Zrywów jakie miałam w ciągu całego swojego życia, nie sposób zliczyć na palcach dwóch dłoni, ani nawet pięciu. Ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że chyba nigdy ćwiczenia nie weszły mi w krew tak jak obecnie. Po prostu - wyrobiłam w sobie nowy nawyk.
Biegam od jakiegoś roku, ale nigdy tak regularnie jak od dwóch miesięcy. Do tego ćwiczenia na macie - krótkie ale efektowne. Zazwyczaj ok. 20/30 minut dziennie. Na przykład: 15 minut pośladki + 10 minut brzuch. A na dokładkę 5,7 albo i 10 kilometrów biegu.
Do tej pory schudłam ok. 3 kilogramów i obecnie stoi to w miejscu ale... ciało ewidentnie się zmienia. Spada tkanka tłuszczowa, rosną mięśnie. Ciało się ujędrnia i staje się silniejsze. To co w ćwiczeniach sprawiało mi problem na początku czerwca - dziś nie stanowi już większego wyzwania.
Po sukcesie ostatniego wyzwania #dbamosiebiedlasiebie, postanowiłam kontynuować wyzwanie przez calutki kolejny miesiąc. Tym razem jednak będzie to wyglądało nieco inaczej i myślę, że będzie też to wygodniejsze dla Was. Zadania na każdy dzień, będziecie ode mnie otrzymywać dzień wcześniej w formie planszy z zadaniami na InstaStories. Będziecie miały również planszę, w której będziecie każdego dnia odhaczać wieczorem zadania, które udało Wam się zrealizować. Będziecie mogły dzielić się swoją planszą z innymi i motywować się wzajemnie :)
Przygotowałam też dla Was grafikę z kalendarzem na sierpień, którą możecie wydrukować bądź zapisać w telefonie i tam wpisywać swoją aktywność fizyczną, którą uda Wam się danego dnia zrealizować. Mnie taki kalendarz bardzo motywuje, bo jak widzę, że w tygodniu miałam już 1 dzień przerwy czyli puste okienko - to wiem, że muszę ruszyć tyłek i działać dalej. Zapełnianie okienek sprawia mi ogrom frajdy!
Jak zwykle chciałabym, żebyście dalej podchodziły do swojego zdrowia bardziej holistycznie i dbały zarówno o ciało jak i o ducha i umysł.
Dlatego każdego dnia, wspólnie będziemy starały się o to, aby:
Tutaj nic się nie zmienia. Zadania jakie będziecie ode mnie otrzymywać, będą dotyczyć tych 3 obszarów. Zawsze będzie na Was czekać jakiś trening, coś z zakresu pielęgnacji: mogą to być włosy, czasem zadbanie o całe ciało, czasem masaż twarzy. Opcji jest wiele!
Coś dla ducha - tutaj pole do popisu mamy ogromne. Medytacje, czytanie książek, spacery, relaksacyjna muzyka. Dla mnie dbanie o duchowość i wewnętrzną harmonię jest priorytetem.
Tutaj możecie pobrać kalendarz sierpniowy. Nie ma cyferek, ale oczywiście zaczynamy od soboty i tam wpisujemy jedynkę :) Możecie wpisywać do niego wszystkie swoje codzienne aktywności i pod koniec miesiąca zobaczyć ile dni miałyście treningowych. To jest naprawdę super! Ten sam grafik wrzucę Wam też na stories, jeśli chcecie mieć go na swoim tel.
Nie ma na co czekać. Masz w sobie wszystko co niezbędne, by zacząć swoją przygodę ze zdrowszym i bardziej świadomym życiem. Jedyne czego potrzebujesz to ... chęci! Jak chcesz się czuć? Jak chcesz wyglądać? Jaką energią chcesz emanować?
Ruch, zdrowe jedzonko, zadbanie o swój umysł, regeneracja - jeśli tylko każdego dnia poświęcisz choć kilka minut na każdy z tych elementów - odczujesz znaczną różnicę w tym jak się czujesz, wyglądasz, jak reagujesz na problemy, jak postrzegasz świat i ludzi wokół.
Wielkie zmiany w życiu to tak naprawdę setki malutkich zmian, które nie są wcale jakoś wielce wymagające. Nie musisz nagle zrywać się z godzinnym treningiem, 10 kilometrowym biegiem czy full pielęgnacją ciała trwającą godzinę. Zacznij od małych kroków.
Właśnie te małe kroki, będziesz otrzymywać ode mnie "na tacy" każdego dnia. Rób każdego dnia tych kilka prostych rzeczy, a zobaczysz jak przez miesiąc zmieni się Twoje ciało, Twoja energia i Twoje nastawienie.
Wybór należy do Ciebie. Możesz przyglądać się z boku jak inni biorą życie w swoje ręce... a możesz dołączyć do nas i wspólnie z nami, każdego dnia - tworzyć lepszą wersję siebie <3
POWODZENIA!
Ja jestem. I mam nadzieję, że wy też. A nawet jeśli nie - spokojnie. Wystarczy, że macie w sobie odrobinę chęci i chcecie w końcu zrobić coś ze swoim życiem zamiast wiecznie na wszystko narzekać.
Pomysł na tygodniowe wyzwanie przyszedł mi do głowy po mojej ostatniej analizie składu ciała. Wystarczyły 3 tygodnie, podczas których ćwiczyłam i biegałam, by zmniejszyć procent tkanki tłuszczowej, a zwiększyć procent tkanki mięśniowej. W 3 tygodnie mój wiek metaboliczny zmalał z 27 na 25. Odmłodniałam o 2 lata!
Ale najbardziej z tego wszystkie powalił mnie efekt wizualny. Bo nigdy w życiu nie pomyślałabym, że 25 minut ćwiczeń, 3/4 razy w tygodniu + bieganie, tak zmieni wygląd moich... ud! Chyba nigdy w życiu nie miałam tak jędrnych, gładkich i twardych ud. Serio. Chodzenie w sukienkach to teraz istna przyjemność. Wyrzeźbił mi się delikatnie brzuch, mam maleńki zarys mięśni. Pośladki poszły w górę, a wierzcie mi, mam baaardzo duże pośladki i nie sądziłam, że 3 tygodnie dadzą jakikolwiek minimalny efekt. A jednak!
Wydaje mi się, że po tym co przeczytałaś, czujesz się już odrobinkę bardziej zmotywowana i gotowa do działania. Nie ma więc na co czekać! Przechodzę do szczegółów wyzwania!
Pewnie myślisz sobie teraz: ja odpadam. Nie cierpię ćwiczyć, nie mam kondycji... bezsensu.
Kochana... ani mi się waż myśleć o sobie w tak brutalny sposób! Kondycja i efekty nie przychodzą ot tak! Rok temu nie byłam w stanie przebiec 1 kilometra. Dwa tygodnie temu przebiegłam ich 12. Trzy tygodnie temu prawie umarłam na macie po 10 minutowym treningu brzucha. Nie byłam w stanie utrzymać brzuchem nóg w powietrzu. Dziś robię te ćwiczenia z palcem w tyłku. Wciąż się męczę, ale jestem już znacznie silniejsza.
Wybacz, ale jeśli mam być sfrustrowaną, narzekającą, wiecznie wkurwioną i zmęczoną kobietą, a właściwie wrakiem kobiety - to wybieram opcję, w której jestem kobietą pełną energii, pozytywnie nastawioną do życia! Serdeczna, miłą i kochającą życie! Zadbaną i zdrową! :)
Nie będę Cię więcej namawiać. Sama zadaj sobie pytanie: jaką kobietą chcę być? Jak chcę się czuć? Jak chcę wyglądać? Następnie odpowiedz sobie na pytanie: co mogę zrobić, żeby być taką kobietą? Co mogę zrobić żeby tak się czuć? A potem... ZACZNIJ TO ROBIĆ!
Każdego dnia, będą na Ciebie czekać 3 wyzwania:
Te trzy wyzwania, każdego dnia będziesz łączyć z wyzwaniami ogólnymi, NA KAŻDY DZIEŃ. Zanim przejdę do poszczególnych dni tygodnia, zobacz o co musisz zadbać każdego dnia.
CODZIENNIE:
Codziennie na InstaStories będę wstawiać planszę, na której będą wszystkie wyzwania. Rób screeny!
A teraz przechodzimy do konkretnych dni tygodnia :) Nie bój się! Działaj!
1. TRENING: 15 minutowy trening pośladków z Pamelą Reif. Ten trening nie obciąża kolan. Nie ma w nim żadnych przysiadów, wyskoków itp. Rób go tak jak Pamela - pomału i precyzyjnie. Pierwszy raz może być bolesny, bo poruszysz partie ciała, które od dawna nie były ruszane. Ale wierz mi... z treningu na trening będziesz widziała, że idzie Ci coraz lepiej. No i... to tylko 15 minut! :)
2. PIELĘGNACJA: dziś jest dzień... maski! Wieczorem przed pójściem spać, robimy demakijaż buźki, oczyszczamy ją i... nakładamy maskę! Może to być maska w płachcie lub jakiejkolwiek innej formie. Dzisiaj odżywiamy buźkę nie tylko od wewnątrz (picie wody) ale też od zewnątrz - żeby była bardziej nawilżona i promienna. Brzmi fajnie, prawda?
3. COŚ DLA DUCHA: wykonaj medytację prowadzoną :) Usiądź na macie lub na łóżku z samego rana - jeśli masz dzieci - muszą spać, a ty najpewniej musisz wstać przed nimi, nie ma opcji :D Usiądź, zamknij oczy i posłuchaj medytacji Gosi... podążaj za jej słowami i słuchaj jej wskazówek. Wierz mi... jeśli zrobisz to rano - ta medytacja nastroi Cię pozytywnie na cały dzień!
“Jeśli nie umiesz latać, biegnij. Jeśli nie umiesz biegać, chodź. Jeśli nie umiesz chodzić, czołgaj się. Ale bez względu na wszystko – posuwaj się naprzód.” – Martin Luther King
1. TRENING: 10 minutowy trening brzucha + (dla chętnych) 15 minutowy trening z poniedziałku. Sama zdecyduj, czy masz ochotę poćwiczyć trochę dłużej, czy może spróbujesz dziś tylko brzucha. Trening AB jest dla początkujących, ale jest... trudny. Zwłaszcza przy pierwszym razie.
Nie zniechęcaj się. Już po 1 treningu poczujesz mięśnie, a to dobry znak. Nie wkurzaj się, że nie możesz wytrzymać tylu sekund co Pamela. Nie wkurzaj się, że nie możesz utrzymać nóg w górze. Na wszystko trzeba czasu! Ja po 1 treningu myślałam, że umrę. Wierz mi - początku są trudne, ale potem jest już tylko lepiej. To tylko 10 minut... wierzę, że dasz radę! <3
2. PIELĘGNACJA: peeling ciała + chłodny prysznic
Po dzisiejszym treningu, będziesz miała zadanie zadbać o swoje ciałko w jeszcze inny sposób. Nie musisz mieć prysznica, wystarczy że wejdziesz do wanny i po prostu w niej ustaniesz. Wmasuj peeling w swoje ciało okrężnymi ruchami, masuj kierując się zawsze z dołu do góry - w stronę serca. Wymasuj swoje łydki, uda, pośladki, a jeśli chcesz - również piersi, brzuch, ręce, ramiona. A następnie spłucz całość delikatnym, chłodnym prysznicem.
Zobaczysz jak Twoja skóra wygładzi się dzięki peelingowi i jak bardzo napnie się pod wpływem zimnej wody. Nie musi być lodowata. Wystarczy, że będzie po prostu chłodna. Daj znać jak wrażenia!
3. COŚ DLA DUCHA: wykonaj medytację tuż przed snem. Możesz usiąść na macie, na łóżku. Możesz też się położyć, o ile wiesz, że nie zaśniesz :D
Podrzucam Ci medytację wieczorną Gosi Mostowskiej, dzięki której uspokoisz się i zrelaksujesz po całym dniu. Wierz mi... to odmieni jakość Twojego snu!
“Musisz wierzyć w siebie wtedy, gdy nikt inny w Ciebie nie wierzy – to czyni Cię wygranym już na początku.” – Venus Williams
1. TRENING: dzisiaj zrobimy sobie pół godzinny trening dla początkujących, na nogi i pośladki. Między każdym ćwiczeniem, jet 20 sekundowa przerwa więc spokojnie - zmęczyłam się przy tym mniej, niż przy zestawie z wczoraj.
Nie będę Cię jakoś szczególnie motywować. Pomyśl jak dobrze będzie wyglądała Twoja pupa i nogi... jak dobrze będziesz się czuć, jeśli tym razem się nie poddasz i po raz kolejny po prostu to zrobisz! Przedwczoraj i wczoraj dałaś radę, prawda? Nie pozwól, żeby ten wysiłek poszedł na marne !!!
2. PIELĘGNACJA: zadbaj o swoje włosy :) Tutaj masz dowolność. Możesz pochodzić 20 minut z odżywką lub maską na włosach. Możesz zrobić sobie domową maseczkę. Zrób to, co najbardziej lubisz i co najbardziej służy Twoim włosom. Jeśli masz taką możliwość możesz nawet pójść do fryzjera! :D
Ja osobiście, zostaję w domu i dzisiaj po raz pierwszy spróbuję .... LAMINOWANIA WŁOSÓW GALARETKĄ. Będzie super jeśli też się do tego przyłączycie i będziemy mogły wymienić się swoimi wrażeniami :)
3. COŚ DLA DUCHA: dziś o jakiekolwiek porze sięgnij po książkę, która pozytywnie Cię nastroi, wyciszy i naładuje dobrą energią. Możesz zapalić świeczkę lub kadzidło. Nie ważne czy przeczytasz 5, 10 czy 15 stron. To nieistotne. Liczy się sam fakt, że poczytasz. To wspaniale wpływa na nasze samopoczucie. Może to będzie książka Agnieszki Maciąg, a może coś innego co ma pozytywny przekaz? Osobiście polecam Ci książki Reginy Brett! Będą idealne :)
„W pierwszej kolejności dbaj o siebie, inaczej nie będziesz miała czego dać innym. Dbanie o siebie to nie egoizm, to konieczność. Nie możesz nalać z pustego dzbana.” - Autor nieznany
1. TRENING: dzisiaj obowiązkowo robimy 2 treningi, czyli łącznie 25 minut ćwiczeń! Robimy pośladki i brzuch. Próbowałaś tych ćwiczeń już wcześniej, więc dziś będzie Ci na pewno odrobinkę lżej niż przy pierwszym razie <3
2. PIELĘGNACJA: masaż twarzy łyżeczkami.
Ostatnio coraz więcej czytam i oglądam o jodze twarzy czy też o tak zwanym face liftingu bez skalpela. Nie próbowałam jeszcze nic z tego, ale skoro już tak o siebie dbamy, to może spróbujemy czegoś prostego i krótkiego na dobry początek? Jedyne co będzie nam potrzebne to... łyżeczki :) Jesteście ze mną?
3. COŚ DLA DUCHA: włącz muzykę relaksacyjną. Zapal kadzidło czy też zapachową świecę. Połóż się. Możesz przykryć się kocykiem. Zamknij oczy. Wsłuchaj się w dźwięki muzyki i skup się na swoim oddechu. Skupiaj się na tym jak unosi się Twoja klatka piersiowa. Wdech, wydech. Wdech, wydech.
Jeśli zorientujesz się, że Twój umysł błądzi i nachodzi Cię lawina myśli - po prostu przyjrzyj się tym myślom, nie oceniaj ich. Pozwól im przychodzić i odchodzić, a następnie z powrotem skupiaj się na oddechu. Rób to tyle czasu ile chcesz, ile potrzebujesz... <3
https://www.youtube.com/watch?v=kWg3VqT-aTw&t=53s
„Ty sam, jak każdy w całym wszechświecie, zasługujesz na swoją miłość i uczucie” - Budda
1. TRENING: dobra laski... jeszcze tego nie robiłam, ale z kim jak nie z wami i kiedy jak nie teraz?! :D Dzisiaj pozwólmy sobie na odrobinę szaleństwa i ... potańczmy! Ja raczej nie będę wyglądać tak seksownie jak Pamela i czuję, że wyjdzie z tego niezły kabaret, ale hello! Życie jest po to żeby się nim cieszyć, a ćwiczenia nie mają nam się kojarzyć tylko z siedzeniem na macie. Zatem... let's dance!
2. PIELĘGNACJA: zadbaj o swoje dłonie. Dzisiaj to im poświecimy swoją uwagę. I tutaj masz dowolność: możesz zrobić sobie mani, pomalować pazurki jak chcesz. Możesz zająć się skórkami. Możesz zrobić sobie domową maseczkę na dłonie lub nasmarować je kremem albo wetrzeć oliwkę w skórki. Poświęć dziś im odrobinę czasu i uwagi, w końcu codziennie te dłonie wykonują dla Ciebie masę czynności!
3. COŚ DLA DUCHA: spacer uważności
Dzisiaj pójdziemy sobie na spacer, w którym będziemy celebrować TU i TERAZ i jak najbardziej skupimy się na tym, żeby być uważnym na wszystko co nas otacza i co widzimy. Spaceruj tempem jakim lubisz i całą sobą dostrzegaj wszystko co Cie otacza - zaangażuj wszystkie swoje zmysły. Skupiaj się na szczegółach, zapachach. Jak wyglądają rośliny, które mijasz, jak pachną, jakie są w dotyku. Jakiego kształtu są chmury? Zachwycaj się drobiazgami. Nie odpływaj nigdzie myślami. Bądź TU i TERAZ.
Takie "ćwiczenie" uczy nas odrywania się od natłoku myśli i pięknie uczy nas jak być tu i teraz, jak delektować się chwilą obecną. Wsłuchaj się w śpiew ptaków, szum drzew, głosy ludzi. Po prostu... bądź.
“Ten, kto przeniósł górę, zaczął od małych kamyków.” – przysłowie chińskie
1. TRENING: dziś dalej lecimy z moim ulubionym zestawem pośladki + brzuch. Żeby wyrobić nawyk trzeba trochę czasu. Im częściej będziesz rozkładać matę i ćwiczyć, tym szybciej wejdzie Ci to w krew. Zaszłaś już bardzo daleko. To już twój piąty dzień! Nie poddawaj się ... <3
2. PIELĘGNACJA: dzisiaj caluteńkie ciało traktujemy ulubionym balsamem. Wmasowujemy go powolnymi, okrężnymi ruchami. Całe łydki, uda, pośladki, brzuch, ręce, ramiona. Nawilżamy i masujemy calutkie ciało. Proste, prawda?
3. COŚ DLA DUCHA: medytacja prowadzona
Kolejna medytacja Gosi - oddech i uważność. Możesz ją wykonać o dowolnej porze. Zrelaksuj się, oddychaj i podążaj za wskazówkami Gosi... nie pożałujesz <3
"Szczęście jest zdrowe dla ciała, ale to troska rozwija siły ducha." - Marcel Proust
Brawo! Dotarłaś do ostatniego dnia :) Możesz być z siebie cholernie dumna! Dziś Twoim obowiązkiem jest przede wszystkim przybić samej sobie piątkę :P
Dzisiaj to TY decydujesz o tym jak wygląda Twój trening, pielęgnacja i zadbanie o swoją duszę. Ja zostawiam Ci swój zestaw na dziś... jestem ciekawa co wybierzesz Ty... Powodzenia!
1. TRENING: dzisiaj odpoczynek zatem...rozciąganie. Jeszcze go nie próbowałam, więc czas najwyższy!
2 + 3 - PIELĘGNACJA + COŚ DLA DUCHA... dzisiaj łączę te dwie rzeczy i robię sobie domowe, wannowe SPA. Napuszczam wodę, robię duuużo piany, zapalam świece i kładę maseczkę na twarz i włosy. W międzyczasie albo poczytam książkę, albo posłucham relaksującej muzyki... A może zrobię i to i to?
Ten dzień zakończę dzisiaj piękną medytacją Gosi:
Mamy dzisiaj za co być wdzięczne. Przez cały tydzień dbałyśmy o siebie z czułością i zaangażowaniem. Włożyłyśmy wysiłek w to, by czuć się dobrze.
Mam nadzieję, że własnie tak się dzisiaj czujesz... i że to co robiłaś przez ostatnich 7 dni, zostanie z Tobą na dłużej.
"Sukces to suma niewielkiego wysiłku powtarzanego z dnia na dzień.” – Robert Collier
Tak właśnie wygląda nasz plan na calutki tydzień.
Nie wygląda źle, prawda? Pamiętaj o tym, by każdego dnia pić odpowiednią ilość wody. Pamiętaj o dziękowaniu wieczorem za rzeczy, za które jesteś wdzięczna. Zdrowo się odżywiaj i traktuj swoje ciało z szacunkiem! Obserwuj swój organizm i zauważ - co Ci szkodzi, a co Cię wzmacnia.
Postaraj się, żeby Twoja dieta była bogata w owoce i warzywa. Unikaj produktów przetworzonych, słodyczy itp.
Ja na ten tydzień po raz kolejny zdecydowałam się na catering dietetyczny od Juicy Jar. Tym razem skorzystałam z ich nowej opcji, która nazywa się JESZ JAK CHCESZ i muszę Wam powiedzieć, że jest to totalna PETARDA! Sami decydujecie o tym ile posiłków dziennie chcecie jeść i mało tego... sami wybieracie sobie potrawy i komponujecie idealny dla Was jadłospis. Ja wybrałam sobie 4 posiłki (pominęłam drugie śniadanie). Na stories będę Wam pokazywać swoje dania jako inspiracje do Waszego gotowania. Ale będę też Wam podrzucać inne opcje, razem z przepisami. Tutaj nie chcę już tego upychać, żeby Was nie przytłaczać.
Codziennie na insta będę uruchamiać opcję pytań, w których będziecie mogły zdawać mi relację z całego poprzedniego dnia <3 Jeśli będziecie miały chęć podzielić się wyzwaniem na swoim stories - pamiętajcie o hashtagu #dbamosiebiedlasiebie i koniecznie oznaczcie mój profil, żebym mogła to zobaczyć i udostępnić w swojej relacji.
To jak dziewczyny? Jesteście gotowe? Ja TAK! I zrobię wszystko, żeby ten tydzień był dla wielu z Was nowym początkiem. Początkiem lepszego, zdrowszego i bardziej świadomego życia!
Wierzę w Ciebie!
POWODZENIA! <3
Przepaść. Między Alicją wtedy a teraz, jest jednak wielka przepaść. Nie wiem co tamta dziewczyna miała wtedy w głowie, ale mam wrażenie, że była mocno pogubiona. Dziecko. Od zawsze będę powtarzać, że instynkt macierzyński, a następnie urodzenie dziecka były początkiem nie tylko życia w innym wymiarze, ale początkiem poszukiwań mojej prawdziwej tożsamości, mojego prawdziwego ja. Sporo kawałków już odnalazłam, a nawet posklejałam w całość. Sporo jeszcze przede mną. Dlaczego piszę o tym na wstępie do tekstu o bieganiu? A dlatego, że aktywność fizyczna jest w tych wszystkich zmianach czynnikiem dla mnie niezbędnym. To moja forma terapii i walki o lepsze "ja". Cel jakim było piękne ciało - zeszło na dalszy plan i mało kiedy już o tym myślę.
Patrząc w historię endomondo zaczęło się niewinnie. W 2014 roku kiedy urodziłam Polcię, miałam swoje pierwsze nieudolne próby, o których już nawet nie pamiętałam, ale właśnie zerknęłam i o. Są. Owe próby polegały na przebiegnięciu 1 kilometra. W 10 minut. Serio. To było chyba czołganie się, a nie bieganie. Ale proszę być wyrozumiałym bo trochę się przez ciążę zasiedziałam. Rodziłam w lutym, a próby biegania podjęte były w maju. Chyba nie będę nawet brać tego pod uwagę. Bo i tak nie pykło. W 2015 znów spróbowałam. Po Warszawie biegało się znacznie lepiej. Było to ok. 3 biegów w miesiącu - najpierw 2 km, potem 3,4,5,6. Ale wszystko to były zrywy, które w moment kończyłam. Rok 2016 - pobiegałam aż dwa razy. Rok 2017 - jeden raz! HIT :D
Rok 2018... i wtedy się zaczęło :) Wrzesień 2018. Postanowiłam, że zacznę od 1 kilometra. Potem 3,4, aż zaczęłam biegać piątki a nawet i 8 km się zdarzało. Na koniec września pobiegłam też w biegu T-mobile, gdzie totalnie nie wiedziałam jakim tempem biegnę i przesadziłam kończąc bieg jakieś 5 minut szybciej niż zazwyczaj ( 26 minut) O.o Biegałam potem jeszcze przez październik i listopad ( były nawet jakieś dyszki) a że nie lubię biegać w zimie ( najlepiej w skwarku! ) to wróciłam do biegania w marcu. Jednak miesięczna ilość biegów nie powalała i jakoś tak brakowało w tym wszystkim regularności. Ale lubiłam to. W sierpniu tego roku wkręciłam się na dobre.
Moim patentem było stopniowe zwiększanie dystansu. Najpierw spokojny kilometr, potem spokojne 2 kilometry. Potem lajtowa trójka, a potem lajtowa piątka i znów piątka i znów... ale czas jakoś się super nie poprawiał. No ale - lubiłam to! A właściwie inaczej - lubiłam to uczucie PO. Bo podczas biegu niejednokrotnie miałam ochotę rzucić się pod jadące obok auta.
Pod koniec sierpnia moja przyjaciółka powiedziała mi, że chce się przygotować do biegu na 10 km i że zacznie biegać z aplikacją, która ma ją do tego przygotować. Aplikacji tego typu jest kilka wystarczy wpisać 10 k run i wyskoczą różne opcje. Macie tam rozpisane biegi na kilkanaście tygodni, po 3 tygodniowo. Pierwszy bieg z aplikacji wyglądał tak: 5 minut marszu ( lub lekkiego biegu) + 15 minut podczas których robicie 6 interwałów - biegniecie 1 minutę, maszerujecie 1,5 minuty i tak dalej i tak dalej. A na koniec 5 minut "cooldown" czyli już sobie idziecie i się uspokajacie. I ja oczywiście się na to uśmiałam, bo pfff... "ja już 5 km biegam z palcem w tyłku i po co się w ogóle zatrzymywać, jak ja lubię jednym ciągiem biec i w ogóle po co mi takie marszobiegi". Ale skusiłam się i stwierdziłam, że "zacznę od zera". I dzisiaj zaliczyłam 7 bieg, czyli rozpoczęłam 3 tydzień z aplikacją i... jestem w totalnym szoku.
Kondycja z biegu na bieg jest CORAZ lepsza. Takie interwały okazały się najlepsze jeśli chodzi o wytrzymałość. Z biegu na bieg coraz mniej się męczę, coraz lepiej mi się biegnie. Trochę "oszukuję" bo pierwsze 5 minut już biegnę i tych 5 ostatnich minut też jeszcze wplatam bieg. W pierwszym tygodniu dystans biegu wychodzi ok. 3 km, teraz wychodzi ok 4,5 km ale ja dobijam zawsze do 5 km :) Z tygodnia na tydzień dystans będzie się zwiększać. Zwiększać będą się czasy biegu, a zmniejszać czasy marszu. Aż dojdziemy do dyszki :) I szczerze? Nie mogę się tego doczekać !!! To dopiero 7 bieg ( z aplikacją) a ja już dystans 5 km pokonuję szybciej o 2 minuty niż 3 biegi wstecz. Nie biegam na czas, nie robię tego żeby pobijać życiówki i się zarzynać. Ale chodzi o to, że to jest wspaniała motywacja, kiedy widzisz, że się poprawiasz, że jesteś coraz lepsza. Biegnę i czuję, że ogarniam to fizycznie dużo lepiej z biegu na bieg.
Oczywiście nie odbierz tego tak, że masz wyjść w balerinkach i przebiec 5 kilometrów. Ale... masa osób pisze do mnie: chciałabym zacząć biegać, ale nie mam butów do biegania. Chciałabym zacząć biegać, ale nie mam zegarka. Chciałabym zacząć biegać, ale nie mam kasy na odpowiedni strój.
Powiem Wam co do biegania mam ja: telefon w ręce, słuchawki na uszach, sportowe butki z lumpa, które noszę też na co dzień i... stanik sportowy, spodenki i legginsy które tyram od kilku lat. Do tej pory nie dorobiłam się opaski na telefon, butów typowo do biegania i nowego stroju. Kusiło mnie nie raz, ale... postanowiłam, że dopóki bieganie nie stanie się moją codziennością i czymś w co wkręciłam się maksymalnie - nic sobie nie kupię.
Dopiero teraz kiedy widzę, że biegam regularnie i rozpoczynam kolejny aktywny miesiąc - chcę zrobić pierwszy zakup i będą to buty. Jest to niewątpliwie istotna sprawa i ważna, ale ... wolałam z tym zaczekać.
Każda wymówka jest dobra - jeśli chcesz zacząć biegać, zrobisz to nawet dzisiaj, w trampkach i starym znoszonym dresie. Inwestowanie w coś w co jeszcze się nie wkręciliśmy może być wyrzuceniem pieniędzy w błoto. Mało kiedy daje nam to power i motywację, a ładne ciuszki nadal są małą motywacją, jeśli na naszą dupę wciąż zbyt bardzo działa ziemskie przyciąganie i nie możemy oderwać jej od kanapy.
Serio. Praktycznie za każdym razem mam problem z tym, żeby wstać i się ruszyć. Obecnie już zdarza się sporadycznie, że nie mogę się doczekać. Najlepiej też mi to zrobić z samego rana jak wyskoczę z łóżka, bo jak już później zacznę pracować to oderwać się ciężko. Staram się już nie rozmyślać tylko po prostu, wstać i iść. Wymówek zawsze mam milion. Obecnie kiedy biegam z aplikacją, wiem po prostu, że muszę tygodniowo odhaczyć te 3 treningi i nie ma innej opcji. Zbyt wiele rzeczy w życiu zaczynałam i nie kończyłam. Nie chcę zrobić tak po raz kolejny. Na początku trzeba się trochę zmusić i właściwie może być tak, że zawsze się będziesz zmuszać. Ale kiedy już daję pierwsze kroki, słyszę muzykę w słuchawkach i się rozkręcam - to z biegu na bieg coraz rzadziej mam ochotę się zatrzymywać... mimo, że podczas 1 biegów miałam kryzysy, w których myślałam, że chcę umrzeć tu i teraz. Trzeba przez to przejść. Bieganie ma Ci dawać przyjemność - nie ma być zarzynaniem się na czas, byle szybko byle intensywnie. Jeśli za każdym razem zaczynasz bieganie od 3 intensywnych kilometrów, po których wypluwasz płuca to nic dziwnego, że tego nie lubisz. Wiem coś o tym.
Nie wiem czy wiecie, ale osoby chorujące np. na hashimoto nie powinny intensywnie i siłowo trenować. Ma to wręcz odwrotny skutek, bo nasz organizm reaguje na to nieco inaczej niż zdrowy. Kiedyś mocno katowałam się w domu i na siłowni i przez to stale miałam stany zapalane. Dla hashimotek najlepsze są półgodzinne aktywności cardio. 30 minut biegania, pływanie czy jazda na rowerze. Teraz czuję na własnej skórze, że to jest naprawdę lek.
Wciąż nie mam dużej wiedzy w tej kwestii. Dzisiaj biegałam na czczo i to było meeega! Biegło mi się dużo lżej niż w południe, kiedy byłam tak godzinkę po jedzeniu. Po treningu zawsze jestem zbyt padnięta żeby ogarniać jakieś obiady, więc piję szejki białkowe.
Przed treningiem na czczo - szklanka wody z cytryną. Po - szejk białkowy, a później obiad typu: ryż z warzywami. Jeśli biegam w południe to tak na godzinę przed jem coś lekkiego - koktajl warzywny albo jakaś lekka sałatka. Choć ostatnio były to najczęściej naleśniki :x To są kwestie, które ogarnę z czasem, na początku najważniejsze jest w ogóle zacząć, bo im więcej kwestii będziemy roztrząsać przed początkami - tym bardziej będziemy zniechęceni. Nie musisz od razu wszystkiego wiedzieć. Najpierw w ogóle zacznij.
Możesz czegoś nie lubić, ale kiedy odpowiednio się za to zabierzesz i zaczniesz dostrzegać efekty w postaci chociażby lepszego samopoczucia - miłość narodzi się sama. Bieganie samo w sobie było dla mnie z początku katorgą, ale wciąż do tego wracałam bo... po bieganiu czułam się jak nowo narodzona. Zmęczona fizycznie ale totalnie zrelaksowana psychicznie. W najgorszych momentach mojego życia, bieganie okazało się być dla mnie lekarstwem, terapią. Sprawiało, że zaczęłam inaczej patrzeć na swoje problemy, że stałam się silniejsza i bardziej odporna na to, co wcześniej mnie niszczyło. Aktywność fizyczna ( jakakolwiek) zmienia człowieka na lepsze. I co najważniejsze - możesz dać to sobie całkowicie za darmo. A czas... czas znajdziesz ZAWSZE. Nie mówię tego tylko ze swojej perspektywy, ale też z perspektywy wielu samodzielnych mam, które łączą macierzyństwo z pracą i jeszcze znajdują czas na ruch. Bo nie trzeba mieć wcale opiekunki - możesz dać dziecku rower czy hulajnogę i truchtać obok. Ja wiem, że to się nie chce... ale o tym już pisałam ;)
Jestem amatorem. Tekst pisałam Wam z perspektywy osoby, która szukała sposobu na swoją głowę - nie na idealne ciało. Dzisiaj zdałam sobie sprawę z tego, że nawet o tych korzyściach wizualnych przestałam myśleć. Owszem - motywuje mnie to, że mam jędrniejsze nogi i fajnie widzieć w lustrze lepszą wersję siebie. Ale dużo bardziej motywuje mnie to, jak silnym człowiekiem się staję. Pół godziny dziennie. Zaledwie pół godziny dziennie sprawia, że moje życie z dnia na dzień staje się lepsze. Pół godzinna biegowa terapia jest jak codzienny porządek w głowie. Czuję, że coraz mocniej stąpam po ziemi. A to dopiero początek. Dołączysz? Czy nadal będziesz czekać, na odpowiedni strój, moment, czas? Odpowiedni czas jest tu i teraz. Jedyne co musisz zrobić to wstać... i ruszyć przed siebie :) Powodzenia!
Oczywiście najwięcej wiadomości dotyczy mojego hashimoto - i tego jak to możliwe, że nie jestem gruba ;) No to jest w sumie proste - żrę mniej :D Od dawna moje stany chorobowe nie są już dla mnie wymówką. Znam swój organizm i wiem, że muszę jeść po prostu mniej i muszę się więcej ruszać. Przypominam, że nie biorę lekarstw. W lipcu udało mi się ćwiczyć dość regularnie, choć niestety w drugiej połowie olałam trochę temat jedzenia - wakacje rządzą się swoimi prawami :D
Jeśli chodzi o aktywność fizyczną przy hashimoto, to zdecydowanie nie mogą być to katorżnicze treningi - będzie nas to doprowadzało jedynie do ciągłych stanów zapalnych. Najbardziej wskazane jest tutaj bieganie, pływanie czy delikatne treningi - ja w lipcu namiętnie ćwiczyłam skalpel Ewki, bo jest dość wolny ale dokładny i ładnie rzeźbi ciało. We wrześniu zamierzam wrócić na siłownię a co by się zmotywować bardziej, to wybieram się razem z koleżanką. Za niestawienie się na treningu będą kary - 20 zł :D A za piękne regularne chodzenie - sushi uczta na koniec miesiąca :P
Czasem jeśli nie biegam to ćwiczę skalpel 4 razy w tygodniu. Czasem zdarza się tydzień, że poćwiczę tylko raz. Nie ma reguły. Staram się jednak to robić, bo znacznie wpływa to na moje samopoczucie, energię, a co za tym idzie - na wszystkie płaszczyzny życia :)
Jeśli chodzi o jedzonko, to mam swoje preferencje, które wydawać by się mogły już nudne, ale co zrobię :D Nic :P
Szejki białkowe ratują mi tyłek zawsze, kiedy jestem głodna ale nie mam ochoty poświęcać na robienie jedzenia ani chwili. Pije je już trzeci rok - to nie tylko wygoda, ale też ( dla mnie) mega dobry smak. Dałam na spróbowanie szejki mojej mamie, siostrze, kilku znajomym - wszyscy się do nich przekonali. Trzeba tylko dobrać odpowiednią dla siebie konsystencję. Idealna dla mnie to 250 ml mleka roślinnego + dwie marki białka. Mało tego - wykorzystuję je też do innych rzeczy. Np. do owsianek na kefirze - mieszam kefir z odżywką waniliową i polewam owsiankę. Niebo w gębie! Albo mieszam kefir z odżywką i polewam naleśniki. Mówię Wam - obłęd!
Bardzo rzadko mam smak na napoje gazowane czy ogólnie słodkie np. soki. Kiedyś piłam tylko gazowane i kolorowe, ale jak widać można zmienić nawyki i przyzwyczajenia i to diametralnie :)
Ogólnie staram się jeść bardzo dużo warzyw. Jarmuż w koktajlach, sporo warzyw do obiadu, kolacji. Sałatki, zupy krem. Spora ilość kiełków + do tego np. słonecznik.
A co z rzeczami niezdrowymi? Lody, czekolady, batoniki? Słabość moja jest ogromna. I pozwalam sobie - nawet na pizzę czy chińskie żarło. Wiem jednak, że nie mogę przesadzić :) Im bardziej wkręcam się w aktywność fizyczną tym mniejszą mam na to wszystko niezdrowe ochotę. Wczoraj np. smak na słodkie zaspokoiłam batonikiem z Dobrej Kalorii, które kosztuje ok. 2 ziko i ma mega dobry, prosty, zdrowy skład. Swoją drogą - może chcielibyście, żebym zrobiła taki ranking FIT batonów i powiedziała Wam, które są warte zainteresowania, a które są FIT tylko z nazwy? Chodzi mi to po głowie od dłuższego czasu :)
Ale wracając do mojego ruchu i odżywiania i ogólnie - bycia w formie. W skrócie: dużo ruchu, odpowiednia ilość JAKOŚCIOWEGO SNU, regeneracja, medytacja, joga. Zdrowe jedzenie choć z miejscem na grzeszki typu pizza czy baton. Jem właściwie wszystko, serio. Staram się by dieta była dobrze zbilansowana, przeciw zapalna. Jeśli chce chudnąć - wtedy patrzę na to, żeby być na deficycie kalorycznym - możecie jeść co chcecie, ale jeśli będziecie spożywać zbyt dużo kalorii - będziecie tyć. Nie ma się więc co zasłaniać hashimoto, niedoczynnością czy innymi rzeczami. Jest przy tym ciężej ja to wiem - ale musicie po prostu zmienić styl życia na taki, by żyło Wam się lepiej. Nachodzi mnie taka prosta refleksja: chcesz coś zmienić w swoim życiu? Zmień coś w swoim życiu ;) Nie ma innej drogi. Nie ma zmian bez... zmian.
Próbujcie i eksperymentujcie - sprawdzajcie co działa na Was dobrze, a co wręcz przeciwnie. Poznajcie siebie, swoje ciało i swój organizm. Wyrzućcie ze swojego życia przyzwyczajenia, które dają Wam chwilę radości, ale na dłuższą metę są dla Was niezdrowe.
Weźcie swoje życie i zdrowie w swoje ręce! <3
Ja tak zrobiłam... :*
Sama nie wiem co mnie tak bardzo motywuje. Chęć dobrego zaprezentowania się na plaży w sierpniu :D Czy może ten nastrój i energia, która mi towarzyszą, kiedy jestem aktywna? A może dużo, dużo więcej czynników... Przy moim hashimoto i niedoczynności, nie mogę sobie pozwolić na mega intensywne i szybkie treningi, ale aktywności do wyboru jest całe szczęście dużo, dużo więcej. Często pytacie mnie, jak przy hashimoto udaje mi się tak wyglądać. Ja uważam, że mogłabym wyglądać dużo, dużo lepiej, ale... pamiętam, że jak nie panowałam nad chorobą, to rzeczywiście było dużo gorzej. Dziś jednak wiem, że grunt to aktywność fizyczna, zdrowe jedzonko, umiar i... czysta głowa :)
Zapewne spora część z Was kojarzy ruch i aktywność jedynie z zarzynaniem się na macie. Przeraża Was to, więc w ogóle rezygnujecie z jakiegokolwiek ruchu. A żeby dobrze wyglądać, wcale nie potrzebujecie godzin spędzonych na siłowni. Wystarczy ruszać się JAKKOLWIEK i świadomie wybierać to, co wyląduje w naszym brzuchu :) Zobaczcie, jakie aktywności są dla mnie najlepsze o tej porze roku.
BIEGANIE - nie myślcie sobie, że jakieś super, ekstra szybkie. Takie wiecie... tempem, przy którym nie wypluwam płuc. Kiedyś nienawidziałam biegać, aż w zeszłym roku spróbowałam ponownie. Recepta na to, by polubić bieganie? Zacząć od 1 kilometra i biec maksymalnie wolno - ale biec. Później 1,5 km. Później dwa. Później 3 ale naprzemiennie - 1 km biegu, jeden marszu i 1 km biegu. Ludzie mówią, że bieganie nie jest dla nich, bo zrywają się za pierwszym razem i biegną 3 kilometry jak dziki, a potem... nie mogą złapać tchu :P Nic dziwnego, że im się nie podoba. W momencie, w którym wprawiłam się w bieganie, stało się ono dla mnie jedną z lepszych przyjemności. Godzinka, albo chociaż pół... idealnie jeśli świeci słoneczko, ale nie ma strasznego ukropu. Idealnie jeśli mam słuchawki na uszach. Biegam wkoło lotniska, nade mną samoloty, wkoło zieleń... po takim biegu zawsze czuję .... że żyję!
DŁUGIE SPACERY - mam tutaj na myśli min. 10 kim, choć preferuję jeszcze dłuższe dystanse :D 15, 20? Dawaj ze mną! Nie ma nic lepszego, niż długi spacer i dobry towarzysz, z którym ten dystans będzie się wydawał niczym spektakularnym. Dobre tempo, świadomy oddech, świeże powietrze. To jest to co kocham! Ale nie zniechęcaj się takim dystansem... 10 000 kroków to jest moje dzienne minimum, ale są dni, które spędzam przy kompie od rana do nocy i wtedy moja trasa to tylko komp-wc ; komp-kuchnia :D
SKALPEL - och, lubię bardzo! Cudownie zawsze rzeźbi mi ciało i dodaje ogrom energii. Nie jest bardzo intensywny, nie nadwyręża organizmu. Jet wymagający, ale jest wolny i bardzo dokładny. Idealny, żeby wysmuklić nogi, podnieść pośladki i ujędrnić całe ciało. Świetnie rzeźbi brzuch :)
ROWER - uuuuuwielbiam! I wcale nie muszą to być długodystansowe wycieczki rowerowe poza miasto - choć to super sprawa! Mogę nawet jechać rowerem do galerii, albo pojeździć sobie po mieście. Nieważne! Ważne, że w ogóle wsiadam na rower i to jest już dla mnie przyjemnością samą w sobie. W Warszawie jest ogrom parków, zieleni, spokojnych miejsc ukrytych na każdym kroku. Jechać tam, zejść z roweru, pooddychać. A potem znów ruszyć przed siebie. To jest recepta na dobre samopoczucie :)
BADMINTON - piękne wspomnienie letnich dni z mojego dzieciństwa. Słabo szło w siatkówkę, koszykówkę i inne sporty. Ale badmintona uwielbiałam i mało tego - czułam, że to ogarniam! :D Wyjeżdżamy niebawem nad morze i postanowiłam, że w tym roku na pewno powrócę do tej aktywności. Zestaw do gry już kupiony, a ja nie mogę się doczekać tego odbijania lotki na plaży. To będzie fajna zabawa <3
W sumie, mogłabym wymienić też rolki, pływanie i pewnie kilka innych aktywności, ale uznałam, że jeśli TOP to wymienię tylko te, które naprawdę dobrze mi się kojarzą i które jeśli ktoś by mi je zaproponował - to zrobiłabym to z uśmiechem na ustach. No dobra, skalpel budzi we mnie akurat mieszane uczucia. Kocham go i nienawidzę. Nigdy nie chce mi się zacząć, ale jak już skończę to jestem sobie za to wdzięczna!
W tym roku w promocję aktywności fizycznej zaangażowała się marka Milko. Pewnie już nie raz widzieliście na stories jak popijam jogurty od Milko, toteż kiedy zobaczyłam o co chodzi w ich projekcie - weszłam w to bez zastanowienia. Milko w swojej ofercie posiadają produkty fermentowane - kefiry, maślanki no i moje ulubione jogurty pitne. Opakowanie jest idealne, żeby wrzucić je do plecaka, czy do kosza rowerowego - ma 330 ml i zakrętkę. Smaki - pyszka! Mój faworyt to truskawka, ale wszystkie moim zdaniem są dobre :)
Milko to marka, która od lat angażuje się w zachęcanie Polaków do zdrowego trybu życia.W tym roku, od czerwca do sierpnia prowadzona jest kampania pod hasłem: RUSZAJ Z MILKO. W ramach akcji Milko edukuje Polaków w zakresie aktywnego stylu życia, a tym samym motywuje ich do podjęcia jakichkolwiek działań w tym kierunku.
Na stronie MILKO znajdziecie ogrom materiałów edukacyjnych i świetne artykuły, po których przeczytaniu od razu będziecie mieć ochotę wstać z kanapy i się ruszyć. Marka MILKO była też sponsorem największej imprezy kolarskiej na Mazurach - MILKO Mazury MTB.
Nic tak nie motywuje, jak... wygrana! Wiem po sobie, że kiedy wiem, że mogę za swoje starania zostać nagrodzona, motywacja jest od razu większa. W konkursie Milko codziennie do wygrania jest inteligentna opaska monitorująca Mi Band 3 ; co tydzień ( w lipcu) hulajnoga elektryczna; co tydzień ( w sierpniu) plecak kanken <3
O tym co należy zrobić i jak walczyć o nagrody dowiecie się ze strony Milko. Konkurs trwa do 1 września, także macie sporo czasu na udział, ale wiecie... lepiej nie czekać z udziałem do samego końca.
Ja biorę udział, ale dobrymi rzeczami należy się dzielić, dlatego do udziału zachęcam i Was! Dajcie koniecznie znać, jeśli uda Wam się zgarnąć jakąś fajną nagrodę. POWODZENIA <3
Tym razem słowo duchowość postanowiłam zamienić na rozwój. Bardziej mi to pasuje do celów, które chciałam tutaj opisać. Cele, to może zbyt dużo powiedziane. Takie plany traktuję raczej jako wskazówkę, coś co powala mi trzymać rytm i za często z niego nie wypadać. Od długiego już czasu mam dobrą passę - trzymam się wszystkiego systematycznie, nie mam wiecznych spadków nastroju i energii. Właściwie mogę śmiało powiedzieć, że moja "dobra zmiana" i postanowienia zamieniły się w styl życia. Do niczego się już raczej nie zmusza, ale... się pilnuję. Bo z natury to ja jednak jestem leniem. Dlatego niezmiernie się cieszę, że jestem obecnie tak zdyscyplinowana, że nawet jak mi się cholernie nie chce, to sobie mówię: musisz wstać i to zrobić. I wstaję i to robię. I zawsze, ale to zawsze okazuje się, że trudne było jedynie ruszenie dupy. Reszta to już pikuś.
Dzisiaj chciałabym Wam pokazać mój plan w 3 sferach: rozwoju, żywienia i treningów. Chciałabym zmieniać te plany co miesiąc, by każdego miesiąca skupiać się na czymś trochę bardziej, na czymś innym trochę mniej. Ostatnie miesiące były planami ogólnymi, spisanymi na blogu i poszło mi dobrze - no prawie. Nadal nie zrobiłam badań na IO, bo ta wizja porannych dwóch godzin na czczo w klinice mnie przeraża, ale ogarnę to. Sama się sobie dziwię, że tak zwlekam z czymś co dotyczy mojego zdrowia. Nikt nie jest idealny O.o Ale żeby już nie przynudzać - zobaczcie jak wygląda mój plan...
By udało mi się mieć na to siłę i energię, oczywiście będę starała się jak do tej pory - chodzić spać przed 22, wstawać przed 6, modlić się, afirmować i robić większość tych rzeczy, o których pisałam we wpisie: Wczesne poranki i czas dla siebie - moja recepta na udany dzień
W celu ułatwienia sobie zdrowego żywienia, postanowiłam wypisać sobie kilka propozycji na śniadania, przekąski, obiady i kolacje. Będę z nich wybierać to na co aktualnie mam ochotę, chyba, że wpadnę na coś totalnie innego, ale to takie moje hity jednak i faworyci :)
ŚNIADANIA:
PRZEKĄSKI ( DRUGIE ŚNIADANIE):
OBIADY:
KOLACJE:
No. Tradycyjnie ( wow, drugi raz w życiu :D ) drukuję sobie ten plan na kartce A4 i kładę sobie na biurku. Dzięki niemu będę miała jakiś punkt zaczepienia, którego będę starała się trzymać. Wiem po co to robię - dla samej siebie. I to powinna być największa motywacja. O samych siebie powinniśmy dbać najbardziej. Powinniśmy siebie kochać, dbać o siebie i traktować NAAAJLEPIEJ! Tylko wtedy możemy tak traktować innych i dać im prawdziwą, bezwarunkową miłość, która nie jest kosztem nas samych. Jeśli macie ochotę zobaczyć jaki był mój 1 plan, w którym był również aspekt duchowy, zapraszam Was na wpis: Mój plan na formę w 4 tygodnie . Obejmuje on plan duchowy, żywieniowy i treningowy. Może z niego też uda się Wam coś zaczerpnąć :)
Dobrego marca kochani!
Nigdy nie lubiłam biegać. W ogóle nie lubiłam się ruszać. Świadomie za aktywność wzięłam się po ciąży, bo była to dla mnie odskocznia od matczynych obowiązków. Ale bieganie to była dla mnie zawsze najgorsza z możliwych katorg. Robiłam jeden, podstawowy błąd: biegłam przez kilometr jak dzik, do zrzygania. Po kilometrze wypluwałam płuca i klęłam jakie to bieganie jest beznadziejne i w ogóle najgorsze. Tym razem było inaczej. Drugie podejście do biegania zaliczyłam w piękny, słoneczny dzień. Biegłam z słuchawkami na uszach, podziwiałam wszystko co wkoło. Drzewa, błękitne niebo, startujące i lądujące samoloty. Inny świat. Najpierw trzy kilometry, później pięć ale z małymi przerwami. Wszystko wolnym tempem, bez patrzenia na czas. Biegłam, żeby się delektować, żeby się zachwycać i odpocząć. Wbrew pozorom nie mam idealnego życia i borykam się z jednym zajebiście trudnym problemem. Bieganie i podziwianie tego co w koło, zatapianie się w muzyce, okazało się moją terapią. Terapia najlepszą z możliwych.
Pewnego dnia mnie natchnęło - może pobiegnę z innymi ludźmi? Nie mam kondycji pozwalającej na maraton, ale jakaś piątka na start byłaby idealna. No i znalazłam. W ramach PZU Maratonu Warszawskiego, tego samego dnia organizowano również T-Mobile Bieg na Piątkę. Totalnie nie myślałam o za i przeciw. Stworzyłam konto na stronie, zapisałam się i opłaciłam od razu pakiet startowy. Kiedy na drugi dzień, na chłodno zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam, zesztywniałam ze strachu i oblał mnie zimny pot. Moja pieprzona reakcja na każde wyzwanie w życiu, na każde nawet najmniejsze wyjście ze strefy komfortu. Dobrze, że wszystko było już opłacone i zaklepane, bo klasycznie po dłuższym namyśle, po prostu bym sobie to wybiła z głowy.
Na dzień przed biegiem i rano już w dniu biegu, trzęsłam się ze strachu jak galareta. Bolał mnie brzuch z nerwów i było mi niedobrze. Nie chodziło o dystans 5 km. Chodziło o zrobienie czegoś innego. Wspólnie z innymi,obcymi ludźmi, a ja jednak zawsze aspołeczna. Chodziło o zrobienie tego wśród tych ludzi, ale jednak w POJEDYNKĘ, bez kompana, który pobiegłby ze mną. A ja nie umiem podejmować się nowych rzeczy sama. Jestem kozakiem jak mam kogoś obok, a sama jestem taką trochę ułomną jednostką, która podpiera ściany. Ale nie było odwrotu. Drogi były zablokowane, brak możliwości zaparkowania. Familia wyrzuciła mnie z auta dużo dalej i klasycznie zostałam ze swoim wyczynem sama. I na starcie i na mecie... Przed biegiem popłakałam się z nerwów w plastikowym "tojtoju". Ale ten płacz mnie oczyścił. Powiedziałam sobie: robisz to dla siebie. Tylko i wyłącznie dla siebie. Uśmiechnęłam się i czekałam na start. Ja pier...lę. Jak mi było ciężko. Nie wiedziałam jak szybko biegnę, ale miałam wrażenie, że chyba za szybko, bo męczyłam się okrutnie. Po 3 kilometrach czułam, że totalnie wszyscy mnie wyprzedzają, ale biegłam. Było pięknie, świeciło słońce, było mi nawet trochę za gorąco. Przy 4 kilometrze myślałam, że umrę i powiedziałam sobie, że w dupę z tym, nigdy więcej. Ale na mecie mimo wszystko czułam zajebistą satysfakcję, uniosłam nawet ręce w górę, przekraczając magiczny napis META. Chciało mi się płakać ze wzruszenia, bo jak to... ja? Która całe życie nosiła karteczki ze zwolnieniem na WF? Ja, dla której jedyną aktywnością w liceum było przemieszczanie się od klubu do klubu i scrollowanie fejsa po nocach? Serio, ja?!
Okazało się, że mój czas wynosił 26 minut, a normalnie piątkę pokonywałam w około 34 minuty. To duża różnica. 291 miejsce na prawie 1500 kobiet i 1221 na prawie 4 tysiące osób. Dla mnie, świeżaka, to był wynik nie do pomyślenia. Na drugi dzień po biegu, dostałam PMS życia, gorączkę i takie grypowe objawy. Wyszedł mój stres, wyszło przeziębienie i wyszło zmęczenie materiału. Przez cały tydzień nie ruszyłam nawet palcem. Za to wczoraj przebiegłam pierwszą swoją w życiu dyszkę... 10 kilometrów.
Ten bieg na piątkę, był dla mnie czymś więcej niż tylko bieg. To było przełamanie swoich słabości i stawienie czoła strachowi, który jest mam wrażenie nieodłącznym towarzyszem mojego życia... Kiedy przebiegłam metę, miałam taką myśl, że teraz dam sobie już radę ze wszystkim. Naprawdę. Bo ja jestem człowiekiem niezwykle silnym i szczęśliwym, ale borykam się z trudnościami, które praktycznie codziennie próbują mnie emocjonalnie zabić. I to bieganie tak trochę mnie od tego ratuje. Czasem czuję, że jestem już na skraju, że za chwilę już nie wytrzymam i wtedy wbijam się w legginsy, zakładam adidasy, odpalam muzykę i biegnę. I czuję się totalnie oczyszczona, wolna. Biegnę i wiem, że kurde - wszystko będzie dobrze. Zawsze wracam z biegania z totalnie nowa energią, powerem i motywacją. Bo wiem, że nawet jak mi się wszystko spierdoli, to ja sobie z tym doskonale poradzę. Ja po prostu nie widzę innej opcji. Ze szczęściem mi do twarzy i nie zamierzam go sobie odebrać. Chyba nauczyłam się żyć szczęśliwie pomimo rzeczy, które są w moim życiu totalnym niewypałem...
i tak właśnie chcę żyć.
Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach mimo tego, że społeczeństwo stawia coraz mocniej na rozwój - to wciąż musimy się zderzać ze zdziwieniem na temat rzeczy, które powinny raczej budzić podziw, a nie coś odwrotnego. Za każdym razem kiedy wstawiam na stories migawki dotyczącego np. treningu, zawsze ktoś odpisuje mi: "Ala nie przesadzasz? Przecież dobrze wyglądasz!". A kiedy wstawiam zdjęcia zdrowego jedzenia: "Nie ma sensu się męczyć, szczupła jesteś!". Zastanawiam się, kiedy do ludzi dotrze wreszcie fakt, że ruch i zdrowe żywienie to najlepszy zastrzyk zdrowia jaki możemy sobie sprawić - i ma on działanie długoterminowe. Owszem, ćwiczę również po to, by dobrze wyglądać, ale zdrowie jest u mnie na pierwszym miejscu - i nie ma to nic wspólnego z kompleksami czy próbą wpisania się w instagramową, wyidealizowaną sylwetkę, bo nią i tak się zbyt często nie "chwalę". Wszystko co robię w swoim życiu, robię dla siebie! A jeśli to robię, to znaczy, że albo sprawia mi to radość, albo sprawia mi radość efekt, który osiągam robiąc to. Bo tak - ciągle widzę u siebie coś, co mogłoby wyglądać lepiej. Ale nie zawsze tak było. Na początku robiłam to nieco z przymusu i była to walka z moimi słabościami.
Nie pomagało mi zatem nigdy kuszenie bliskich: no co Ty, od jednego ciastka nie umrzesz. Albo : jezu już nie przesadzaj, zaraz nie przytyjesz. Kiedyś ciężko było mi zachować umiar i zdrowy rozsądek. Miałam skończyć na dwóch kawałkach pizzy, a budziłam się po dwóch tygodniach, o 10 kilogramów cięższa. Hashimoto nie ułatwia. Jeden dzień jedzenia czego popadnie, skutkuje u mnie dosłownie zalaniem się wodą - moje nogi wyglądają wtedy na dwa razy grubsze! Świadkiem tego była moja siostra, która kiedyś w 3 city widząc mnie w stroju kąpielowym, powiedziała: jaka Ty jesteś chuda! A tydzień później kiedy opalałam się w ogrodzie rodziców, powiedziała: matko, ale Ci się przytyło.
Teksty typu: po co to robisz, przecież dobrze wyglądasz ; albo : no nie przesadzaj, zamówimy małą pizzę - skutkowały tym, że niezwykle ciężko było mi się trzymać moich celów zdrowotnych i żywieniowych, a co za tym idzie, ciągle siebie nie lubiłam. Dlaczego? Bo albo byłam niezadowolona ze swojej sylwetki, albo z tego jak się czuję. Dobijał mnie jeszcze mój brak konsekwencji.
Dzisiaj, kiedy ktoś zadaje mi pytanie: po co Ty to robisz - odpowiadam z uśmiechem: dla siebie! Na własnej skórze doświadczyłam, że nasze samopoczucie, a co za tym idzie, nasze życie ( !!! ) w dużej mierze zależy od tego, jak wyglądają nasze posiłki, jak wygląda nasza aktywność! Owszem, jeśli nie poukładamy sobie tego i owego w głowie, to niższa waga nic nam nie da. Ja w swojej głowie już sobie poukładałam, ale i tak czuję się ze sobą po prostu źle, kiedy zalewam się tłuszczem. Bo waga może mi skakać do góry, ale ciało powinno dla mnie wyglądać zdrowo. Kiedy nie wygląda, nie czuję się atrakcyjnie. Dlatego właśnie nie dopuszczam do totalnego zapuszczenia się.
Nie powiem, bo dojście do tego gdzie teraz jestem, czyt. do takiej świadomości, zajęło mi parę dobrych lat. Wciąż się siebie uczę, słucham swojego organizmu i... rzadziej słucham innych. Od momentu przeprowadzki, wciąż nie mamy kuchni, a w takim schemacie bardzo łatwo o nie regularne posiłki często zamawiane na sam wieczór. Muszę się mocno pilnować, ale wciąż staram się szukać nowych źródeł motywacji i pamiętać o tym, jak strasznie źle zaczyna się dziać w moim życiu, kiedy przestaję się pilnować. Złe jedzenie prowadzi do złego nastroju, potem do złego wyglądu... to wszystko prowadzi potem do moich zaburzeń samooceny , a później odbija się to już na... wszystkim.
I właśnie dlatego, że życie z hashi to ciągła kontrola, sporo wyrzeczeń i walka z samą sobą - nie chcę, by ktokolwiek utrudniał mi to swoimi dziwnymi tekstami, tylko dlatego, że sam nie potrafi się oprzeć! Ja jestem już na dobrym etapie, w którym wypracowałam sobie w miarę silną wolą, ale takie teksty czy kuszenie, zawsze wystawia mnie nie jako na próbę. A co dopiero kiedy w takiej sytuacji znajduje się ktoś, kto jeszcze sobie tej woli nie wypracował i nie zrozumiał, że trzeba się w końcu nauczyć mówić NIE i przestać tłumaczyć z własnych wyborów.
A jeśli TY, moja droga, towarzyszysz komuś, kto naprawdę chciałby zmienić swoje nawyki - nieważne, czy to ze względów zdrowotnych czy innych - nie dobijaj tej osoby swoimi przytykami. Wiem, często o tym nie myślimy. Rzucamy jakimiś tekstami, nie zdając sobie sprawy z tego, że może mało w tym taktu. Ale ja doskonale wiem czemu tak się dzieje - nie potrafimy zrozumieć sytuacji, w której nigdy nie byliśmy. Nie potrafimy zrozumieć, że ktoś może od wielu lat boryka się z niską samooceną wynikającą ze złej sylwetki czy złego samopoczucia pochodzącego ze złego odżywiania. Nie potrafimy zrozumieć, że ktoś od wielu lat, nie potrafi być konsekwentny, bo na przyjęciach domowych ciotki śmieją się, że mu odwaliło i w imię mody nie je glutenu. A potem nachodzą inne przyjęcia i domówki, gdzie ciężko sobie odmówić. A wyobraźcie sobie, że mogłoby być na świecie tak, ze wszyscy sobie to życie ułatwiamy? Że koleżanki na diecie nie wyciągamy na kebsa. Że szczupłej przyjaciółce nie mówimy wciąż, żeby się ogarnęła, bo od jednej pizzy nic jej się nie stanie. Czy życiowe przyjemności, muszą ograniczać się do alkoholu, fast-foodu i oglądania filmów na kanapie? Dodam od razu, że lubię wszystkie z trzech wymienionych rzeczy, ale teraz decyduję się na nie świadomie i w ramach zdrowego rozsądku. Nie są już dla mnie przeszkodą ludzie, którzy nie umieją inaczej. Liczy się to, że ja nawet przy nich... umiem inaczej! I cholernie mi z tym dobrze.
Wspierajmy się wzajemnie w swoich wyborach i jeśli widzimy, że komuś z tymi wyborami dobrze - nie zadawajmy bezsensownych pytań i nie zarzucajmy, że robi źle. Przestańmy zaglądać innym do talerza, obśmiewać tych, którzy ćwiczą, bo moda. Obśmiewać tych, którzy nie jedzą pszenicy, bo to też według Was przez modę. Przestańmy krytykować wybory innych, tylko dlatego, że są inne od naszych. Krytyka najczęściej pochodzi z braku świadomości, z niewiedzy, lub z zazdrości - wyzbądźmy się z siebie tych uczuć i nie patrzmy z zawiścią na tych, którym się chce o siebie walczyć. Nie znamy ich intencji i nie wiemy po co to robią - czy dla mody, czy dla fejmu. Dla siebie czy dla zdrowia. I szczerze? To nie nasz interes! Ja zamierzam odpalić teraz Turbo Spalanie i zapić je zdrowym koktajlem. Bo chcę. A to co Ty zrobisz dla siebie... to już tylko Twoja sprawa! A innym nic do tego! Prawda? ;)
Tak jeszcze tylko wspomnę, że Natural Mojo wypuściło teraz nowy smak swoich fit shake - smak truskawkowy. Od razu mówię, że tym którzy posmaku zbyt słodkiego nie tolerują, nie przypadnie on do gustu. Ale łasuchom takim jak ja, już owszem :) Smak jest obłędny, taki letni i na dłuuugo zaspokaja nasz apetyt na słodkie. Wciąż ważny jest kod MAMALA25, na który macie 25 % zniżki na wszystko w NM :)
Po praktycznie trzech miesiącach spędzonych z Polą w domu, od marca wreszcie zaczynamy normalny tryb czyli Pola idzie do przedszkola ( nowego!), a ja znów ruszam z robotą na pełen etat. Jak mi tego brakowało, seeeerio! Lubię swoją pracę, ale największą radochę daje mi ona wtedy, kiedy mogę się na niej skupić w 100 %. A do tego potrzebuję ciszy i spokoju i żadnych domowników na chacie.
Postanowiłam, że odrobinę się zmobilizuję, bo brak mi jakiegoś punktu zaczepiania, którym mogłabym zarazić i Was! No więc wpadłam na pomysł czterotygodniowego planu, który będzie mnie motywował - a może i Wy z niego skorzystacie ;) Nie chcę tutaj stawiać sobie jakiś nierealnych wyzwań, fundować wyrzeczeń, bo tak jak Wam już ostatnio pisałam, chcę żeby ten cały zdrowy światek, był dla mnie czymś normalnym. Ale przez te cztery tygodnie chcę się naprawdę przyłożyć i nie chodzi mi tutaj tylko o zdrową szamkę i treningi.
Chcę odzyskać swoją totalnie odlotową energię po tych trzech tygodniach chorowania. Dosyć się już należałam i pora znów się nieco rozciągnąć, rozprostować kości i ujędrnić to i owo. To najlepszy czas na to, by przygotować się na wiosnę - zacząć wstawać coraz wcześniej, by kłaść się niezbyt późno. Zacząć znów wychodzić co ranek odprowadzając Polkę do przedszkola, robić zakupy i trening z rana. Pomodlić się, wyciszyć, popracować w skupieniu, a później wejść w tryb offline, spędzić czas z rodziną i zakończyć dzień z dobrą książką w wannie pełnej piany. Tak cholernie brak mi tych przeprowadzkach i chorobach właśnie normalnego trybu, codziennych przyjemności. Ach, to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że naprawdę lubię swoje życie i swoje codzienne rytuały, które choć są tak proste - dają mi ogrom szczęścia.
Mój czterotygodniowy plan, podzieliłam na trzy części - duchowy, treningowy i żywieniowy. Każdy z nich dotyka innego obszaru, a wszystkie razem tworzą totalną bombę energii, dzięki której zawsze realizuję wszystko na 1000 % i zamiast tracić siły, podwajam je. To się nazywa cudowny balans.
Chciałabym fajnie zarysować plecy i brzuch, wyszczuplić uda i ujędrnić pośladki. Waga - nie jest to dla mnie wyznacznik, ale nie może to też być powyżej 65 kg - nie ma takiej opcji! ;) Najlepszym wyznacznikiem jest dla mnie lustro - od razu wiem, czy są efekty, czy lekko przytyłam, czy muszę jeszcze trochę popracować.
W tym miesiącu, zdecydowałam się na malutkie ułatwienie zadania, czyli MojoBox - program 4 tygodniowy zawierający produkty, przepisy, plan dnia, a nawet wsparcie eksperta. Mój plan na cztery tygodnie, wygląda następująco:
W dni treningowe:
W dni bez treningu:
Moim głównym założeniem jest mega dużo warzyw, nieco mniej owoców. Raz dziennie, na kolację, tradycyjny posiłek będę zastępować Fit Shakiem. W skład Mojo Box wchodzą: 3 x Fit Shake, ActiviTea, PuriTea, BeauTea, Fit Caps, Carb Blockers, filtry do herbaty i shaker.
Na hasło MAMALA25 macie 25 % zniżki na cały asortyment od Natural Mojo.
W marcu czeka mnie sporo pracy i energia zdecydowanie będzie mi potrzebna. Będę miała też trochę służbowych ( i nie tylko) rozjazdów. Czekają mnie też pierwsze rodzinne wakacje we trójkę. W połowie miesiąca jedziemy do Ustki trochę odpocząć i złapać oddech. Nareszcie mamy taką możliwość i bez zastanowienia z tego skorzystamy... będzie mimo wszystko aktywnie, bo mamy zamiar wyszaleć się na basenach, spocić w saunach i pospacerować po plażach. Nie mogę się doczekać, no! Kiedyś z F. jeździliśmy spontanicznie do Sopotu, Warszawy, Mielna i nie liczyliśmy ani czasu ani pieniędzy. Teraz odkąd Polka jest na świecie mieliśmy obroty nie z tej ziemi, nie było czasu ani kasy na wakacje, więc te cztery dni urlopu w Ustce jarają mnie tak, jakbym miała spędzić miesiąc na Majorce, seriooo!
Tymczasem, drukuję sobie swoje założenia na kartce A4 i kładę ją na swoim noooowym biureczku w sypialni. Każdego dnia będę zerkać, żeby pamiętać jak powinien wyglądać mój dzień, żebym wieczorem kładła się spać spełniona. Oczywiście na liście mogłoby się znaleźć dużo więcej rzeczy, ale ich ilość mogłaby bardziej przerażać niż motywować. Pewnie myślicie - po co zapisywać sobie coś takiego jak modlitwy? A ja Wam mówię - każdy z nas tak pędzi, że czasem z jednego dnia bez organizacji, robi się tydzień, miesiąc albo rok. Warto zerkać sobie na taką listę i pamiętać o tym, o czym łatwo w biegu i ferworze obowiązków zapomnieć, w końcu... wszyscy jesteśmy tylko ludźmi ;)
Aktywnego marca Wam życzę ludziska! Pamiętajcie, że forma to nie tylko zdrowe ciało, ale też zdrowy umysł. Pielęgnujcie swoje myśli, przesiewajcie je, nie ładujcie w siebie negatywnej energii, bo ta ma przełożenie na całe nasze życie - i to nie jest jakiś wymysł, tylko sprawdzone info ;) Stwórzcie wokół siebie świat pełen dobra, pozytywnej energii, cudownych ludzi, a zobaczycie jak nagle zacznie Wam sprzyjać los... Pięknego życia kochani :*