0
0,00  0 elementów

Brak produktów w koszyku.

0
0,00  0 elementów

Brak produktów w koszyku.

Hello, hello :) Witam się z Wami w lutym. To będzie krótszy niż zwykle miesiąc, ale mam zamiar wykorzystać go... mądrze ;)

Zauważyłam po sobie, że bardzo niekorzystnie wpływa na mnie, kiedy gromadzi mi się z tyłu głowy zbyt dużo tematów, które odkładam na później.

Niewywołane zdjęcia, przekładane wizyty u lekarzy, a nawet rzeczy takie jak nieuporządkowana szafka w kuchni. Jeśli tematów jest zbyt dużo - ciężko mi realnie odpocząć i nie myśleć. W dwóch ostatnich latach, bardzo dobrze sprawdzały mi się zadania na każdy miesiąc. Były to rzeczy takie jak: zrobienie badań, wywołanie zdjęć, pomalowanie ścian w pokoju Poli. Wszystko to, co ciągle odkładałam na później, a w efekcie - nie robiłam tego wcale.

W tym roku, mam zamiar robić podobnie. Podchodzić do każdego miesiąca zadaniowo. Na każdy miesiąc znajdywać sobie kilka rzeczy, które ciągle odkładam na później ale też rzeczy, nad którymi chcę popracować i które chcę zrealizować.

A że luty to dla mnie przede wszystkim miesiąc, w którym urodziłam Polę - to wiadomo co będzie priorytetem :)

 

7 URODZINY POLI

W zeszłym roku mieliśmy świetne przyjęcie w lokalu. W jednej sali bawiły się dzieci z animatorkami - za szybą w drugiej sali, byli rodzice. Wszystko było tak piękne i tak wspaniałe, że chyba nikt nie zapomni tych urodzin do końca życia.

W tym miesiącu planowanie takich rzeczy mogłoby wyjść różnie. Rząd lubi nas ostatnio zaskakiwać swoimi decyzjami ;) Dlatego zdecydowaliśmy, że w tym roku swoje urodziny Polcia spędzi z rodzicami. Sama wyszła z tą propozycją i uznaliśmy, że w obecnej sytuacji będzie to rzeczywiście spoko opcja.

Mamy taki plan, żeby w dzień urodzin dać Poli do wylosowania kartki, na których będą wypisane rzeczy, które będziemy z nią robić. Np. wyjście do muzeum, seans bajkowy, gra planszowa, obiad z deserem w restauracji, wycieczka itp. itd. I będzie np. 10 karteczek a Pola do wylosowania będzie miała 3. Oczywiście poza tym - prezenty, słodkości i cały dzień tylko dla niej i z myślą o niej. Nie mogę się doczekać!

 

KOBIECA SESJA ZDJĘCIOWA

Pamiętacie ten czas, kiedy Kasia robiła mi zdjęcia? Ja tak... uwielbiałam siebie w jej obiektywie. Już rok temu snułam plany o takiej wyjątkowej sesji, którą chciałabym dla siebie zrobić. Wiecie, takiej sensualnej. Takiej, na której jest kobiecość, zmysłowość - ale bez wyzywającego tonu. I ciągle mówiłam: Kasia, chcę zdjęcie w body! Tak wiecie, żeby coś było widać, ale nie wszystko :P

No i w końcu się z Kasią umówiłam. 19 lutego. Przed sesją będę nawet miała zrobiony makijaż! I cholernie nie mogę się doczekać. To będzie taki prezent ode mnie, dla mnie. Spóźniony walentynkowy. Muszę Wam powiedzieć, że co jak co, ale odkąd jestem singielką i sama sobie robię prezenty - to te prezenty są najbardziej trafionymi w życiu! :D

Celem tej sesji jest też nowe profilowe. I powiedziałam już Kasi, że to musi być MISTRZOWSKIE PROFILOWE :D

 

TRENINGI

No i muszę Wam teraz powiedzieć, że nic mnie tak nie motywuje do treningów, jak jakiś cel określony czasowo. Tak jak chciałam mieć fajną formę jak jechałam na wakacje, czy ogólnie jak szła wiosna - tak teraz chcę dobrze wyglądać na mojej sensualnej sesji!

 

 

Już dobrze wyglądam i spoko się czuję. Ale jednak mam taki swój model sylwetki i określoną wagę przy której czuję się tak totalnie NIESAMOWICIE i najlepiej. I 2 tygodnie zdecydowanie starczą mi na podrasowanie mojej figury.

W styczniu się już fajnie rozkręciłam, także w lutym nie będę miała z tym problemu. Ćwiczę ok. 5 razy w tygodniu, ale chciałabym zacząć znów regularnie biegać - a pogoda mnie do tego nie zachęca. No ale... ćwiczenia się. Wszystkie z Pamelą Reif - no najlepiej mi się z nią ćwiczy i są szybkie efekty. No i w styczniu zrealizowałam jedno ze swoich postanowień i zamówiłam nowe sety do ćwiczeń. I ćwiczy mi się w nich ZAJEBIŚCIE!

 

 

STRÓJ DO ĆWICZEŃ

To było moje postanowienie styczniowe. A że miałam naprawdę okropny deficyt sportowych ubrań, a wielką potrzebę wyglądania fajnie nawet podczas ćwiczeń - to zamówiłam nie jeden set, a trzy haha :D

Pokazywałam Wam je już odrobinę na stories, ale pokażę jeden z nich jeszcze tutaj dokładniej. Wypróbowałam już wszystkie 3 sety: i podczas ćwiczeń i podczas biegania. I jestem totalnie oczarowana. Jakością, wykonaniem, materiałem, wyglądem, no wszystkim.

Zestawy są ze sklepu Oceans Apart  - to marka która swoje ubrania produkuje w sposób zrównoważony dla środowiska. Rzeczy są w 100% wegańskie.

 

 

 

To co mnie najbardziej urzekło to świetne dopasowanie ubrań do ciała. Legginsy nie zjeżdżają w pasie, stanik jest świetnie skrojony i super trzyma biust. W ogóle ma się wrażenie takiej drugiej skóry.

Zestaw, który mam na zdjęciach w dzisiejszym wpisie składa się z legginsów, stanika i longsleeva. Nazywa się Jessy Set Deluxe. Jeśli chodzi o rozmiarówkę, to ja noszę tradycyjne M, zamówiłam M i pasuje idealnie :)

 

 

 

Po moim ostatnim stories marka Oceans Apart odezwała się do mnie z propozycją kodu dla Was - na hasło ALICJAWEGNER, do każdych zakupów za minimum 199 zł dostajecie DOWOLNY top (stanik sportowy) GRATIS. Czyli w cenie legginsów można skompletować cały zestaw :)

Korzystajcie laski, nie pożałujecie. Naprawdę w takim wdzianku aż chce się ćwiczyć!

 

 

 

CO JESZCZE W LUTYM?

BLOG - Wracając do lutowych postanowień. Przede wszystkim postanowiłam sobie bardziej skupić się na blogu, zdjęciach i ich obróbce oraz regularnym prowadzeniu insta oraz mojej grupy na FB. Trochę to ostatnio zaniedbałam i poczułam przypływ energii, żeby znów się za to wziąć. Stąd ten wpis! :D

OPERACJA - Muszę też ogarnąć do końca kwestie mojej wady zgryzu i szczęki, która niestety okazała się wskazaniem do leczenia operacyjnego. Stety, niestety. Cieszę się, że wzięłam się za ten temat i że za jakiś czas będę mogła cieszyć się pięknym uśmiechem, będę mogła normalnie gryźć i przestaną psuć mi się notorycznie zęby. Zmieni się mocno mój wygląd, ale na lepsze - więc jakoś sobie poradzę. Co prawda będę długo dochodzić do siebie i będzie czekać mnie przeprawa przez rehabilitacje i naukę gryzienia itp. ale wiem że będzie warto. W tym miesiącu muszę załatwić wszelkie formalności.

ZGRANIE ZDJĘĆ Z CHMURY - co kilka dni coś tam zawsze pozgrywam, ale chciałabym już zrobić to na full, żeby w końcu zgrać całość na dysk zewnętrzny. To mi chyba najbardziej siedzi w głowie, a jednocześnie idzie najbardziej opornie.

WYPOWIEDZIEĆ UMOWĘ W PLAY I ZLIKWIDOWAĆ STARE KONTO BANKOWE - o matko, muszę mieć to tutaj zapisane!!! :D

W planach mam jeszcze naprawę szybki w telefonie, zamówienie statywu do aparatu i znalezienie punktu, w którym zgrają mi zdjęcia ze starych telefonów - ale to wszystko akurat wiąże się z kosztami, więc jeśli finanse pozwolą, to to ogarnę, a jeśli nie - bo luty to kombo urodzinowo-podatkowe :D to ogarnę to w innym miesiąc.

 

Ajjj, normalnie jaram się, że sobie to wszystko tutaj wypisałam! :D Od razu czuję, że wszystko jest jakieś bardziej uporządkowane i że wiem co mam robić :D

Mam nadzieję, że ta moja rozpiska będzie też dla Was inspiracją i motywacją do tego, żeby wziąć się za to, co ciągle odkładacie na później. 

Co Wy na to? :)

Ściskam,

Alicja

Ojjj dał mi w kość ten listopad. A właściwie... sama dałam sobie w kość. I choć czuję zmęczenie, to jednak jest ono pozytywne. Bo mam za co być wdzięczna.

Za to, że mam pracę. Za to, że mam w sobie tak ogromną motywację i masę pomysłów. Za to, że zarabiam pieniądze. I za to, że stale stwarzam sobie możliwości do tego, by w tak trudnych czasach - piąć się w górę i rozwijać swój biznes.

W listopadzie świadomie zwiększyłam obroty o jakieś ... 300%.

W nowej firmie, do której dołączyłam, w 3 tygodnie zrobiłam to co inni robią przez pół roku. Jestem już wymęczona, bo dziennie pracowałam po jakieś 16/17 godzin. Zarywałam noce, nie ćwiczyłam i ... beznadziejnie jadłam.

Przybyło mi to i ówdzie, chwilę po tym jak publicznie się pochwaliłam, że nie mam już od miesięcy problemów z wagą :P Ale nie robię sobie wyrzutów - wiem, że sukces ma swoją cenę. Dlatego nawet moja córka wiedziała, że to jest czas, w którym bardziej muszę skupić się na pracy i że wiążę się to np. z wieczorami z nosem w komputerze, czego... nie robiłam od kilku lat.

 

 

Miałam dotychczas swój tryb: praca do 16, wolne weekendy. Ale też kiedyś musiałam ostro na taki tryb pracować. Potem była mała "laba" a teraz... teraz poczułam, że to jest mój czas, że znów chcę pójść wyżej i... znów muszę zapłacić cenę. I chcę ją zapłacić. Nic w życiu nie jest nam dane za darmo i wiem to doskonale, że na wszystko musimy sobie zapracować. 

Ale... po kilku tygodniach takiego pracoholizmu, jestem już odrobinę wycieńczona. Brakuje mi ćwiczeń, czasu z córką i zdrowego jedzonka. I wiem, że... muszę przeorganizować sobie swój tryb na taki, który pozwoli mi ponownie na tych rzeczach się skupić.

Dlatego wzięłam tydzień wolnego od bycia mamą, żeby domknąć wszystkie grubsze, duże projekty i skupić się na nich w 100%. Za kilka dni Pola wraca, a ja mam zamiar... no właśnie. Jaki ja mam zamiar? ;)

WRÓCIĆ DO WSTAWANIA O 5 RANO. OK, MOŻE O 5:30 :P

Serio. Mam już dość siedzenia po nocach i budzenia się jak zombie. Będzie ciężko mi się przestawić na tryb zasypiania o 21 i wstawania o 5, zwłaszcza, że będzie ciemno - ale chcę tego i potrzebuję tego. Moją motywacją jest przede wszystkim to, żeby móc wyrobić się z pracą do max. 17 a potem tych kilka godzin skupić się na Poli. Obie tego potrzebujemy.

Ten czas z rana będzie czasem medytacji, wyciszenia, chwili z książką, treningu. A potem będę pełną parą ruszać z pracą.

 

 

SPĘDZAĆ NIEDZIELE OFFLINE. Z książką i kakao!

I mam tutaj na myśli taki total offline. Z wyłączonym telefonem i laptopem. Na spacerze, albo pod kocykiem. Z ciepłym kubkiem kakao. Z książką. Z bitwą na poduszki z Poldunkiem. Jestem przebodźcowana i to tak maksymalnie :D 16 godzin dziennie spędzam z nosem w telefonie i kompie i myślę, że taki 1 dniowy offline będzie czymś idealnym dla mojej higieny umysłu.

 

 

CZYTAĆ WIĘCEJ KSIĄŻEK

Oj słabo mi to ostatnio szło. Pochłonęły mnie szkolenia, a książki były czytane naprawdę w minimalnych ilościach. I wyobraźcie sobie... nadał nie dokończyłam Anny Kareniny! Chyba zrobię to w w ten weekend. Chciałabym trochę odłożyć na bok książki rozwojowe, a poczytać więcej czegoś kojącego. Kocham Biegnącą z Wilkami, ale to książka dość trudna i sięgająca głęboko do naszej psychiki. A ja muszę odsapnąć. Może polecicie mi coś lekkiego?

 

WRÓCIĆ DO REGULARNYCH TRENINGÓW

Rany! Jak mi tego brakuje !!! Tego zmęczenia, tych endorfin. Powiem Wam, że przez te dwa tygodnie ciężkiego chorowania tak się wybiłam z rytmu, że... do tej pory nie mogę w niego wejść serio :D A przecież to było tylko 20/30 minut dziennie. A samopoczucie... na totalnie innym poziomie. To jak? Kto wraca do treningów z Pamelką i będzie codziennie rano wspierał mnie mentalnie? :D

 

RAZ W TYGODNIU ISĆ DO LASU/PARKU

Zdecydowanie potrzeba mi więcej natury. I choć nie cierpię zimna, to przyrzekam sobie samej, że będę opatulać się w milion warstw i będę odwiedzać warszawskie lasy i parki i cieszyć się spokojem i jesienno-zimową aurą.

 

MEDYTOWAĆ DWA RAZY DZIENNIE

Chyba nic nie działa na mnie lepiej niż regularna medytacja i wyciszenie z samego rana i przed samym snem. Ostatnio wróciłam praktykuję medytację w całkowitej ciszy. Staram się doświadczać TU i TERAZ, "skanować" swoje ciało, dostrzegać napięcia, które w nim są. Staram się odczuwać chwilę obecną całą sobą. Bez robienia niczego na siłę, bez frustrowania się, że myśli przychodzą i odchodzą. Po prostu sobie to obserwuję. Muszę tylko znów robić to regularnie.

 

ODZYSKAĆ ZDROWIE

No tak czuję, że po ostatniej chorobie nie doszłam w 100% do siebie, bo... nie miałam kiedy. W październiku poważnie zachorowałam i teraz jestem na 99% pewna, że miałam covid, w wyniku którego dopiero dostałam zapalenie nerek. Przeżyłam horror w swoich 4 ścianach i tak szczerze to myślałam, że umieram. Długo po tym nie mogłam dojść do siebie i byłam osłabiona i to wtedy zaczęło mi się zdrowotnie trochę sypać. Wróciłam jednak do suplementów, pomalutku wdrażam się znów w regularne, zdrowe jedzenie. Dołączę do tego umiarkowaną aktywność i zacznę normalnie sypiać. I wszystko wróci do normy :)

 

BYĆ BARDZIEJ OBECNĄ... PO PROSTU

To nie jest tak, że już zwalniam totalnie z pracą, miesiąc tyrki i elo. Nie. Ale wiem, że muszę być jednak bardziej obecna, że muszę umieć zrobić sobie przerwę, że muszę umieć odpuścić kiedy zaczyna mi się "przegrzewać" mózg. Że muszę praktykować ten dzień offline i znów ćwiczyć swoją uważność. Ale wiecie co? Dobrze, że jestem tego świadoma. Moja praca jest dla mnie turbo ważna i mam ogromne cele, do których muszę tą sumienną pracą dojść. Wiem to. Ale co mi będzie po tych pieniądzach i celach, jeśli w między czasie stracę to co najważniejsze czyli... siebie?

Muszę złapać balans. Chociaż taki minimalny. I wiem, że mi się to uda.

 

Ściskam,

Alicja

 

 

 

 

 

 

Otulający duszę... tak. Zdecydowanie wracam do swojej ulubionej kondycji psychicznej, w której stan ducha zdecydowanie stawiam na piedestale - i nie ustępuję miejsca niczemu innemu.

Trochę mi tego brakowało... tej spokojnej, osadzonej w sobie Alicji. Na moment się z tego wytrąciłam, ale tak jak stwierdziła moja terapeutka, był to tylko krótki stan ala depresyjny, który był właściwie normalną reakcją na ilość rzeczy, z którymi przyszło mi się mierzyć w jednym czasie.

Wracam jednak do siebie. I myślę, że choroba która mnie ostatnio wyłączyła z życia była momentem, który mnie ocknął i sprawił, że mocno tego powrotu zapragnęłam. Postawiłam zatem granice tam gdzie trzeba było, zamknęłam co trzeba, odcięłam się od tego co mi nie służy i wracam... gotowa na jesień i jej wszystkie dobrodziejstwa.

To będzie dobry czas na wsłuchanie się w swoje potrzeby, na zatroszczenie się o siebie i otoczenie siebie ciepłem, miłością i spokojem. Czuję to jak nigdy wcześniej.

Chciałabym podzielić się dzisiaj z Wami, swoimi planami na październik. To nie są żadne wielkie plany. Wciąż jeszcze nie doszłam do pełni zdrowia, więc chcę ten miesiąc spędzić na spokojnych i niewymagających rzeczach, które jednak wniosą radość do mojej duszy i głowy :)

 

DŁUGI SPACER PO LESIE

I słuchajcie, żeby nie było. To nie tak, że sobie po prostu pomyślałam: pójdę sobie do lasu. We mnie to pragnienie pójścia do tego lasu jest tak ogromne, że... nie miałam tak nigdy wcześniej w całym swoim życiu. Chcę tego okrutnie! Wejść do lasu, poczuć jego wszystkie zapachy, dotknąć drzewa, czuć liście pod butami, usłyszeć śpiew ptaków. Gdyby jeszcze udało się uchwycić promień słońca, który skąpałby mi twarz przedzierając się przez konary drzew, byłabym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie... Tak. To będzie dla mnie największa przyjemność tego miesiąca.

 

ZABIEG KOSMETYCZNY

O taaaak, jak mi się marzy takie glow na buzi, po jakimś fajnym zabiegu... Nie mam na myśli żadnego inwazyjnego, ale właśnie coś kojącego, odżywiającego. Niebawem mam zamiar zainwestować w fajną technologię do oczyszczania, więc byłoby fajnie przed tym pozbyć się toksyn i trochę zaopiekować cerą u profesjonalistów. Może polecicie tego typu zabiegi? Bo ja się totalnie nie znam!

 

MASAŻ

Oooo tak. W jakimś mega klimatycznym miejscu, w blasku świec, przy kojącej muzyce. Zdecydowanie trzeba mi takiej formy relaksu. Dawno nie byłam, a uwielbiam.

KADZIDŁA

Po prostu. Muszę kupić kadzidła! W swojej starej sypialni uwielbiałam swój kącik do medytacji. Trochę mi go brakuje... Macie sprawdzone miejsca, w których kupujecie tego typu rzeczy?

 

ZUPA Z DYNI

Kilka lat temu nie potrafiłam zrobić naleśników. Obecnie mój skill podniósł się do chlebka bananowego :P Może to starość, ale coraz częściej jeśli mam ochotę, lubię porobić coś w kuchni. W sumie... nie mam już innego wyboru. Jak sobie nie ugotuję, albo nie zamówię - to nic nie zjem. Póki nie znajdę gotującego męża, chyba się to nie zmieni, także... tej jesieni, chcę zrobić zupę z dyni! I dokonam tego! ;)

 

 

ZROBIĆ Z POLĄ ZIELNIK

O reeeety, pamiętacie? Zawsze w szkole robiło się zielniki... uwielbiałam to! I mam ochotę zrobić to razem z Polusią. To będzie niezła frajda, co myślicie?

 

PRZECZYTAĆ ANNĘ KARENINĘ

Póki co jestem na 130 stronie. I choć ta wspaniała powieść psychologiczna wciągnęła mnie maksymalnie, to mam ostatnio problem z czytaniem książek i czytam maksymalnie kilka stron na raz. Nie wiem czemu! Mam już jednak dość stert niedokończonych książek, zatem daję sobie czas do końca października by skończyć chociaż tą pozycję.

 

KUPIĆ SOBIE ŁADNY SWETER I KOLCZYKI

O. Taką mam zachciankę. Tych dwóch rzeczy właśnie potrzebuję. Ciepły sweter jako wyraz troski dla moich nerek, które musiały tyle wycierpieć (wraz ze mną) i kolczyki. Bo nigdy nie nosiłam, a teraz mam ochotę. Tak zrobię!

WRÓCIĆ DO REGULARNEJ MEDYTACJI

Już na jakiś czas przed chorobą, wypadłam z nawyku regularnej medytacji. Cóż... miałam ciężki czas i porzuciłam na chwilę wszystko, co dla mnie dobre. Wiem jednak, że nigdy w życiu nie byłam spokojniejsza i szczęśliwsza jak wtedy, gdy medytowałam każdego dnia. Co by się wtedy nie działo - czułam, że jestem ponad to. Brakuje mi tego uczucia.

ZROBIĆ POLI JESIENNĄ SESJĘ ZDJĘCIOWĄ

Tak jak za starych, dobrych czasów. Wziąć aparat do ręki, ruszyć na spacer i po prostu... zacząć robić zdjęcia. Odkąd nie zajmuję się blogiem tak jak kiedyś, zdecydowanie w odstawkę poszedł aparat. Mam jednak ochotę upamiętnić ten jesienny czas w kilku, pięknych kadrach. Zrobiłam tak rok temu i miło wspominam zarówno spędzony czas jak i późniejszą zabawę z obróbką.

 

Ach...

W sumie mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Mam wiele planów większych i mniejszych na ten miesiąc. Poza powyższymi chciałabym stopniowo wracać do aktywności fizycznej (jak już skończę antybiotyk), rozkręcić nową gałąź biznesu, wrócić do mojego dziennika wdzięczności, rozkręcić trochę bardziej instagram pod kątem moich codziennych przemyśleń... mam w sobie dużo energii do działania i dużo wiary, że to co planuję zrobić na pewno będzie sukcesem.

Ale przede wszystkim, chcę skupić się na tych małych, dobrych rzeczach. Jak ta zupa z dyni. Czy spacer po lesie. Chcę poczuć na nowo tą cudowną radość z życia, którą nareszcie mogę poczuć będąc wolną. Marzyłam o tej wolności, ale póki co... uczę się jej i nie jest to wcale takie proste. Dlatego małymi kroczkami... zaczynam budować swoje własne SZCZĘŚCIE. Bo wszystko czego chcę i potrzebuję - mogę dać sobie sama. I tak też się stanie.

 

Dobrego października, dobrzy ludzie :) 

Alicja

Stało się. Nareszcie, po dwóch latach od przeprowadzki na swoje... mam własne biuro!

No... może biuro to za dużo powiedziane - bo to taki kącik biurowy w mojej sypialni. Póki co jest to jedynie biurko i półki nad nim. Ale z czasem dojdzie regał i inne potrzebne rzeczy i z kąciku zrobi się... kąt! :D

Jak zapewne wiele z Was wie, w zdecydowanej większości mojego czasu prowadzę swoją firmę zdalnie. Cenię sobie ciszę i spokój w zaciszu własnego domu, ale zdecydowanie muszę mieć ku temu odpowiednie warunki. Przez długi czas pracowałam przy stole w kuchni - ale trochę jednak miałam już tego otoczenia dość. Bo ja chcę się czuć w mojej pracy dobrze. I skoro prowadzę własną firmę, to chcę mieć swoje mini centrum dowodzenia, które jest specjalnie do tego przeznaczone.

Wiele razy mówiłam Wam już, że urządzam mieszkanie pomału - wolę poczekać nawet rok na coś wymarzonego, niż kupować byle co, żeby było i potem patrzeć na to latami. Zazwyczaj wiązało się to z tym, że chciałam mieć rzeczy wysokiej jakości, a co za tym idzie - drogie. Jednak to co najważniejsze i co tej wysokiej jakości wymagało - jest już w mieszkaniu zrobione. Te drobne rzeczy, które mi zostały do zrobienia, postanowiłam nadal robić z głową, ale niekoniecznie iść w drogie i super porządne. Postanowiłam trochę więcej szperać, szukać okazji, przeglądać gazetki z tanich sklepów - bo często za grosze można kupić coś, co w ekskluzywnych sklepach sprzedają po kilkaset złotych. Ok, pewnie to nie będzie ta sama jakość, ale umówmy się - jeśli coś pięknie wygląda to w tym momencie jakość schodzi na drugi plan.

Owszem, takie rzeczy jak podłogi, zasłony itp. - tutaj jakość była dla mnie punktem obowiązkowym. Ale jeśli widzę piękny wazonik za 30 zł w gazetce netto, to już mnie mało obchodzi z czego to jest zrobione. Wygląda pięknie, nie rozpada się, jest solidne. Czego chcieć więcej?

Moje biuro powstało właśnie w taki sposób. Rzeczy, które w nim się znalazły to rzeczy z średniej półki cenowej, ale też rzeczy ze sklepów takich jak: biedronka, netto czy pepco. I wierzcie mi - to są prawdziwe perełki!

 

BIURKO

Pewnie zastanawia Was kwestia biurka - przecież miałam ogromne, funkcjonalne, drewniane biurko. Porządne i wysokiej jakości. Po co zmieniać coś, co jest dobre? A no np. dlatego, że mnie wielkość tego biurka przerażała. Było naprawdę ogromne, ciężkie, masywne i ... praktycznie całe białe. A w mojej sypialni białe są całe ściany i podłoga... było jednak ciężko rozstać się z tym biurkiem, bo nigdy w życiu nie widziałam tak porządnego i tak funkcjonalnego mebla. Ogrom skrytek, wielkie szuflady, mega duży blat, schowki na dokumenty.

Mi jednak marzyło się coś małego, prostego. Marzył mi się mebel, który wniesie w to pomieszczenie trochę ciepła i sprawi, że wnętrze będzie bardziej przytulne. I totalnie nie obchodziła mnie jakość - miało być nie za drogo i ładnie. I tak też się stało. Znalazłam idealne, cudowne biurko. Nie za duże, z fajnym designem i przede wszystkim - rozsądną ceną.

Blat biurka to laminowana płyta meblowa w kolorze dąb sonoma. Po prawej stronie biurka znajduje się mała szufladka, a po lewej dwie półki - jedna z przodu, jedna z tyłu. Po środku pod blatem, jest trochę miejsca zatem trzymam tam najważniejsze teczki i notatniki, które muszę mieć pod ręką. Wbrew pozorom - naprawdę dużo się tam pomieściło.

 

 

 

Biurko jest na fajnych antypoślizgowych stopkach, dzięki czemu można je na luzie przesuwać bez obaw o porysowanie podłogi. Co ciekawe - na mebel dostajemy aż 10 lat gwarancji.

Przeszperałam milion stron szukając idealnego biurka i albo były za szerokie, albo zbyt masywne albo białe. Chciałam zachować odstęp, który pozwoli mi z lewej strony postawić w rogu jakiś duży kwiat, a z prawej mieć swobodne dojście do łóżka i okna. Zależało mi też na tym, żeby kolor mebla wprowadził do pomieszczenia trochę ciepła i zgrał się pięknie z białą bazą.

 

 

 

Biurko zamówiłam na stronie edinos.pl . W kategorii fotele i biurka znajdziecie spory wybór mebli w różnych kategoriach cenowych. Obecnie moje biurko Vires jest w promocji. Ale przejrzyjcie sobie całą stronę, bo za rozsądne pieniądze można kupić naprawdę ładne meble i akcesoria do domu.

Udało mi się też załatwić bony rabatowe dla Was - na hasło edinos50 otrzymacie kod rabatowy o wartości 50 zł na Wasze zakupy - ale UWAGA! Bon ważny jest dla 20 pierwszych osób! Także... kto pierwszy, ten lepszy! :) 

 

DODATKI 

Jeśli chodzi o dodatki w moim biurze, to tutaj absolutnie wszystko jest z innej parafii :D Lampkę miałam jeszcze na starym biurku - jest ona ze sklepu selsey. Ładna, ale raczej będę polować na coś bardziej minimalistycznego i w złocie.

Szkatułka na biżuterię to łup biedronkowy za jakieś 20 zł. Ładnie się prezentuje. Nie ma w środku żadnych przegródek, ale w sumie kupiłam ją bardziej dla ozdoby, bo moją jedyną biżuterią jest pierścionek i zegarek. No i łańcuszek, ale go jeszcze ani razu nie zdjęłam :D

Złoty wazonik kupiła mi moja mama, która pewnego dnia odebrała ode mnie telefon, w którym błagałam ją, żeby pojechała do netto i sprawdziła czy są tam rzeczy, które wypatrzyłam w gazetce: wazonik, lampka i kwietnik. Serio, gazetka netto miała kilka tygodni temu taką ofertę, że szczęka mi opadła! Niestety jedyne co moja mama znalazła w sklepie to właśnie ten wazonik. Ale opłacało się! Kosztował 30 zł. Dużo droższa była trawa pampasowa, która jest w tymże wazoniku, no ale... cieszy oko jak nie wiem!

 

 

 

 

No a nad biurkiem... moja wymarzona ścianka. Niby nic takiego, ale serio... marzyłam o czymś takim! Dwie półki i piękne plakaty - zamawiałam je w desenio. Do plakatu z kwiatami wzięłam sobie złotą ramkę, a do rysów kobiety - drewnianą. Zależy mi na tym, żeby w sypialni było złoto, ale żeby drewno to wszystko ocieplało i nadawało wnętrzu takiego naturalnego, ciepłego klimatu.

Drzewko szczęścia na półce, obrazek dziewczynki z psem i mały kremowy kubek na biurku to łupy ze sklepu ze starociami. Kosztowały zapewne kilka złociszy. Z tego wszystkiego najdroższa była chyba właśnie trawa pampasowa, którą kupiłam pierwszy raz w życiu i akurat trafiłam na czas kiedy stała się niezwykle modna, więc jej ceny są najwyższe w historii. Instagram ma jednak tę moc i wyznacza trendy wnętrzarskie w dużym stopniu.

 

 

 

Obok biurka jest pufa z pepco upolowana za 59 zł - cieszy moje oko każdego dnia! To prawdziwa perełka. Pufy tego typu chodzą w internecie po kilka stówek.

 

 

DREWNO, ZŁOTO, BIEL, RÓŻ

Róż jakoś tak całkowicie przypadkiem stał się już nieodłącznym elementem mojego mieszkania. Nie jest nachalny, przejawia się w delikatnych, subtelnych dodatkach. Czymś nowym jest tutaj jednak złoto - w mieszkaniu przeważa raczej srebro, ale tutaj miałam własnie ochotę zrobić coś inaczej. Wyszło bardzo przytulnie i tak... po mojemu. No bo to w końcu ja tu będę pracować i musi być po mojemu ;)

Jestem bardzo dumna z tego kącika! W życiu na co dzień, cieszę się z najmniejszych drobiazgów, a urządzanie mieszkanie, które idzie mi baardzo powoli, sprawia, że każdy etap, który mogę uznać za zakończony napawa mnie ogromną dumą, satysfakcją, radością i... wdzięcznością!

Jestem niemalże w 70% pewna, że nie będę mieszkać w tym mieszkaniu za najbliższych 10 lat, może nawet wcześniej - ale już na zawsze będzie tutaj włożone moje serce. W każdy najmniejszy kąt <3

Jestem ciekawa, jak podoba Wam się efekt finalny? Jest coś, co szczególnie przypadło Wam do gustu? Dajcie znać!

Ja tymczasem ściskam Was bardzo mocno i życzę wszystkiego dobrego :*

A.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Trochę to trwało, ale... w końcu jest. Skromna i prosta, ale przytulna i taka ... moja. Sypialnia. A właściwie kąt w sypialni, w którym odpoczywam, śpię, czytam książki i medytuję.

W moim mieszkaniu wszystko idzie do przodu bardzo powoli, ale jednocześnie dzięki temu - większość rzeczy jest po prostu przemyślana. Raczej panuje u mnie duuuży minimalizm. Zbyt duża ilość rzeczy mnie przytłacza, nie umiem funkcjonować w zagraconej przestrzeni. Dlatego wciąż bardzo mnie uwiera brak regału i większej szafy w przedpokoju. 60 metrów i 3 pokoje - życie na takim metrażu nauczyło mnie minimalizmu, organizacji i regularnego porządkowania przestrzeni. Nie zbieram i nie zagracam - bo nie mam gdzie! :D

Sypialnia bardzo długo była po prostu białym pomieszczeniem, w którym nikomu nie chciało się przebywać. Białe ściany, biała podłoga, jasna pościel, jasne stoliki a na nich bajzel. Wiecie co jest najlepsze? Że nie musiałam robić jakiejś wielkiej, kosztownej metamorfozy. Ostatecznie nie pomalowałam nawet ścian, bo na razie nie mam na to czasu ani możliwości. Sypialnia stała się przytulna za pomocą dosłownie kilku dodatków, które można policzyć na palcach dwóch rąk.

LNIANA POŚCIEL

Odkąd w moim domu pojawiły się lniane zasłony - szczerze zakochałam się w tym materiale! Len wykazuje właściwości antyalergiczne i jest przyjazny dla naszego ciała. Uwielbiam to, że szybko się gniecie, jest taki "nieperfekcyjny" co uwielbiam! Lubię rzeczy niebanalne, wyjątkowe, inne. Bardzo zależało mi na tym, żeby moja sypialnia była przytulna, żeby sprzyjała mojemu odpoczynkowi, żeby kojarzyła mi się z naturą, ekologią. Produkty stworzone z naturalnego lnu są ekologiczne i biodegradowalne. W porównaniu do innych pościeli, czas dla pościeli z lnu działa na jego korzyść. Z każdym praniem len jest coraz bardziej miękki i co najlepsze - co raz lepiej wygląda.

 

 

 

 

Nigdy w życiu pod żadną pościelą nie spało mi się tak dobrze jak pod tą. Len ma to do siebie, że dzięki termoregulacji podczas zimy pozwala nam utrzymać właściwą temperaturę ciała, a podczas lata  absorbuje wilgoć i zapewnia przyjemne uczucie chłodu. Jest cudowny w dotyku, pachnie delikatnie taką... naturą. Nie wyobrażam sobie spać już pod czymś innym! Za każdym razem jak zasypiam u Poli w jej pościeli, jest mi niekomfortowo, pocę się i marznę naprzemiennie. Już niebawem jej również kupię pościel właśnie z lnu.

Tak samo jak i w przypadku zasłon, wybrałam niezawodną markę so linen! Poszewki na poduszki są właśnie w tym samym brudnym różu co moje zasłony. Jeśli chodzi o poszewkę na kołdrę i mniejsze poduszki to wybrałam naturalny, beżowy odcień. Poduszki są z falbanką, ale zakończenie poszewki na kołdrę wybrałam z naturalnymi, drewnianymi guzikami, które nadaję właśnie takiego naturalnego, swojskiego klimatu.

 

 

 

Podpisuję się pod tymi produktami i pod tą marką całym swoim sercem. Jestem zachwycona i rozkochana w tych produktach. To one zrobiły w tej sypialni właściwie całą robotę.

 

ŁAPACZ SNÓW

Prezent od mojej siostry na nowe mieszkanie. Zrobiła go sama, samiusieńka. To był najpiękniejszy prezent jaki dostałam w związku z nowym mieszkaniem. Zrobiony totalnie od serca, z myślą o mnie i moim gniazdku. Długo nie miał swojego miejsca, a ja nie lubię czegoś wieszać byle jak, byle było, zwłaszcza jeśli mam do danej rzeczy ogromny sentyment. Trochę ten łapacz wędrował - był najpierw nad łóżkiem, które stało na równoległej ścianie. Potem był nad biurkiem. Ostatecznie po przemeblowaniu zawisł właśnie w tym miejscu i uważam, że to właśnie to miejsce jest mu przeznaczone. Patrycja otworzyła niedawno swoją pracownię kreatywną Craftroom i produkty tego typu, możecie już od niej spokojnie zamawiać. Wierzcie mi - to będzie idealny prezent dla samej siebie, lub dla kogoś bliskiemu Waszemu sercu.

 

 

 

 

RAMKA Z NASZYM PORTRETEM

Ten piękny rysunek wykonała dla mnie jedna z moich wspaniałych czytelniczek, którą znajdziecie na instagramie pod nickiem @mamykredki. Powstał on na bazie oryginalnego zdjęcia, które było opublikowane na moim instagramie. Dziękuję Ci kochana raz jeszcze za ten piękny prezent! I tak jak w przypadku łapacza - rysunek dłuuuugo leżał schowany głęboko w szufladzie i czekał na swój czas. I również jak w przypadku łapacza, po przemeblowaniu wiedziałam że to będzie właśnie idealne miejsce. Ramkę kupiłam w auchan za jakieś 9 zł.

 

 

DODATKI NA STOLIKACH NOCNYCH

Na stolikach nocnych są między innymi moje dwie draceny, kupione rok temu w biedronce po... 5 zł :D Są oczywiście nasze niezastąpione poduszeczki na oczy, które zawsze sobie kładę na jakieś 10 minut przed snem. Niesamowite odprężenie dla oczu i napiętej po całym dniu twarzy! Jest oczywiście mój ukochany masażer od Naturalnej Bogini, którym masuję sobie twarz pobudzając krążenie i relaksując buźkę.

 

 

 

Na stolikU jest też taca marmurowa - to z kolei prezent na nowe mieszkanie od mojej mamy. Są wazoniki ze sklepu KIK, które kosztowały również mniej niż 10 zł za sztukę. No i obowiązkowo... nie mogłoby tutaj zabraknąć... książek! One są akurat w moim domu wszędzie. Na stoliku mam jednak zawsze Pismo Święte, wspaniałą lekturę "Biegnąca z wilkami", którą będę czytać jeszcze długo. Jest trudna, jest mądra, jest długa. Autorka pisała ją ponad 20 lat! I obecnie moja księga mocy, czyli Kobieta Niezależna. Ta książka daje mi niesamowity power i motywuje do działania. Ach, zapomniałabym! To co widzicie w wazonikach, zerwałam prawie 2 lata temu (!!!) podczas biegania. I to tak stoi i stoi... nie sypie się i cudownie wygląda.

 

 

No i ostatnia rzecz to... puf. Jakieś dwa miesiące temu zerknęłam do gazetki pepco a tam... puf! Piękny, blado różowy, welurowy... puf! W necie takie chodzą po 200/300 zł. Poleciałam od razu na drugi dzień na samo otwarcie do pepco, patrzę... są! No i przytaszczyłam nowy nabytek do domu, a wydałam na niego... 59 zł! To był deal życia, serio! Cieszyłam się jak nienormalna przez kilka dni i dalej zacieszam jak spoglądam na to cudo. Na nim oczywiście leżą ... książki :D

 

 

PARAPET

Nie chciałam w ogóle pokazywać Wam tej ściany, ale chciałabym wspomnieć o czymś istotnym. Ubolewałam, że to teraz nie czas na kupowanie droższych zasłon, więc kupiłam najtańsze firanki i karnisze w Ikea. Kiedy jednak mieliśmy je już montować, coś mi powiedziało: nie rób tego. Jakoś nie chciałam jednak zabierać sobie tej całej ściany firaną. Zdjęłam z parapetu wszystkie książki, kupiłam kilka zwykłych ramek w tanich sieciówkach - i poustawiałam je na parapecie. Może jeszcze w tym roku, uda mi się kupić drewniane bądź bambusowe żaluzje. Z kolei na ścianie, która mi zostanie być może będzie wisiała jakaś roślinka, a może fajne wieszaczki i moje torebki? Się zobaczy :)

 

 

 

Jak widzicie, nie ma w tej sypialni zbyt wiele. Być może jeszcze dojdzie coś na ścianę. Może kiedyś dojdzie również jakaś lampka na stolik nocny. Na pewno w przyszłości zainwestują w listwy sufitowe z pięknym rzeźbieniem i... lampę! Bo póki co z sufitu zwisa mi żarówka. Moja wymarzona, złoto-różowa lampa kosztuje ponad 800 zł, więc odkładam ten wydatek na lepsze czasy.

Może dojdzie jakiś dywanik przy łóżku. Może fancy kapcie :D Do zagospodarowania mam też całą białą ścianę równoległą! Może powstanie tam piękna galeria zdjęć albo półki z książkami? To się okaże. Póki co mam w sypialni piękny, skromny kącik do odpoczynku i piękny kącik biurowy - ale go pokażę Wam za jakiś czas.

Jeśli chodzi o łóżko i stoliki nocne - one są ze sklepu VOX. I są to meble naprawdę zajebiście funkcjonalne. W łóżku mam ogrom, dosłownie ogrom wszystkiego, co bez łóżka hm... nie wiem gdzie by się to podziało! Mam tam koce, albumy, pudełka od sprzętów, pamiątki. Pojemność tego łóżka naprawdę nie zna granic :D Stoliki nocne też mają fajne bajery, bo poza dwoma szufladami, mają listwę funkcyjną, a w niej miejsce na wazonik, ramkę do zdjęć, miejsce do ładowania telefonu. Podnosząc listwę do góry, można wsadzić do środka listwę elektryczną żeby mieć schowane jakieś źródło prądu. Przyborniki kompletuje się wedle własnego uznania - ja wybrałam wazonik, ramkę i miejsce do ładowania telefonu, ale obecnie tego nie używam.

I na koniec chciałabym wspomnieć o ostatniej rzeczy, która służy mi od dwóch lat i jest to absolutny must have każdej osoby, która ceni sobie zdrowie, wygodę i ekologię. Mowa o... materacu. Jest to materac ekologiczny Plantpur, model natural. Wierzcie mi... dopiero kiedy człowiek przerzuci się ze spania na zwykłym materacu, na materac tego typu - dostrzeże kolosalną różnicę. To jest jak przesiadka z malucha do Ferrari. Materac jak widzie jest naprawdę gruby, wysoki. Składa się z dwóch warstw. Pierwsza, górna to termoelastyczna pianka Visco, która zawiera do 50% olejów roślinnych. Dolna warstwa to pianka poliuretanowa z dodatkiem oleju kokosowego. Pierwsza warstwa charakteryzuje się odpornością na odkształcenia i zapewnia prawidłowe ułożenie ciała podczas snu. Poprawia też krążenie krwi. Druga warstwa zapewnia wygodę i komfort.

Materac mam od dwóch lat i bardzo łatwo utrzymuje mi się go w czystości. Wystarczy odpiąć przyszyty zamkiem materac nawierzchniowy i wrzucić go do pralki. Z materacem nie dzieje się kompletnie nic. Nie ma na nim żadnych wgnieceń, nie zmienia się struktura. Wszystko w dalszym ciągu jest w stanie idealnym. Niedawno sprzedawałam identyczny materacyk Poli, tylko że w mniejszym rozmiarze.

 

 

 

Ufff... to chyba na tyle. Bo tak co chwilę coś wpada mi do głowy, że warto o tym wspomnieć. Ale raczej nie ma już o czym wspominać. Wszystko Wam opisałam :) Jestem ciekawa jak Wam się podoba obecny stan sypialni? Dla zobrazowania zmian, wrzucam Wam małe porównanie:

 

PRZED:

 

 

PO:

 

 

To miejsce jest totalnie moje. Zależało mi na naturze, na ekologii. Na prostocie i cieple. To wnętrze takie własnie jest. Uwielbiam je! Kocham całym swoim sercem. Tak naprawdę do pełni szczęścia brakuje właśnie tych żaluzji, lampy i jakiegoś dywanika. Ale... wszystko w swoim czasie. Cieszę się, że udało mi się osiągnąć taki efekt za pomocą dosłownie kilku zmian.

Ściskam i całuję, A.

Uważność, bycie tu i teraz. Mówi się o tym coraz więcej. Te terminy wydają się być nieco abstrakcją w dzisiejszych czasach. Pęd, natłok informacji z każdej strony - z telewizji, radia, telefonów.

Jak w dzisiejszym świecie zatrzymać się, wziąć oddech? Jak przestać zamartwiać się o przyszłość, rozpamiętywać przeszłość? Jak przestać, skoro życie niejako to od nas wymusza? W ostatnim czasie wiele mówi się o idei #slowlife. Wielu z nas kojarzy to z wolnym niespiesznym życiem, leniwymi porankami, spokojną drogą do pracy... sielanką z dziećmi, wielogodzinną zabawą niezmąconą obowiązkami. A tu wcale nie chodzi o taką idealną wizję i tryb SLOW na każdym etapie naszej codzienności. No bo nie oszukujmy się - to nie jest możliwe! Chyba, że dorobiłeś się milionów i jesteś na emeryturze. Wtedy możesz żyć naprawdę slow. Ale większość z nas to ludzie, którzy codziennie pracują, wychowują dzieci, pną się po szczeblach kariery, stale rozwijają, mają na głowie multum rachunków i spraw do ogarnięcia.

I właśnie dlatego, że przyszło nam żyć w czasach chaosu i pośpiechu - musimy uruchomić w sobie takie przyciski jak: STOP oraz ZWOLNIJ a także... ZAUWAŻ. Bo slow life to nie jest ta idealna wizja niespiesznego życia. Slow life to uważność. To umiejętność dopasowania się do zewnętrznych warunków i nie jechania na autopilocie. To umiejętność zauważenia siebie i swoich myśli, kiedy wszystko wkoło zdaje się być w przyspieszeniu. To poprowadzenie swojego życia tak, by ten pośpiech nie przygniótł nas swoim ciężarem, ale byśmy my sami nadawali mu tempo.

Większość z nas żyje z dnia na dzień, skupiając się nadmiernie na przyszłości, na tym co będzie. Wielu z nas jedną nogą tkwi też w przeszłości - żal, rozgoryczenie, poczucie niesprawiedliwości. Nie zagojone rany, które ciągle krwawią, bo stale je rozdrapujemy. I tak umyka nam dzień za dniem. Wczoraj już dawno minęło, jutro nigdy nie nadchodzi. Człowiek, który żyje w taki sposób, nie żyje wcale. On jest zawieszony pomiędzy dwoma światami - i co najgorsze: żaden z tych światów nie istnieje. Nie ma już żadnego WCZORAJ, ani nie ma żadnego JUTRO. Jest tylko dzisiaj. TU i TERAZ, na którym wciąż mało z nas umie się skupić. TERAZ? Czym jest dla Ciebie ta właśnie chwila? Niczym. Większość z nas tak zachłannie dąży do lepszej przyszłości i lepszych czasów, że zapomina żyć naprawdę. W efekcie, nie zacznie żyć nigdy. Bo jeśli nie umiesz żyć tu i teraz, to nie będziesz tego umiał nawet kiedy zrealizujesz swoje cele, po które tak biegniesz. Bo jak już je zrealizujesz, to chwilowa euforia minie. Wymyślisz sobie pięć kolejnych celów, a radość z życia znów odłożysz na później. Ludzie uzależniają swój sens życia od tego, w jakim kierunku biegną.

Czy to znaczy, że nie masz do niczego dążyć?

Że nie masz stawiać sobie celów, nie masz o niczym marzyć? W żadnym wypadku! Cele, marzenia, rozwój - to jest coś co sprawia, że osiągamy sukcesy, że stale mamy otwarty umysł, nie jesteśmy zamknięci na nowe. Tylko ta droga do celu, nie może przysłaniać nam chwili obecnej. Można iść po swoje, ale znacznie lepiej będzie się po to szło, jeśli będziemy umieli zatracić się w chwili obecnej. Która z dróg wydaje Ci się lepsza? Ta, w której idzie do celu idzie się zaślepionym tymże celem i nie zauważa się żadnych pięknych widoków po drodze? Nic się nie dzieje? I nagle okazuje się, że dla celu straciłaś 5 lub 10 lat swojego życia? Czy może lepsza jest ta droga, w której idziesz do celu, ale zauważasz wszystko co mijasz. Delektujesz się tym, doceniasz. Umiesz przystanąć, zrobić sobie przerwę. A po drodze przydarza Ci się mnóstwo wspaniałych rzeczy. Oczywiście, że ta druga. Bo w tej drugiej nic nie tracisz. W tej pierwszej... tracisz życie.

Zatem jak umieć się zatrzymać i doceniać chwilę obecną?

Trzeba nad sobą pracować. Trzeba zacząć od małych kroków. Na przykład od tego, że nie wyjedziemy z parkingu na autopilocie, tylko usiądziemy z tyłkiem na siedzeniu i pomyślimy sobie: jak zajebiście mieć auto... jak zajebiście móc dojechać nim bezpiecznie do pracy. Kiedyś o tym aucie marzyłeś, prawda? A teraz jeżdżenie nim jest dla Ciebie tak proste i automatyczne jak oddychanie. Włącz piosenkę, zacznij śpiewać. Na czerwonym świetle uśmiechnij się do ludzi w autach obok. TERAZ - tylko teraz żyjesz, tylko w tej chwili. Dlaczego masz ją zmarnować na automatyczny tryb, w którym niczego nie zauważasz, niczego nie doświadczasz?

Idź do pracy, zrób coś inaczej niż zwykle. Przypatrz się czemuś, na co nie zwracałeś uwagi. Porozmawiaj z kimś, zapytaj o jego dzień, samopoczucie. Na lunchu delektuj się każdym kęsem, nie rób tego automatycznie. Wybierz inną drogę do domu. Zrób inną niż dotychczas kolację. Przestań siedzieć myślami ciągle w pracy. JARAJ się tym, że tu i teraz żyjesz. Pocałuj ukochaną, włącz muzykę na full i zacznij tańczyć z dzieckiem. I ciesz się tym. Ciesz się jak idiota. Ciesz się tak, jakbyś przez 10 lat chorował i właśnie się dowiedział, że doznałeś magicznego uzdrowienia. Człowieku! Masz się czym cieszyć, naprawdę. Żyjesz, chodzisz, oddychasz, widzisz. Przeszłość? Ona już odeszła, nie wróci! Przyszłość? Nadejdzie! I będzie dobra taka jaka będzie. Jeśli tylko będziesz umiał dobrze żyć właśnie w tym momencie, w którym teraz żyjesz - Twoja przyszłość zawsze będzie dobra. Nie będzie bezproblemowa, ale będzie dobra taka jaka będzie, bo będzie Twoja!

Rób sobie przerwy w życiu. 10 minut sam na sam. Tylko Ty i Twój oddech. Zamknij oczy, skup się na tym jak oddychasz. Wdech, wydech. Zauważaj swoje myśli, przypatruj się im i pozwól im odejść. Po 10 minutach będziesz zaskoczony jak całe napięcie i niespokojne myśli, po prostu odeszły.

Doceniaj chwilę obecną. Zauważaj co właśnie robisz, co mówisz, o czym myślisz. Zacznij się przyglądać sobie i światu. Wierz mi - dostrzeżesz rzeczy, których nie widziałeś nigdy. Mimo, że mijałeś je codziennie.

Dostrzegaj ludzi. Pomagaj im, mów do nich, bądź dobry. Nie bądź głuchy na czyjeś wołanie o pomoc. Umiej wyciągnąć rękę. Miej otwarte serce.

Codziennie dziękuj. Za to, co się dzisiaj dobrego wydarzyło. Za uśmiech nieznajomej, za zielone światło, za dobrą wiadomość, za pyszny obiad.

Dbaj o siebie. Chore i zaniedbane ciało, to chory i zaniedbany umysł - i na odwrót. Dbaj o swój sen, o zdrowe pożywienie, o balans. Dbaj o swoje myśli. Twoje myśli kreują Twoje życie. Jeśli są pełne chaosu, niepokoju i złości - całe Twoje życie takie będzie. Ruszaj się, spędzaj czas na świeżym powietrzu. Zamiast gapić się w telewizor godzinami, poćwicz, poskacz, potańcz! Odłóż telefon na 2 godziny przed snem i nie łap go od razu, kiedy obudzisz się rano.

Ufaj. Ufaj temu, że Twoja przyszłość jest jasna i dobra.

Nakręcaj się pozytywami. Czytaj pozytywne książki, otaczaj się ludźmi z dobrą energią. Nie obgaduj, nie krytykuj, nie oceniaj. Nie karm się złymi wiadomościami, nie czytaj dyskusji w internecie. Nie obserwuj kont, które Cię irytują.

Ogranicz bodźce z zewnątrz. Wyłącz powiadomienia na telefonie. Ja nie mam ich żadnych! Przestań obsesyjnie wchodzić na media społecznościowe. Zamiast trzecich wiadomości, posłuchaj mądrego podcastu albo fajnej piosenki.

Pracuj nad sobą. Codziennie i wytrwale. Rozprawiaj się ze swoimi problemami, a jeśli nie umiesz poradzić sobie sama - idź na psychoterapię. To najlepsze co człowiek może zrobić dla swojego rozwoju.

Bądź świadomy. Tego co robisz, co mówisz, jakie wybory podejmujesz. Bądź świadoma tego o czym myślisz, jak się czujesz. Słuchaj siebie, swojego ciała. Dostrzegaj znaki, które daje Ci świat.

Przestań usprawiedliwiać się brakiem kasy. Najważniejsze rzeczy w życiu są za darmo. Nie potrzebujesz pieniędzy do tego, żeby wyjść na spacer, pograć z dziećmi w piłkę czy zostawić ukochanemu liścik z napisem: Kocham Cię.

 

PRZYGLĄDAJ SIĘ ŻYCIU. Po prostu.

Temu co się dzieje wokół Ciebie. Pobudź wszystkie swoje zmysły. Poczuj zapachy (tylko nie w autobusie latem), dotykaj, słuchaj, smakuj. Życie ma smak tylko wtedy, jeśli potrafisz rozkoszować się chwilą obecną.

 

SHIT HAPPENS

I na koniec muszę, po prostu muszę to dodać, bo uważam że w tym całym mówieniu o tworzeniu dobrego życia o życiu tu i teraz, zbyt mało mówi się o tym, że ... shit happens. Szambo będzie co jakiś czas wybijać, nie ważne jak pięknie i uważnie będziesz żyć. I to jest jak najbardziej OK! Emocje takie jak smutek, złość - to wszystko będzie Was dotykać tak czy siak. Ale Wasze życie nabierze zupełnie innej jakości, jeśli nauczycie się te emocje rozumieć i je totalnie akceptować. Że jak jest mi teraz źle i chujowo, to to jest ok i mam prawo tak się czuć. A jeśli jakiś problem i emocje z nim związane przychodzą do nas zbyt często, to znaczy, że coś w życiu musimy przepracować. I jeśli nie umiemy sami, to z kimś! I to też jest OK!

W swoim krótkim życiu topiłam się już w niejednym szambie i z doświadczenia wiem, że można z siebie zmyć cały jego zapach i nauczyć się żyć inaczej. Szamba wybierałam sobie regularnie większe i mniejsze i mam wrażenie, że na własne życzenie się w nich podtapiałam. Dziś wiem, że można inaczej. Po wielu latach pracy nad sobą, analizowania swoich problemów, wdrażania w codzienność krok po kroku nowych nawyków - wstawanie rano jest dla mnie teraz najlepszą porą dnia, bo wstaje i jak idiotka, nie mogę przestać się cieszyć, że oto nadchodzi nowy dzień i ciekawe co mnie dzisiaj dobrego czeka. Żyję tu i teraz. Nie zawsze, ale w przeważającej ilości dni. Dostrzegam to co we mnie i wokół mnie. Autopilota zostawiam sobie na kryzysowe sytuacje, kiedy jedyne o czym myślę, to żeby przetrwać.

I wiecie co? Kiedy poczujecie na własnej skórze jakość uważnego życia... nie będziecie chcieli już żyć inaczej. Ale pamiętajcie o jednym - jeśli przez kilkadziesiąt lat jechaliście na autopilocie, to nie zmienicie tego ot tak, na pstryknięcie palcem. Będzie to wymagało Waszej konsekwentnej i wytrwałej pracy nad samym sobą. Momentami będzie ciężko. Ale obiecuję - będzie warto.

Dobrego życia.

A.

 

Odkąd pamiętam, moja mama była dla mnie mistrzynią w roli perfekcyjnej pani domu oraz w tym, w jaki sposób przyjmowała i dbała o gości w naszym domu.

Z czasem jednak zobaczyłam, że to co tak podziwiałam, niekoniecznie jest wzorcem, który chciałabym podzielać, bo po pierwsze - źle znoszę zbyt dużą ilość ludzi w moim otoczeniu. A po drugie - nie za bardzo lubię gotować. Lubię przyrządzać proste i zdrowe posiłki - ale w małych ilościach :D A właściwie inaczej - ja nawet lubię pichcić, ale to musi być coś szybkiego, przy czym się nie nabrudzę. O, właśnie tak.

Poza tym, moi rodzice są posiadaczami naprawdę dużego domu i mają przestrzeń, by zaprosić sobie kilkanaście osób i nie czuć dyskomfortu. Moje 60 metrowe mieszkanko, choć ciasne nie jest - to z gośćmi sprawa mogłaby się nieco komplikować.

No i ostatni aspekt, to moja aspołeczność, która przez długi czas sprawiała, że bardzo długo nikogo do siebie nie zapraszałam. Tzn. zapraszałam do siebie koleżanki, koleżanki z dziećmi, rodzinę. Ale jakoś tak miałam opory, żeby zorganizować coś większego, zaprosić większą ilość osób. Nie wiem, nie pytajcie. Ludzie są różni, a mi przypadło być człowiekiem, którego przerażają kontakty międzyludzkie, mimo że bardzo, ale to bardzo staram się w ostatnich latach bardziej wychodzić do ludzi i utrzymywać z nimi kontakt.

Wracając jednak do wspomnianej gościnności - gdzieś tam w serduszku, bardzo zaczęło mi brakować ludzi, towarzystwa. Rozłożenia stołu, udekorowania go, przyrządzenia czegoś dobrego. Bycia tą wspomnianą panią domu, która zaprasza, która wita w drzwiach, która podaje do stołu, która siedzi z gośćmi przy lampce wina i śmieszkuje. Nie będę ukrywać, że chciałam mieć też do tego możliwości - wykończony salon i kuchnię, a to się w końcu można powiedzieć zadziało. Jest pięknie, jest komfortowo. No, może jeszcze ten przedpokój z wiszącą żarówką z sufitu, która wita każdego wchodzącego przez drzwi jest jeszcze czymś co chciałabym dopracować, no ale poszukiwania lampy idealnej stoją w miejscu. Zmora bycia perfekcjonistą, który woli zwisającą żarówkę, od tandety - byle było.

 

 

Nie będę tutaj ściemniać. Nie zamienię nagle swojego dom, w dom otwarty, gdzie zawsze ludzi wita zapach herbaty i świeżo upieczonego ciasta. Jestem samotnikiem, cenię sobie spokój, ciszę. Ale nie chcę też być alienem. Chce coś w sobie w tym aspekcie zmienić i zamierzam to przełamać, ale o tym w jaki sposób - opowiem Wam jak już się na to zdecyduję :D

Współpracowałam ostatnio z fajnym sklepem Coffeedesk.pl - to sklep online z najlepszą kawą, herbatą i akcesoriami do ich zaparzania. Jestem fanką przyrządzania sobie ziołowych naparów, starszy z kolei jest totalnym kawoszem. Pierwotnie chciałam sobie wybrać produkty dotyczące właśnie herbaty. Ale jakoś tak... przyszło mi do głowy, że wszyscy, absolutnie wszyscy moi goście, którzy do mnie przychodzą (no i starszy) - piją kawę. I pomyślałam, że może tym razem wybiorę produkty z myślą nie o sobie, a o nich - o moich bliskich. Miałam taką myśl, że w sumie fajnie mieć w domu np. kawiarkę i spieniacz do mleka, który jest w tym domu tylko i wyłącznie dla gości - bo ja przecież tego nie używam. I że to taki wyraz tego, że się o tych gościach i osobach, które zaprasza do siebie zwyczajnie myśli. O tym, żeby im było dobrze :)

No więc wybrałam kawiarkę Bialetti Moka Induction o pojemności 300 ml, która działa w taki sposób, że wlewa się do niej wodę, nasypuję kawę i stawia się ją na indukcji. Kiedy dzbanek zaczyna napełniać się kawą - ściągamy go. Kawiarka może być użytkowana zarówno na indukcji jak i kuchenkach gazowych i elektrycznych. Starszy z gadżetu cieszy się jak... no nie dokończę. Kawę robił sobie przez ostatnich kilka dni niezliczoną ilość razy, zachwycając się - mmmm... naprawdę dobra! Ja tam akurat tego nie kumam, ale domyślam się, że zaparzona w taki sposób, może rzeczywiście smakować lepiej niż taka zalana wodą z czajnika. Starszego zadowolić ciężko, więc wierzę, że kawiarka spełnia swoją rolę.

 

 

 

 

 

Drugi produkt, który wybrałam to ręczny spieniacz do mleka - Bialetti Tuttocrema. On akurat działa na kuchence gazowej, elektrycznej i ceramicznej. Albo można po prostu wlać do niego gorąco mleko i zacząć spieniać poprzez naciskanie pompki przez kilkanaście sekund. Potem uderzamy delikatnie spodem o blat i czekamy kilkanaście sekund i... gotowe :) Porządnie się przygotowałam, oglądałam nawet tutoriale na YT! :D Tym oto sposobem, zrobiłam już kilku osobom aromatyczną kawę z puszystą pianką. JA! :D

A powiem Wam w tajemnicy, że jak przychodził ktoś do mnie do domu i prosił o kawę - to ja już byłam chora! Nie piję kawy, nie parzę jej, nigdy jej więc nie robię! Teraz okazało się, że z odpowiednim sprzętem w kilka minut mogę zrobić kilka filiżanek espresso, albo jedną wielką kawę i to z pianką! Wow - to jest dla mnie naprawdę godny podziwu wyczyn haha! ;)

 

 

 

 

 

Przyznam, że obie rzeczy to naprawdę świetny bajer i gadżet. Po pierwsze, fajnie przygotować dla gości kawę w taki sposób. Po drugie - myślę, że każdy z tych gości doskonale będzie wiedział, że taki gadżet z myślą o nich posiadam.

Nie chcę tutaj za bardzo szaleć, nie wiem co z mojego planu gościnność w ogóle wyjdzie. Wiem jednak, że do wszystkiego trzeba dojrzeć. Póki co widzę, że czerpię ogromną przyjemność kiedy zapraszam do siebie koleżankę. Kiedy kroję ciasto i układam na paterze, przygotowuję filiżanki do kawy/herbaty. Czyszczę stół, układam tulipany w wazonie. Mam tą manię, że musi być czyściutko i schludnie, ale komu siedziałoby się przyjemnie przy stercie garów i uwalonym blacie, prawda?

Organizacja domowego przyjęcia jeszcze przede mną, ale wierzę, że z moim zapałem i chęciami na pewno wyjdzie z tego coś fajnego. Grunt to pamiętać o tym, że nie robi się do tego pod publikę, a po to, by miło i fajnie spędzić czas - bez zbędnej spiny i chęci udowodnienia, że jest się najlepszą panią domu na świecie.

A na koniec, na hasło mamalla mam dla was kod na -20 zł na zakupy na www.coffeedesk.pl przy zakupach powyżej 129 zł, ważny do końca roku. 

Udanych zakupów!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie wiem jak Wy, ale ja się jaram! Jaram się świętami! W tym roku miałam misję, żeby świąteczne dodatki zakupić już w listopadzie i tak zupełnie szczerze Wam powiem, że to było najlepsze co mogłam zrobić.

Nie znam się na dekoracji wnętrz, na aranżacji. Nie umiem za bardzo w dodatki, w ustawianie wszystkiego tak, żeby to miało ręce i nogi. Ale odkąd mam własne mieszkanie, kombinuję, przestawiam i robię wszystko tak, by efekt końcowy zadowalał mnie samą. Nie kieruję się tym co modne, wybieram raczej to, z czym ja czuję się dobrze i co mi się podoba. W moim domu nie panuje jeden określony styl. Znajdziecie tu zarówno elementy glamour jak i skandynawskie czy nowoczesne. Totalny misz-masz, który jest totalnie mój.

W tym roku, dostałam propozycję współpracy przy promocji świątecznych ozdób marki własnej Auchan czyli Actuel. Sklep Auchan uwielbiam odkąd mieszkam w Warszawie. Wychodzę z niego zawsze i ze spożywką i z dodatkami do domu i z ubraniami dla Polduna. Miałam jak zwykle wolną rękę w tworzeniu kampanii reklamowej. Od razu kiedy przeczytałam, co mam zareklamować, wpadłam na pomysł, żeby zrobić już teraz świąteczny klimat w salonie i w taki sposób pokazać produkty. Pojechałam z Poldunem do auchan i... wyszłam po trzech godzinach :D Cuda, cuda i jeszcze raz cuda. Wybór? Ogromny. Wszystkiego multum w każdym kolorze i co najważniejsze, wszystko było poukładane właśnie kolorystycznie. Piękne poduchy, stroiki, świece, bombki. W sumie nie wiedziałam czego się spodziewać, ale jak sami widzieliście na stories, to wszystko wyglądało przepięknie!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Miałam naprawdę nie małe wyzwanie. Nie chciałam iść na ilość, ale na jakość. Wybrać kilka perełek, kilka detali. Pokazać Wam, że nie trzeba kupować miliona ozdób, żeby nadać świąteczny klimat naszym wnętrzom. Że można wydać mało kasy, kupić kilka elementów - a mimo wszystko osiągnąć cudowny efekt. I wiecie co? Jestem z siebie cholernie dumna :D Po powrocie ze sklepu wysprzątałam salon, poustawiałam wszystko i nie mogłam się napatrzeć! Jest pięknie i bardzo bardzo chcę Wam już to wszyściutko pokazać!

 

KĄCIK WYPOCZYNKOWY

Kącik wypoczynkowy w salonie wzbogaciłam o dwie cudowne poduchy. Trochę ryzykowałam, bo to dwa totalne różne wzory, ale pasują do siebie idealnie! Na stoliczku zmieniłam całkowicie wystrój tacy i postawiłam na niej trzy choineczki na drewnianych podstawkach. Są mega tanie ( ok. 2/3 zł) jest dużo różnych kolorów, różne wielkości - a sami zobaczcie jaki robią efekt! Zdecydowałam się też na dwa malutkie talerzyki w kształcie gwiazd - po świętach będą świetne np. na stolik nocny na biżuterię, którą zdejmuję do snu. Na tacy stoi też piękna szklana kula, którą wybrała Pola i świeczka z drewnianym wieczkiem. Wygląda to naprawdę ślicznie :)

 

 

 

 

 

 

 

 

KĄCIK RTV

Ten kąt podoba mi się najbardziej. No jestem po prostu zakochana :) W rogu postawiłam tego pięknego aniołka. Słuchajcie... on kosztował 50 zł, a tego typu rzeczy w sklepach są nawet po 200! To jest absolutnie najlepsza rzecz jaką z Polą upolowałyśmy i nie wyobrażam sobie bez niej tej aranżacji. Ten aniołek jest przesłodki! Na szafce postawiłam granatowy świecznik i znów... skąd ten granat? Nie wiem, ale czułam, że jakimś cudem będzie to pasowało. I pasuje :D Do tego świeca z motywem złota - a przecież w salonie są srebrne dodatki. Można? Pewnie, że można :D Przy drewnianym napisie wylądował ptaszek, którego wybrała Polcia na samym początku zakupów. Na dole również ustawiony jej łup czyli świeczki-bałwanki. Raaany, uwielbiam ten kąt! Nie mogę się doczekać wieczorów z netflixem mając przed oczami właśnie ten ciepły, przytulny kącik.

 

 

 

 

 

 

 

KĄCIK W KUCHNI 

Kuchnia jest dla mnie częścią mojego salonu, więc i ona wymagała odpowiedniej oprawy. Tutaj miałam zagwozdkę. Wiedziałam na pewno, że chcę poszukać jakiegoś pięknego stroiku na środek stołu. No i dorwałam. Ładny, subtelny, nie kiczowaty. Prezentuje się naprawdę cudnie! Z kolei na blacie postawiłam drewnianą, ledową choinkę i puszkę z ciastkami. W auchan jest masa różnych słodkości właśnie w takich ładnych puszkach. Warto kupić właśnie ze względu na puszkę - będziecie mieć ją na zawsze i możecie co roku wsadzać do niej np. własnoręcznie zrobione pierniczki. No i to super opcja na prezent. Mojej mamie tak się spodobała ta puszka, że chyba przejdę się po jeszcze jedną :D

Jeszcze dwa detale... kupiłam rękawicę do piekarnika i ręczniczek, który przewiesiłam na rączce od piekarnika. Takie niby nic, a jednak nadaje mega świątecznego klimatu. Że jak się patrzy z drugiego końca salonu, to to widać i rzuca się w oczy. Drobne elementy, a nadają takiego klimatu!

 

 

 

 

 

 

 

 

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdemu przypadnie to wnętrze i te dodatki do gustu, to jest normalne. Jesteśmy różni i podobają nam się różne rzeczy. Dla mnie efekt jest cudowny. Moim celem było znalezienie subtelnych, fajnych dodatków i stworzenie świątecznego klimatu w domu, który nie będzie dla mnie zajeżdżał kiczem i tandetą. Chciałam żeby było delikatnie, żeby kolory były stonowane, ale żeby było ciepło i klimatycznie. I wydaje mi się, że tak jest. Ja naprawdę wyjdę teraz na głupią, ale mi się ten efekt tak podoba, że nie mam w ogóle ochoty wychodzić z salonu :D Jest magia, jest klimat. Jeszcze tylko świąteczne piosenki w tle, zapach pierniczków, choinka i migoczące lampki. To będą piękne święta! I choć atmosferę i dom tworzą ludzie... to zdecydowanie dodatki pozwalają pokolorować tą atmosferę jeszcze bardziej! I jak widać - nie trzeba ich wcale bardzo dużo i nie muszą one oznaczać wizerunku mikołaja czy elfów. Świąteczny klimat można nadać na wiele różnych sposobów - i każdy powinien zrobić to po swojemu :)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jak zacząć medytować? To pytanie ludzie zadają sobie zbyt często i zbyt długo, zamiast zacząć po prostu działać. Wiem, bo sama tak miałam. Ciągle uważałam, że nie mam możliwości, że nie mam czasu, że to zbyt trudne. Zamiast po prostu usiąść, zacząć oddychać i... wyciszyć się.

Medytacja to dla mnie nic innego jak celebracja ciszy, skupienie na swoim oddechu. Tylko podczas ciszy, możemy usłyszeć samego siebie, możemy usłyszeć swoje prawdziwe potrzeby. Medytacja daje nam wgląd w swoją duszę, w swoje myśli. Medytacja nie jest wbrew pozorem stanem bez myśli. Jest stanem, w którym tym myślom możemy się bezkrytycznie i spokojnie przyjrzeć. Jesteśmy bezstronnym obserwatorem, który podczas medytacji poznaje lepiej samego siebie i w końcu może usłyszeć swój wewnętrzny głos, który tak często jest tłumiony przez chaos z zewnątrz. Ciężko jest usłyszeć siebie, kiedy stale ładujemy się bodźcami zewnętrznymi, stale znajdujemy sobie zajęcia, stale COŚ robimy, stale o czymś mówimy, stale kogoś słuchamy, stale gdzieś biegniemy. 

Boimy się ciszy, bo boimy się usłyszeć samego siebie. Boimy się ciszy, bo nagle się okazuje, że na wierzch może wyjść nasz krzyk rozpaczy, który kiedy stale jesteśmy czymś zajęci - jest zagłuszany. Po co więc medytować? Po to, by usłyszeć siebie, ale też po to, by nauczyć się ten swój głos akceptować i go nie oceniać. Mamy być tylko obserwatorami.

Medytacja to dla mnie przede wszystkim najcudowniejsza forma relaksu. Nawet jeśli ciężko mi zapanować nad myślami, to po 10 minutach medytacji ( takie moje minimum) mój oddech jest totalnie uspokojony, ale zachodzi też wielka zmiana we mnie. Jestem spokojna, wyciszona, pozytywnie nastawiona do wszystkich wyzwań i codzienności. A co najważniejsze - kiedy praktykuję codziennie, ten stan spokoju permanentnie się utrzymuje i wpływa pozytywnie na wszystko. Na relacje z innymi ludźmi, na moją pracę. To jest niesamowite!

Medytacja otwiera nam umysł, ale jednocześnie oczyszcza go. Czytając wywiady z ludźmi sukcesu, z kobietami biznesu, czy po prostu ze szczęśliwymi ludźmi - większość z nich mówiła o praktyce medytacji. Pomyślałam kiedyś, że musi coś w tym być. Czy tacy ludzie dzięki medytacjom, są bardziej skuteczni, bardziej zmotywowani, bardziej spokojni? A może po prostu mają bardziej otwarty umysł? Chciałam przekonać się o tym na własnej skórze i medytowałam, ale... niezbyt regularnie. A jak wiemy - kluczem do sukcesu na jakiejkolwiek płaszczyźnie - czy to np. bieganie, czy nauka angielskiego, czy właśnie medytacja - jest systematyczność i regularność. Nic nie da nam owoców, jeśli będziemy to robić "od czasu do czasu".

ZALETY MEDYTACJI

Regularnie zaczęłam medytować, kiedy natrafiłam na snap jakiegoś zagranicznego twórcy, na którym napisał, że medytował 11 dni z rzędu i to co może powiedzieć to tyle, że to jest niesamowite jak bardzo wpłynęło to na postrzeganie świata, życia. I to mnie tak zmotywowało, że postanowiłam sama zobaczyć, jak to jest medytować codziennie.

Nie powinniśmy co prawda myśleć o medytacji jako o technice, która da nam korzyści, ale nie będę ukrywać, że było to dla mnie na początku dobrą motywacją. Z dnia na dzień jednak, robiłam to coraz bardziej dla samego medytowania, niż dla osiągnięcia jakiegoś celu. Ale gdyby już się skupić na tych korzyściach to medytacja pozwala nam przede wszystkim:

  • zmniejszyć uczucie niepokoju
  • osiągnąć spokój i jasność umysłu
  • uwolnić stres zgromadzony w organizmie
  • poprawić nastrój ( wytwarza się serotonina)
  • obniżyć wysokie ciśnienie krwi
  • zwiększyć kreatywność
  • zwiększyć energię ( zawsze mówię o tym, że energia bierze się tak naprawdę z wewnętrznego spokoju)
  • mieć większą łatwość w rozwiązywaniu problemów

 

 

JAK ZACZĄĆ MEDYTOWAĆ?

Tak jak wspominałam na początku wpisu. Zbyt dużo czasu tracimy na zastanawianie się jak to robić, zamiast po prostu usiąść i... to zrobić :) Ja medytację zaczęłam od tego, że po prostu usiadłam na macie ( ale możesz na łóżku, na krześle gdziekolwiek) i odpaliłam sobie na YT medytację prowadzoną przez Gosię Mostowską. Usiadłam po turecku, zamknęłam oczy, wyprostowałam kręgosłup, położyłam ręce na kolanach łącząc kciuk z palcem wskazującym. Przez ok. 10 minut świadomie oddychałam, słuchałam Gosi i... medytowałam. Medytacje prowadzone to najlepszy sposób, żeby zacząć. Dopiero od niedawna próbuję medytować przy cichych dźwiękach gongów, sam na sam ze sobą, bez niczyjego głosu.

Na początek, możesz zacząć, od 3 albo 5 minut. To już będzie coś. Rzucanie się od razu na 15 minutowe sesje może skończyć się frustracją i zniechęceniem. Dlatego tak jak w wszystkim, najlepiej zastosować metodę małych kroków.

Podczas medytacji możesz leżeć nawet w łóżku, ale z doświadczenia wiem, że lepiej wejść w ten stan właśnie siedząc - ja w łóżku zasypiam :D Zalecaną pozycją jest właśnie pozycja siedząca, ale nie jest to warunek konieczny.

Moja praktyka jest następująca:

  • rozkładam matę
  • siadam po turecku, ręce układam na kolanach, stroną wewnętrzną skierowaną do góry, łącząc kciuk z palcem wskazującym
  • kręgosłup wyprostowany
  • jeśli słucham medytacji prowadzonej - słucham poleceń Gosi i naprawdę radzę od tego zacząć, by skumać o co chodzi :)
  • jeśli medytuję samodzielnie, włączam po cichu relaksującą muzykę, lub np. dźwięki gongów
  • zamykam oczy
  • biorę głęboki oddech nosem, wypuszczam spokojnie ustami.
  • podczas wdechu, napełniam swój cały brzuch powietrzem i prostuję kręgosłup
  • podczas wydechu, wypuszczam spokojnie całe powietrze i delikatnie rozluźniam ciało... i tak w kółko
  • podczas medytacji, możesz podziękować sobie w umyśle za dobre rzeczy, możesz wymienić za co jesteś wdzięczna, możesz zapisać w sercu intencję na dany dzień i poczuć ją całą sobą

 

 

I NAGLE ZACZYNAM MYŚLEĆ O TYM, ŻE TRZEBA KUPIĆ MAKARON BO SIĘ KOŃCZY ;)

I to jest zupełnie normalnie. Myśli będą pojawiać się co chwilę. I wiecie jaki popełniałam błąd na początku mojej drogi z medytacją? Walczyłam z nimi i efekt był taki, że... cała medytacja była dla mnie jedną wielką walką. Kiedy odkryłam, że tak naprawdę te myśli trzeba zaakceptować i pozwolić im odejść - odkryłam pięknego medytacji.

Kiedy zauważysz, że Twoją głową zaczynają nachodzić myśli - przyjrzyj się im, dosłownie. Jeśli ja zaczynam myśleć powiedzmy o tych bułkach i to zauważam - to obrazuję je sobie w głowie, myślę "ok"... widzę je. I pozwalam tym myślom odejść. To również sobie obrazuję. Każdą myśl wyobrażam sobie jako obrazek np. w chmurce, czy po prostu kwadratowy obrazek i puszczam go, dosłownie widzę jak odlatuje daleko daleko, jest coraz mniejszy aż w końcu totalnie znika z punktu widzenia. I wtedy wracam na spokojnie do oddechu. To może brzmieć głupio, ale serio spróbujcie tego i zobaczycie o co chodzi.

Czyli w skrócie - nie walczymy z myślami. Zauważamy je, akceptujemy, pozwalamy im odejść i ponownie skupiamy się na oddechu. Wdech, wydech, wdech, wydech. 

JAK ZAKOŃCZYĆ MEDYTACJĘ

Medytację kończę unosząc na wdechu ręce do góry, i z wydechem umieszczając je złożone jak do modlitwy, na wysokości serca. Dziękuje sobie za medytację i pomału zaczynam wychodzić ze stanu medytacji, poruszając palcami dłoni, stóp. Na końcu otwieram oczy :)

 

 

NIE ZAWSZE BĘDZIE FAJNIE

No... muszę Cię przed tym ostrzec. Reakcje podczas medytacji są różne. Będąc sam na sam ze sobą, ciszą i swoimi myślami, tak jak już mówiłam - możemy w końcu usłyszeć siebie. I to nie zawsze będzie przyjemne. Kilka razy podczas medytacji się popłakałam, ale było to w efekcie niezwykle oczyszczające. Wiele razy zdałam sobie podczas medytacji sprawę z rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Wiele razy dotarł do mnie głos, którego wolałabym nie słyszeć. Tylko, że... to niedopuszczanie do siebie swojego głosu, a czasem krzyku jest jak zamiatanie problemów pod dywan. One wciąż tam są i mało tego... nawarstwiają się. One nie znikają.

KIEDY MEDYTOWAĆ?

Kiedy tylko chcesz, kiedy tylko masz czas i warunki ( cisza, spokój). Ważne, by robić to regularnie. Dla mnie najlepszym obecnie "schematem" jest praktyka i rano i wieczorem. Poranna praktyka, pozwala dobrze nastroić się już na samym początku dnia. Mamy wtedy więcej spokoju, jesteśmy bardziej odporni na stres i kryzysowe sytuacje, które zadzieją się w ciągu dnia. Z kolei praktyka wieczorna, pozwala mi zmyć z siebie cały pęd i stres z całego dnia. Pozwala mi się wyciszyć po całym dniu bodźców, hałasów, kontaktów, wydarzeń. Pozwala mi też dostrzec dobre rzeczy, które się wydarzyły i spojrzeć przychylniej na te gorsze sytuacje. Zapewniam Was, że położenie się spać po sesji medytacji będzie dla Was czymś absolutnie wyjątkowym, jeśli do tej pory zasypialiście po godzinnym patrzeniu się w telewizor albo telefon. Komfort psychiczny i fizyczny w tych dwóch sytuacjach to niebo a ziemia. Własnie z tego powodu tak bardzo pilnuję wieczorami bycia offline i oddaję się swoim rytuałom.

 

Dzięki medytacji, zaczęłam odkrywać swój prawdziwy potencjał. Zaczęłam bardziej skupiać się na tu i teraz, porzucając ciągłe rozmyślanie o przeszłości i przyszłości. Nadal upadam, nadal się potykam i mam słabsze dni. Ale medytacja stała się dla mnie czymś, co robię z wielką przyjemnością. Jestem dopiero na początku tej drogi, ale już wiem i jestem pewna, że dalej chcę nią kroczyć i chcę wejść w ten świat jeszcze głębiej.

 

 

30 DNIOWE WYZWANIE + TABELKA DO POBRANIA

Na koniec mam dla Was coś naprawdę świetnego. Będzie to dla Was ( mam nadzieję) codzienną motywacją i pomoże Wam w praktykowaniu medytacji w miarę regularnie. Możesz zacząć kiedy tylko chcesz. Możesz dołączyć kiedy tylko chcesz. Fajnie, jeśli po prostu zaczniesz! :)

Poprosiłam Martę z TomiTobi, żeby przygotowała dla nas wszystkich tabelkę, w której będziecie odhaczać dni, w których medytowałyście. Nie ma tutaj dni kalendarzowych, dni tygodnia. Są tylko numery od 1 do 30. To wy decydujecie kiedy przypadnie 1 dzień, ale pamiętajcie, że tych 30 numerków, to ciąg 30 dni, jeden po drugim!

Większa tabelkę możecie wydrukować i ona jest tylko dla Was. Druga tabelka, będzie udostępniona na moim stories i będziecie mogły sobie zrobić jej screen, i wrzucać codziennie na stories z ptaszkami bądź krzyżykami - zależnie czy zaliczycie w dany dzień medytację, czy nie.

Pamiętajcie, żeby oznaczyć mnie na stories jeśli będziecie wrzucać tabelkę! :) Nie jest to żaden konkurs, ale tylko wtedy będę mogła to zobaczyć i pokazać u siebie, a tym samym zmotywować innych. Moim celem jest zmotywowanie Was do regularnego medytowania. Chcę, żebyście na własnej skórze przekonały się, jak zmieni się Wasze nastawienie po 30 dniach medytacji. A wierzcie mi - zmieni się bardzo!

 

Tabelkę do druku, możecie pobrać TUTAJ . Jest naprawdę piękna, zobaczcie same!

 

 

Na koniec, chciałam podziękować trzem osobom, dzięki którym ten wpis w ogóle powstał:

  • Gosi Mostowskiej - za jej filmiki medytacyjne na YT, które wprowadziły mnie w ten świat. Gosiu, jesteś najlepsza! Dziękuję!
  • Kasi z HappyFactory, która zrobiła mi piękne zdjęcia do tego właśnie wpisu. Wiedziałam, że Kasia idealnie odda klimat tego, czym jest dla mnie medytacja. Dziękuję Ci Kasiu!
  • Marcie TomiTobi, która jest dla mnie mistrzem grafik i wiedziałam, że jako jedyna skuma moją wizję i ją odtworzy. Wyszło bosko, dziękuję!

 

Na koniec, podrzucam Wam również linki do filmików na YT, przy których najchętniej medytuję:

Wpiszcie sobie na YT, medytacja i ... wybierzcie to, co dla Was najlepsze. Zacznijcie od medytacji prowadzonych, a potem próbujcie medytacji przy muzyce... jest też świetna aplikacja na telefon i nazywa się Insight Timer. Jest płatna i koszt na cały rok to coś około 270 zł - ja póki co testuję sobie wersję próbną 7 dniową i to dopiero od wczoraj, ale chyba zainwestuję. Macie tam setki medytacji, sami wybieracie jaki czas preferujecie. Aplikacja zaznacza Wam każdy dzień, w którym będzie medytować. Są medytacje dla dzieci, medytacje na sen, na stres. Ale póki co nie powiem Wam o tym jakoś super wyczerpująco, bo sama badam temat, także będę dawała znać jak mi idzie z tą apką. Ale serio, na dobry początek nie ma sensu inwestować. YT jest wystarczający :)

To jak? Dołączycie do mojego teamu i spróbujecie medytacji na własnej skórze? Trzymam za Was kciuki i czekam przede wszystkim na opis Waszych wrażeń. Jestem ciekawa, czy którejś z Was, uda się zaliczyć medytację 30 dni z rzędu i jakie będziecie mieć po tym odczucia.

Mam nadzieję, że wpis Wam się przyda. Nawet jeśli nie na obecny czas, to na czas... który będzie dla Was idealny :)

 

Ściskam ciepło,

Mamala :*

@alicjawegnerpl

Zajrzyj na mój Instagram i sprawdź, jak żyję, manifestuję oraz działam.
cartcrossmenuchevron-down linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram