0
0,00  0 elementów

Brak produktów w koszyku.

0
0,00  0 elementów

Brak produktów w koszyku.

Kiedy miałam 21 lat i byłam świeżo upieczoną mamą, wydawało mi się, że wszystko wiem najlepiej. Wiele z Was zapewne to pamięta. Moja racja jest najmojsza i wgl: jestem taka mądra! ;)

Zauważam teraz taką manierę u mam w wieku 20-23 (nie wszystkich oczywiście), ale zawsze stopuję się przed ocenianiem, bo... to po prostu taki wiek :P Z czasem to mija! Dlaczego jednak o tym piszę - a no dlatego, że będąc tą 21 latką, absolutnie i pod żadnym pozorem nie dałabym się namówić na żadną książkę dotyczącą tego, jak wychowywać dzieci. Kojarzyłam takie książki ze zbiorem czarno-białych rad a ja niekoniecznie chciałam iść za jakimiś złotymi radami. Ufałam intuicji. I to się wtedy sprawdzało. Ale kiedy dziecko rośnie, zaczynają się małe schodki. Bo nagle już nie trzeba tylko karmić, przewijać, tulić się i bawić. Trzeba często coś tłumaczyć, wyjaśniać, rozmawiać. I choć pragnę wierzyć, że każdy rodzic chce dla dziecka jak najlepiej, to niestety nie zawsze wie, co to "najlepiej" oznacza. Nieświadomie popełniamy ogrom błędów, które później skutkują problemami w życiu naszych dorosłych już dzieci. Wystarczy spojrzeć na ludzi w naszym wieku. Bujamy się z różnymi problemami i tkwimy w wielu schematach, które uprzykrzają nam życie. A gdzie tkwi przyczyna? A no najczęściej w dzieciństwie. I mogłaś mieć to dzieciństwo szczęśliwe i dobre jak cholera. A i tak, mogło dziać się coś niepozornego, co teraz ma na Ciebie negatywny wpływ. Może słyszałaś ciągle teksty typu: co ludzie powiedzą - i teraz w dorosłym życiu nie potrafisz żyć tak jak Ty chcesz, bo stale myślisz o tym jak odbiorą to inni. To tylko taki jeden z wieeelu przykładów, ale bardzo powszechny wnioskując chociażby po Waszych historiach, które opisujecie mi w wiadomościach.

Ale wracając do tematu książek - dziś traktuję je jako wielką inspirację i pomocne narzędzie w byciu dobrym rodzicem. Oczywiście wybieram je ostrożnie. Jeśli w jakiejś książce zobaczyłabym wskazówkę typu: daj karę, pozwól dziecku się wypłakać - to wyrzuciłabym ją do kosza, bo nawet nie chciałabym, żeby trafiła w inne ręce. Mam swoich ulubionych autorów, którzy są dla mnie wzorem i wiele od nich czerpię. I to ich pozycje najczęściej wybieram.

Nie jestem też w tym temacie jakąś maniaczką. Raczej stawiam na jakość, nie ilość. Wbrew pozorom, nie przeczytałam książek tego typu nie wiadomo ile. Ale te, które przeczytałam - miały ogromny wpływ na moją relację z Polę i na moje podejście do jej osoby i do jej wychowywania. I to są książki, do których często wracam. Bo... pamięć bywa zawodna a do starych nawyków bardzo łatwo wrócić. Oczywiście od razu mówię - wszyscy jesteśmy ludźmi. Możemy się starać nie wiadomo jak bardzo, ale i tak popełnimy po drodze jakiś błąd. Nie chodzi też oto, by książki były dla nas 100% wzorem jak traktować nasze dzieci. Każde dziecko jest inne. Ale ja wybieram raczej treści dość uniwersalne. Treści, dzięki którym nauczyłam się umiejętnie rozmawiać ze swoim dzieckiem, umiejętnie wyznaczać granice, umiejętnie pomóc mu przechodzić przez ciężkie chwile. I choć na początku te zmiany są dość nienaturalne, ciężkie do zastosowania w nieprzewidzianych sytuacjach - to wierzcie mi. Praktykowanie tego, staje się później normalką. Dla mnie nie ma już innej drogi rozmowy niż ta, w której akceptuję emocje dziecka, nie szydzę z nich, nie bagatelizuję. Dla mnie to normalka, że kiedy dziecko jest wściekłe i krzyczy, to ja na to pozwalam, a nie mówię: weź przestań krzyczeć. Pozwalam, a często sama mówię, np: jesteś zła? Pola mówi, że tak. A ja na to: to weź kartkę i narysuj jak bardzo! Bo ja jakbym była zła, to narysowałabym ... - i wierzcie mi, ja się już do tego nie zmuszam. Dla mnie to normalna reakcja, której się nauczyłam i która odmieniła mnie i moje dziecko.

No ale wy czekacie na te książki mądrych ludzi, a nie tam mamalowe gadanie :P No to proszę. Oto książki, które naprawdę odmieniają jakość rodzicielstwa!

 

WYSOKO WRAŻLIWE DZIECKO

Elaine Aron

 

Wierzcie mi, nie przesadzę jeśli powiem, że ta książka odmieniła mnie, moje dziecko i naszą relację. Ale przede wszystkim pomogła mi bardziej zrozumieć Polę i jej pomóc. A Pola zyskała na tym najwięcej. Pola nie była nigdy zdiagnozowana jako wysoko wrażliwe dziecko, ale pani psycholog, która była na obserwacji w przedszkolu, podesłała mi kilka materiałów o takich dzieciach i zapytała, czy są tam elementy, z którymi bardzo utożsamiam moje dziecko. Zaczęłam więc czytać, szperać i... kupiłam tą książkę. Totalnie odmieniła mój sposób komunikacji z Polą. To co uważałam w głębi duszy za słabości Poli - zaczęłam postrzegać jako dar. Książka świetnie obrazuje różne oblicza wrażliwości, opowiada o różnych dzieciach, o podejściu do nich - a ono musi być naprawdę cholernie wyważone i ostrożne. Przynajmniej na początku tak to wygląda. Później staje się to normą. Sposób komunikacja, wzmacnianie. Przy wrażliwcach czasem trzeba się nagimnastykować, żeby coś wytłumaczyć, żeby wesprzeć, ale również żeby wytyczyć granice - i zrobić to umiejętnie, nie sprawiając, że dziecko zaraz zrobi 10 kroków w tył.

 

 

 

JAK MÓWIĆ, ŻEBY DZIECI NAS SŁUCHAŁY, JAK SŁUCHAĆ ŻEBY DZIECI DO NAS MÓWIŁY

Adele Faber, Elaine Mazlish

 

Bardzo fajna pozycja, która nauczyła mnie komunikacji z moim dzieckiem. Komunikacji opartej na szacunku, zrozumieniu potrzeb i emocji dziecka. Wiele przykładów z życia rodziców takich jak my. Wiele przykładowych dialogów, prawdziwych sytuacji. Książka daje do myślenia i choć na początku zastosowanie się do "wytycznych" może być ciężkie, to kiedy jednak będziecie próbować i zauważycie efekt - uwierzcie mi, nie będziecie już wracać do starych nawyków. Dla mnie taką przełomową sytuacją, kiedy stwierdziłam: o matko, to działa! - była sytuacja, kiedy Pola była mega wściekła z powodu jak dla mnie błahostki. Przystanęłam jednak, wzięłam głęboki oddech i powiedziałam: rozumiem, że jesteś zła, bo... - Pola na to: tak, jestem wściekła! Następnie zasugerowałam jej, żeby wzięła kartkę papieru i pokazała mi jak bardzo. Zaczęła na niej rysować, gnieść ją, na koniec ją podarła. Ja zrobiłam mniej więcej to samo, wymachując jeszcze teatralnie rękoma, że ja też bywam taka wściekła. Na koniec po prostu razem zaczęłyśmy się śmiać i spokojnie opuściłyśmy dom. To było dla mnie mega fascynujące przeżycie, które pokazało mi, że nie ma nic lepszego niż pokazanie dziecku, że się je rozumie i pokazanie mu, jak może dać ujście swoim emocjom i sobie z nimi poradzić.

 

 

JAK MÓWIĆ, ŻEBY MALUCHY NAS SŁUCHAŁY

Joanna Faber, Julie King

Tutaj książka, której strategie oparte są na wyżej wspomnianej. Jest ona jednak kierowana do rodziców dzieci w wieku 2-7 lat. I ta literatura również uczy dobrego dialogu między rodzicem a dzieckiem. Pokazuje jak się komunikować, jak rozwiązywać trudne sytuacje. Książka zmienia nasze podejście do rozmów i dzieci. Sprawia, że nagle zaczynamy mówić to samo co wcześniej, ale innymi słowami bardziej trafnymi słowami. I tak drobna wydawałoby się zmiana, zmienia całą naszą komunikację z dzieckiem i całą naszą relację z nim. Naprawdę - to jest niesamowite i jeśli naprawdę przyłożycie się do tego, żeby wyciągnąć z tej książki jak najwięcej, to zrozumiecie co miałam na myśli. Tak samo jak w powyższej pozycji. To co czyni tą książkę autentyczną, to realne historie rodziców, którzy mieli z komunikacją problem i opowiadają o tym, jak się to zmieniło po wprowadzeniu kilku zmian. To do mnie przemawia. Nie suche fakty, ale liczne przykłady i historie rodziców takich jak ja. Szczegółowo opisane sytuacje, dialogi. To sprawia, że książka po prostu daje nam na tacy przykład tego, w jaki sposób możemy rozmawiać z dzieckiem w danych sytuacjach. Dla mnie to jest kosmos, że słowa, które wypowiadamy mają tak wielką moc. Źle dobrane, potrafią burzyć, ale przemyślane - potrafią budować wspaniałą relację i dialog.

 

 

 

NOWE WYCHOWANIE SEKSUALNE

Agnieszka Stein

 

To Wasza rekomendacja. Kiedyś zapytałam Was o książki w temacie wychowania, które polecacie. Ta książka była wspominana przez Was zdecydowanie najczęściej. Jestem dopiero w trakcie jej czytania, ale już wiem, że to powinna być lektura obowiązkowa KAŻDEGO RODZICA! Wszystkie te kwestie, które są dla wielu rodziców tematem tabu, są w tej książce opisane naprawdę prosto i zrozumiale. Książka otwiera oczy na wiele kwestii związanych z seksualnością naszych dzieci i wspieraniem ich w tym temacie.

Moim zdaniem mimo, że idziemy jako społeczeństwo do przodu i mamy coraz większą świadomość - wciąż wychowujemy dzieci w poczuciu wstydu, uznając temat ich ciał i seksualności za coś czego należy się wstydzić. To bardzo szkodliwe. Ludzie krzyczą: nie chcemy edukacji seksualnej naszych dzieci przez innych ludzi! - nie wiem, może wydaje im się, że dzieci na lekcjach będą ściągać majtki i się masturbować? Celem edukacji seksualnej jest PRZEDE WSZYSTKIM wskazanie granic, szacunek, umiejętność mówienia NIE i wyraźnego dostrzegania przemocy. Oglądam teraz serial SEX EDUCATION i przyznam, że refleksji mam przy każdym odcinku milion. Bo niesamowicie zobrazowane jest to, jak BRAK WIEDZY szkodzi i jak młodzi ludzie tej wiedzy pragną! Ale z większością dzieciaków nie ma kto pogadać na tematy seksu, naszego ciała itp. Wiele bym dała, żeby ktoś kiedy byłam nastolatką, wyjaśnił mi podstawowe rzeczy, rozwiał wątpliwości. To nieludzkie błądzić jak dziecko we mgle w tak poważnych kwestiach i potem wkraczać w dorosłość nadal nie znając odpowiedzi albo szukając ich w beznadziejnych miejscach. WIEDZA to jest klucz do sukcesu, na każdej życiowej płaszczyźnie.

Tymczasem wciąż spotykam się z matkami, które mówią dzieciom: nie dotykaj się tam! Nie ładnie! - od małego wpajają dzieciom, że dotykanie się, że miejsca intymne to coś złego, wstydliwego. Nie wspomnę o 30 letnich kobietach, które na słowo: cipka, wagina czy penis dostają wypieków na twarzy i nerwowo chichoczą. Mogłabym wymieniać bez końca.

W każdym razie - jestem dopiero w trakcie czytania, ale już mogę Wam polecić tę książkę z ręką na sercu. Jestem naprawdę szczęśliwa, że mamy na rynku taką literaturę i że możemy z niej czerpać, a co za tym idzie - być lepszymi rodzicami, którzy mają szansę popełnić mniej błędów wychowawczych niż poprzednie pokolenia.

 

 

 

JAK WSPIERAĆ ROZWÓJ PRZEDSZKOLAKA?

Monika Sobkowiak

Kilka miesięcy temu pomyślałam sobie, że super byłoby mieć książkę, w której będę konkretnie opisane dane grupy wiekowe, zabawy, umiejętności. No i jakiś czas później w ręce wpadła mi książka z wydawnictwa Samo Sedno, która zaspokoiła moją potrzebę :)

Autorka książki w każdym rozdziale opisuje ogólnie np. rozwój społeczno-emocjonalny dziecka albo rozwój mowy - a potem opisuje co potrafi w tym temacie typowy 3,4,5 lub 6 latek. Do tego w każdym rozdziale są propozycje świetnych zabaw i ćwiczeń dla danej kategorii wiekowej w danej sferze np. czytanie i pisanie, stymulacja rozwoju mowy dziecka.

Dla mnie ta książka jest wspaniała przede wszystkim dlatego, że mogłam sobie sprawdzić co w danym wieku dziecko POWINNO już potrafić, na co jest jeszcze czas i jak w danych sferach mogę je na dany moment wspierać. Książka zawiera dużo cennych wskazówek i nadaje się zarówno dla nauczycieli jak i każdej innej osoby, która pracuje z dziećmi w wieku przedszkolnym, oraz dla nas - rodziców. Np. u nas obszarem nad którym należy pracować i go wzmacniać jest pamięć i koncentracja. Dlatego rozdział o tym był dla mnie szczególny ważny, bo mogłam sobie zaznaczyć zabawy, które mogą wprowadzić w domu i w ogóle zauważyć, że nad czymś trzeba popracować.

Mam tylko jedno dziecko i brak jakiegoś większego porównania. Wiadomo, każde dziecko jest inne, ale nie mając porównania, można łatwo przeoczyć, że dziecko coś już powinno potrafić, albo że ma z czymś problem i jest daleko w tyle. Matce zawsze jest to zauważyć trudniej. Dlatego np. mamy potem 5 letnie dzieci, które mówią tak, że nikt ich nie rozumie - a mama nie widzi w tym problemu, bo mama je rozumie i jeszcze najgorzej jeśli nie widuje na co dzień innych dzieci i myśli, że to norma - w konsekwencji dziecko nie jest nawet pod opieką logopedy.

Naprawdę, polecam Wam z całego serca! Zwłaszcza, że książka jest napisana totalnie zrozumiałym dla każdego językiem. Miałam ogromną frajdę podczas jej czytania :)

 

 

Dzisiaj to na tyle. Wiem, że mogę stwarzać czasem pozory, że skoro tyle czytam, to książek o dzieciach przeczytałam pewnie setki. Ale jak widać wolę raz na jakiś czas solidną lekturę, nawet taką na kilkaset stron, ale przeczytaną z uważnością i dokładnością. Książka o wrażliwości i seksualności jest cała w podkreśleniach i wykrzyknikach narysowanych ołówkiem. Zaznaczam nim najważniejsze dla mnie fragmenty. I tak musiałam się solidnie przełamać, żeby wgl porysować czymś książkę. Są osoby, które kreślą fragmenty różnymi mazakami - ja nie potrafię :D Ale do ołówka się przełamałam i dzięki temu wracam często do tych wyszczególnionych przeze mnie fragmentów.

Czy będę czytać następne książki w tym temacie? Na pewno. Kilka czeka już nawet w kolejce. Póki co, chcę uważnie przebrać przez Nowe Wychowanie Seksualne i wyciągnąć z tej książki możliwie najwięcej dobrego.

Jeśli macie jakieś polecenia w temacie rozwoju dzieci - napiszcie mi proszę swoje propozycje w komentarzach. Przydadzą się nam wszystkim.

Ściskam, A.

 

Wrażliwość i wstyd u dziecka. O ten wpis, prosiłyście mnie już od dobrych kilku miesięcy. Przyznam, że naprawdę mega ciężko było mi się do tego zabrać i zaraz Wam powiem dlaczego.

Po pierwsze - każde dziecko jest inne i to co sprawdziło się u nas, niekoniecznie sprawdzi się u kogoś innego. Po drugie - to jest temat, który ciągle się u nas ciągnie. Ciągle odkrywam coś nowego i stale czuję, że jeszcze może trochę i wtedy dopiero będę mogła napisać coś więcej. Myślę zatem, że nie ma sensu czekać na odpowiedni moment i po prostu napisać ten wpis tak jak czuję i zrobić to tak jak zawsze - opowiedzieć swoją historię.

HISTORIA POLI

Polcia odkąd pamiętam było bardzo wymagającym dzieckiem. Od malutkiego trzeba było ją dużo nosić, łatwo było ją przestraszyć, ciągle musiała czuć, że przy niej jestem, że ją tulę. Do przedszkola poszła mając 2,5 roku i po ok pół roku padła ze strony nauczycielki sugestia o mutyzmie wybiórczym. Pola w przedszkolu praktycznie wcale nie odzywała się do przedszkolanek i co najgorsze - zarówno w domu jak w i w przedszkolu, w stresujących sytuacjach spuszczała głowę w dół, robiła się sztywna i nie była w stanie ani nic powiedzieć, ani się ruszyć. Były to sytuacje, w których uwaga była skupiona typowo na niej i to ją po prostu przerastało. Jednak chwilę po tym jak padła sugestia mutyzmu, Pola zaczęła otwierać się w przedszkolu, zaczęła się odzywać i panie wreszcie mogły ją poznać i zobaczyć jaka naprawdę jest. W wieku 4 lat, w życiu Poli nastąpiły dwie ogromne zmiany: przeprowadzka do nowego mieszkania i zmiana przedszkola. I z jednej strony była radość, Pola z dnia na dzień była coraz bardziej dojrzalsza, a z drugiej... przez pół roku bujaliśmy się z problemami związanymi z fizjologią układu moczowego. Początkowo robiłam badania moczu, usg, sprawdzaliśmy czy nie ma żadnych infekcji. Ostatecznie lekarz stwierdził, że objawy mają podłoże psychiczne. Czyli tak jak myśleliśmy - Pola nie poradziła sobie ze zmianami w jej życiu. Epizody z blokowaniem się, zamykaniem w sobie zdarzały się jeszcze czasem w domu, albo wśród obcych. W przedszkolu nie, ale za to Pola znów przez pierwsze pół roku nie była się w stanie odezwać do swojego wychowawcy i bardzo źle reagowała na jakikolwiek dotyk np. poprawienie włosów przez nauczyciela, bycie w ogóle zbyt blisko. Kiedy Pola miała 4,5 roku zaczęła zamykać się na coraz więcej ludzi. Przestała mówić dzień dobry i do widzenia dosłownie wszystkim. Nie była w stanie przywitać się nawet z kolegami, którzy mówili jej cześć. Dopuszczała do siebie tylko najbliższych przyjaciół, ale jakakolwiek próba jej odtrącenia przez nich, czy zobaczenie że bawią się razem w coś innego niż ona - kończyło się awanturą, zamknięciem w sobie itp. Pola źle znosiła hałas, zbyt dużo bodźców, krytykę, zwracanie uwagi. Wiele razy ze strony rodziny słyszałam, że się z nią cackam, że nic nie można jej powiedzieć - ale ja czułam, że robię dobrze, że muszę dużo z nią rozmawiać, otaczać troską, tłumaczyć i pokazywać jej, że liczę się z nią i jej emocjami. Ostatnie czego trzeba jej było w tym ciężkim czasie to krytyka i wskazywanie palcem.

 

WIZYTA U PSYCHOLOGA

W styczniu tego roku, czyli tuż przed 5 urodzinami Polci, wybrałam się do psychologa. Sama. Opowiedziałam o problemach Poli, o jej zachowaniach, o moim podejściu do niej. Pani psycholog okazała się niesamowitą osobą, z którą od razu złapałam wspólny język i poczułam, że w końcu jest na tym świecie ktoś kto rozumie mnie i moje dziecko. Okazało się, że moje podejście do Poli jest jak najbardziej ok i wyszłam z tego spotkania ogromnie podbudowana. To co zapamiętałam z tej konsultacji to fakt, że ... musimy akceptować dziecko takim jakie jest. Ale jeśli pozostaniemy tylko w tej akceptacji - nie zrobimy żadnego kroku naprzód. Dlatego - po pierwsze akceptacja. Po drugie - stwarzanie dziecku możliwości i sytuacji, w których czuje się bezpiecznie, bo wtedy robi maleńkie kroki naprzód. Ale za to nawet najmniejsze sytuacje, w których dziecko nie czuje się bezpiecznie - sprawiają, że robi ono ogromne kroki w tył. To mi dało do myślenia. Przestałam zabierać Polę w miejsca, w których czuje się nieswojo i przestałam przebywać w towarzystwie osób, które ciągle mówią do niej: no co? Nie przywitasz się? Taka duża dziewczyna...

Równolegle do tych wszystkich sytuacji, Pola wcale nie była nigdy zamkniętą w sobie dziewczynką. W gronie przyjaciół i osób, które dobrze zna, była i jest szalonym wariatem. Od zawsze po przedszkolu szalała ze swoją bandą ( w ciepłe dni) do samej nocy po osiedlu. Lubiła i lubi dużo się ruszać, bawić, a przedszkolu też niejednokrotnie trzeba było ją trochę stopować, bo po prostu roznosiła ją energia.

ZAJĘCIA Z LEKCJI RYSUNKU

Na wizycie u psychologa, wspomniałam Pani o tym, że Pola bardzo prosiła mnie oto, żebym zapisała ją do jakiejś szkoły na zajęcia, na których będzie mogła rysować. Psycholog powiedziała, że to jest moment, w którym muszę się przyjrzeć, czy te lekcje rysunku będą właśnie dla Poli czymś, w czym będzie czuła się bezpiecznie, czy wręcz odwrotnie - i wtedy lepiej byłoby zrezygnować. Na godzinne zajęcia Pola chodziła z samego rana w każdą sobotę. Jeździłyśmy mimo zimnej pory, na drugi koniec Warszawy. Pola szła na zajęcia, a ja na ciacho do kawiarni obok. Po pierwszych zajęciach przyszłam po nią przerażona, a okazało się, że... ona jest zachwycona. Zajęcia były kameralne, prowadzone w takiej artystycznej pracowni w bloku. Dzieciaki z racji wieku, miały pole do popisu, mogły się artystycznie wyżyć bez oceny, krytyki i narzucania im określonego schematu. Uważam, że uczęszczanie na te zajęcia przez kilka miesięcy, było dla Poli świetną terapią i krokiem naprzód.

 

UFAMY TYM, KTÓRZY NAS AKCEPTUJĄ

Dużo dała mi też do myślenia wizyta w muzeum POLIN, na wystawie Króla Maciusia Pierwszego. Były tam dwie animatorki - niezwykle ciepłe, mówiące spokojnym głosem. Zwiedzaliśmy wystawę, a na koniec przy wspólnym stole robiliśmy ozdoby. I wtedy wbiłam się w totalny szok - animatorka zawołała Polę i zapytała, czy chce z nią zrobić przypinkę. A pola podeszła do niej i zrobiła z nią przypinkę, mimo, że animatorka trzymała jej rączki i była naprawdę blisko niej. Pola podeszła do niej całkowicie sama i nawet nie prosiła, żebym poszła z nią. Zazwyczaj odzew w jej kierunku jakiejkolwiek osoby, skutkował tym, że Pola po prostu na mnie wchodziła i zaczynała się dziwnie zachowywać. W tym jednak przypadku, od samego początku wizyty, animatorki swoim podejściem pokazały dzieciom, że akceptują je takimi jakie są. I to pozwoliło Poli im zaufać.

Pola nie była w stanie przywitać się normalnie nawet z moimi rodzicami. Jakakolwiek próba dotknięcia jej, przytulenia skutkowała tym, że ścinało ją po prostu z nóg. Upadała, trochę się wydurniała - wszystko po to, żeby uniknąć jakiegoś zbliżenia. Na pewno nie pomagały jej komentarze bliskich, ojej no z dziadkiem/babcią się nie przywitasz. A ja przestałam całkowicie naciskać. Bo wiedziałam, że to dla niej ciężkie.

Wizyta w POLIN mocno zapisała się w mojej pamięci i miałam wyryte w głowie, że Pola ufa tym, którzy ją akceptują, którzy nie są wobec niej natarczywi, którzy jej z niczym nie ponaglają i nie próbują niczego na niej wymusić.

 

OBSERWACJA W PRZEDSZKOLU

Obserwacja w przedszkolu, o której Pola nie wiedziała, była umówiona na kwiecień. Psycholog u której byłam, miała przyjść do przedszkola na kilka godzin i poobserwować Polę. Wizyta była umówiona dużo wcześniej, a przez ten czas Pola zrobiła ogromne postępy, zatem po wizycie, odbyłam z psycholog dłuuuugą rozmowę telefoniczną i wykluczyłyśmy jakiekolwiek zaburzenia sensoryczne. Nie było też potrzeby, by Pola była pod opieką psychologa. Pola była już na etapie, w którym mocno się otworzyła na innych. Jedynym problemem, o którym w tym czasie powiadomił mnie wychowawca, było wycofanie Poli podczas wspólnych zajęć np. na dywanie, kiedy wszystkie dzieci siedziały obok siebie i uczestniczyły w zajęciach. Najpewniej było to spowodowane tym, że Pola po prostu źle się czuła zbyt blisko kogoś, a druga sprawa jest taka, że bardzo bała się sytuacji, w których wychowawca zapyta ją o coś a ona będzie czuła, że wszyscy na nią patrzą. Miałam w dzieciństwie to samo.

 

WYSOKO WRAŻLIWE DZIECKO

Psycholog podesłała mi w kwietniu na e-mail kilka filmików dotyczących wysoko wrażliwych dzieci. Zaczęłam od tamtego czasu bardziej przyglądać się temu tematowi i to analizować. Mimo braku diagnozy i dalszych konsultacji, zgłębiałam temat i uczyłam się na nowo swojego dziecka, jej reakcji, jej postrzegania świata. W wakacje Pola zaczęła odzywać się również do rodziców swoich koleżanek, zaczęła witać się z kolegami i koleżankami ( z którymi nie jest aż tak zżyta, po prostu ich zna). Dwa razy była też na 2 tygodniowych wakacjach, za każdym razem podzielonych w ten sposób: tydzień u teściowej, z którą chodziła do przedszkola + tydzień u mojej siostry z 2 lata starszą Millą. W sierpniu nastąpił kryzys: Pola przez ok. 2 tygodnie miała okropne, ale to naprawdę okropne wybuchy złości i agresji, które zaczęły przerastać nawet mnie. Jestem dumna, bo mimo wszystko nie reagowałam krzykiem i byłam ponad to. Ale byłam cieniem człowieka i brakowało mi już sił. Właśnie po tych 2 tygodniach Pola drugi raz pojechała na wakacje, odpoczęłyśmy od siebie, temat agresji i wybuchów minął. Kiedy wróciła, poszła do przedszkola i jest od tego czasu spokojnie, zatem myślę, że była to kwestia zbyt wielu wakacyjnych bodźców: wakacje, rozjazdy, brak zachowanego rytmu dnia - to bardzo źle działa na Polę.

 

JAK JEST TERAZ I CO TAKIEGO ZROBILIŚMY?

Zatem tak w wielkim skrócie wyglądała nasza historia - a widzę, że wyszło z tego i tak meeega dużo tekstu. Jak jest obecnie? Jest naprawdę super. Pola wita się z nauczycielami w przedszkolu, chodzi też dwa razy w tygodniu na zajęcia z j. angielskiego - i również jak w przypadku lekcji rysunku, działa to na nią naprawdę dobrze. Po raz kolejny zapisałam ją na coś na jej własne życzenie i okazało się to strzałem w 10. Co jest niesamowite - kiedy rodzic jakiegoś dziecka mówi coś do Poli - Pola wchodzi w konwersację! Ja wiem, że dla wielu to się może wydać abstrakcją, ale ja się totalnie przy czymś takim wzruszam, bo wiem ile kiedyś kosztowało ją to nerwów.

 

Chciałabym Wam teraz w skrócie opowiedzieć o tym, jakie kroki poczyniłam w wychowywaniu Poli i co nam pomogło:

  • wizyta u psychologa - to powinna być podstawa. Ale wybierzcie kogoś, kto jest naprawdę kompetentny i kto nie będzie chciał na siłę przyczepić do Waszego dziecka dziesiątek zaburzeń
  • książki z przekazem - przeczytałyśmy i czytamy z Polą ogram książek, które mówią o emocjach, wstydzie, nieśmiałości. O słabościach, o budowaniu pewności siebie. Dzieci słuchają i utożsamiają się, a co najważniejsze - widzą dzięki tym książkom, że to że się tak czują, że to że takie są - jest jak najbardziej ok! A przy tym widzą też wskazówki i rozwiązania, jak radzić sobie z negatywnymi emocjami, jak nad sobą pracować.
  • stwarzanie dziecku możliwości, dzięki którym czuje się bezpiecznie - czyli tak jak w naszym przypadku, sprawdzam w czym Pola czuje się bezpiecznie a w czym nie. Przy jakich ludziach czuje się swobodnie, przy kim się otwiera, komu ufa. W jakich miejscach jest spokojna, a w jakich wręcz przeciwnie - wszystko ją przerasta. Na Polę dużo lepiej wpłynie wizyta w muzeum gdzie są też animacje dla dzieci, niż w sali zabaw pełnej dzieci, hałasu. To nie znaczy, że mamy dzieci trzymać pod kloszem i unikać stresowych sytuacji - ale możemy zawsze to ryzyko zminimalizować, bo tak jak na 1 dziecko nie będzie mieć to w ogóle wpływu, tak dla innego może być to ogromny krok w tył w jego pracy nad sobą. Ja np. wiem, by nigdy do przedszkola nie przychodzić jak już zacznie się śniadanie, bo dla Poli ogromnym stresem jest wejście do sali, w której wszyscy już są i najpewniej skupią się na jej wejściu.
  • akceptacja - pokazałam Poli, że akceptują ją taką jaka jest. I staram się jej to pokazywać na każdym kroku. Że nie ma w tym nic złego, że się czegoś wstydzi, boi. Że nie musi się wstydzić swoich słabości. Akceptują ją w całości i jej uczucia. Nie rzucam jej sugestii, że inne dzieci zachowują się lepiej. Że ona mogłaby zachowywać się inaczej. Nie krytykuję jej wyborów, nie śmieję się z niej. Pola jako atak, odbiera nawet takie sytuacje, w których ktoś się śmieje, bo po prostu zrobiła coś zabawnego. Trzeba na to bardzo uważać.
  • więcej doceniaj, mniej krytykuj - wysoko wrażliwe dzieci czy też dzieci, które mają wiele takich cech, są bardzo wyczulone na krytykę, a twarda dyscyplina w ich przypadku ma wręcz odwrotny skutek. Staram się doceniać Polę na wszystkich płaszczyznach, a jej błędy omawiać i traktować jako świetną okazję do rozmowy. Nie rzucam surowych ocen i krytyki, z których dziecko jedyne co wyniesie to poczucie krzywdy. Jeśli popełnia błąd - czekam na odpowiedni moment na wrócenie do tego i pogadanie o tym bez silnych emocji. Jeśli przy każdym błędzie, dziecko słyszy tylko, że coś źle robi - to wkrótce jego poczucie własnej wartości spadnie na totalne dno. My też popełniamy błędy - i chyba słabo działa na nas, kiedy ktoś nam je wiecznie wytyka i mówi nam, że jesteśmy do niczego, prawda? Za to super działa na nas, kiedy ktoś nas doceni, pochwali i powie: jesteś naprawdę super.
  • opowieści o własnym dzieciństwie i słabościach - dzieci mogą mieć czasem mylne wrażenie, że jesteśmy super-bohaterami. Ze wszystkim sobie radzimy, nie mamy słabych punktów, nie mierzymy się ze słabościami. Sytuacje, które spotykają Polcię i sprawiają jej przykrość, przekuwam w okazję do tego, by opowiedzieć jej o swoich sytuacjach z dzieciństwa. O tym jak się wstydziłam, o tym kiedy było mi przykro. I jak sobie wtedy z tym radziłam. Dziecko czuje się lepiej wiedząc, że dorosły go rozumie, że jako dziecko przechodził to samo - a co najważniejsze - że sobie poradził.
  • przede wszystkim słucham - choć nie zawsze mi to wychodzi :P Ale staram się. Czasem jesteśmy totalnie zmęczeni słuchamy przytakując tylko: aha, tak, naprawdę? Pola jest na to bardzo wyczulona i zawsze odpowiada mi: nie lubię kiedy mi odpowiadasz "mhm"! :D Dziecko opowiadając o najbardziej zwyczajnych czynnościach, czuje, że opowiada o czymś mega dla niego istotnym. I czuje, kiedy druga strona nie jest zainteresowana. Jeśli jestem z dzieckiem, to jestem z dzieckiem. Nie z telefonem, nie z komputerem, nie w innym świecie. To trudna sztuka, by wciąż być uważnym na to co, co mówi i robi dziecko, ale warto się w niej doskonalić.
  • daję dziecku czas - staram się też rozumieć i wciąż samej sobie przypominać, że są rzeczy, na które jeszcze przyjdzie czas. Że czasem lepszy efekt da odpuszczenie niż naciskanie. Np. na to, by dziecko powiedziało dzień dobry, by gdzieś poszło, by się pożegnało. Staram się nie wywierać presji na Polci, stawiając ją w sytuacjach, w których czuje się niezręcznie. Po prostu nie jest na coś gotowa. Stale uczę się też rozróżniać brak gotowości od zwyczajnego kaprysu.
  • nie ośmieszam dziecka - ani na osobności, ani tym bardziej w towarzystwie! Powiecie teraz - co ona gada. A kto niby tak robi? No cóż... wystarczy przejść się gdzieś, gdzie są skupiska rodziców i dzieci. Sposób w jaki rodzice zwracają się do dzieci, jak je ośmieszają. "No co Ty nie umiesz zrobić tego i tego?" ; "Umiesz myśleć?". Serio? Jakby do Was zwracali się tak w pracy, to byście po krótkim czasie oskarżyli pracodawcę o mobbing.

Mogłabym wymieniać i wymieniać. Myślę, że zrobię w temacie tego osobny wpis, w którym powiem jak można ogólnie wzmacniać poczucie wartości dziecka i budować jego pewność siebie. W takim też wpisie dam Wam propozycje książek, a dzisiaj póki co podsunę Wam dwie propozycje, które były mi w tej drodze ( i są ) bardzo pomocne:

"Wysoko wrażliwe dziecko" - świetna książka, zarówno dla rodziców dzieci zdiagnozowanych jako wysoko wrażliwe jak i tych, które przejawiają takie "skłonności". Książka dała mi nowe spojrzenie na Polę i jej zachowania. Pozwoliła mi ją lepiej zrozumieć i zdecydowanie pozwoliła mi stać się lepszym rodzicem.

"Edzio - przyjęcie w blasku księżyca" - tutaj z kolei pozycja do poczytania Waszym dzieciom. Piękna książka poruszając temat nieśmiałości, bycia za sobą, próbach bycia kimś innym, wstydzie. Daje do myślenia...

 

Podsumowując - wrażliwość i wstyd u dziecka to trudny temat, ale jest on do przejścia. Nie ma jednej, uniwersalnej recepty na wychowanie dziecka i poradzenie sobie z tematem wrażliwości. U każdego przebiega to inaczej, bo każde dziecko jest inne. To co uniwersalne i sprawdza się w każdym przypadku to ogrom miłości, bycie blisko, bycie uważnym, akceptacja. Pozwólmy dzieciom być takimi jakie są, ale jednocześnie stwarzajmy im możliwości, dzięki którym będą wzrastać. W swoim własnym, indywidualnym tempie. Bądźmy cierpliwi i dajmy sobie i dzieciom czas.

Trzymam za Was wszystkich kciuki i mam nadzieję, że nasza historia będzie dla Wielu z was promyczkiem nadziei.

Ściskam ciepło!

Wiecie ile razy usłyszałam, że ściemniam z tym swoim optymizmem, bo: akurat miałam zły humor. Akurat nie miałam ochoty gadać. Miałam zły dzień. Albo wydarzyło się coś złego i musiałam to przetrawić. Dlaczego więc nazywam siebie optymistką? Bo optymiści również odczuwają negatywne emocje. Gdyby ich nie odczuwali - nie byliby ludźmi...

Ale optymiści ze wszystkiego potrafią i tak wyciągnąć coś dobrego. Optymiści bardziej wierzą, bardziej ufają swojej intuicji. Optymiści dostrzegają potencjał i szczęście tam, gdzie inni widzą coś zupełnie przeciwnego. Optymiści widzą szklankę do połowy pełną i nie skupiają się na braku. Mogłabym wymieniać i wymieniać. Ale najważniejsze jest to, żeby powiedzieć Wam jedno: OPTYMIŚCI ODCZUWAJĄ NEGATYWNE EMOCJE. I to jest całkowicie normalne. Szczęśliwi ludzie również je odczuwają. Szczęśliwi ludzie nie są uśmiechnięci od ucha do ucha 24 na dobę. Szczęśliwi ludzie mają swoje problemy i rozterki, ale ostatecznie są SZCZĘŚLIWI, a ich problemy nie doprowadzają ich do ruiny.

Negatywne emocje są nam potrzebne. Problemy są nam potrzebne. Tylko trzeba wiedzieć jak sobie z nimi radzić. To jest prawdziwa sztuka. Wieść życie z problemami i mimo to - być szczęśliwym. Dzisiaj podsumuję tutaj temat poruszany już na moim stories. Tak, żebyście zawsze mogli tu zajrzeć i sobie przypomnieć o tych niby oczywistych, a jednak trudnych rzeczach.

 

UŚWIADOM SOBIE PRZYCZYNĘ PROBLEMU

Uświadomienie sobie przyczyny problemu, pozwala nam go zaakceptować. Często niepokój wynika z tego, że czegoś nie rozumiemy. Nie rozumiemy reakcji partnera, nie rozumiemy walącego się związku. Nie rozumiemy zachowania przyjaciółki, nie rozumiemy dlaczego na pewne sytuacje reagujemy zbyt przesadnie. Usiądź nad danym problemem i spróbuj dojść do jego przyczyny. Co go powoduje? Skąd się wziął? Najgorszą frustrację rodzi problem, którego przyczyny nie znacie.

 

PRZYGOTUJ SIĘ PRZED SYTUACJĄ

Jeśli wiesz, że czeka się sytuacja, której uniknąć nie możesz - zastanów się jak ją przygotować i jak przygotować siebie, by emocje, które się w danej sytuacji pojawią były słabsze lub łatwiejsze do zaakceptowania. Jeśli wiesz, że czeka Cię poważna rozmowa z teściową, której chcesz zabronić kupowania cukierków swoim dzieciom - przygotuj sobie tą sytuację w głowie. Bądź świadoma, co chcesz osiągnąć i jaka może być reakcja drugiej strony.

 

ZMIEŃ PERSPEKTYWĘ

To jest coś, co stosowałam nieświadomie już w wieku nastoletnim. Zawsze miałam w głowie coś takiego, że problem jest tylko w mojej głowie i jeśli nie postrzegam go w kategorii problemów - to on nie istnieje. Spróbuj na każdą sytuację w życiu spojrzeć inaczej, zmienić perspektywę. Do jednej i tej samej sytuacji, różni ludzie mogą mieć różne podejścia - podejście z lękiem, strachem, często wynika z osobistych przeżyć i doświadczeń, a nie tyczy się stricte DANEJ sytuacji. Nasze reakcje to nasze uprzedzenia, nasze doświadczenia. Spróbuj zawsze szukać lepszych stron i spojrzeć na problem bardziej łaskawie. Wyciągnij z niego coś dobrego. Gwarantuję, że problem stanie się wtedy mniej przerażający. Przykład... śmierć dziadka jakiś czas temu, była dla nas bolesnym doświadczeniem. Ale jego odejście popchnęło mnie do poprawienia relacji z tymi, z którymi się ostatnio oddaliłam. Jego odejście sprawiło, że jeszcze bardziej zechciałam żyć każdym dniem tu i teraz. Tymczasem rozstania jakie przeżywałam w swoim związku - za każdym razem były dla mnie z początku katastrofą, a później siadałam i myślałam... czego mnie to może nauczyć? Co dobrego mogę z tego wyciągnąć?

 

POTRAKTUJ EMOCJE ( również te pozytywne) JAKO WAŻNĄ INFORMACJĘ

Emocje zawsze są w odpowiedzi na bodziec, który ma dla nas ZNACZENIE. Jeżeli jest znaczący, niesie dla nas jakąś informację. Jeśli takie informacje będziemy ignorować - w naszym życiu nie będą zachodzić żadne zmiany. Zastanów się: dlaczego tak a nie inaczej reagujesz na taką sytuację? Dlaczego dana sytuacja wywołuje w Tobie takie a nie inne uczucie? Pamiętaj, że ignorowanie informacji = brak zmian w życiu. Niech emocje będą Twoją motywacją do działania. Traktuj emocje jako rodzaj potrzebnych bodźców, dzięki którym możemy daną sytuację przejść, wynieść z niej coś.

 

POZWÓL EMOCJOM ISTNIEĆ

Jeśli damy emocjom możliwość istnienia, to one miną szybciej niż wtedy, gdy na siłę z nimi walczymy. Oczywiście nie jest to przyzwolenie nie istnienie negatywnych emocji w nieskończoność - pamiętajmy, że PRZEDŁUŻONY SMUTEK powoduje marazm - jest informacją, żeby dostrzec, że coś jest nie tak.

 

BÓL = SYGNAŁ

Ból to sygnał, że dzieje się coś złego. Ból powinien być przez nas traktowany jako sygnał, by się sobą zająć.

 

NIE TŁUM EMOCJI

Tłumienie emocji to bardzo szkodliwa i mało skuteczna strategia. Tłumione emocje nie znikają, tylko kumulują się w nas, by raz na jakiś czas wybuchać ze zwielokrotnioną siłą. To takie nasze nieprzepracowane problemy. Pamiętajmy też o ważnej rzeczy - emocje negatywne są silniejsze. To co budzi w nas emocje negatywne wpływa na nas dużo mocniej niż emocje pozytywne. I to jest zupełnie normalne.

 

Oczywiście temat problemów i negatywnych emocji to temat rzeka. Jedną sprawą jest radzenie sobie samemu, drugą pomoc specjalistyczna taka jak psychoterapia, która pomaga nam uporać się z powracającymi problemami, schematami, które wpadamy. Ktoś może powiedzieć, że to co opisałam to jest za mało, to jest nic. A ja powiem Wam, że to wcale nie jest mało. Rzeczy, które pozornie brzmią łatwo i oczywiście, najczęściej są bardzo trudne w realizacji, ale możliwe - i co najważniejsze bardzo skuteczne. Umiejętność odwracania perspektywy, wyciągania z problemów czegoś dobrego - praktykowanie tego uczy nas konsekwencji w myśleniu. Jeśli podejdziesz do zmiany myślenia na lepsze, to serio, z czasem zobaczysz jak zmienia się Twoje życie, jaką gromadzisz w sobie siłę do przetrwania najgorszych burz w życiu. Warto się nad sobą pochylić i starać się zmieniać swoje podejście do życia i myślenia. Naprawdę można żyć piękniej i spokojniej niż Ci się wydaje. Nie ty jeden/jedna masz problemy na tym świecie, ale za to milion osób takich jak Ty potrafi żyć radośnie mimo większych tragedii. Nie licz na życie bez problemów, bo takie nie istnieją. Mamy je wszyscy - mniejsze, większe. Sztuka jest umieć zarządzać sobą tak, by problemom stawiać czoła, a nie dawać się zgnieść pod ich ciężarem. Przecież nie jesteś byle robaczkiem, który ginie niezauważony pod podeszwą buta. Jesteś człowiekiem. I jesteś silniejszy niż Ci się wydaje.

Poruszyłam dzisiaj na stories kwestię nadczłowieka. Bo wiecie - wstawiam te storki z budzikiem o 5:00, pokazuję jak cisnę 5 km w czasie gdy inni jeszcze śpią. Później dopieszczam chatę na błysk, w międzyczasie wymyślając trzy nowe projekty i plan na biznes.

Ci, którzy mnie dobrze znają i obserwują moje media, wiedzą, że umiem łapać balans. Że żeby tyrać, muszę odpowiednio dużo czasu spędzać w ciszy i spokoju - medytując, afirmując czy chociażby się modląc. Ale tak czy siak - moja codzienność to ciągle nowe cele i stały rozwój. Tak chcę póki co żyć. To jest PÓKI CO dla mnie dobre. Ale żadne z moich osiągnięć, nie stawia mnie w lepszym świetle. Mój pęd życia, moje ciśnienie na rozwój - nijak ma się to do tego, jakim jestem człowiekiem i jaka jest moja wartość. Nie jestem niezwykła i wyjątkowa - ok, dobrze tak o sobie sądzić, ale wiecie... bardziej w kwestii docenienia siebie, aniżeli poczucia, że jest się lepszym od innych.

TREND NA BYCIE NADCZŁOWIEKIEM

Trend na bycie nadczłowiekiem robi wiele dobrego - motywuje innych do zmian i sprawia, że podnosimy swoje ciężkie 4 litery i idziemy po swoje. Zmieniamy życia na lepsze. Ale z trendem jak to z trendem - sieje też dużo spustoszenia, spycha na dalszy plan to co jest inne i dalekie od tegoż właśnie trendu. Z jednej strony świat krzyczy: ZAPIERDALAJ! Idź po swoje! Z drugiej... ZWOLNIJ - otaczaj się #hygge rzeczami i żyj #slowlife koniecznie będąc przy tym #mindfullness. Śmieszkuję tutaj, ale całkiem świadomie - bo ja jestem i w 1 i w 2 grupie. Zapierdalam, ale też mocno stawiam na to, żeby się zatrzymywać i zachwycać. Żeby doceniać i być wdzięcznym. Chcę biegać w maratonach, ale też jednocześnie bardzo mocno lubię iść tip topem przez las i nie myśleć o niczym.

 

BYĆ ZWYCZAJNYM

Ale na świecie jest też grupa ludzi, którzy żyją sobie zupełnie "zwyczajnie". Nie stawiają sobie wielkich celów, czerpią radość jedynie z tych małych, ale ważnych rzeczy. Żyją sobie z dnia na dzień, mają spokojną, stabilną pracę. Wychowują dzieci, robią coś dla siebie - ale nie dla nich ciśnienie na nie wiadomo jaki rozwój. Nie dla nich wielkie przedsięwzięcia, projekty i generalnie hardkorowy zapierdol. Mają swoje zwyczajne, piękne życie - i liczy się jedynie to, że to życie jest DOBRE i że ludzie, którzy to życie wiodą - też są dobrzy.

 

BYĆ DOBRYM CZŁOWIEKIEM

Bo ostatecznie chyba to się w życiu liczy najbardziej - bycie dobrym człowiekiem. Myślę, że największą miarą naszej wartości nie są cele i ich wielkość. Nie są nimi nasze osiągnięcia. Nasza wartość pokazuje się w tym jak traktujemy siebie i innych ludzi. I nie musisz zdobyć Mount Everest, by być lepszy i bardziej wartościowy. Nie musisz być niezwykły. Możesz być zwyczajny. Ale warunek jest jeden : musisz być w tym zwyczajnym życiu tak szczerze i naprawdę szczęśliwy. Nie mówimy tutaj o zarzuceniu celów i marzeń w kontrze do kultu nadczłowieka, będąc jednocześnie sfrustrowanym, że życie nie daje nam czegoś więcej. Bo umówmy się - jeśli chcemy od życia czegoś więcej, no to nie ma innej opcji - trzeba zapierdalać. Z nieba nie spadnie, pod choinką też się magicznie nie pojawi. Ale jeśli do pełni szczęścia, trzeba Ci jedynie ciepłej kawy, uśmiechu bliskiego i jedzenia w lodówce - i nic ponad to - to zajebiście Ci zazdroszczę. Bo ja czasem jednak czuję się zmęczona i chciałabym żyć zwyczajnie, nie podejmując się coraz to bardziej stresujących projektów i wyzwań. Tylko koniec końców, okazuje się, że to jest to co właśnie pozwala mi żyć szczęśliwi. To jest moje paliwo, dzięki któremu jestem lepszym człowiekiem. Dlatego tak wygląda moje życie i taką drogę wybieram. Ty nie musisz. Twoja droga może wyglądać zupełnie inaczej.

KAŻDE ŻYCIE JEST INNE - I NA SWÓJ SPOSÓB WYJĄTKOWE

Jak żyć? Po swojemu. Po prostu. Tak żeby nam było dobrze. Możemy albo cisnąć do przodu jak szaleni, uczyć się pięciu języków, biegać w maratonach po Afryce, robić formę życia i budować imperium biznesu, w międzyczasie rodząc trójkę dzieci. A możesz wychodzić z domu, spijać kawkę w autobusie, popracować spokojnie kilka godzin, wrócić przeczytać dobrą książkę, przytulić męża, psa, dziecko - nevermind. Możesz żyć na milion różnych sposobów. Najważniejsze byśmy mieli świadomość i wiedzieli czego chcemy, jakie życie nam odpowiada. Nie ma jednej, złotej recepty dla wszystkich, nie ma jednego słusznego stylu życia. Nie ma co porównywać się z matką, która wstaje o 4 nad ranem i ciśnie na siłownię, a my to tacy do dupy jesteśmy i ledwo oko o 7 otwieramy. Ty i ta matka to dwie odrębne jednostki, dwa różne życia, różne pragnienia. Jeśli się z kimś porównujemy, jeśli czyjeś zachowania i osiągnięcia rodząc w nas frustracje, to wsłuchajmy się wgłąb siebie i zastanówmy się, czemu to budzi w nas takie emocje i co to o nas świadcz y - bo to nigdy nie dotyczy tej drugiej osoby.

Nie musisz być niezwykła. Nie musisz mieć na koncie nie wiadomo jakich osiągnięć. Staraj się być po prostu dobrym człowiekiem. Takim, który nie ocenia, nie krytykuje, który pomaga innym. Żyj na swoich własnych zasadach. Tak żebyś mogła spojrzeć w lustro i szczerze mogła sobie powiedzieć, że jest Ci ze sobą dobrze. Jeśli nie jest - testuj nowe rozwiązania, szukaj swojego własnego ja, działaj, próbuj nowych rzeczy. W końcu TO znajdziesz. Ale nie myśl sobie, że szczęście i poczucie niezwykłości dadzą Ci jedynie WIELKIE rzeczy i wyczyny. To są najczęściej drobnostki, małe rzeczy... Dąż do szczęścia, ale nie za wszelką cenę. Nie naśladuj krok w krok ścieżek innych ludzi - wydeptuj swoją własną, jedyną w swoim rodzaju. Niech działania innych ludzi - nadludzi, ludzi zwyczajnych, ludzi pomiędzy jednym a drugim - niech będą dla Ciebie jedynie inspiracją, z której możesz wyciągnąć coś dla siebie i przefiltrować to przez własne potrzeby. Niech cudze życia i działania nie będą wyznacznikiem jakości TWOJEGO życia.

I chyba tak trzeba żyć. Przynajmniej tak mi się teraz wydaje...

 

 

 

Strach to normalna emocja. Gdybyśmy nigdy go nie odczuwali, mogłoby to świadczyć o jakimś zaburzeniu. Nie odczuwanie strachu może prowadzić do skrajnych zachowań. Ale odczuwanie go zbyt bardzo, jest chyba równie niebezpieczne.

Dlaczego? Dlatego, że utrudnia nam funkcjonowanie. Każdy z Was na pewno pamięta jakąś sytuację, kiedy strach dosłownie, zmroził nam krew w żyłach i sparaliżował. Szybsze bicie serca, łzy napływające do oczu, szybki, spłycony oddech. Boimy się nie tylko w sytuacjach realnego zagrożenia typu: ktoś stoi przede mną i grozi mi nożem. Boimy się w tysiącach innych sytuacji, a czasem boimy się bez powodu. Ot tak. Pamiętam kiedy będąc z Polą w domu sam na sam, zaczęłam wymiotować, ale tak naprawdę hardkorowo. Zaczynało być mi słabo i czułam mrowienie w dłoniach. Nie wiedziałam co robić, bo kurcze... nie mogę przecież zasłabnąć! Czułam jak palce zaczynają mi się samoistnie zaciskać. Widząc to i czując się naprawdę okropnie, zaczęłam nakręcać samą siebie coraz bardziej. Zadzwoniłam do mamy, kiedy jeszcze byłam w stanie trzymać telefon i powiedziałam jej: mamo, palce zaczynają mi się wykrzywiać, ledwo trzymam telefon, co mam zrobić. Kazała, tak jak wtedy, gdy przyjechało do niej pogotowie i zasugerowało jej - wziąć foliowy worek i przez niego oddychać. To co mi się przydarzyło, spowodowane było zbyt szybką utratą dwutlenku węgla - właśnie przez szybkie oddychanie. Uspokoiłam się wtedy, oddychałam przez foliową torebkę, a dłonie zaczęły wracać do siebie. Tak właśnie sparaliżował mnie strach, powodując dziwne fizyczne objawy, które zdenerwowały mnie jeszcze bardziej. Za bardzo w głowie namieszała mi wizja, że jestem sama z dzieckiem i nie wiem co się stanie, jeśli zasłabnę. Od tamtej pory jeszcze bardziej przywiązuję uwagę do tego, by w każdej, nawet kryzysowej sytuacji, zachować trzeźwe i rozsądne myślenie i nie zakładać najgorszego.

To był strach w danej, konkretnej sytuacji. Ale jest też rodzaj strachu, który towarzyszy nam na co dzień. Można właściwie to nazwać nieustającym lękiem. Na przykład przez zdradą. W najgorszym stadium takiego strachu człowiek znajduje się wtedy, kiedy w obawie przed tym co MOŻE się wydarzyć, ale nie musi - zaczyna swoje życie podporządkowywać wszystkim myślom, które sprowadzają się do tego, co się stanie jeśli TO się wydarzy. Kto nigdy tego nie przeżył, nie zrozumie, że strach tego typu, nie pozwala nam myśleć o niczym innym, nie pozwala nam normalnie funkcjonować. Idziemy i boimy się w każdej minucie.

Są też ludzie, którzy boją się... praktycznie wszystkiego. Może nie paranoicznie, ale... podejmują życiowe decyzje, a właściwie ich nie podejmują, bo się boją. Nie wezmą kredytu na dom, bo co będzie jeśli stracą pracę? Nie zaczną się starać o dziecko, bo co jeśli poronią? Nie zaczną szukać nowej, lepszej pracy, bo co jeśli się nie uda? Nie zmienią miejsca zamieszkania na lepsze niż to, w którym się duszą, bo co jeśli sobie nie poradzą? Kiedyś jedna z osób powiedziała mi: nie mogłabym mieć takiej pracy jak Ty. Codziennie bałabym się, że to się kiedyś skończy. Przecież nie można wiecznie pisać bloga. A skąd wiecie, że Wasze prace i zawody będą wieczne? Skąd wiecie, czy nie wylecicie z Waszej pracy za miesiąc, rok, czy pięć lat? Czy każdego dnia chodzicie do pracy z obawą, że wkrótce możecie ją stracić? Nie. Bo gdybyście się tak zachowywali, to wpadlibyście w paranoję. Strach nie pozwalałby Wam wykonywać Waszej pracy dostatecznie dobrze, bo bylibyście pod presją... samych siebie.

Niemalże codziennie rozmawiam z ludźmi, którzy stoją na jakimś życiowym rozdrożu i zazwyczaj przed podjęciem jakiejś decyzji, blokuje ich właśnie strach. To normalne poczuć strach czy obawę, ale nie pozwólmy, by strach osiągnął rozmiary, który przysłonią nam cały bilans zysków i strat, który ewidentnie wskazuje, że powinniśmy podjąć taką, a nie inną decyzję. Bać będziemy się zawsze. To naturalna reakcja. ale strach nie może mieć wpływu na nasze wybory i decyzje, bo gdyby miał... nigdy nie ruszylibyśmy naprzód. Czy wyobrażacie sobie, żeby nie podejmować w życiu żadnych ważnych decyzji, tylko dlatego, że się boimy? No i co z tego? Strach musi się pojawić, ale po to, żebyśmy przystanęli i rozważyli wszystkie za i przeciw. Strach to taki nasz obrońca, który pilnuje tego, byśmy nie podjęli zbyt pochopnych decyzji, których możemy żałować. Niektórzy nie odczuwają strachu, skacząc na przykład spontanicznie na główkę, na niezbadanym gruncie i to jest definitywnie ZŁE. Ale większość z nas, boi się zbyt bardzo...

Dlaczego tak bardzo lubimy sami siebie blokować w swoich decyzjach? Dlaczego wyjście ze strefy komfortu jest takie trudne? Bo nawet jeśli jest ch*owo, to może być stabilnie. A stabilności, pragnie każdy z nas. Bo czujemy się w tej stabilności w miarę bezpiecznie, nawet jeśli nie jest zbyt kolorowo. Mamy taką zdolność, że bardzo szybko się przyzwyczajmy, a od przyzwyczajeń ciężko się odlepić. Nawet jeśli są złe. Gdyby to było takie proste, ludzie nie popadaliby w uzależnienia, które ich niszczą. A jednak.

Około miesiąca temu wzięłam udział w kampanii społecznej - Bądź Mądry. Na dzień przed nagraniami, zaczęłam się stresować. Czułam ten stres w całym swoim ciele i pomyślałam... rezygnuję. I wiecie co wtedy do mnie doszło? Dlaczego chciałam zrezygnować? Bo się bałam! Czegoś nowego, czegoś czego nie znam. Bałam się nie tyle co porażki, ale bałam się gruntu, po którym nigdy nie stąpałam. Postawiono przede mną nowe wyzwanie, a nowe rzeczy... budzą niepokój. Boimy się tego co nieznane. Ale czy to co " nieznane" musi być gorsze? Zrozumiałam wtedy bardzo ważną rzecz - jeśli zawsze będę rezygnować z takich okazji, to w jaki sposób mam się niby rozwijać? Człowiek, który nie doświadcza nowych rzeczy, stoi w miejscu. Nie zrozumcie mnie źle. Nie oczekuję, że każda kobieta ma podróżować, robić co chwilę karierę w innej branży. Możesz być kobietą, która zajmuje się domem i dziećmi - ale jeśli będziesz w tym domu, i z dziećmi robić w kółko to samo - to czy to dla kogokolwiek będzie dobre? Musimy iść naprzód, rozwijać się i próbować nowych rzeczy, niezależnie od tego w jakiej branży pracujemy, jakie hobby i pasje mamy. Strach nie może być czynnikiem, który ma wpływ na nasze decyzje, bo zazwyczaj ma taki wpływ, że decyzji nie podejmujemy żadnej. Właśnie dlatego mamy tyle nieszczęśliwych związków, tylu ludzi pracujących w czymś czego nienawidzą. Bo ludzie boją się podjąć decyzję, która zmieni całe ich życie.

Ja też czułam strach. Czułam strach, kiedy z dnia na dzień zmieniałam miejsce zamieszkania. Czułam strach, kiedy posyłałam Polkę do prywatnego przedszkola, mimo, że nie wiedziałam czy podołam finansowo, ale wiedziałam, że bez tego nie ruszę ze swoją pracą naprzód. Czułam strach, kiedy zostawiłam F. bo czułam, że ten związek nie ma sensu. Czułam strach, kiedy postanowiłam mimo wszystko nie iść na etat, a robić w życiu to co lubię. Mogłam zrezygnować, iść do byle jakiej pracy. Ale gdzie bym była teraz? Moje marzenie leżałoby zakurzone, a ja chodziłabym codziennie do pracy i marnowała się w niej, ze świadomością, że mogę robić coś innego, no ale... robiąc samemu na siebie, trzeba trochę popracować charytatywnie, żeby wyrobić swoją markę i nie masz gwarancji, że się uda. Całe szczęście, strach mnie nie przyblokował. Wiara w to, że mi się uda i ogromna determinacja sprawiły, że to za co się wzięłam - wypaliło. A nawet gdyby nie wypaliło - miałabym przynajmniej świadomość, że spróbowałam. A to lepsze niż życie w niewiedzy, czy jeśli wtedy bym spróbowała... to czy by wyszło?

Ludzie boją się wielu rzeczy. Są ludzie, którzy we wszystkim dopatruję się tych złych stron. Są ludzie, których strach ogarnia nawet wtedy, kiedy biegną na autobus. Po co? Czy strach coś zmieni? Czy sprawi, że autobus na nas zaczeka? Czy sprawi, że pobiegniemy szybciej? Nie. Może jedynie nam zaszkodzić. Nie wielu z nas zdaje sobie sprawę, jak bardzo strach, a co za tym idzie stres wpływa na nasze zdrowie. To nie jest tak, że to nam się nigdzie nie odkłada. Całe to zdenerwowanie wychodzi po latach właśnie w naszym zdrowiu. Dlaczego kiedy jesteśmy zdenerwowani, zaczyna boleć nas brzuch, przyspiesza się bicie serca? Można by przecież powiedzieć, że stres jest w naszej głowie i nie ma przełożenia na nasze zdrowie. A jednak. Najgorszy jest stres długotrwały, powodowany na przykład przez nierozwiązane konflikty rodzinne, przez skrywaną urazę, żal, nienawiść. Cierpi na tym nasz układ trawienny czy układ krążenia. Bardzo łatwo możemy nabawić się miażdżycy, wrzodów, a co najgorsze... zawału serca.

Nikt o tym nie myśli. Poddajemy się negatywnym emocjom, bo łatwiej jest się zdenerwować, zestresować niż uczyć swoich emocji. Łatwiej jest skrywać żal i nienawiść, niż wybaczyć, odgrodzić się od przeszłości i iść dalej. Tak wiem, łatwo napisać, łatwo powiedzieć. Ciężej zrobić. Ale nikt nie mówił, że to będzie łatwe. Droga do osiągnięcia spokoju jest niezwykle trudna i długa. Ja, pracę nad samą sobą, zaczynałam z poziomu zdenerwowanej, sfrustrowanej i rozgoryczonej pesymistki. Kim dziś jestem? Niepoprawną optymistką, którą mało co wytrąca z równowagi. Jestem szczęśliwym i spokojnym człowiekiem. Wciąż mam chwile słabości, ale wydaje mi się, że nie da się ich pozbyć całkowicie. Bo czy moglibyśmy się wtedy nazwać ludźmi? Nas ludzi, cechują emocje. Nie zawsze będą one dobre i musimy się z tym pogodzić. Ale nie możemy doprowadzić do tego, by negatywne emocje zawładnęły całym naszym życiem i całkowicie je zdominowały! Nie możemy tego zrobić, bo jeśli się temu poddamy - życie przecieknie nam przez palce.

Nie każdy z nas jest w stanie poradzić sobie z nawiedzającym strachem samodzielnie. Często mamy już do czynienia z paranoją, nerwicą, depresją. Najważniejsza jest diagnoza i zrozumienie w czym tkwi problem. Możliwe, a nawet pewne jest, że będzie nam do tego potrzebny lekarz. Wielu ludzi nie chce pomocy, bo uważa, że ich funkcjonowanie jest całkowicie normalne. W moim bliskim otoczeniu jest jedna taka osoba, która non stop denerwuje się do takiego stopnia, że autentycznie zaczyna później chorować. Czy myślicie, że ta osoba dostrzega w sobie problem? Nie. Przecież każdy się denerwuje, przecież życie jest okrutne i MUSIMY tak reagować. Tylko no właśnie. Gdzie jest granica pomiędzy strachem normalnym a nienormalnym? Wg mnie, jest ona bardzo cienka i bardzo łatwa do przekroczenia.

Lekarz lekarzem, a diagnoza diagnozą. Ale to my sami musimy trzymać swoje życie w ryzach i zrozumieć, że jesteśmy panami swojego losu, a przede wszystkim swojego umysłu. Nie jestem lekarzem, nie jestem psychologiem, a powyższy wpis to jedynie moje obserwacje i próba uświadomienia niektórym ludziom, że ich strach przybrał zbyt poważną i zbyt wpływową formę.

Jak sobie z tym radzić? Jak się zmieniać? Jeśli to wszystko zabrnęło zbyt daleko, to pamiętajmy, że wybór lekarza nie może być przypadkowy. Jeśli by taki był - moglibyśmy sobie narobić więcej szkód niż pożytku. Zdrowie psychiczne i fizyczne to nie przelewki. Potrzeba naprawdę dogłębnej analizy, by zrozumieć w czym tkwi problem. Musicie też pamiętać o tym, że jeżeli boicie się do tego stopnia, że zaczynacie popadać w paranoję, wybuchacie płaczem, bo nagle myślicie o tym, co mogłoby się wydarzyć, nie możecie spać itp. - musicie czym prędzej odwiedzić lekarza i nie ma tutaj żadnej dyskusji. Ja... ja poradziłam sobie sama, ale tak jak mówię - różnie mogło się to skończyć! Do końca swojego życia, będę wdzięczna za książki takie jak: Pełnia Życia, Moc Pozytywnego Myślenia. Wbrew pozorom, te książki nie rzucają jedynie hasłami: myśl pozytywnie! Możesz wszystko! One naprawdę dogłębnie i wnikliwie analizują nasze życie i problemy. Działa to w taki sposób, że czytając książki, SAM zaczynasz rozumieć swoje emocje, a dana książka jest narzędziem, które pozwala Ci rozwiązać wiele Twoich emocjonalnych problemów.

To narzędzie jest na wyciągnięcie Twojej ręki. Tylko, że pierwszym krokiem do zmiany, jest w ogóle dostrzeżenie, że... moje życie mogłoby być lepsze. Ja mogłabym być lepsza. Czas nad sobą popracować. A sami wiecie, jak ciężko jest się przyznać przed samym sobą, że nasza postawa i nasze życie wymaga zmian... lubimy być wobec siebie bezkrytyczni, dostrzegać drzazgę w czyimś oku, a nie widzieć belki we własnym. Ale nie jesteśmy idealni. Nikt z nas nie jest. We wszystkich z nas, są rzeczy które należy zmienić, udoskonalić. I myślę, że wszyscy powinniśmy codziennie patrzeć w lustro i zadawać sobie pytanie: czy jest coś co mogłabym zmienić? Bo tylko człowiek, który dąży do tego, by być dobrym i szczęśliwym człowiekiem ( a to wymaga pracy) - może osiągnąć pełnię szczęścia, wolności i spokoju. Może osiągnąć życie, w którym strach będzie tak naturalny jak każda inna emocja, a nie będzie ponad wszystkie inne. Może osiągnąć życie, w którym będzie mieć kontrolę nad strachem... i samym sobą. Boi się każdy z nas... najważniejsze to nie zwalczać tego na siłę i mimo tego iść do przodu. Nawet centymetr, czy dwa. Ale to zawsze krok wprzód...

O depresji mówi się dziś więcej niż kiedyś. Nie jest to już temat tabu. Nikogo dzisiaj nie dziwi, że ich znajomy odwiedza psychologa, psychoterapeutę czy psychiatrę. Problem pojawia się wtedy, kiedy o depresji mówi nastolatka, której depresja w oczach innych jest tylko kaprysem.

Tak było ze mną. Zawsze kiedy podejrzewałam u siebie jakieś poważne zaburzenie - ludzie wkoło sprowadzali mnie na ziemię. Że to na pewno nie depresja. Że to hormony, że młodość, że wyimaginowane problemy i nadmiar czasu. Cholernie nienawidziłam momentami tej swojej młodości, która wyrządza mi taką krzywdę. Borykałam się z wieloma problemami, a większość z nich miała podłoże czające się w mojej niskiej samoocenie. Nigdy nie byłam dla siebie wystarczająco dobra, piękna i mądra. Pamiętam każdy tekst, który mnie zranił i sprawił, że poczułam się gorsza. Żarty znajomych - żartowali wszyscy, ze wszystkich, ale ja odbierałam wszystko personalnie. Co w tym wszystkim najgorsze - nigdy nie dawałam tego po sobie poznać. Udawałam, że również się z siebie śmieję, udawałam, że nie słyszę, że mnie to nie obchodzi. Tymczasem moja dusza płakała. Wracałam do domu i zdejmowałam maskę pewnej siebie dziewczyny. Noc była idealnym czasem, by płakać z bezsilności. Bo jestem brzydka, głupia i nic nie warta. Później płacz zamienił się w obojętność. Taką, kiedy obojętne Ci jest nawet to czy oddychasz.

Ludzie mnie lubili. Byłam duszą towarzystwa, wszędzie było mnie pełno, ale nie lubiłam zagrzewać miejsca w dużych paczkach i chodzić na integracyjne spotkania klasowe. Miałam swój świat, swoją garstkę znajomych i potrafiłam się dostosować do każdej grupy - byle na chwilę. Byłam cwana w grupie, ale kiedy zostawałam sama z obcymi mi ludźmi, ukazywała się bardzo mocno moja "alienacja". Wolałam stać, obserwować i nie zabierać głosu. W obcym towarzystwie, nie mając swoich "sojuszników" byłam pizdą.

Choć w liceum zadzierałam bardzo często łeb, to czułam się zawsze najgorsza. W pewnym momencie doszło do tego, że czułam się nawet brzydsza od najbrzydszych dziewczyn w szkole. Miałam powodzenie i nie mogłam narzekać na brak zainteresowania. Żyłam w dwóch różnych osobowościach. Będąc w grupie czułam się pewna siebie, wiedziałam, ze podobam się innym, ale będąc bez swoich przyjaciół, czułam się jak śmieć.

Problemy z nauczycielami i wiele sytuacji, w których musiałam mierzyć się z okrutnymi plotkami na mój temat, coraz bardziej przybijały mnie do ziemi. Pamiętam jak zaczęłam prowokować wymioty, żeby być chudszą, ale pamiętam też jak wymiotowałam non stop, bez zmuszania się do tego - po prostu, z nerwów. Z czasem nerwy zamieniły się w obojętność, a życie zamieniło się w wegetację.

Moja mama borykała się z nerwicą i często nie rozumiałam jej samopoczucia. To ja! To ja, potrzebowałam pomocy, a tymczasem nikt nie miał mi siły jej dać. Tata całymi dniami pracował, a mama nie umiała sobie poradzić ani ze swoimi emocjami ani z moimi. Przez moment czułam, że nic mnie z nimi nie łączy - bo choć mówili, że wszystko robią dla mnie, to ja wcale tego nie czułam. Nie rozumieli moich problemów, moich potrzeb. Nie umieli ze mną normalnie rozmawiać. STOP! Dziś mam wrażenie, że to ja nie umiałam im normalnie przekazać co we mnie siedzi, nie umiałam prosto z mostu poprosić o pomoc. Kamuflaż był łatwiejszy. Nie czułam, że mam w nich oparcie, choć dzisiaj wiem, że oni po prostu nie wiedzieli... nie wiedzieli jak mogą mi pomóc i czy w ogóle w czymś mogą pomóc. Dodatkowo styl wychowywania przez ich rodziców, nich samych, odbiegał od tego na co dziś tak bardzo zwraca się uwagę. Nie zaznali jakiś wielkich czułości, nie słyszeli non stop, że są kochani. Tego samego nie umieli okazać mi. Wydawało im się, że okazują to poprzez inne czyny - okazywali, dzisiaj to wiem i widzę to wyraźnie - ale na tamten czas, potrzebowałam innej formy okazywania uczuć.  Potrzebowałam słów, realnych pocałunków w czoło i przytulań - zwłaszcza wtedy kiedy byłam nastolatką. Tylko, że jakoś nigdy im tego nie powiedziałam. A wszystkie problemy rodzą się właśnie z tego, że nie mówimy sobie nawzajem o własnych oczekiwaniach i potrzebach.

Pewnego wieczoru, myśleliśmy, że mama umiera, albo ma jakiś wylew. Zrozpaczeni wzywaliśmy karetkę przez telefon i wtedy zrozumiałam co dzieje się z moją mamą, a konkretnie co dzieje się z człowiekiem, który gromadzi w sobie negatywne uczucia takie jak stres, zdenerwowanie. Zrozumiałam co się dzieje z człowiekiem, który tym wszystkim emocjom pozwala rządzić swoim życie. Poczułam wtedy, że nie chcę takiego życia dla siebie. Że jeśli nie zacznę pracować nad swoimi emocjami, to one zawładną również i moim życiem. Nie chciałam, by moje dzieci widziały mnie w takim stanie w jakim ja wtedy, swoją mamę. Ale byłam zbyt młoda, by to wydarzenie skłoniło mnie do zmian na dłuższą metę. Trwałam w swoich depresyjnych stanach i miewałam już początki tego co moja mama, ale nie chciałam o tym nikomu mówić. Nie chciałam zrzucać maski, którą ubierałam każdego dnia. Był psycholog, był psychoterapeuta. Ale ja chyba sama nie byłam gotowa na zmiany. Byłam młoda i głupia... a jednocześnie zagubiona. Nie mówiłam rodzinie o swoich problemach, bo... nie chciałam im dokładać, a tym bardziej nie chciałam denerwować mamy. Udawałam więc, że jest w miarę ok... i sama przytakiwałam, że to tylko moje młodzieńcze problemy.

Przez kilka dobrych miesięcy, w moim 30 metrowym pokoju, rolety nie były podnoszone do góry. Wracałam do ciemnego pokoju i chodziłam spać. Moja mama wtedy pracowała, tata też. Kiedy wracali, zazwyczaj akurat wstawałam, zawsze wmawiając im, że kładę się na ok 10. minut, żeby się kimnąć. Wstawałam, kąpałam się, siedziałam przy kompie i szłam znów spać. Sytuacja ze szkołą, o której pisałam TUTAJ, wykańczała mnie totalnie. Światełko w tunelu pojawiło się wtedy, gdy mama dała mi książkę "Sekret". Pamiętam, że dając mi ją powiedziała: może pomoże Ci się uporać z Twoimi nastrojami - coś w ten deseń. Dziś bardzo to doceniam, bo taki gest od osoby, która ma problem z okazywaniem uczuć, to naprawdę coś wielkiego. Książka leżała i czekała... aż się doczekała. Nie rozumiałam jej wtedy za bardzo, ale zdania, które w niej były, sprawiły, że zerwałam się z łóżka jak oparzona. Odsłoniłam rolety, wysprzątałam pokój i ... miałam ogromną chęć, by nareszcie zacząć żyć. Tak naprawdę, a nie tylko dla pozorów. Bo ja naprawdę miałam fantastycznych przyjaciół, fantastyczne przygody i masę wspomnień dzisiaj - ale w samotności zmagałam się z najgorszymi demonami, jakie mogłam mieć w swojej głowie. A te demony strasznie mi przeszkadzały w normalnym, codziennym funkcjonowaniu i popełniłam przez nie sporo błędów, próbując się dowartościować.

F. przyjął mnie w swoim życiu z całym workiem moich problemów. Ostatnio popłakałam się i podziękowałam mu za to, że przez to wszystko dzielnie przeszedł. Każdy facet kopnąłby mnie w tyłek po miesiącu jazd, które urządzałam jemu i sobie samej. Ale on to znosił. Powiedziałam mu ostatnio " Musiałeś mnie naprawdę zawsze mocno kochać, skoro cały czas przy mnie trwałeś...". I jego psychika ucierpiała przez to, co mu fundowałam i wyzwoliła w nim złe zachowania, ale razem uporaliśmy się z tym wszystkim w miarę upływu czasu. Kiedy znalazłam się z nim w związku, przeskoczyłam do kolejnej skrajności. On był całym moim życiem. Olałam przyjaciół, rodzinę i kiedy zostawałam bez niego - nie miałam absolutnie nic.

Kiedy zaczęłam studiować, pracować i myśleć o dziecku, zaczęłam wychodzić na prostą... czytałam "Sekret", starałam się myśleć pozytywnie. Nareszcie zaczynałam budować SWÓJ własny świat. Ale demony wciąż dawały o sobie znać. Narodziny Poli były moim ratunkiem i receptą na całe zło. Prawie całe. Pola stała się moim motorem napędowym i motywacją, by walczyć o siebie i nauczyć się żyć. Zaczęłam czytać więcej książek, zaczęłam pracować nad sobą i wzięłam swoje życie w swoje ręce - więcej o wszystkich zmianach, przeczytacie TUTAJ.

Dziś ludzie gratulują mi odwagi, determinacji, a niektórzy wyrzucają: Tobie łatwo mówić, bo to i tamto. Niektórzy myślą, że z depresją uporałam się na stałe. Ale to nie do końca tak jest. Depresja wciąż się czai, próbuje mnie atakować. To nie jest tak, że całe życie jesteś pesymistą w depresji, a dzięki zmianom jesteś pewny, że już taki nigdy nie będziesz. Już całe życie trzeba pracować nad tym, by depresja do nas nie wróciła. Już całe życie trzeba nad sobą pracować, uczyć się swoich emocji, uczyć sobie radzenia z problemami. Bo wystarczy, że jakiś problem pojawi się w momencie, w którym jesteśmy słabsi - i może przejąć kontrolę nad całym naszym życiem. Taka sytuacja spotkała mnie w sierpniu, zeszłego roku. Mało brakowało i mogłabym rozwalić całą pracę nad sobą, na którą poświęciłam tyle lat. W moim życiu zdarzyło się coś, co było chyba moją najgorszą obawą, przez większość mojego życia. Potrafiłam popłakać się idąc na ulicy, nie panowałam nad swoimi nerwami. Byłam wściekła, a jednocześnie obojętna na prawie wszystko co mnie otacza. Wszystko stopniowo, znów zaczęło tracić dla mnie sens. Przez ostatnie miesiące pisałam na blogu motywacyjne teksty, mówiłam ludziom jak radzić sobie z problemami - a nagle sama nie umiałam się do tego zastosować. Wszystko inne było takie jak powinno być - nie mogłam narzekać. Ale na jednej płaszczyźnie zawaliło mi się kompletnie wszystko. Miałam wrażenie, że cała moja praca nad swoją samooceną, znów legła w gruzach. Czułam się jak śmieć. Odbierałam Polę z przedszkola w stanie opłakanym. Wyglądałam jak żul, w dresach, który pił całą noc - tak naprawdę miałam twarz i oczy zmęczoną od płaczu. Pod koniec września miałam już dość samej siebie. Zadzwoniłam do mamy, która była w szoku, że wciąż roztrząsam coś o czym mówiłam jej jakiś miesiąc temu. Powiedziała mi wtedy coś, co mnie uratowało. Powiedziała mi wtedy baaaardzo dużo. O tym ile jestem warta, ile osiągnęłam. Dała mi do myślenia, mówiąc, że nie mogę tego wszystkiego stracić, że nie mogę znów pogrążyć się w smutku. Muszę walczyć o siebie dla siebie, dla dziecka. Nigdy nie zapomnę jej tych słów.

Dzięki tej jednej rozmowie, wzięłam się w garść, zaczęłam znów blogować i żyć pełną parą, ale przede wszystkim... zrozumiałam jedną, najważniejszą rzecz. Nie wyleczyłam się z depresji. Ona wciąż czyha na to, by mnie zaatakować. Próbuje mnie atakować i ja to czuję. Są dni, które są słabsze i ona wtedy zaciera rączki. Jestem na to podatna, co pokazała sytuacja z sierpnia. Problem odchorowywałam miesiąc i gdyby nie mama, trwałoby to może do teraz. Ba! To, że po miesiącu wstałam z kanapy i zaczęłam żyć, nie sprawiło jeszcze, że zapomniałam o problemie. Borykałam się z nim jeszcze do niedawna. Dopiero od jakiś trzech miesięcy funkcjonuję bez myślenia o tym co mnie spotkało. Myślę, że fakt, że wiem, że depresja wciąż na mnie czyha, sprawia, że mam w sobie tak ogromną wolę walki i determinację, by zmieniać się jeszcze bardziej. By być jeszcze bardziej silniejsza i odporna na przeciwności losu.

Depresji nie zrozumie ten, kto nigdy jej nie przeszedł. Walki, nie zrozumie ten, kto nigdy jej nie podjął. A prawdziwego szczęścia nie zrozumie ten, kto nigdy choć przez chwilę nie brodził w bagnie, z którego wydostał się potem własnymi siłami...

To uczucie zna zapewne każdy z Was. Przyjaźnicie się, mówicie sobie o wszystkim, spędzacie razem fajnie czas - ale nagle przychodzi moment, w którym zauważasz, że... relacja staje się jakby... jednostronna. Ty ciągle wkładasz, ale nic nie wyjmujesz. Stajesz się tylko elementem czyjejś układanki, potrzebnym do zaspokajania czyichś potrzeb lub... niepotrzebnym wcale.

Ile razy przez to przeszłam. Całe życie goniłam za osobami, które nie były warte mojego zainteresowania. Całe życie wkładałam więcej niż powinnam, ale niewiele otrzymywałam w zamian. Chciałam być dla wszystkich, ale mało kto był dla mnie. Kiedy założyłam blog i myślałam, że znalazłam nagle grono cudownych, wartościowych kobiet - okazało się, że wraz z rozwojem bloga, również zaczęłam być w głowach niektórych tylko elementem do rywalizacji lub po postu elementem, który może komuś "coś załatwić". Odcięłam się od tego i od wielu relacji z przeszłości. Choć kiedyś to nie było wcale takie łatwe...

O ile teraz jestem osobą, która bez żadnego ALE odcina macki i kończy bezwzględnie wszystkie toksyczne relacje, nieważne czy rodzina, czy znajomy - tak kiedyś nie potrafiłam tego wcale. Myślę, że tak naprawdę zanim przejdziemy do robienia porządków w naszych relacjach z innymi ludźmi, musimy najpierw dojść do ładu z samym sobą. Bo tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy zrozumiemy, czego dokładnie chcemy od życia, na czym nam zależy, co jest dla nas ważne - tak dopiero wtedy, dojdzie do nas, że ... że do szczęścia wcale nie są nam potrzebni ludzie, którzy są przy nas tylko pozornie. Kiedy uporządkujemy własne wnętrze, zrozumiemy, że odcięcie się od niektórych ludzi, jest tak naprawdę o niebo prostsze, niż nam się kiedyś wydawało.

Wcale nie chodzi o palenie za sobą mostów. Wcale nie chodzi o wyrzyganie sobie i obrzucenie dawnej przyjaciółki wyzwiskami, żeby odejść z czystym sumieniem, że się powiedziało, co się chciało powiedzieć. Tak robią ludzie słabi. Tak robią ludzie, którzy wolą spalić most niż po prostu po nim przejść i nigdy więcej na niego wchodzić. Oczywiście, sytuacje są różne. Ale przeszłam w swoim krótkim życiu naprawdę wystarczająco, by wiedzieć, że bolesne rozstania pełne tragizmu, pozostawiają w sercu jedynie palącą dziurę i przerażającą pustkę. Dziś żałuję każdej relacji zakończonej dramatem. Dziś żałuję, że nie byłam kilka lat temu tak dojrzała jak teraz, by móc pewne sprawy zakończyć pokojowo. A tak naprawdę... niektórych spraw wcale nie trzeba kończyć. Kiedy przestaniemy im poświęcać uwagę - zakończą się same. Wierzcie mi - czasem niektóre rzeczy należy pozostawić Bogu. On wie najlepiej, co jest dla nas dobre, a co złe.

Warto też wspomnieć o ... winie. I o wybielaniu samego siebie... Czasem kiedy trafiam na dyskusje niektórych kobiet, które jak małolaty przekrzykują się: mam wyjebane, czy ktoś mnie lubi! Nie potrzebuję fałszywych koleżaneczek - zastanawiam się czy taka kobieta może być dojrzała w przyjaźni, skoro podejmuje dyskusję na tak niskim poziomie. Nie ufam takim osobom. Ton wypowiedzi i liczne przekleństwa obrażające drugą osobę mogą świadczyć jedynie o tym, że to one same mogły narazić relację na toksyczność. Zbyt wiele wymagając, a nie wiele od siebie dając. To jakim językiem się posługujemy i to w jaki sposób wyrażamy emocje, mówi o nas naprawdę wiele. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że bardzo często jest tak, że samych siebie wybielamy i nie widzimy błędów, które w danej relacji popełniliśmy my sami.

Nim nazwiemy jakąś relację czy osobę toksyczną - zastanówmy się czy aby na pewno my jesteśmy bez winy. Nie twierdzę, że wina jest zawsze po obu stronach. Nie wiem kto wymyślił to twierdzenie, ale jet ono najgłupszym z jakim się spotkałam, a jednocześnie najbardziej popularnym i powtarzanym przez ludzi jak mantra. Sama byłam w relacji, w której to ja byłam tą złą, a druga osoba nie miała w tym jakiejkolwiek winy. Byłam też w relacji, która była całkowicie odwrotna. Owszem, większość relacji opierała się na winie spoczywającej po obu stronach. Ale twierdzenie, że tak jest ZAWSZE jest wynikiem ignorancji i przeświadczenia, że znamy przypadki całego świata i każdego jednego człowieka. Tymczasem mówimy to bazując jedynie na własnych doświadczeniach. A nasze własne doświadczenia to naprawdę zbyt mało, by wysnuć wnioski, że TAK JEST WSZĘDZIE ...

Myślę, że bardzo często niesłusznie nazywamy jakąś relację toksyczną, mając zbyt wygórowane oczekiwania wobec drugiej osoby i całej relacji. Nie możemy wymagać od przyjaciółki, która ma dzieci, by dzwoniła do nas każdego dnia i spotykała się z nami kilka razy w miesiącu. Pamiętam, że kiedy urodziłam Polkę, to ostatnim o czym myślałam to podtrzymywanie relacji z bliskimi mi dziewczynami. Wiedziałam, a właściwie liczyłam na to, że zrozumieją, że moje życie zmieniło się teraz o 180 stopni. Że telefony będą teraz nie raz na tydzień, a raz na dwa miesiące... że spotkania zwłaszcza po przeprowadzce, będą nie raz w miesiącu, a raz na pół roku. Może ciężko zrozumieć osobom bezdzietnym, że mając rodzinę, pracując od poniedziałku do piątku, w weekendy ostatnie o czym myślimy to spotkania ze znajomymi.

Mam przyjaciółkę, z którą znamy się od ponad 20 lat. Nie mamy do siebie żalu, że widzimy się dwa razy do roku. Rozproszyłyśmy się po Polsce, każda z nas ma własne życie, własną rodzinę - dwa razy do roku umawiamy się spontanicznie i balujemy do rana. Mamy nadzieję oczywiście, że będzie możliwość, by spotykać się częściej, ale każda z nas musi złapać ten grunt pod nogami, ustabilizować się, skończyć studia, czy tak jak w moim przypadku, nareszcie się przeprowadzić i wyjść na swoje.

Na wszystko w życiu jest odpowiednia pora, odpowiedni czas. Czasem zbyt pochopnie oceniamy, że jakaś relacja jest toksyczna, bo nie potrafimy zrozumieć, że ta relacja jest po prostu inna. Kilka dni temu rozmawiałam z przyjaciółką przez telefon i śmiałyśmy się, że ... za jakiś czas będziemy przeżywać drugą młodość, z odchowanymi dziećmi i znów będzie czas na wspólne spotkania i pogaduchy przez telefon. Żadna z nas nie siedzi na tyłku, tylko ciężko pracuje - relacja nie została zaniedbana przez brak chęci, a przez brak czasu.

O ile, rozumieją to obie strony, możemy być pewni, że nic tej znajomości nie zabije. Nie liczy się ilość spędzonego czasu, a jego jakość... Są osoby, z którymi rozmawiam co drugi dzień, z którymi spotykam się dużo częściej niż ze swoją przyjaciółką - ale to wcale nie świadczy o tym, że te osoby są moimi przyjaciółmi. Po prostu łatwiej mi się z tymi osobami zgrać czasowo, więc z tego korzystam. Ale na zawsze w sercu będę mieć tą jedną, jedyną osobę, z którą przeżyłam najpiękniejszy czas w swojej młodości...

Jeśli chcemy już zrobić czystki w znajomych, musimy być pewni, że relacja jest naprawdę toksyczna i nie wnosi nic do naszego życia. Takich relacji jest całe mnóstwo. Rodzina, która nie wnosi do relacji między Tobą, a nią nic prócz robienia z Ciebie czarnej owcy i wmawiania Ci, że wszystko robisz źle. Wścibska ciotka czy teściowa, która ma na celu jedynie mącenie Ci w głowie. Bliska znajoma, która pod przykrywką słodkich słówek, chce z Ciebie jedynie wyciskać fakty z Twojego życia. Czy koleżanka, która zbliża się do Ciebie jedynie dla korzyści, które może wynieść z Waszej "znajomości".

Prześledź swoje życie i zobacz - kto naprawdę przejmuje się Twoimi problemami i kto w miarę możliwości jest przy Tobie. U mnie taką osobą jest przede wszystkim moja siostra. Chciałam powiedzieć, że rodzice, ale jednak nie... jednak najbardziej ona. Była przy mnie ZAWSZE i szanowała każdy mój wybór, nawet jeśli go nie rozumiała. Gdybym miała dać sobie odciąć rękę za relację, która przetrwa WSZYSTKO, byłaby to właśnie relacja między nami.

Nie chodzi o to, że między nami jest różowo. Wiedziemy totalnie różne życia, mamy w wielu kwestiach inne poglądy. Miałyśmy między sobą niesnaski i jakieś ukryte żale, ale być może wynikało to z tego, że żadna z nas w pewnym momencie nie radziła sobie sama ze sobą. Ale co by się nie działo, żadna z nas nigdy nie była obojętna na problemy drugiej. Wiem, że mogę pojawić się u niej w środku nocy i to działa też w drugą stronę. Właściwie nigdy się nad tym nie rozwodzę, ale jak tak teraz o tym myślę to i ja i ona mamy na świecie coś najbardziej wartościowego, czego nie można kupić za pieniądze...

I to dla takich osób warto żyć, o takie osoby warto zabiegać, o taką relację warto dbać. Jeśli ktoś ma w dupie Twoje problemy, to znaczy, że mu na Tobie po prostu nie zależy. Nie zrozumcie mnie źle. Relacje są różne. Nie możemy oczekiwać od całego świata, że kiedy powiemy, że mamy problem, on oleje wszystko co ważne i skupi się na nas. Chodzi o minimum zainteresowania.

Jeśli relacja opiera się na tym, że jedna osoba jest w centrum zainteresowania, a kiedy Ty mówisz o sobie, zapada niezręczna cisza - jeśli relacja polega na tym, że ktoś totalnie nie szanuje naszych poglądów i uważa, że jego racja jet jedyną - i przede wszystkim - jeśli jakaś relacja źle na nas wpływa i czujemy, że jest dla nas destrukcyjna - nie ciągnijmy jej... TY - TY powinnaś być dla siebie NAJWAŻNIEJSZĄ osobą na świecie i wyznawać zasadę zdrowego egoizmu. Nie jesz śmieci ze śmietnika, bo siebie szanujesz - nie pozwól więc, by ktoś zaśmiecał Twoją głowę czy Twoje poczucie własnej wartości.

Pamiętaj jednak o tym co najważniejsze - zanim zrobisz porządki w ludziach, którzy Cię otaczają - najpierw zrób porządek z samym sobą. Twoje myślenie może się wtedy zmienić o 180 stopni. Możesz w pewnych relacjach dostrzec błędy po obu stronach i zrozumieć, że wcale nie warto ich kończyć. A te, które naprawdę są toksyczne - kiedy przejdziesz wewnętrzną przemianę, wcale nie będzie Ci ich żal. Nie będziesz żywić urazy, żalu, nie będziesz nienawidzić. Kiedy dojdziesz do ładu z samym sobą, zrozumiesz, że negatywne uczucia niczego nie zmieniają. Czasem trzeba po prostu zrozumieć, wybaczyć czy po prostu... zapomnieć.

Wiem, że to ciężkie. I wiem, że jeśli Twoje rany są świeże, możesz teraz pomyśleć: tak się nie da! Rozumiem to doskonale. Ty jednak musisz zrozumieć, że... wszystko się da. Nienawidzić jest łatwo. Ale czy nienawiść jest dla nas dobra? Nie chodzi o ty, że musisz się wyzbyć negatywnych uczuć dla kogoś - musisz się ich wyzbyć dla siebie. Bo to na Ciebie mają one zły wpływ. Pamiętaj, że jakiekolwiek negatywne myśli i uczucia przyciągają kolejne. A nie chcesz chyba ściągnąć na siebie lawiny nieszczęść, nieprawdaż? Poza tym... musisz być ponad to. Mieć w głowie jeden cel: być dobrym człowiekiem... pytanie brzmi... czy jesteś na to gotów?

Moja droga do szczęścia była długa i zdrowo popieprzona. Skały, zakręty, upadki, zadrapania, rany głębokie. Najgorsze jednak rany to te w naszej głowie i te na naszej duszy. Szczęśliwy człowiek? Ciężko osiągnąć ten stan...

Wiecie... mogłam upaść i nie wstać, kiedy kilka lat temu znalazłam się w najgorszym punkcie swojego życia, osuwając się po drzwiach izby przyjęć, widząc jedynie mgliste postacie ochroniarzy krzyczących: dajcie wózek! Mogłam olać Warszawę i wyprowadzić się do rodziców, kiedy zabrakło mi na pampersy, a z F. powiedzieliśmy sobie kilka słów za dużo. Mogłam usunąć blog i iść na etat za marne grosze, kiedy chwilowo nie miałam zleceń i czasu, by napisać coś sensownego. Mogłam znów wrócić do toksycznych znajomych, kiedy doskwierała mi samotność... mogłam. Mogłam wiele rzeczy, które pozornie załatwiłyby sprawę, ale tak naprawdę byłyby gówno warte. Bo ani mieszkanie z rodzicami, ani praca na etacie, ani chujowi znajomi nie daliby mi komfortu psychicznego jaki mam teraz, dzięki temu, że tych wyborów nie dokonałam, a walczyłam jak lwica, żeby nie być do nich zmuszoną. Pozornie to wygląda jak bajeczka. Prosta dziewczyna, która żyje sobie spokojnie w stolicy, w pięknym mieszkaniu, zarabiając kasę na tym, że pisze jakieś "dyrdymały". Bo pozory zawsze są tak zajebiście inne od rzeczywistości i pozwalają na ocenę, która ma gówno wspólnego z tym jak jest naprawdę. Bajeczki może nie ma, ale pomału się tworzy. Kartka po kartce. I wcale tej bajki nie tworzą przedmioty i zera na koncie, a moja psychika. I nigdy nie zyskałabym takiego luzu psychicznego, jaki mam teraz, gdyby nie kilka podstawowych zasad, których się trzymam. Jeśli nie jesteś szczęśliwy...cóż. Może wciąż nie wdrożyłeś ich w swoje życie.

SCHEMATY

Piszecie mi o tym non stop. Spieprzona psychika przez toksycznych znajomych, rodzinę, narzeczonego. Trwanie w stanie depresyjnym, bo zamiast robić co się chce, trzymamy się schematów wyrytych w naszych głowach niczym przykazania na kamieniu. Na nasze nieszczęście składa się całe mnóstwo czynników. Nawet wkurwiająca teściowa, ciotka czy własna matka. Wielokrotnie ktoś mi pisze o wpływie bliskich na nasze wybory i samopoczucie. Czy to jest do cholery jakiś żart? Kiedyś też mówiłam sobie, że pewnych relacji zrywać nie należy, bo rodzina, bo sentymenty. Pieprzyć sentymenty. Nikt za Ciebie życie nie przeżyje. Jeśli ciotka Irenka wpada do mnie codziennie po to, żeby mi dowalić jaka jestem beznadziejna to mówię jej "do widzenia" i usuwam ze swojego życia. Jeśli teściowa niszczy mi życie i psuje relacje z narzeczonym, wmawiając mi codziennie bzdurne teorie - zrywam kontakt. Choćby narzeczony miał obrazić się na śmierć, a dzieci miały płakać - mam to gdzieś. Bo czemu do cholery mam utrzymywać kontakt z kimś kto jest toksyczny i mnie wkurwia? Jeśli dajesz sobą pomiatać i dajesz się wkurzać każdego dnia tylko dlatego, że siedzisz z kimś na jednym drzewie genealogicznym i mimo prób nie możesz się z tym kimś dogadać - zerwij kontakt i tyle.

To samo tyczy się tkwienia w toksycznych związkach - bo dzieci. I każdy ma w dupie to, że co noc wyjesz do poduszki, masz spieprzoną samoocenę i czujesz się beznadziejnie, co drugi dzień myśląc o śmierci. Ciocia Krysia, Renia, a nawet Iwonka z kiosku i twoje szczęśliwe znajome mężatki na Twoje myśli o rozstaniu zareagują przecież :  a pomyślałaś o dzieciach? Noo pewnie, że nie. Przecież jesteś egoistką. Wymagasz aż tak dużo. Ludzkiego traktowania i życia bez depresji. Z depresją będziesz przecież mega zajebistą matką dla swoich dzieci.

Żyć należy tak jak się chce, a nie tak jak należy, czy jak nam się narzuca. Podczas kiedy moje koleżanki pod wpływem rodziców i tego co wpajali nam nauczyciele, szły na studia, na które nie chciały iść i odwlekały decyzję o dziecku, bo przecież za wcześnie, a nieważne, że bardzo chciały - ja w tym czasie, wszystko robiłam w popieprzonej, odwróconej kolejności, nie czując, że muszę cokolwiek i robiąc to na co mam ochotę.

ZAZDROŚĆ

Taka niezdrowa, podchodząca pod zawiść, że ktoś ma lepiej. Nie będziesz szczęśliwy jeśli wiecznie będziesz się do kogoś porównywać i skupiać na tym co mają inni, a nie Ty sam. Sukcesy innych, pieniądze na koncie, a głównie szczęście, jedyne co powinny w Tobie wyzwalać to radość i chęć zmiany na lepsze. Radość - bo z sukcesów innych należy się cieszyć. Nic Ci się w życiu nie uda, jeśli nie będziesz tego życzyć innym. Chęć zmiany na lepsze - bo jeśli jesteś niezadowolony ze swojego życia, to Ci którzy są, powinni być dla Ciebie przykładem, że jednak się da.

Codziennie dostaję wiadomości "Ale ja Ci zazdroszczę, ja tak nie potrafię" - ale jak nie potrafisz? Czego nie potrafisz? Wszystkiego w życiu trzeba się nauczyć. Jeszcze kilka lat temu nie umiałam napisać sensownie dwóch zdań, a teraz tworzę wpisy co drugi dzień i nie są to jakieś teksty na miarę pudelka. Matką też nie jest się nigdy wcześniej, a dopiero kiedy dziecko przyjdzie na świat, zmuszone jesteśmy odnaleźć się jak najlepiej w nowej roli. "Zazdroszczę, też bym tak chciała" - w czym więc problem? Brak czasu? Nasza doba trwa tyle samo. Łatwo mi mówić, bo mam jedno dziecko...spoko. Znam i jedną takie co mają trójkę, czwórkę, a nawet piątkę - i jak o czymś marzą, to nagle umieją z doby zrobić dwie... ograniczenia często istnieją tylko w naszej głowie. Ja też nie raz mówiłam sobie, że się nie da przy dziecku tego i tego, że się bez pomocy bliskich choć dwa razy w miesiącu nie da realizować. A jednak jak się pojawiły chęci to i możliwości się nagle pojawiły...

...bo nie walczysz

Proste. Nie jesteś szczęśliwy, bo nie walczysz. O siebie, o swoje marzenia. Nie walczysz, bo sam nie wiesz o co. Zadaj sobie podstawowe pytanie: czego chcesz od życia? O czym marzysz? Czego Ci brak? Jeśli nie masz sprecyzowanego celu, pragnień i twoje życie to jeden wielki znak zapytania, to jak możesz być szczęśliwy? No jak, skoro sam nie bardzo wiesz co mogłoby Cię uszczęśliwić, a jeśli już Ci się wydaje, że wiesz, to nie wiesz jak o to zawalczyć. Codziennie zapisujesz swoją własną kartkę i nikt Ci nie powie, co w danym momencie masz napisać. Jedyną osobą, która siedzi w Twojej głowie i Cię zna jesteś Ty. No właśnie. A może Ty wcale siebie nie znasz? Pobądź ze sobą sam na sam. Odkryj co lubisz, przeanalizuj kiedy się uśmiechasz. Jeśli masz marzenia - walcz o nie.

NIC NIE MUSISZ

i przede wszystkim uświadom sobie, że nic nie musisz. Bo może górnolotne marzenia wcale Cię nie kręcą, może Twoim marzeniem jest spokojne życie z dala od ludzi pędzących po hajs i karierę. Może jedyne czego potrzebujesz do szczęścia to uśmiechu bliskich, a to co chcesz robić dla siebie samej, to doskonalić się kulinarnie we własnej kuchni i czytać książki o kosmosie, kiedy dzieci zasną. Dorosłość cechuje się tym, że wybory podejmujemy w zgodzie z samym sobą. Bez presji otoczenia, mając głęboko w poważaniu opinię innych. Walka o marzenia nie musi być od razu marzeniem o byciu szefem w dobrze prosperującej firmie. Walka o marzenia to walka o to, co Cię uszczęśliwia - a czasem jest to naprawdę niewiele.

 

szczęśliwy

 

biżuteria

 

DSC_6622

 

DSC_6623

 

DSC_6640

 

DSC_6643

 

DSC_6650

 

zegarek - Daniel Wellington - na hasło "mamalla" macie 15% zniżki :)

bransoletki - EdiBazzar

body - Selfie Room

więcej obuwia damskiego znajdziecie na StukStuk.pl - czarne muszkieterki to jak do tej pory mój najlepszy wybór :)

Jak na niepoprawną optymistkę przystało, wypierałam go jak tylko mogłam. Zamykałam szczelnie drzwi i okna. Zabijałam deskami każdy otwór, przez który chociaż delikatnie mógłby się wedrzeć i drasnąć moją duszę. To śmieszne, bo im bardziej próbowałam go uniknąć, tym bardziej mnie dosięgał...

Bo możesz zapierać się rękami i nogami. Zabić wszystkie okna i drzwi. Będzie spokojnie, wiem. Ale on nagle weźmie rozpęd i przebije się przez wszystkie przeszkody z potrójną siłą. A Ciebie będzie bolało 10 razy mocniej... o smutku mowa, wiesz? Tym złym i niedobrym, co zdejmuje nam z twarzy uśmiech i wyciska z oczu łzy. Jeśli do czegoś mogę się dziś przyznać to do tego, że jedna z moich przewodnich myśli w tekstach motywacyjnych, jest błędna. Mianowicie mowa o tej, w której mówię, że nie wolno do siebie dopuszczać negatywnych myśli, bo jedna przyciąga ich całe stado. Fakt, smutek może nie jest od razu myśleniem o tym, że coś złego się wydarzy, ale jest skupiskiem różnych negatywnych emocji, które źle na nas wpływają...

Ja walczyłam usilnie z każdą, negatywną emocją, ale okazało się to tylko zamiataniem problemu pod dywan. Smutki i smuteczki nagromadzały się pod dywanem w ilości coraz większej. I ten dywan ostatnio został przez nie zeżarty. Przebił się przez przeszkodę i wlazł do mojej głowy. Przepłakałam cały ranek tak intensywnie i dotkliwie. Chodziłam jak struta, bez sił i chęci do życia. Oj jak mi się życie nagle zawaliło, w jednej chwili. Oj jak 1000 powodów do smutku nagle znalazłam, to miałam wrażenie, że to najgorszy punkt w moim życiu. Oj jak ja nagle zaczęłam płakać, że najgorsza matka, córka, narzeczona, że dzieci na świecie chorują, że jestem złym człowiekiem, że dziadek coraz starszy, że rodzina daleko i że chcę do nich, że ta co przyjaciółką była teraz z moją pierwszą miłością jest i ja jej tak nienawidzę i przyjaciół już chyba nie mam. BUM,BUM, BUM, myśl za myślą, chaos, mętlik, zamieszanie! Łzy jak z kranu, tfu! Hydrantu, a nawet dwóch! Już obraz od łez zamazany, aj jak boli, aj co za życie i BAM! Spokój...  i policzki robią się suche i oddech się normuje. Już prawie wszystko wyraźnie widać, już w uszach przestaje piszczeć...katharsis. Już jakby na nowo wpadało słońce przez okno i już jakby nowy dywan leżał, oczyszczony bez stada nagromadzonych smutków. Głowa jakby lżejsza i rozsądek jakby na miejscu...jestem spokojna.

... ale wniosków nie wyciągam.

 

3 dni później oglądam bajkę. pierwszy strzał jaki mi wpadł do głowy, Pola niedawno na YT oglądała tego zwiastuny, było nawet śmieszne. Włączamy! Oj jakie fajne, oj jakie śmieszne. "I w głowie się nie mieści". Bohaterowie to emocje, a najgorszy to jest smutek bo się wpieprza tam gdzie nie trzeba. I pilnuje ta radość smutku jak może i wypycha i koła zaznacza, z których ma nie wychodzić. I walczy, i negocjuje, ale im bardziej nie pozwala smutkowi dojść do sterów, tym bardziej świat się wali. Bo w całym łańcuchu emocji, gdzie dominuje radość i wpuszcza czasem złość czy odrazę...w całym tym łańcuchu brak tylko jednego elementu: smutku. A mechanizm nie działa, kiedy brak choć jednego ogniwa. Choć negatywny to musi występować. Rzadko, ale musi. Bo czasem, żeby odnaleźć radość z życia, trzeba najpierw porządnie się oczyścić z tego co złe, by zwolnić miejsce na coś pozytywnego.

Tłumienie emocji nic nie daje, bo zaczynają być one naszym cichym zabójcą. To jakby na siłę się uśmiechać, kiedy ktoś usilnie ciągnie Twoje kąciki w dół. Możesz z tym walczyć, ale z czasem się zmęczysz. Pamiętaj tylko, że jeśli już pozwolisz sobie na smutek...to nie pozostań w nim zbyt długo. Bo bardzo trudno będzie Ci z niego wyjść...

 

DSC_0890

 

DSC_0891

 

DSC_0897

 

DSC_0899

 

DSC_0901

 

DSC_0903

 

DSC_0904

 

DSC_0905

 

DSC_0908

 

DSC_0914

 

DSC_0915

 

DSC_0916

 

DSC_0918

 

DSC_0919

 

DSC_0920

 

DSC_0922

 

DSC_0923

 

DSC_0925

@alicjawegnerpl

Zajrzyj na mój Instagram i sprawdź, jak żyję, manifestuję oraz działam.
cartcrossmenuchevron-down linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram