie byłam w stanie przebiec 1 kilometra. Dwa tygodnie temu przebiegłam ich 12. Trzy tygodnie temu prawie umarłam na macie po 10 minutowym treningu brzucha. Nie byłam w stanie utrzymać brzuchem nóg w powietrzu. Dziś robię te ćwiczenia z palcem w tyłku. Wciąż się męczę, ale jestem już znacznie silniejsza.
Wybacz, ale jeśli mam być sfrustrowaną, narzekającą, wiecznie wkurwioną i zmęczoną kobietą, a właściwie wrakiem kobiety - to wybieram opcję, w której jestem kobietą pełną energii, pozytywnie nastawioną do życia! Serdeczna, miłą i kochającą życie! Zadbaną i zdrową! :)
Nie będę Cię więcej namawiać. Sama zadaj sobie pytanie: jaką kobietą chcę być? Jak chcę się czuć? Jak chcę wyglądać? Następnie odpowiedz sobie na pytanie: co mogę zrobić, żeby być taką kobietą? Co mogę zrobić żeby tak się czuć? A potem... ZACZNIJ TO ROBIĆ!
Każdego dnia, będą na Ciebie czekać 3 wyzwania:
Te trzy wyzwania, każdego dnia będziesz łączyć z wyzwaniami ogólnymi, NA KAŻDY DZIEŃ. Zanim przejdę do poszczególnych dni tygodnia, zobacz o co musisz zadbać każdego dnia.
CODZIENNIE:
Codziennie na InstaStories będę wstawiać planszę, na której będą wszystkie wyzwania. Rób screeny!
A teraz przechodzimy do konkretnych dni tygodnia :) Nie bój się! Działaj!
1. TRENING: 15 minutowy trening pośladków z Pamelą Reif. Ten trening nie obciąża kolan. Nie ma w nim żadnych przysiadów, wyskoków itp. Rób go tak jak Pamela - pomału i precyzyjnie. Pierwszy raz może być bolesny, bo poruszysz partie ciała, które od dawna nie były ruszane. Ale wierz mi... z treningu na trening będziesz widziała, że idzie Ci coraz lepiej. No i... to tylko 15 minut! :)
2. PIELĘGNACJA: dziś jest dzień... maski! Wieczorem przed pójściem spać, robimy demakijaż buźki, oczyszczamy ją i... nakładamy maskę! Może to być maska w płachcie lub jakiejkolwiek innej formie. Dzisiaj odżywiamy buźkę nie tylko od wewnątrz (picie wody) ale też od zewnątrz - żeby była bardziej nawilżona i promienna. Brzmi fajnie, prawda?
3. COŚ DLA DUCHA: wykonaj medytację prowadzoną :) Usiądź na macie lub na łóżku z samego rana - jeśli masz dzieci - muszą spać, a ty najpewniej musisz wstać przed nimi, nie ma opcji :D Usiądź, zamknij oczy i posłuchaj medytacji Gosi... podążaj za jej słowami i słuchaj jej wskazówek. Wierz mi... jeśli zrobisz to rano - ta medytacja nastroi Cię pozytywnie na cały dzień!
“Jeśli nie umiesz latać, biegnij. Jeśli nie umiesz biegać, chodź. Jeśli nie umiesz chodzić, czołgaj się. Ale bez względu na wszystko – posuwaj się naprzód.” – Martin Luther King
1. TRENING: 10 minutowy trening brzucha + (dla chętnych) 15 minutowy trening z poniedziałku. Sama zdecyduj, czy masz ochotę poćwiczyć trochę dłużej, czy może spróbujesz dziś tylko brzucha. Trening AB jest dla początkujących, ale jest... trudny. Zwłaszcza przy pierwszym razie.
Nie zniechęcaj się. Już po 1 treningu poczujesz mięśnie, a to dobry znak. Nie wkurzaj się, że nie możesz wytrzymać tylu sekund co Pamela. Nie wkurzaj się, że nie możesz utrzymać nóg w górze. Na wszystko trzeba czasu! Ja po 1 treningu myślałam, że umrę. Wierz mi - początku są trudne, ale potem jest już tylko lepiej. To tylko 10 minut... wierzę, że dasz radę! <3
2. PIELĘGNACJA: peeling ciała + chłodny prysznic
Po dzisiejszym treningu, będziesz miała zadanie zadbać o swoje ciałko w jeszcze inny sposób. Nie musisz mieć prysznica, wystarczy że wejdziesz do wanny i po prostu w niej ustaniesz. Wmasuj peeling w swoje ciało okrężnymi ruchami, masuj kierując się zawsze z dołu do góry - w stronę serca. Wymasuj swoje łydki, uda, pośladki, a jeśli chcesz - również piersi, brzuch, ręce, ramiona. A następnie spłucz całość delikatnym, chłodnym prysznicem.
Zobaczysz jak Twoja skóra wygładzi się dzięki peelingowi i jak bardzo napnie się pod wpływem zimnej wody. Nie musi być lodowata. Wystarczy, że będzie po prostu chłodna. Daj znać jak wrażenia!
3. COŚ DLA DUCHA: wykonaj medytację tuż przed snem. Możesz usiąść na macie, na łóżku. Możesz też się położyć, o ile wiesz, że nie zaśniesz :D
Podrzucam Ci medytację wieczorną Gosi Mostowskiej, dzięki której uspokoisz się i zrelaksujesz po całym dniu. Wierz mi... to odmieni jakość Twojego snu!
“Musisz wierzyć w siebie wtedy, gdy nikt inny w Ciebie nie wierzy – to czyni Cię wygranym już na początku.” – Venus Williams
1. TRENING: dzisiaj zrobimy sobie pół godzinny trening dla początkujących, na nogi i pośladki. Między każdym ćwiczeniem, jet 20 sekundowa przerwa więc spokojnie - zmęczyłam się przy tym mniej, niż przy zestawie z wczoraj.
Nie będę Cię jakoś szczególnie motywować. Pomyśl jak dobrze będzie wyglądała Twoja pupa i nogi... jak dobrze będziesz się czuć, jeśli tym razem się nie poddasz i po raz kolejny po prostu to zrobisz! Przedwczoraj i wczoraj dałaś radę, prawda? Nie pozwól, żeby ten wysiłek poszedł na marne !!!
2. PIELĘGNACJA: zadbaj o swoje włosy :) Tutaj masz dowolność. Możesz pochodzić 20 minut z odżywką lub maską na włosach. Możesz zrobić sobie domową maseczkę. Zrób to, co najbardziej lubisz i co najbardziej służy Twoim włosom. Jeśli masz taką możliwość możesz nawet pójść do fryzjera! :D
Ja osobiście, zostaję w domu i dzisiaj po raz pierwszy spróbuję .... LAMINOWANIA WŁOSÓW GALARETKĄ. Będzie super jeśli też się do tego przyłączycie i będziemy mogły wymienić się swoimi wrażeniami :)
3. COŚ DLA DUCHA: dziś o jakiekolwiek porze sięgnij po książkę, która pozytywnie Cię nastroi, wyciszy i naładuje dobrą energią. Możesz zapalić świeczkę lub kadzidło. Nie ważne czy przeczytasz 5, 10 czy 15 stron. To nieistotne. Liczy się sam fakt, że poczytasz. To wspaniale wpływa na nasze samopoczucie. Może to będzie książka Agnieszki Maciąg, a może coś innego co ma pozytywny przekaz? Osobiście polecam Ci książki Reginy Brett! Będą idealne :)
„W pierwszej kolejności dbaj o siebie, inaczej nie będziesz miała czego dać innym. Dbanie o siebie to nie egoizm, to konieczność. Nie możesz nalać z pustego dzbana.” - Autor nieznany
1. TRENING: dzisiaj obowiązkowo robimy 2 treningi, czyli łącznie 25 minut ćwiczeń! Robimy pośladki i brzuch. Próbowałaś tych ćwiczeń już wcześniej, więc dziś będzie Ci na pewno odrobinkę lżej niż przy pierwszym razie <3
2. PIELĘGNACJA: masaż twarzy łyżeczkami.
Ostatnio coraz więcej czytam i oglądam o jodze twarzy czy też o tak zwanym face liftingu bez skalpela. Nie próbowałam jeszcze nic z tego, ale skoro już tak o siebie dbamy, to może spróbujemy czegoś prostego i krótkiego na dobry początek? Jedyne co będzie nam potrzebne to... łyżeczki :) Jesteście ze mną?
3. COŚ DLA DUCHA: włącz muzykę relaksacyjną. Zapal kadzidło czy też zapachową świecę. Połóż się. Możesz przykryć się kocykiem. Zamknij oczy. Wsłuchaj się w dźwięki muzyki i skup się na swoim oddechu. Skupiaj się na tym jak unosi się Twoja klatka piersiowa. Wdech, wydech. Wdech, wydech.
Jeśli zorientujesz się, że Twój umysł błądzi i nachodzi Cię lawina myśli - po prostu przyjrzyj się tym myślom, nie oceniaj ich. Pozwól im przychodzić i odchodzić, a następnie z powrotem skupiaj się na oddechu. Rób to tyle czasu ile chcesz, ile potrzebujesz... <3
https://www.youtube.com/watch?v=kWg3VqT-aTw&t=53s
„Ty sam, jak każdy w całym wszechświecie, zasługujesz na swoją miłość i uczucie” - Budda
1. TRENING: dobra laski... jeszcze tego nie robiłam, ale z kim jak nie z wami i kiedy jak nie teraz?! :D Dzisiaj pozwólmy sobie na odrobinę szaleństwa i ... potańczmy! Ja raczej nie będę wyglądać tak seksownie jak Pamela i czuję, że wyjdzie z tego niezły kabaret, ale hello! Życie jest po to żeby się nim cieszyć, a ćwiczenia nie mają nam się kojarzyć tylko z siedzeniem na macie. Zatem... let's dance!
2. PIELĘGNACJA: zadbaj o swoje dłonie. Dzisiaj to im poświecimy swoją uwagę. I tutaj masz dowolność: możesz zrobić sobie mani, pomalować pazurki jak chcesz. Możesz zająć się skórkami. Możesz zrobić sobie domową maseczkę na dłonie lub nasmarować je kremem albo wetrzeć oliwkę w skórki. Poświęć dziś im odrobinę czasu i uwagi, w końcu codziennie te dłonie wykonują dla Ciebie masę czynności!
3. COŚ DLA DUCHA: spacer uważności
Dzisiaj pójdziemy sobie na spacer, w którym będziemy celebrować TU i TERAZ i jak najbardziej skupimy się na tym, żeby być uważnym na wszystko co nas otacza i co widzimy. Spaceruj tempem jakim lubisz i całą sobą dostrzegaj wszystko co Cie otacza - zaangażuj wszystkie swoje zmysły. Skupiaj się na szczegółach, zapachach. Jak wyglądają rośliny, które mijasz, jak pachną, jakie są w dotyku. Jakiego kształtu są chmury? Zachwycaj się drobiazgami. Nie odpływaj nigdzie myślami. Bądź TU i TERAZ.
Takie "ćwiczenie" uczy nas odrywania się od natłoku myśli i pięknie uczy nas jak być tu i teraz, jak delektować się chwilą obecną. Wsłuchaj się w śpiew ptaków, szum drzew, głosy ludzi. Po prostu... bądź.
“Ten, kto przeniósł górę, zaczął od małych kamyków.” – przysłowie chińskie
1. TRENING: dziś dalej lecimy z moim ulubionym zestawem pośladki + brzuch. Żeby wyrobić nawyk trzeba trochę czasu. Im częściej będziesz rozkładać matę i ćwiczyć, tym szybciej wejdzie Ci to w krew. Zaszłaś już bardzo daleko. To już twój piąty dzień! Nie poddawaj się ... <3
2. PIELĘGNACJA: dzisiaj caluteńkie ciało traktujemy ulubionym balsamem. Wmasowujemy go powolnymi, okrężnymi ruchami. Całe łydki, uda, pośladki, brzuch, ręce, ramiona. Nawilżamy i masujemy calutkie ciało. Proste, prawda?
3. COŚ DLA DUCHA: medytacja prowadzona
Kolejna medytacja Gosi - oddech i uważność. Możesz ją wykonać o dowolnej porze. Zrelaksuj się, oddychaj i podążaj za wskazówkami Gosi... nie pożałujesz <3
"Szczęście jest zdrowe dla ciała, ale to troska rozwija siły ducha." - Marcel Proust
Brawo! Dotarłaś do ostatniego dnia :) Możesz być z siebie cholernie dumna! Dziś Twoim obowiązkiem jest przede wszystkim przybić samej sobie piątkę :P
Dzisiaj to TY decydujesz o tym jak wygląda Twój trening, pielęgnacja i zadbanie o swoją duszę. Ja zostawiam Ci swój zestaw na dziś... jestem ciekawa co wybierzesz Ty... Powodzenia!
1. TRENING: dzisiaj odpoczynek zatem...rozciąganie. Jeszcze go nie próbowałam, więc czas najwyższy!
2 + 3 - PIELĘGNACJA + COŚ DLA DUCHA... dzisiaj łączę te dwie rzeczy i robię sobie domowe, wannowe SPA. Napuszczam wodę, robię duuużo piany, zapalam świece i kładę maseczkę na twarz i włosy. W międzyczasie albo poczytam książkę, albo posłucham relaksującej muzyki... A może zrobię i to i to?
Ten dzień zakończę dzisiaj piękną medytacją Gosi:
Mamy dzisiaj za co być wdzięczne. Przez cały tydzień dbałyśmy o siebie z czułością i zaangażowaniem. Włożyłyśmy wysiłek w to, by czuć się dobrze.
Mam nadzieję, że własnie tak się dzisiaj czujesz... i że to co robiłaś przez ostatnich 7 dni, zostanie z Tobą na dłużej.
"Sukces to suma niewielkiego wysiłku powtarzanego z dnia na dzień.” – Robert Collier
Tak właśnie wygląda nasz plan na calutki tydzień.
Nie wygląda źle, prawda? Pamiętaj o tym, by każdego dnia pić odpowiednią ilość wody. Pamiętaj o dziękowaniu wieczorem za rzeczy, za które jesteś wdzięczna. Zdrowo się odżywiaj i traktuj swoje ciało z szacunkiem! Obserwuj swój organizm i zauważ - co Ci szkodzi, a co Cię wzmacnia.
Postaraj się, żeby Twoja dieta była bogata w owoce i warzywa. Unikaj produktów przetworzonych, słodyczy itp.
Ja na ten tydzień po raz kolejny zdecydowałam się na catering dietetyczny od Juicy Jar. Tym razem skorzystałam z ich nowej opcji, która nazywa się JESZ JAK CHCESZ i muszę Wam powiedzieć, że jest to totalna PETARDA! Sami decydujecie o tym ile posiłków dziennie chcecie jeść i mało tego... sami wybieracie sobie potrawy i komponujecie idealny dla Was jadłospis. Ja wybrałam sobie 4 posiłki (pominęłam drugie śniadanie). Na stories będę Wam pokazywać swoje dania jako inspiracje do Waszego gotowania. Ale będę też Wam podrzucać inne opcje, razem z przepisami. Tutaj nie chcę już tego upychać, żeby Was nie przytłaczać.
Codziennie na insta będę uruchamiać opcję pytań, w których będziecie mogły zdawać mi relację z całego poprzedniego dnia <3 Jeśli będziecie miały chęć podzielić się wyzwaniem na swoim stories - pamiętajcie o hashtagu #dbamosiebiedlasiebie i koniecznie oznaczcie mój profil, żebym mogła to zobaczyć i udostępnić w swojej relacji.
To jak dziewczyny? Jesteście gotowe? Ja TAK! I zrobię wszystko, żeby ten tydzień był dla wielu z Was nowym początkiem. Początkiem lepszego, zdrowszego i bardziej świadomego życia!
Wierzę w Ciebie!
POWODZENIA! <3
Dla mnie priorytet, bo tylko wtedy kiedy sama siebie otoczę miłością i troską - będę mogła otoczyć tym też innych ludzi. Bycie matką polką cierpiętnicą, kobietą myślącą o wszystkich tylko nie o sobie, to nie jest żaden powód do dumy - to coś, z czym powinniśmy walczyć i ten mit stanowczo obalać.
Oczywiście jestem mamą i wiem, że mając dzieci, czasem nasze potrzeby schodzą na dalszy plan. Nie kupię sobie, kupię dziecku. Nie zrobię czegoś tam dla siebie, ale zrobię coś z dzieckiem. I to jest ok, o ile nie zaczyna być przykrą, codzienną normą, w której stopniowo zapominamy o sobie, własnej tożsamości i o tym co jest dobre DLA NAS SAMYCH.
W tym roku moje postanowienia przyjęły formę mnóstwa małych celów i zadań na już, na bliższy czas. Mam też dwa większe, które bardziej niż celami do osiągnięcia są procesami, przez które chcę przejść, ale o tym powiem Wam w odpowiednim momencie!
Na początku stycznia otworzyłam jeden ze swoich notesów, a w nim wypisałam swoje ogólne postanowienia w kategoriach: ciało, ekologia, macierzyństwo, rozwój/pasje, finanse, biznes, życie towarzyskie, codzienna rutyna, podróże, dom.
W każdej kategorii znajdują się dość ogólne hasła, choć zdarzają się też i jakieś drobne cele do odhaczenia. Bardziej skupiłam się na długofalowych, codziennych działaniach, dzięki którym będę czuć się spełniona, spokojna, zadbana.
Do tego, na początku każdego miesiąca zapisuję sobie cele/zadania na ten właśnie miesiąc, żeby wiedzieć na czym się skupić. Sporo z tych rzeczy to rzeczy, które ciągle były odkładane: na później. Nie chcę już czekać z niczym na później. Bo po co?
Dziś chciałabym się z Wami podzielić tymi postanowieniami w zakresie SELF CARE. Jest to bardziej moja rutyna, niż coś co muszę w sobie szczególnie wypracować. Ale są to rzeczy, o których na blogu jeszcze nie wspominałam, zatem... do dzieła!
REGULARNE BADANIA - no bo jak tu "system" zawiedzie, to już cała reszta podpunktów będzie ch*** warta :P Choruję na hashimoto i niedoczynność tarczycy, więc co jakiś czas obowiązkowo podstawowa morfologia + tarczyca + sprawdzenie poziomu witamin.
UPORZĄDKOWANA PRZESTRZEŃ - będę tutaj trwać wytrwale przy swojej teorii, że porządek wokół nas, to również porządek w naszej głowie. Sama jestem z natury bałaganiarą, ale w ostatnich latach doznałam metamorfozy i z racji, że większość czasu pracuję w domu - muszę mieć w nim czysto. W moim przypadku zahaczało to jednak już o pedantyzm, więc znalazłam złoty środek. Nie drażnią mnie już aż tak pojedyncze rzeczy nie na swoim miejscu, ale ogólnie przestrzeń musi być czysta, no po prostu.
PICIE YERBY - zaczęłam ją pić dopiero w święta u mojej siostry i choć dopiero w temacie raczkuję, to już zauważam jak pięknie wpływa ona na jasność naszego umysłu i na naszą energię oraz koncentrację. Więcej jednak napiszę dopiero jak już będę mieć w tym dłuższy staż.
PROWADZENIE KALENDARZA 2020 - tego od Naturalnej Bogini, który pomaga nam żyć w zgodzie z naturą, naturalnym cyklem, wchodami i zachodami słońca, pełniami księżyca. Opowiadałam Wam już o nim na stories oraz we wpisie ze świątecznymi prezentami. Codziennie sprawdzam w kalendarzu jaką mamy fazę księżyca, notuję też na jakim etapie cyklu menstruacyjnego właśnie jestem. To pozwala mi lepiej rozumieć swoje emocje, potrzeby, ale też lepiej dopasować czynności, które sobie na dany dzień zaplanowałam. Wkręciłam się w ten temat niesamowicie i muszę Wam powiedzieć, że życie zgodnie z naturalnym rytmem jest dla kobiety niesamowitym, duchowym przebudzeniem.
PORANNA I WIECZORNA PIELĘGNACJA - nie będę Wam ściemniać. Nie zawsze to wygląda jak #homespa, czasem to po prostu wklepanie kremu w twarz i rozpoczęcie kolejnego dnia pełnego obowiązków. Ale mam taką regułę, że jeśli nie rano, to wieczorem - i na odwrót. Otóż każdego dnia, muszę i chcę poświęcać swojemu ciału i twarzy więcej niż 5 minut. Dokładnie je wymasować, oczyścić, nasmarować.
Pokazywałam Wam niedawno francuskie kosmetyki Corine De Farm, które testowałam w grudniu. Obecnie to one zajmują większość miejsca w mojej szafce, odkąd zdecydowałam się na to, że zostawiam w niej tylko kilka sprawdzonych i zaufanych perełek od 3/4 najbardziej lubianych przeze mnie marek kosmetycznych. Produkty Bio Organic Skin Care można obecnie dostać w sieci sklepów Rossmann. Jest też świetna seria Baby Bio.
Pielęgnację wieczorną dzielę na 3 etapy (poranna ma dwa, bez demakijażu):
To taka podstawowa pielęgnacja. Raz w tygodniu staram się pamiętać też o peelingu i jakiejś masce. Na co dzień raczej się nie maluję. Odkąd byłam na laserze frakcyjnym, większą uwagę przywiązuję do stanu mojej cery, która obecnie jest dla mnie w naprawdę dobrej kondycji.
MEDYTACJA - jak już zapewne wiecie, ta czynność stała się moją codziennością. Medytuję rano i wieczorem, dzień w dzień. Dzięki temu mam otwarty umysł, jestem spokojna i naprawdę ciężko mnie czymś rozdrażnić. Jestem pozytywnie nastawiona do świata i do ludzi i to jak wszystko postrzegam jest dla mnie niesamowitym darem. Jeśli wciąż nie wiecie z czym to się je, zapraszam do lektury mojego wpisu: Jak zacząć medytować? - znajdziecie w nim również wyzwanie, do którego możecie dołączyć w każdej chwili. Obiecuję - to odmieni Wasze życie!
Ja zamierzam w tym roku jeszcze bardziej wejść w temat medytacji i myślę, że sami się nie spodziewacie co takiego planuję!
POSIŁKI WG AJURWEDY - moje życie toczy się pod wieloma względami tak, jak zaleca Ajurweda czyli najstarszy na świecie system medyczny, powstały w Indiach. To dzięki ajurwedzie, zmieniłam znacznie swój styl życia i odkryłam w sobie nowe pokłady zdrowia i energia. Raczej wyznaję zasadę: wszystko jest dla ludzi - ale jednak nie mogę tak do końca odżywiać się jak w pełni zdrowy człowiek i nie mogę też sobie pewnych kwestii olewać, bo mój organizm zaczyna wtedy szaleć. Ajurweda to nie są sztywne zalecenia i zasady - ajurweda bardziej skupia się na tym by zrozumieć powiązania pomiędzy umysłem, ciałem, duszą, zmysłami. W dużej mierze skupia się na zrównoważonym, otwartym umyśle.
W tym roku, chciałabym jednak bardziej wejść w świat Ajurwedy i w świat ajuwerdyjskich posiłków - i chcę zobaczyć jak to na mnie działa, jak działa na moje Hashimoto. Jestem bardzo ciekawa tej przygody i czuję, że idę w dobrym kierunku <3
W temacie #selfcare mogłabym wymieniać i wymieniać. Bo to także temat ekologii, życia w zgodzie z naturą, bycia jak najbliżej niej. To także dobre relacje z ludźmi, miłość do samej siebie, higiena ciała i umysłu. To otwarte spojrzenie na świat i ludzi. To zdrowe żywienie, ruch, świeże powietrze. W tym roku kontynuuję swoją przygodę z bieganiem i szczerze mówiąc... jestem ciekawa gdzie dobiegnę :P Bieganie zmieniło znacznie moje życie i ukształtowało moją osobowość. I choć wciąż mam krótki staż w tej dyscyplinie, to jestem już jej oddana całym sercem.
SELF CARE. To nie tylko maseczki i przeciwdziałanie cellulitowi. To równowaga ciała, duszy i umysłu. To dbanie o siebie, na każdej możliwej płaszczyźnie. Dajmy sobie zatem miłość, czułość, troskę i opiekę. SAMI. W przeciwnym razie, nie będziemy w stanie 100% i bezwarunkowo dawać dobrej energii innym.
Jakie zatem będzie Twoje postanowienie w tej dziedzinie? Co w tym roku chcesz sobie dać? O co zadbać? Wierzę, że wkrótce znajdziesz prawidłową odpowiedź.
Wszystkiego dobrego!
Postanowiłam, że w ramach wpisu, który mam zrobić dla marki, wybiorę TOP 3 produkty, które sprawdzają mi się najbardziej podczas tego letniego okresu ( choć dzisiaj to raczej wygląda na jesień, a nie na lato). Hitów mam nieco więcej, ale nie chciałabym Wam tutaj wszystkiego wychwalać pod niebiosa, bo nie o to tutaj chodzi.
Mam teraz taką zasadę, której się trzymam, że jakakolwiek współpraca dotycząca kosmetyków, musi być poprzedzona odpowiednim czasem testowania ich. Tym razem było to ok. 2 miesięcy - oczywiście w międzyczasie stosowałam też kosmetyki innych firm - moje ulubione maski na noc czy kosmetyki do demakijażu. Skupiłam się jednak na pielęgnacji dziennej i kosmetykach, które idealnie przydały się na czerwcowy, ciepły okres. Latem pielęgnacja jest bardzo istotna, bo to wtedy nasza skóra poddawana jest długiej ekspozycji na słońce. To z kolei prowadzi do przesuszeń, a często nawet pęknięć. Tym bardziej w takim czasie, trzeba włączyć do pielęgnacji takie produkty, które nawilżą naszą skórę, ukoją ją i odżywią. Warto, żeby były to produkty możliwie jak najbardziej naturalne. Dzięki takim produktom, nasza cera stanie się dużo bardziej promienna i gładka i nie będzie potrzeby obciążania jej ciężkim makijażem w ciepłe dni. Zgodzicie się chyba, że latem, najlepiej człowiek czuje się bez tony tapety, prawda? :P Ale ja tu pitu, pitu a miałam Wam powiedzieć, jakie produkty najbardziej wpadły mi w oko.
Ten produkt akurat miałam już wcześniej i stosuję go od bardzo dawna. Pokazywałam Wam go już kiedyś na stories - pewnie pamiętacie, taki flakon ze złotymi drobinkami w środku :) Produkt ma za zadanie odżywić i rozświetlić skórę. COCO GOLD zawiera w sobie 24 karatowe drobinki złota, które mają właściwości przeciwzapalne i regenerujące. Olej kokosowy natomiast odpowiada za wygładzenie i nawilżenie, a olej z migdałów, utrzymuje odpowiedni poziom nawilżenia skóry.
Olejek wmasowuję najczęściej w oczyszczoną twarz, z samego rana. Aplikuję pipetą kilka kropelek - jedną na czoło, po jednej na policzki, jedną na brodę - i wmasowuję kolistymi ruchami, kierując się od środka do zewnątrz ( żeby pobudzić limfę). Produktu nie spłukujemy, tylko zostawiamy do wchłonięcia. Na tak przygotowaną cerę, można nałożyć kolejne produkty pielęgnujące.
Olejek fajnie rozświetla buzię i sprawia, że jest taka aksamitna w dotyku. Można olejkiem posmarować twarz również na wieczór - i nie nakładać niczego więcej. Wtedy rano na pewno zobaczycie, że jest bardziej promienna. Ja akurat na noc mam swoje inne hity, więc ten olejek pozostawiam sobie na poranki.
Już Wam pokazywałam ten produkt w poprzednim wpisie z czerwcowymi perełkami. Ta maska naprawdę skradła moje serce. I nie mówię tu wcale o moim ukochanym ostatnio kolorze :P Ja ogólnie lubię maski, po których od razu się czuje efekt wygładzenia. Ta maska akurat jest idealna dla mnie, bo jest w dodatku matująca, więc warto sobie ją zrobić zwłaszcza przed jakimś ważnym wyjściem, na którym nie chcemy się po godzinie świecić. Nadmiar sebum jest wchłaniany dzięki temu, że kosmetyk zawiera w sobie różową glinkę ( stąd kolor) i kaolin. Dzięki nim są też wchłaniane zanieczyszczenia. Maska ma też za zadanie oczyszczać pory - czy to robi? Zdecydowanie nie wraca mi problem zaskórników, więc raczej spełnia to zadanie. Pory nadal mam rozszerzone, ale na to już raczej pomoże jedynie laser - żaden kosmetyk magicznie tego nie zrobi.
Maskę COCO WOW nakładam zawsze wtedy, kiedy mam jakieś wyjście i wiem, że muszę wyglądać świeżo i promiennie. I zależy mi, żeby wyglądać tak dłużej niż godzinę :D Po zmyciu takiej maski i osuszeniu skóry, fajnie na takiej buzi rozprowadza się makijaż - zobaczycie, uwierzycie :P
Najlepszy smaczek zostawiłam na sam koniec. Ten produkt był dla mnie totalną nowością i testowałam go chyba każdego dnia odkąd go dostałam, używając go jako bazy pod makijaż. Baza nie dosyć, że rozpromieni waszą buźkę i ją wygładzi, to jeszcze sprawi, że makijaż będzie się dłużej trzymał. Baza spełnia też rolę rozświetlacza. Możecie więc ją stosować na 3 sposoby: baza pod makijaż, rozświetlacz lub po prostu krem nawilżający. Ja stosuję jako bazę pod makijaż :)
Jeśli chodzi o skład - baza zawiera w sobie organiczny rayolis - to właśnie dzięki niemu możecie za pomocą bazy wyrównać koloryt swojej skóry. Ekstrakt z korzenia lukrecji łagodzi skórne podrażnienia. Ale i tak najfajniejszy jest olej kokosowy, które wiadomo - wygładza. A to zawsze w kosmetykach cenię najbardziej :D
Bazę COCO PRIME możecie używać przed nałożeniem makijażu, ale możecie też ją zmieszać z Waszym kremem nawilżającym i smarować oczyszczoną buźkę nawet jeśli nie nakładacie makijażu. Jeśli chcecie rozświetlić buzię, możecie tylko delikatnie wklepać w bazę w te miejsce, które są warte podkreślenia np. kości policzkowe. Ja akurat tak jak już pisałam, bazę wykorzystuję tylko jako bazę pod makijaż i w tym przypadku sprawdza się ona idealnie.
Powyższe kosmetyki wybrałam głównie dlatego, że służą mi one akurat w tym letnim okresie. Skóra się nie przesusza i jest chroniona przed słońcem. Wszystkie kosmetyki od Hello Body są naturalne, wegańskie. Nie zawierają żadnych parabenów, silikonów ani mikroplastików i co najważniejsze - nie są testowane na zwierzętach. To są kwestie, które również powinniśmy brać pod uwagę przy wyborze kosmetyków.
Trzy powyższe produkty można kupić razem z niższej cenie, kupując Zestaw Złotej Dziewczyny.
Na wszystkie zestawy od Hello Body, macie ode mnie zniżkę 30% na hasło MAMALLA30. Zniżkę na pojedyncze produkty, przygotuję dla Was za kilka dni :)
Wspominałam Wam, że kosmetyków dostałam dużo więcej i spodobało mi się wiele z nich. Ależ owszem ;) Jeśli mogę Wam coś podpowiedzieć, to warta zainteresowania jest też linia produktów z aloesem, np. złuszczający płyn do twarzy albo glow booster - ale o nim napiszę Wam niebawem na instagramie bo to perełka, o której warto napisać kilka słów osobno :)
Przymiarki sukni, kilka wyjazdów do rodzinnego miasta, kursowanie pociągami, imprezki urodzinowe - ale także wypady nad jezioro, grille ze znajomymi i oczywiście - dużo czasu na placu zabaw :D Pomiędzy tym wszystkim sporo pracy, dużo zleceń i dużo planów na przyszłość. Cieszę się, że ten miesiąc już za mną. Siedzę sobie właśnie przed kompem - jestem sama w domu, dziecko na wakacjach u babci. Korzystam i czuję się jak wtedy kiedy byłam w ciąży - miałam na głowie tylko studia i... pisanie bloga. I teraz też mogę tylko na tym blogu i na pracy się skupić. I dzisiaj, póki nie tęsknie - ten stan mi się nawet nawet podoba. Oby nie spodobał mi się za bardzo :P
W czerwcu zainwestowałam w kilka perełek, które mocno wryły się w mój styl życia i postanowiłam zebrać najważniejsze z nich i się z Wami nimi podzielić. Tak zupełnie na luzie, żeby być może zainspirować Was do jakiś małych zmian w Waszym życiu :)
Przymierzałam się do tego zakupu już od dawna. Co prawda już od kilku lat, na zakupy chodzę ze swoimi torbami materiałowymi, ale brakowało mi czegoś takiego typowo na warzywa, żeby wrzucić wszystko luzem i ekologicznie przenieść do domu. Trochę tego typu toreb jest już na polskim rynku - pierwotnie chciałam zamówić torbę od Torbacze, ale z tego co czytałam mają one mniejszy udźwig. W The Basic Market znalazłam taką torbę, która udźwignie nawet do 18 kg. Nawet dziecko byście w tym przenieśli :D :D :D Najpierw chciałam zdecydować się na róż, ale stwierdziłam, że naturalny kolor, będzie bardziej adekwatny do eko stylu życia.
Nowy smak shake'a od Natural Mojo - Fit Mango. Obawiałam się, że będzie za słodki, ale jest w sam raz i jest przepyszny. Idealny na lato, sycący a jednocześnie daje nam taką namiastkę uczucia, jak po zjedzeniu owoców :D Kiedyś do szejków używałam mleka krowiego - teraz używam mleka roślinnego, a konkretnie owsianego ewentualnie ryżowego. Smak owsianego jest dla mnie najbardziej neutralny. Sojowe odpada, bo soja nie jest wskazana przy mojej tarczycy, a migdałowe daje mi jakiś dziwny posmak :/ Na zdjęciu w tle, rozmazane jest mleko kokosowe - kupiłam bo jako jedyne zostało w biedrze. Dopiero po fakcie i po zrobieniu zdjęcia przeczytałam skład - i powiem tylko tyle: nie kupujcie go :P
Oczywiście jeśli chodzi o szejki, faworytami nadal pozostają dla mnie Fit Coco i Fit Vanilla - no jednak klasyk tutaj wygrywa bezapelacyjnie. Ale mango to miła odmiana, coś totalnie innego i z miłą chęcią postawię na jego picie w okresie wakacyjnych, kiedy jestem spragniona owocowych, letnich smaków!
Normalnie na wszystko macie zniżkę 25 %, ale dzisiaj przy okazji tego wpisu i nowego smaku, załatwiłam Wam giga rabacik na wszystko... 40% na hasło MAMALA40 - rabat obejmuje wszystko poza wyprzedażą :) Korzystajcie i dajcie znać co upolowaliście!
Mogłam sobie w czerwcu pić pyszne szejki, chodzić na zakupy z nową torbą - ale nic, totalnie nic nie przebije mojego najlepszego książkowego zakupu, który powinien być lekturą obowiązkową każdego człowieka na tej planecie !!! Mowa o Jak uratować świat? - Areta Szpura, w mega prosty i konkretny sposób, wyjaśnia jakie są zależności, przez które nasza planeta umiera - i jak my, szarzy ludzie, mieszkańcy tej planet możemy ją uratować. I wcale nie chodzi tutaj o diametralną zmianę życia, a o małe kroczki - dzięki którym będziemy wprowadzać coraz więcej zmian do naszego stylu życia. Ja wprowadziłam ich już wiele, ale dzięki Arecie mam jeszcze więcej pomysłów na to zrobić, ale to już temat na osobny post, który będzie chyba jednym z bardziej wartościowych wpisów na tym blogu - mam nadzieję.
Inwestycja w tą książkę, była najlepszym co zrobiłam w miesiącu czerwcu. Dla siebie, dla otoczenia, dla planety na której żyję. Moja świadomość poszybowała w górę, a ja jestem pełna energii i zapału, by najzwyczajniej w świecie uratować świat.
Było coś dla planety, było coś dla brzuszka, to teraz coś dla naszego stylu. Wiecie, że świat mody jest mi raczej obcy, a ja sama nie mam zbyt wypasionej i obszernej garderoby. Staram się ubierać w lumpeksach, ale nie zawsze dostanę tam wszystko czego chcę. Nigdy w życiu nie nosiłam kapeluszy, aż do czasu, kiedy kilka miesięcy temu wstąpiłam do H&M i spontanicznie kupiłam czarny kapelusz, w którym czuję się jak milion dolców. Po kilku miesiącach, znów wstąpiłam poszukać czegoś do plenerowej sesji i tak oto letni kapelusz, który miał być tylko sesyjnym rekwizytem, stał się moim ulubieńcem lata i dumnie noszę go na swojej wielkie głowie zarówno przy okazji spacerku na targowisko jak i na plaży. Jest cudowny!
Już od dłuższego czasu warzywa i owoce w marketach czy na targu, pakuję luzem. Nie biorę ich do siatek, bo to najzwyczajniej w świecie nie ma to sensu i przynosi jedynie szkody dla naszej planety. Przy okazji zamawiania torby na warzywa w The Basic Market, wpadły mi też w oko takie mniejsze woreczki - były w 3 różnych rozmiarach, więc na próbę wzięłam komplet trzech - po jednym z każdego rozmiaru. Woreczki są z organicznej siatki bawełnianej i mają ściągacze, dzięki czemu warzywa i owoce z nich nie wypadną. Są solidnie wykonane i można je prać. Ciekawym patentem jest uszycie takich woreczków ze starych firan - jeśli macie podstawowe umiejętności i maszynę, to zrobicie sobie takich mnóstwo za bezcen :) Ja nie mam ani umiejętności, ani firan, ani maszyny, zatem kupuję od tych, którzy się na tym znają i robią to ładnie :D
Moja nowość, w której się zakochałam od pierwszego różowego wejrzenia :D Maseczka oczyszcza pory, fajnie ściąga skóra i ją matuje. Skóra jest gładka, oczyszczona i taka świeżutka. Maseczka zawiera różową glinkę i kaolin, które wchłaniają zanieczyszczenia i nadmiar sebum. Z kolei ekstrakt z magnolii ma właściwości antybakteryjne. Maseczka będzie też dobra dla osób z podrażnioną skórą a zwłaszcza dla osób z rozszerzonymi porami.
To chyba najfajniejsze hity zeszłego miesiąca. Aż nie mogę się doczekać co przyniesie mi lipiec! Na pewno chcę być jeszcze bardziej eko - zainwestować w metalowe słomki, zacząć samemu robić specyfiki do sprzątania. Punktów na liście jest sporo, ale nie chcę się z tym zrywać. Wszystko w swoim czasie :) Znów zainwestowałam w świetne książki i testuję kolejne naturalne kosmetyki. Eksperymentuję z kuchnią roślinną i buszuję po lumpeksach. Może niebawem wpis z lumpeksowymi perełkami? Dajcie znać co o tym sądzicie! No i koniecznie napiszcie, która z moich czerwcowych perełek, zainteresowała Was najbardziej.
Ściskam!
Wpisałam sobie w google frazę: złoty zegarek i jakoś tak w grafikach najczęściej w oko wpadały mi zegarki Tommy Hilfiger. Lubię ubrania tej marki więc czemu nie miałabym się skusić również na zegarek? Nie lubię zamawiać drogich rzeczy z internetu, więc na stories podpytałam Was czy zamawialiście zegarki ze strony zegarek.net - wiele z Was mi odpisało, że owszem, że ekspresowa wysyłka nawet przy opcji graweru, że ogólnie polecacie i wszystko działa jak należy. Początkowo wybrałam sobie zegarek, na którym nie było żadnych cyfr, ale szybko stwierdziłam, że przy moim refleksie przy odczytywaniu godziny z zegarka, tarcza bez cyfr, będzie strzałem w kolano :D Wybrałam więc nieco bardziej rasową bransoletę i tarczę z cyframi - trochę droższy niż pierwotnie wybrany, ale teraz wiem, że to był dobry wybór.
Przy okazji zamówiłam też dwa inne zegarki - pierwotnie pomyślałam, że stworzę fajne propozycje na bloga - ostatnio staram się jak najwięcej rzeczy w moim życiu przekuwać na materiał na blog, żeby Was inspirować :) Ostatecznie jednak, pozostałe zegarki, które wybrałam tak mi się spodobały, że postanowiłam zrobić z nich prezenty na Dzień Mamy - dla dwóch wyjątkowych kobiet, które są mamami i są mi niezwykle bliskie <3
Wszystkie zegarki, które wybrałam są eleganckie, ale są zupełnie różne! Pomijając różne półki cenowe, każdy z nich nadaje się do osoby z innym charakterem - choć przyznam, że jeden z tych dwóch pozostałych, pasuje też i do mnie i tak bardzo zawrócił mi w głowie, że i sobie go w przyszłości zamówię. Albo nie dam go w prezencie haha :D Jestem ciekawa, który zegarek najbardziej przypadnie Wam do gustu - patrzcie!
Oto mój faworyt - zegarek Tommy Hilfiger, który dumnie noszę na ręce od jakiś dwóch tygodni. Oczywiście domyślam się, że nie każdemu taki styl odpowiada, dlatego Bogu dzięki, że wybór w zegarkach jest taaaaaki, że absolutnie każdy znajdzie coś dla siebie. Na tyle tarczy zrobiłam sobie grawer: Your time is now. Tak, żebym zawsze pamiętała, że mój czas zawsze jest tu i teraz. Że ten jeden, jedyny moment, który jest teraz liczy się zawsze najbardziej i jest najważniejszy. Bransoletę muszę dać do zmniejszenia, bo jednak jak się okazało, wcale nie mam tak grubej ręki jak myślałam i zegarek najzwyczajniej w świecie mi się przekręca wokół całego nadgarstka. Ale ogólnie - kocham go. Nigdy nie miałam piękniejszego zegarka na swojej ręce. Jest elegancki, ale też taki trochę z pazurem. Pasuje mi absolutnie do wszystkiego i noszę go z dumą codziennie :) Tani nie był - ale zapewne kolejny kupię sobie za jakieś 15 lat, więc w rozłożeniu na ten czas to są naprawdę grosze :D
Tutaj już półka cenowa poniżej 300 zł. Piękna skórzana bransoleta w kolorze złota i różu. Zegarek Pierre Ricaud to piękny klasyk w rozsądnej cenie, który również jest dość uniwersalny. Wg mnie pasuje i do sweterków i do eleganckich sukienek i do sportowych stylizacji. Kolor w rzeczywistości, to takie złote cętki spod których przebija delikatny róż. Zegarek sam w sobie jest niezwykle delikatny i wg mnie jest taki maksymalnie kobiecy.
No i tutaj zegarek Anne Klein, który jak zamawiałam to przemawiał do mnie najmniej, a kiedy zobaczyłam go w realu i na swojej ręce, to stwierdziłam, że ... że go kocham! :D Piękny, delikatny, kobiecy, taki subtelny - po prostu śliczny. Nawet Kasia, która robiła zdjęcia była nim oczarowana :) Niezwykle pięknie prezentuje się na ręce. Tutaj już przedział cenowy ok. 400 zł. Kurcze no. Prześliczny jest, prawda? :)
No i jak? Który z tych trzech zegarków, jest Waszym faworytem? Ja kocham oczywiście swojego złotego faworyta, ale zegarek Anne Klein, totalnie rozmiękcza moje serce. Wszystkie zegarki mają dwuletnią gwarancję. Odnośnie sklepu, w którym je zamawiałam czyli zegarek.net - potwierdziły się Wasze pozytywne opinie za co Wam dziękuję. Ekspresowa przesyłka, świetna kompetentna obsługa, wszystko porządnie i solidnie zapakowane.
Jestem ciekawa czy w ogóle nosicie zegarki na co dzień - ja mam tak, że jak już się do czegoś przyzwyczaję np. do pierścionka, to noszę non stop i zdejmuję tylko kiedy myję włosy i kiedy idę spać. I tak samo mam teraz z zegarkiem :D
Podrzucam Wam jeszcze kilka kadrów ze wszystkimi propozycjami - być może uda Wam się znaleźć coś dla siebie, a może dla Waszych bliskich? Nawet jeśli nie wśród tych 3 propozycji, to zapewniam Was, że na stronie jest tego tyle, że jeszcze będziecie mieć problem, żeby zdecydować się na jeden :D
Dobrego dnia kochani! Ja spadam po moją mamę, z którą wspólnie spędzimy we dwie kilka cudownych dni w mojej Warszawie. A póki co - pakuję dla niej prezenty na ten wyjątkowy dzień... Do usłyszenia!
Długo nie mogłam wstrzelić się w tematy koleżanek na temat kremów, kremiczków, ale... jak za małolata latało się trzy razy w tygodniu na solarium i wklepywało w siebie fluidy nie zmazując ich na noc - to teraz człowiek się nagle obudził, bo 26 lat pyknęło, a buzia ma trwałe zmiany, które są wynikiem błędów młodości. I zaczęło się dbanie. Żeby chociaż teraz zadbać i odżywiać tą cerę na co dzień. O ile pudry, fluidy czy tusze do rzęs są u mnie z niższej półki, tak już jakiekolwiek kremy, toniki, olejki czy serum - wybieram z nieco wyższej półki i staram się, żeby były to produkty w jak najwięcej % naturalne.
Moim ostatnim odkryciem ( pokazywałam Wam na stories już kilka tygodni temu) są kosmetyki marki Clochee. Długi czas były dla mnie nieosiągalne, ale zawsze bardzo mocno mnie kusiły i wyglądały dla mnie tak wiecie: prestiżowo. W kwietniu miałam urodziny i moje maleńkie, kosmetyczne marzenie się spełniło :) Dostałam serum, olejek i krem pod oczy. W sumie to nie wiem czemu, ale zawsze jak zaczynam coś testować to nie nastawiam się na to jakoś entuzjastycznie i mimo, że prezent mnie bardzo ucieszył, to nie sądziłam, że kosmetyki aż tak urwą mi tyłek, a już na pewno nie na tyle, żeby o nich pisać haha :D Ale to jest ludziska taki sztosik, że po prostuuu muszę, bo się uduszę :))
Ogólnie na 2 z tych 3 kosmetyków, dwa rozkochały mnie w sobie tak natychmiastowo, dzięki konsystencji, zapachowi i takiemu moim zdaniem natychmiastowemu działaniu. No bo z jednej strony jest tak, że kosmetyk trzeba trochę potestować, żeby zobaczyć jak rzeczywiście wpływa na skórę w wymiarze długofalowym. Ale kosmetyki stosowane na wieczór, dają zawsze jakiś obraz swojego działania, już w pierwszych dniach, kiedy widzimy jak nasza cera wygląda rano, a jak wygląda kiedy pielęgnację olewamy. Ja jednak nie chciałam Wam pisać o tych swoich jedynie pierwszych wrażeniach, więc używałam kosmetyków dzień w dzień przez calutki miesiąc, żeby zobaczyć, czy czasem mi się nie znudzi, czy może z czasem jednak stwierdzę, że wcale takie fajne nie są. Ale uprzedzam, że w przypadku tych cudeniek - miłość cały czas trwa. Wręcz mam ochotę na więcej.
Dacie wiarę, że myślałam, że okolice oczu starzeją się najpóźniej? Okazuje się, że jest wręcz odwrotnie... i niestety też to już widzę. Jeny. Kto by pomyślał, że w wieku 26 lat człowiek zacznie się marszczyć jak mops ?! To jest przecież nie do pomyślenia. Ale do rzeczy, bo ja jak zwykle odbijam od tematu. Krem pod oczy codziennie nakładam wokół oczu i delikatnie wklepuję. Krem nie jest przeciwzmarszczkowy, ale będzie wybawieniem dla osób, które borykają się tak jak ja w ostatnim czasie z cieniami pod oczami, z obrzękami. To też dziwne, bo nigdy nie miałam z tym problemu, a jakoś pół roku temu, mimo dobrej jakości snu itp. cienie zaczęły się pojawiać. Po używaniu od ok. miesiąca mogę powiedzieć, że na pewno ta okolica wokół oczu jest taka bardziej wygładzona i jędrna. Krem można stosować na noc i na dzień - ja każdego dnia stosuję go wieczorem i rzeczywiście, cienie się już praktycznie nie pojawiają. Efekt? Dla mnie jak najbardziej spoko. Przyznam, że ulżyło mi kiedy krem zrobił tutaj robotę i nie musiałam szukać już innego ratunku.
To jest prawdziwy SZTOS i biorę absolutną odpowiedzialność za te słowa :D Od lat używałam już przeróżnych specyfików do demakijażu, ale to jak działa ten... no chyba aż nie będę umiała tego trafnie opisać haha. Co wieczór skrapiam sobie olejkiem dwa waciki i zmywam nimi absolutnie wszystko - bez tarcia, mega delikatnie lub po prostu wmasowuję olejek dłońmi w twarz, a potem spłukuję wodą - ta druga opcja ostatnio bardziej do mnie przemawia, ale najczęściej wolę to zrobić na dwa razy : najpierw wacik, żeby usunąć cały makijaż, a potem już masaż dłońmi by oczyścić skórę do reszty. Już samo zmywanie tym olejkiem jest super kojące dla skóry. W skład olejku wchodzi olej sezamowy, który nawilża i regeneruje naskórek oraz olejek ze słodkich migdałów, który zapobiega odwodnieniu skóry i wpływa na poprawę jej ukrwienia. Olejek cudownie wygładza buźkę a co najważniejsze w ogóle jej nie drażni.
Pachnie obłędnie, jest cudownie mięciutki i... nie pożałujecie jeśli go wypróbujecie, naprawdę.
To już drugie serum w życiu, które totalnie podbiło moje serce. Stosuję go codziennie wieczorem zaraz po demakijażu i rano buzia jest rozświetlona i widocznie odżywiona, a do tego gładka. Serum nie tylko wygładza, ale też wyrównuje koloryt i redukuje zaczerwienienia. Dużym plusem jest to, że produkt jest wegański i ma hypoalergiczną formułę. Ja już po pierwszym razie stosowania miałam pozytywne odczucia i byłam oczarowana, a po miesiącu to już mogę powiedzieć, że jest to związek na amen :D Serum nadaje się do każdego typu cery. Jeśli zastanawiacie się jaki może być efekt, to buzia na pewno będzie bardziej elastyczna i wygładzona.
I to mnie bardzo pociesza. Gdyby nie to, że dostałam te kosmetyki w prezencie, pewnie prędko sama bym ich sobie nie kupiła. Teraz kiedy Clochee kupiło mnie już całkowicie, jestem już bardziej skłonna zainwestować w nowości, bo wiem, że na pewno mnie nie rozczarują, ale... też zrobię to z głową i pomysł taki podrzucę też i Wam.
Dzisiaj na Limango, z samego rana ruszyła kampania z kosmetykami Clochee, które można dorwać nawet z 35% zniżką. Kampania potrwa do 26 maja, także macie troszeczkę czasu do namysłu co ewentualnie chciałybyście sobie przetestować. Z trzech rzeczy, które ja mam, najbardziej polecałabym Wam własnie olejek i serum - myślę, że to już jest giga krok w pielęgnacji jeśli będziecie stosować te dwie rzeczy systematycznie i do tego będziecie dbać o swoją cerę również od wewnątrz - dobrze się odżywiając, pijąc odpowiednie duże ilości wody.
Ja tym razem jeśli chodzi o kosmetyki Clochee, mam ogromną chrapkę na peeling cukrowy o zapachu truskawki oraz matujący krem z SPF50. Tzn. chrapkę mam na dużo więcej, ale... będę rozsądna i chyba nawet wybiorę sobie tylko jedną rzecz, mimo że obniżki kuszą, oj kuszą.
Tak w ogóle to jestem ciekawa, czy kiedykolwiek słyszałyście o tych kosmetykach? Macie jakieś na swojej półce w łazience? Dużo dobrego pisałyście mi już na stories o maskach i peelingach. A może jeszcze coś innego jest Waszym faworytem? Koniecznie dajcie znać! Uściski :*
Pamiętacie słynne zdjęcie Kim Kardashian z zakrwawioną twarzą? Ja nie śledzę jej kariery, ale to zdjęcie i tak gdzieś wpadło mi w ręce przy okazji czytania o różnych zabiegach w internecie. Cóż - jak to zwykle w przypadku Kim, zdjęcie jest raczej bardziej takie na pokaz i na pewno nie oddaje tego jak Wampirzy Lifting naprawdę przebiega, bo z takim rozlewem krwi to tu raczej do czynienia nie ma :P
Zanim poszłam na zabieg jakim jest Wampirzy Lifting, słyszałam i czytałam, że to jest totalny HIT. Przede wszystkim dlatego, że osocze bogatopłytkowe jest substancją otrzymywaną z naszej krwi. Dzięki temu, że nasza krew jest bogata w czynniki wzrostu, to kiedy wstrzykujemy osocze w naszą skórę, stymulujemy komórki macierzyste do regeneracji. Tkanki odnawiają się i zaczyna produkować się nowy kolagen.
Na początku pobrano mi krew, którą następnie odwirowano i przygotowano osocze bogatopłytkowe. W trakcie czekania na osocze, posmarowano mi twarz preparatem znieczulającym. Po ok. 15 minutach doktor przyniosła 3 strzykawki z osoczem, którymi zaczęła nakłuwać twarz i wprowadzać osocze w odpowiednie warstwy skóry. Spodziewałam się dramatycznego bólu, ale to trwało dosłownie kilka minut, ból był znośny, a wręcz minimalny ( już bardziej bolesne jest wypełnianie kwasem) - ale ja mam wysoki próg bólu, więc nie sugerujcie się mną - podczas 7 cm rozwarcia uśmiechałam się dzielnie i nawet nie pisnęłam więc co to dla mnie jakieś tam kłucie :P
Na twarzy po zabiegu był jakiś minimalny, nie za widoczny obrzęk, lekkie zaczerwienienie, którego nie było już na drugi dzień. Zastanawiałam się czy zobaczę jakikolwiek efekt, dzień po było już na twarzy takie hmmm glow. Ale najbardziej chyba zdziwił mnie fakt, że ta twarz promieniała z dnia na dzień i rzeczywiście po tygodniu efekt był już dla mnie bardzo zauważalny - rozpromieniona cera, taka świeża i odżywiona. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że zabiegi tego typu nie usuną mi przebarwień i nie zlikwidują zatkanych porów - żeby podziałać z tym tematem, muszę czekać do jesieni i zrobić sobie laser frakcyjny, żeby "zedrzeć" tą skórę i nabyć nową. I serio, nie mogę się tego wprost doczekać i mega żałuję, że w tym roku nie zdążyłam :(
Osocze na twarz i szyję to koszt 600 zł. Najlepiej zrobić 3 zabiegi w odstępie około miesiąca - ja wybieram się na dniach na drugi zabieg i już nie moooogę się doczekać!
Ogólne wrażenia - bardzo pozytywne. Mocno przekonuje mnie tutaj fakt, że główne skrzypce gra tu nasza własna krew, o której właściwościach nie muszę przecież tutaj pisać. Dodatkowym plusem jest oczywiście czas zabiegu i wg mnie jego cena. Patrząc na zabiegi w kwotach grubo ponad tysiąc, które trzeba powtarzać naprawdę wiele razy, wampirzy lifting jest wg mnie w dobrej cenie i 2/3 zabiegi wystarczą by uzyskać dobry, długotrwały efekt.
Jeśli zastanawiacie się, czy ten zabieg jest dla Was, wybierzcie się na konsultację do Klinika La Perla , a tam na pewno Wam dobrze w tym temacie doradzą :)
Ściskam!
Uważam, że wszystko jest dla ludzi. Nigdy nie miałam nic przeciwko medycynie estetycznej, a nawet operacjom plastycznym. Jeśli coś może nam pomóc poczuć się lepiej, wyglądać lepiej, a nawet pozbyć się kompleksów - to czemu nie? O ile zabiegi tego typu nie są chwilowym plastrem na nasze kompleksy, które siedzą bardziej w głowie niż w ciele - to w granicach rozsądku jak najbardziej można z nich korzystać. Niektórzy mawiają, by starzeć się z godnością, ale co to właściwie znaczy? Czy godność odbierają mi delikatnie powiększone usta, które mi dodają +100 do pewności siebie, a substancja dzięki którym się to dzieje i tak wchłania się po kilku miesiącach? Raczej nie :)
Po co to robię? Dla samej siebie. Nie mam małych ust. Nie mam problemu z prawie niewidoczną wargą czy asymetrią. Uważam wręcz, że kształt moich ust jest bardzo fajny i dzięki lekkiej ingerencji, mogę to wizualnie jedynie delikatnie podbić. I właśnie dlatego, zamierzam ten zabieg kontynuować i robić w odpowiednich odstępach czasu :) Dużym plusem jest tu dla mnie fakt, że nie jest to trwała zmiana.
Wbrew pozorom, zabieg ten nie jest polecany tylko osobom, które chcą powiększyć usta, ale także osobom, które borykają się z pękającymi ustami i chcą je odpowiednio nawilżyć, odświeżyć. Kwas może się okazać zbawienny dla osób, które borykają się z asymetrią ust. Usta robią naprawdę dużo jeśli chodzi o wygląd naszej twarzy. Delikatnie powiększone i pełniejsze, potrafią całkowicie odmienić nasz wygląd. Drobne poprawki typu 0,5 ml czy jak w moim przypadku 1 ml, to jedynie efekt pełniejszych ust, ale nadal bez przerysowanego efektu.
Powiększanie ust trwa dosłownie chwilkę. W klinice La Perla stosuje się preparat, który już sam w sobie zawiera znieczulenie, dlatego ust wcześniej niczym się nie smaruje. Czy zabieg jest przyjemny? Nie jest to błogie uczucie relaksu, odczuwalny jest dyskomfort, głównie dlatego, że usta są bardzo ukrwione. Ja mam akurat wysoki próg bólu i owszem - pewien ból czułam, ale wystarczy zacisnąć zęby i oddać się marzeniom o pięknym nowym wyglądzie :P Kiedy za 1 razem powiększałam usta w innym miejscu, leciały mi łzy - nie wiem dlaczego, może miałam słabszy dzień. Tym razem bardziej bolało mnie samo rozmasowywanie ust i ich uciskanie, by kwas się dobrze rozprowadził, niż same nakłucia i wprowadzanie kwasu.
Efekt jest właściwie natychmiastowy, choć na początku usta wydają się być wręcz nabrzmiałe - ustępuję to już po dobie. W pierwszych dniach trzeba szczególnie uważać, by bardzo dużo pić ( ok. 3 litrów wody). I dobrze jest później pilnować tego codziennie, żeby kwas Wam się za szybko nie wchłonął. Mi efekt, utrzymuje się ok. 6 miesięcy, dlatego mam zamiar powtarzać zabieg 2 razy w roku.
Generalnie nie ma żadnych efektów ubocznych, choć czasem niektóre osoby borykają się z krwiakami czy obrzękami. Ja akurat nie miałam tego problemu. Pierwsze chwile po zabiegu, należy nie dotykać ust ani ich nie malować i szczególnie dbać o ich czystość.
Drobne zmarszczki, bruzdy również można wypełnić kwasem hialuronowym. Nie byłam na tyle odważna, by zdecydować się na botox ( który właściwie lepiej zrobić wcześniej, by nie dać zmarszczkom pogłębić się jeszcze bardziej), ale wypełnienie kwasem - czemu nie. Borykałam się z jedną, dość głęboką jak na mój wiek bruzdą na czole, która była widoczna nawet bez marszczenia. Przy marszczeniu - dramat totalny. Po wypełnieniu, przy marszczeniu czoła, zmarszczka nie była widoczna WCALE !!! :) Tym razem zdecyduję się już na 100% na botoks, bo lepiej zrobić go już teraz i nie ma tutaj co zwlekać. Botoks nie oznacza wcale, że musisz od razy wyglądać jak naciągnięta porcelanowa lalka. Tak jak pisałam wcześniej - wszystko w granicach rozsądku. Grunt, by nie szkodzić :)
Okazało się, że ten mój fejs, za bardzo symetryczny to nie jest. Doktor stwierdziła, że mam lekką asymetrię policzków i baaaardzo delikatnie podrasowała mi ja kwasem, by je wyrównać - nie było to praktycznie w ogóle widoczne, nie miałam przesadnie widocznych kości policzkowych - a jednak ta drobna mała zmiana sprawiła, że twarz wyglądała znacznie lepiej i jakoś tak - no bardziej symetrycznie :D
Od chwili tamtej wizyty, kwas hialuronowy to dla mnie złoto w czystej postaci :P Kilka nakłuć w moim przypadku dało fajny efekt. Osoby, które nie wiedziały o zabiegu, mówiły, że wyglądam jakoś bardziej promiennie i ładnie, ale nie mogły wskazać gdzie tkwi przyczyna. I chyba właśnie takie zabiegi są najlepsze. Delikatne zmiany, których nie widać gołym okiem, ale które sprawiają, że gołym okiem widać, że... wyglądasz jakoś lepiej :)
Z całego serca, dziękuję po raz kolejny klinice La Perla za wspaniałą opiekę, za doradzenie w kwestii zabiegów i za profesjonalizm. Kiedy robiłam research po Warszawskich klinikach, miałam takie marzenie, by znaleźć jedną, jedyną, którą obdarzę zaufaniem i do której zawsze będę mogła pójść z pewnością, że wyjdę zadowolona. Mam nadzieję, że tą jedyną będzie właśnie La Perla... :)