Samodzielność. Umiejętność podejmowania decyzji. Dokonywanie wyborów. To coś, co kształtowane od najmłodszych lat, pozwala żyć bardziej świadomie i mądrze w późniejszym życiu.
Ilu jednak rodziców pozwala dziecku na błędy? Ilu z nas pozwala dziecku być sobą, nie narzucając swoich schematów? Wiem, że wciąż nie wielu. Obserwuję te zjawiska notorycznie. Zaczyna się niewinnie. Rodzic mówi dziecku, że na pewno jest głodne. Że na pewno teraz musi coś zjeść. Idźmy dalej. Wybór ubrań dla dziecka, bez jakiegokolwiek pytania: czy Tobie się to w ogóle podoba? Narzucanie swoich wyborów i decyzji jako jedynych słusznych. Brak dawania dziecku przestrzeni do tego, by się w ogóle zastanowiło: co lubię? Czego nie lubię? Czy czuję się z tym dobrze? Czy czuję się źle?
Przyjęcia urodzinowe - MUSISZ zaprosić wszystkich. Jak to nie lubisz Pawełka? Albo wszyscy, albo nikt. Podoba Ci się ta bluza z myszką miki? Przestań, wszyscy takie noszą. Zobacz tą! O, ta jest piękna. Weźmiemy tą.
Na każdym kroku, rodzice podważają wybory dziecka. Czemu to robią? Zapewne myślą, że dla dobra dziecka. Niestety efekt jest taki, że dzieci wychowywane w taki sposób, bardzo często wyrastają na osoby, które mają problem z podejmowaniem decyzji i mają problem w ogóle z określeniem tego: jak się czuję? Czego chcę? Czego nie chcę?
Nie za bardzo lubię tworzyć posty z radami, które narzucają, jak ktoś powinien postępować. Dlatego też takich nie robię. Pozwólcie więc, że opowiem Wam o kilku sytuacjach z ostatnich miesięcy, w których pozwoliłam dziecku na totalną swobodę w swoich wyborach - pokazując jednak, jaki wybór z czym się wiąże. Nie chodzi przecież o to, żeby nagle pozwolić 6 latce zdecydować się na coś, co jej mocno zaszkodzi. Ale chodzi o sytuacje i wybory adekwatne do wieku. I o przestrzeń na przekonanie się na własnej skórze, że wybór którego się dokonało - był zły. I nie można mieć o to do nikogo pretensji.
Z Polą postępuję w taki sposób, że jeśli się upiera przy swojej racji i przy tym, że jej wybór będzie lepszy - to pozwalam jej na to, nawet jeśli wiem, że jest to wybór na prawdę kiepski. Zawsze kończy się tym, że finalnie słyszę: wiesz co, miałaś rację. Mogłam tego nie robić/mogłam tego nie jeść/mogłam ... Nigdy przy takiej sytuacji nie mówię: a nie mówiłam? Trzeba słuchać mamusi! Raczej zaczynam wtedy pogawędkę o tym, że każdemu z nas zdarza się podejmować błędne decyzje i najważniejsze to umieć wyciągnąć z nich wnioski i w przyszłości zdecydować lepiej. Sądzicie, że 6 letnie dziecko nie skuma takiej pogadanki? To się zdziwicie.
WYBÓR UBRAŃ
Umówmy się - jeśli pozwolimy dziecku ubrać się od stóp do głów według ich własnej wizji, może się okazać, że nasze dziecko bardziej niż do przedszkola, uszykowało się na podbój księżyca. I to jest ok. Pola będąc młodszą miała fazy, że zimą chciała wyjść z domu w krótkich spodenkach - kilka razy powiedziałam jej, że w takim razie ma iść na balkon, postać chwilę i zobaczyć czy to dobry pomysł. Zazwyczaj sama się poddawała i wybierała coś bardziej adekwatnego do pogody. Są dni, kiedy ja przygotowuję jej ubiór w całości, są takie kiedy mówię: Pola wybierz co chcesz ubrać. Czasem coś do siebie totalnie nie pasuje, ale powstrzymuję się od komentarzy - mówię wtedy: wow, skąd pomysł na takie połączenie ubrań? Zazwyczaj okazuje się, że jej się to po prostu bardzo podoba! Dlaczego mam to podważać? Zdarza mi się zasugerować: i tu są kropki i tutaj - może bardziej pasowałaby do tych getrów jasna bluzka, jak myślisz? I to pytanie, jak myślisz jest tutaj kluczowe. Bo dałam jej do myślenia, że estetycznie coś będzie wyglądało lepiej, ale może się okazać, że mimo tego, że Pola to wie to i tak ma ochotę zaszaleć i ubrać się właśnie cała w kropki i ja wtedy muszę to zaakceptować.
Pamiętam, że momentem w którym zrozumiałam, że Pola mimo, że jest jeszcze mała - to ma swój styl i swoje upodobania. Byłyśmy w sklepie i przymierzałyśmy kapcie. Oczywiście jak zawsze problem z rozmiarem. Ale w końcu przymierzyła jedne i były idealne! Ale Pola miała jakąś taką minę pod tytułem: hmmm. Spytałam: o co chodzi Polciu? Nie podobają Ci się? A Pola odpowiedziała: nie no, są ładne, ale takie ... takie... (sama nie wiedziała jak opisać swoje uczucia) - no nie pasują do mnie - odpowiedziała. I ja wtedy się autentycznie wzruszyłam i nakierowałam ją: ok, po prostu nie czujesz się w nich za dobrze tak? To nie do końca Twój styl? A Polcia przytaknęła, że dokładnie o to jej chodzi: tak, to nie mój styl. A mogłabym przecież powiedzieć: nie wymyślaj, nie będziemy szukać butów w nieskończoność, to są tylko kapcie. I dziecko chodziłoby codziennie przez kilka godzin w kapciach, w których się zwyczajnie nie czuje. To tak jakby kazać nosić osobie, które nie nosi kolorów, różowo-fioletowe stylizacje...
WYBÓR JEDZENIA
Pominę etap, który ostatnio przechodziliśmy. Miał on tytuł: nie wiem. A mnie wtedy wewnętrznie strzelało, bo to nie wiem było na zasadzie: sama nie wiem czego chcę, więc będę płakać z głodu, bo chcę coś zjeść, ale nie wiem co i na pewno nic z tego co proponujesz. Więc co Ci zrobić? Co kupić? Nie wiem... ale ok. Naprawdę - pomińmy to. Bo czuję jak podwyższa mi się ciśnienie :D
Na co dzień staramy się jeść zdrowo i rozsądnie. Pola wie z czym wiąże się kupowanie np. produktów z olejem palmowym, lub z czym wiąże się zjedzenie zbyt dużej ilości cukru. Ale mimo wszystko - świadomie i tak podejmujemy czasem właśnie takie decyzje. Lubimy też odwiedzać restauracje, chodzić czasem do Mc Donald's. I to jest wtedy bardzo ciekawa sytuacja, bo dziecko ma wybór, ma menu - i zapewne zamiast czegoś ciepłego, wybierze lody z bitą śmietaną. No i co wtedy? Przyznam, że kilka razy powiedziałam: dobrze, skoro uważasz, że lody są dobrym pomysłem, to Ci je zamówię. Ale pamiętaj, że nie jadłaś ciepłego obiadu/kolacji i może się to skończyć bólem brzucha i złym samopoczuciem. I wiecie co potem słyszałam: mogłam nie jeść tych lodów... I następnym razem wybierała np. ciepłą zupę, a dopiero potem deser.
Przykładem z ostatnich dni, była nasza wizyta w Maku. Standardowy wybór Poli: happy meal. A w zestawach dla dzieci, jest teraz wybór: nie trzeba brać frytek, można brać marchewki. Nie trzeba brać musu - można wybrać cząstki winogron i jabłek. Miałam totalny luz z tym, że być może Pola w ogóle nie wybierze owoców i warzyw. Jemy ich na co dzień niezliczone ilości. Tradycyjnie więc wybrała wodę (nie pijemy soków) i kurczaczki. No i później wielkie zaskoczenie: żadnych frytek, żadnego musu - zamiast tego Healthy Snack - marchewki, jabłka i winogrono. Jedząc je, rozpływała się tak, jakby jadła nie wiem co :D Mamo, jakie te marchewki są pyszne! Mamo, jakie słodziutkie winogrono! Potwierdzam, było słodziutkie. Co gdyby Pola chciała wybrać frytki? Pewnie bym na to pozwoliła, czemu nie? Wszystko jest dla ludzi. Ale dzięki temu, że kilka razy Pola już zauważyła sama na własnej skórze, jak się czujemy kiedy jemy dużo owoców, a jak się czujemy kiedy jemy na przykład dużo słodyczy - rozsądnie wybiera to, co służy jej bardziej. Gdybym jednak na każdym kroku wybierała za nią - nie doświadczyłaby tego.
PRZYJĘCIE URODZINOWE
Kiedy byliśmy na etapie organizacji przyjęcia urodzinowego dla Polci, padło pytanie: kogo chcesz zaprosić? No i dostałam listę... właściwie wszystkich dzieci z grupy. I wtedy nastąpiła rozmowa. Że rozumiem, że nie chce żeby komuś było przykro, ale formuła przyjęcia i miejsce raczej nie pozwala na aż tak dużą ilość - i wiąże się to również z dużo większym nakładem finansowym. Wytłumaczyłam Poli, że to ważny dla niej dzień - i nie musi zapraszać ludzi, których nie lubi, z którymi nie spędza czasu - tylko dlatego, że są jej w grupie. To ważny dla niej dzień - niech spędzi go z tymi, których lubi, których szanuje - z wzajemnością. Niech spędzi go z dziećmi, przy których czuje się dobrze. Lista została okrojona do 16 gości. Ale pewnego dnia Pola przyszła do mnie i powiedziała, że nie chce jednak zaprosić dwóch dziewczynek. I poprosiła, żebym wykreśliła je z listy. Zapytałam: dlaczego? Pola odpowiedziała: bardzo się boję, że sprawią mi przykrość w dzień moich urodzin. I totalnie to zrozumiałam, wręcz odetchnęłam, bo mowa była o dziewczynkach, które notorycznie sprawiają Poli przykrość, nazywają ją wredną, umawiają się przeciwko niej, wykluczają ją z zabawy. Moment, w którym 6 latka potrafi powiedzieć: nie chcę tego w swoim życiu, przez to czuję się źle - był dla mnie momentem, w którym zobaczyłam w swojej córce mądrą i niesamowicie świadomą swoich potrzeb i uczuć dziewczynkę.
Takich sytuacji mogłabym przytoczyć całe mnóstwo. Podstawą w budowaniu dziecku samodzielności i uczenia podejmowania decyzji, jest szacunek, umiejętna rozmowa i nie zaprzeczanie uczuciom dziecka. Pozwólmy się czasem dziecku sparzyć - nie mówię tutaj o tym, że powiemy: ok, włóż głowę do wrzątku i zobacz co się stanie ;) Pewnych rzeczy musimy kategorycznie odmówić, jeśli jest wiadome, że skończy się to poważnym uszczerbkiem na zdrowiu lub psychice. Ale mowa tutaj o czymś ekstremalnym. Większość rzeczy, które przydarzają się na co dzień są bezpieczne - ale to my musimy przestać uważać, że jesteśmy dorosłymi, którzy muszą podejmować decyzje za dziecko, bo ono młode, głupie, nie wie co dla niego dobre. Przypomnijmy sobie, jak na nas działało, kiedy rodzice za każdym razem próbowali nam wmawiać, że lepiej wiedzą co czujemy, co lubimy - niż my sami.
Pozwólmy dzieciom na samodzielność, która oznacza również nie wyręczanie ich we wszystkich czynnościach. Niech od najmłodszych lat próbuje się samo ubierać, myć, przyrządzać posiłki. Dzieci zazwyczaj garną się do takich rzeczy, ale to my gasimy w nim ten zapał, naszą niecierpliwością, bo długo, bo niezdarnie. Pozwól dziecku umyć naczynia - niech się leje woda, niech się nawet coś zbije. Ale niech zobaczy, że może i że błąd przy tych próbach nie skończy się skarceniem i sfochowaną miną rodzica.
Zauważam teraz taką manierę u mam w wieku 20-23 (nie wszystkich oczywiście), ale zawsze stopuję się przed ocenianiem, bo... to po prostu taki wiek :P Z czasem to mija! Dlaczego jednak o tym piszę - a no dlatego, że będąc tą 21 latką, absolutnie i pod żadnym pozorem nie dałabym się namówić na żadną książkę dotyczącą tego, jak wychowywać dzieci. Kojarzyłam takie książki ze zbiorem czarno-białych rad a ja niekoniecznie chciałam iść za jakimiś złotymi radami. Ufałam intuicji. I to się wtedy sprawdzało. Ale kiedy dziecko rośnie, zaczynają się małe schodki. Bo nagle już nie trzeba tylko karmić, przewijać, tulić się i bawić. Trzeba często coś tłumaczyć, wyjaśniać, rozmawiać. I choć pragnę wierzyć, że każdy rodzic chce dla dziecka jak najlepiej, to niestety nie zawsze wie, co to "najlepiej" oznacza. Nieświadomie popełniamy ogrom błędów, które później skutkują problemami w życiu naszych dorosłych już dzieci. Wystarczy spojrzeć na ludzi w naszym wieku. Bujamy się z różnymi problemami i tkwimy w wielu schematach, które uprzykrzają nam życie. A gdzie tkwi przyczyna? A no najczęściej w dzieciństwie. I mogłaś mieć to dzieciństwo szczęśliwe i dobre jak cholera. A i tak, mogło dziać się coś niepozornego, co teraz ma na Ciebie negatywny wpływ. Może słyszałaś ciągle teksty typu: co ludzie powiedzą - i teraz w dorosłym życiu nie potrafisz żyć tak jak Ty chcesz, bo stale myślisz o tym jak odbiorą to inni. To tylko taki jeden z wieeelu przykładów, ale bardzo powszechny wnioskując chociażby po Waszych historiach, które opisujecie mi w wiadomościach.
Ale wracając do tematu książek - dziś traktuję je jako wielką inspirację i pomocne narzędzie w byciu dobrym rodzicem. Oczywiście wybieram je ostrożnie. Jeśli w jakiejś książce zobaczyłabym wskazówkę typu: daj karę, pozwól dziecku się wypłakać - to wyrzuciłabym ją do kosza, bo nawet nie chciałabym, żeby trafiła w inne ręce. Mam swoich ulubionych autorów, którzy są dla mnie wzorem i wiele od nich czerpię. I to ich pozycje najczęściej wybieram.
Nie jestem też w tym temacie jakąś maniaczką. Raczej stawiam na jakość, nie ilość. Wbrew pozorom, nie przeczytałam książek tego typu nie wiadomo ile. Ale te, które przeczytałam - miały ogromny wpływ na moją relację z Polę i na moje podejście do jej osoby i do jej wychowywania. I to są książki, do których często wracam. Bo... pamięć bywa zawodna a do starych nawyków bardzo łatwo wrócić. Oczywiście od razu mówię - wszyscy jesteśmy ludźmi. Możemy się starać nie wiadomo jak bardzo, ale i tak popełnimy po drodze jakiś błąd. Nie chodzi też oto, by książki były dla nas 100% wzorem jak traktować nasze dzieci. Każde dziecko jest inne. Ale ja wybieram raczej treści dość uniwersalne. Treści, dzięki którym nauczyłam się umiejętnie rozmawiać ze swoim dzieckiem, umiejętnie wyznaczać granice, umiejętnie pomóc mu przechodzić przez ciężkie chwile. I choć na początku te zmiany są dość nienaturalne, ciężkie do zastosowania w nieprzewidzianych sytuacjach - to wierzcie mi. Praktykowanie tego, staje się później normalką. Dla mnie nie ma już innej drogi rozmowy niż ta, w której akceptuję emocje dziecka, nie szydzę z nich, nie bagatelizuję. Dla mnie to normalka, że kiedy dziecko jest wściekłe i krzyczy, to ja na to pozwalam, a nie mówię: weź przestań krzyczeć. Pozwalam, a często sama mówię, np: jesteś zła? Pola mówi, że tak. A ja na to: to weź kartkę i narysuj jak bardzo! Bo ja jakbym była zła, to narysowałabym ... - i wierzcie mi, ja się już do tego nie zmuszam. Dla mnie to normalna reakcja, której się nauczyłam i która odmieniła mnie i moje dziecko.
No ale wy czekacie na te książki mądrych ludzi, a nie tam mamalowe gadanie :P No to proszę. Oto książki, które naprawdę odmieniają jakość rodzicielstwa!
Elaine Aron
Wierzcie mi, nie przesadzę jeśli powiem, że ta książka odmieniła mnie, moje dziecko i naszą relację. Ale przede wszystkim pomogła mi bardziej zrozumieć Polę i jej pomóc. A Pola zyskała na tym najwięcej. Pola nie była nigdy zdiagnozowana jako wysoko wrażliwe dziecko, ale pani psycholog, która była na obserwacji w przedszkolu, podesłała mi kilka materiałów o takich dzieciach i zapytała, czy są tam elementy, z którymi bardzo utożsamiam moje dziecko. Zaczęłam więc czytać, szperać i... kupiłam tą książkę. Totalnie odmieniła mój sposób komunikacji z Polą. To co uważałam w głębi duszy za słabości Poli - zaczęłam postrzegać jako dar. Książka świetnie obrazuje różne oblicza wrażliwości, opowiada o różnych dzieciach, o podejściu do nich - a ono musi być naprawdę cholernie wyważone i ostrożne. Przynajmniej na początku tak to wygląda. Później staje się to normą. Sposób komunikacja, wzmacnianie. Przy wrażliwcach czasem trzeba się nagimnastykować, żeby coś wytłumaczyć, żeby wesprzeć, ale również żeby wytyczyć granice - i zrobić to umiejętnie, nie sprawiając, że dziecko zaraz zrobi 10 kroków w tył.
JAK MÓWIĆ, ŻEBY DZIECI NAS SŁUCHAŁY, JAK SŁUCHAĆ ŻEBY DZIECI DO NAS MÓWIŁY
Adele Faber, Elaine Mazlish
Bardzo fajna pozycja, która nauczyła mnie komunikacji z moim dzieckiem. Komunikacji opartej na szacunku, zrozumieniu potrzeb i emocji dziecka. Wiele przykładów z życia rodziców takich jak my. Wiele przykładowych dialogów, prawdziwych sytuacji. Książka daje do myślenia i choć na początku zastosowanie się do "wytycznych" może być ciężkie, to kiedy jednak będziecie próbować i zauważycie efekt - uwierzcie mi, nie będziecie już wracać do starych nawyków. Dla mnie taką przełomową sytuacją, kiedy stwierdziłam: o matko, to działa! - była sytuacja, kiedy Pola była mega wściekła z powodu jak dla mnie błahostki. Przystanęłam jednak, wzięłam głęboki oddech i powiedziałam: rozumiem, że jesteś zła, bo... - Pola na to: tak, jestem wściekła! Następnie zasugerowałam jej, żeby wzięła kartkę papieru i pokazała mi jak bardzo. Zaczęła na niej rysować, gnieść ją, na koniec ją podarła. Ja zrobiłam mniej więcej to samo, wymachując jeszcze teatralnie rękoma, że ja też bywam taka wściekła. Na koniec po prostu razem zaczęłyśmy się śmiać i spokojnie opuściłyśmy dom. To było dla mnie mega fascynujące przeżycie, które pokazało mi, że nie ma nic lepszego niż pokazanie dziecku, że się je rozumie i pokazanie mu, jak może dać ujście swoim emocjom i sobie z nimi poradzić.
JAK MÓWIĆ, ŻEBY MALUCHY NAS SŁUCHAŁY
Joanna Faber, Julie King
Tutaj książka, której strategie oparte są na wyżej wspomnianej. Jest ona jednak kierowana do rodziców dzieci w wieku 2-7 lat. I ta literatura również uczy dobrego dialogu między rodzicem a dzieckiem. Pokazuje jak się komunikować, jak rozwiązywać trudne sytuacje. Książka zmienia nasze podejście do rozmów i dzieci. Sprawia, że nagle zaczynamy mówić to samo co wcześniej, ale innymi słowami bardziej trafnymi słowami. I tak drobna wydawałoby się zmiana, zmienia całą naszą komunikację z dzieckiem i całą naszą relację z nim. Naprawdę - to jest niesamowite i jeśli naprawdę przyłożycie się do tego, żeby wyciągnąć z tej książki jak najwięcej, to zrozumiecie co miałam na myśli. Tak samo jak w powyższej pozycji. To co czyni tą książkę autentyczną, to realne historie rodziców, którzy mieli z komunikacją problem i opowiadają o tym, jak się to zmieniło po wprowadzeniu kilku zmian. To do mnie przemawia. Nie suche fakty, ale liczne przykłady i historie rodziców takich jak ja. Szczegółowo opisane sytuacje, dialogi. To sprawia, że książka po prostu daje nam na tacy przykład tego, w jaki sposób możemy rozmawiać z dzieckiem w danych sytuacjach. Dla mnie to jest kosmos, że słowa, które wypowiadamy mają tak wielką moc. Źle dobrane, potrafią burzyć, ale przemyślane - potrafią budować wspaniałą relację i dialog.
Agnieszka Stein
To Wasza rekomendacja. Kiedyś zapytałam Was o książki w temacie wychowania, które polecacie. Ta książka była wspominana przez Was zdecydowanie najczęściej. Jestem dopiero w trakcie jej czytania, ale już wiem, że to powinna być lektura obowiązkowa KAŻDEGO RODZICA! Wszystkie te kwestie, które są dla wielu rodziców tematem tabu, są w tej książce opisane naprawdę prosto i zrozumiale. Książka otwiera oczy na wiele kwestii związanych z seksualnością naszych dzieci i wspieraniem ich w tym temacie.
Moim zdaniem mimo, że idziemy jako społeczeństwo do przodu i mamy coraz większą świadomość - wciąż wychowujemy dzieci w poczuciu wstydu, uznając temat ich ciał i seksualności za coś czego należy się wstydzić. To bardzo szkodliwe. Ludzie krzyczą: nie chcemy edukacji seksualnej naszych dzieci przez innych ludzi! - nie wiem, może wydaje im się, że dzieci na lekcjach będą ściągać majtki i się masturbować? Celem edukacji seksualnej jest PRZEDE WSZYSTKIM wskazanie granic, szacunek, umiejętność mówienia NIE i wyraźnego dostrzegania przemocy. Oglądam teraz serial SEX EDUCATION i przyznam, że refleksji mam przy każdym odcinku milion. Bo niesamowicie zobrazowane jest to, jak BRAK WIEDZY szkodzi i jak młodzi ludzie tej wiedzy pragną! Ale z większością dzieciaków nie ma kto pogadać na tematy seksu, naszego ciała itp. Wiele bym dała, żeby ktoś kiedy byłam nastolatką, wyjaśnił mi podstawowe rzeczy, rozwiał wątpliwości. To nieludzkie błądzić jak dziecko we mgle w tak poważnych kwestiach i potem wkraczać w dorosłość nadal nie znając odpowiedzi albo szukając ich w beznadziejnych miejscach. WIEDZA to jest klucz do sukcesu, na każdej życiowej płaszczyźnie.
Tymczasem wciąż spotykam się z matkami, które mówią dzieciom: nie dotykaj się tam! Nie ładnie! - od małego wpajają dzieciom, że dotykanie się, że miejsca intymne to coś złego, wstydliwego. Nie wspomnę o 30 letnich kobietach, które na słowo: cipka, wagina czy penis dostają wypieków na twarzy i nerwowo chichoczą. Mogłabym wymieniać bez końca.
W każdym razie - jestem dopiero w trakcie czytania, ale już mogę Wam polecić tę książkę z ręką na sercu. Jestem naprawdę szczęśliwa, że mamy na rynku taką literaturę i że możemy z niej czerpać, a co za tym idzie - być lepszymi rodzicami, którzy mają szansę popełnić mniej błędów wychowawczych niż poprzednie pokolenia.
JAK WSPIERAĆ ROZWÓJ PRZEDSZKOLAKA?
Monika Sobkowiak
Kilka miesięcy temu pomyślałam sobie, że super byłoby mieć książkę, w której będę konkretnie opisane dane grupy wiekowe, zabawy, umiejętności. No i jakiś czas później w ręce wpadła mi książka z wydawnictwa Samo Sedno, która zaspokoiła moją potrzebę :)
Autorka książki w każdym rozdziale opisuje ogólnie np. rozwój społeczno-emocjonalny dziecka albo rozwój mowy - a potem opisuje co potrafi w tym temacie typowy 3,4,5 lub 6 latek. Do tego w każdym rozdziale są propozycje świetnych zabaw i ćwiczeń dla danej kategorii wiekowej w danej sferze np. czytanie i pisanie, stymulacja rozwoju mowy dziecka.
Dla mnie ta książka jest wspaniała przede wszystkim dlatego, że mogłam sobie sprawdzić co w danym wieku dziecko POWINNO już potrafić, na co jest jeszcze czas i jak w danych sferach mogę je na dany moment wspierać. Książka zawiera dużo cennych wskazówek i nadaje się zarówno dla nauczycieli jak i każdej innej osoby, która pracuje z dziećmi w wieku przedszkolnym, oraz dla nas - rodziców. Np. u nas obszarem nad którym należy pracować i go wzmacniać jest pamięć i koncentracja. Dlatego rozdział o tym był dla mnie szczególny ważny, bo mogłam sobie zaznaczyć zabawy, które mogą wprowadzić w domu i w ogóle zauważyć, że nad czymś trzeba popracować.
Mam tylko jedno dziecko i brak jakiegoś większego porównania. Wiadomo, każde dziecko jest inne, ale nie mając porównania, można łatwo przeoczyć, że dziecko coś już powinno potrafić, albo że ma z czymś problem i jest daleko w tyle. Matce zawsze jest to zauważyć trudniej. Dlatego np. mamy potem 5 letnie dzieci, które mówią tak, że nikt ich nie rozumie - a mama nie widzi w tym problemu, bo mama je rozumie i jeszcze najgorzej jeśli nie widuje na co dzień innych dzieci i myśli, że to norma - w konsekwencji dziecko nie jest nawet pod opieką logopedy.
Naprawdę, polecam Wam z całego serca! Zwłaszcza, że książka jest napisana totalnie zrozumiałym dla każdego językiem. Miałam ogromną frajdę podczas jej czytania :)
Dzisiaj to na tyle. Wiem, że mogę stwarzać czasem pozory, że skoro tyle czytam, to książek o dzieciach przeczytałam pewnie setki. Ale jak widać wolę raz na jakiś czas solidną lekturę, nawet taką na kilkaset stron, ale przeczytaną z uważnością i dokładnością. Książka o wrażliwości i seksualności jest cała w podkreśleniach i wykrzyknikach narysowanych ołówkiem. Zaznaczam nim najważniejsze dla mnie fragmenty. I tak musiałam się solidnie przełamać, żeby wgl porysować czymś książkę. Są osoby, które kreślą fragmenty różnymi mazakami - ja nie potrafię :D Ale do ołówka się przełamałam i dzięki temu wracam często do tych wyszczególnionych przeze mnie fragmentów.
Czy będę czytać następne książki w tym temacie? Na pewno. Kilka czeka już nawet w kolejce. Póki co, chcę uważnie przebrać przez Nowe Wychowanie Seksualne i wyciągnąć z tej książki możliwie najwięcej dobrego.
Jeśli macie jakieś polecenia w temacie rozwoju dzieci - napiszcie mi proszę swoje propozycje w komentarzach. Przydadzą się nam wszystkim.
Ściskam, A.
Gdyby tak było, nie byłoby tylu nieszczęśliwych dorosłych, którym w dzieciństwie zabrakło miłości, uwagi, zainteresowania. Gdyby tak było, rodzice nie mieliby aż takiego problemu z dotarciem do swoich dzieci. Na każdym kroku zderzam się z obserwacją braku szacunku w relacji rodzic-dziecko, z brakiem umiejętnej konwersacji. Nie jestem Bogiem, nie jestem matką idealną - ale mam oczy, widzę i obserwuję. I wiem, że niektórzy choć bardzo chcą i się starają - nie do końca umieją być dobrymi rodzicami. Najczęściej dlatego, że nikt ich nie nauczył. Że zwyczajnie nie wiedzą jak.
Moi rodzice dali mi miłość taką, jaką byli w stanie mi dać. Dali mi ją na tyle, na ile potrafili. Wiele lat zajęło mi zrozumienie tego. Lata żalu, który siedział we mnie, spowodowanego tym, że... nigdy nie czułam się kochana. Nikt mi nie mówił, że mnie kocha. Nikt nie przytulał mnie w chwilach smutku. Moi rodzice mimo tego, że nie byli nigdy super bogaci, zawsze mieli za priorytet moje potrzeby. Moje wykształcenie, zdrowie, ubiór, rozwijanie zainteresowań. Zawsze miałam wszystko czego mi potrzeba. Dach nad głową, jedzenie, prywatnych lekarzy, edukację i jakiekolwiek dodatkowe zajęcia, na które miałam ochotę. Nigdy nie czułam się zagrożona. Miałam przy nich niesamowite poczucie bezpieczeństwa i wsparcie, ale zawsze czegoś mi brakowało. Dziś jednak wiem, że kochali i kochają mnie nad życie. Dziś to czuję. Ale jednak nie stworzyliśmy na tamtym etapie między sobą silnej, emocjonalnej więzi. A ja byłam tego tak spragniona, że bardzo szybko podjęłam decyzję o stworzeniu rodziny. Bardzo pragnęłam dać komuś swoją miłość...
Kiedy zostałam mamą obiecałam sobie, że ja jednak postąpię inaczej. Od początku otulę Polcię płaszczem miłości. Stworzę z nią piękną i silną więź. Na razie się to udaje choć łatwo nie jest, bo Pola ma naprawdę trudny charakter :P Jakie są moje patenty na tak mocną więź? Sama nie wiem. To wszystko wychodzi tak naturalnie. Ale powiem Wam, co na pewno jest tego zasługą...
Wierzę, że warto uczyć tego dziecka od samego początku. Dziecko czuje się bezpiecznie i mówi nam otwarcie o wszystkim tylko wtedy, gdy wierzy, że je zrozumiemy i gdy wie... że rozmowa jest ważna i potrzebna. Od maleńkości mojej córki nazywam emocje, mówię o nich. Nie zaprzeczam emocjom Poli mówiąc: no coś ty, na pewno się tak nie czujesz. Zawsze nazywam wspólnie z nią to co czuje i pokazuję jej, że rozumiem to uczucie i je akceptuję. A potem również tłumaczę jak sobie z daną emocją w danej sytuacji radzić. Niesamowicie rozczuliło mnie ostatnio, kiedy Pola w przedszkolu podbiegła ostatnio do mnie z płaczem i na moje pytanie, że widzę, że jest smutna i co się stało odpowiedziała: jest mi smutno, bo Ania sprawiła mi przykrość! - tak pięknie nazwała swoje emocje pokazując mi, że jest smutna i jest jej przykro. Dziecko musi znać emocje i je rozumieć, bo w przeciwnym razie jako dorosły nie będzie sam wiedział co czuje, będzie zagubiony i nie będzie umiał zidentyfikować swoich uczuć.
Uwielbiam to. Pola wtula się we mnie, przykrywamy się kocykiem i czytamy... Zawsze bardzo się wczuwam. Zmieniam głosy, tonację. Podwyższam i ściszam ton. Wchodzę w opowieść na 100%. Jestem wtedy tylko ja, Pola i świat, który tworzą w naszych głowach litery. Pięknie jest wejść w jakąś czynność razem, a książki zdecydowanie otwierają przy tym umysł i pięknie rozwijają wyobraźnię. Cieszę się, że Pola kocha je tak samo jak ja. Wspólne czytanie książki niesamowicie wzmacnia więzi i nie wyobrażam sobie bez tego naszej codzienności.
Mówię te słowa bardzo często, a Pola sama z siebie również potrafi mnie nimi zaskoczyć. Słowa mają jednak to do siebie, że mogą być tylko pustym frazesem. Dorosłe dziecko może czuć się skołowane jeśli przez całe życie słyszało, że jest kochane, ale wcale tego nie czuło. Kocham Cię, wyrażam w słowach ale również w czynach. Poza dbaniem o dziecko, które jest podstawą, miłość wyrażam na przypadkowej karteczce, na której rysuję serduszko i piszę: Dla Poli! Miłość wyrażam w tym, że głaszczę ją po rączce, kiedy zasypia lub kiedy po prostu siedzimy obok siebie. Miłość wyrażam tym, że jeśli mówi - to słucham. Jeśli mnie potrzebuje - to jestem. Jeśli ma marzenia - to pomagam jej w ich spełnianiu. Jeśli ma problem, nawet który powstał w wyniku jej błędu - pomagam jej. Staram się, żeby Pola miała poczucie, że cokolwiek się nie dzieje - ja naprawdę ją kocham i jestem przy niej. Kocham Cię, to jednak również umiejętność powiedzenia NIE i umiejętność stawiania granic. Tak, to też robię z miłości do niej, bo chcę żeby umiała sobie radzić, miała do mnie i innych szacunek, Jest wyjątkowa, jest inna, ale nie jest od nikogo lepsza czy gorsza.
Takie oczywiste, prawda? Ale nie chodzi tylko o spędzanie czasu wspólnie w domu, ale o coś, co razem zaplanujemy np. poza domem. Wspólny piknik, długi spacer, wypad do kina czy do teatru. Ale nie taki wypad, że idziemy z dzieckiem, a ono sobie tam coś ogląda, a my gadamy przez telefon... Tylko taki, w który wspólnie się angażujemy, pokazujemy dziecku, że jesteśmy w tym razem z nim. Czasem pozwalam wybrać aktywności Polci, a czasem robię jej niespodziankę i do końca nie wie, gdzie się wybieramy.
Jeśli chodzi natomiast o spędzanie czasu w domu - to również chodzi mi tutaj o taki czas, w którym 100% swojej uwagi dajemy dziecku, bawimy się w to, w co ono chce się bawić i nie zwracamy uwagi na nic innego. Pół godzinki dziennie takiej zabawy to minimum. I wiem wiem, mało który rodzic lubi się bawić z dzieckiem. Ciągle gdzieś czytam, że zamiast zabawy rodzice stale angażują dzieci w jakieś wspólne zajęcia, żeby po prostu robić coś razem. I ok, to jest fajne, sama to uwielbiam! Ale zabawa jest ogromnie potrzebna i ważna w rozwoju dzieci, a zaangażowanie się w nią rodzica, daje dziecku poczucie tego, że jego potrzeby są ważne i że rodzic chętnie spędza z nim czas - nie tylko na swoich warunkach...
Baardzo ważne jest dla mnie, by dawać dziecku poczucie, że się nim interesuję. Że jej sprawy są dla mnie ważne. Pytam jak było dzisiaj w przedszkolu, czy dobrze się bawiła. Pytam o to z kim lubi się bawić, przy kim czuje się dobrze. Omawiam z nią rysunki, które przynosi, pokazuję, że każdy jest dla mnie ważny i wyjątkowy, że to nie są przypadkowe świstki papieru. Interesuję się czym się obecnie lubi bawić, które figurki są jej ulubionymi. Pokazuję jej, że to co robi jest dla mnie ważne. Pola opowiada mi o swoich przeżyciach i emocjach, ale ja również opowiadam jej o swoich. To wszystko działa w dwie strony. Ja opowiadam jej jak było w pracy, ona o tym jak w przedszkolu. I opowiadamy sobie nie tylko o tych dobrych rzeczach. Mówię jej o tym co mnie wkurzyło, zdenerwowało, żeby też Pola miała świadomość, że nie wszystko zawsze idzie idealnie i po naszej myśli.
Daję Polci przestrzeń beze mnie i bez moich decyzji. Na to, by nie wiedzieć i nie widzieć totalnie wszystkiego. I chcę by wiedziała, że ma do tej przestrzeni i swobody prawo. Chcę też by uczyła się samodzielności. Tego, że nie zawsze i wszędzie będę przy niej. Nie naciskam kiedy nie ma ochoty opowiedzieć mi o czymś. Nie decyduję za każdym razem o tym, jak ma się ubierać. Pytam o jej zdanie w sprawie nowych ubrań, w sprawie wyjazdów. Nie traktuję jej jako kogoś, kto musi dostosowywać się do dorosłego, tylko jako małego-dorosłego, którym już na tym etapie musi mieć pewnego rodzaju swobodę i wiedzieć, że ma prawo się na coś nie zgodzić, że ma prawo nie robić czegoś co mu się nie podoba.
To bardzo istotny element tej całej układanki. Polcia ma poczucie, że nie mówię jej na każdym kroku jak ma się zachowywać, co ma jeść i czym ma się interesować. Zamiast dawać jej rozkazy, pokazuję jej swoje życie, swoje wybory - i ona wybiera z tego to, co dobre dla niej. Dzięki temu właśnie tak jak ja kocha książki, prosi wieczorem o włączenie medytacji. Wie, że kiedy się denerwuje, musi się zatrzymać i uspokoić oddech. Wie, że praca może być pięknym przeżyciem, a nie przykrym obowiązkiem. Że można żyć szczęśliwie i zdrowo, ale trzeba o siebie dbać, trzeba być aktywnym, zdrowo jeść, rozwijać się, czytać, być dobrym człowiekiem. Niedługo skończy 6 lat i już wie, że życie to piękna przygoda, a wszystkie potknięcia nas czegoś uczą i nie należy traktować ich jako porażek. Uważam, że Pola ogromnie jest ze mną związana dzięki temu, że może być przy mnie sobą i że dzięki moim wyborom - ona również może być coraz lepsza i coraz lepiej radzić sobie w codzienności.
Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Szacunek, akceptacja, motywowanie, wspieranie. Uważne słuchanie i tłumaczenie. Dużo czułości, miłości. Dotyk, wspólny czas. Przestrzeń i swoboda, ale też gdy trzeba stanowczość i konsekwencje. Zainteresowanie i poczucie bezpieczeństwa. Ale przede wszystkim chodzi w tej więzi o to, by to wszystko umiejętnie wypośrodkować.
Mogłoby się wydawać, że więź albo jest słaba albo jest silna - czyli taka jak być powinna. Ale i w tej kwestii ważna jest równowaga. Obecnie czytam fajną książkę o rozwoju przedszkolaka i natknęłam się na taki cytat:
"W przypadku więzi zbyt silnych relacja uzależnia dziecko od innych, odbierając mu autonomię i poczucie pewności siebie (...) Jeśli dziecko nieustannie słyszy pozornie pozytywne komunikaty wsparcia takie jak: nie bój się, jestem tutaj ; pójdziemy razem ; brawo, jestem z ciebie dumna ; dobrze Ci poszło ; pomogę Ci ; wybierzemy teraz książeczkę ( charakterystycznie nadużywana liczba mnoga w wypowiedzi), wówczas uzależnia się od obecności, wsparcia i oceny rodzica. Małymi kroczkami buduje w sobie przekonanie, że mama jest elementem, bez którego dziecko nie wie, jaką decyzję podjąć, jak ocenić swoje działania ani czy da radę coś zrobić. (...) Zarówno słaba, jak i zbyt silna więź nie są korzystne dla dziecka. Zadbaj o to, by być emocjonalnie dostępnym, mieć dla dziecka czas i reagować na jego potrzeby, ale nie uzależniaj malca od swojego wsparcia, towarzystwa czy pozytywnej oceny". Jak wspierać rozwój przedszkolaka? - Monika Sobkowiak
Podsumowując: tworzenie silnej więzi z dzieckiem również musi być zrównoważone. Przesada w żadną stronę, nigdy nie jest dobra.
Na sam koniec, jeszcze jedna refleksja. Znam mamy, które zawsze mają dla dzieci w domu ciepłe, dwudaniowe obiadki. Znam mamy, które zawsze robią piękne ozdoby na wszystkie okazje i wydaje im się, że tym samym okazują dziecku miłość. I to jest piękne i jest ok! Sama uwielbiam to robić. Ale jeśli w tym wszystkim zabraknie uczucia, prawdziwego i szczerego zainteresowania, wsparcia i dotyku... jeśli to będą tylko mechanizmy "dbania o dziecko" to dziecko będzie szło przez życie z dziwną pustką w sercu, której niestety ale ciepłe obiady, adwentowy kalendarz DIY i udzielanie się we wszystkich zebraniach w przedszkolu nie zapełnią. Bo dla dziecka liczy się UCZUCIE. Prawdziwa i szczere pokazanie: kocham Cię, szanuję Cię, jesteś dla mnie ważna. Wspólny czas i poczucie, że mogą rodzicowi ufać i zawsze znajdą miejsce w ich ramionach... Moja mama zawsze woziła mnie do szkoły, odbierała. Woziła na wszystkie zajęcia dodatkowe, a w domu czekała z ciepłym obiadem, potem kolacją. Starała się jak mogła, ale była też przy tym trochę sfrustrowana. Myślicie, że jako dziecko odbierałam te wszystkie starania jako przejaw miłości... nie. Teraz to doceniam, ale wtedy... nie.
Czy jestem mamą idealną? Nie. Na pewno popełniam wiele błędów. Ale z dnia na dzień, staram się być lepszą wersję siebie, lepszą mamą. I myślę, że dobrze mi to wychodzi. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć: jestem dobrą mamą. I jestem z tego dumna :)
Tak, to prawda. Tak wygląda macierzyństwo - ale nie w każdej chwili. Ma wiele oblicz. Czasem jest aniołem, który kładzie rękę na naszym ramieniu. A czasem jest dramatem, w którym nie wiemy jak i kiedy się znaleźliśmy. I co najgorsze - odgrywamy w nim główną rolę i ... nie możemy ot tak po prostu z niej zrezygnować. Musimy grać dalej. Show must go on.
Choć czasem to wszystko tak cholernie przerasta... zdjęcia wstawiane w internecie mogą dawać nieco zakrzywiony obraz matki z dzieckiem, bo tak jak i w albumach - wybieramy raczej kadry pełne radości, niż zapłakane dziecko z glutem po pas. Siebie też wolimy na zdjęciach szczęśliwych. Bo takie kadry dobrze się ogląda... po prostu.
Oczywiście - raz na jakiś czas zdarza się na świecie celebrytka mówiąca, że to naprawdę bułka z masłem, że chill i w ogóle - bajeczka. Ja myślę, że będąc pełnoetatową mamą, która czuje, że dosłownie utknęła i nie ma nikogo kto by choć na jeden dzień wziął w opiekę jej dziecko - ciężko tutaj mówić o sielance całą dobą i bajce. Bo to często jest dalekie od bajki.
Myślisz sobie - o czym ona gada. Przecież to JA, właśnie JA najczęściej gadam o urokach i o tym, żeby się cieszyć i doceniać. To prawda. Bo to właśnie JA jestem tą osobą, która stara się każdego dnia pamiętać, że tu i teraz jest tylko jedno - i szkoda go zmarnować na rozpacz i smutek. Ale ten kto obserwuje mnie regularnie, widział wiele razy moją bezradność i brak siły. Spadki formy i załamania. Najgorzej jest wtedy, kiedy do płaczącego dziecka, która ma bunt, odkąd się urodziło dojdą problemy z kasą i stos niezapłaconych rachunków. Pogorszone kontakty z facetem i proszę - oto stajesz się nagle sfrustrowaną kobietą, której ciężko zwlec się z łóżka i z uśmiechem przebrnąć przez kolejny dzień. Brzmi znajomo? Dla mnie bardzo.
Kiedy przeprowadziliśmy się do Warszawy, bywało ciężko. Cholernie ciężko. Żadnych znajomych, rodziny. Czasem problemy finansowe. Czasem strach, czy w ogóle będziemy mieli za co przeżyć kolejny miesiąc. Próby rozwoju kończone fiaskiem. Inwestycja w auto do nowej firmy, a potem kosztowne naprawy robione ze łzami w oczach. Pisanie tekstów po nocach, między jedną pobudką a drugą. Żeby dalej się rozwijać, żeby mieć pasję, ale też żeby dorobić. Opłacało się, teraz to wiem. Ale nie każdego dnia wiedziałam. Zasypiałam z myślą - to będzie piękny dzień. Ale już w nocy przy 10 pobudce wiedziałam, że nie będzie.
Mało wtedy robiłam dla siebie. Spacery, zabawy z dzieckiem, siedzenie przed kompem i w telefonie, zarywanie nocy, nauka. Pola była wymagającym dzieckiem. Raczej nie bawiła się sama zbyt długo, była od zawsze bardzo wrażliwa i słabo przesypiała noce. Jej dzikie humory, sprawiały, że i ja miałam dzikie humory. Moje humory, działały z kolei na nią. Błędne koło. Tak nie było codziennie. To były dni, które się zdarzały. Ale wtedy, w te właśnie dni, czułam się tak, jakby moje życie się skończyło. Zmęczona i sfrustrowana. Nie mogąca złapać myśli, nie mająca możliwości wyjść i przebiec się chociaż samotnie wkoło bloku. Wiesz o czym mówię?
Naprawdę. Masz prawo być wściekła, rozżalona i zmęczona. Masz prawo mieść dość. Masz prawo przeklinać w myślach i masz prawo mieć ochotę uciec i nie wrócić. Choć zapewne mija Ci to z pierwszym lepszym uśmiechem czy zaczepką Twojego dziecka. Ale wiesz na co Ci nie pozwalam? Na to byś w tym stanie permanentnie trwała. Na to, by ten ucisk w Twoim sercu ciągnął się dzień za dniem. Bo jest różnica, między złymi dniami, a złym samopoczuciem all the time. A wiesz co jest najgorsze? Że wiele z nas robi to sobie na własne życzenie, podczas gdy mamy możliwość poproszenia o pomoc.
Wiesz ile razy słyszałam teksty: mam rodziców do pomocy, ale obiecałam sobie, że nikt nie będzie mnie wyręczał i mi pomagał! Ja SAMA! I potem ta dumna SAMA płakała po nocach z bezsilności. Ale duma była przecież ważniejsza. A z czego być tutaj dumnym? Że w imię swojej dumy, każesz siebie samą i pozwalasz sobie cierpieć? Nikt Ci nie da orderu za to, że byłaś wielofunkcyjnym robotem i ogarniałaś wszystko SAMA. Chyba, że go sobie wydrukujesz i wytniesz...
Bo choćby skały srały - jesteś zdana na siebie. I wiesz co uświadomiłam sobie kiedyś jednego wieczora, kiedy macierzyństwo mnie przerosło, a ja czułam, że zaraz stracę kontrolę nad własnym życiem? Uświadomiłam sobie, że po pierwsze - muszę sobie na te gorsze chwile pozwolić. Ok, to już wiemy. Ale wiecie co jeszcze? Że kiedy te "chwile" przeradzają się w tygodnie - to jest to dość mocny sygnał, że coś w tym naszym życiu, a przede wszystkim myśleniu trzeba zmienić. I wiecie co wtedy zrobiłam?
A konkretnie o tym, co robiłam kiedy byłam nastolatką. Co lubiłam wtedy robić? Oglądać seriale, czytać książki, słuchać muzyki. Jakim cudem przestałam wtedy to robić? No tak. Tutaj wracamy do bycia mamą. Ale czy to wystarczający powód? Dlaczego więc tego nie robiłam? Bo byłam zmęczona. Bo zajmowałam się dzieckiem. Bo pracowałam z domu. A jak tego nie robiłam to gotowałam, albo sprzątałam. Wielkie mi rzeczy. Każda z nas to robi. Ale z czasem odkryłam, że może zamiast szorowania garów, warto zrobić coś dla siebie. Że może jak dziecko zaśnie, to zamiast pucować podłogi albo scrollować fejsa - może położę się w wannie z dobrą książką. Albo posłucham spokojnej muzyki w blasku świec. Tak właśnie się to wszystko zaczęło. Od tych drobnych rzeczy.
Jest w tym sporo prawdy. W kryzysowym momencie mojego życia, zaczęłam czytać książkę Agnieszki Maciąg. To wtedy podjęłam pierwsze próby śpiewania mantr i medytacji. To wtedy dzień po dniu, uczyłam się zaczynać i kończyć dzień z wdzięcznością. Złe dni nadal się zdarzyły, ale umiałam je zaakceptować. Dziecko i brak czasu przestał być wymówką. Umiałam znajdywać cenne minuty na drobne przyjemności. I to one sprawiały, że trzymałam się w ryzach - nawet kiedy było ciężko. Szczęście, które w sobie budowałam - udzielało się też Poli. A kiedy to ona miała gorsze dni - okazywało się, że z odpowiednim podejściem da się przez to przejść bez uczucia, że za chwilę skoczymy przez okno.
Bo jeśli nie zadbasz o siebie... jeśli nie będziesz darzyć siebie miłością i nie będzie w Tobie szczęścia - jak będziesz mogła dać to innym? Każda z nas musi o siebie zadbać - na miarę własnych możliwości. Wierz mi - nie potrzebujesz do tego niańki i stada pomocników wkoło, choć byłoby wtedy dużo łatwiej. Daj sobie czas na... gorszy czas. Ale daj też sobie możliwość stawiania małych kroczków w budowaniu swojego szczęścia i w zmianach toku myślenia. Wierz mi... przeszłam kilkuletnią drogę i wciąż wiele przede mną. Ale pomiędzy 21 letnią Alicją, która właśnie urodziła swoje malutkie, wymarzone dziecko - a 26 letnią Alicją, którą jestem teraz jest ogromna przepaść. Nie chodzi tu o dojrzałość, ale o postrzeganie świata, siebie i ludzi. Gdybym wtedy nie zaczęła... gdzie byłabym teraz?
Charles Haanel, który był przedstawicielem ruchu New Thought, napisał kiedyś: "Siła płynie z wnętrza, ale nie możemy jej uzyskać, dopóki sami jej nie damy". Daj sobie tą siłę. Wygrzeb ją z siebie i zacznij budować szczęście z malutkich kawałeczków, które się na nie składają. Jeszcze nie raz będzie ciężko. Jeszcze nie raz będziesz miała ochotę wystrzelić siebie albo swoje dziecko w kosmos. Wraz z dorastaniem pociech, problemy będą coraz większego kalibru. Wiesz jak uda Ci się wtedy przejść przez to całe bagno? Uda Ci się, bo będziesz mieć w sobie siłę. Czasem będziesz ją tracić... ale ona w Tobie będzie. Zawsze była. Tylko musisz ją dostrzec. A potem pielęgnować i budować. By była coraz potężniejsza.
MASZ W SOBIE SIŁĘ. I MASZ O TYM PAMIĘTAĆ. ZAWSZE.
Pola ma dopiero pięć lat, a ja już teraz zaczynam rozumieć ( poniekąd ) powiedzenie: małe dziecko - mały kłopot , duże dziecko - duży kłopot. Piszę poniekąd, bo po pierwsze dziecko to nie jest żaden kłopot ani przyczyna kłopotów, ale... zdecydowanie jest to wyzwanie. I im dziecko jest starsze - tym wyzwanie jest coraz większe. Ja traktuję to jako swego rodzaju misję - bardzo mi zależy na tym, żeby Pola wyrosła na mądrą, pewną siebie dziewczynę - i jestem zmotywowana tym bardziej kiedy widzę jak ogromne postępy zrobiłyśmy przez kilka miesięcy w temacie jej nieśmiałości i wrażliwości. Praca z dzieckiem, stwarzanie mu bezpiecznych warunków - to wszystko dało nam wspaniałe efekty, ale najważniejsza zawsze była, jest i będzie - rozmowa.
Mamy ich na koncie już wiele. Rozmowa o śmierci - pytania posypały się, kiedy kilka miesięcy temu odszedł mój dziadek. Rozmowa o wstydzie przed innymi - kiedy po raz kolejny ktoś śmiał się w przedszkolu z Poli. Rozmowa o płci, o różnicach w ciele chłopca i dziewczynki. A ostatnio rozmowa o tym, czym jest okres - bo Polę zaintrygowało w końcu, dlaczego mama co miesiąc krwawi.
Te wszystkie rozmowy łączy jedno - ciekawość dziecka. Wielu rodziców nie umie rozmawiać ze swoimi dziećmi, zbywa je, odpowiada wymijająco. A to my - to my jesteśmy najważniejszymi nauczycielami w życiu naszych dzieci. Nie możemy ich mamić do końca życia opowieściami o bocianach i o tym, że mamy "ałka". Musimy możliwie najlepiej tłumaczyć im w miarę ich dorastania, wszystko to, co one próbują zrozumieć i z czym do nas przychodzą.
Temat okresu - był dla mnie ciężkim tematem. Nie dlatego, że to jest dla mnie coś, o czym nie powinno mówić się dzieciom - nie wiedziałam po prostu jak to wytłumaczyć 5 latce. Postanowiłam więc zrobić to najprościej jak umiałam. Na razie poszło mi dobrze - bo temat dotyczy mnie. Ale przyjdzie kiedyś czas, kiedy temat trzeba będzie rozwinąć - bo nasze córki doświadczą go na własnej skórze.
To co mogę zrobić już teraz - to uświadomić swojej córce, że ciało i to co się z nim dzieje - nie powinno być dla nas niczym wstydliwym. Jestem jak najbardziej za reformą, która uczy dzieci świadomości swojego ciała - tego, że mamy prawo się dotykać, mamy prawo poznawać i lubić swoje ciało i to my jesteśmy tymi, którzy o nim decydujemy.
I przede wszystkim - pamiętajmy o tym, że nie jesteśmy alfą i omegą. Wspierajmy się fachową literaturą, szukajmy opinii i porad specjalistów. Nie mówię o forach matek, nie mówię o nie rzetelnych artykułach - mówię o naprawdę fachowych źródłach, opiniach doktorów, psychologów. Nie bójmy się posiłkować dodatkową wiedzę - bo jej akurat nigdy mało. W internecie powstała np. świetna strona jaką jest Porozmawiajmy Mamo. I to jest właśnie przykład strony, która dobrze i merytorycznie przeprowadza nasz przez temat dojrzewania naszych córek. Na stronie znajdziecie mnóstwo cennych artykułów, które pozwolą Wam rozumieć dojrzewającą córkę, podpowiedzą Wam jak możecie przez to przejść, jak możecie rozmawiać i postępować z Waszymi dziećmi. Serio, uważam się za ogarniętą mamę, która dobrze radzi sobie z dzieckiem, ale nie wiem wszystkiego - z tej strony wychwyciłam dużo pomocnych dla siebie rad, które zastosuję w przyszłości i które wryły się w moją głowę i pomogą mi sprostać wyzwaniu jakim będzie dojrzewanie Poli.
Rozmawiajmy z naszymi dziećmi - słuchajmy ich i nie zbywajmy. To my jesteśmy dla nich autorytetem i to naszym zadaniem jest pokazanie im świata i wytłumaczenie wszystkiego co je nurtuje. Dorastanie to trudny temat - przypomnijmy sobie sami, ile mieliśmy w głowie znaków zapytania, ile wątpliwości, ile rozterek? Zaakceptujmy fakt, że nasze dzieci również będą przez to przechodzić i ... przygotujmy się do tego możliwie jak najlepiej :)
Jestem ciekawa jak to było u Was - czy rozmowy o dojrzewaniu macie już za sobą? Z chęcią poznam Wasze doświadczenia, a tym bardziej doświadczenia mam nastolatek, których córki weszły już dwiema nogami w ten etap i odczułyście to wszystko na własnej skórze. Jestem ogromnie ciekawa!
Ściskam Was ciepło! :*
Ja wiem, że to instynkt, że matka po prostu wie co ma zrobić, ale jak się wcześniej do czynienia z dziećmi w ogóle nie miało, książek się nie czytało, to skąd ?! Skąd się to wszystko ma wiedzieć? No dobra, ja jakieś tam doświadczenie miałam. Przewijałam Kacpra, usypiałam go, bawiłam się z nim, karmiłam go, więc coś tam mi świtało. Ale i tak... jak przypomnę sobie te pierwsze dni... jak nie umiałam przystawić do cycka, jak nie wiedziałam jak ubrać, żeby nie przegrzać, żeby nie zaziębić... to włos mi się jeży na głowie :D
Ogólnie dawałam radę i mam wrażenie, że fuck-upy, popełniałam własnie wtedy, kiedy za bardzo czułam presję otoczenia. Pamiętam jak po dwóch tygodniach od porodu, pierwszy raz wzięliśmy Polę na spacer. Wszystkie ludziska z rodziny rzucały dobrymi radami, że jeszcze jeden kocyk, że jeszcze to i tamto. Dziś jak patrzę na zdjęcie Poli, zastanawiałam się gdzie ja miałam mózg, że aż tak ją wtedy zapeklowałam i owinęłam w te wszystkie cuda. Ale tak to jest, że słucha się tych, co teoretycznie doświadczeni, a dzieci swoje małe mieli przecież z 20 lat temu. Na początku wszystko jest jakieś takie... niezdarne. Pierwsza kąpiel Poli w domciu, była autorstwa mojej siostry. Chciałam najpierw zobaczyć, wszystko dokładnie wiedzieć i dopiero spróbować. Podobnie z przewijaniem, pielęgnacją. To właśnie moja siostra na bieżąco wszystko mi pokazywała, wyjaśniała. Na moją własną prośbę. Wiedziałam, że kto jak kto, ale ona pokaże mi to wszystko najlepiej, zwłaszcza, że nie wyszła jeszcze z wprawy, bo Millcia miała wtedy 1,5 roku. Nie ukrywam i do tej pory pamiętam, że najwięcej pytań miałam o pielęgnację:
Dziś to wszystko wydaje się takie banalne, a jednak wtedy miałam w głowie milion znaków zapytania. Czasem moje karmienie czy przewijanie było na początku nieudolne, czasem za bardzo się starałam, czasem za mało. Wszystko było takie nowe i inne od tego, co znałam do tej pory. Zastanawiałam się czasem, czy innym mamom przychodzi to łatwiej, czy od razu wiedzą wszystko na tip top. Nie wiem. Wiem, że ja bałam się wielu rzeczy, byłam bardzo ostrożna, ale dawałam sobie prawo do błędu. Dziś nie wyobrażam sobie pierwszych dni z dzidzią w domu rodzinnym. Ale wtedy pomoc mojej mamy i siostry była dla mnie na wagę złota, choć oczywiście niosła ze sobą pewne minusy jak te, że czasem bardziej ufałam radom, niż swojej własnej intuicji i tak jak mówiłam, czasem czułam presję co mnie niezwykle frustrowało. Bałam się popełnić błąd przy mamie czy przy teściowej, bo jaką wtedy okazałabym się mamą?
Mam w ogóle wrażenie, że przy Poli, wszystko było takie na czuja. Dziś do samego przygotowania do ciąży, a co dopiero do porodu podeszłabym inaczej. Bardziej bym się przygotowała, bardziej "wyedukowała". Chcąc nie chcąc, wszystko pewnie zrobiłabym inaczej, nie dlatego, że przy pierwszym dziecku zrobiłam coś źle, broń Boże. Chyba bardziej dlatego, że po prostu mam już trochę więcej lat niż wtedy i pojawia mi się w głowie nieustannie takie światełko, że muszę zadbać o wszystko jak najlepiej, że muszę się do wszystkiego odpowiednio przygotować. Mieć wiedzę! Czy to złe czy dobre... nie wiem. Myślę, że trzeba znaleźć złoty środek, żeby zarówno ufać swojej intuicji ale równocześnie być przygotowanym, świadomym i pewnych rzeczy nauczonym. Moje dziecko ma pięć lat, a ja już teraz nie pamiętam jak się o ten kikut dba, jak się dba o uszka. Wyleciało mi z głowy, ot tak. Teraz nie czekałabym aż do porodu, bo mój perfekcjonizm nakazałby mi się przygotować na tip top ( i to jest trochę wada) już w czasie ciąży. Nie powiem, trochę się już do tego przymierzam i właśnie dzięki temu chyba, tak bardzo zmobilizowałam się do walki z moim hashimoto. Nie chciałabym oczywiście popaść w skrajności i robić czegoś podręcznikowo, bo zawsze byłam temu przeciwna, ale pewnie poszłabym w te swoje notatki i tak jak codziennie robię listę "to do", tak teraz zapisałabym sobie na karteczkach podstawowe rzeczy dotyczące niemowlaczka i to o czym najbardziej chciałabym pamiętać. Dla samej siebie.
Wspominam ostatnio coraz częściej i myślę sobie, że jednak w tych pierwszych dniach i nie tylko, warto połączyć wiedzę z odpowiednich źródeł ze swoją intuicją, instynktem. Ufać sobie, nie dawać się presji społeczeństwa, a jeśli już zasięgać porad to tylko u tych, którym naprawdę ufamy lub w innych, zaufanych źródłach. Najgorszą dla mnie rzeczą byłby zawsze właśnie fora, grupy dla kobiet. Nie ma nic gorszego, niż stada mam, gdzie jedna wie lepiej od drugiej i często sporo z tych kobiet promuje jakieś przestarzałe teorie w temacie dbania czy wychowania dzieci, które mogą narobić więcej szkód niż pożytku. Chociażby doradzenie zamoczenia dziecku palca we wrzątku ( nie wiem o jaką sytuację chodziło, no ale ludzie... wrzątek?!).
Dajmy sobie przestrzeń na niezdarność, na błędy - żadna z nas nie będzie nigdy idealna i zawsze trafi się jakiś fuck-up. Grunt, by te wpadki były błędami, na których się uczymy. Byśmy wiedzieli, że chcieliśmy jak najlepiej, a że wyszło inaczej - no bywa! Najgorszym co można zrobić, to poddawać się radom innym, robić coś wg nich, co nie jest zgodne z tym co my czujemy. Korzystajmy z rad, jak najbardziej, ale ostatecznie róbmy to co MY uważamy za słuszne! :)
I jak najbardziej możecie napisać o swoich fuck-upach z początków macierzyństwa. No bo wierzę, że jakieś na pewno były?! :D
Nie miałam ciąży zagrożonej, właściwie wszystko przebiegało spoko, więc narzekać nie mogłam. Dziecko rozwijało się prawidłowo i to było dla mnie najważniejsze. Dwa razy wylądowałam w szpitalu - raz z odwodnienia, bo wymiotowałam 24 na dobę, a raz prawie na samym finiszu straciłam przytomność. Ale ogólnie ... było spoko. Dobrze, że uciążliwe rzeczy mogę policzyć na palcach jednej ręki, ale wiecie... wtedy jakoś nie było mi do śmiechu i wkurzały mnie one niesamowicie.
no i co? No jak myślicie? Cztery bite miesiące wymiotowałam po prawie kaaaażdym posiłku. A że często jedliśmy wtedy z F. w restauracjach to wybieraliśmy miejsce najbliżej łazienki :P Plus był taki, że nie do 5 miesiąca prawie nic nie przytyłam, a właściwie przytyłam, ale nie było nic widać. W trzecim miesiącu zastanawiałam się, czy ja aby na pewno jestem w ciąży :D Umęczona byłam okrutnie, ale byłam tak zajarana faktem, że niebawem zostanę mamą, że jakoś wszystko byłam w stanie przejść. Właściwie mogłabym zamieszkać w toalecie na czas tych czterech miesięcy, ale tam z kolei nie mogłabym jeść, a jadłam dużo. Bardzo dużo. Przecież mogłam :D
MA-SA-KRA! O ile kopniaki i ruchy Poli były mega cudownym doświadczeniem, tak stawianie się brzucha doprowadzało mnie do szału !!! Nic w tym przyjemnego, nic fajnego, a w dodatku za każdym razem myślałam, że rodzę :D Dooo tej pory przechodzą mnie ciarki, a pisząc to aż musiałam na głos powiedzieć "a brrr" - hahaha! :D
Dobra, no to jest hit :D Zgagi miałam takie, że wyłam po nocach. Nie mogłam spać, paliło mnie w tyle gardła. W dodatku mój F. omal mnie nie zabił... schabowym! :D Pewnego wieczora, panierował schabowe i jakoś tak zapomniał, że dosypał do panierki chilli, bo wcześniej robił sobie coś tam na ostro. Wzięłam gryza, zaczęło mnie palić no i pytam... co to jest kur3$4546a za schabowy?! Dopiero wtedy gościu złapał się za głowę i powiedział, że totalnie zapomniał i że ma nadzieję, że nic mi nie będzie. No wcale mi nie było. Wcale. To była najgorsza noc w moim życiu. Tak, jakby ktoś wlał mi do gardła lawę - masakra! No a przecież wiadomo - w ciąży też trzeba patrzeć na to co się je. Polecam do poczytania artykuł: Czego nie można jeść w ciąży? Jakich produktów unikać? LISTA
Opowiadałam Wam kiedyś o tym na stories i powiedziałyście, że przy drugiej ciąży mam się nie katować i sobie coś łykać. Niektórzy radzili picie mleka, ale to próbowałam i na mnie nie działało. Większość z Was napisała o łykaniu np. Rennie. Jak kiedyś zajdę w ciąże i znów mnie dopadnie to sama to sprawdzę, ale jak mam być szczera - wolałabym już tego nie przeżywać :D
W dziewiątym miesiącu ciąży nie przespałam porządnie ani jednej nocy. Non stop stałam przy oknie i latałam na siku do łazienki. Nie mogłam wziąć pełnego oddechu, a to zdarza mi się nawet poza ciążą i mnie męczy, a co dopiero przy takim wielkim brzuchu. Jednej nocy moje duszności sięgnęły poziomu maksymalnego, a mianowicie ze snu wybudziło mnie autentyczne duszenie się O.o Machałam rękami w górze ze ściśniętym gardłem i myślałam, że autentycznie zaraz umrę. Nie mogłam wziąć nawet tyci tyci oddechu. Oczywiście z racji, że machałam kończynami, ale nie krzyczałam, F. obudził się dopiero kiedy niewidzialne coś puściło mi szyję i zaczęłam zanosić się płaczem - realnie ludzi, myślałam, że umrę. Kilka osób pisało mi wtedy na fanpage'u, żebym się pomodliła. Wtedy totalnie nie wierzyłam w takie rzeczy, dziś sądzę, że coś mogło w tym być ;)
W ostatnim miesiącu - o dziwo w tym, w którym wstawałam z łóżka co chwilę, dopadały mnie nocami mega bóle przy próbie wstawania. Totalnie nie mogłam się ruszyć. Przy każdej próbie wstania przechodził mnie od nogi, aż do pleców taki ból, że padałam z powrotem na plecy. Więc moje noce wyglądały tak, że 20 minut próbowałam wstać, szłam do łazienki, a potem pół godziny przy oknie próbowałam złapać oddech :D Nie dziwię się, że moje dziecko jest takim nerwusem, skoro matka w ostatnim miesiącu prawie wychodziła z siebie i stawała obok. Tiaaa, jasne! Ledwo stawała na nogach, a co dopiero mówić o wyjściu z siebie :D :D :D
Teraz jak to czytam, to wyobrażam sobie umęczoną ciężarną Alicję, ale serio nie wiem skąd wtedy było we mnie tyle energii i optymizmu ( za dnia haha! :D ). Od pierwszego momentu kiedy ujrzałam na teście dwie kreski, byłam pochłoniętą odliczaniem dni do momentu kiedy jej zobaczę. Ta dziewucha odebrała mi zdrowe zmysły! I myślę sobie teraz, że pozwoliła mi przejść wszystkie problemy, które wystąpiły po drodze i tych kilka dających w kość dolegliwości. Znam w końcu takie kobiety, którym nic nie jest, a tylko leżą i mówią, że im ciężko, więc chyba mam prawo powiedzieć, że mi troszkę było co? :P
A tak całkiem serio, najbardziej beznadziejnym uczuciem była chyba utrata przytomności - wtedy realnie przestraszyłam się, że coś się mogło stać. Dodatkowo kiedy znalazłam się z tego powodu w szpitalu, miałam jakieś przedwczesne skurcze i chyba dostałam wtedy jakieś leki rozkurczowe, bo było jeszcze za wcześnie na poród. Wtedy naprawdę się zmartwiłam i doszło do mnie, że mam wielkie szczęście, że mam tak bezproblemową ciążę. I wdzięczna jestem, że dziś mogę się jedynie śmiać z tych rzeczy jak zgaga po schabowym czy duszenie przez jakiegoś ducha... ;)
I tradycyjnie czekam na Wasze historie ... Ściskam!
Kiedy zaproszono mnie do udziału w kampanii, byłam mega podekscytowana. Wyrwałam się jak szalona do miejsca jakim jest kościół, stwierdzając, że będzie to bardzo spójne z moim blogiem i treściami, które na nim udostępniam. Później mój entuzjazm nieco osłabł. Dotarło do mnie, że skoro karmienie w parku, potrafi wzbudzić dyskusję hejterów, to z kościołem nie będzie lepiej. Jakież było moje zdziwienie, kiedy spot z moim udziałem obiegł cały internet, a nawet telewizję, a odzew był maksymalnie POZYTYWNY!
Oczywiście, nie w 100 %. Pojawiły się głosy, mówiące o tym, że problemu nie ma. Że walczymy o coś, co powinnyśmy zostawić w spokoju. Być może mówią to osoby, które nigdy nie spotkały się z hejtem. Być może mówią to osoby, które nigdy nie karmiły publicznie. Być może. Bo w moim mniemaniu, problem był jest i będzie. I wiem jak cholernie ciężko przemóc się, by uczestniczyć z małym dzieckiem w życiu publicznym i karmić zupełnie swobodnie.
Żadna z nas nie walczy i nie chce walczyć. Nie chcemy czuć się wyjątkowe, lepsze i lepiej traktowane. Chcemy być traktowane normalnie. Chcemy uświadomić ludzi, że mamy prawo karmić tam gdzie chcemy. Nie chcemy zamykać się w domach, nie chcemy być sfrustrowane faktem, że może być takie miejsce, w którym dziecko zażąda karmienia, a my będziemy musiały pół godziny szukać miejsca do schowania. Chcemy czuć, że możemy to zrobić w każdej chwili - spokojnie, naturalnie i bez dziwnych spojrzeń i docinek. Chcemy przestać się chować i poczuć, że społeczeństwo od nas tego nie wymaga.
Myślę, że spokojnie mogę powiedzieć, że kampania odniosła i dalej odnosi sukcesy. Od samego początku, mówiłam Wam, że mam poczucie, że zrobimy tymi działaniami wiele dobrego. W miarę upływu lat, społeczeństwo zaczyna być coraz bardziej świadome. Coraz głośniej mówi się o tym co naturalne i dobre. Zdrowiej żyjemy, zdrowiej się odżywiamy, więcej uwagi przywiązujemy do wychowywania dzieci, do rozwoju osobistego. Skoro o tych wszystkich rzeczach mówimy coraz głośniej i chcemy je promować, dlaczego nie promować tego co jest tak dobre dla naszych dzieci - karmienia piersią? Dlaczego nie promować tego, co pozwoli nie czuć się mamom karmiącym wykluczonym z życia publicznego?
Kampania #konieczabawywchowanego odniosła sukces - to jest pewne. Spoty wszystkich dziewczyn do tej pory krążą po internecie. Mogliście nas widzieć w faktach na TVN, w TVN24, w Pytaniu na Śniadanie i w kilku innych wiadomościach. Dziewczyny udzielały też wywiadów w Radiu Kolor.
Mamy, które do tej pory się wstydziły, powiedziały w końcu: dość. Chcemy żyć normalnie. Zaszczepiłyśmy w tych matkach, pewność, że nie muszą się już dłużej chować. Że mają prawo karmić tam gdzie chcą. Ale nie wpłynęłyśmy tylko na mamy. Wpłynęłyśmy na otoczenie. Nasze vademecum pozwoliło pokazać, jak w danej sytuacji powinna zachować się każda ze stron. I śmiem stwierdzić, że świat tego potrzebował. Ileż to razy spotykałam się z dziwnymi zachowaniami osób, które nie wiedziały, czy mają patrzeć na mamę karmiącą, czy urwać rozmowę, czy... uciec ;) To co naturalne, stało się dziwne i krępujące - dla jednej i drugiej strony.
Jeśli moja praca ma polegać na udziale w tego typu kampaniach, to śmiem twierdzić, że mam najlepszą pracę na świecie. Dziękuję z całego serca wszystkich, którzy tak ciepło i pozytywnie opowiadają o moim ( i nie tylko ) spocie. Dziękuję wszystkim partnerom i fundatorom, dzięki którym ten projekt miał szansę zostać zrealizowany. Po raz kolejny udowodniliśmy, że o tym co ważne, trzeba mówić głośno. Bez wstydu, bez niepewności i skromności. Wszystkie mówimy głośno i wyraźnie #konieczabawywchowanego - i możliwe, że to nie jest nasze ostatnie słowo.
Już od dwóch lat, na swoim blogu prowadzę cykle wpisów pod patronatem marki Femaltiker, która wspiera karmienie piersią. O ile jeszcze kilka lat temu nie byłam tak zaangażowana w ten temat, tak teraz, będąc świadomą i dojrzałą kobietą - angażuję się coraz mocniej. Po co? Po to, żeby kobiety wiedziały, że mają wsparcie w innych kobietach. Po to, żeby przestały się wstydzić. Po to, żeby przestały się chować w obawie przed społeczną nagonką. Nie chodzi mi tutaj o wyjście na ulicę i krzyczenie, a o próbę normalnego uświadomienia społeczeństwa w temacie, który powinien być tak normalny i naturalny.
Mam to szczęście, że w swoim otoczeniu zawsze trafiałam na osoby życzliwe i przyjazne. Karmiłam na ławce w parku, karmiłam na Mszy Świętej w kościele. Zawsze robiłam to dyskretnie, często odchodziłam na bok - na początku trochę obawiałam się reakcji społeczeństwa, głównie przez fakt, że byłam świadkiem jak kilku znajomych przeżywało, że kobieta ośmieliła się karmić swoje dziecko np. w restauracji. Ludzie w mojej małej mieścinie byli zamknięci na wiele oczywistych tematów, a ja mając 21 lat za bardzo myślałam o tym, co myślą inni. Ale mimo wszystko karmiłam - bo była to dla mnie rzecz oczywista, że kiedy dziecko jest głodne - to albo się wyjmuje butelkę, albo wyjmuje się pierś.
Kiedy przeprowadziłam się do Warszawy, matki karmiące widziałam dosłownie wszędzie. Zawsze posyłałam im życzliwy uśmiech. Nie gapiłam się jakoś przesadnie, ale chciałam żeby wiedziały, że to mimo wszystko miły i fajny widok. Staram się posyłać uśmiech każdej mamie - niezależnie czy jej dziecko ssie pierś czy butelkę. Widok kochającej mamy zawsze mnie rozczula, po prostu. Mając obecnie lat 25 i żyjąc od 3 lat w mieście, gdzie tak duża jest tolerancja, a zarazem zróżnicowanie pod każdym względem, stałam się bardziej śmiała i bardziej pewna swoich wyborów. Gdybym teraz zdecydowała się na drugie dziecko, nie czułabym się nawet minimalnie zawstydzona karmiąc publicznie. Mało tego - totalnie nie przejmowałabym się faktem, że komuś może to przeszkadzać. Bo wiem, że takie osoby są.
#konieczabawywchowanego to kampania społeczna promująca karmienie piersią w miejscach publicznych. W ramach kampanii powstało Vademecum kultury karmienia piersią w miejscach publicznych dla mam i otoczenia. Opracowaniem Vademecum zajęłyśmy się nie tylko my - blogerki, ale również eksperci z dziedziny psychologi, socjologii, antropologii oraz savoir vivre. Wspólnymi siłami stworzyliśmy projekt, który jest pomocny dla każdej ze stron.
Wybrałyśmy cztery miejsca publiczne: park, kościół, restauracja i galeria handlowa. Każda z blogerek, otrzymała jedno miejsce, w którym został nakręcony spot z jej udziałem. Nikogo nie zdziwi więc, że moim wyborem był... kościół ;)
Po co to wszystko? Po to, by mamy przestały się zastanawiać, gdzie mogą karmić, a gdzie nie mogą. Po to, by przestano im wmawiać, że muszą sobie organizować czas tak, by nie robić tego publicznie. Ale też po to, by zarządcy mogli się zastanowić, co zrobić, by unikać sytuacji, w których mama karmiąca jest przez kogoś wypraszana, albo nie może znaleźć miejsca, w którym może nakarmić. A także po to, by otoczenie mogło w pobliżu karmiącej mamy czuć się swobodnie - vademecum pokazuje nam jak się zachować - patrzeć, nie patrzeć, zagadywać, nie zagadywać. Te dla wielu oczywiste oczywistości, nie są tak oczywiste dla sporej części społeczeństwa. Przez wiele kontrowersyjnych sytuacji nagłaśnianych w TV, mamy jak i otoczenie, zaczęły wątpić w to, co jest właściwe, a co nie. Wokół naturalnej rzeczy, stworzyło się wielkie HALO, bo okazało się, że to co normalne dla jednych - dla innych wręcz przeciwnie - nie jest normalne. Vademecum pozwala każdej stronie na nowo odnaleźć się w tym temacie.
Na stronie kampanii, znajdziecie również zakładkę SKĄD SIĘ BIERZE HEJT? Razem z Hafiją, SuperStyler i Nebule, zebrałyśmy wypowiedzi i argumenty przeciwników karmienia piersią i przekazałyśmy je ekspertom, którzy odnieśli się do nich z perspektywy socjologicznej, psychologicznej i antropologicznej.
Na początku wydawało mi się, że wybrałam sobie miejsce najbardziej kontrowersyjne. Jednak cały czas, swoje przekonania opierałam na słowach Papieża, który wręcz namawia kobiety do tego, by nie krępowały się karmić w kościołach. Jestem mocno zaangażowana w temat religii, więc słowa Papieża są dla mnie można powiedzieć - święte. Jako dziecko Boże, w swojej codzienności staram się być dobrym człowiekiem. W kontaktach międzyludzkich stawiam na empatię, życzliwość i serdeczność. Jak więc mogłabym nie wstawić się za mamami, które chcą uczestniczyć we Mszy Świętej razem ze swoimi nawet najmniejszymi pociechami? Kościół to Wspólnota, która powinna być dla każdego. Powinna być tak samo dla 80 letniej staruszki jak i dla miesięcznego malca. Jakim bylibyśmy przykładem, gdybyśmy będąc wierzącymi ludźmi, pozwolili czuć się komukolwiek z tejże Wspólnoty wykluczonym?
Zapraszam Was serdecznie do obejrzenia spotu z udziałem moim oraz mojej czytelniczki Aleksandry, która ze swoją pociechą przyjechała na nagrania aż z Kielc.
W myśl takiej zasady, idę przez swoje życie. Nie zaglądam nikomu do talerza, do łóżka, ani do piersi. Pozwalam innym na ich własne wybory i szanuję te, które jeszcze w dodatku promują to co dobre. Uczestniczenie w tej akcji dało mi niezwykłą szansę dołożenia swojej cegiełki w słusznej i ważnej sprawie. Wracając z nagrań, byłam totalnie wzruszona. Poczułam, że to co robię ma sens, że to wszystko idzie w dobrym kierunku. Wierzę, że ta kampania wniesie w nasze życia wiele dobrego.
Z całego serca dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej kampanii, a w szczególności Aleksandrze, którą znajdziecie na instagramie jako biegomatka, a także pozostałym blogerkom: Marcie z bloga SuperStyler ; Ani z bloga Nebule i Agacie z bloga Hafija. Ich spoty możecie zobaczyć tutaj.
A Was kochani czytelnicy, zachęcam do udostępniania naszych spotów na FB, a także do promowania akcji pod hashtagiem #konieczabawywchowanego. Skończmy wreszcie z tą dziecinną zabawą - raz na zawsze! :)