Zauważyłam po sobie, że bardzo niekorzystnie wpływa na mnie, kiedy gromadzi mi się z tyłu głowy zbyt dużo tematów, które odkładam na później.
Niewywołane zdjęcia, przekładane wizyty u lekarzy, a nawet rzeczy takie jak nieuporządkowana szafka w kuchni. Jeśli tematów jest zbyt dużo - ciężko mi realnie odpocząć i nie myśleć. W dwóch ostatnich latach, bardzo dobrze sprawdzały mi się zadania na każdy miesiąc. Były to rzeczy takie jak: zrobienie badań, wywołanie zdjęć, pomalowanie ścian w pokoju Poli. Wszystko to, co ciągle odkładałam na później, a w efekcie - nie robiłam tego wcale.
W tym roku, mam zamiar robić podobnie. Podchodzić do każdego miesiąca zadaniowo. Na każdy miesiąc znajdywać sobie kilka rzeczy, które ciągle odkładam na później ale też rzeczy, nad którymi chcę popracować i które chcę zrealizować.
A że luty to dla mnie przede wszystkim miesiąc, w którym urodziłam Polę - to wiadomo co będzie priorytetem :)
W zeszłym roku mieliśmy świetne przyjęcie w lokalu. W jednej sali bawiły się dzieci z animatorkami - za szybą w drugiej sali, byli rodzice. Wszystko było tak piękne i tak wspaniałe, że chyba nikt nie zapomni tych urodzin do końca życia.
W tym miesiącu planowanie takich rzeczy mogłoby wyjść różnie. Rząd lubi nas ostatnio zaskakiwać swoimi decyzjami ;) Dlatego zdecydowaliśmy, że w tym roku swoje urodziny Polcia spędzi z rodzicami. Sama wyszła z tą propozycją i uznaliśmy, że w obecnej sytuacji będzie to rzeczywiście spoko opcja.
Mamy taki plan, żeby w dzień urodzin dać Poli do wylosowania kartki, na których będą wypisane rzeczy, które będziemy z nią robić. Np. wyjście do muzeum, seans bajkowy, gra planszowa, obiad z deserem w restauracji, wycieczka itp. itd. I będzie np. 10 karteczek a Pola do wylosowania będzie miała 3. Oczywiście poza tym - prezenty, słodkości i cały dzień tylko dla niej i z myślą o niej. Nie mogę się doczekać!
Pamiętacie ten czas, kiedy Kasia robiła mi zdjęcia? Ja tak... uwielbiałam siebie w jej obiektywie. Już rok temu snułam plany o takiej wyjątkowej sesji, którą chciałabym dla siebie zrobić. Wiecie, takiej sensualnej. Takiej, na której jest kobiecość, zmysłowość - ale bez wyzywającego tonu. I ciągle mówiłam: Kasia, chcę zdjęcie w body! Tak wiecie, żeby coś było widać, ale nie wszystko :P
No i w końcu się z Kasią umówiłam. 19 lutego. Przed sesją będę nawet miała zrobiony makijaż! I cholernie nie mogę się doczekać. To będzie taki prezent ode mnie, dla mnie. Spóźniony walentynkowy. Muszę Wam powiedzieć, że co jak co, ale odkąd jestem singielką i sama sobie robię prezenty - to te prezenty są najbardziej trafionymi w życiu! :D
Celem tej sesji jest też nowe profilowe. I powiedziałam już Kasi, że to musi być MISTRZOWSKIE PROFILOWE :D
No i muszę Wam teraz powiedzieć, że nic mnie tak nie motywuje do treningów, jak jakiś cel określony czasowo. Tak jak chciałam mieć fajną formę jak jechałam na wakacje, czy ogólnie jak szła wiosna - tak teraz chcę dobrze wyglądać na mojej sensualnej sesji!
Już dobrze wyglądam i spoko się czuję. Ale jednak mam taki swój model sylwetki i określoną wagę przy której czuję się tak totalnie NIESAMOWICIE i najlepiej. I 2 tygodnie zdecydowanie starczą mi na podrasowanie mojej figury.
W styczniu się już fajnie rozkręciłam, także w lutym nie będę miała z tym problemu. Ćwiczę ok. 5 razy w tygodniu, ale chciałabym zacząć znów regularnie biegać - a pogoda mnie do tego nie zachęca. No ale... ćwiczenia się. Wszystkie z Pamelą Reif - no najlepiej mi się z nią ćwiczy i są szybkie efekty. No i w styczniu zrealizowałam jedno ze swoich postanowień i zamówiłam nowe sety do ćwiczeń. I ćwiczy mi się w nich ZAJEBIŚCIE!
To było moje postanowienie styczniowe. A że miałam naprawdę okropny deficyt sportowych ubrań, a wielką potrzebę wyglądania fajnie nawet podczas ćwiczeń - to zamówiłam nie jeden set, a trzy haha :D
Pokazywałam Wam je już odrobinę na stories, ale pokażę jeden z nich jeszcze tutaj dokładniej. Wypróbowałam już wszystkie 3 sety: i podczas ćwiczeń i podczas biegania. I jestem totalnie oczarowana. Jakością, wykonaniem, materiałem, wyglądem, no wszystkim.
Zestawy są ze sklepu Oceans Apart - to marka która swoje ubrania produkuje w sposób zrównoważony dla środowiska. Rzeczy są w 100% wegańskie.
To co mnie najbardziej urzekło to świetne dopasowanie ubrań do ciała. Legginsy nie zjeżdżają w pasie, stanik jest świetnie skrojony i super trzyma biust. W ogóle ma się wrażenie takiej drugiej skóry.
Zestaw, który mam na zdjęciach w dzisiejszym wpisie składa się z legginsów, stanika i longsleeva. Nazywa się Jessy Set Deluxe. Jeśli chodzi o rozmiarówkę, to ja noszę tradycyjne M, zamówiłam M i pasuje idealnie :)
Po moim ostatnim stories marka Oceans Apart odezwała się do mnie z propozycją kodu dla Was - na hasło ALICJAWEGNER, do każdych zakupów za minimum 199 zł dostajecie DOWOLNY top (stanik sportowy) GRATIS. Czyli w cenie legginsów można skompletować cały zestaw :)
Korzystajcie laski, nie pożałujecie. Naprawdę w takim wdzianku aż chce się ćwiczyć!
BLOG - Wracając do lutowych postanowień. Przede wszystkim postanowiłam sobie bardziej skupić się na blogu, zdjęciach i ich obróbce oraz regularnym prowadzeniu insta oraz mojej grupy na FB. Trochę to ostatnio zaniedbałam i poczułam przypływ energii, żeby znów się za to wziąć. Stąd ten wpis! :D
OPERACJA - Muszę też ogarnąć do końca kwestie mojej wady zgryzu i szczęki, która niestety okazała się wskazaniem do leczenia operacyjnego. Stety, niestety. Cieszę się, że wzięłam się za ten temat i że za jakiś czas będę mogła cieszyć się pięknym uśmiechem, będę mogła normalnie gryźć i przestaną psuć mi się notorycznie zęby. Zmieni się mocno mój wygląd, ale na lepsze - więc jakoś sobie poradzę. Co prawda będę długo dochodzić do siebie i będzie czekać mnie przeprawa przez rehabilitacje i naukę gryzienia itp. ale wiem że będzie warto. W tym miesiącu muszę załatwić wszelkie formalności.
ZGRANIE ZDJĘĆ Z CHMURY - co kilka dni coś tam zawsze pozgrywam, ale chciałabym już zrobić to na full, żeby w końcu zgrać całość na dysk zewnętrzny. To mi chyba najbardziej siedzi w głowie, a jednocześnie idzie najbardziej opornie.
WYPOWIEDZIEĆ UMOWĘ W PLAY I ZLIKWIDOWAĆ STARE KONTO BANKOWE - o matko, muszę mieć to tutaj zapisane!!! :D
W planach mam jeszcze naprawę szybki w telefonie, zamówienie statywu do aparatu i znalezienie punktu, w którym zgrają mi zdjęcia ze starych telefonów - ale to wszystko akurat wiąże się z kosztami, więc jeśli finanse pozwolą, to to ogarnę, a jeśli nie - bo luty to kombo urodzinowo-podatkowe :D to ogarnę to w innym miesiąc.
Ajjj, normalnie jaram się, że sobie to wszystko tutaj wypisałam! :D Od razu czuję, że wszystko jest jakieś bardziej uporządkowane i że wiem co mam robić :D
Mam nadzieję, że ta moja rozpiska będzie też dla Was inspiracją i motywacją do tego, żeby wziąć się za to, co ciągle odkładacie na później.
Co Wy na to? :)
Za to, że mam pracę. Za to, że mam w sobie tak ogromną motywację i masę pomysłów. Za to, że zarabiam pieniądze. I za to, że stale stwarzam sobie możliwości do tego, by w tak trudnych czasach - piąć się w górę i rozwijać swój biznes.
W nowej firmie, do której dołączyłam, w 3 tygodnie zrobiłam to co inni robią przez pół roku. Jestem już wymęczona, bo dziennie pracowałam po jakieś 16/17 godzin. Zarywałam noce, nie ćwiczyłam i ... beznadziejnie jadłam.
Przybyło mi to i ówdzie, chwilę po tym jak publicznie się pochwaliłam, że nie mam już od miesięcy problemów z wagą :P Ale nie robię sobie wyrzutów - wiem, że sukces ma swoją cenę. Dlatego nawet moja córka wiedziała, że to jest czas, w którym bardziej muszę skupić się na pracy i że wiążę się to np. z wieczorami z nosem w komputerze, czego... nie robiłam od kilku lat.
Miałam dotychczas swój tryb: praca do 16, wolne weekendy. Ale też kiedyś musiałam ostro na taki tryb pracować. Potem była mała "laba" a teraz... teraz poczułam, że to jest mój czas, że znów chcę pójść wyżej i... znów muszę zapłacić cenę. I chcę ją zapłacić. Nic w życiu nie jest nam dane za darmo i wiem to doskonale, że na wszystko musimy sobie zapracować.
Ale... po kilku tygodniach takiego pracoholizmu, jestem już odrobinę wycieńczona. Brakuje mi ćwiczeń, czasu z córką i zdrowego jedzonka. I wiem, że... muszę przeorganizować sobie swój tryb na taki, który pozwoli mi ponownie na tych rzeczach się skupić.
Dlatego wzięłam tydzień wolnego od bycia mamą, żeby domknąć wszystkie grubsze, duże projekty i skupić się na nich w 100%. Za kilka dni Pola wraca, a ja mam zamiar... no właśnie. Jaki ja mam zamiar? ;)
Serio. Mam już dość siedzenia po nocach i budzenia się jak zombie. Będzie ciężko mi się przestawić na tryb zasypiania o 21 i wstawania o 5, zwłaszcza, że będzie ciemno - ale chcę tego i potrzebuję tego. Moją motywacją jest przede wszystkim to, żeby móc wyrobić się z pracą do max. 17 a potem tych kilka godzin skupić się na Poli. Obie tego potrzebujemy.
Ten czas z rana będzie czasem medytacji, wyciszenia, chwili z książką, treningu. A potem będę pełną parą ruszać z pracą.
I mam tutaj na myśli taki total offline. Z wyłączonym telefonem i laptopem. Na spacerze, albo pod kocykiem. Z ciepłym kubkiem kakao. Z książką. Z bitwą na poduszki z Poldunkiem. Jestem przebodźcowana i to tak maksymalnie :D 16 godzin dziennie spędzam z nosem w telefonie i kompie i myślę, że taki 1 dniowy offline będzie czymś idealnym dla mojej higieny umysłu.
Oj słabo mi to ostatnio szło. Pochłonęły mnie szkolenia, a książki były czytane naprawdę w minimalnych ilościach. I wyobraźcie sobie... nadał nie dokończyłam Anny Kareniny! Chyba zrobię to w w ten weekend. Chciałabym trochę odłożyć na bok książki rozwojowe, a poczytać więcej czegoś kojącego. Kocham Biegnącą z Wilkami, ale to książka dość trudna i sięgająca głęboko do naszej psychiki. A ja muszę odsapnąć. Może polecicie mi coś lekkiego?
Rany! Jak mi tego brakuje !!! Tego zmęczenia, tych endorfin. Powiem Wam, że przez te dwa tygodnie ciężkiego chorowania tak się wybiłam z rytmu, że... do tej pory nie mogę w niego wejść serio :D A przecież to było tylko 20/30 minut dziennie. A samopoczucie... na totalnie innym poziomie. To jak? Kto wraca do treningów z Pamelką i będzie codziennie rano wspierał mnie mentalnie? :D
Zdecydowanie potrzeba mi więcej natury. I choć nie cierpię zimna, to przyrzekam sobie samej, że będę opatulać się w milion warstw i będę odwiedzać warszawskie lasy i parki i cieszyć się spokojem i jesienno-zimową aurą.
Chyba nic nie działa na mnie lepiej niż regularna medytacja i wyciszenie z samego rana i przed samym snem. Ostatnio wróciłam praktykuję medytację w całkowitej ciszy. Staram się doświadczać TU i TERAZ, "skanować" swoje ciało, dostrzegać napięcia, które w nim są. Staram się odczuwać chwilę obecną całą sobą. Bez robienia niczego na siłę, bez frustrowania się, że myśli przychodzą i odchodzą. Po prostu sobie to obserwuję. Muszę tylko znów robić to regularnie.
No tak czuję, że po ostatniej chorobie nie doszłam w 100% do siebie, bo... nie miałam kiedy. W październiku poważnie zachorowałam i teraz jestem na 99% pewna, że miałam covid, w wyniku którego dopiero dostałam zapalenie nerek. Przeżyłam horror w swoich 4 ścianach i tak szczerze to myślałam, że umieram. Długo po tym nie mogłam dojść do siebie i byłam osłabiona i to wtedy zaczęło mi się zdrowotnie trochę sypać. Wróciłam jednak do suplementów, pomalutku wdrażam się znów w regularne, zdrowe jedzenie. Dołączę do tego umiarkowaną aktywność i zacznę normalnie sypiać. I wszystko wróci do normy :)
To nie jest tak, że już zwalniam totalnie z pracą, miesiąc tyrki i elo. Nie. Ale wiem, że muszę być jednak bardziej obecna, że muszę umieć zrobić sobie przerwę, że muszę umieć odpuścić kiedy zaczyna mi się "przegrzewać" mózg. Że muszę praktykować ten dzień offline i znów ćwiczyć swoją uważność. Ale wiecie co? Dobrze, że jestem tego świadoma. Moja praca jest dla mnie turbo ważna i mam ogromne cele, do których muszę tą sumienną pracą dojść. Wiem to. Ale co mi będzie po tych pieniądzach i celach, jeśli w między czasie stracę to co najważniejsze czyli... siebie?
Muszę złapać balans. Chociaż taki minimalny. I wiem, że mi się to uda.
Trochę mi tego brakowało... tej spokojnej, osadzonej w sobie Alicji. Na moment się z tego wytrąciłam, ale tak jak stwierdziła moja terapeutka, był to tylko krótki stan ala depresyjny, który był właściwie normalną reakcją na ilość rzeczy, z którymi przyszło mi się mierzyć w jednym czasie.
Wracam jednak do siebie. I myślę, że choroba która mnie ostatnio wyłączyła z życia była momentem, który mnie ocknął i sprawił, że mocno tego powrotu zapragnęłam. Postawiłam zatem granice tam gdzie trzeba było, zamknęłam co trzeba, odcięłam się od tego co mi nie służy i wracam... gotowa na jesień i jej wszystkie dobrodziejstwa.
To będzie dobry czas na wsłuchanie się w swoje potrzeby, na zatroszczenie się o siebie i otoczenie siebie ciepłem, miłością i spokojem. Czuję to jak nigdy wcześniej.
Chciałabym podzielić się dzisiaj z Wami, swoimi planami na październik. To nie są żadne wielkie plany. Wciąż jeszcze nie doszłam do pełni zdrowia, więc chcę ten miesiąc spędzić na spokojnych i niewymagających rzeczach, które jednak wniosą radość do mojej duszy i głowy :)
I słuchajcie, żeby nie było. To nie tak, że sobie po prostu pomyślałam: pójdę sobie do lasu. We mnie to pragnienie pójścia do tego lasu jest tak ogromne, że... nie miałam tak nigdy wcześniej w całym swoim życiu. Chcę tego okrutnie! Wejść do lasu, poczuć jego wszystkie zapachy, dotknąć drzewa, czuć liście pod butami, usłyszeć śpiew ptaków. Gdyby jeszcze udało się uchwycić promień słońca, który skąpałby mi twarz przedzierając się przez konary drzew, byłabym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie... Tak. To będzie dla mnie największa przyjemność tego miesiąca.
O taaaak, jak mi się marzy takie glow na buzi, po jakimś fajnym zabiegu... Nie mam na myśli żadnego inwazyjnego, ale właśnie coś kojącego, odżywiającego. Niebawem mam zamiar zainwestować w fajną technologię do oczyszczania, więc byłoby fajnie przed tym pozbyć się toksyn i trochę zaopiekować cerą u profesjonalistów. Może polecicie tego typu zabiegi? Bo ja się totalnie nie znam!
Oooo tak. W jakimś mega klimatycznym miejscu, w blasku świec, przy kojącej muzyce. Zdecydowanie trzeba mi takiej formy relaksu. Dawno nie byłam, a uwielbiam.
Po prostu. Muszę kupić kadzidła! W swojej starej sypialni uwielbiałam swój kącik do medytacji. Trochę mi go brakuje... Macie sprawdzone miejsca, w których kupujecie tego typu rzeczy?
Kilka lat temu nie potrafiłam zrobić naleśników. Obecnie mój skill podniósł się do chlebka bananowego :P Może to starość, ale coraz częściej jeśli mam ochotę, lubię porobić coś w kuchni. W sumie... nie mam już innego wyboru. Jak sobie nie ugotuję, albo nie zamówię - to nic nie zjem. Póki nie znajdę gotującego męża, chyba się to nie zmieni, także... tej jesieni, chcę zrobić zupę z dyni! I dokonam tego! ;)
O reeeety, pamiętacie? Zawsze w szkole robiło się zielniki... uwielbiałam to! I mam ochotę zrobić to razem z Polusią. To będzie niezła frajda, co myślicie?
Póki co jestem na 130 stronie. I choć ta wspaniała powieść psychologiczna wciągnęła mnie maksymalnie, to mam ostatnio problem z czytaniem książek i czytam maksymalnie kilka stron na raz. Nie wiem czemu! Mam już jednak dość stert niedokończonych książek, zatem daję sobie czas do końca października by skończyć chociaż tą pozycję.
O. Taką mam zachciankę. Tych dwóch rzeczy właśnie potrzebuję. Ciepły sweter jako wyraz troski dla moich nerek, które musiały tyle wycierpieć (wraz ze mną) i kolczyki. Bo nigdy nie nosiłam, a teraz mam ochotę. Tak zrobię!
Już na jakiś czas przed chorobą, wypadłam z nawyku regularnej medytacji. Cóż... miałam ciężki czas i porzuciłam na chwilę wszystko, co dla mnie dobre. Wiem jednak, że nigdy w życiu nie byłam spokojniejsza i szczęśliwsza jak wtedy, gdy medytowałam każdego dnia. Co by się wtedy nie działo - czułam, że jestem ponad to. Brakuje mi tego uczucia.
Tak jak za starych, dobrych czasów. Wziąć aparat do ręki, ruszyć na spacer i po prostu... zacząć robić zdjęcia. Odkąd nie zajmuję się blogiem tak jak kiedyś, zdecydowanie w odstawkę poszedł aparat. Mam jednak ochotę upamiętnić ten jesienny czas w kilku, pięknych kadrach. Zrobiłam tak rok temu i miło wspominam zarówno spędzony czas jak i późniejszą zabawę z obróbką.
Ach...
W sumie mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Mam wiele planów większych i mniejszych na ten miesiąc. Poza powyższymi chciałabym stopniowo wracać do aktywności fizycznej (jak już skończę antybiotyk), rozkręcić nową gałąź biznesu, wrócić do mojego dziennika wdzięczności, rozkręcić trochę bardziej instagram pod kątem moich codziennych przemyśleń... mam w sobie dużo energii do działania i dużo wiary, że to co planuję zrobić na pewno będzie sukcesem.
Ale przede wszystkim, chcę skupić się na tych małych, dobrych rzeczach. Jak ta zupa z dyni. Czy spacer po lesie. Chcę poczuć na nowo tą cudowną radość z życia, którą nareszcie mogę poczuć będąc wolną. Marzyłam o tej wolności, ale póki co... uczę się jej i nie jest to wcale takie proste. Dlatego małymi kroczkami... zaczynam budować swoje własne SZCZĘŚCIE. Bo wszystko czego chcę i potrzebuję - mogę dać sobie sama. I tak też się stanie.
Dobrego października, dobrzy ludzie :)
Alicja
W moim mieszkaniu wszystko idzie do przodu bardzo powoli, ale jednocześnie dzięki temu - większość rzeczy jest po prostu przemyślana. Raczej panuje u mnie duuuży minimalizm. Zbyt duża ilość rzeczy mnie przytłacza, nie umiem funkcjonować w zagraconej przestrzeni. Dlatego wciąż bardzo mnie uwiera brak regału i większej szafy w przedpokoju. 60 metrów i 3 pokoje - życie na takim metrażu nauczyło mnie minimalizmu, organizacji i regularnego porządkowania przestrzeni. Nie zbieram i nie zagracam - bo nie mam gdzie! :D
Sypialnia bardzo długo była po prostu białym pomieszczeniem, w którym nikomu nie chciało się przebywać. Białe ściany, biała podłoga, jasna pościel, jasne stoliki a na nich bajzel. Wiecie co jest najlepsze? Że nie musiałam robić jakiejś wielkiej, kosztownej metamorfozy. Ostatecznie nie pomalowałam nawet ścian, bo na razie nie mam na to czasu ani możliwości. Sypialnia stała się przytulna za pomocą dosłownie kilku dodatków, które można policzyć na palcach dwóch rąk.
LNIANA POŚCIEL
Odkąd w moim domu pojawiły się lniane zasłony - szczerze zakochałam się w tym materiale! Len wykazuje właściwości antyalergiczne i jest przyjazny dla naszego ciała. Uwielbiam to, że szybko się gniecie, jest taki "nieperfekcyjny" co uwielbiam! Lubię rzeczy niebanalne, wyjątkowe, inne. Bardzo zależało mi na tym, żeby moja sypialnia była przytulna, żeby sprzyjała mojemu odpoczynkowi, żeby kojarzyła mi się z naturą, ekologią. Produkty stworzone z naturalnego lnu są ekologiczne i biodegradowalne. W porównaniu do innych pościeli, czas dla pościeli z lnu działa na jego korzyść. Z każdym praniem len jest coraz bardziej miękki i co najlepsze - co raz lepiej wygląda.
Nigdy w życiu pod żadną pościelą nie spało mi się tak dobrze jak pod tą. Len ma to do siebie, że dzięki termoregulacji podczas zimy pozwala nam utrzymać właściwą temperaturę ciała, a podczas lata absorbuje wilgoć i zapewnia przyjemne uczucie chłodu. Jest cudowny w dotyku, pachnie delikatnie taką... naturą. Nie wyobrażam sobie spać już pod czymś innym! Za każdym razem jak zasypiam u Poli w jej pościeli, jest mi niekomfortowo, pocę się i marznę naprzemiennie. Już niebawem jej również kupię pościel właśnie z lnu.
Tak samo jak i w przypadku zasłon, wybrałam niezawodną markę so linen! Poszewki na poduszki są właśnie w tym samym brudnym różu co moje zasłony. Jeśli chodzi o poszewkę na kołdrę i mniejsze poduszki to wybrałam naturalny, beżowy odcień. Poduszki są z falbanką, ale zakończenie poszewki na kołdrę wybrałam z naturalnymi, drewnianymi guzikami, które nadaję właśnie takiego naturalnego, swojskiego klimatu.
Podpisuję się pod tymi produktami i pod tą marką całym swoim sercem. Jestem zachwycona i rozkochana w tych produktach. To one zrobiły w tej sypialni właściwie całą robotę.
ŁAPACZ SNÓW
Prezent od mojej siostry na nowe mieszkanie. Zrobiła go sama, samiusieńka. To był najpiękniejszy prezent jaki dostałam w związku z nowym mieszkaniem. Zrobiony totalnie od serca, z myślą o mnie i moim gniazdku. Długo nie miał swojego miejsca, a ja nie lubię czegoś wieszać byle jak, byle było, zwłaszcza jeśli mam do danej rzeczy ogromny sentyment. Trochę ten łapacz wędrował - był najpierw nad łóżkiem, które stało na równoległej ścianie. Potem był nad biurkiem. Ostatecznie po przemeblowaniu zawisł właśnie w tym miejscu i uważam, że to właśnie to miejsce jest mu przeznaczone. Patrycja otworzyła niedawno swoją pracownię kreatywną Craftroom i produkty tego typu, możecie już od niej spokojnie zamawiać. Wierzcie mi - to będzie idealny prezent dla samej siebie, lub dla kogoś bliskiemu Waszemu sercu.
RAMKA Z NASZYM PORTRETEM
Ten piękny rysunek wykonała dla mnie jedna z moich wspaniałych czytelniczek, którą znajdziecie na instagramie pod nickiem @mamykredki. Powstał on na bazie oryginalnego zdjęcia, które było opublikowane na moim instagramie. Dziękuję Ci kochana raz jeszcze za ten piękny prezent! I tak jak w przypadku łapacza - rysunek dłuuuugo leżał schowany głęboko w szufladzie i czekał na swój czas. I również jak w przypadku łapacza, po przemeblowaniu wiedziałam że to będzie właśnie idealne miejsce. Ramkę kupiłam w auchan za jakieś 9 zł.
DODATKI NA STOLIKACH NOCNYCH
Na stolikach nocnych są między innymi moje dwie draceny, kupione rok temu w biedronce po... 5 zł :D Są oczywiście nasze niezastąpione poduszeczki na oczy, które zawsze sobie kładę na jakieś 10 minut przed snem. Niesamowite odprężenie dla oczu i napiętej po całym dniu twarzy! Jest oczywiście mój ukochany masażer od Naturalnej Bogini, którym masuję sobie twarz pobudzając krążenie i relaksując buźkę.
Na stolikU jest też taca marmurowa - to z kolei prezent na nowe mieszkanie od mojej mamy. Są wazoniki ze sklepu KIK, które kosztowały również mniej niż 10 zł za sztukę. No i obowiązkowo... nie mogłoby tutaj zabraknąć... książek! One są akurat w moim domu wszędzie. Na stoliku mam jednak zawsze Pismo Święte, wspaniałą lekturę "Biegnąca z wilkami", którą będę czytać jeszcze długo. Jest trudna, jest mądra, jest długa. Autorka pisała ją ponad 20 lat! I obecnie moja księga mocy, czyli Kobieta Niezależna. Ta książka daje mi niesamowity power i motywuje do działania. Ach, zapomniałabym! To co widzicie w wazonikach, zerwałam prawie 2 lata temu (!!!) podczas biegania. I to tak stoi i stoi... nie sypie się i cudownie wygląda.
No i ostatnia rzecz to... puf. Jakieś dwa miesiące temu zerknęłam do gazetki pepco a tam... puf! Piękny, blado różowy, welurowy... puf! W necie takie chodzą po 200/300 zł. Poleciałam od razu na drugi dzień na samo otwarcie do pepco, patrzę... są! No i przytaszczyłam nowy nabytek do domu, a wydałam na niego... 59 zł! To był deal życia, serio! Cieszyłam się jak nienormalna przez kilka dni i dalej zacieszam jak spoglądam na to cudo. Na nim oczywiście leżą ... książki :D
PARAPET
Nie chciałam w ogóle pokazywać Wam tej ściany, ale chciałabym wspomnieć o czymś istotnym. Ubolewałam, że to teraz nie czas na kupowanie droższych zasłon, więc kupiłam najtańsze firanki i karnisze w Ikea. Kiedy jednak mieliśmy je już montować, coś mi powiedziało: nie rób tego. Jakoś nie chciałam jednak zabierać sobie tej całej ściany firaną. Zdjęłam z parapetu wszystkie książki, kupiłam kilka zwykłych ramek w tanich sieciówkach - i poustawiałam je na parapecie. Może jeszcze w tym roku, uda mi się kupić drewniane bądź bambusowe żaluzje. Z kolei na ścianie, która mi zostanie być może będzie wisiała jakaś roślinka, a może fajne wieszaczki i moje torebki? Się zobaczy :)
Jak widzicie, nie ma w tej sypialni zbyt wiele. Być może jeszcze dojdzie coś na ścianę. Może kiedyś dojdzie również jakaś lampka na stolik nocny. Na pewno w przyszłości zainwestują w listwy sufitowe z pięknym rzeźbieniem i... lampę! Bo póki co z sufitu zwisa mi żarówka. Moja wymarzona, złoto-różowa lampa kosztuje ponad 800 zł, więc odkładam ten wydatek na lepsze czasy.
Może dojdzie jakiś dywanik przy łóżku. Może fancy kapcie :D Do zagospodarowania mam też całą białą ścianę równoległą! Może powstanie tam piękna galeria zdjęć albo półki z książkami? To się okaże. Póki co mam w sypialni piękny, skromny kącik do odpoczynku i piękny kącik biurowy - ale go pokażę Wam za jakiś czas.
Jeśli chodzi o łóżko i stoliki nocne - one są ze sklepu VOX. I są to meble naprawdę zajebiście funkcjonalne. W łóżku mam ogrom, dosłownie ogrom wszystkiego, co bez łóżka hm... nie wiem gdzie by się to podziało! Mam tam koce, albumy, pudełka od sprzętów, pamiątki. Pojemność tego łóżka naprawdę nie zna granic :D Stoliki nocne też mają fajne bajery, bo poza dwoma szufladami, mają listwę funkcyjną, a w niej miejsce na wazonik, ramkę do zdjęć, miejsce do ładowania telefonu. Podnosząc listwę do góry, można wsadzić do środka listwę elektryczną żeby mieć schowane jakieś źródło prądu. Przyborniki kompletuje się wedle własnego uznania - ja wybrałam wazonik, ramkę i miejsce do ładowania telefonu, ale obecnie tego nie używam.
I na koniec chciałabym wspomnieć o ostatniej rzeczy, która służy mi od dwóch lat i jest to absolutny must have każdej osoby, która ceni sobie zdrowie, wygodę i ekologię. Mowa o... materacu. Jest to materac ekologiczny Plantpur, model natural. Wierzcie mi... dopiero kiedy człowiek przerzuci się ze spania na zwykłym materacu, na materac tego typu - dostrzeże kolosalną różnicę. To jest jak przesiadka z malucha do Ferrari. Materac jak widzie jest naprawdę gruby, wysoki. Składa się z dwóch warstw. Pierwsza, górna to termoelastyczna pianka Visco, która zawiera do 50% olejów roślinnych. Dolna warstwa to pianka poliuretanowa z dodatkiem oleju kokosowego. Pierwsza warstwa charakteryzuje się odpornością na odkształcenia i zapewnia prawidłowe ułożenie ciała podczas snu. Poprawia też krążenie krwi. Druga warstwa zapewnia wygodę i komfort.
Materac mam od dwóch lat i bardzo łatwo utrzymuje mi się go w czystości. Wystarczy odpiąć przyszyty zamkiem materac nawierzchniowy i wrzucić go do pralki. Z materacem nie dzieje się kompletnie nic. Nie ma na nim żadnych wgnieceń, nie zmienia się struktura. Wszystko w dalszym ciągu jest w stanie idealnym. Niedawno sprzedawałam identyczny materacyk Poli, tylko że w mniejszym rozmiarze.
Ufff... to chyba na tyle. Bo tak co chwilę coś wpada mi do głowy, że warto o tym wspomnieć. Ale raczej nie ma już o czym wspominać. Wszystko Wam opisałam :) Jestem ciekawa jak Wam się podoba obecny stan sypialni? Dla zobrazowania zmian, wrzucam Wam małe porównanie:
PRZED:
PO:
To miejsce jest totalnie moje. Zależało mi na naturze, na ekologii. Na prostocie i cieple. To wnętrze takie własnie jest. Uwielbiam je! Kocham całym swoim sercem. Tak naprawdę do pełni szczęścia brakuje właśnie tych żaluzji, lampy i jakiegoś dywanika. Ale... wszystko w swoim czasie. Cieszę się, że udało mi się osiągnąć taki efekt za pomocą dosłownie kilku zmian.
Ściskam i całuję, A.
Jak w dzisiejszym świecie zatrzymać się, wziąć oddech? Jak przestać zamartwiać się o przyszłość, rozpamiętywać przeszłość? Jak przestać, skoro życie niejako to od nas wymusza? W ostatnim czasie wiele mówi się o idei #slowlife. Wielu z nas kojarzy to z wolnym niespiesznym życiem, leniwymi porankami, spokojną drogą do pracy... sielanką z dziećmi, wielogodzinną zabawą niezmąconą obowiązkami. A tu wcale nie chodzi o taką idealną wizję i tryb SLOW na każdym etapie naszej codzienności. No bo nie oszukujmy się - to nie jest możliwe! Chyba, że dorobiłeś się milionów i jesteś na emeryturze. Wtedy możesz żyć naprawdę slow. Ale większość z nas to ludzie, którzy codziennie pracują, wychowują dzieci, pną się po szczeblach kariery, stale rozwijają, mają na głowie multum rachunków i spraw do ogarnięcia.
I właśnie dlatego, że przyszło nam żyć w czasach chaosu i pośpiechu - musimy uruchomić w sobie takie przyciski jak: STOP oraz ZWOLNIJ a także... ZAUWAŻ. Bo slow life to nie jest ta idealna wizja niespiesznego życia. Slow life to uważność. To umiejętność dopasowania się do zewnętrznych warunków i nie jechania na autopilocie. To umiejętność zauważenia siebie i swoich myśli, kiedy wszystko wkoło zdaje się być w przyspieszeniu. To poprowadzenie swojego życia tak, by ten pośpiech nie przygniótł nas swoim ciężarem, ale byśmy my sami nadawali mu tempo.
Większość z nas żyje z dnia na dzień, skupiając się nadmiernie na przyszłości, na tym co będzie. Wielu z nas jedną nogą tkwi też w przeszłości - żal, rozgoryczenie, poczucie niesprawiedliwości. Nie zagojone rany, które ciągle krwawią, bo stale je rozdrapujemy. I tak umyka nam dzień za dniem. Wczoraj już dawno minęło, jutro nigdy nie nadchodzi. Człowiek, który żyje w taki sposób, nie żyje wcale. On jest zawieszony pomiędzy dwoma światami - i co najgorsze: żaden z tych światów nie istnieje. Nie ma już żadnego WCZORAJ, ani nie ma żadnego JUTRO. Jest tylko dzisiaj. TU i TERAZ, na którym wciąż mało z nas umie się skupić. TERAZ? Czym jest dla Ciebie ta właśnie chwila? Niczym. Większość z nas tak zachłannie dąży do lepszej przyszłości i lepszych czasów, że zapomina żyć naprawdę. W efekcie, nie zacznie żyć nigdy. Bo jeśli nie umiesz żyć tu i teraz, to nie będziesz tego umiał nawet kiedy zrealizujesz swoje cele, po które tak biegniesz. Bo jak już je zrealizujesz, to chwilowa euforia minie. Wymyślisz sobie pięć kolejnych celów, a radość z życia znów odłożysz na później. Ludzie uzależniają swój sens życia od tego, w jakim kierunku biegną.
Czy to znaczy, że nie masz do niczego dążyć?
Że nie masz stawiać sobie celów, nie masz o niczym marzyć? W żadnym wypadku! Cele, marzenia, rozwój - to jest coś co sprawia, że osiągamy sukcesy, że stale mamy otwarty umysł, nie jesteśmy zamknięci na nowe. Tylko ta droga do celu, nie może przysłaniać nam chwili obecnej. Można iść po swoje, ale znacznie lepiej będzie się po to szło, jeśli będziemy umieli zatracić się w chwili obecnej. Która z dróg wydaje Ci się lepsza? Ta, w której idzie do celu idzie się zaślepionym tymże celem i nie zauważa się żadnych pięknych widoków po drodze? Nic się nie dzieje? I nagle okazuje się, że dla celu straciłaś 5 lub 10 lat swojego życia? Czy może lepsza jest ta droga, w której idziesz do celu, ale zauważasz wszystko co mijasz. Delektujesz się tym, doceniasz. Umiesz przystanąć, zrobić sobie przerwę. A po drodze przydarza Ci się mnóstwo wspaniałych rzeczy. Oczywiście, że ta druga. Bo w tej drugiej nic nie tracisz. W tej pierwszej... tracisz życie.
Zatem jak umieć się zatrzymać i doceniać chwilę obecną?
Trzeba nad sobą pracować. Trzeba zacząć od małych kroków. Na przykład od tego, że nie wyjedziemy z parkingu na autopilocie, tylko usiądziemy z tyłkiem na siedzeniu i pomyślimy sobie: jak zajebiście mieć auto... jak zajebiście móc dojechać nim bezpiecznie do pracy. Kiedyś o tym aucie marzyłeś, prawda? A teraz jeżdżenie nim jest dla Ciebie tak proste i automatyczne jak oddychanie. Włącz piosenkę, zacznij śpiewać. Na czerwonym świetle uśmiechnij się do ludzi w autach obok. TERAZ - tylko teraz żyjesz, tylko w tej chwili. Dlaczego masz ją zmarnować na automatyczny tryb, w którym niczego nie zauważasz, niczego nie doświadczasz?
Idź do pracy, zrób coś inaczej niż zwykle. Przypatrz się czemuś, na co nie zwracałeś uwagi. Porozmawiaj z kimś, zapytaj o jego dzień, samopoczucie. Na lunchu delektuj się każdym kęsem, nie rób tego automatycznie. Wybierz inną drogę do domu. Zrób inną niż dotychczas kolację. Przestań siedzieć myślami ciągle w pracy. JARAJ się tym, że tu i teraz żyjesz. Pocałuj ukochaną, włącz muzykę na full i zacznij tańczyć z dzieckiem. I ciesz się tym. Ciesz się jak idiota. Ciesz się tak, jakbyś przez 10 lat chorował i właśnie się dowiedział, że doznałeś magicznego uzdrowienia. Człowieku! Masz się czym cieszyć, naprawdę. Żyjesz, chodzisz, oddychasz, widzisz. Przeszłość? Ona już odeszła, nie wróci! Przyszłość? Nadejdzie! I będzie dobra taka jaka będzie. Jeśli tylko będziesz umiał dobrze żyć właśnie w tym momencie, w którym teraz żyjesz - Twoja przyszłość zawsze będzie dobra. Nie będzie bezproblemowa, ale będzie dobra taka jaka będzie, bo będzie Twoja!
Rób sobie przerwy w życiu. 10 minut sam na sam. Tylko Ty i Twój oddech. Zamknij oczy, skup się na tym jak oddychasz. Wdech, wydech. Zauważaj swoje myśli, przypatruj się im i pozwól im odejść. Po 10 minutach będziesz zaskoczony jak całe napięcie i niespokojne myśli, po prostu odeszły.
Doceniaj chwilę obecną. Zauważaj co właśnie robisz, co mówisz, o czym myślisz. Zacznij się przyglądać sobie i światu. Wierz mi - dostrzeżesz rzeczy, których nie widziałeś nigdy. Mimo, że mijałeś je codziennie.
Dostrzegaj ludzi. Pomagaj im, mów do nich, bądź dobry. Nie bądź głuchy na czyjeś wołanie o pomoc. Umiej wyciągnąć rękę. Miej otwarte serce.
Codziennie dziękuj. Za to, co się dzisiaj dobrego wydarzyło. Za uśmiech nieznajomej, za zielone światło, za dobrą wiadomość, za pyszny obiad.
Dbaj o siebie. Chore i zaniedbane ciało, to chory i zaniedbany umysł - i na odwrót. Dbaj o swój sen, o zdrowe pożywienie, o balans. Dbaj o swoje myśli. Twoje myśli kreują Twoje życie. Jeśli są pełne chaosu, niepokoju i złości - całe Twoje życie takie będzie. Ruszaj się, spędzaj czas na świeżym powietrzu. Zamiast gapić się w telewizor godzinami, poćwicz, poskacz, potańcz! Odłóż telefon na 2 godziny przed snem i nie łap go od razu, kiedy obudzisz się rano.
Ufaj. Ufaj temu, że Twoja przyszłość jest jasna i dobra.
Nakręcaj się pozytywami. Czytaj pozytywne książki, otaczaj się ludźmi z dobrą energią. Nie obgaduj, nie krytykuj, nie oceniaj. Nie karm się złymi wiadomościami, nie czytaj dyskusji w internecie. Nie obserwuj kont, które Cię irytują.
Ogranicz bodźce z zewnątrz. Wyłącz powiadomienia na telefonie. Ja nie mam ich żadnych! Przestań obsesyjnie wchodzić na media społecznościowe. Zamiast trzecich wiadomości, posłuchaj mądrego podcastu albo fajnej piosenki.
Pracuj nad sobą. Codziennie i wytrwale. Rozprawiaj się ze swoimi problemami, a jeśli nie umiesz poradzić sobie sama - idź na psychoterapię. To najlepsze co człowiek może zrobić dla swojego rozwoju.
Bądź świadomy. Tego co robisz, co mówisz, jakie wybory podejmujesz. Bądź świadoma tego o czym myślisz, jak się czujesz. Słuchaj siebie, swojego ciała. Dostrzegaj znaki, które daje Ci świat.
Przestań usprawiedliwiać się brakiem kasy. Najważniejsze rzeczy w życiu są za darmo. Nie potrzebujesz pieniędzy do tego, żeby wyjść na spacer, pograć z dziećmi w piłkę czy zostawić ukochanemu liścik z napisem: Kocham Cię.
PRZYGLĄDAJ SIĘ ŻYCIU. Po prostu.
Temu co się dzieje wokół Ciebie. Pobudź wszystkie swoje zmysły. Poczuj zapachy (tylko nie w autobusie latem), dotykaj, słuchaj, smakuj. Życie ma smak tylko wtedy, jeśli potrafisz rozkoszować się chwilą obecną.
SHIT HAPPENS
I na koniec muszę, po prostu muszę to dodać, bo uważam że w tym całym mówieniu o tworzeniu dobrego życia o życiu tu i teraz, zbyt mało mówi się o tym, że ... shit happens. Szambo będzie co jakiś czas wybijać, nie ważne jak pięknie i uważnie będziesz żyć. I to jest jak najbardziej OK! Emocje takie jak smutek, złość - to wszystko będzie Was dotykać tak czy siak. Ale Wasze życie nabierze zupełnie innej jakości, jeśli nauczycie się te emocje rozumieć i je totalnie akceptować. Że jak jest mi teraz źle i chujowo, to to jest ok i mam prawo tak się czuć. A jeśli jakiś problem i emocje z nim związane przychodzą do nas zbyt często, to znaczy, że coś w życiu musimy przepracować. I jeśli nie umiemy sami, to z kimś! I to też jest OK!
W swoim krótkim życiu topiłam się już w niejednym szambie i z doświadczenia wiem, że można z siebie zmyć cały jego zapach i nauczyć się żyć inaczej. Szamba wybierałam sobie regularnie większe i mniejsze i mam wrażenie, że na własne życzenie się w nich podtapiałam. Dziś wiem, że można inaczej. Po wielu latach pracy nad sobą, analizowania swoich problemów, wdrażania w codzienność krok po kroku nowych nawyków - wstawanie rano jest dla mnie teraz najlepszą porą dnia, bo wstaje i jak idiotka, nie mogę przestać się cieszyć, że oto nadchodzi nowy dzień i ciekawe co mnie dzisiaj dobrego czeka. Żyję tu i teraz. Nie zawsze, ale w przeważającej ilości dni. Dostrzegam to co we mnie i wokół mnie. Autopilota zostawiam sobie na kryzysowe sytuacje, kiedy jedyne o czym myślę, to żeby przetrwać.
I wiecie co? Kiedy poczujecie na własnej skórze jakość uważnego życia... nie będziecie chcieli już żyć inaczej. Ale pamiętajcie o jednym - jeśli przez kilkadziesiąt lat jechaliście na autopilocie, to nie zmienicie tego ot tak, na pstryknięcie palcem. Będzie to wymagało Waszej konsekwentnej i wytrwałej pracy nad samym sobą. Momentami będzie ciężko. Ale obiecuję - będzie warto.
Dobrego życia.
A.
Nie znam się na dekoracji wnętrz, na aranżacji. Nie umiem za bardzo w dodatki, w ustawianie wszystkiego tak, żeby to miało ręce i nogi. Ale odkąd mam własne mieszkanie, kombinuję, przestawiam i robię wszystko tak, by efekt końcowy zadowalał mnie samą. Nie kieruję się tym co modne, wybieram raczej to, z czym ja czuję się dobrze i co mi się podoba. W moim domu nie panuje jeden określony styl. Znajdziecie tu zarówno elementy glamour jak i skandynawskie czy nowoczesne. Totalny misz-masz, który jest totalnie mój.
W tym roku, dostałam propozycję współpracy przy promocji świątecznych ozdób marki własnej Auchan czyli Actuel. Sklep Auchan uwielbiam odkąd mieszkam w Warszawie. Wychodzę z niego zawsze i ze spożywką i z dodatkami do domu i z ubraniami dla Polduna. Miałam jak zwykle wolną rękę w tworzeniu kampanii reklamowej. Od razu kiedy przeczytałam, co mam zareklamować, wpadłam na pomysł, żeby zrobić już teraz świąteczny klimat w salonie i w taki sposób pokazać produkty. Pojechałam z Poldunem do auchan i... wyszłam po trzech godzinach :D Cuda, cuda i jeszcze raz cuda. Wybór? Ogromny. Wszystkiego multum w każdym kolorze i co najważniejsze, wszystko było poukładane właśnie kolorystycznie. Piękne poduchy, stroiki, świece, bombki. W sumie nie wiedziałam czego się spodziewać, ale jak sami widzieliście na stories, to wszystko wyglądało przepięknie!
Miałam naprawdę nie małe wyzwanie. Nie chciałam iść na ilość, ale na jakość. Wybrać kilka perełek, kilka detali. Pokazać Wam, że nie trzeba kupować miliona ozdób, żeby nadać świąteczny klimat naszym wnętrzom. Że można wydać mało kasy, kupić kilka elementów - a mimo wszystko osiągnąć cudowny efekt. I wiecie co? Jestem z siebie cholernie dumna :D Po powrocie ze sklepu wysprzątałam salon, poustawiałam wszystko i nie mogłam się napatrzeć! Jest pięknie i bardzo bardzo chcę Wam już to wszyściutko pokazać!
KĄCIK WYPOCZYNKOWY
Kącik wypoczynkowy w salonie wzbogaciłam o dwie cudowne poduchy. Trochę ryzykowałam, bo to dwa totalne różne wzory, ale pasują do siebie idealnie! Na stoliczku zmieniłam całkowicie wystrój tacy i postawiłam na niej trzy choineczki na drewnianych podstawkach. Są mega tanie ( ok. 2/3 zł) jest dużo różnych kolorów, różne wielkości - a sami zobaczcie jaki robią efekt! Zdecydowałam się też na dwa malutkie talerzyki w kształcie gwiazd - po świętach będą świetne np. na stolik nocny na biżuterię, którą zdejmuję do snu. Na tacy stoi też piękna szklana kula, którą wybrała Pola i świeczka z drewnianym wieczkiem. Wygląda to naprawdę ślicznie :)
KĄCIK RTV
Ten kąt podoba mi się najbardziej. No jestem po prostu zakochana :) W rogu postawiłam tego pięknego aniołka. Słuchajcie... on kosztował 50 zł, a tego typu rzeczy w sklepach są nawet po 200! To jest absolutnie najlepsza rzecz jaką z Polą upolowałyśmy i nie wyobrażam sobie bez niej tej aranżacji. Ten aniołek jest przesłodki! Na szafce postawiłam granatowy świecznik i znów... skąd ten granat? Nie wiem, ale czułam, że jakimś cudem będzie to pasowało. I pasuje :D Do tego świeca z motywem złota - a przecież w salonie są srebrne dodatki. Można? Pewnie, że można :D Przy drewnianym napisie wylądował ptaszek, którego wybrała Polcia na samym początku zakupów. Na dole również ustawiony jej łup czyli świeczki-bałwanki. Raaany, uwielbiam ten kąt! Nie mogę się doczekać wieczorów z netflixem mając przed oczami właśnie ten ciepły, przytulny kącik.
KĄCIK W KUCHNI
Kuchnia jest dla mnie częścią mojego salonu, więc i ona wymagała odpowiedniej oprawy. Tutaj miałam zagwozdkę. Wiedziałam na pewno, że chcę poszukać jakiegoś pięknego stroiku na środek stołu. No i dorwałam. Ładny, subtelny, nie kiczowaty. Prezentuje się naprawdę cudnie! Z kolei na blacie postawiłam drewnianą, ledową choinkę i puszkę z ciastkami. W auchan jest masa różnych słodkości właśnie w takich ładnych puszkach. Warto kupić właśnie ze względu na puszkę - będziecie mieć ją na zawsze i możecie co roku wsadzać do niej np. własnoręcznie zrobione pierniczki. No i to super opcja na prezent. Mojej mamie tak się spodobała ta puszka, że chyba przejdę się po jeszcze jedną :D
Jeszcze dwa detale... kupiłam rękawicę do piekarnika i ręczniczek, który przewiesiłam na rączce od piekarnika. Takie niby nic, a jednak nadaje mega świątecznego klimatu. Że jak się patrzy z drugiego końca salonu, to to widać i rzuca się w oczy. Drobne elementy, a nadają takiego klimatu!
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdemu przypadnie to wnętrze i te dodatki do gustu, to jest normalne. Jesteśmy różni i podobają nam się różne rzeczy. Dla mnie efekt jest cudowny. Moim celem było znalezienie subtelnych, fajnych dodatków i stworzenie świątecznego klimatu w domu, który nie będzie dla mnie zajeżdżał kiczem i tandetą. Chciałam żeby było delikatnie, żeby kolory były stonowane, ale żeby było ciepło i klimatycznie. I wydaje mi się, że tak jest. Ja naprawdę wyjdę teraz na głupią, ale mi się ten efekt tak podoba, że nie mam w ogóle ochoty wychodzić z salonu :D Jest magia, jest klimat. Jeszcze tylko świąteczne piosenki w tle, zapach pierniczków, choinka i migoczące lampki. To będą piękne święta! I choć atmosferę i dom tworzą ludzie... to zdecydowanie dodatki pozwalają pokolorować tą atmosferę jeszcze bardziej! I jak widać - nie trzeba ich wcale bardzo dużo i nie muszą one oznaczać wizerunku mikołaja czy elfów. Świąteczny klimat można nadać na wiele różnych sposobów - i każdy powinien zrobić to po swojemu :)
Medytacja to dla mnie nic innego jak celebracja ciszy, skupienie na swoim oddechu. Tylko podczas ciszy, możemy usłyszeć samego siebie, możemy usłyszeć swoje prawdziwe potrzeby. Medytacja daje nam wgląd w swoją duszę, w swoje myśli. Medytacja nie jest wbrew pozorem stanem bez myśli. Jest stanem, w którym tym myślom możemy się bezkrytycznie i spokojnie przyjrzeć. Jesteśmy bezstronnym obserwatorem, który podczas medytacji poznaje lepiej samego siebie i w końcu może usłyszeć swój wewnętrzny głos, który tak często jest tłumiony przez chaos z zewnątrz. Ciężko jest usłyszeć siebie, kiedy stale ładujemy się bodźcami zewnętrznymi, stale znajdujemy sobie zajęcia, stale COŚ robimy, stale o czymś mówimy, stale kogoś słuchamy, stale gdzieś biegniemy.
Boimy się ciszy, bo boimy się usłyszeć samego siebie. Boimy się ciszy, bo nagle się okazuje, że na wierzch może wyjść nasz krzyk rozpaczy, który kiedy stale jesteśmy czymś zajęci - jest zagłuszany. Po co więc medytować? Po to, by usłyszeć siebie, ale też po to, by nauczyć się ten swój głos akceptować i go nie oceniać. Mamy być tylko obserwatorami.
Medytacja to dla mnie przede wszystkim najcudowniejsza forma relaksu. Nawet jeśli ciężko mi zapanować nad myślami, to po 10 minutach medytacji ( takie moje minimum) mój oddech jest totalnie uspokojony, ale zachodzi też wielka zmiana we mnie. Jestem spokojna, wyciszona, pozytywnie nastawiona do wszystkich wyzwań i codzienności. A co najważniejsze - kiedy praktykuję codziennie, ten stan spokoju permanentnie się utrzymuje i wpływa pozytywnie na wszystko. Na relacje z innymi ludźmi, na moją pracę. To jest niesamowite!
Medytacja otwiera nam umysł, ale jednocześnie oczyszcza go. Czytając wywiady z ludźmi sukcesu, z kobietami biznesu, czy po prostu ze szczęśliwymi ludźmi - większość z nich mówiła o praktyce medytacji. Pomyślałam kiedyś, że musi coś w tym być. Czy tacy ludzie dzięki medytacjom, są bardziej skuteczni, bardziej zmotywowani, bardziej spokojni? A może po prostu mają bardziej otwarty umysł? Chciałam przekonać się o tym na własnej skórze i medytowałam, ale... niezbyt regularnie. A jak wiemy - kluczem do sukcesu na jakiejkolwiek płaszczyźnie - czy to np. bieganie, czy nauka angielskiego, czy właśnie medytacja - jest systematyczność i regularność. Nic nie da nam owoców, jeśli będziemy to robić "od czasu do czasu".
Regularnie zaczęłam medytować, kiedy natrafiłam na snap jakiegoś zagranicznego twórcy, na którym napisał, że medytował 11 dni z rzędu i to co może powiedzieć to tyle, że to jest niesamowite jak bardzo wpłynęło to na postrzeganie świata, życia. I to mnie tak zmotywowało, że postanowiłam sama zobaczyć, jak to jest medytować codziennie.
Nie powinniśmy co prawda myśleć o medytacji jako o technice, która da nam korzyści, ale nie będę ukrywać, że było to dla mnie na początku dobrą motywacją. Z dnia na dzień jednak, robiłam to coraz bardziej dla samego medytowania, niż dla osiągnięcia jakiegoś celu. Ale gdyby już się skupić na tych korzyściach to medytacja pozwala nam przede wszystkim:
Tak jak wspominałam na początku wpisu. Zbyt dużo czasu tracimy na zastanawianie się jak to robić, zamiast po prostu usiąść i... to zrobić :) Ja medytację zaczęłam od tego, że po prostu usiadłam na macie ( ale możesz na łóżku, na krześle gdziekolwiek) i odpaliłam sobie na YT medytację prowadzoną przez Gosię Mostowską. Usiadłam po turecku, zamknęłam oczy, wyprostowałam kręgosłup, położyłam ręce na kolanach łącząc kciuk z palcem wskazującym. Przez ok. 10 minut świadomie oddychałam, słuchałam Gosi i... medytowałam. Medytacje prowadzone to najlepszy sposób, żeby zacząć. Dopiero od niedawna próbuję medytować przy cichych dźwiękach gongów, sam na sam ze sobą, bez niczyjego głosu.
Na początek, możesz zacząć, od 3 albo 5 minut. To już będzie coś. Rzucanie się od razu na 15 minutowe sesje może skończyć się frustracją i zniechęceniem. Dlatego tak jak w wszystkim, najlepiej zastosować metodę małych kroków.
Podczas medytacji możesz leżeć nawet w łóżku, ale z doświadczenia wiem, że lepiej wejść w ten stan właśnie siedząc - ja w łóżku zasypiam :D Zalecaną pozycją jest właśnie pozycja siedząca, ale nie jest to warunek konieczny.
Moja praktyka jest następująca:
I to jest zupełnie normalnie. Myśli będą pojawiać się co chwilę. I wiecie jaki popełniałam błąd na początku mojej drogi z medytacją? Walczyłam z nimi i efekt był taki, że... cała medytacja była dla mnie jedną wielką walką. Kiedy odkryłam, że tak naprawdę te myśli trzeba zaakceptować i pozwolić im odejść - odkryłam pięknego medytacji.
Kiedy zauważysz, że Twoją głową zaczynają nachodzić myśli - przyjrzyj się im, dosłownie. Jeśli ja zaczynam myśleć powiedzmy o tych bułkach i to zauważam - to obrazuję je sobie w głowie, myślę "ok"... widzę je. I pozwalam tym myślom odejść. To również sobie obrazuję. Każdą myśl wyobrażam sobie jako obrazek np. w chmurce, czy po prostu kwadratowy obrazek i puszczam go, dosłownie widzę jak odlatuje daleko daleko, jest coraz mniejszy aż w końcu totalnie znika z punktu widzenia. I wtedy wracam na spokojnie do oddechu. To może brzmieć głupio, ale serio spróbujcie tego i zobaczycie o co chodzi.
Czyli w skrócie - nie walczymy z myślami. Zauważamy je, akceptujemy, pozwalamy im odejść i ponownie skupiamy się na oddechu. Wdech, wydech, wdech, wydech.
Medytację kończę unosząc na wdechu ręce do góry, i z wydechem umieszczając je złożone jak do modlitwy, na wysokości serca. Dziękuje sobie za medytację i pomału zaczynam wychodzić ze stanu medytacji, poruszając palcami dłoni, stóp. Na końcu otwieram oczy :)
No... muszę Cię przed tym ostrzec. Reakcje podczas medytacji są różne. Będąc sam na sam ze sobą, ciszą i swoimi myślami, tak jak już mówiłam - możemy w końcu usłyszeć siebie. I to nie zawsze będzie przyjemne. Kilka razy podczas medytacji się popłakałam, ale było to w efekcie niezwykle oczyszczające. Wiele razy zdałam sobie podczas medytacji sprawę z rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Wiele razy dotarł do mnie głos, którego wolałabym nie słyszeć. Tylko, że... to niedopuszczanie do siebie swojego głosu, a czasem krzyku jest jak zamiatanie problemów pod dywan. One wciąż tam są i mało tego... nawarstwiają się. One nie znikają.
Kiedy tylko chcesz, kiedy tylko masz czas i warunki ( cisza, spokój). Ważne, by robić to regularnie. Dla mnie najlepszym obecnie "schematem" jest praktyka i rano i wieczorem. Poranna praktyka, pozwala dobrze nastroić się już na samym początku dnia. Mamy wtedy więcej spokoju, jesteśmy bardziej odporni na stres i kryzysowe sytuacje, które zadzieją się w ciągu dnia. Z kolei praktyka wieczorna, pozwala mi zmyć z siebie cały pęd i stres z całego dnia. Pozwala mi się wyciszyć po całym dniu bodźców, hałasów, kontaktów, wydarzeń. Pozwala mi też dostrzec dobre rzeczy, które się wydarzyły i spojrzeć przychylniej na te gorsze sytuacje. Zapewniam Was, że położenie się spać po sesji medytacji będzie dla Was czymś absolutnie wyjątkowym, jeśli do tej pory zasypialiście po godzinnym patrzeniu się w telewizor albo telefon. Komfort psychiczny i fizyczny w tych dwóch sytuacjach to niebo a ziemia. Własnie z tego powodu tak bardzo pilnuję wieczorami bycia offline i oddaję się swoim rytuałom.
Dzięki medytacji, zaczęłam odkrywać swój prawdziwy potencjał. Zaczęłam bardziej skupiać się na tu i teraz, porzucając ciągłe rozmyślanie o przeszłości i przyszłości. Nadal upadam, nadal się potykam i mam słabsze dni. Ale medytacja stała się dla mnie czymś, co robię z wielką przyjemnością. Jestem dopiero na początku tej drogi, ale już wiem i jestem pewna, że dalej chcę nią kroczyć i chcę wejść w ten świat jeszcze głębiej.
Na koniec mam dla Was coś naprawdę świetnego. Będzie to dla Was ( mam nadzieję) codzienną motywacją i pomoże Wam w praktykowaniu medytacji w miarę regularnie. Możesz zacząć kiedy tylko chcesz. Możesz dołączyć kiedy tylko chcesz. Fajnie, jeśli po prostu zaczniesz! :)
Poprosiłam Martę z TomiTobi, żeby przygotowała dla nas wszystkich tabelkę, w której będziecie odhaczać dni, w których medytowałyście. Nie ma tutaj dni kalendarzowych, dni tygodnia. Są tylko numery od 1 do 30. To wy decydujecie kiedy przypadnie 1 dzień, ale pamiętajcie, że tych 30 numerków, to ciąg 30 dni, jeden po drugim!
Większa tabelkę możecie wydrukować i ona jest tylko dla Was. Druga tabelka, będzie udostępniona na moim stories i będziecie mogły sobie zrobić jej screen, i wrzucać codziennie na stories z ptaszkami bądź krzyżykami - zależnie czy zaliczycie w dany dzień medytację, czy nie.
Pamiętajcie, żeby oznaczyć mnie na stories jeśli będziecie wrzucać tabelkę! :) Nie jest to żaden konkurs, ale tylko wtedy będę mogła to zobaczyć i pokazać u siebie, a tym samym zmotywować innych. Moim celem jest zmotywowanie Was do regularnego medytowania. Chcę, żebyście na własnej skórze przekonały się, jak zmieni się Wasze nastawienie po 30 dniach medytacji. A wierzcie mi - zmieni się bardzo!
Tabelkę do druku, możecie pobrać TUTAJ . Jest naprawdę piękna, zobaczcie same!
Na koniec, chciałam podziękować trzem osobom, dzięki którym ten wpis w ogóle powstał:
Na koniec, podrzucam Wam również linki do filmików na YT, przy których najchętniej medytuję:
Wpiszcie sobie na YT, medytacja i ... wybierzcie to, co dla Was najlepsze. Zacznijcie od medytacji prowadzonych, a potem próbujcie medytacji przy muzyce... jest też świetna aplikacja na telefon i nazywa się Insight Timer. Jest płatna i koszt na cały rok to coś około 270 zł - ja póki co testuję sobie wersję próbną 7 dniową i to dopiero od wczoraj, ale chyba zainwestuję. Macie tam setki medytacji, sami wybieracie jaki czas preferujecie. Aplikacja zaznacza Wam każdy dzień, w którym będzie medytować. Są medytacje dla dzieci, medytacje na sen, na stres. Ale póki co nie powiem Wam o tym jakoś super wyczerpująco, bo sama badam temat, także będę dawała znać jak mi idzie z tą apką. Ale serio, na dobry początek nie ma sensu inwestować. YT jest wystarczający :)
To jak? Dołączycie do mojego teamu i spróbujecie medytacji na własnej skórze? Trzymam za Was kciuki i czekam przede wszystkim na opis Waszych wrażeń. Jestem ciekawa, czy którejś z Was, uda się zaliczyć medytację 30 dni z rzędu i jakie będziecie mieć po tym odczucia.
Mam nadzieję, że wpis Wam się przyda. Nawet jeśli nie na obecny czas, to na czas... który będzie dla Was idealny :)
Ściskam ciepło,
Mamala :*
Dobre filmy na wieczór to główny powód, dzięki któremu nie jesteśmy przeciwnikami telewizji, wręcz przeciwnie. Uważam, że każdy swój rozum ma i potrafi rozsądnie wybierać kanały telewizyjne. Nie oglądamy od rana do nocy TVN24 czy innych ogłupiających stacji, które niby mają nas informować, a jednak robią wodę z mózgu, sprytnie sugerując nam w jaki sposób mamy myśleć i postrzegać świat.
Lubię po całym dniu usiąść wygodnie na kanapie i lubię obejrzeć dobry film, który nawet jeśli trzyma w napięciu - to odrywa od szarej rzeczywistości. Nagrywam to co najfajniejsze, by móc oglądać to kiedy tylko zechcę Mam listę ulubionych filmów, które mogłabym oglądać w kółko.
Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić 10 filmów idealnych na piątkowy wieczór - takich, które są warte obejrzenia, mają fajną fabułę, nie nudzą i nie sprawiają, że drapiemy się po głowie, myśląc : czemu ja to właściwie oglądam?! Dobre filmy na wieczór są ... dobre na wszystko. Podczas ich oglądania nie myślimy o problemach, nie analizujemy, zapominamy o ciężkim dniu, który jest już właściwie za nami.
Co prawda gusta filmowe są tak różne, że logiczne iż nie dogodzi się każdemu. Nie raz już spotkałam się z sytuacją, kiedy film absolutnie dla mnie mistrzowski, był dla kogoś totalnym kiczem. W większości jednak wynika to z niezrozumienia przekazu - łatwo więc krytykować coś, z czego nic nie wynieśliśmy, bo nie zajrzeliśmy "głębiej". Jeśli chodzi o rodzaj filmów, to i tutaj stawiam na absolutny misz-masz. Czasem lubię dobry, psychologiczny scenariusz, który zmusza do myślenia... a czasem mam ochotę po prostu się pośmiać, bez zbędnego domyślania się o co chodzi, bez napięcia, na totalnym luzie.
Jestem ciekawa czy widzieliście wszystkie filmy z poniższej listy... dobrze dobrane filmy na wieczór, będą nadawać się nie tylko na piątkowe lenistwo, ale na... każdy wieczór! ;) Sprawdźmy!
Mój number one. Jest nagrany na dekoderze od jakiś dwóch lat, a oglądany przeze mnie już jakieś ... kilkadziesiąt razy ;) Dialogi, mimika aktorów, mega śmieszne scenki - rzadko śmieję się w głos, ale na tym filmie śmiechem wybucham ZAWSZE co kilka minut. Nie znudzi mi się chyba nigdy... film opowiada o ... rodzince! :) Wszystko byłoby fajnie, tylko, że... rodzina nie jest prawdziwą rodziną, a udaje ją tylko po to, by przemycić z Meksyku "trochę" trawki... ile konkretnie i jak to się skończy - no cóż, tego dowiecie się już z filmu. Jest na prawdę GENIALNY!
Tutaj z kolei pozycja dająca mocno do myślenia. Po filmie następuje tak zwane przewartościowanie swojego życia. Łzy gwarantowane. To co oprócz docenienia własnego życia możemy wynieść z tego filmu, to przede wszystkim nie trzymanie się schematów oraz wyzbycie się z siebie wiecznego oceniania innych po wyglądzie. Bo nie zawsze koleś z jointem, który czasem bierze udział w bójkach, musi być od razu złym człowiekiem... Jeśli jesteście w nastroju na takie kino, to z pewnością nie pożałujecie.
Jeśli filmy na wieczór kojarzą Wam się z filmami o spokojnej acz wciągającej fabule to ta pozycja będzie idealna. To jeden z tych filmów, na który trafiłam przypadkiem w TV i od pierwszych sekund wiedziałam, że z takimi ujęciami i z takim aktorem jak Tom Hanks, film musi być naprawdę dobry. Obejrzałam wciągnięta do samego końca... raz, drugi i trzeci! Film opowiada o turyście, który lecąc do Ameryki dowiaduje się, że w jego ojczyźnie doszło do zamachu stanu, a to oznacza, że... turysta zostaje "uwięziony" na lotnisku. I to tam zaczyna rozgrywać się jego życia, a nawet... romans. Niezwykle wciągający film !
Byłam na premierze tego filmu w kinie, ale obejrzałam go ponownie jakiś czas temu na komputerze. Gdyby ktoś rzucił mi hasłami: mafia, gangsterka, a wszystko to dziejące się w latach 50 w Londynie - zrezygnowałabym. Bo nie lubię filmów wzorowanych na tamte lata, opowiadających o gangsterce. Ale ten film jest inny. W specyficzny sposób pokazuje życie na krawędzi... Pokazuje świat i bogactwo o jakim marzy wielu z nas, a jednocześnie pokazuje jakie niesie to ze sobą konsekwencje. Koniec dość wstrząsający, tutaj człowiek również może zdać sobie sprawę z tego, że czasem lepiej mieć mniej, niż pakować się w niebezpieczne sfery. Chciałam też dodać, że rzadko kiedy zachwycam się jakimś facetem, ale tutaj Tom Hardy po prostu mnie zauroczył... ten normalny ;) Bo Tom odgrywa w tym filmie rolę oby dwóch bliźniaków. Film oparty na faktach, opowiada historię braci Kray, którzy w latach 50 terroryzowali Londyn.
Na ten film trafiłam przypadkiem, kiedy odwiedziłam dom rodzinny. Obejrzałam go wtedy zaledwie kilka minut, w dodatku od połowy. Tato coś mi o nim wtedy opowiadał, bo oglądał go dzień wcześniej - choć zazwyczaj jego filmowy gust nie był dla mnie imponujący, tak tym razem w jego opowieści było coś intrygującego. Kilka miesięcy później kiedy zastanawiałam się jakie wybrać filmy na wieczór, w telewizji rzucił mi się w oczy właśnie ten właśnie tytuł... GENIALNY, WCIĄGAJĄCY, WZRUSZAJĄCY, ŚMIESZNY. Jeśli lubicie filmy z rodzajów komediodramatu - powinien Wam się spodobać. Akcja rozgrywa się w latach 60, XX wieku. Film pokazuje w dobitny sposób los czarnoskórych służących. Ich losem interesuje się młoda dziennikarka, która postanawia spisać ich historie. Film nakręcony w naprawdę fajny sposób. Będziecie mogli na nim się zarówno popłakać jak i pośmiać. Jeśli zdecydujecie się go obejrzeć, zrozumiecie, że scena z filmu na powyższym obrazku nie została przeze mnie wybrana przypadkowo ;)
Już zanim obejrzałam ten film, wiedziałam, że będzie on absolutnym mistrzostwem. Po pierwsze - kocham grę aktorską Leo. Po drugie - kocham tego rodzaju filmy. Genialne ujęcia, świetnie przedstawiona historia. Śmieszy, wciąga, może nawet imponuje. Z czasem zaczyna przerażać i pokazywać nam drugą stronę życia przepełnionego kasą, seksem i ... używkami. Co w filmie imponuje? Przede wszystkim upór Leo, spryt i to, że idzie po swoje. Przeraża natomiast obrót spraw, klasycznie uderzająca do głowy sodówka. Takie filmy zawsze wzbudzają całą gamę emocji. Film krótko mówiąc pokazuje życie brokera. Jego kariera i rozwój nabiera tak szybkiego tempa i rozgłosu, że jego osobą zaczynają interesować się odpowiednie służby. Ciężko jednak wygrać ze sprytem i charyzmą postaci, w którą wcielił się Leo...
Ten film kojarzy mi się z moją młodością. Kiedy jeszcze pierwsza cyfra mojego wieku nie była dwójką. A cycki były na swoim miejscu i nie działała na nie grawitacja. Oczywiście cóż mnie mogło przyciągnąć do tego filmu jak nie... muzyka? Muzyka, która umilała mi wszystkie lepsze i gorsze chwile w moim zakręconym życiu nastolatki. Film w fantastyczny sposób pokazuje nocne życie Berlina. W rolę główną wciela się sam autor ukochanej przeze mnie muzyki Paul Kalkbrenner. Film opisuje życie odgrywanej przez niego postaci oraz jego dziewczyny. Razem biorą udział w tournee, a co za tym idzie ich tryb życia jest, że tak powiem... dość intensywny. Oczywiście pojawiają się narkotyki, pojawia się uzależnienie, a główna postać ląduje w szpitalu psychiatrycznym... mega muzyka, mega fabuła, mega emocje... Filmy na wieczór powinny mieć właśnie taki klimat jak ten ...
Film ten ma już ponad 10 lat. Byłam na nim w kinie mając lat 13. Określony jako komedia, a mimo to sprawił, że wszyscy ludzie w kinie wyli. Przepiękny, Niezwykle dający do myślenia. Zwraca uwagę na to co jest w życiu ważne, czego nie dostrzegamy w tym całym pędzie, bo pieniądze, bo kariera. Jest tutaj wpleciony wątek fantastyczny, w którym główny bohater dostaje pilot, którym może sterować całym swoim życiem. A mimo to, wyjątkowo wątek ten pasuje do fabuły. Bez niego ten film nie miałby wręcz racji bytu. Czemu? Sprawdźcie sami...
Taki duet aktorów to muuuuusi być coś naprawdę dobrego. Robet De Niro i Al Pacino wcielają się w rolę policjantów, którzy prowadzą dochodzenie w sprawie morderstw. Morderstwa jednak o dziwo dokonywane są na ... kryminalistach, którzy dotąd byli nieuchwytni i bezkarni. Trzymający w napięciu, sprawiający, że w głowie pojawiają się setki pytań bez odpowiedzi, zaskakujący koniec. Jeśli lubicie kryminały to ten film jest zdecydowanie dla Was.
Tutaj znów film z Robertem De Niro, ale tym razem w duecie z ... Jeffrey Dean Morgan - jeśli nie kojarzycie po nazwisku, wstukajcie w google, myślę, że powinniście kojarzyć. W tym filmie odegrał BARDZO DOBRĄ rolę. Wcielił się on w rolę zdesperowanego ojca śmiertelnie chorej córeczki. Musi dla niej, w krótkim czasie uzbierać ogromne pieniądze na leczenie. Jego szefem, właściciel kasyna odmawia mu pożyczki, a on postanawia obrabować kasyno, w którym pracuje. Podczas kradzieży, złodzieje uprowadzają miejski autobus, a w nim zaczyna się toczyć walka o życie. I to nie tylko tych, którzy są w autobusie... Film mocno trzyma w napięciu, sprawia, że człowiek nie może oderwać wzroku od telewizora. 10/10 !!!
Ja zazwyczaj filmy i seriale, które chcę obejrzeć natychmiastowo oglądam na zalukaj. Jeśli ten wpis przypadnie Wam do gustu, niebawem zestawię kolejne ciekawe filmy na wieczór w jedną całość.
Polecam Wam również mój inny wpis tego typu: Filmy o miłości - 11 świetnych propozycji, które musisz poznać!
Gdybym mogła Wam opisać Twórczą Wizualizację jednym zdaniem, określiłabym to jako zdolność widzenia umysłem. Wizualizacja to nic innego jak wyobrażanie sobie pewnych rzeczy. Jest to technika relaksacyjna, w której po odpowiednim rozluźnieniu ciała, zaczynamy wizualizować sobie bezpieczne i kojące miejsce. Np. możemy wyobrażać sobie, że leżymy na plaży i słyszymy szum morza. W miarę możliwości staramy się wchodzić w wizualizację możliwie jak największą ilością zmysłów - możemy próbować poczuć piasek pod ciałem, słońce muskające nasze ciało. Możemy słyszeć fale, śpiew ptaków. Taka wizualizacja to prawdziwa uczta dla naszego ciała i ducha. To cudowna relaksacja, w którą w miarę ćwiczenia możemy wchodzić coraz intensywniej.
Ale wizualizacja może nam służyć także do wyobrażania sobie celu, który chcemy osiągnąć. Jest to wtedy zarówno relaks jak i budowanie w swoim umyśle obrazów, które na prawdę chcemy urzeczywistnić. Wtedy ta technika staje się też biletem do naszym marzeń. Bo przecież jakby nie patrzeć, wszystko zaczyna się do myśli - i to one kreują w pewnym stopniu nasze życie.
No i pewnie sobie teraz myślicie - no dobra. Skoro, wystarczy odpowiednio myśleć - to czemu nie mam tego, o czym w kółko myślę i czego pragnę? Pomijając czynniki zewnętrzne, dzieje się tak dlatego, że często nasze myśli i pragnienia są ze sobą sprzeczne. Czyli np. myślimy o bogactwie, ale jednocześnie jest w nas strach związany z biedą, z niezapłaconymi rachunkami, z nagłymi wydatkami. Chcemy być zdrowi, ale ciągle myślimy o lekach jakie bierzemy, o lekarzach, których musimy odwiedzić, bo przecież na pewno coś nam jest. Taak, chcę być zdrowa i tryskać energią, ale w tym brzuchu tak coś boli. No i jeszcze wujek google podpowiada, że to oczywiście rak. Co by nam nie było - google ma zawsze jedną diagnozę.
Przez nasz umysł dziennie, przelatuje 50/60 tysięcy myśli. I ja bym bardzo chciała zobaczyć proporcję, ile z tych myśli jest negatywnych, ile pozytywnych. Na pewno cała masa jest zupełnie neutralna. Wiecie… jedziecie autobusem, patrzycie w okno i myślicie sobie: ciekawe, o której wypiekają świeże bułki w mojej piekarni…?
Często jest tak, że osoby narzekają cały dzień, o wszystkim wypowiadają się negatywnie - ale kiedy zapytamy je wieczorem, dlaczego tak ciągle narzekają, to one będą w szoku, bo jak się okazuje wiele z nas robi to nieświadomie i nie mamy nawet pojęcia jak destrukcyjny ma to na nas wpływ. Dużo razy w przeszłości, bo teraz już tego nie robię, mówiłam narzekaczom: oj przestań ciągle na wszystko narzekać. I te osoby od razu się broniły: nie no co ty, ja tylko stwierdzam jak jest. Ok, stwierdzały jak jest, ale robiły to nagminnie i to zbyt bardzo było nacechowane negatywnie. Bo ja mogę stwierdzić, że nie podoba mi się taka i taka partia, ale nie muszę od razu kogoś wyzywać i sprowadzać wszystkiego do tego, że marny jest ten nasz los i że się człowiek w takim kraju nigdy nie dorobi.
Pozytywne myślenie jest ważne, ale twórcza wizualizacja to coś więcej niż pozytywne myślenie. To proces, który pozwala nam podjąć jakąś decyzję, a następnie sprawić aby się urzeczywistniła. I to pozytywne myślenie, to tak naprawdę jeden z kroków do osiągnięcia tego stanu.
Arystoteles nauczył, że obrazy to zasadnicza część naszych myśli i że bez nich nie da się prawidłowo rozumować. Uważał, że motywacja nadchodzi kiedy ktoś albo coś widział, albo to sobie wyobrażał poprzez tworzenie lub pamiętanie danego obraz w myślach. Musicie pamiętać o tym, że kiedy tworzy się myśl - tworzy się energia. Dlatego musimy w tym doborze naszych myśli, być trochę ostrożni.
Marzenia pozwalają nam myśleć o tym czego najbardziej pragnie się w życiu. Z pomocą twórczej wizualizacji używamy wyobraźni do tworzenia wyraźnego obrazu tego, czego pragniemy. I potem, kiedy już mamy ten obraz, musimy karmić tą myśl energią i emocjami, aż zamieni się w rzeczywistość. I chciałabym podkreślić iż ważne jest, by myśleć o konkretach.
Jeśli marzymy o domu - musimy widzieć go w każdym najmniejszym szczególe. Ile ma pokoi, czy jest na obrzeżach miasta, czy pośrodku wsi. Jak wygląda, jakie panują w nim emocje. Jeśli chcemy więcej zarabiać - musimy ustalić sobie tą wymarzoną kwotę, wiedzieć ile wpływać będzie nam na konto, ile będziemy wydawać, na co. Oczywiście nie aż tak szczegółowo, ale muszą to być konkrety. Jeśli marzymy o drugiej połówce - jakie ma mieć cechy, co chcemy z nią robić ( prócz tych oczywistych rzeczy, oczywiście).
W wieku 21 lat, bardzo intensywnie wyobrażałam sobie siebie w telewizji. O ile teraz, wręcz od tego stronię i odmawiam pewnych propozycji, tak kiedyś było to dla mnie marzeniem i jednocześnie abstrakcją. Ja, szara myszka z małej mieściny, 21 lat i mi się wywiad w telewizji zamarzył. I jakoś tak samo z siebie wychodziło, że ciągle mi ten obraz siebie w DDTVN stawał przed oczami. Wiedziałam jak się czuję, wyobrażałam sobie to studio, kanapę na której zawsze siedzą goście. Mam wrażenie, że pragnęłam tego całą sobą. I pewnego dnia, na moją skrzynkę e-mailową przyszła propozycja wywiadu w DDTVN. Kiedy odczytywałam tego e-maila, było mi słabo i miałam wrażenie, że nogi zaczynają się uginać pode mną na samą myśl wywiadu, o którym przecież tak marzyłam. Nie miałam wtedy pojęcia, że na to wyobrażanie sobie tego czego pragnę, jest jakaś specjalna nazwa. Nie wyobrażałam sobie tego, by to osiągnąć. Robiłam to dlatego, że kiedy zamykałam oczy i widziałam ten obraz, odrywałam się od szarej rzeczywistości w której żyłam. Wyobraźnia ma wielką moc...
By przybliżyć Wam czym jest wizualizacja, pokażę Wam 4 reguły jakie w niej panują:
Czyli teraz w praktyce. Najpierw widzimy nasz cel - dla przykładu, otwarcie restauracji. Mamy cel, widzimy go. Potem dodajemy obrazy mentalne - wyobrażamy sobie naszą restaurację, widzimy wszystkie stoły, czujemy zapachy, witamy ludzi, słyszymy muzykę. Praktyka będzie tutaj polegała na tym, że ilekroć będziemy widzieć jakąś restaurację, będziemy wracać myślami do naszego celu. Szukanie informacji, oglądanie programów gdzie pokazują restauracje z całego świata. Musimy wprowadzić do życia jak najwięcej elementów związanych z naszym celem. I oczywiście, musicie wpisać w scenariusz życia porażki i niepowodzenia. I musimy też pamiętać, że wiele z ograniczeń, na które się napotkamy, może wynikać z tego, że my sami je nieświadomie manifestujemy. Bo, negatywne wyobrażenia mają tak potężną moc, że mogą spowodować stres, napięcie, nawet choroby. A te pozytywne… mogą zmienić nasze życie.
Pamiętajmy, że niewiele z marzeń spełnia się na co dzień. Wiecie, chcemy czegoś, czegoś innego w sumie też. Noo, tego jednak nie. Ale jak tak w sumie pomyślę, to jednak tak. Tamto też jest spoko. Takie sprzeczne informacje tworzą zamieszanie w naszym umyśle i nic wtedy z tego nie wynika. Zawsze rezultat jaki osiągamy jest wynikiem naszych myśli. Czyli, najpierw mamy pomysł na danie - potem gotujemy. Najpierw w głowie pojawia się myśl o namalowaniu obrazu - potem malujemy obraz.
Czasem ludziom wydaje się, że myślą pozytywnie, zobaczcie:
No i teoretycznie spoko, nie? Przecież osoba nie choruje, nie jest biedna, nie nienawidzi. Ale zobaczcie - te wyrażenia i tak są nacechowane negatywnie. Bo skupiamy się w nich jednak na tych negatywnych emocjach, mimo, że przekaz mówi, że jesteśmy zdrowi, bogaci i kochamy świat i ludzi. Ale trzeba zacząć uczyć się mówić to samo, innymi słowami.
Ten sam przekaz, a jednak bardziej pozytywny. Musimy nauczyć się myśleć w innych kategoriach. Jeśli jesteśmy chorzy, myślmy o naszej chorobie w kategorii dochodzenia do zdrowia, postępów. Zamiast o biedzie, myślmy o bogactwie. Zamiast o nienawiści, myślmy o miłości. Jeśli mamy długi - myślmy w kategorii zarobienia, by je spłacić, a nie tego ile musimy spłacić i jak bardzo jesteśmy w czarnej dupie. Nie chodzi o to, by wmawiać sobie, że żyjemy w innej rzeczywistości - chodzi o to, by myśleć o tym, co możemy zrobić, by znaleźć się w lepszej i myśleć o tym, jak będziemy się czuć, gdy już się w niej znajdziemy.
W wizualizacji ważne są takie 2 kroki:
Same chęci tutaj nie wystarczą. Musimy czegoś pragnąć każdą komórką naszego ciała. Ludzie posiadający silne pragnienia potrafią osiągnąć rzeczy z pozoru niemożliwe. Ludzie o słabych chęciach mają tendencję do poddawania się i rezygnowania i rzadko wykorzystują swój potencjał. Mówi się, że jeśli posiadasz pasję, możesz osiągnąć wszystko. Może brzmi trochę coachingowo, ale pomijając pewne predyspozycje i ograniczenia, na które nie mamy wpływu - jest w tym dużo prawdy.
Trzeba odpowiedzieć sobie na te pytania. Pomyślcie sobie, co sprawiłoby Wam radość. Jak chcielibyście, żeby wyglądało Wasze życie, zdrowie. Co chcielibyście posiadać, czym się zajmować. Jak chcielibyście się czuć? Ja wiem, że to jest trudne, bo często sami nie wiemy czego tak naprawdę chcemy. W książkach na temat twórczej wizualizacji znajdziecie opisy testu ciała, za pomocą którego możecie sprawdzić jak Wasze ciało reaguje na Wasze pragnienia i zobaczyć, czy jest to naprawdę to czego chcecie.
Tym wpisem, chciałam wprowadzić Was w świat wizualizacji dlatego, że jest to też technika, która jest pewnym etapem na drodze do naszej harmonii. Żeby wizualizacja poskutkowała, trzeba poszukać w sobie wewnętrzny spokoju i opanowanie. Czas spędzany codziennie w zupełnej ciszy to pożyteczne i dobroczynne ćwiczenie. Odnajdujecie wtedy taką jasność swojego umysłu, opanowanie, radość, spokój - to wszystko bardzo wpływa na nasze życie.
a to właśnie od nich często uzależniamy swój nastrój. Miałam taki czas w swoim życiu, kiedy byłam szczęśliwa, bo z każdej strony atakowały mnie te bodźce - byłam zajęta, pochłonięta ogromem projektów, wyzwań. Ale kiedy nic się szczególnie nie działo, okazywało się, że samo “bycie” sprawia, że ja już taka szczęśliwa nie jestem. Kiedy skoncentrujemy się na swoim wnętrzu zamiast polegać na bodźcach zewnętrznych, zaczniemy zmieniać swoje życie od środka i zapewnimy sobie uczucie satysfakcji i spełnienia.
Musimy szukać balansu wewnętrznego. Zamiast wypełniać swoje życie nieustannym działaniem, stańmy twarzą w twarz ze swoją wrażliwą postacią. BYĆ i ROBIĆ z naciskiem na być. Bo to nie znaczy, że my mamy przestać działać. Musimy działać. Ale nacisk trzeba jednak kłaść na to by BYĆ.
Dawajmy sobie ten czas na regularny relaks, medytację, odprężenie. Celebrujmy codzienność. Cieszmy się spacerami, spotkaniami z bliskimi, dobrą książką. To wszystko odnawia naszą duszę i łączy nas z uniwersalnym umysłem.
Jeśli czujecie, że chcielibyście spróbować wizualizacji - bo nie jest ona u Was instynktowna, albo po prostu chcecie robić to lepiej - sięgnijcie po książkę "Twórcza wizualizacja", z której dowiecie się krok po kroku jak wygląda ta technika i jak należy ją wykonywać. Ja chciałam Wam dzisiaj jedynie przybliżyć temat tej techniki, ale reszta zależy już od Was... Powodzenia!