Jestem fanką książek o emocjach, wartościach, uczuciach. Pola zawsze bardzo dużo z nich wyciąga i często chce do nich wracać. Obecnie książek na rynku jest cała masa. Za każdym razem kiedy jesteśmy w księgarni, nie mogę się nadziwić jak wielki mamy teraz wybór i zakres tematyczny książek dla dzieci. To jest coś wspaniałego! Pola jest prawdziwym książkoholikiem i przyznam, że baaardzo mnie to cieszy.
Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić kolejnymi 10 propozycjami pięknych książek, które miałyśmy przyjemność przeczytać w ostatnich miesiącach - i czytamy je wszystkie w kółko. Nie mam problemu z tym, żeby ciągle do nich wracać. Czytanie to dla mnie jedna z najlepszych form relaksu, rozwoju i wspólnego czasu z dzieckiem.
Gotowi? To zaczynamy!
Książka uczucia - przepiękne ilustracje i wspaniała treść. Chłopiec opisuje uczucia, które czuje w różnych sytuacjach swojego życia. Każda emocja jest przez niego opisana w piękny i prosty sposób. Dzięki takiej poezji, dziecko zaczyna oswajać się z każdą emocją i zaczyna rozumieć, że każdy z nas ma w sobie cały przekrój emocji, z którymi musi się mierzyć.
Właśnie biorąc do ręki książkę Uczuciometr, Pola powiedziała do mnie: teraz będziesz pisać o tej? Ona jest bardzo ładna :) Tak. Książka ta nie dość, że jest ładna to jest jeszcze niezwykle mądra, ważna i potrzebna. Zwłaszcza jeśli mamy w domu małego wrażliwca, do którego trzeba mieć delikatne podejście i niezwykle mądre zrozumienie dla jego emocji. W tej książce również opisane jest każde uczucie, ale tym razem nie w postaci wierszyka, a za pomocą kilku sposobów. Każde uczucie ma swoją opowieść, a następnie pokazaną sytuację i zachowanie, w którym dane uczucie występuje. Następnie jest analiza, podczas której w łatwy sposób interpretowana jest dana sytuacja, co pozwala dziecku zrozumieć dlaczego bohatera ogarnęło takie, a nie inne uczucie i dlaczego tak się zachował.
Baaardzo podoba mi się, że do każdego uczucia przypisane są reakcje i zmiany fizyczne. Dziecko dowiaduje się jak jego ciało reaguje na dane emocje, przykładowo - kiedy czujemy strach, mamy przyspieszone bicie serca, oddech, możemy się pocić itp.
Są też poziomy intensywności, dzięki którym dziecko dowiaduje się jak zmierzyć intensywność swojego uczucia - czy jest ono odczuwane mocno i intensywnie czy może nieznacznie. Na końcu książki znajduje się uczuciometr, za pomocą którego dziecko może wskazać intensywność przeżywanego właśnie uczucia. Miałam kilka razy z Polą taką sytuację, że otwierała w złości książkę i pokazywała mi, że jest zła na przykład na 2, albo że bez książki mówiła sama z siebie: jest smutna! Na trzy !!! ;)
W książce są też opisane sposoby na emocje. Czyli jeśli dziecko odkrywa za pomocą wskaźnika, że jego wstyd jest bardzo duży, to z książki może się dowiedzieć jak może ten wstyd pokonać, np. poprzez unikanie myślenia o sytuacjach, które wywołują wstyd.
Umiejętność rozpoznania swoich emocji, a następnie regulowania ich jest niezwykle ważna i zostanie z dziećmi już na całe życie. Warto oswajać je z całym przekrojem emocji już od najmłodszych lat.
Książka pt."Nie chcę mieć kręconych włosów", nie ma w sobie zbyt wiele tekstu, ale nie od dziś wiadomo, że liczy się jakość, nie ilość. W tym przypadku jakość jest na najwyższym poziomie. Ta krótka, wspaniale ilustrowana opowieść pokazuje dzieciom jak często ludzie chcą mieć to, czego mieć nie mogą. Przez co tracą radość z tego, co już posiadają. Bohaterka tej książki baaardzo nie lubi swoich kręconych włosów. Wolałaby mieć proste i błyszczące, aż do czasu kiedy spotyka dziewczynkę właśnie z takimi prostymi włosami. Ta dziewczynka z kolei... bardzo chciałaby mieć włosy... kręcone!
Domyślacie się co będzie dalej, prawda? :) A tak w ogóle ta książka to urodzinowy prezent od kolegi Poli z przedszkola - dziękujemy!
Tą książkę również pola dostała tą książkę od swojego kolegi na 6 urodziny. Słyszałam o niej dużo dobrego już jakiś czas przed urodzinami. Wielka księga wartości to wspaniała i niezwykle wartościowa książka. Zawiera szesnaście opowiadań, a każde z nich uczy nas innej wartości, np. tolerancji czy empatii. Książka pokazuje dzieciom różne sytuacje z życia, uczy je rozwiązywać i stawiać im czoła. Dzieci dowiadują się jakie znaczenie w naszym codziennym życiu, mają wartości które wyznajemy.
Książka to piękny nauczyciel życia i zrozumienia. Warto mieć ją w swojej biblioteczce i często do niej wracać!
Proszę mnie przytulić, to fajna i przyjemna historyjka o dwóch niedźwiadkach - tacie i jego synku. W humorystyczny, ale też wzruszający sposób, książka pokazuje dzieciom, jak za pomocą drobnych gestów, można odmienić czyjś humor, dzień, a może nawet życie? No... więcej nie zdradzam. Sami przeczytajcie!
No... możecie się tylko domyśleć co się zadziało w moim sercu i głowie kiedy zobaczyłam tę oto książkę na półce w empiku i przeczytałam zdanie pod tytułem: jak zacząć z dzieckiem rozmowę o zdrowej głowie? Tak w dużym skrócie, to myślałam, że moje ciało eksploduje zaraz z ekscytacji. To jest TAAAAAKIE DOBRE i taaaaakie potrzebne!
Książka pt."Co się dzieje w mojej głowie?" tłumaczy dzieciom czym jest umysł i jak należy o niego dbać, by był jak najzdrowszy. Mamy tutaj wskazówki co może nam pomóc, gdy w życiu spotykają nas przykrości, jak możemy wtedy reagować. Co możemy zrobić, kiedy dręczą nas myśli np. znaleźć kogoś z kim o tym pogadamy albo zająć swój umysł jakąś uspokajająca myślą. W książce jest nawet strona o ... medytacji! To wszystko jest opisane w taki mega prosty, przyjazny i zrozumiały sposób.
Na końcu są wskazówki dla rodziców i opiekunów. Bardzo cenne i przydatne, jeśli chcemy pomóc dzieciom ustanowić fudamenty, na których będzie ono budować swoje zdrowie psychiczne i emocjonalne. Będę nudna jeśli dodam, że powinna to być lektura obowiązkowa? ;)
Piękna ilustrowana historyjka o miłości mamy do jej synka. Miłość, zaczyna się od pytania bohatera do swojej mamy, czy ta będzie go kochać przez całe życie? Odpowiedzi znajdujemy na każdej stronie... wzruszam się za każdym razem!
Książki z Wydawnictwo Tekturka nigdy mnie jeszcze nie zawiodły. Gruffalo to genialna opowieść o odwadze, dzięki której możemy stawić czoła najgroźniejszym sytuacjom w naszym życiu. Bohaterem jest Mała Mysz, która w genialny sposób pokazuje jak w stresowych sytuacjach, może pomóc nam spryt, odwaga i ... wyobraźnia!
Książka ta jest światowym bestsellerem. Sprzedała się w ilości ponad 13 milionów egzemplarzy! Niesamowite :)
Również jest to jeden z prezentów urodzinowych Polci - i to od jej najlepszego przyjaciela z przedszkola! Tak, dobrze się domyślacie. Pola ma bardzo duuuużo kolegów i wspaniale się z nimi dogaduje! :) Muszę przyznać, że jestem totalnie zaskoczona (pozytywnie) doborem tematyki książek. Cieszy mnie, że jest wśród nas tylu świadomych i dojrzałych rodziców :)
Gdzie mieszka szczęście, to piękna opowieść o tym, jak łatwo stracić z oczu to co najcenniejsze i przestać cieszyć się tym co mamy. Piękna lekcja, dzięki której dziecko uczy się tego, że szczęście to umiejętność cieszenia się z tego co już mamy. To umiejętność doceniania tego. Myślę, że każdy z nas powinien się tego stale uczyć.
Papierowe samoloty, to wzruszająca opowieść o przyjaźni, przeciwnościach oraz próbach na jakie ta przyjaźń jest nierzadko wystawiana. Autor wspaniale pokazał, jak prawdziwa przyjaźń jest w stanie sobie z tymi przeciwnościami poradzić i przetrwać - na zawsze. Książka będzie idealnym prezentem dla Waszych pociech, ale też dla ich przyjaciół od nich samych.
Na dzisiaj to tyle. Jestem ciekawa, która z książek najbardziej przypadła Wam do gustu? Ja, znając je wszystkie, nie umiałabym wybrać jednej najpiękniejszej. Wszystkie są absolutnie cudowne i warte kupienia. No ale... gdybym już musiała ... :D To pewnie wybrałabym Uczuciometr, bo jest to wg mnie najbardziej przydatna książka, pomagająca dzieciom rozumieć i regulować swoje emocje. To jest cholernie ważne i przydatne i zaprocentuje u dzieciaczków na ich całe życie.
Może któreś z powyższych książek już macie, a może ... macie do zaproponowania coś innego? Z chęcią zapoznam się z Waszymi poleceniami.
Z całego serca zapraszam Was też na poprzednie dwie części tej serii wpisów:
Ogromnie się cieszę, że mogłam podzielić się z Wami moimi faworytami. Chcecie więcej takich wpisów? Dajcie znać!
Dobrego dnia i... dobrej energii na czas kwarantanny. Razem przez to przejdziemy. Ściskam, A.
Samodzielność. Umiejętność podejmowania decyzji. Dokonywanie wyborów. To coś, co kształtowane od najmłodszych lat, pozwala żyć bardziej świadomie i mądrze w późniejszym życiu.
Ilu jednak rodziców pozwala dziecku na błędy? Ilu z nas pozwala dziecku być sobą, nie narzucając swoich schematów? Wiem, że wciąż nie wielu. Obserwuję te zjawiska notorycznie. Zaczyna się niewinnie. Rodzic mówi dziecku, że na pewno jest głodne. Że na pewno teraz musi coś zjeść. Idźmy dalej. Wybór ubrań dla dziecka, bez jakiegokolwiek pytania: czy Tobie się to w ogóle podoba? Narzucanie swoich wyborów i decyzji jako jedynych słusznych. Brak dawania dziecku przestrzeni do tego, by się w ogóle zastanowiło: co lubię? Czego nie lubię? Czy czuję się z tym dobrze? Czy czuję się źle?
Przyjęcia urodzinowe - MUSISZ zaprosić wszystkich. Jak to nie lubisz Pawełka? Albo wszyscy, albo nikt. Podoba Ci się ta bluza z myszką miki? Przestań, wszyscy takie noszą. Zobacz tą! O, ta jest piękna. Weźmiemy tą.
Na każdym kroku, rodzice podważają wybory dziecka. Czemu to robią? Zapewne myślą, że dla dobra dziecka. Niestety efekt jest taki, że dzieci wychowywane w taki sposób, bardzo często wyrastają na osoby, które mają problem z podejmowaniem decyzji i mają problem w ogóle z określeniem tego: jak się czuję? Czego chcę? Czego nie chcę?
Nie za bardzo lubię tworzyć posty z radami, które narzucają, jak ktoś powinien postępować. Dlatego też takich nie robię. Pozwólcie więc, że opowiem Wam o kilku sytuacjach z ostatnich miesięcy, w których pozwoliłam dziecku na totalną swobodę w swoich wyborach - pokazując jednak, jaki wybór z czym się wiąże. Nie chodzi przecież o to, żeby nagle pozwolić 6 latce zdecydować się na coś, co jej mocno zaszkodzi. Ale chodzi o sytuacje i wybory adekwatne do wieku. I o przestrzeń na przekonanie się na własnej skórze, że wybór którego się dokonało - był zły. I nie można mieć o to do nikogo pretensji.
Z Polą postępuję w taki sposób, że jeśli się upiera przy swojej racji i przy tym, że jej wybór będzie lepszy - to pozwalam jej na to, nawet jeśli wiem, że jest to wybór na prawdę kiepski. Zawsze kończy się tym, że finalnie słyszę: wiesz co, miałaś rację. Mogłam tego nie robić/mogłam tego nie jeść/mogłam ... Nigdy przy takiej sytuacji nie mówię: a nie mówiłam? Trzeba słuchać mamusi! Raczej zaczynam wtedy pogawędkę o tym, że każdemu z nas zdarza się podejmować błędne decyzje i najważniejsze to umieć wyciągnąć z nich wnioski i w przyszłości zdecydować lepiej. Sądzicie, że 6 letnie dziecko nie skuma takiej pogadanki? To się zdziwicie.
WYBÓR UBRAŃ
Umówmy się - jeśli pozwolimy dziecku ubrać się od stóp do głów według ich własnej wizji, może się okazać, że nasze dziecko bardziej niż do przedszkola, uszykowało się na podbój księżyca. I to jest ok. Pola będąc młodszą miała fazy, że zimą chciała wyjść z domu w krótkich spodenkach - kilka razy powiedziałam jej, że w takim razie ma iść na balkon, postać chwilę i zobaczyć czy to dobry pomysł. Zazwyczaj sama się poddawała i wybierała coś bardziej adekwatnego do pogody. Są dni, kiedy ja przygotowuję jej ubiór w całości, są takie kiedy mówię: Pola wybierz co chcesz ubrać. Czasem coś do siebie totalnie nie pasuje, ale powstrzymuję się od komentarzy - mówię wtedy: wow, skąd pomysł na takie połączenie ubrań? Zazwyczaj okazuje się, że jej się to po prostu bardzo podoba! Dlaczego mam to podważać? Zdarza mi się zasugerować: i tu są kropki i tutaj - może bardziej pasowałaby do tych getrów jasna bluzka, jak myślisz? I to pytanie, jak myślisz jest tutaj kluczowe. Bo dałam jej do myślenia, że estetycznie coś będzie wyglądało lepiej, ale może się okazać, że mimo tego, że Pola to wie to i tak ma ochotę zaszaleć i ubrać się właśnie cała w kropki i ja wtedy muszę to zaakceptować.
Pamiętam, że momentem w którym zrozumiałam, że Pola mimo, że jest jeszcze mała - to ma swój styl i swoje upodobania. Byłyśmy w sklepie i przymierzałyśmy kapcie. Oczywiście jak zawsze problem z rozmiarem. Ale w końcu przymierzyła jedne i były idealne! Ale Pola miała jakąś taką minę pod tytułem: hmmm. Spytałam: o co chodzi Polciu? Nie podobają Ci się? A Pola odpowiedziała: nie no, są ładne, ale takie ... takie... (sama nie wiedziała jak opisać swoje uczucia) - no nie pasują do mnie - odpowiedziała. I ja wtedy się autentycznie wzruszyłam i nakierowałam ją: ok, po prostu nie czujesz się w nich za dobrze tak? To nie do końca Twój styl? A Polcia przytaknęła, że dokładnie o to jej chodzi: tak, to nie mój styl. A mogłabym przecież powiedzieć: nie wymyślaj, nie będziemy szukać butów w nieskończoność, to są tylko kapcie. I dziecko chodziłoby codziennie przez kilka godzin w kapciach, w których się zwyczajnie nie czuje. To tak jakby kazać nosić osobie, które nie nosi kolorów, różowo-fioletowe stylizacje...
WYBÓR JEDZENIA
Pominę etap, który ostatnio przechodziliśmy. Miał on tytuł: nie wiem. A mnie wtedy wewnętrznie strzelało, bo to nie wiem było na zasadzie: sama nie wiem czego chcę, więc będę płakać z głodu, bo chcę coś zjeść, ale nie wiem co i na pewno nic z tego co proponujesz. Więc co Ci zrobić? Co kupić? Nie wiem... ale ok. Naprawdę - pomińmy to. Bo czuję jak podwyższa mi się ciśnienie :D
Na co dzień staramy się jeść zdrowo i rozsądnie. Pola wie z czym wiąże się kupowanie np. produktów z olejem palmowym, lub z czym wiąże się zjedzenie zbyt dużej ilości cukru. Ale mimo wszystko - świadomie i tak podejmujemy czasem właśnie takie decyzje. Lubimy też odwiedzać restauracje, chodzić czasem do Mc Donald's. I to jest wtedy bardzo ciekawa sytuacja, bo dziecko ma wybór, ma menu - i zapewne zamiast czegoś ciepłego, wybierze lody z bitą śmietaną. No i co wtedy? Przyznam, że kilka razy powiedziałam: dobrze, skoro uważasz, że lody są dobrym pomysłem, to Ci je zamówię. Ale pamiętaj, że nie jadłaś ciepłego obiadu/kolacji i może się to skończyć bólem brzucha i złym samopoczuciem. I wiecie co potem słyszałam: mogłam nie jeść tych lodów... I następnym razem wybierała np. ciepłą zupę, a dopiero potem deser.
Przykładem z ostatnich dni, była nasza wizyta w Maku. Standardowy wybór Poli: happy meal. A w zestawach dla dzieci, jest teraz wybór: nie trzeba brać frytek, można brać marchewki. Nie trzeba brać musu - można wybrać cząstki winogron i jabłek. Miałam totalny luz z tym, że być może Pola w ogóle nie wybierze owoców i warzyw. Jemy ich na co dzień niezliczone ilości. Tradycyjnie więc wybrała wodę (nie pijemy soków) i kurczaczki. No i później wielkie zaskoczenie: żadnych frytek, żadnego musu - zamiast tego Healthy Snack - marchewki, jabłka i winogrono. Jedząc je, rozpływała się tak, jakby jadła nie wiem co :D Mamo, jakie te marchewki są pyszne! Mamo, jakie słodziutkie winogrono! Potwierdzam, było słodziutkie. Co gdyby Pola chciała wybrać frytki? Pewnie bym na to pozwoliła, czemu nie? Wszystko jest dla ludzi. Ale dzięki temu, że kilka razy Pola już zauważyła sama na własnej skórze, jak się czujemy kiedy jemy dużo owoców, a jak się czujemy kiedy jemy na przykład dużo słodyczy - rozsądnie wybiera to, co służy jej bardziej. Gdybym jednak na każdym kroku wybierała za nią - nie doświadczyłaby tego.
PRZYJĘCIE URODZINOWE
Kiedy byliśmy na etapie organizacji przyjęcia urodzinowego dla Polci, padło pytanie: kogo chcesz zaprosić? No i dostałam listę... właściwie wszystkich dzieci z grupy. I wtedy nastąpiła rozmowa. Że rozumiem, że nie chce żeby komuś było przykro, ale formuła przyjęcia i miejsce raczej nie pozwala na aż tak dużą ilość - i wiąże się to również z dużo większym nakładem finansowym. Wytłumaczyłam Poli, że to ważny dla niej dzień - i nie musi zapraszać ludzi, których nie lubi, z którymi nie spędza czasu - tylko dlatego, że są jej w grupie. To ważny dla niej dzień - niech spędzi go z tymi, których lubi, których szanuje - z wzajemnością. Niech spędzi go z dziećmi, przy których czuje się dobrze. Lista została okrojona do 16 gości. Ale pewnego dnia Pola przyszła do mnie i powiedziała, że nie chce jednak zaprosić dwóch dziewczynek. I poprosiła, żebym wykreśliła je z listy. Zapytałam: dlaczego? Pola odpowiedziała: bardzo się boję, że sprawią mi przykrość w dzień moich urodzin. I totalnie to zrozumiałam, wręcz odetchnęłam, bo mowa była o dziewczynkach, które notorycznie sprawiają Poli przykrość, nazywają ją wredną, umawiają się przeciwko niej, wykluczają ją z zabawy. Moment, w którym 6 latka potrafi powiedzieć: nie chcę tego w swoim życiu, przez to czuję się źle - był dla mnie momentem, w którym zobaczyłam w swojej córce mądrą i niesamowicie świadomą swoich potrzeb i uczuć dziewczynkę.
Takich sytuacji mogłabym przytoczyć całe mnóstwo. Podstawą w budowaniu dziecku samodzielności i uczenia podejmowania decyzji, jest szacunek, umiejętna rozmowa i nie zaprzeczanie uczuciom dziecka. Pozwólmy się czasem dziecku sparzyć - nie mówię tutaj o tym, że powiemy: ok, włóż głowę do wrzątku i zobacz co się stanie ;) Pewnych rzeczy musimy kategorycznie odmówić, jeśli jest wiadome, że skończy się to poważnym uszczerbkiem na zdrowiu lub psychice. Ale mowa tutaj o czymś ekstremalnym. Większość rzeczy, które przydarzają się na co dzień są bezpieczne - ale to my musimy przestać uważać, że jesteśmy dorosłymi, którzy muszą podejmować decyzje za dziecko, bo ono młode, głupie, nie wie co dla niego dobre. Przypomnijmy sobie, jak na nas działało, kiedy rodzice za każdym razem próbowali nam wmawiać, że lepiej wiedzą co czujemy, co lubimy - niż my sami.
Pozwólmy dzieciom na samodzielność, która oznacza również nie wyręczanie ich we wszystkich czynnościach. Niech od najmłodszych lat próbuje się samo ubierać, myć, przyrządzać posiłki. Dzieci zazwyczaj garną się do takich rzeczy, ale to my gasimy w nim ten zapał, naszą niecierpliwością, bo długo, bo niezdarnie. Pozwól dziecku umyć naczynia - niech się leje woda, niech się nawet coś zbije. Ale niech zobaczy, że może i że błąd przy tych próbach nie skończy się skarceniem i sfochowaną miną rodzica.
Zauważam teraz taką manierę u mam w wieku 20-23 (nie wszystkich oczywiście), ale zawsze stopuję się przed ocenianiem, bo... to po prostu taki wiek :P Z czasem to mija! Dlaczego jednak o tym piszę - a no dlatego, że będąc tą 21 latką, absolutnie i pod żadnym pozorem nie dałabym się namówić na żadną książkę dotyczącą tego, jak wychowywać dzieci. Kojarzyłam takie książki ze zbiorem czarno-białych rad a ja niekoniecznie chciałam iść za jakimiś złotymi radami. Ufałam intuicji. I to się wtedy sprawdzało. Ale kiedy dziecko rośnie, zaczynają się małe schodki. Bo nagle już nie trzeba tylko karmić, przewijać, tulić się i bawić. Trzeba często coś tłumaczyć, wyjaśniać, rozmawiać. I choć pragnę wierzyć, że każdy rodzic chce dla dziecka jak najlepiej, to niestety nie zawsze wie, co to "najlepiej" oznacza. Nieświadomie popełniamy ogrom błędów, które później skutkują problemami w życiu naszych dorosłych już dzieci. Wystarczy spojrzeć na ludzi w naszym wieku. Bujamy się z różnymi problemami i tkwimy w wielu schematach, które uprzykrzają nam życie. A gdzie tkwi przyczyna? A no najczęściej w dzieciństwie. I mogłaś mieć to dzieciństwo szczęśliwe i dobre jak cholera. A i tak, mogło dziać się coś niepozornego, co teraz ma na Ciebie negatywny wpływ. Może słyszałaś ciągle teksty typu: co ludzie powiedzą - i teraz w dorosłym życiu nie potrafisz żyć tak jak Ty chcesz, bo stale myślisz o tym jak odbiorą to inni. To tylko taki jeden z wieeelu przykładów, ale bardzo powszechny wnioskując chociażby po Waszych historiach, które opisujecie mi w wiadomościach.
Ale wracając do tematu książek - dziś traktuję je jako wielką inspirację i pomocne narzędzie w byciu dobrym rodzicem. Oczywiście wybieram je ostrożnie. Jeśli w jakiejś książce zobaczyłabym wskazówkę typu: daj karę, pozwól dziecku się wypłakać - to wyrzuciłabym ją do kosza, bo nawet nie chciałabym, żeby trafiła w inne ręce. Mam swoich ulubionych autorów, którzy są dla mnie wzorem i wiele od nich czerpię. I to ich pozycje najczęściej wybieram.
Nie jestem też w tym temacie jakąś maniaczką. Raczej stawiam na jakość, nie ilość. Wbrew pozorom, nie przeczytałam książek tego typu nie wiadomo ile. Ale te, które przeczytałam - miały ogromny wpływ na moją relację z Polę i na moje podejście do jej osoby i do jej wychowywania. I to są książki, do których często wracam. Bo... pamięć bywa zawodna a do starych nawyków bardzo łatwo wrócić. Oczywiście od razu mówię - wszyscy jesteśmy ludźmi. Możemy się starać nie wiadomo jak bardzo, ale i tak popełnimy po drodze jakiś błąd. Nie chodzi też oto, by książki były dla nas 100% wzorem jak traktować nasze dzieci. Każde dziecko jest inne. Ale ja wybieram raczej treści dość uniwersalne. Treści, dzięki którym nauczyłam się umiejętnie rozmawiać ze swoim dzieckiem, umiejętnie wyznaczać granice, umiejętnie pomóc mu przechodzić przez ciężkie chwile. I choć na początku te zmiany są dość nienaturalne, ciężkie do zastosowania w nieprzewidzianych sytuacjach - to wierzcie mi. Praktykowanie tego, staje się później normalką. Dla mnie nie ma już innej drogi rozmowy niż ta, w której akceptuję emocje dziecka, nie szydzę z nich, nie bagatelizuję. Dla mnie to normalka, że kiedy dziecko jest wściekłe i krzyczy, to ja na to pozwalam, a nie mówię: weź przestań krzyczeć. Pozwalam, a często sama mówię, np: jesteś zła? Pola mówi, że tak. A ja na to: to weź kartkę i narysuj jak bardzo! Bo ja jakbym była zła, to narysowałabym ... - i wierzcie mi, ja się już do tego nie zmuszam. Dla mnie to normalna reakcja, której się nauczyłam i która odmieniła mnie i moje dziecko.
No ale wy czekacie na te książki mądrych ludzi, a nie tam mamalowe gadanie :P No to proszę. Oto książki, które naprawdę odmieniają jakość rodzicielstwa!
Elaine Aron
Wierzcie mi, nie przesadzę jeśli powiem, że ta książka odmieniła mnie, moje dziecko i naszą relację. Ale przede wszystkim pomogła mi bardziej zrozumieć Polę i jej pomóc. A Pola zyskała na tym najwięcej. Pola nie była nigdy zdiagnozowana jako wysoko wrażliwe dziecko, ale pani psycholog, która była na obserwacji w przedszkolu, podesłała mi kilka materiałów o takich dzieciach i zapytała, czy są tam elementy, z którymi bardzo utożsamiam moje dziecko. Zaczęłam więc czytać, szperać i... kupiłam tą książkę. Totalnie odmieniła mój sposób komunikacji z Polą. To co uważałam w głębi duszy za słabości Poli - zaczęłam postrzegać jako dar. Książka świetnie obrazuje różne oblicza wrażliwości, opowiada o różnych dzieciach, o podejściu do nich - a ono musi być naprawdę cholernie wyważone i ostrożne. Przynajmniej na początku tak to wygląda. Później staje się to normą. Sposób komunikacja, wzmacnianie. Przy wrażliwcach czasem trzeba się nagimnastykować, żeby coś wytłumaczyć, żeby wesprzeć, ale również żeby wytyczyć granice - i zrobić to umiejętnie, nie sprawiając, że dziecko zaraz zrobi 10 kroków w tył.
JAK MÓWIĆ, ŻEBY DZIECI NAS SŁUCHAŁY, JAK SŁUCHAĆ ŻEBY DZIECI DO NAS MÓWIŁY
Adele Faber, Elaine Mazlish
Bardzo fajna pozycja, która nauczyła mnie komunikacji z moim dzieckiem. Komunikacji opartej na szacunku, zrozumieniu potrzeb i emocji dziecka. Wiele przykładów z życia rodziców takich jak my. Wiele przykładowych dialogów, prawdziwych sytuacji. Książka daje do myślenia i choć na początku zastosowanie się do "wytycznych" może być ciężkie, to kiedy jednak będziecie próbować i zauważycie efekt - uwierzcie mi, nie będziecie już wracać do starych nawyków. Dla mnie taką przełomową sytuacją, kiedy stwierdziłam: o matko, to działa! - była sytuacja, kiedy Pola była mega wściekła z powodu jak dla mnie błahostki. Przystanęłam jednak, wzięłam głęboki oddech i powiedziałam: rozumiem, że jesteś zła, bo... - Pola na to: tak, jestem wściekła! Następnie zasugerowałam jej, żeby wzięła kartkę papieru i pokazała mi jak bardzo. Zaczęła na niej rysować, gnieść ją, na koniec ją podarła. Ja zrobiłam mniej więcej to samo, wymachując jeszcze teatralnie rękoma, że ja też bywam taka wściekła. Na koniec po prostu razem zaczęłyśmy się śmiać i spokojnie opuściłyśmy dom. To było dla mnie mega fascynujące przeżycie, które pokazało mi, że nie ma nic lepszego niż pokazanie dziecku, że się je rozumie i pokazanie mu, jak może dać ujście swoim emocjom i sobie z nimi poradzić.
JAK MÓWIĆ, ŻEBY MALUCHY NAS SŁUCHAŁY
Joanna Faber, Julie King
Tutaj książka, której strategie oparte są na wyżej wspomnianej. Jest ona jednak kierowana do rodziców dzieci w wieku 2-7 lat. I ta literatura również uczy dobrego dialogu między rodzicem a dzieckiem. Pokazuje jak się komunikować, jak rozwiązywać trudne sytuacje. Książka zmienia nasze podejście do rozmów i dzieci. Sprawia, że nagle zaczynamy mówić to samo co wcześniej, ale innymi słowami bardziej trafnymi słowami. I tak drobna wydawałoby się zmiana, zmienia całą naszą komunikację z dzieckiem i całą naszą relację z nim. Naprawdę - to jest niesamowite i jeśli naprawdę przyłożycie się do tego, żeby wyciągnąć z tej książki jak najwięcej, to zrozumiecie co miałam na myśli. Tak samo jak w powyższej pozycji. To co czyni tą książkę autentyczną, to realne historie rodziców, którzy mieli z komunikacją problem i opowiadają o tym, jak się to zmieniło po wprowadzeniu kilku zmian. To do mnie przemawia. Nie suche fakty, ale liczne przykłady i historie rodziców takich jak ja. Szczegółowo opisane sytuacje, dialogi. To sprawia, że książka po prostu daje nam na tacy przykład tego, w jaki sposób możemy rozmawiać z dzieckiem w danych sytuacjach. Dla mnie to jest kosmos, że słowa, które wypowiadamy mają tak wielką moc. Źle dobrane, potrafią burzyć, ale przemyślane - potrafią budować wspaniałą relację i dialog.
Agnieszka Stein
To Wasza rekomendacja. Kiedyś zapytałam Was o książki w temacie wychowania, które polecacie. Ta książka była wspominana przez Was zdecydowanie najczęściej. Jestem dopiero w trakcie jej czytania, ale już wiem, że to powinna być lektura obowiązkowa KAŻDEGO RODZICA! Wszystkie te kwestie, które są dla wielu rodziców tematem tabu, są w tej książce opisane naprawdę prosto i zrozumiale. Książka otwiera oczy na wiele kwestii związanych z seksualnością naszych dzieci i wspieraniem ich w tym temacie.
Moim zdaniem mimo, że idziemy jako społeczeństwo do przodu i mamy coraz większą świadomość - wciąż wychowujemy dzieci w poczuciu wstydu, uznając temat ich ciał i seksualności za coś czego należy się wstydzić. To bardzo szkodliwe. Ludzie krzyczą: nie chcemy edukacji seksualnej naszych dzieci przez innych ludzi! - nie wiem, może wydaje im się, że dzieci na lekcjach będą ściągać majtki i się masturbować? Celem edukacji seksualnej jest PRZEDE WSZYSTKIM wskazanie granic, szacunek, umiejętność mówienia NIE i wyraźnego dostrzegania przemocy. Oglądam teraz serial SEX EDUCATION i przyznam, że refleksji mam przy każdym odcinku milion. Bo niesamowicie zobrazowane jest to, jak BRAK WIEDZY szkodzi i jak młodzi ludzie tej wiedzy pragną! Ale z większością dzieciaków nie ma kto pogadać na tematy seksu, naszego ciała itp. Wiele bym dała, żeby ktoś kiedy byłam nastolatką, wyjaśnił mi podstawowe rzeczy, rozwiał wątpliwości. To nieludzkie błądzić jak dziecko we mgle w tak poważnych kwestiach i potem wkraczać w dorosłość nadal nie znając odpowiedzi albo szukając ich w beznadziejnych miejscach. WIEDZA to jest klucz do sukcesu, na każdej życiowej płaszczyźnie.
Tymczasem wciąż spotykam się z matkami, które mówią dzieciom: nie dotykaj się tam! Nie ładnie! - od małego wpajają dzieciom, że dotykanie się, że miejsca intymne to coś złego, wstydliwego. Nie wspomnę o 30 letnich kobietach, które na słowo: cipka, wagina czy penis dostają wypieków na twarzy i nerwowo chichoczą. Mogłabym wymieniać bez końca.
W każdym razie - jestem dopiero w trakcie czytania, ale już mogę Wam polecić tę książkę z ręką na sercu. Jestem naprawdę szczęśliwa, że mamy na rynku taką literaturę i że możemy z niej czerpać, a co za tym idzie - być lepszymi rodzicami, którzy mają szansę popełnić mniej błędów wychowawczych niż poprzednie pokolenia.
JAK WSPIERAĆ ROZWÓJ PRZEDSZKOLAKA?
Monika Sobkowiak
Kilka miesięcy temu pomyślałam sobie, że super byłoby mieć książkę, w której będę konkretnie opisane dane grupy wiekowe, zabawy, umiejętności. No i jakiś czas później w ręce wpadła mi książka z wydawnictwa Samo Sedno, która zaspokoiła moją potrzebę :)
Autorka książki w każdym rozdziale opisuje ogólnie np. rozwój społeczno-emocjonalny dziecka albo rozwój mowy - a potem opisuje co potrafi w tym temacie typowy 3,4,5 lub 6 latek. Do tego w każdym rozdziale są propozycje świetnych zabaw i ćwiczeń dla danej kategorii wiekowej w danej sferze np. czytanie i pisanie, stymulacja rozwoju mowy dziecka.
Dla mnie ta książka jest wspaniała przede wszystkim dlatego, że mogłam sobie sprawdzić co w danym wieku dziecko POWINNO już potrafić, na co jest jeszcze czas i jak w danych sferach mogę je na dany moment wspierać. Książka zawiera dużo cennych wskazówek i nadaje się zarówno dla nauczycieli jak i każdej innej osoby, która pracuje z dziećmi w wieku przedszkolnym, oraz dla nas - rodziców. Np. u nas obszarem nad którym należy pracować i go wzmacniać jest pamięć i koncentracja. Dlatego rozdział o tym był dla mnie szczególny ważny, bo mogłam sobie zaznaczyć zabawy, które mogą wprowadzić w domu i w ogóle zauważyć, że nad czymś trzeba popracować.
Mam tylko jedno dziecko i brak jakiegoś większego porównania. Wiadomo, każde dziecko jest inne, ale nie mając porównania, można łatwo przeoczyć, że dziecko coś już powinno potrafić, albo że ma z czymś problem i jest daleko w tyle. Matce zawsze jest to zauważyć trudniej. Dlatego np. mamy potem 5 letnie dzieci, które mówią tak, że nikt ich nie rozumie - a mama nie widzi w tym problemu, bo mama je rozumie i jeszcze najgorzej jeśli nie widuje na co dzień innych dzieci i myśli, że to norma - w konsekwencji dziecko nie jest nawet pod opieką logopedy.
Naprawdę, polecam Wam z całego serca! Zwłaszcza, że książka jest napisana totalnie zrozumiałym dla każdego językiem. Miałam ogromną frajdę podczas jej czytania :)
Dzisiaj to na tyle. Wiem, że mogę stwarzać czasem pozory, że skoro tyle czytam, to książek o dzieciach przeczytałam pewnie setki. Ale jak widać wolę raz na jakiś czas solidną lekturę, nawet taką na kilkaset stron, ale przeczytaną z uważnością i dokładnością. Książka o wrażliwości i seksualności jest cała w podkreśleniach i wykrzyknikach narysowanych ołówkiem. Zaznaczam nim najważniejsze dla mnie fragmenty. I tak musiałam się solidnie przełamać, żeby wgl porysować czymś książkę. Są osoby, które kreślą fragmenty różnymi mazakami - ja nie potrafię :D Ale do ołówka się przełamałam i dzięki temu wracam często do tych wyszczególnionych przeze mnie fragmentów.
Czy będę czytać następne książki w tym temacie? Na pewno. Kilka czeka już nawet w kolejce. Póki co, chcę uważnie przebrać przez Nowe Wychowanie Seksualne i wyciągnąć z tej książki możliwie najwięcej dobrego.
Jeśli macie jakieś polecenia w temacie rozwoju dzieci - napiszcie mi proszę swoje propozycje w komentarzach. Przydadzą się nam wszystkim.
Ściskam, A.
Gdyby tak było, nie byłoby tylu nieszczęśliwych dorosłych, którym w dzieciństwie zabrakło miłości, uwagi, zainteresowania. Gdyby tak było, rodzice nie mieliby aż takiego problemu z dotarciem do swoich dzieci. Na każdym kroku zderzam się z obserwacją braku szacunku w relacji rodzic-dziecko, z brakiem umiejętnej konwersacji. Nie jestem Bogiem, nie jestem matką idealną - ale mam oczy, widzę i obserwuję. I wiem, że niektórzy choć bardzo chcą i się starają - nie do końca umieją być dobrymi rodzicami. Najczęściej dlatego, że nikt ich nie nauczył. Że zwyczajnie nie wiedzą jak.
Moi rodzice dali mi miłość taką, jaką byli w stanie mi dać. Dali mi ją na tyle, na ile potrafili. Wiele lat zajęło mi zrozumienie tego. Lata żalu, który siedział we mnie, spowodowanego tym, że... nigdy nie czułam się kochana. Nikt mi nie mówił, że mnie kocha. Nikt nie przytulał mnie w chwilach smutku. Moi rodzice mimo tego, że nie byli nigdy super bogaci, zawsze mieli za priorytet moje potrzeby. Moje wykształcenie, zdrowie, ubiór, rozwijanie zainteresowań. Zawsze miałam wszystko czego mi potrzeba. Dach nad głową, jedzenie, prywatnych lekarzy, edukację i jakiekolwiek dodatkowe zajęcia, na które miałam ochotę. Nigdy nie czułam się zagrożona. Miałam przy nich niesamowite poczucie bezpieczeństwa i wsparcie, ale zawsze czegoś mi brakowało. Dziś jednak wiem, że kochali i kochają mnie nad życie. Dziś to czuję. Ale jednak nie stworzyliśmy na tamtym etapie między sobą silnej, emocjonalnej więzi. A ja byłam tego tak spragniona, że bardzo szybko podjęłam decyzję o stworzeniu rodziny. Bardzo pragnęłam dać komuś swoją miłość...
Kiedy zostałam mamą obiecałam sobie, że ja jednak postąpię inaczej. Od początku otulę Polcię płaszczem miłości. Stworzę z nią piękną i silną więź. Na razie się to udaje choć łatwo nie jest, bo Pola ma naprawdę trudny charakter :P Jakie są moje patenty na tak mocną więź? Sama nie wiem. To wszystko wychodzi tak naturalnie. Ale powiem Wam, co na pewno jest tego zasługą...
Wierzę, że warto uczyć tego dziecka od samego początku. Dziecko czuje się bezpiecznie i mówi nam otwarcie o wszystkim tylko wtedy, gdy wierzy, że je zrozumiemy i gdy wie... że rozmowa jest ważna i potrzebna. Od maleńkości mojej córki nazywam emocje, mówię o nich. Nie zaprzeczam emocjom Poli mówiąc: no coś ty, na pewno się tak nie czujesz. Zawsze nazywam wspólnie z nią to co czuje i pokazuję jej, że rozumiem to uczucie i je akceptuję. A potem również tłumaczę jak sobie z daną emocją w danej sytuacji radzić. Niesamowicie rozczuliło mnie ostatnio, kiedy Pola w przedszkolu podbiegła ostatnio do mnie z płaczem i na moje pytanie, że widzę, że jest smutna i co się stało odpowiedziała: jest mi smutno, bo Ania sprawiła mi przykrość! - tak pięknie nazwała swoje emocje pokazując mi, że jest smutna i jest jej przykro. Dziecko musi znać emocje i je rozumieć, bo w przeciwnym razie jako dorosły nie będzie sam wiedział co czuje, będzie zagubiony i nie będzie umiał zidentyfikować swoich uczuć.
Uwielbiam to. Pola wtula się we mnie, przykrywamy się kocykiem i czytamy... Zawsze bardzo się wczuwam. Zmieniam głosy, tonację. Podwyższam i ściszam ton. Wchodzę w opowieść na 100%. Jestem wtedy tylko ja, Pola i świat, który tworzą w naszych głowach litery. Pięknie jest wejść w jakąś czynność razem, a książki zdecydowanie otwierają przy tym umysł i pięknie rozwijają wyobraźnię. Cieszę się, że Pola kocha je tak samo jak ja. Wspólne czytanie książki niesamowicie wzmacnia więzi i nie wyobrażam sobie bez tego naszej codzienności.
Mówię te słowa bardzo często, a Pola sama z siebie również potrafi mnie nimi zaskoczyć. Słowa mają jednak to do siebie, że mogą być tylko pustym frazesem. Dorosłe dziecko może czuć się skołowane jeśli przez całe życie słyszało, że jest kochane, ale wcale tego nie czuło. Kocham Cię, wyrażam w słowach ale również w czynach. Poza dbaniem o dziecko, które jest podstawą, miłość wyrażam na przypadkowej karteczce, na której rysuję serduszko i piszę: Dla Poli! Miłość wyrażam w tym, że głaszczę ją po rączce, kiedy zasypia lub kiedy po prostu siedzimy obok siebie. Miłość wyrażam tym, że jeśli mówi - to słucham. Jeśli mnie potrzebuje - to jestem. Jeśli ma marzenia - to pomagam jej w ich spełnianiu. Jeśli ma problem, nawet który powstał w wyniku jej błędu - pomagam jej. Staram się, żeby Pola miała poczucie, że cokolwiek się nie dzieje - ja naprawdę ją kocham i jestem przy niej. Kocham Cię, to jednak również umiejętność powiedzenia NIE i umiejętność stawiania granic. Tak, to też robię z miłości do niej, bo chcę żeby umiała sobie radzić, miała do mnie i innych szacunek, Jest wyjątkowa, jest inna, ale nie jest od nikogo lepsza czy gorsza.
Takie oczywiste, prawda? Ale nie chodzi tylko o spędzanie czasu wspólnie w domu, ale o coś, co razem zaplanujemy np. poza domem. Wspólny piknik, długi spacer, wypad do kina czy do teatru. Ale nie taki wypad, że idziemy z dzieckiem, a ono sobie tam coś ogląda, a my gadamy przez telefon... Tylko taki, w który wspólnie się angażujemy, pokazujemy dziecku, że jesteśmy w tym razem z nim. Czasem pozwalam wybrać aktywności Polci, a czasem robię jej niespodziankę i do końca nie wie, gdzie się wybieramy.
Jeśli chodzi natomiast o spędzanie czasu w domu - to również chodzi mi tutaj o taki czas, w którym 100% swojej uwagi dajemy dziecku, bawimy się w to, w co ono chce się bawić i nie zwracamy uwagi na nic innego. Pół godzinki dziennie takiej zabawy to minimum. I wiem wiem, mało który rodzic lubi się bawić z dzieckiem. Ciągle gdzieś czytam, że zamiast zabawy rodzice stale angażują dzieci w jakieś wspólne zajęcia, żeby po prostu robić coś razem. I ok, to jest fajne, sama to uwielbiam! Ale zabawa jest ogromnie potrzebna i ważna w rozwoju dzieci, a zaangażowanie się w nią rodzica, daje dziecku poczucie tego, że jego potrzeby są ważne i że rodzic chętnie spędza z nim czas - nie tylko na swoich warunkach...
Baardzo ważne jest dla mnie, by dawać dziecku poczucie, że się nim interesuję. Że jej sprawy są dla mnie ważne. Pytam jak było dzisiaj w przedszkolu, czy dobrze się bawiła. Pytam o to z kim lubi się bawić, przy kim czuje się dobrze. Omawiam z nią rysunki, które przynosi, pokazuję, że każdy jest dla mnie ważny i wyjątkowy, że to nie są przypadkowe świstki papieru. Interesuję się czym się obecnie lubi bawić, które figurki są jej ulubionymi. Pokazuję jej, że to co robi jest dla mnie ważne. Pola opowiada mi o swoich przeżyciach i emocjach, ale ja również opowiadam jej o swoich. To wszystko działa w dwie strony. Ja opowiadam jej jak było w pracy, ona o tym jak w przedszkolu. I opowiadamy sobie nie tylko o tych dobrych rzeczach. Mówię jej o tym co mnie wkurzyło, zdenerwowało, żeby też Pola miała świadomość, że nie wszystko zawsze idzie idealnie i po naszej myśli.
Daję Polci przestrzeń beze mnie i bez moich decyzji. Na to, by nie wiedzieć i nie widzieć totalnie wszystkiego. I chcę by wiedziała, że ma do tej przestrzeni i swobody prawo. Chcę też by uczyła się samodzielności. Tego, że nie zawsze i wszędzie będę przy niej. Nie naciskam kiedy nie ma ochoty opowiedzieć mi o czymś. Nie decyduję za każdym razem o tym, jak ma się ubierać. Pytam o jej zdanie w sprawie nowych ubrań, w sprawie wyjazdów. Nie traktuję jej jako kogoś, kto musi dostosowywać się do dorosłego, tylko jako małego-dorosłego, którym już na tym etapie musi mieć pewnego rodzaju swobodę i wiedzieć, że ma prawo się na coś nie zgodzić, że ma prawo nie robić czegoś co mu się nie podoba.
To bardzo istotny element tej całej układanki. Polcia ma poczucie, że nie mówię jej na każdym kroku jak ma się zachowywać, co ma jeść i czym ma się interesować. Zamiast dawać jej rozkazy, pokazuję jej swoje życie, swoje wybory - i ona wybiera z tego to, co dobre dla niej. Dzięki temu właśnie tak jak ja kocha książki, prosi wieczorem o włączenie medytacji. Wie, że kiedy się denerwuje, musi się zatrzymać i uspokoić oddech. Wie, że praca może być pięknym przeżyciem, a nie przykrym obowiązkiem. Że można żyć szczęśliwie i zdrowo, ale trzeba o siebie dbać, trzeba być aktywnym, zdrowo jeść, rozwijać się, czytać, być dobrym człowiekiem. Niedługo skończy 6 lat i już wie, że życie to piękna przygoda, a wszystkie potknięcia nas czegoś uczą i nie należy traktować ich jako porażek. Uważam, że Pola ogromnie jest ze mną związana dzięki temu, że może być przy mnie sobą i że dzięki moim wyborom - ona również może być coraz lepsza i coraz lepiej radzić sobie w codzienności.
Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Szacunek, akceptacja, motywowanie, wspieranie. Uważne słuchanie i tłumaczenie. Dużo czułości, miłości. Dotyk, wspólny czas. Przestrzeń i swoboda, ale też gdy trzeba stanowczość i konsekwencje. Zainteresowanie i poczucie bezpieczeństwa. Ale przede wszystkim chodzi w tej więzi o to, by to wszystko umiejętnie wypośrodkować.
Mogłoby się wydawać, że więź albo jest słaba albo jest silna - czyli taka jak być powinna. Ale i w tej kwestii ważna jest równowaga. Obecnie czytam fajną książkę o rozwoju przedszkolaka i natknęłam się na taki cytat:
"W przypadku więzi zbyt silnych relacja uzależnia dziecko od innych, odbierając mu autonomię i poczucie pewności siebie (...) Jeśli dziecko nieustannie słyszy pozornie pozytywne komunikaty wsparcia takie jak: nie bój się, jestem tutaj ; pójdziemy razem ; brawo, jestem z ciebie dumna ; dobrze Ci poszło ; pomogę Ci ; wybierzemy teraz książeczkę ( charakterystycznie nadużywana liczba mnoga w wypowiedzi), wówczas uzależnia się od obecności, wsparcia i oceny rodzica. Małymi kroczkami buduje w sobie przekonanie, że mama jest elementem, bez którego dziecko nie wie, jaką decyzję podjąć, jak ocenić swoje działania ani czy da radę coś zrobić. (...) Zarówno słaba, jak i zbyt silna więź nie są korzystne dla dziecka. Zadbaj o to, by być emocjonalnie dostępnym, mieć dla dziecka czas i reagować na jego potrzeby, ale nie uzależniaj malca od swojego wsparcia, towarzystwa czy pozytywnej oceny". Jak wspierać rozwój przedszkolaka? - Monika Sobkowiak
Podsumowując: tworzenie silnej więzi z dzieckiem również musi być zrównoważone. Przesada w żadną stronę, nigdy nie jest dobra.
Na sam koniec, jeszcze jedna refleksja. Znam mamy, które zawsze mają dla dzieci w domu ciepłe, dwudaniowe obiadki. Znam mamy, które zawsze robią piękne ozdoby na wszystkie okazje i wydaje im się, że tym samym okazują dziecku miłość. I to jest piękne i jest ok! Sama uwielbiam to robić. Ale jeśli w tym wszystkim zabraknie uczucia, prawdziwego i szczerego zainteresowania, wsparcia i dotyku... jeśli to będą tylko mechanizmy "dbania o dziecko" to dziecko będzie szło przez życie z dziwną pustką w sercu, której niestety ale ciepłe obiady, adwentowy kalendarz DIY i udzielanie się we wszystkich zebraniach w przedszkolu nie zapełnią. Bo dla dziecka liczy się UCZUCIE. Prawdziwa i szczere pokazanie: kocham Cię, szanuję Cię, jesteś dla mnie ważna. Wspólny czas i poczucie, że mogą rodzicowi ufać i zawsze znajdą miejsce w ich ramionach... Moja mama zawsze woziła mnie do szkoły, odbierała. Woziła na wszystkie zajęcia dodatkowe, a w domu czekała z ciepłym obiadem, potem kolacją. Starała się jak mogła, ale była też przy tym trochę sfrustrowana. Myślicie, że jako dziecko odbierałam te wszystkie starania jako przejaw miłości... nie. Teraz to doceniam, ale wtedy... nie.
Czy jestem mamą idealną? Nie. Na pewno popełniam wiele błędów. Ale z dnia na dzień, staram się być lepszą wersję siebie, lepszą mamą. I myślę, że dobrze mi to wychodzi. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć: jestem dobrą mamą. I jestem z tego dumna :)
Po pierwsze - każde dziecko jest inne i to co sprawdziło się u nas, niekoniecznie sprawdzi się u kogoś innego. Po drugie - to jest temat, który ciągle się u nas ciągnie. Ciągle odkrywam coś nowego i stale czuję, że jeszcze może trochę i wtedy dopiero będę mogła napisać coś więcej. Myślę zatem, że nie ma sensu czekać na odpowiedni moment i po prostu napisać ten wpis tak jak czuję i zrobić to tak jak zawsze - opowiedzieć swoją historię.
Polcia odkąd pamiętam było bardzo wymagającym dzieckiem. Od malutkiego trzeba było ją dużo nosić, łatwo było ją przestraszyć, ciągle musiała czuć, że przy niej jestem, że ją tulę. Do przedszkola poszła mając 2,5 roku i po ok pół roku padła ze strony nauczycielki sugestia o mutyzmie wybiórczym. Pola w przedszkolu praktycznie wcale nie odzywała się do przedszkolanek i co najgorsze - zarówno w domu jak w i w przedszkolu, w stresujących sytuacjach spuszczała głowę w dół, robiła się sztywna i nie była w stanie ani nic powiedzieć, ani się ruszyć. Były to sytuacje, w których uwaga była skupiona typowo na niej i to ją po prostu przerastało. Jednak chwilę po tym jak padła sugestia mutyzmu, Pola zaczęła otwierać się w przedszkolu, zaczęła się odzywać i panie wreszcie mogły ją poznać i zobaczyć jaka naprawdę jest. W wieku 4 lat, w życiu Poli nastąpiły dwie ogromne zmiany: przeprowadzka do nowego mieszkania i zmiana przedszkola. I z jednej strony była radość, Pola z dnia na dzień była coraz bardziej dojrzalsza, a z drugiej... przez pół roku bujaliśmy się z problemami związanymi z fizjologią układu moczowego. Początkowo robiłam badania moczu, usg, sprawdzaliśmy czy nie ma żadnych infekcji. Ostatecznie lekarz stwierdził, że objawy mają podłoże psychiczne. Czyli tak jak myśleliśmy - Pola nie poradziła sobie ze zmianami w jej życiu. Epizody z blokowaniem się, zamykaniem w sobie zdarzały się jeszcze czasem w domu, albo wśród obcych. W przedszkolu nie, ale za to Pola znów przez pierwsze pół roku nie była się w stanie odezwać do swojego wychowawcy i bardzo źle reagowała na jakikolwiek dotyk np. poprawienie włosów przez nauczyciela, bycie w ogóle zbyt blisko. Kiedy Pola miała 4,5 roku zaczęła zamykać się na coraz więcej ludzi. Przestała mówić dzień dobry i do widzenia dosłownie wszystkim. Nie była w stanie przywitać się nawet z kolegami, którzy mówili jej cześć. Dopuszczała do siebie tylko najbliższych przyjaciół, ale jakakolwiek próba jej odtrącenia przez nich, czy zobaczenie że bawią się razem w coś innego niż ona - kończyło się awanturą, zamknięciem w sobie itp. Pola źle znosiła hałas, zbyt dużo bodźców, krytykę, zwracanie uwagi. Wiele razy ze strony rodziny słyszałam, że się z nią cackam, że nic nie można jej powiedzieć - ale ja czułam, że robię dobrze, że muszę dużo z nią rozmawiać, otaczać troską, tłumaczyć i pokazywać jej, że liczę się z nią i jej emocjami. Ostatnie czego trzeba jej było w tym ciężkim czasie to krytyka i wskazywanie palcem.
W styczniu tego roku, czyli tuż przed 5 urodzinami Polci, wybrałam się do psychologa. Sama. Opowiedziałam o problemach Poli, o jej zachowaniach, o moim podejściu do niej. Pani psycholog okazała się niesamowitą osobą, z którą od razu złapałam wspólny język i poczułam, że w końcu jest na tym świecie ktoś kto rozumie mnie i moje dziecko. Okazało się, że moje podejście do Poli jest jak najbardziej ok i wyszłam z tego spotkania ogromnie podbudowana. To co zapamiętałam z tej konsultacji to fakt, że ... musimy akceptować dziecko takim jakie jest. Ale jeśli pozostaniemy tylko w tej akceptacji - nie zrobimy żadnego kroku naprzód. Dlatego - po pierwsze akceptacja. Po drugie - stwarzanie dziecku możliwości i sytuacji, w których czuje się bezpiecznie, bo wtedy robi maleńkie kroki naprzód. Ale za to nawet najmniejsze sytuacje, w których dziecko nie czuje się bezpiecznie - sprawiają, że robi ono ogromne kroki w tył. To mi dało do myślenia. Przestałam zabierać Polę w miejsca, w których czuje się nieswojo i przestałam przebywać w towarzystwie osób, które ciągle mówią do niej: no co? Nie przywitasz się? Taka duża dziewczyna...
Równolegle do tych wszystkich sytuacji, Pola wcale nie była nigdy zamkniętą w sobie dziewczynką. W gronie przyjaciół i osób, które dobrze zna, była i jest szalonym wariatem. Od zawsze po przedszkolu szalała ze swoją bandą ( w ciepłe dni) do samej nocy po osiedlu. Lubiła i lubi dużo się ruszać, bawić, a przedszkolu też niejednokrotnie trzeba było ją trochę stopować, bo po prostu roznosiła ją energia.
Na wizycie u psychologa, wspomniałam Pani o tym, że Pola bardzo prosiła mnie oto, żebym zapisała ją do jakiejś szkoły na zajęcia, na których będzie mogła rysować. Psycholog powiedziała, że to jest moment, w którym muszę się przyjrzeć, czy te lekcje rysunku będą właśnie dla Poli czymś, w czym będzie czuła się bezpiecznie, czy wręcz odwrotnie - i wtedy lepiej byłoby zrezygnować. Na godzinne zajęcia Pola chodziła z samego rana w każdą sobotę. Jeździłyśmy mimo zimnej pory, na drugi koniec Warszawy. Pola szła na zajęcia, a ja na ciacho do kawiarni obok. Po pierwszych zajęciach przyszłam po nią przerażona, a okazało się, że... ona jest zachwycona. Zajęcia były kameralne, prowadzone w takiej artystycznej pracowni w bloku. Dzieciaki z racji wieku, miały pole do popisu, mogły się artystycznie wyżyć bez oceny, krytyki i narzucania im określonego schematu. Uważam, że uczęszczanie na te zajęcia przez kilka miesięcy, było dla Poli świetną terapią i krokiem naprzód.
Dużo dała mi też do myślenia wizyta w muzeum POLIN, na wystawie Króla Maciusia Pierwszego. Były tam dwie animatorki - niezwykle ciepłe, mówiące spokojnym głosem. Zwiedzaliśmy wystawę, a na koniec przy wspólnym stole robiliśmy ozdoby. I wtedy wbiłam się w totalny szok - animatorka zawołała Polę i zapytała, czy chce z nią zrobić przypinkę. A pola podeszła do niej i zrobiła z nią przypinkę, mimo, że animatorka trzymała jej rączki i była naprawdę blisko niej. Pola podeszła do niej całkowicie sama i nawet nie prosiła, żebym poszła z nią. Zazwyczaj odzew w jej kierunku jakiejkolwiek osoby, skutkował tym, że Pola po prostu na mnie wchodziła i zaczynała się dziwnie zachowywać. W tym jednak przypadku, od samego początku wizyty, animatorki swoim podejściem pokazały dzieciom, że akceptują je takimi jakie są. I to pozwoliło Poli im zaufać.
Pola nie była w stanie przywitać się normalnie nawet z moimi rodzicami. Jakakolwiek próba dotknięcia jej, przytulenia skutkowała tym, że ścinało ją po prostu z nóg. Upadała, trochę się wydurniała - wszystko po to, żeby uniknąć jakiegoś zbliżenia. Na pewno nie pomagały jej komentarze bliskich, ojej no z dziadkiem/babcią się nie przywitasz. A ja przestałam całkowicie naciskać. Bo wiedziałam, że to dla niej ciężkie.
Wizyta w POLIN mocno zapisała się w mojej pamięci i miałam wyryte w głowie, że Pola ufa tym, którzy ją akceptują, którzy nie są wobec niej natarczywi, którzy jej z niczym nie ponaglają i nie próbują niczego na niej wymusić.
Obserwacja w przedszkolu, o której Pola nie wiedziała, była umówiona na kwiecień. Psycholog u której byłam, miała przyjść do przedszkola na kilka godzin i poobserwować Polę. Wizyta była umówiona dużo wcześniej, a przez ten czas Pola zrobiła ogromne postępy, zatem po wizycie, odbyłam z psycholog dłuuuugą rozmowę telefoniczną i wykluczyłyśmy jakiekolwiek zaburzenia sensoryczne. Nie było też potrzeby, by Pola była pod opieką psychologa. Pola była już na etapie, w którym mocno się otworzyła na innych. Jedynym problemem, o którym w tym czasie powiadomił mnie wychowawca, było wycofanie Poli podczas wspólnych zajęć np. na dywanie, kiedy wszystkie dzieci siedziały obok siebie i uczestniczyły w zajęciach. Najpewniej było to spowodowane tym, że Pola po prostu źle się czuła zbyt blisko kogoś, a druga sprawa jest taka, że bardzo bała się sytuacji, w których wychowawca zapyta ją o coś a ona będzie czuła, że wszyscy na nią patrzą. Miałam w dzieciństwie to samo.
Psycholog podesłała mi w kwietniu na e-mail kilka filmików dotyczących wysoko wrażliwych dzieci. Zaczęłam od tamtego czasu bardziej przyglądać się temu tematowi i to analizować. Mimo braku diagnozy i dalszych konsultacji, zgłębiałam temat i uczyłam się na nowo swojego dziecka, jej reakcji, jej postrzegania świata. W wakacje Pola zaczęła odzywać się również do rodziców swoich koleżanek, zaczęła witać się z kolegami i koleżankami ( z którymi nie jest aż tak zżyta, po prostu ich zna). Dwa razy była też na 2 tygodniowych wakacjach, za każdym razem podzielonych w ten sposób: tydzień u teściowej, z którą chodziła do przedszkola + tydzień u mojej siostry z 2 lata starszą Millą. W sierpniu nastąpił kryzys: Pola przez ok. 2 tygodnie miała okropne, ale to naprawdę okropne wybuchy złości i agresji, które zaczęły przerastać nawet mnie. Jestem dumna, bo mimo wszystko nie reagowałam krzykiem i byłam ponad to. Ale byłam cieniem człowieka i brakowało mi już sił. Właśnie po tych 2 tygodniach Pola drugi raz pojechała na wakacje, odpoczęłyśmy od siebie, temat agresji i wybuchów minął. Kiedy wróciła, poszła do przedszkola i jest od tego czasu spokojnie, zatem myślę, że była to kwestia zbyt wielu wakacyjnych bodźców: wakacje, rozjazdy, brak zachowanego rytmu dnia - to bardzo źle działa na Polę.
Zatem tak w wielkim skrócie wyglądała nasza historia - a widzę, że wyszło z tego i tak meeega dużo tekstu. Jak jest obecnie? Jest naprawdę super. Pola wita się z nauczycielami w przedszkolu, chodzi też dwa razy w tygodniu na zajęcia z j. angielskiego - i również jak w przypadku lekcji rysunku, działa to na nią naprawdę dobrze. Po raz kolejny zapisałam ją na coś na jej własne życzenie i okazało się to strzałem w 10. Co jest niesamowite - kiedy rodzic jakiegoś dziecka mówi coś do Poli - Pola wchodzi w konwersację! Ja wiem, że dla wielu to się może wydać abstrakcją, ale ja się totalnie przy czymś takim wzruszam, bo wiem ile kiedyś kosztowało ją to nerwów.
Chciałabym Wam teraz w skrócie opowiedzieć o tym, jakie kroki poczyniłam w wychowywaniu Poli i co nam pomogło:
Mogłabym wymieniać i wymieniać. Myślę, że zrobię w temacie tego osobny wpis, w którym powiem jak można ogólnie wzmacniać poczucie wartości dziecka i budować jego pewność siebie. W takim też wpisie dam Wam propozycje książek, a dzisiaj póki co podsunę Wam dwie propozycje, które były mi w tej drodze ( i są ) bardzo pomocne:
"Wysoko wrażliwe dziecko" - świetna książka, zarówno dla rodziców dzieci zdiagnozowanych jako wysoko wrażliwe jak i tych, które przejawiają takie "skłonności". Książka dała mi nowe spojrzenie na Polę i jej zachowania. Pozwoliła mi ją lepiej zrozumieć i zdecydowanie pozwoliła mi stać się lepszym rodzicem.
"Edzio - przyjęcie w blasku księżyca" - tutaj z kolei pozycja do poczytania Waszym dzieciom. Piękna książka poruszając temat nieśmiałości, bycia za sobą, próbach bycia kimś innym, wstydzie. Daje do myślenia...
Podsumowując - wrażliwość i wstyd u dziecka to trudny temat, ale jest on do przejścia. Nie ma jednej, uniwersalnej recepty na wychowanie dziecka i poradzenie sobie z tematem wrażliwości. U każdego przebiega to inaczej, bo każde dziecko jest inne. To co uniwersalne i sprawdza się w każdym przypadku to ogrom miłości, bycie blisko, bycie uważnym, akceptacja. Pozwólmy dzieciom być takimi jakie są, ale jednocześnie stwarzajmy im możliwości, dzięki którym będą wzrastać. W swoim własnym, indywidualnym tempie. Bądźmy cierpliwi i dajmy sobie i dzieciom czas.
Trzymam za Was wszystkich kciuki i mam nadzieję, że nasza historia będzie dla Wielu z was promyczkiem nadziei.
Ściskam ciepło!
Nieco później zaczął się etap chodzenia do kina – najpierw w mojej mieścinie chodziliśmy do małego, starego kina „Słońce”. Pamiętam, że chodziłam tam oglądać pierwsze części Harrego Pottera. Później, w gimnazjum i w liceum, chodziliśmy już do nowszego kina, które powstało w nowym mieście – było bardziej nowoczesne, były dwie sale, trochę więcej repertuaru i nowości. Nic jednak nie sprawiało takiej frajdy, jak wycieczki do większych miast, w których kina miały po kilka, kilkanaście sal.
Jednak największą frajdą było zawsze oglądanie seansu wspólnie – czy to z rodzicami, czy ze znajomymi. Wspólne emocje, wspólny śmiech, czasem łzy. A po seansie… przeżywanie tych emocji na nowo. W domu zazwyczaj bajki oglądałam samotnie. Byłam przeszczęśliwa, kiedy na świat przyszedł syn mojej siostry i mogłam oglądać je razem z nim. Do tej pory łapię się na tym, że kiedy dzieciaki oglądają jakąś bajkę, potrafię się wczuć równie mocno jak one. Dla mnie seansy bajkowe i chodzenie do kina – to nie tylko bezmyślne wgapianie się w ekran. To dużo, dużo więcej. Trzeba po prostu robić to mądrze.
Nie jestem zwolenniczką wielogodzinnego wgapiania się w ekran telewizora i oglądania kilku bajek pod rząd, jedna po drugiej. Ale uwielbiam umawiać się z Polą na wspólne wyjście do kina. Bardzo celebrujemy też czas – wybieramy z repertuaru to, co chcemy zobaczyć, planujemy dzień i godzinę i niecierpliwie czekamy na tę chwilę. Jak już jesteśmy na miejscu, to cieszę się, że siedzimy obok siebie, śmiejemy się z tego, co oglądamy, czasem też wzruszamy, a po wyjściu z kina chętnie komentujemy i wymieniamy się swoimi wrażeniami. Jesteśmy blisko siebie i patrzymy w tym samym kierunku. Jeśli rodzic siedzi obok, ale robi coś innego – tej magii i więzi nie będzie. Pamiętam, że jako dzieciak uwielbiałam jak ktoś starszy, kto spędzał ze mną czas, oglądał coś ze mną i razem ze mną się z tego śmiał i to przeżywał.
Wspólne oglądanie to zawsze dobre wyjście do rozpoczęcia rozmowy na temat kwestii poruszonych w bajce. Często jest to tolerancja, szacunek, emocje. Pamiętam, jak wiele możliwości do rozmowy stworzyła nam bajka „W głowie się nie mieści”. Żywo dyskutowałam z Polą o tym, dlaczego smutek i inne negatywne emocje również są potrzebne i nie można z nimi na siłę walczyć.
Odpowiedni dobór repertuaru może pomagać naszym dzieciom rozwijać ich zainteresowania – środowiskiem, muzyką, historią, sztuką. Dziecko, które dopiero poznaje świat, może dzięki bajkom zobaczyć, co tak naprawdę je interesuje. Muszę tu wspomnieć o świetnej animacji „SING”, w której jest dużo muzyki, tańca, a także mądry przekaz, że dziecko może być kimkolwiek zechce - warto marzyć i dążyć do spełnienia tych marzeń. Uwielbiam tę bajkę i zawsze wracam do niej z utęsknieniem.
Wspólne oglądanie bajki to także refleksje i wnioski – zarówno rodzica, jak i dziecka. To świetna okazja, by pozwolić dziecku wyrazić swoje zdanie i je zaakceptować, a nawet rozwinąć temat. Który bohater Ci się podobał? Co było w nim fajnego? Czy w ogóle podobała Ci się bajka? Jeśli nie, to dlaczego? A przy tym możemy oczywiście wyrazić swoją opinię, skrajnie różną, podkreślając, że mamy prawo się różnić i mieć odmiennie zdanie na dany temat. Dziecko, które zobaczy, że mamy inne zdanie od niego, a jednak wyrażamy zaciekawienie i szacunek w stosunku do jego stanowiska, będzie czuło, że nie musi być takie samo, jak wszyscy. To dla niego sygnał, że ma prawo do bycia sobą i posiadania własnych poglądów, czyli buduje jego autonomię.
Nauka, rozmowy, dyskusje, zainteresowania - to wszystko jest ważne. Ale równie ważną korzyścią, która płynie ze wspólnego oglądania bajek – czy to w kinie, czy w domu – jest po prostu dobra zabawa. A dobrą zabawę uwielbiają i dorośli i dzieci. To fajna okazja do wspólnego pośmiania się, śpiewania, naśladowania i parodiowania postaci. Dzieci czują się ogromnie kochane, jeśli mogą spędzić z nami czas i jeszcze dobrze się przy tym bawić – jeśli oczywiście widzą, że nam również sprawia to radość, a nie, że robimy to na siłę.
Liczy się jednak umiar i zdrowy rozsądek. Wielogodzinne oglądanie bajek w TV – jestem na nie. Wspólne seanse i wypady do kina – jak najbardziej! Pierwszy raz zabrałam Polcię do kina, kiedy miała 3 latka. Spacerowałyśmy po Ursynowie i mijałyśmy Multikino i reklamę „Gdzie jest Dory?” I spontanicznie… weszłyśmy. Pola była zachwycona. Do tej pory ma do Dory ogromny sentyment. Była wtedy jeszcze mała więc po ok. 30 minutach musiała już zmieniać miejscówki i się ruszać, ale wytrwała aż do napisów końcowych. To był moment, kiedy zaczęło się w naszym życiu prawdziwe szaleństwo kinowe. Dla mnie to zawsze świetna wyprawa i super opcja, by spędzić z Polunią czas. Czasem jest to wypad bardziej zdrowy typu: bierzemy wodę i owoce. Czasem lecimy po całości, czyli popcorn i cola. :D Za każdym razem mówię sobie, że przecież ja nie lubię popcornu, a potem nie mogę przestać go chrupać i okazuje się, że jednak gadam bzdury. :D
Nie będę tutaj ściemniać, że wypad do kina to taka tania sprawa, bo tak wcale nie jest. Przy dwójce czy trójce dzieci, dwójce rodziców i przekąskach do sali kinowej robi się z takiej atrakcji całkiem spory wydatek. My korzystamy z karty Rodzina do Kina, dzięki czemu naprawdę oszczędzamy w skali roku sporą sumę. Aby skorzystać z takiej karty, na seans musi wybrać się min. 1 rodzic i 1 dziecko. Maksymalnie z karty może skorzystać 7 osobowa rodzina – dwóch dorosłych i pięcioro dzieci. Z taką kartą, każda dorosła osoba płaci tak jak dziecko – czyli kupuje bilety w ulgowej cenie.
Dodatkowo, macie też 20% zniżki na wszystkie barowe przekąski, a umówmy się – przy wypadzie do kina większa bandą, każdy raczej chciałby sobie chociaż coś małego pochrupać czy wypić. Mi zawsze było szkoda kasy na te fajne napoje z filmowymi toperami, na których są bohaterowie bajek – a ze zniżką cena robi się dla mnie przyzwoita.
Każdy wypad do kina z taką kartą to punkty, które zbierają się na Waszym koncie. Każdy kupiony bilet z kartą to jeden punkt. Pięć uzbieranych punktów daje Wam zestaw barowy gratis, a 10 punktów – darmowy bilet. Czyli nie dość, że z kartą płacicie mniej, to jeszcze dzięki temu możecie chodzić za darmo do kina.
Kartę można zakupić w kasie każdego Multikina albo po prostu na stronie multikino.pl .
Jestem ciekawa, jak to jest u Was z oglądaniem bajek. Pozwalacie sobie na takie rodzinne wyjścia do kinowa z Waszymi pociechami? Jakie typy bajek najbardziej lubicie oglądać? A może macie taką, do której często wracacie? Dajcie znać w komentarzach! Uściski :*
Pola ma dopiero pięć lat, a ja już teraz zaczynam rozumieć ( poniekąd ) powiedzenie: małe dziecko - mały kłopot , duże dziecko - duży kłopot. Piszę poniekąd, bo po pierwsze dziecko to nie jest żaden kłopot ani przyczyna kłopotów, ale... zdecydowanie jest to wyzwanie. I im dziecko jest starsze - tym wyzwanie jest coraz większe. Ja traktuję to jako swego rodzaju misję - bardzo mi zależy na tym, żeby Pola wyrosła na mądrą, pewną siebie dziewczynę - i jestem zmotywowana tym bardziej kiedy widzę jak ogromne postępy zrobiłyśmy przez kilka miesięcy w temacie jej nieśmiałości i wrażliwości. Praca z dzieckiem, stwarzanie mu bezpiecznych warunków - to wszystko dało nam wspaniałe efekty, ale najważniejsza zawsze była, jest i będzie - rozmowa.
Mamy ich na koncie już wiele. Rozmowa o śmierci - pytania posypały się, kiedy kilka miesięcy temu odszedł mój dziadek. Rozmowa o wstydzie przed innymi - kiedy po raz kolejny ktoś śmiał się w przedszkolu z Poli. Rozmowa o płci, o różnicach w ciele chłopca i dziewczynki. A ostatnio rozmowa o tym, czym jest okres - bo Polę zaintrygowało w końcu, dlaczego mama co miesiąc krwawi.
Te wszystkie rozmowy łączy jedno - ciekawość dziecka. Wielu rodziców nie umie rozmawiać ze swoimi dziećmi, zbywa je, odpowiada wymijająco. A to my - to my jesteśmy najważniejszymi nauczycielami w życiu naszych dzieci. Nie możemy ich mamić do końca życia opowieściami o bocianach i o tym, że mamy "ałka". Musimy możliwie najlepiej tłumaczyć im w miarę ich dorastania, wszystko to, co one próbują zrozumieć i z czym do nas przychodzą.
Temat okresu - był dla mnie ciężkim tematem. Nie dlatego, że to jest dla mnie coś, o czym nie powinno mówić się dzieciom - nie wiedziałam po prostu jak to wytłumaczyć 5 latce. Postanowiłam więc zrobić to najprościej jak umiałam. Na razie poszło mi dobrze - bo temat dotyczy mnie. Ale przyjdzie kiedyś czas, kiedy temat trzeba będzie rozwinąć - bo nasze córki doświadczą go na własnej skórze.
To co mogę zrobić już teraz - to uświadomić swojej córce, że ciało i to co się z nim dzieje - nie powinno być dla nas niczym wstydliwym. Jestem jak najbardziej za reformą, która uczy dzieci świadomości swojego ciała - tego, że mamy prawo się dotykać, mamy prawo poznawać i lubić swoje ciało i to my jesteśmy tymi, którzy o nim decydujemy.
I przede wszystkim - pamiętajmy o tym, że nie jesteśmy alfą i omegą. Wspierajmy się fachową literaturą, szukajmy opinii i porad specjalistów. Nie mówię o forach matek, nie mówię o nie rzetelnych artykułach - mówię o naprawdę fachowych źródłach, opiniach doktorów, psychologów. Nie bójmy się posiłkować dodatkową wiedzę - bo jej akurat nigdy mało. W internecie powstała np. świetna strona jaką jest Porozmawiajmy Mamo. I to jest właśnie przykład strony, która dobrze i merytorycznie przeprowadza nasz przez temat dojrzewania naszych córek. Na stronie znajdziecie mnóstwo cennych artykułów, które pozwolą Wam rozumieć dojrzewającą córkę, podpowiedzą Wam jak możecie przez to przejść, jak możecie rozmawiać i postępować z Waszymi dziećmi. Serio, uważam się za ogarniętą mamę, która dobrze radzi sobie z dzieckiem, ale nie wiem wszystkiego - z tej strony wychwyciłam dużo pomocnych dla siebie rad, które zastosuję w przyszłości i które wryły się w moją głowę i pomogą mi sprostać wyzwaniu jakim będzie dojrzewanie Poli.
Rozmawiajmy z naszymi dziećmi - słuchajmy ich i nie zbywajmy. To my jesteśmy dla nich autorytetem i to naszym zadaniem jest pokazanie im świata i wytłumaczenie wszystkiego co je nurtuje. Dorastanie to trudny temat - przypomnijmy sobie sami, ile mieliśmy w głowie znaków zapytania, ile wątpliwości, ile rozterek? Zaakceptujmy fakt, że nasze dzieci również będą przez to przechodzić i ... przygotujmy się do tego możliwie jak najlepiej :)
Jestem ciekawa jak to było u Was - czy rozmowy o dojrzewaniu macie już za sobą? Z chęcią poznam Wasze doświadczenia, a tym bardziej doświadczenia mam nastolatek, których córki weszły już dwiema nogami w ten etap i odczułyście to wszystko na własnej skórze. Jestem ogromnie ciekawa!
Ściskam Was ciepło! :*
Jakoś tak mnie wtedy natchnęło, żeby dać sobie furtkę do kolejnych tego typu wpisów, bo w treści tytuły dodałam "#1" - co bym sobie mogła później zrobić drugi, trzeci i czwarty wpis :P Ale nigdzie dzięki Bogu nie pisałam, że to będzie jakiś cykl, bo nie chciałam wywierać na sobie presji. I całe szczęście, bo jak sami widzicie, siedem miesięcy mi zajęło, by zrobić kolejny tego typu wpis haha :D
Dzisiaj kolejna porcja ciekawych tytułów. Chyba nie mamy w naszej biblioteczce książek, która byśmy przeczytały tylko jeden raz. Wałkujemy wszystko w kółko, co rusz dodając nowości. Mówiłam już, że mogłabym zostawiać w księgarniach całe wypłaty? ;) Ostatnio coraz częściej gościmy też w bibliotece, dlatego wiele tytułów, pozostaje jedynie w naszych głowach. W zeszłym roku, każdego wieczora do snu czytałam Poli moją ukochaną lekturę z podstawówki : Dzieci z Bullerbyn. Pola pokochała wszystkich bohaterów, zasypiała podczas czytania, a ja znów cofnęłam się w czasie o kilkanaście lat i przeżywałam to wszystko razem z nią. Magia Dzieci z Bullerbyn była większa, kiedy miałam wyobraźnię 10 letniej dziewczynki, ale i teraz coś "ruszyło".
Ale dobra. Nie przynudzam już tym przydługim elaboratem i przechodzę do konkretów, czyli kolejnych wartych Waszego zainteresowania książek :) Ciekawa jestem czy któreś z tych tytułów goszczą na Waszych półkach, hmm? Ja jak zwykle we wpisach o książkach staram się Wam jedynie powiedzieć swoje odczucie co do książki, o jakich wartościach ona jest. Nie chcę zdradzać treści, wystarczy kilka słów... :)
Książkę "Angielskie różyczki" dostałyśmy od babci Polci. Nie wiem czego się spodziewałam po książce Madonny - nie miałam właściwie żadnych oczekiwań i wyobrażeń i może dlatego zostałam tak pozytywnie zaskoczona. Cudowna treść, niesamowicie poruszająca i wartościowa opowieść o zazdrości, o ocenianiu, można nawet powiedzieć, że o zawiści. Genialna dla starszych dziewczynek ( choć nie tylko) i myślę, że już od ok. 5 roku życia, może z niej dziecko dużo wyciągnąć, ale zdecydowanie warto kupić też dzieciom w wieku szkolnym. Opowieść o grupie przyjaciółek, zazdroszczących urody i talentów innej dziewczynce z okolicy.
Za tę książkę dziękujemy z całego serca wydawnictwu Wydawnictwo Tekturka. Jeśli ktoś jakimś cudem nie wie - Malala to Laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, o której dość głośno było wtedy kiedy opisała dla BBC swoje życie pod rządami talibów, przez których atak na nią, w późniejszym czasie prawie straciła życie. Książka "Malala i jej czarodziejski ołówek" opowiada o wierze w swoje marzenia i wartości. Porusza trudny temat praw kobiet, równości, pokoju. Pokazuje, że mimo ciężkich warunków do życia i strasznych ograniczeń - jest coś, co nigdy w nas nie umiera - nadzieja i marzenia...
To również dzieło Wydawnictwo Tekturka. Historia o zapałce marzącej o sławie, marzącej o tym, by swoim światłem i ciepłem pomóc komuś takiemu jak zbłąkany rozbitek. Takie książki to dla mnie świetna metafora naszych życiowych pragnień, które często są gaszone tekstem: przecież jesteś zwykłą zapałką - w naszym przypadku człowiekiem. Mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi :) Piękne wykonanie, cudowne ilustracje, prosta a zarazem niesamowita treść. "Celestynka. Gwiazda na nocnym niebie" to pozycja obowiązkowa :)
W książce "Tato, a dlaczego?" znajduje się 50 dość trudnych pytań. Odpowiedzi na nie w prosty sposób wyjaśniają te wszystkie trudne kwestie takie jak nie zamarzanie ryb pod wodą czy ilość kamieni jaka jest w górach. Do każdego pytania jest zarówno odpowiedź słowna - dość obszerna jak i ilustracja - to jest dobre nawet dla mnie, wzrokowca pełną parą :P
To seria książek od Wydawnictwo Tekturka, ilustrowanych obrazami malarzy takich jak: Claude Monet, Vincent Van Gogh czy Edgar Degas. Cudowne powieści wzbogacone o obrazy, dzięki czemu dziecko ma podczas czytania swój pierwszy ( bądź nie ) kontakt ze sztuką, charakterystyczną estetyką. Szczególnie polecam "Baletnice", poruszające mój ulubiony temat wytrwałości i spełniania marzeń. Malarze dzieciom to świetny wstęp do świata malarstwa i wrażliwości dzieci na sztukę.
Za tę książkę dziękujemy Cioci Monice :* Trochę jestem w szoku, ale Pola ciągle ją "męczy", a ja znam ją już prawie na pamięć :D W wydaniu Ciało Człowieka, dziecko może się dowiedzieć o pojęciach jakimi są niepełnosprawność, zmysły, choroby itp. W świetny i prosty sposób książka opisuje wszystkie zagadnienia związane z ciałem człowieka, a obrazki pozwalają jeszcze bardziej to zrozumieć. Wkrótce zamierzam się zaopatrzyć w inne książki z tej serii.
W tym wpisie rządzą zdecydowanie pozycje od Wydawnictwo Tekturka . Ich Wydawnictwo kojarzy mi się właśnie z takimi książkami - niezwykle pięknymi, mądrymi, wartościowymi. "Jestem dzieckiem książek" to dość nietypowa, krótka opowiastka o wyobraźni. Dla małych miłośników książek będzie idealnym odzwierciedleniem ich wrażliwości :)
Na dzisiaj to tyle. Jestem ciekawa czy jakieś tytuły macie w swojej biblioteczce. Dlaczego piszę tylko o książkach, które uczą? Bo jakoś tak zawsze mam ochotę pokazać to, co najbardziej mnie porusza :) To nie tak, że na te zwyczajne, bez większego przesłania, po prostu zabawne książki, nie ma miejsca - takie też czytamy. Uważam, że we wszystkim musi być równowaga. Nie wszystkie filmy, które oglądam muszą nieść ze sobą jakiś super wartościowy przekaz. Czasem chcę po prostu ciekawej fabuły, bez konieczności jakiegoś intensywnego myślenia. To są tak zwane odmóżdżacze. Tak samo mam z książkami - i tymi dla dzieci, i tymi dla dorosłych.
Bardzo, ale to bardzo bym chciała, żeby wpisy z książkami pojawiały się częściej - niczego nie obiecuję, ale mam w głowie takie małe postanowienie. Kto wie... może stanie się ono rzeczywistością? :)
Tymczasem koniecznie zerknijcie na 1 wpis z tej serii, jeśli go przeoczyliście - Książki dla dzieci, które uczą #1
Ściskam Was ciepło i życzę wszystkiego dobrego!
Dziś sprawa wygląda zupełnie inaczej - po fazie na różnorakie zabawki ( nimi wciąż się bawi of kors) , YT itp. przyszła kolej na książki, które chłoniemy z Polą jedna po drugiej. Czytamy je, później sobie o nich rozmawiamy, zadajemy pytania, wysnuwamy wnioski. To fajny trening dla naszego umysłu, kreatywności, spostrzegawczości. Na książki mogłabym wydawać całe swoje wypłaty. I te dla siebie, i te dla Poli.
Kiedyś książki dla dzieci miały być po prostu - dla dzieci. Dziś najczęściej patrzymy na to, żeby prócz ładnych obrazków, niosły ze sobą jeszcze jakiś morał, przekaz. I tak najczęściej jest. Książki dla dzieci powalają teraz i oprawą graficzną i treścią. Marzy mi się regał Polci caaaały w tego typu książkach - w sklepach widzę ile jeszcze czeka na nas nowości, ale niestety ceny też do najniższych nie należą, toteż tak sobie kupujemy od czasu do czasu po kilka.
W sumie to nie sądziłam, że jakieś storiesowe migawki tego co czytamy, spotkają się z takim odzewem, ale to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że chciałabym się z Wami podzielić tymi pozycjami, które naprawdę mogą dziecko czegoś nauczyć i które z Poluchą bardzo lubimy. Dzisiaj na pierwszy rzut, pokażę Wam 10 naszych ukochanych książek i myślę, że tak co jakiś czas, będę do Was z taką dyszką wyskakiwać.
Świeżutka pozycja na naszym książkowym regale. Książeczki z Basią to cała seria bajek o przygodach Basi. Każda z nich, pokazuje inną sytuację, często trudną dla dziecka i pokazuje w prosty i zrozumiały sposób jak sobie z nią poradzić. Basia i słodycze w fajny i zabawny sposób pokazuje jakie mogą być skutki łakomstwa i jedzenia zbyt dużej ilości słodyczy. Niebawem będziemy polować również na Basię i pieniadzę oraz Basię i moda. Książeczki można w internecie upolować już za ok. 12 zł, więc cena jak najbardziej spoko.
Tutaj również cała seria książeczek o Kici Koci, ale ta jest naszą pierwszą. Tak jak w przypadku Basi - każda książeczka uczy dzieci czegoś nowego, wdraża w zasady panujące w codziennym życiu, wartości itp. Bohaterką jest mała kotka Kicia Kocia - niezwykle serdeczna, rezolutna i "kumata" :P Od książeczek aż bije ciepło, a wszystkie wartości i zasady przemycone są w nienachalny i prosty sposób. Kicia Kocia w pociągu była nam szczególnie przydatna przed takimi właśnie podróżami :)
No po stories z tą książeczką ( AŻ jeden snap! ) to zalałyście mnie zapytaniami: co to?! A akurat nie sądziłam, że to wzbudzi w ogóle jakiekolwiek zainteresowanie. A jednak :D Książeczka już trochę sfatygowana, przywiozłam ją z Polkowego pokoju z mieszkania teściowej. Pola ma tam książeczki, różne zabawki itp. i czasem coś mi tam "niechcący" do walizki wpadnie podczas pakowania ;)
LITERKOWO to zbiór wierszyków, które opisują każdą literę z alfabetu, używając kilku słów na daną literę w jednym wierszyku. Wyrazy te są zawsze pisane pogrubioną czcionką. Bardzo fajne ilustracje też przyciągają wzrok. Pola dzięki tej książce nauczyła się wielu liter.
Niestety z tego co wiem, nie można jej już nigdzie dostać :(
No... nasz ulubieniec :) Pierwsze książeczki o Zuzi, Polcia dostała od teściowej. Byłam tak oczarowana tym, ile Pola się z nich uczy, że szybko zaczęłam dokupować jej kolejne egzemplarze. Mamy chyba już prawie wszystkie. Każda książeczka, uczy dziecko jak zachować się w trudnej, często stresującej dla dziecka sytuacji. Są to sytuacje takie jak: kłótnia z przyjaciółką, nauka jazdy na rowerze, pierwsza noc u koleżanki poza domem, wizyta u dentysty, zgubienie się w sklepie. Każda książeczka ma szczęśliwe rozwiązanie, dzięki któremu dziecko bardzo łatwo zapamiętuje jak powinno w danej sytuacji się zachować. Dzieci to naprawdę łapią! Pola baaaardzo lubi Zuzię i to też za sprawą fajnych, miłych dla oka ilustracji. Tą serię powinien mieć w domu każdy rodzic. Serio!
Również świeża pozycja, ale zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia, a po przeczytaniu już totalnie przepadłam. Wiewiórki, które nie chciały się dzielić - to typowa, nowoczesna forma ilustracji, różne czcionki i co najważniejsze - PRZEKAZ. Książeczka traktuje o umiejętności dzielenia się, a także o przykrych konsekwencjach "chorej" rywalizacji. Sztos.
Jest tu ktoś, kto jeszcze tego nie zna ?! Szczerze - wątpię! Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham - przecudna, wzruszająca i chwytająca za serce opowieść o umiejętności wyrażania swoich uczuć. Za każdym razem, dosłownie ZA KAŻDYM, książka uruchamia we mnie i Polci całe pokłady miłości, motywuje do tego, by powiedzieć sobie wzajemnie coś miłego... wiem jak ważne w życiu nie tylko małego, ale i dużego człowieka jest mówienie o tym co się czuje. W mojej rodzinie mi tego brakowało, dlatego teraz na ten temat jestem wyczulona. Mówienia o emocjach, trzeba uczyć od najmłodszego,a ta książka idealnie się w tej nauce sprawdzi. Całości dopełniają ciepłe i pełne miłości ilustracje...
Całkiem spontanicznie wzięłam to z empikowej półki, bo wiecie - za piątaka, to czemu nie sprawdzić :P Tutaj również jest to cała seria książeczek, a każda z nich opowiada o innej emocji, innym elemencie naszej osobowości. Jest książeczka o złości, o wstydzie, o upartości, o lenistwie... jest tych książeczek całkiem sporo, a patrząc na ich cenę - 5 zł, myślę, że nie będzie problemem kupowanie ich kilku, raz na jakiś czas. Na 1 rzut wzięłam pozycję Mała Wstydnisia, bo temat jest u nas mocno na czasie - stety, niestety. Polcia wyciągnęła wnioski i widzę, naprawdę widzę, jak wiele dziecko się uczy poprzez to, co widzi i słyszy z książek. Tak jak mi w życiu pomagają książki o duchu motywacyjnym, tak dzieciom pomagają nauczyć się żyć, te książki, które czegoś uczą - zwłaszcza jeśli uczą jak radzić sobie ze swoimi emocjami i przezwyciężać swoje słabości.
Cudowna bajka, wręcz poezja. "Kto pocieszy Maciupka?" to niesamowity styl, charakterystyczna czcionka, piękne ilustracje i niezwykła opowieść... opowieść o strachliwym i nieśmiałym Maciupku, który postanawia opuścić dom i wyruszyć w podróż. Książka to opowieść o niezwyklej sile, o przyjaźni, o miłości, o walce z własnymi lękami i ograniczeniami. W tej książce wszystko jest na najwyższym poziomie i chyba żadna książka póki co nie podbiła mojego serca wszystkimi tymi elementami, które tworzą jedną, unikalną całość. Coś pięknego.
To jest czad! I każdy rodzic, któremu zależy na wychowaniu szczęśliwego dziecka, powinien zainwestować w taką książkę. Książka to siedem historii i każda z nich uczy dziecko jednego, ważnego w życiu nawyku. Na wstępie książki, przedstawionych jest siedmiu bohaterów - każdy z nich inny i wyjątkowy na swój sposób. Wasze dzieci nauczą się z tej książki wieeelu dobrych rzeczy - umiejętności planowania czy organizowania sobie czasu. REWELACJA.
Z całego dzisiejszego zestawienia, ta książka jest najdłużej w naszej biblioteczce, bo chyba od samego początku. Przywiozłam ją z jakiegoś blogowego spotkania i nie sądziłam, że stanie się jedną z naszych ulubionych. Hektor to niezwykła opowieść o inności, o różnicach. Książka uczy dzieci, by nie oceniać nikogo powierzchownie, by nie odtrącać nikogo tylko dlatego, że jest inny, wygląda inaczej, czymś się od reszty różni. Piękna i wzruszająca...