0
0,00  0 elementów

Brak produktów w koszyku.

0
0,00  0 elementów

Brak produktów w koszyku.

Jestem fanką burgerów! I pisząc słowo burger, nie mam tutaj na myśli burgera z mielonym kotletem z wołowiny, choć i takie lubię...

Mam tu raczej na myśli wersję bardziej lajtową, którą zazwyczaj wybieram czyli burger z piersią z kurczaka, a do tego masa warzyw! Mięso jem już od dawna baaardzo rzadko. Miałam nawet pomysł wyeliminowania go dużo bardziej drastycznie (chociaż i tak jem je max. 1 raz w tygodniu, czasem wcale) ale nie byłoby to zbyt korzystne posunięcie dla mojej chorej tarczycy. Podobno, bo każdy mówi coś innego. Zatem obstaję przy swoim zdroworozsądkowym podejściu: wszystkiego po trochu... na pewno nie zaszkodzi ;)

Wariacja z kolejnym burgerem wpadła mi do głowy przy okazji kontynuacji kampanii promującej produkty oznaczone logo Pewni Dobrego w marketach Auchan. Po raz pierwszy wspomniałam Wam o tym pisząc artykuł o niemarnowaniu żywności ---> 5 sposobów na to, jak nie marnować żywności. 

Produkty oznaczone takim logo, to głównie produkty z polskich, lokalnych gospodarstw. Kupowanie ich wspiera naszą polską, lokalną gospodarkę. My z kolei, mamy pewność co do jakości kupowanej żywności. W przypadku kurczaka - mamy pewność, że jest bez antybiotyków. W przypadku jajek - że pochodzą one od kur z wolnego wybiegu, które są dobrze żywione i traktowane. W jajkach zerówkach, które kupiłam robiąc zakupy potrzebne do mojego burgera, znalazłam nawet liścik z namiarami na lokalne gospodarstwo, z którego te jajka pochodzą. To jest naprawdę świetne!

 

 

 

 

Ale do rzeczy! Bo dzisiaj to burger jest tutaj na pierwszym planie. Zrobienie go nie zajmie Wam wiele czasu, naprawdę. Podczas gdy w piekarniku będą robiły się frytki z batatów, wy na spokojnie zgrillujecie sobie kurczaka, podsmążycie pieczarki i przygotujecie resztę składników. Gotowi? To do dzieła!

 

BURGER Z WARZYWAMI + FRYTKI Z BATATÓW

 

SKŁADNIKI

 

Burger:

  • bułka owsiana (lub jakakolwiek inna, to Wam ma to smakować :) )
  • sałata (może być lodowa, karbowana, możecie też wybrać rukolę albo roszponkę)
  • kiełki (ja wybrałam kiełki słonecznika)
  • pieczarki
  • pierś z kurczaka
  • jajko

Sos: 

  • jogurt naturalny
  • czosnek
  • pieprz, sól

Frytki:

  • bataty
  • oliwa z oliwek
  • sól, pieprz, papryka ostra, papryka słodka

Dodatki:

  • pomidorki cherry
  • kiełki
  • pomarańcze - zrobimy z nich sok :)

 

 

 

 

 

Przygotowanie:

Na początku zajmiemy się batatami. Ja na 1 porcją wykorzystałam pół dużego batata. Pokroiłam go na grubsze słupki. Fajnym patentem jest włożenie ich do woreczka foliowego i zamrożenie. Dzięki temu po upieczeniu będą bardziej chrupiące. Pokrojone bataty marynuję w oliwie z oliwek wymieszanej z solą, pieprzem, papryką słodką i czerwoną. Możemy od razu przełożyć je na papier do pieczenia, a dla lepszego smaku możemy je potrzymać w marynacie ok. 30 minut w lodówce. Bataty wkładamy do rozgrzanego do 200 stopni piekarnika na ok. 20-30 minut.

 

 

W czasie kiedy będą nam się piec frytki, my zajmiemy się burgerem. Dwie, trzy pieczarki przesmażamy na oliwie z oliwek na patelni. Na patelnię grillową wrzucamy pierś z kurczaka. W między czasie robimy sos - ok. 3 łyżeczki jogurtu naturalnego mieszamy z solą i pieprzem. Przeciskamy przez praskę jeden ząbek czosnku - mieszamy.

Na sam koniec, do piekarnika wkładamy przeciętą na pół bułkę, a na patelni rozpuszczamy kawałek masła i rozbijamy jajko. Bułka ma być w piekarniku tylko chwilę, tak żeby lekko się podpiekła. Obie połówki pieczywa smarujemy sosem czosnkowym i nakładamy: sałatę, mięso, kiełki, pieczarki - w takiej kolejności jak chcecie. Ja na koniec położyłam jajko sadzone i zamknęłam burger drugą połową bułki.

 

 

 

Do tego frytki z batatów, wyciśnięty sok z pomarańczy i pomidorki z kiełkami... pomimo, że jadłam zimne (wiadomo) to dawno nie zrobiłam sobie samodzielnie takiej uczty dla podniebienia! I mówię to ja: osoba, która nienawidzi jajek sadzonych. Robiłam takie jajko po raz pierwszy, a już nigdy przenigdy nie jadłam takiego burgera. Uwielbiam jednak rozpływające się żółtko i jednak dobrze, że zaufałam swojej intuicji i spróbowałam bo to było istne niebo.

W burgerach najlepsze jest to, że możecie je robić jak tylko chcecie, tworzyć dowolne kombinacje! A i tak wyjdzie pysznie. Już kiedyś robiłam podejście do burgerów i zrobiłam je nawet w dwóch odsłonach ---> Domowy fit burger na dwa sposoby. 

Jestem ciekawa jakie burgery i z czym, wy najbardziej lubicie. I przede wszystkim - czy robicie je sami? Pamiętajcie, że jeśli dla mnie jest coś banalne, to dla Was też będzie. W kuchni jedyne co robię to sprzątam, a jak już gotuję, to to musi być coś łatwego, z czym poradziłoby sobie nawet dziecko. I burgery takie właśnie są.

Smacznego!

 

 

 

 

 

Dzisiaj coś co kobietki lubią najbardziej: self care czyli prosto mówiąc: troska o samego siebie, o swoje zdrowie, o swoje samopoczucie.

Dla mnie priorytet, bo tylko wtedy kiedy sama siebie otoczę miłością i troską - będę mogła otoczyć tym też innych ludzi. Bycie matką polką cierpiętnicą, kobietą myślącą o wszystkich tylko nie o sobie, to nie jest żaden powód do dumy - to coś, z czym powinniśmy walczyć i ten mit stanowczo obalać. 

Oczywiście jestem mamą i wiem, że mając dzieci, czasem nasze potrzeby schodzą na dalszy plan. Nie kupię sobie, kupię dziecku. Nie zrobię czegoś tam dla siebie, ale zrobię coś z dzieckiem. I to jest ok, o ile nie zaczyna być przykrą, codzienną normą, w której stopniowo zapominamy o sobie, własnej tożsamości i o tym co jest dobre DLA NAS SAMYCH.

W tym roku moje postanowienia przyjęły formę mnóstwa małych celów i zadań na już, na bliższy czas. Mam też dwa większe, które bardziej niż celami do osiągnięcia są procesami, przez które chcę przejść, ale o tym powiem Wam w odpowiednim momencie!

Na początku stycznia otworzyłam jeden ze swoich notesów, a w nim wypisałam swoje ogólne postanowienia w kategoriach: ciało, ekologia, macierzyństwo, rozwój/pasje, finanse, biznes, życie towarzyskie, codzienna rutyna, podróże, dom.

W każdej kategorii znajdują się dość ogólne hasła, choć zdarzają się też i jakieś drobne cele do odhaczenia. Bardziej skupiłam się na długofalowych, codziennych działaniach, dzięki którym będę czuć się spełniona, spokojna, zadbana.

Do tego, na początku każdego miesiąca zapisuję sobie cele/zadania na ten właśnie miesiąc, żeby wiedzieć na czym się skupić. Sporo z tych rzeczy to rzeczy, które ciągle były odkładane: na później. Nie chcę już czekać z niczym na później. Bo po co?

Dziś chciałabym się z Wami podzielić tymi postanowieniami w zakresie SELF CARE. Jest to bardziej moja rutyna, niż coś co muszę w sobie szczególnie wypracować. Ale są to rzeczy, o których na blogu jeszcze nie wspominałam, zatem... do dzieła!

 

REGULARNE BADANIA - no bo jak tu "system" zawiedzie, to już cała reszta podpunktów będzie ch*** warta :P Choruję na hashimoto i niedoczynność tarczycy, więc co jakiś czas obowiązkowo podstawowa morfologia + tarczyca + sprawdzenie poziomu witamin.

 

UPORZĄDKOWANA PRZESTRZEŃ - będę tutaj trwać wytrwale przy swojej teorii, że porządek wokół nas, to również porządek w naszej głowie. Sama jestem z natury bałaganiarą, ale w ostatnich latach doznałam metamorfozy i z racji, że większość czasu pracuję w domu - muszę mieć w nim czysto. W moim przypadku zahaczało to jednak już o pedantyzm, więc znalazłam złoty środek. Nie drażnią mnie już aż tak pojedyncze rzeczy nie na swoim miejscu, ale ogólnie przestrzeń musi być czysta, no po prostu.

 

PICIE YERBY - zaczęłam ją pić dopiero w święta u mojej siostry i choć dopiero w temacie raczkuję, to już zauważam jak pięknie wpływa ona na jasność naszego umysłu i na naszą energię oraz koncentrację. Więcej jednak napiszę dopiero jak już będę mieć w tym dłuższy staż.

 

 

 

 

PROWADZENIE KALENDARZA 2020 - tego od Naturalnej Bogini, który pomaga nam żyć w zgodzie z naturą, naturalnym cyklem, wchodami i zachodami słońca, pełniami księżyca. Opowiadałam Wam już o nim na stories oraz we wpisie ze świątecznymi prezentami. Codziennie sprawdzam w kalendarzu jaką mamy fazę księżyca, notuję też na jakim etapie cyklu menstruacyjnego właśnie jestem. To pozwala mi lepiej rozumieć swoje emocje, potrzeby, ale też lepiej dopasować czynności, które sobie na dany dzień zaplanowałam. Wkręciłam się w ten temat niesamowicie i muszę Wam powiedzieć, że życie zgodnie z naturalnym rytmem jest dla kobiety niesamowitym, duchowym przebudzeniem.

 

 

 

PORANNA I WIECZORNA PIELĘGNACJA - nie będę Wam ściemniać. Nie zawsze to wygląda jak #homespa, czasem to po prostu wklepanie kremu w twarz i rozpoczęcie kolejnego dnia pełnego obowiązków. Ale mam taką regułę, że jeśli nie rano, to wieczorem - i na odwrót. Otóż każdego dnia, muszę i chcę poświęcać swojemu ciału i twarzy więcej niż 5 minut. Dokładnie je wymasować, oczyścić, nasmarować.

Pokazywałam Wam niedawno francuskie kosmetyki Corine De Farm, które testowałam w grudniu. Obecnie to one zajmują większość miejsca w mojej szafce, odkąd zdecydowałam się na to, że zostawiam w niej tylko kilka sprawdzonych i zaufanych perełek od 3/4 najbardziej lubianych przeze mnie marek kosmetycznych. Produkty Bio Organic Skin Care można obecnie dostać w sieci sklepów Rossmann. Jest też świetna seria Baby Bio.

Pielęgnację wieczorną dzielę na 3 etapy (poranna ma dwa, bez demakijażu):

  1. DEMAKIJAŻ - używam do niego pianki micelarnej Relax - zawiera ona ekstrakt z kwiatu dzikiego bratka, pięknie pachnie! Spryskuję też twarz wodą różaną.
  2. OCZYSZCZANIE - do tego mam dwa płyny micelarne - Detox z ekstraktem z organicznych liści werbeny i Pure z ekstraktem z organicznego aloesu.
  3. NAWILŻANIE - na przemian stosuję 3 produkty: nawilżający krem detox, który zawiera antyoksydacyjne ekstrakty z liści werbeny i kwiatów brzoskwini. Stosuję głównie na wieczór. Rano najczęściej używam odżywczego kremu Relax, który zawiera ekstrakt z kwiatu Dzikiego Bratka. Twarz spryskuję mgiełką do twarzy anti-pollution detox - zawiera ona ekstrakt w organicznych liści werbeny, ale nie można jej stosować na podrażnioną skórę!

 

 

 

 

 

To taka podstawowa pielęgnacja. Raz w tygodniu staram się pamiętać też o peelingu i jakiejś masce. Na co dzień raczej się nie maluję. Odkąd byłam na laserze frakcyjnym, większą uwagę przywiązuję do stanu mojej cery, która obecnie jest dla mnie w naprawdę dobrej kondycji.

 

MEDYTACJA - jak już zapewne wiecie, ta czynność stała się moją codziennością. Medytuję rano i wieczorem, dzień w dzień. Dzięki temu mam otwarty umysł, jestem spokojna i naprawdę ciężko mnie czymś rozdrażnić. Jestem pozytywnie nastawiona do świata i do ludzi i to jak wszystko postrzegam jest dla mnie niesamowitym darem. Jeśli wciąż nie wiecie z czym to się je, zapraszam do lektury mojego wpisu: Jak zacząć medytować? - znajdziecie w nim również wyzwanie, do którego możecie dołączyć w każdej chwili. Obiecuję - to odmieni Wasze życie!

Ja zamierzam w tym roku jeszcze bardziej wejść w temat medytacji i myślę, że sami się nie spodziewacie co takiego planuję!

 

POSIŁKI WG AJURWEDY - moje życie toczy się pod wieloma względami tak, jak zaleca Ajurweda czyli najstarszy na świecie system medyczny, powstały w Indiach. To dzięki ajurwedzie, zmieniłam znacznie swój styl życia i odkryłam w sobie nowe pokłady zdrowia i energia. Raczej wyznaję zasadę: wszystko jest dla ludzi - ale jednak nie mogę tak do końca odżywiać się jak w pełni zdrowy człowiek i nie mogę też sobie pewnych kwestii olewać, bo mój organizm zaczyna wtedy szaleć. Ajurweda to nie są sztywne zalecenia i zasady - ajurweda bardziej skupia się na tym by zrozumieć powiązania pomiędzy umysłem, ciałem, duszą, zmysłami. W dużej mierze skupia się na zrównoważonym, otwartym umyśle.

W tym roku, chciałabym jednak bardziej wejść w świat Ajurwedy i w świat ajuwerdyjskich posiłków - i chcę zobaczyć jak to na mnie działa, jak działa na moje Hashimoto. Jestem bardzo ciekawa tej przygody i czuję, że idę w dobrym kierunku <3

 

W temacie #selfcare mogłabym wymieniać i wymieniać. Bo to także temat ekologii, życia w zgodzie z naturą, bycia jak najbliżej niej. To także dobre relacje z ludźmi, miłość do samej siebie, higiena ciała i umysłu. To otwarte spojrzenie na świat i ludzi. To zdrowe żywienie, ruch, świeże powietrze. W tym roku kontynuuję swoją przygodę z bieganiem i szczerze mówiąc... jestem ciekawa gdzie dobiegnę :P Bieganie zmieniło znacznie moje życie i ukształtowało moją osobowość. I choć wciąż mam krótki staż w tej dyscyplinie, to jestem już jej oddana całym sercem.

SELF CARE. To nie tylko maseczki i przeciwdziałanie cellulitowi. To równowaga ciała, duszy i umysłu. To dbanie o siebie, na każdej możliwej płaszczyźnie. Dajmy sobie zatem miłość, czułość, troskę i opiekę. SAMI. W przeciwnym razie, nie będziemy w stanie 100% i bezwarunkowo dawać dobrej energii innym.

Jakie zatem będzie Twoje postanowienie w tej dziedzinie? Co w tym roku chcesz sobie dać? O co zadbać? Wierzę, że wkrótce znajdziesz prawidłową odpowiedź.

Wszystkiego dobrego!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kim jest kobieta świadoma? Dla mnie, świadoma kobieta to taka, która dba o ciało i umysł. Świadoma kobieta to taka, która wie dokąd zmierza i podąża za swoim naturalnym rytmem.

Świadoma kobieta, to kobieta taka jak ja - taka, która pewnego dnia zrozumiała, że życie może być piękną przygodą. Ale trzeba się na to otworzyć i o to zawalczyć. Zawalczyć między innymi o siebie.

Prezenty świąteczne to nie jest żaden obowiązkowy punkt ze świątecznej listy to-do. Dać byle co, byle dać lub byle się popisać - to żaden wyczyn. Podarować coś od serca, z myślą o konkretnej osobie, jej pasjach, jej życiu - to jest zdecydowanie to, w co zawsze celuję. A w tym roku zrobiłam to z jeszcze większą uważnością i wczuciem się w bliskie mojemu sercu kobiety. Czego im potrzeba? Co lubią? Jak mogę wzbogacić drobnym upominkiem ich życie?

Przyznam Wam się jednak szczerze, że nie za bardzo lubię blogowe prezentowniki, toteż rzadko takowe robiłam. Nie lubię kolaży, nie lubię miliona propozycji - byle coś komuś polecić. W tym roku poczułam jednak przeogromną chęć, samodzielnego wyszukania, a następnie zakupienia perełek, które będą totalnie związane z kobiecością, rozwojem, naszą duchowością (nie w sensie religijnym) i naszym kobiecym, naturalnym rytmem. Chciałam, żeby to była kilak wyjątkowych rzeczy - każda z innej dziedziny. Przemierzyłam internety wzdłuż i wszerz i zamówiłam pięć wyjątkowych prezentów - w ilości podwójnej albo potrójnej, żeby mieć je również dla siebie.

I wiecie co? Jestem z tego zestawienia, które zaraz zobaczycie - cholernie dumna. Każdą jedną rzecz, stosuję w swojej codzienności. Każda jedna rzecz jest bliska memu sercu i jestem pewna, że będzie tak samo bliska sercu każdej świadomej, przebudzonej kobiety. Lub kobiety, która przebudzić się dopiero pragnie. Zobaczcie same...

 

KALENDARZ 2020

Kolejny niesamowity produkt z platformy Naturalna Bogini. Ale nie tam zwykły kalendarz z datami i tyle. To kalendarz , który ma na celu zachęcić nas do bycia bliżej siebie i rytmu natury. Stworzony jest po to, by osadzić nas w rytmie natury i swojego ciała. Jest zaprojektowany zgodnie z rytmem dobowym, rytmem pór roku, faz księżyca, rytmem ciała. Przed rozpoczęciem każdego miesiąca, uzyskujemy wskazówki dotyczące stylu życia odpowiedniego dla danej pory roku, odżywiania i dbania o siebie w tym okresie. Kalendarz ma za zadanie ułatwić nam zgrać się ze swoim ciałem, wsłuchać się w nie i w swój zegar biologiczny.

Kalendarz wskazuje nam w jakiej fazie księżyca danego dnia jesteśmy i jak w tym okresie pielęgnować swoje ciało. W kalendarzu jest też opis poszczególnych faz cyklu menstruacyjnego, wskazówki jak zadbać o siebie na każdym etapie. Są przypomnienia o samobadaniu piersi, a także o profilaktycznych badaniach takich jak USG piersi. Możemy również zaznaczać ilości wypitej wody, wypróżnianie, ćwiczenia, kontakt z naturą.

W kalendarzu znajdują się też fajne, inspirujące cytaty, a to zawsze od razu inaczej nastraja człowieka na cały dzień.

No i poza oczywiście tym, jak kalendarz spełnia się w sensie praktycznym, nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o wyglądzie kalendarza. Przepiękna butelkowa zieleń z cudownym złotem, co pięknie nawiązuje do natury i do naszego rytmu.

Ja już się nie mogę doczekać planowania swoich dni z tym kalendarzem, mam nadzieję, że jeszcze lepiej pozwoli mi to o siebie zadbać i zsynchronizować ze swoim ciałem.

Szczegółowy opis Kalendarza 2020 znajdziecie TUTAJ. 

 

 

 

KARTY AFIRMACYJNE

Marzyłam o nich od bardzo dawna, ale ciężko było je gdziekolwiek dostać. Wiecie, że jestem fanką afirmacji. Uwielbiam ładować swoją głowę pozytywnymi hasłami. Uważam, że fajnie programować pozytywnie swój umysł - nie mylić z wmawianiem sobie haseł, w które nie wierzymy i które nie są prawdą.

Karty afirmacyjne: "Słowa dla duszy" stworzone przez kobietę, która miała ogromny wpływ na moje życie dzięki swoim książkom - Agnieszka Maciąg. Kocham tą kobietę. Jej książka "Pełnia życia" była ogromnym przełomem w moim życiu i bardzo odmieniła moje myślenie i podejście do życia.

To piękne pudełeczko zawiera w sobie mini książeczkę o tym, czym są afirmacje oraz 61 kart z afirmacjami. To jest tak tani prezent, a tak cudowny i inspirujący! Za ok. 30 zł, możecie sprawić komuś ogromną przyjemność i w dodatku mieć swój mały wkład w budowanie szczęścia tej osoby :)

Ja codziennie losuję sobie jedną i stawiam ją na biurku, przy którym pracuję. Tym sposobem, pozytywne hasło towarzyszy mi przez cały dzień i rozbrzmiewa w mojej głowie.

 

 

 

 

 

MINERAŁKA SERCA

A to akurat prezencik ode mnie dla mnie - na mikołajki :) Mam trochę problem z wydawaniem pieniędzy na tego typu rzeczy, ale tym razem niezwykle lekko wydało mi się 100 zł na to małe cudeńko. Nie jestem jakąś wielką fanką biżuterii, ale niezmiennie każdego dnia noszę łańcuszek z krzyżykiem i złoty zegarek oraz pierścionek. Teraz do tej codziennej kolekcji doszła też taka oto bransoletka.

Czemu właśnie taka? Kiedy szukałam inspiracji na prezenty, które chciałabym zakupić i Wam pokazać, chciałam żeby każda rzecz, była hm... z innej kategorii :) Szukałam rzeczy z duszą, które mają przekaz, które idealnie będą współgrać z tą świadomą kobietą. I sama biżuteria w sobie nie była dla mnie przekonująca, ale naturalne kamienie - już tak. Miałam od dawna polubiony na IG sklep PLENER shop więc to jego stronę odwiedziłam w pierwszej kolejności. Nie chciałam pokazywać Wam jakiś bardzo drogich rzeczy, więc postanowiłam, że wybiorę coś do 100 zł - i zakochałam się w minerałce serca. Nie chodziło o wygląd - chodziło o kamienie, która ona posiada. Jestem zodiakalnym bykiem, a mój kamień to kwarc różowy. Kamień miłości. Oznacza on dobre relacje między innymi za samym sobą.

Moja bransoletka posiada właśnie kwarc różowy, ale posiada też kryształ górski - kamień oczyszczający, który pomaga w ogniskowaniu się na celu ; granat - wzmacnia odwagę, pomaga odrywać się od niezdrowych relacji, nałogów ; rodonit - kamień głęboko uspokajający, leczący duchowe i sercowe rany, pomaga nam się rozwijać ; oraz hematyt - kamień sił witalnych, działa pozytywnie na wszystko co związane z krwią, dodaje nam energii i witalności.

Kiedy przeczytałam o właściwości wszystkich kamieni, które posiada minerałka serca, wiedziałam, że to jest coś dla mnie i kupiłam bez zastanowienia. W ofercie jest też minerałka szczęścia, minerałka świadomości czy minerałka  z Howlitem. Zdradzę Wam, że chcę mieć je wszystkie - będę je sobie kupować przy różnego typu okazjach typu urodziny, a nawet imieniny - których nigdy nie obchodziłam! :D

 

 

 

 

KSIĄŻKA SŁOWA MOCY

Nie mogłoby zabraknąć w moim zestawieniu czegoś do poczytania. Wiecie, że kocham czytać. Jest to dla mnie tak niesamowity przywilej, który jest dostępny totalnie za darmo. Wystarczy nam odrobina wolnego czasu... Słowa Mocy, to kolejna książka autorstwa Agnieszki Maciąg. Jest w niej mnóstwo afirmacji, modlitw, medytacji. Książka porusza temat uważności, wolności, bycia tu i teraz. Każda cecha taka jak cierpliwość, wytrwałość, pewność siebie - ma swój rozdział i swoje afirmacje. Czytanie tej książki jest dla mnie tak ogromną przyjemnością i tak wspaniałym oderwaniem się od codziennej gonitwy, że staram się ją dawkować sobie jak tylko mogę, żeby zbyt szybko jej nie pochłonąć - a wierzcie mi, oderwać się od niej jest niesłychanie ciężko.

Uważam, że tego typu książki, czytane w małych dawkach, ale każdego dnia - są dużo lepsze, niż kiedy połykamy je na raz, jesteśmy w chwilowej euforii, a potem zapominamy o wszystkim co z niej wynieśliśmy. Mam zasadę, żeby poświęcać książce min. 10 minut dziennie. Nieważne jak zabiegana jestem, ile mam obowiązków na głowie - muszę znaleźć tych kilka minut, żeby się zatrzymać i przenieść w inny świat. Książki Agnieszki zawsze działają na mnie niezwykle kojąco. Zmieniają punkt widzenia i człowiek z automatu zaczyna doceniać swoje życie i staje się bardziej pozytywnie nastawiony do świata i do ludzi.

 

 

ZESTAW ŚWIĄTECZNY KOI COSMETICS

I oczywiście skoro już kobieta czyta, żyje zgodnie ze swoim rytmem, karmi się pozytywnymi hasłami i nosi piękną biżuterię - to myślę, że powinna też zadbać o swoją cerę i oto, żeby dbać o nią naturalnie. W tym temacie jestem wierna kosmetykom Koi Cosmetics, które tworzy duet mamy i córki. Kocham wspierać to co polskie i kocham wspierać kobiety z pasją. Oczywiście musi to iść w parze z jakością. Kosmetyki Koi kocham całym swoim serce i polecałam Wam je już wielokrotnie. Stosuję je od ok. 2 lat, stosuje je moja siostra, mama, przyjaciółka, znajome i Wy - moje czytelniczki. Wszyscy podzielają moje pozytywne opinie :) Tym razem zestaw prezentowy zamówiłam z myślą o mojej mamie, która ich produkty po prostu kocha, a co za tym idzie - ciągle dzwoni do mnie czy mam może jakiś zapas, bo ona ma już na wyczerpaniu :D

Zestaw świąteczny SPA, który zaraz Wam pokaże, zawiera:

  • aktywny krem pod oczy
  • drobnoziarnisty peeling oczyszczający
  • serum dwufazowe
  • świecę zapachową Mindfull
  • jadeitowy masażer do twarzy

Jaram się niesamowicie. To jest tak cudowny prezent, że jestem wręcz pewna, że moja mama będzie wniebowzięta.

 

 

Jestem ogromnie ciekawa, która propozycja najbardziej przypadła Wam do gustu. Starałam się, żeby każdy prezent był z innej kategorii zarówno cenowej jak i ogólnie - dotyczył innej sfery naszej kobiecości. Myślę, że mi się to udało. Ja jestem zakochana absolutnie w każdym prezencie. Wszystkie te rzeczy już teraz stosuję w swojej codzienności i będę przeszczęśliwa, że obdaruję nimi również bliskie memu sercu kobiety.

Kurczę - no powiem Wam nieskromnie, że jestem taka dumna! Pierwszy raz w życiu, zrobiłam tego typu prezentownik. Włożyłam w to ogrom serca i zaangażowania. Chciałam, żeby to były propozycje totalnie w zgodzie ze mną i z wartościami, które wyznaję i które propaguję. Chciałam też, żeby sesja była w wyjątkowym miejscu, które odda klimat świąt - a takim miejscem jest na moim osiedlu flowershop Flori Moniki Kamińskiej :) Uwielbiam to miejsce. Monika jest wedding designerem, dekoruje przyjęcia i otworzyła również swój flowerstore, który na moje szczęście, mam tak blisko siebie. Wpadłam tam kiedyś podczas spaceru i wyszłam z moją pierwszą roślinką - skrzydłokwiatem. I wtedy zakochałam się w tym miejscu na dobre. Urządzone z niezwykłym smakiem. Czuć tam duszę i talent Moniki oraz jej miłość do roślin.

Moja Kasia z Happy Factory, kiedy zobaczyła kiedyś zdjęcie z tego miejsca od razu powiedziała: musimy tam zrobić sesję! No i... zrobiłyśmy. Dziękuję z całego serca Monice za możliwość zrobienia sesji w jej cudownym sklepie. Dziękuję Kasi - nikt lepiej nie uchwyciłby tego wszystkiego w tak cudowne kadry.

Jestem ciekawa co sądzicie o tym wpisie, o prezentach i o tych cudownych zdjęciach! Podoba Wam się kierunek, w jakim zmierza blog i ostatnie posty? Chcę tworzyć dla Was - kobiet. Chcę Was inspirować do świadomego życia i rozwoju. I myślę, że całkiem dobrze mi to wychodzi!

Dobrego dnia <3

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wrześniowe #30dnimedytacji wciąż cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Kiedy je tworzyłam, chciałam Wam pokazać jak piękną sprawą jest medytacja i ile dobrego wnosi w nasze życia. I doświadczył tego każdy, kto medytacji spróbował.

A ja jestem ogromnie szczęśliwa, że mogłam Was do tego zachęcić. Całą resztę roboty, zrobiliście Wy. Podczas wyzwania czułam codziennie meeega satysfakcję, że doświadczacie tego, czego i ja doświadczam dzięki medytacjom. Stworzyłam to wyzwanie, bo chciałam się tym szczęściem i spokojem podzielić. I udało się! Jeśli chcecie dołączyć do wyzwania medytacyjnego, możecie zrobić to w każdej chwili! W moich wyzwaniach nie ma daty rozpoczęcia i końca :) Wszystkie informacje znajdziecie we wpisie: Jak zacząć medytować?

To wszystko dało mi do myślenia. Po pierwsze - i ja czułam się zmotywowana do tego, by praktykować codziennie. W końcu to ja to wyzwanie stworzyłam. Po drugie - wasze wiadomości pokazały mi siłę takich wyzwań. Tego, że kiedy działa się w grupie, dzieli się efektami - motywacja wzrasta! Jest lepiej, jest łatwiej, jest... ciekawiej!

Podobno, by wykształcić w sobie nawyk - trzeba robić coś codziennie przez 21 dni. Pomyślałam, że fajnie jest wprowadzać nawyki stopniowo. Tak jak kiedyś przeczytałam w pewnej książce, warto kształtować jeden nawyk na miesiąc. Wyobraźcie sobie... 12 nawyków przez cały rok. Po roku, jakość Waszego życia będzie totalnie inna. Wprowadziłam już medytację i myślałam o kolejnych wyzwaniach... np. biegowych. Ale październik był dla mnie miesiącem okrutnej słabości... słabości do słodyczy. Co mam Wam powiedzieć - kocham słodycze i nigdy się z tym nie kryłam. Ale ostatnio słowo "umiar" - stało się dla mnie obce. Tu batonik, tu kolejny batonik. O, tam jeszcze kolejny! :P

I pomyślałam, że skoro wyzwanie medytacyjne sprawiało, że naprawdę medytowałam codziennie - to może wyzwanie #30dnibezslodyczy sprawi, że naprawdę zrobię sobie słodyczowy detoks? Nie no... nawet jak o tym piszę, brzmi to nierealnie :D Ciężko mi uwierzyć w to, że naprawdę mogłabym ich tak długo nie jeść. Ale byłoby trochę lipnie być autorką wyzwania i odwalić manianę... a że kłamać nie umiem, to chyba nie będę miała wyboru ;) Zatem... chyba pora zacząć.

 

#30dnibezslodyczy

 

Nie będę Wam tutaj pisać eseju o tym, dlaczego powinniśmy ograniczyć spożywanie słodyczy. To chyba każdy wie. Ani to dobre dla naszego ciała, ani dla kondycji, ani dla cery. Nie jest to coś dobrego dla naszego zdrowia, ale no wiecie - wszystko jest dla ludzi. Najważniejszy jest umiar. A jeśli go nie ma... trzeba się od złego nawyku odzwyczaić. Ja wiem, że będzie ciężko :D Dla mnie to wyzwanie będzie dużo bardziej ciężkie, niż gdybym miała biegać codziennie po 15 kilometrów :D Co dwie głowy to nie jedna, jak to mówią. A w tym wyzwaniu na pewno wezmą udział więcej niż dwie osoby, więc... jestem dobrej myśli - a przynajmniej tak sobie wmawiam.

Dwie głowy już są - wyzwanie realizuję razem z Martą, która przygotowała dla Was jak zawsze piękne grafiki. Zarówno grafikę na InstaStories (i właśnie tam ją Wam wrzucę, a Wy zrobicie sobie screena) jak i grafikę do druku. Nie każda z Was, która dołącza do wyzwań, chce pokazywać swoje efekty na stories. I to jest zrozumiałe! Macie prawo robić to tylko dla siebie, w swoich 4 kątach. Macie prawo mieć swoją osobistą tabelkę, której absolutnie nikt nie zobaczy :) I pamiętajcie... macie prawo zrobić fuck up. Macie prawo się potknąć i zaznaczyć w jakimś dniu X - nie udało się. Ale to nie znaczy, że macie wciąż zaczynać od nowa ( choć możecie!). Ale możecie też lecieć dalej! Nie załamujcie się porażkami, ale bądźcie wyjątkowo dumne, kiedy Wam się uda.

TUTAJ możecie pobrać tabelkę do druku do wyzwania #30dnibezslodyczy. Dni specjalnie nie są oznaczone jakąś datą itp. żebyście mogły dołączyć do wyzwania w każdym momencie. Ale jak już dołączycie - zachowajcie ciągłość :) Poniżej tabelka na InstaStories - jeśli czytacie ten wpis z pozycji telefonu, to możecie przytrzymać dłużej obraz i zapisać tabelkę na telefonie :)

 

 

 

 

 

Jak przestać jeść słodycze?

I teraz najgorsze. Jak to wyzwanie zaliczyć i przejść? Jak słodyczowy pochłaniacz może w ogóle myśleć o przeżyciu miesiąca bez ulubionego batonika? :D Myślę, że najważniejsze to potraktować to wyzwanie jako dobrą zabawę. Zbyt duża spina i oczekiwania mogą jedynie pogorszyć sytuację, a tego nie chcemy!

Można ratować się dużą ilością owoców, można zrobić samemu ciastka z orzechów, płatków itp. Ja doskonale pamiętam czas, kiedy zamiast słodyczy, sięgałam po jogurt naturalny z owocami, albo po prostu piłam shake białkowy. Jeszcze przez jakiś czas produkty Natural Mojo możecie kupić z moją zniżką MAMALA25, która daje Wam 25% rabatu. Są tam też zdrowe batoniki! :P

 

 

 

Trzymam za Was mocno kciuki. I za samą siebie też - nie wiem jak to wyjdzie, czy w ogóle wyjdzie. Ale jestem tu głównie po to, by Was motywować i inspirować. I ogólnie jeśli ja sobie z tym wyzwaniem poradzę - to wierzcie mi, każdy sobie poradzi. Żegnam się zatem dzisiaj z moimi ulubionymi batonikami. Żegnam się z deserami lodowymi. Ach, żegnajcie moje kochane ciastki i rodzynki w czekoladzie.

Powodzenia dziewczyny! Dajcie koniecznie znać, czy dołączacie do wyzwania. A nawet jeśli teraz nie czujecie się gotowe - pamiętajcie, że możecie dołączyć w każdej chwili!

Obym za miesiąc napisała coś w rodzaju  - 1:0 dla mnie! Niech moc będzie ze mną i z Wami. Damy radę <3

Dzień dobry! Dzisiaj przychodzę do Was z przepisem na moje ukochane orkiszowe naleśniki. Kiedyś miałam na nie fajny przepis, ale stwierdziłam, że jest trochę zbyt kaloryczny, więc metodą prób i błędów w końcu znalazłam idealne dla siebie proporcje!

 

Naleśniki kocham całym swoim sercem. Kiedyś jadałam tylko te z mąki pszennej, później przerzuciłam się na mąkę ryżową. Obecnie jestem już na wyższym levelu, bo mam nawet patelnię do naleśników, smażę na maśle klarowanym, a naleśniczki są cieniutkie jak kartka papieru :D Naleśniki z mąki orkiszowej jasnej, konsystencją przypominają maksymalnie te z pszennej. Ja swoich nie dosładzam ani cukrem, ani erytrolem, ani... niczym :P Dlaczego? Powód jest prosty. Wystarczająco słodkie są przecież dodatki. A z nimi to już naprawdę potrafię zaszaleć :P Ale dobra - od miesięcy pytacie więc oto jest i on...

 

 

PRZEPIS NA NALEŚNIKI ORKISZOWE

 

 

  • 1 jajko
  • ok. 50 gr mąki orkiszowej jasnej
  • ok. 90 ml mleka owsianego ( lub jakiegokolwiek napoju roślinnego)
  • ok. 50 ml wody gazowanej
  • szczypta proszku do pieczenia (nie trzeba, ale można)

Wszystkie składniki miksujemy ze sobą. Patelnię rozgrzewamy i cieniutko smarujemy masłem klarowanym. Próbowałam smażyć innymi sposobami, ale wierzcie mi - żoooden naleśnik nie będzie smakował tak dobrze, jak ten smażony na klarowanym masełku :)

 

 

 

 

 

Z takiego przepisu wychodzą 3 cieniutkie naleśniczki. Z czym je jeść? Ja w 90 % przypadków kiedy robię naleśniki, korzystam z twarożku grani i dowolnych kombinacji, np:

 

  • twarożek grani + maliny lub dżem malinowy lub jogurt malinowy ( bądź jakikolwiek inny smak) - MOJA ULUBIONA KOMBINACJA!
  • twarożek grani + banan
  • twarożek grani + odrobina jogurtu naturalnego wymieszanego z odżywką o dowolnym smaku ( u mnie kokosowa lub waniliowa)

 

 

Twarożek zawsze mieszam z tymi rzeczami i smaruje nim naleśniki ( tak, żeby wkład był w środku). Wierzch naleśników to u mnie zazwyczaj owoce typu: banan albo borówki albo maliny. Można całość posypać wiórkami kokosowymi albo tak jak ja ostatnio: czekoladą Choco Dream od Natural Mojo. Na hasło MAMALA25 macie 25% zniżki na ich produkty.

 

 

Jestem ogromnie ciekawa, jakie są Wasze ulubione przepisy na naleśniki i...  z czym najbardziej lubicie je jeść? Dajcie znać i oczywiście zachęcam do wypróbowania naleśniczków z mąki orkiszowej. Są naprawdę pyszne! Smacznego :)

 

 

Jak zacząć medytować? To pytanie ludzie zadają sobie zbyt często i zbyt długo, zamiast zacząć po prostu działać. Wiem, bo sama tak miałam. Ciągle uważałam, że nie mam możliwości, że nie mam czasu, że to zbyt trudne. Zamiast po prostu usiąść, zacząć oddychać i... wyciszyć się.

Medytacja to dla mnie nic innego jak celebracja ciszy, skupienie na swoim oddechu. Tylko podczas ciszy, możemy usłyszeć samego siebie, możemy usłyszeć swoje prawdziwe potrzeby. Medytacja daje nam wgląd w swoją duszę, w swoje myśli. Medytacja nie jest wbrew pozorem stanem bez myśli. Jest stanem, w którym tym myślom możemy się bezkrytycznie i spokojnie przyjrzeć. Jesteśmy bezstronnym obserwatorem, który podczas medytacji poznaje lepiej samego siebie i w końcu może usłyszeć swój wewnętrzny głos, który tak często jest tłumiony przez chaos z zewnątrz. Ciężko jest usłyszeć siebie, kiedy stale ładujemy się bodźcami zewnętrznymi, stale znajdujemy sobie zajęcia, stale COŚ robimy, stale o czymś mówimy, stale kogoś słuchamy, stale gdzieś biegniemy. 

Boimy się ciszy, bo boimy się usłyszeć samego siebie. Boimy się ciszy, bo nagle się okazuje, że na wierzch może wyjść nasz krzyk rozpaczy, który kiedy stale jesteśmy czymś zajęci - jest zagłuszany. Po co więc medytować? Po to, by usłyszeć siebie, ale też po to, by nauczyć się ten swój głos akceptować i go nie oceniać. Mamy być tylko obserwatorami.

Medytacja to dla mnie przede wszystkim najcudowniejsza forma relaksu. Nawet jeśli ciężko mi zapanować nad myślami, to po 10 minutach medytacji ( takie moje minimum) mój oddech jest totalnie uspokojony, ale zachodzi też wielka zmiana we mnie. Jestem spokojna, wyciszona, pozytywnie nastawiona do wszystkich wyzwań i codzienności. A co najważniejsze - kiedy praktykuję codziennie, ten stan spokoju permanentnie się utrzymuje i wpływa pozytywnie na wszystko. Na relacje z innymi ludźmi, na moją pracę. To jest niesamowite!

Medytacja otwiera nam umysł, ale jednocześnie oczyszcza go. Czytając wywiady z ludźmi sukcesu, z kobietami biznesu, czy po prostu ze szczęśliwymi ludźmi - większość z nich mówiła o praktyce medytacji. Pomyślałam kiedyś, że musi coś w tym być. Czy tacy ludzie dzięki medytacjom, są bardziej skuteczni, bardziej zmotywowani, bardziej spokojni? A może po prostu mają bardziej otwarty umysł? Chciałam przekonać się o tym na własnej skórze i medytowałam, ale... niezbyt regularnie. A jak wiemy - kluczem do sukcesu na jakiejkolwiek płaszczyźnie - czy to np. bieganie, czy nauka angielskiego, czy właśnie medytacja - jest systematyczność i regularność. Nic nie da nam owoców, jeśli będziemy to robić "od czasu do czasu".

ZALETY MEDYTACJI

Regularnie zaczęłam medytować, kiedy natrafiłam na snap jakiegoś zagranicznego twórcy, na którym napisał, że medytował 11 dni z rzędu i to co może powiedzieć to tyle, że to jest niesamowite jak bardzo wpłynęło to na postrzeganie świata, życia. I to mnie tak zmotywowało, że postanowiłam sama zobaczyć, jak to jest medytować codziennie.

Nie powinniśmy co prawda myśleć o medytacji jako o technice, która da nam korzyści, ale nie będę ukrywać, że było to dla mnie na początku dobrą motywacją. Z dnia na dzień jednak, robiłam to coraz bardziej dla samego medytowania, niż dla osiągnięcia jakiegoś celu. Ale gdyby już się skupić na tych korzyściach to medytacja pozwala nam przede wszystkim:

  • zmniejszyć uczucie niepokoju
  • osiągnąć spokój i jasność umysłu
  • uwolnić stres zgromadzony w organizmie
  • poprawić nastrój ( wytwarza się serotonina)
  • obniżyć wysokie ciśnienie krwi
  • zwiększyć kreatywność
  • zwiększyć energię ( zawsze mówię o tym, że energia bierze się tak naprawdę z wewnętrznego spokoju)
  • mieć większą łatwość w rozwiązywaniu problemów

 

 

JAK ZACZĄĆ MEDYTOWAĆ?

Tak jak wspominałam na początku wpisu. Zbyt dużo czasu tracimy na zastanawianie się jak to robić, zamiast po prostu usiąść i... to zrobić :) Ja medytację zaczęłam od tego, że po prostu usiadłam na macie ( ale możesz na łóżku, na krześle gdziekolwiek) i odpaliłam sobie na YT medytację prowadzoną przez Gosię Mostowską. Usiadłam po turecku, zamknęłam oczy, wyprostowałam kręgosłup, położyłam ręce na kolanach łącząc kciuk z palcem wskazującym. Przez ok. 10 minut świadomie oddychałam, słuchałam Gosi i... medytowałam. Medytacje prowadzone to najlepszy sposób, żeby zacząć. Dopiero od niedawna próbuję medytować przy cichych dźwiękach gongów, sam na sam ze sobą, bez niczyjego głosu.

Na początek, możesz zacząć, od 3 albo 5 minut. To już będzie coś. Rzucanie się od razu na 15 minutowe sesje może skończyć się frustracją i zniechęceniem. Dlatego tak jak w wszystkim, najlepiej zastosować metodę małych kroków.

Podczas medytacji możesz leżeć nawet w łóżku, ale z doświadczenia wiem, że lepiej wejść w ten stan właśnie siedząc - ja w łóżku zasypiam :D Zalecaną pozycją jest właśnie pozycja siedząca, ale nie jest to warunek konieczny.

Moja praktyka jest następująca:

  • rozkładam matę
  • siadam po turecku, ręce układam na kolanach, stroną wewnętrzną skierowaną do góry, łącząc kciuk z palcem wskazującym
  • kręgosłup wyprostowany
  • jeśli słucham medytacji prowadzonej - słucham poleceń Gosi i naprawdę radzę od tego zacząć, by skumać o co chodzi :)
  • jeśli medytuję samodzielnie, włączam po cichu relaksującą muzykę, lub np. dźwięki gongów
  • zamykam oczy
  • biorę głęboki oddech nosem, wypuszczam spokojnie ustami.
  • podczas wdechu, napełniam swój cały brzuch powietrzem i prostuję kręgosłup
  • podczas wydechu, wypuszczam spokojnie całe powietrze i delikatnie rozluźniam ciało... i tak w kółko
  • podczas medytacji, możesz podziękować sobie w umyśle za dobre rzeczy, możesz wymienić za co jesteś wdzięczna, możesz zapisać w sercu intencję na dany dzień i poczuć ją całą sobą

 

 

I NAGLE ZACZYNAM MYŚLEĆ O TYM, ŻE TRZEBA KUPIĆ MAKARON BO SIĘ KOŃCZY ;)

I to jest zupełnie normalnie. Myśli będą pojawiać się co chwilę. I wiecie jaki popełniałam błąd na początku mojej drogi z medytacją? Walczyłam z nimi i efekt był taki, że... cała medytacja była dla mnie jedną wielką walką. Kiedy odkryłam, że tak naprawdę te myśli trzeba zaakceptować i pozwolić im odejść - odkryłam pięknego medytacji.

Kiedy zauważysz, że Twoją głową zaczynają nachodzić myśli - przyjrzyj się im, dosłownie. Jeśli ja zaczynam myśleć powiedzmy o tych bułkach i to zauważam - to obrazuję je sobie w głowie, myślę "ok"... widzę je. I pozwalam tym myślom odejść. To również sobie obrazuję. Każdą myśl wyobrażam sobie jako obrazek np. w chmurce, czy po prostu kwadratowy obrazek i puszczam go, dosłownie widzę jak odlatuje daleko daleko, jest coraz mniejszy aż w końcu totalnie znika z punktu widzenia. I wtedy wracam na spokojnie do oddechu. To może brzmieć głupio, ale serio spróbujcie tego i zobaczycie o co chodzi.

Czyli w skrócie - nie walczymy z myślami. Zauważamy je, akceptujemy, pozwalamy im odejść i ponownie skupiamy się na oddechu. Wdech, wydech, wdech, wydech. 

JAK ZAKOŃCZYĆ MEDYTACJĘ

Medytację kończę unosząc na wdechu ręce do góry, i z wydechem umieszczając je złożone jak do modlitwy, na wysokości serca. Dziękuje sobie za medytację i pomału zaczynam wychodzić ze stanu medytacji, poruszając palcami dłoni, stóp. Na końcu otwieram oczy :)

 

 

NIE ZAWSZE BĘDZIE FAJNIE

No... muszę Cię przed tym ostrzec. Reakcje podczas medytacji są różne. Będąc sam na sam ze sobą, ciszą i swoimi myślami, tak jak już mówiłam - możemy w końcu usłyszeć siebie. I to nie zawsze będzie przyjemne. Kilka razy podczas medytacji się popłakałam, ale było to w efekcie niezwykle oczyszczające. Wiele razy zdałam sobie podczas medytacji sprawę z rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Wiele razy dotarł do mnie głos, którego wolałabym nie słyszeć. Tylko, że... to niedopuszczanie do siebie swojego głosu, a czasem krzyku jest jak zamiatanie problemów pod dywan. One wciąż tam są i mało tego... nawarstwiają się. One nie znikają.

KIEDY MEDYTOWAĆ?

Kiedy tylko chcesz, kiedy tylko masz czas i warunki ( cisza, spokój). Ważne, by robić to regularnie. Dla mnie najlepszym obecnie "schematem" jest praktyka i rano i wieczorem. Poranna praktyka, pozwala dobrze nastroić się już na samym początku dnia. Mamy wtedy więcej spokoju, jesteśmy bardziej odporni na stres i kryzysowe sytuacje, które zadzieją się w ciągu dnia. Z kolei praktyka wieczorna, pozwala mi zmyć z siebie cały pęd i stres z całego dnia. Pozwala mi się wyciszyć po całym dniu bodźców, hałasów, kontaktów, wydarzeń. Pozwala mi też dostrzec dobre rzeczy, które się wydarzyły i spojrzeć przychylniej na te gorsze sytuacje. Zapewniam Was, że położenie się spać po sesji medytacji będzie dla Was czymś absolutnie wyjątkowym, jeśli do tej pory zasypialiście po godzinnym patrzeniu się w telewizor albo telefon. Komfort psychiczny i fizyczny w tych dwóch sytuacjach to niebo a ziemia. Własnie z tego powodu tak bardzo pilnuję wieczorami bycia offline i oddaję się swoim rytuałom.

 

Dzięki medytacji, zaczęłam odkrywać swój prawdziwy potencjał. Zaczęłam bardziej skupiać się na tu i teraz, porzucając ciągłe rozmyślanie o przeszłości i przyszłości. Nadal upadam, nadal się potykam i mam słabsze dni. Ale medytacja stała się dla mnie czymś, co robię z wielką przyjemnością. Jestem dopiero na początku tej drogi, ale już wiem i jestem pewna, że dalej chcę nią kroczyć i chcę wejść w ten świat jeszcze głębiej.

 

 

30 DNIOWE WYZWANIE + TABELKA DO POBRANIA

Na koniec mam dla Was coś naprawdę świetnego. Będzie to dla Was ( mam nadzieję) codzienną motywacją i pomoże Wam w praktykowaniu medytacji w miarę regularnie. Możesz zacząć kiedy tylko chcesz. Możesz dołączyć kiedy tylko chcesz. Fajnie, jeśli po prostu zaczniesz! :)

Poprosiłam Martę z TomiTobi, żeby przygotowała dla nas wszystkich tabelkę, w której będziecie odhaczać dni, w których medytowałyście. Nie ma tutaj dni kalendarzowych, dni tygodnia. Są tylko numery od 1 do 30. To wy decydujecie kiedy przypadnie 1 dzień, ale pamiętajcie, że tych 30 numerków, to ciąg 30 dni, jeden po drugim!

Większa tabelkę możecie wydrukować i ona jest tylko dla Was. Druga tabelka, będzie udostępniona na moim stories i będziecie mogły sobie zrobić jej screen, i wrzucać codziennie na stories z ptaszkami bądź krzyżykami - zależnie czy zaliczycie w dany dzień medytację, czy nie.

Pamiętajcie, żeby oznaczyć mnie na stories jeśli będziecie wrzucać tabelkę! :) Nie jest to żaden konkurs, ale tylko wtedy będę mogła to zobaczyć i pokazać u siebie, a tym samym zmotywować innych. Moim celem jest zmotywowanie Was do regularnego medytowania. Chcę, żebyście na własnej skórze przekonały się, jak zmieni się Wasze nastawienie po 30 dniach medytacji. A wierzcie mi - zmieni się bardzo!

 

Tabelkę do druku, możecie pobrać TUTAJ . Jest naprawdę piękna, zobaczcie same!

 

 

Na koniec, chciałam podziękować trzem osobom, dzięki którym ten wpis w ogóle powstał:

  • Gosi Mostowskiej - za jej filmiki medytacyjne na YT, które wprowadziły mnie w ten świat. Gosiu, jesteś najlepsza! Dziękuję!
  • Kasi z HappyFactory, która zrobiła mi piękne zdjęcia do tego właśnie wpisu. Wiedziałam, że Kasia idealnie odda klimat tego, czym jest dla mnie medytacja. Dziękuję Ci Kasiu!
  • Marcie TomiTobi, która jest dla mnie mistrzem grafik i wiedziałam, że jako jedyna skuma moją wizję i ją odtworzy. Wyszło bosko, dziękuję!

 

Na koniec, podrzucam Wam również linki do filmików na YT, przy których najchętniej medytuję:

Wpiszcie sobie na YT, medytacja i ... wybierzcie to, co dla Was najlepsze. Zacznijcie od medytacji prowadzonych, a potem próbujcie medytacji przy muzyce... jest też świetna aplikacja na telefon i nazywa się Insight Timer. Jest płatna i koszt na cały rok to coś około 270 zł - ja póki co testuję sobie wersję próbną 7 dniową i to dopiero od wczoraj, ale chyba zainwestuję. Macie tam setki medytacji, sami wybieracie jaki czas preferujecie. Aplikacja zaznacza Wam każdy dzień, w którym będzie medytować. Są medytacje dla dzieci, medytacje na sen, na stres. Ale póki co nie powiem Wam o tym jakoś super wyczerpująco, bo sama badam temat, także będę dawała znać jak mi idzie z tą apką. Ale serio, na dobry początek nie ma sensu inwestować. YT jest wystarczający :)

To jak? Dołączycie do mojego teamu i spróbujecie medytacji na własnej skórze? Trzymam za Was kciuki i czekam przede wszystkim na opis Waszych wrażeń. Jestem ciekawa, czy którejś z Was, uda się zaliczyć medytację 30 dni z rzędu i jakie będziecie mieć po tym odczucia.

Mam nadzieję, że wpis Wam się przyda. Nawet jeśli nie na obecny czas, to na czas... który będzie dla Was idealny :)

 

Ściskam ciepło,

Mamala :*

Temat zębów i jamy ustnej jest dla mnie po ostatnich kilkunastu miesiącach leczenia, naprawdę trudny. Zawsze zdrowe zęby podczas ciąży osłabły totalnie, a wizyta u dentysty która miała być wizytą w sprawie wybielenia, przebiegła zupełnie inaczej niż myślałam :D

Przez prawie rok, walczyłam z tematem zębów, aż w końcu udało mi się je wszystkie wyleczyć. Miało mnie to finalnie doprowadzić do założenia aparatu na zęby, ale niestety - okazałam się ewenementem, któremu żaden aparat nic nie da. Jedynie operacje. Dwie! Dodatkowo, jak bumerang wracał do mnie temat stanu zapalnego dziąseł i ciągłego ich krwawienia. Praktycznie każdy stomatolog zwracał mi uwagę, że mam złą technikę czyszczenia zębów, bo wpycham wszystko pod dziąsła zamiast wymiatać na zewnątrz. Każdy jeden stomatolog wspominał mi o tym, że najlepsza byłaby szczoteczka elektryczna, bo tylko ona jest w stanie umyć w 100% prawidłowo nasze zęby, język, jamę ustną. Zwykłą szczoteczką trzeba się jednak nagimnastykować, a jeszcze przy różnych wadach zgryzu, takich jak u mnie - jest to naprawdę bardzo trudne. I wierzcie mi... gdyby nie to, że w ramach współpracy otrzymałam najnowszą elektryczną szczoteczkę, chyba nadał katowałabym się zwykłą, którą do tej pory - nie nauczyłam się moich zębów czyścić.

Dziś w ramach współpracy, chciałabym Wam jednak opowiedzieć nie tylko o szczoteczce ( co jest istotnym elementem) ale o kilku czynnikach, dzięki którym wychodzę na prostą ze stanem swoich dziąseł. Po raz pierwszy ten temat dotknął mnie w ciąży. Dziąsła wtedy totalnie odchodziły mi od zębów. Do tej pory mam ciarki jak sobie o tym przypomnę. Trochę czasu jednak musiało minąć zanim naprawdę zrozumiałam skalę problemu i postanowiłam go rozwiązać. Kroków podjęłam kilka.

CZYSZCZENIE ZĘBÓW

To była absolutna podstawa. Pod dziąsłami nazbierało się już tyle niepotrzebnych rzeczy, że były one stale spuchnięte, czerwone i wrażliwe na jakikolwiek dotyk. Żebym mogła zacząć o nie dbać poprzez płyny do jamy ustnej i inne metody, musiałam najpierw to wszystko oczyścić w gabinecie stomatologa. Nie jest to zbyt przyjemne, zwłaszcza jeśli podczas czyszczenia wszystko non stop krwawi - ale jest to konieczne. Koszt takiego czyszczenia to ok. 200 zł.

 

PŁYNY DO JAMY USTNEJ

Dostaniecie je w pierwszej, lepszej drogerii. Są to płyny antybakteryjne albo profilaktyczne. Zazwyczaj polega to na tym, że nalewacie sobie płyn do koreczka, przelewacie do buzi i płuczecie ją ok. 30 sekund a potem wypluwacie. Warto to stosować w zależności od sytuacji: wtedy jeśli macie już problem, lub profilaktycznie – żeby mu zapobiec. Ja płuczę zęby rano i wieczorem. Poprawa jest znaczna.

 

ZIOŁOWE PŁUKANKI

Z tematem dziąseł borykała się też moja mama. Na nią nie działały jednak żadne drogeryjne płyny do jamy ustnej. Moja mama uwielbia naturę, zdrowo żyje i stara się jak najwięcej rzeczy przyrządzać sama – z tego co owa natura nam daje. Kilka miesięcy temu mama przywiozła mi mieszankę 7 ziół m.in jest tam szałwia i mięta. Jedną łyżeczkę mieszanki sypie się na 0,5 szklanki wody. Parzymy to 30 minut. A potem
płuczemy jamę ustną przestudzonym płynem. Nic tak nie pomogło mojej mamie jak to. Na mnie również podziałało to baaardzo dobrze. Dziąsła były znacznie mniej zaczerwienione, nie bolały i ich stan bardzo się poprawił.

 

ZMIANA SZCZOTECZKI NA ELEKTRYCZNĄ

Sugerował mi to każdy stomatolog, z którym miałam do czynienia. Szczoteczki są zaprojektowane w taki sposób, że nie trzeba wykonywać nie wiadomo jakich ruchów. One po prostu tak czy siak, wymiatają wszystko spod dziąseł i spomiędzy zębów. Mi jakoś zawsze było szkoda kasy, a jak wiecie mam problem z kupowaniem tanich bubli – byle były.

Propozycja współpracy z marką Oral-B to była jedna z tych propozycji na widok których oczy robią się jak 5 złotych. Serio. Ja mam naprawdę takie przyziemne marzenia: porządna szczoteczka do zębów, lampa na korytarz, zegarek do biegania. To są takie rzeczy, które człowiek chce mieć, ale zawsze jakoś szkoda pieniędzy, no bo... umyć zęby mogę jednak zwykłą szczoteczką, biegać mogę z telefonem w łapie, a na tym
korytarzu to niech jednak powisi na razie ta żarówka. Ale do rzeczy. Choć sama nie wiem od czego zacząć.

Szczoteczką, którą dostałam to totalna nowość na rynku: Szczoteczka elektryczna ORAL-B Genius X 20100S. Jakkolwiek to zabrzmi: jest to szczoteczka ze sztuczną inteligencją. Jest wyposażana w czujniki ruchu dzięki któremu rozpoznaje nasz styl szczotkowania i każdego dnia dzięki wskazówkom, doprowadza nas do jak najbardziej efektywnego szczotkowania zębów. Dla opornej osoby takiej jak ja, której 10
stomatologów tłumaczyło jak szczotkować zęby i to nie dawało żadnego skutku – jest to szczoteczka idealna. Kasia, która robiła mi zdjęcia do wpisu, miała już okazję słyszeć moje zachwyty nad nią :D Powiedziałam jej nawet, że po 1 użyciu, wieczorem podczas wymieniania rzeczy, za które jestem wdzięczna – wymieniłam szczoteczkę hahaha :D Ale serio. Wiedziałam, że TO JEST TO. I dłuuugo o czymś takim marzyłam!

 

 

Szczoteczka ma 6 trybów szczotkowania w tym: pielęgnacja dziąseł, delikatne czyszczenie, wybielanie i czyszczenie języka.

Szczoteczka daje nam wskazówki, byśmy stosowali odpowiednią siłę nacisku oraz równomiernie szczotkowali wszystkie obszary przez długi czas. Szczoteczka kompatybilna jest z aplikacją na telefonie. To tam, pojawia się obraz zębów, które jeśli są już odpowiednio wymyte – robią się krystalicznie białe. Jeśli naciskamy szczoteczkę zbyt bardzo – pojawia się komunikat. Moje pierwsze szczotkowanie wyglądało własnie tak, że non stop się zapominałam i dociskałam szczoteczkę zbyt mocno. W aplikacji jest też timer, który odmierza czas. Przyznam, że chyba nigdy wcześniej nie myłam zębów tyle czasu, ile naprawdę powinnam.

 

 

To nie koniec zalet. W zestawie znajduje się nie tylko rączka z 1 końcówką, ale też podróżne etui, które może nam ładować szczoteczkę kiedy jesteśmy w podróży. Oczywiście jest też ładowarka ze stojakiem na 2 końcówki wymienne. Co więcej, dzięki okrągłemu kształtowi główki szczoteczki i technologii 3D nie dość, że nie muszę wykonywać dodatkowych ruchów, zęby są bardziej zadbane, a dziąsła traktowane
naprawdę delikatnie.

Są też dodatkowe bajery, które mnie cieszą, choć nie są niezbędne :D Na przykład w aplikacji możecie zmienić kolor podświetlenia szczoteczki :D No mega! Ja póki co mam róż, ale niebieski i zielony też się ładnie prezentują :D :P

Szczoteczka jest lekka i fajnie trzyma się ją w ręce. Wiadomo, że design to tylko wygląd, ale i tak – prezentuję się kozacko! Taka szczoteczka to inwestycja na długie lata – wystarczy odpowiednio o nią dbać. Aplikacja przypomina też o konieczności wymiany końcówki na nową. Możecie się ze mnie śmiać, ale w aplikacji jest zakładka: osiągnięcia :D I tam zdobywa się trofea typu: ranny ptaszek, największa poprawa, mistrz szczoteczki w porze lunchu. Wcale nie będę tutaj mówić, jak mnie to motywuje. WCALE! :D

 

 

Podsumowując: pewnie wiele z Was może sobie powiedzieć - eeee tam teraz to wymyślają. Ja Wam jednak powiem z mojej perspektywy, że dla takich osób jak ja, taki gadżet jest naprawdę niezwykle cenny. Wszystkie te funkcje szczoteczki i jej kompatybilność z aplikacją sprawiają, że nareszcie robię to dokładnie i nareszcie mam do tego motywację. Czarno na białym widzę, czy robię to dobrze czy źle.

Jakkolwiek to zabrzmi, zasypiam z poczuciem, że te zęby są naprawdę umyte a nie tylko muśnięte szczoteczką. Mam w końcu pewność, że robię co w mojej mocy żeby zadbać o stan swoich zębów i dziąseł. Po takiej przeprawie jaką ja miałam za sobą: ciągłe wizyty, leczenia, ból - to jest naprawdę cenne. I zrozumie to chyba tylko ktoś, kto tak samo długo bujał się z tym tematem ;) Zatem patrząc na to, ile wydałam na wszystkie płukanki, maści, czyszczenia i ile kosztowało mnie to bólu - szczoteczka jest znacznie korzystniejszą inwestycją.

 

NIE TYLKO KUBEK, PASTA I CIEPŁA WODA...

Szczotkowanie, nitkowanie, płukanki - to wszystko jest ważne. Ale pamiętajcie też, że na wpływ stanu jamy ustnej znaczenie mają nie tylko działania od zewnątrz, ale też to... co wewnątrz. Zdrowe odżywianie, odpowiednia dawka witaminy C, która wzmacnia dziąsła i D, która wzmacnia kości. Maksymalne ograniczenie kolorowych, słodzonych napojów, która wypłukują wapń z kości. Ja akurat piję tylko wodę i ziółka. To wszystko też jest baaardzo istotne!

 

Człowiek uczy się na błędach. Jak już raz sobie coś spaprzemy, to przynajmniej później wyciągamy z tego lekcję i przykładamy do tematu większą wagę, tak jak teraz ja do zębów i dziąseł. Zatem jeśli Was problem jeszcze nie dotyczy - to trzymajcie tak dalej i dbajcie o to codziennie, żeby uniknąć go w przyszłości. Tako rzecze- kołcz Mamallo Coelcho :D :P

 

 

 

Każdego roku na świecie, wyrzuca się ok. 1,3 mld ton jedzenia. To jest... 1/3 produkowanej żywności. Jedna trzecia... nie mieści mi się to w głowie.

Przygotowując się do napisania tego wpisu, prześledziłam ogrom statystyk i raportów. Jest źle. Bardzo źle. Ludzie traktują jedzenie jako coś, co jest zawsze. Bez wyrzutów sumienia wyrzucamy jedzenie, które "oj, zepsuło się". Przegapiamy daty ważności, robimy zbyt duże zakupy. Gotujemy zbyt duże porcje, a resztki lądują potem w śmietniku. Śmietnik traktujemy jak czarną dziurę - wyrzucone i po problemie. Mało kto zastanawia się nad tym, co z tym wszystkim dzieje się później. A jakie skutki niesie za sobą marnowanie żywności? Dla przykładu: 1 tona marnowanej żywności przyczynia się do powstania ponad 4 ton CO2. Marnujemy, bo kupujemy za dużo. A skoro kupujemy za dużo - to produkcja wzrasta i wzrasta. Do produkcji kanapki potrzeba 90 litrów wody. Do produkcji wołowiny - od 10 do 30 tysięcy litrów wody. Co roku na świecie do produkcji wyrzucanej żywności, zużywa się 250 bilionów litrów wody. A my ot tak sobie potem coś wyrzucamy. Bo zostało. I się zmarnowało. Marnujemy też energię - prąd i paliwo w ogromnych ilościach zużywane są do produkcji, przechowywania i transportu żywności. To jest coś znacznie bardziej złożonego niż tylko kupuję-jem-ewentualnie wyrzucam. Nasze wybory mają znaczenie i to ogromne.

 

 

Wydarzenia ostatnich miesięcy mocno odbiły się na mojej psychice. Wizja umierającej planety każdego dnia jest dla mnie bodźcem, by żyć bardziej ekologicznie i świadomie. Mniej kupować, mniej marnować. Wybierać to co lokalne, zamiast tego co importowane z zagranicy. Sposobów na lepszą jakość życia w imię kondycji planety ale też z nadzieją, że nasze dzieci będą miały gdzie żyć - jest całe mnóstwo. Nadal raczkuję w tym temacie, ale jestem już na pewno bardziej uważna, a przede wszystkim - otwarta na zmiany.

Kiedy dostałam propozycję współpracy z hipermarketem Auchan, w której miałam promować ich produkty oznaczone logo PEWNI DOBREGO, automatycznie załączyła mi się chęć stworzenia czegoś ponad to. Czegoś co nie będzie tylko promocją fajnego jedzenia, ale czegoś znacznie bardziej wartościowego. Kiedy zobaczyłam w internecie liczby dotyczące marnowania żywności, do razu wiedziałam, że to jest to. To jest temat, który pragnę poruszyć i to jest temat, w którym mam coś do powiedzenia :) Bo w kwestii nie marnowania żywności - jestem bardzo dobra :)

Postanowiłam przyjrzeć się swoim nawykom i sprawdzić jak to możliwe, że w moim domu nie marnuje się żywności? W czym tkwi "sekret"? Wybrałam pięć najbardziej przydatnych sposobów na to, by unikać wyrzucenia jedzenia. Mam nadzieję, że się Wam przydadzą.

 

JAK NIE MARNOWAĆ ŻYWNOŚCI?

 

PLANOWANIE POSIŁKÓW 

Niekoniecznie na cały tydzień, ale chociaż na 2/3 dni. Wiemy mniej więcej ile jedzą domownicy i wiemy co lubią. Najlepiej wymyślić posiłki na określoną ilość dni i spisać potrzebne produkty. By nic nie poszło na marne, najlepiej posiłki zaplanować tak, by dane produkty jeśli nie zużyjemy ich w całości do jednego dania - móc wykorzystać do innego. Jeśli np. kupujemy duży płat łososia w celu zrobienia z niego makaronu z łososiem i szpinakiem - kupmy większą część i wykorzystajmy go też do kanapek na kolację - np. na następny dzień. Jeśli kupujemy duże opakowania jogurtu - możemy część produktu wykorzystać do sosu, a część do deseru z owocami. Planujmy tak, by w przypadku kupowania większych opakowań, móc je wykorzystywać do kilku posiłków.

 

 

 

 

LISTA ZAKUPÓW

Widzieliście kiedyś taki mem, w którym ludek wchodzi do marketu z zamiarem kupienia jednej rzeczy i nie bierze koszyka - a potem dźwiga na rękach cały stos idąc do kasy? Tak właśnie postępuje większość z nas. Idziemy kupić masło i warzywa, ale nagle widzimy promocję na szpinak, korzystną cenę na jogurty, ale trzeba ich kupić 3. W każdej alejce jest coś wartego zainteresowania i nagle... nasza lodówka pełna jest ponadprogramowych produktów, których zapewne nie wykorzystamy nim zdążą się zmarnować. Od dawna na zakupy chodzę z listą produktów - kupuję tylko to co jest mi potrzebne do posiłków. Wolę później coś dokupić, niż kupować bo może się przyda i "lepiej, żeby było więcej". Ja akurat nie potrafię przewidzieć na co będę mieć ochotę przez kilka następnych dni, więc zazwyczaj kupuję na dwa dni. Później patrzę co ewentualnie zostało i dokupuję rzeczy, które wykorzystam razem z tymi pozostałymi w lodówce.

 

 

 

PILNOWANIE TERMINÓW PRZYDATNOŚCI

I tutaj warto zwrócić uwagę na dwie kwestie. Jeśli kupujemy coś na już, to warto w markecie wziąć produkt z kończącą się datą ważności, bo inaczej produkt zostanie wyrzucony przez market. Jeśli natomiast kupujemy coś dla siebie i nie wiemy kiedy to wykorzystamy - to sprawdzajmy chociaż na bieżąco, do kiedy dany produkt jest ważny, żeby nie przegapić daty i go nie wyrzucić. Wg statystyk, które analizowałam, najwięcej produktów Polacy wyrzucają właśnie przez przegapienie terminu ważności! Wynika to z dwóch rzeczy: nie pilnowania dat ale też z tego, że kupujemy za dużo. A skoro mamy za dużo, to zawsze znajdzie się produkt, który gdzieś na dnie lodówki będzie się po protu marnować.

 

 

 

ODPOWIEDNIE PRZECHOWYWANIE PRODUKTÓW

Worki na pieczywo, mrożenie produktów, pojemniki do przechowywania. Przechowujmy produkty w taki sposób, by jak najdłużej zachowały swoją świeżość. W internecie aż roi się do tabelek, w których jest podział warzyw i owoców na te które powinno się przechowywać w lodówce i na te, które powinny być w temperaturze pokojowej. Wg statystyk, najczęściej wyrzucanym produktem jest... pieczywo. Nieco mniej ale nadal dużo, marnujemy owoców, a następnie wędlin. Znów wychodzi tutaj kupowanie zbyt dużej ilości oraz nieumiejętność przechowywania. Kupujemy też produkty słabej jakości, niesezonowe i importowane z zagranicy z niepewnych źródeł.

 

 

W sklepach Auchan, w alejkach znajdziecie produkty oznaczonego logo PEWNI DOBREGO - jest to żywność sezonowa i lokalna. Wszystkie te produkty mają dokładnie opisany skład oraz historię produkcji czy firmy, z której pochodzą. Zawsze miałam problem z tym co jest akurat w sezonie i nie zawsze zagłębiałam się w to, skąd dana rzecz pochodzi. Ograniczałam się jedynie do czytania składów. Dzięki oznaczeniom PEWNI DOBREGO mam gwarancję, że produkt, który kupuję jest zdrowy i jest dla mnie dobry.

 

 

 

DZIEL SIĘ JEDZENIEM

Miałam ostatnio taki epizod - kupiłam warzywną pastę, otworzyłam słoik i ... odrzuciło mnie już po samym zapachu. Nie wiem dlaczego kupiłam pastę z suszonych pomidorów, skoro ich nie lubię! Nie mogłabym, po prostu nie mogłabym wyrzucić całego słoika ze świeżą pastą! Nie chodzi tu o pieniądze ale o fakt głupiego marnotrawienia. Słoiczek z pastą oddałam swojej sąsiadce. Ale są też inne formy dzielenia się jedzeniem. W większych miastach, funkcjonują tak zwane jadłodzielnie, do których możemy zanieść to czego nie jesteśmy w stanie zjeść, co nam nie smakuje, lub czego zrobiliśmy zwyczajnie za dużo. Sprawdza się to super w przypadkach kiedy np. wyjeżdżamy i nie jesteśmy w stanie zjeść wszystkiego co zostało nam w lodówce.

 

 

Marnują żywność, marnujemy planetę. Aż 42% polaków przyznaje się do marnowania żywności. Dodajmy do tego niewiadomy procent tych, którzy się nie przyznają ;) Rocznie z powodu marnowania żywności, do atmosfery trafia 3,3 miliarda ton gazów cieplarnianych. Wg raportu Banku Żywności to tyle samo, ile w tym samym czasie emituje cały przemysł Unii Europejskiej.

 

"Konsekwencją wyrzucania dużej ilości jedzenia jest nasilenie wydzielania metanu do środowiska. Wprowadzając do atmosfery gazy cieplarniane, ogrzewamy atmosferę i inicjujemy uwalnianie naturalnego metanu, co powoduje wzrost temperatury na ziemi. Skutkiem tego mogą być susze, powodzie oraz ograniczona podaż wody słodkiej, co może wywołać poważny kryzys w rolnictwie."

Przyznam, że choć miałam jakąś świadomość w tym temacie, to przeczytanie wszystkich raportów i zrozumienie całego łańcuszka przyczynowo-skutkowego... mocno mną wstrząsnęło. Mam teraz ogromną motywację, by więcej o tym mówić, by uświadamiać i edukować.

 

Co jeszcze możemy zrobić, by nie marnować żywności?

  • gotować pod przykryciem
  • przygotowuj posiłki z tego, co nie zostało zjedzone
  • pasteryzuj, mróź, susz
  • przygotowuj mniejsze porcje posiłku
  • produkty w lodówce układaj wg zasady FIFO ( First In - First Out )
  • produkty sypkie typu mąki czy kasze, przechowuj w szklanych pojemnikach, które nie wchodzą w interakcje z pożywieniem. Pamiętaj o hermetycznym zamknięciu
  • warzywa i owoce, które przechowujemy w lodówce, powinniśmy przed umieszczeniem ich tam przetrzeć szmatką, a półkę wyłożyć papierowym ręcznikiem
  • chleb, który nie nadaje się już do jedzenia w normalnej formie, możesz wykorzystać do zrobienia grzanek do zupy albo tostów
  • więdnące warzywa możesz wykorzystać w zupach krem ; miękkie owoce - w koktajlach
  • zbyt dużą ilość pieczywa możesz zamrozić

 

 

 

Trików i sposobów jest całe mnóstwo. Co chwilę dowiaduję się o czymś nowym i krok po kroku stosuję się do tych rzeczy w mojej codzienności. Marnowanie jedzenia to nie jest nasza prywatna sprawa. Nie szkodzimy tylko sobie, ale całej planecie. Diametralne zmiany są trudne i najczęściej kończą się porażką - ale stopniowe wdrażanie zmian w swoim stylu życia pozwala wypracować zupełnie nowe nawyki, dzięki którym z czasem zobaczymy, że lepiej i bardziej rozważnie robimy i planujemy zakupy.

Moja rada? Zacznijmy myśleć i dostrzegać skutki naszych działań - jest szansa, że dzięki temu będziemy bardziej ostrożni i zaczniemy widzieć konsekwencje :)

Czy warto? Myślę, że wszystko co jest w stanie pomóc naszej planecie i tym samym zapewnić przyszłym pokoleniom szansę na życie w dobrych warunkach - jest warte naszych starań.

 

 

 

 

 

 

 

 

Wieczne zwolnienia z wychowania fizycznego, przewracanie oczami na jakąkolwiek aktywność fizyczną. Fast foody i gazowane napoje pite litrami. Poznajcie Alicję w wieku lat szesnastu. To co wymieniłam w poprzednim zdaniu było i tak kroplą w morzu błędów, które wtedy popełniałam.

Przepaść. Między Alicją wtedy a teraz, jest jednak wielka przepaść. Nie wiem co tamta dziewczyna miała wtedy w głowie, ale mam wrażenie, że była mocno pogubiona. Dziecko. Od zawsze będę powtarzać, że instynkt macierzyński, a następnie urodzenie dziecka były początkiem nie tylko życia w innym wymiarze, ale początkiem poszukiwań mojej prawdziwej tożsamości, mojego prawdziwego ja. Sporo kawałków już odnalazłam, a nawet posklejałam w całość. Sporo jeszcze przede mną. Dlaczego piszę o tym na wstępie do tekstu o bieganiu? A dlatego, że aktywność fizyczna jest w tych wszystkich zmianach czynnikiem dla mnie niezbędnym. To moja forma terapii i walki o lepsze "ja". Cel jakim było piękne ciało - zeszło na dalszy plan i mało kiedy już o tym myślę.

 

MOJE POCZĄTKI

Patrząc w historię endomondo zaczęło się niewinnie. W 2014 roku kiedy urodziłam Polcię, miałam swoje pierwsze nieudolne próby, o których już nawet nie pamiętałam, ale właśnie zerknęłam i o. Są. Owe próby polegały na przebiegnięciu 1 kilometra. W 10 minut. Serio. To było chyba czołganie się, a nie bieganie. Ale proszę być wyrozumiałym bo trochę się przez ciążę zasiedziałam. Rodziłam w lutym, a próby biegania podjęte były w maju. Chyba nie będę nawet brać tego pod uwagę. Bo i tak nie pykło. W 2015 znów spróbowałam. Po Warszawie biegało się znacznie lepiej. Było to ok. 3 biegów w miesiącu - najpierw 2 km, potem 3,4,5,6. Ale wszystko to były zrywy, które w moment kończyłam. Rok 2016 - pobiegałam aż dwa razy. Rok 2017 - jeden raz! HIT :D

Rok 2018... i wtedy się zaczęło :) Wrzesień 2018. Postanowiłam, że zacznę od 1 kilometra. Potem 3,4, aż zaczęłam biegać piątki a nawet i 8 km się zdarzało. Na koniec września pobiegłam też w biegu T-mobile, gdzie totalnie nie wiedziałam jakim tempem biegnę i przesadziłam kończąc bieg jakieś 5 minut szybciej niż zazwyczaj ( 26 minut) O.o Biegałam potem jeszcze przez październik i listopad ( były nawet jakieś dyszki) a że nie lubię biegać w zimie ( najlepiej w skwarku! ) to wróciłam do biegania w marcu. Jednak miesięczna ilość biegów nie powalała i jakoś tak brakowało w tym wszystkim regularności. Ale lubiłam to. W sierpniu tego roku wkręciłam się na dobre.

Moim patentem było stopniowe zwiększanie dystansu. Najpierw spokojny kilometr, potem spokojne 2 kilometry. Potem lajtowa trójka, a potem lajtowa piątka i znów piątka i znów... ale czas jakoś się super nie poprawiał. No ale - lubiłam to! A właściwie inaczej - lubiłam to uczucie PO. Bo podczas biegu niejednokrotnie miałam ochotę rzucić się pod jadące obok auta.

 

BIEGANIE Z APLIKACJĄ ( interwały/marszobiegi)

Pod koniec sierpnia moja przyjaciółka powiedziała mi, że chce się przygotować do biegu na 10 km i że zacznie biegać z aplikacją, która ma ją do tego przygotować. Aplikacji tego typu jest kilka wystarczy wpisać 10 k run i wyskoczą różne opcje. Macie tam rozpisane biegi na kilkanaście tygodni, po 3 tygodniowo. Pierwszy bieg z aplikacji wyglądał tak: 5 minut marszu ( lub lekkiego biegu) + 15 minut podczas których robicie 6 interwałów - biegniecie 1 minutę, maszerujecie 1,5 minuty i tak dalej i tak dalej. A na koniec 5 minut "cooldown" czyli już sobie idziecie i się uspokajacie. I ja oczywiście się na to uśmiałam, bo pfff... "ja już 5 km biegam z palcem w tyłku i po co się w ogóle zatrzymywać, jak ja lubię jednym ciągiem biec i w ogóle po co mi takie marszobiegi". Ale skusiłam się i stwierdziłam, że "zacznę od zera". I dzisiaj zaliczyłam 7 bieg, czyli rozpoczęłam 3 tydzień z aplikacją i... jestem w totalnym szoku.

Kondycja z biegu na bieg jest CORAZ lepsza. Takie interwały okazały się najlepsze jeśli chodzi o wytrzymałość. Z biegu na bieg coraz mniej się męczę, coraz lepiej mi się biegnie. Trochę "oszukuję" bo pierwsze 5 minut już biegnę i tych 5 ostatnich minut też jeszcze wplatam bieg. W pierwszym tygodniu dystans biegu wychodzi ok. 3 km, teraz wychodzi ok 4,5 km ale ja dobijam zawsze do 5 km :) Z tygodnia na tydzień dystans będzie się zwiększać. Zwiększać będą się czasy biegu, a zmniejszać czasy marszu. Aż dojdziemy do dyszki :) I szczerze? Nie mogę się tego doczekać !!! To dopiero 7 bieg ( z aplikacją)  a ja już dystans 5 km pokonuję szybciej o 2 minuty niż 3 biegi wstecz. Nie biegam na czas, nie robię tego żeby pobijać życiówki i się zarzynać. Ale chodzi o to, że to jest wspaniała motywacja, kiedy widzisz, że się poprawiasz, że jesteś coraz lepsza. Biegnę i czuję, że ogarniam to fizycznie dużo lepiej z biegu na bieg.

 

 

APLIKACJE W TLE

  • tidal ( do odtwarzania muzyki )
  • endomondo ( jest dostępna historia wszystkich treningów, po każdym biegu macie pokazane wszystkie parametry: czas, spalone kalorie, czas na każdym kilometrze. Pojawiają się motywujące rekordy i wiele wiele innych :) Można ją połączyć z apką My FitnessPal, w której liczycie kaloryczność posiłków
  • 10K RUN  Couch to 10k - wybrałam chyba najbrzydszą z dostępnych tego typu aplikacji, ale... nie jest to istotne :P

 

OBUWIE, GADŻETY? NA DOBRY POCZĄTEK WYSTARCZĄ CHĘCI

Oczywiście nie odbierz tego tak, że masz wyjść w balerinkach i przebiec 5 kilometrów. Ale... masa osób pisze do mnie: chciałabym zacząć biegać, ale nie mam butów do biegania. Chciałabym zacząć biegać, ale nie mam zegarka. Chciałabym zacząć biegać, ale nie mam kasy na odpowiedni strój.

Powiem Wam co do biegania mam ja: telefon w ręce, słuchawki na uszach, sportowe butki z lumpa, które noszę też na co dzień i... stanik sportowy, spodenki i legginsy które tyram od kilku lat. Do tej pory nie dorobiłam się opaski na telefon, butów typowo do biegania i nowego stroju. Kusiło mnie nie raz, ale... postanowiłam, że dopóki bieganie nie stanie się moją codziennością i czymś w co wkręciłam się maksymalnie - nic sobie nie kupię.

Dopiero teraz kiedy widzę, że biegam regularnie i rozpoczynam kolejny aktywny miesiąc - chcę zrobić pierwszy zakup i będą to buty. Jest to niewątpliwie istotna sprawa i ważna, ale ... wolałam z tym zaczekać.

Każda wymówka jest dobra - jeśli chcesz zacząć biegać, zrobisz to nawet dzisiaj, w trampkach i starym znoszonym dresie. Inwestowanie w coś w co jeszcze się nie wkręciliśmy może być wyrzuceniem pieniędzy w błoto. Mało kiedy daje nam to power i motywację, a ładne ciuszki nadal są małą motywacją, jeśli na naszą dupę wciąż zbyt bardzo działa ziemskie przyciąganie i nie możemy oderwać jej od kanapy.

 

 

NIE CHCE MI SIĘ

Serio. Praktycznie za każdym razem mam problem z tym, żeby wstać i się ruszyć. Obecnie już zdarza się sporadycznie, że nie mogę się doczekać. Najlepiej też mi to zrobić z samego rana jak wyskoczę z łóżka, bo jak już później zacznę pracować to oderwać się ciężko. Staram się już nie rozmyślać tylko po prostu, wstać i iść. Wymówek zawsze mam milion. Obecnie kiedy biegam z aplikacją, wiem po prostu, że muszę tygodniowo odhaczyć te 3 treningi i nie ma innej opcji. Zbyt wiele rzeczy w życiu zaczynałam i nie kończyłam. Nie chcę zrobić tak po raz kolejny. Na początku trzeba się trochę zmusić i właściwie może być tak, że zawsze się będziesz zmuszać. Ale kiedy już daję pierwsze kroki, słyszę muzykę w słuchawkach i się rozkręcam - to z biegu na bieg coraz rzadziej mam ochotę się zatrzymywać... mimo, że podczas 1 biegów miałam kryzysy, w których myślałam, że chcę umrzeć tu i teraz. Trzeba przez to przejść. Bieganie ma Ci dawać przyjemność - nie ma być zarzynaniem się na czas, byle szybko byle intensywnie. Jeśli za każdym razem zaczynasz bieganie od 3 intensywnych kilometrów, po których wypluwasz płuca to nic dziwnego, że tego nie lubisz. Wiem coś o tym.

 

IDEALNA AKTYWNOŚĆ DLA HASHIMOTEK

Nie wiem czy wiecie, ale osoby chorujące np. na hashimoto nie powinny intensywnie i siłowo trenować. Ma to wręcz odwrotny skutek, bo nasz organizm reaguje na to nieco inaczej niż zdrowy. Kiedyś mocno katowałam się w domu i na siłowni i przez to stale miałam stany zapalane. Dla hashimotek najlepsze są półgodzinne aktywności cardio. 30 minut biegania, pływanie czy jazda na rowerze. Teraz czuję na własnej skórze, że to jest naprawdę lek.

NA CZCZO, PO JEDZENIU? CO JEŚĆ PO TRENINGU?

Wciąż nie mam dużej wiedzy w tej kwestii. Dzisiaj biegałam na czczo i to było meeega! Biegło mi się dużo lżej niż w południe, kiedy byłam tak godzinkę po jedzeniu. Po treningu zawsze jestem zbyt padnięta żeby ogarniać jakieś obiady, więc piję szejki białkowe.

Przed treningiem na czczo - szklanka wody z cytryną. Po - szejk białkowy, a później obiad typu: ryż z warzywami. Jeśli biegam w południe to tak na godzinę przed jem coś lekkiego - koktajl warzywny albo jakaś lekka sałatka. Choć ostatnio były to najczęściej naleśniki :x To są kwestie, które ogarnę z czasem, na początku najważniejsze jest w ogóle zacząć, bo im więcej kwestii będziemy roztrząsać przed początkami - tym bardziej będziemy zniechęceni. Nie musisz od razu wszystkiego wiedzieć. Najpierw w ogóle zacznij.

 

ALICJA LAT 16 - NIENAWIDZĘ BIEGAĆ. ALICJA LAT 26 - UWIELBIAM TO! JAK TO MOŻLIWE?

Możesz czegoś nie lubić, ale kiedy odpowiednio się za to zabierzesz i zaczniesz dostrzegać efekty w postaci chociażby lepszego samopoczucia - miłość narodzi się sama. Bieganie samo w sobie było dla mnie z początku katorgą, ale wciąż do tego wracałam bo... po bieganiu czułam się jak nowo narodzona. Zmęczona fizycznie ale totalnie zrelaksowana psychicznie. W najgorszych momentach mojego życia, bieganie okazało się być dla mnie lekarstwem, terapią. Sprawiało, że zaczęłam inaczej patrzeć na swoje problemy, że stałam się silniejsza i bardziej odporna na to, co wcześniej mnie niszczyło. Aktywność fizyczna ( jakakolwiek) zmienia człowieka na lepsze. I co najważniejsze - możesz dać to sobie całkowicie za darmo. A czas... czas znajdziesz ZAWSZE. Nie mówię tego tylko ze swojej perspektywy, ale też z perspektywy wielu samodzielnych mam, które łączą macierzyństwo z pracą i jeszcze znajdują czas na ruch. Bo nie trzeba mieć wcale opiekunki - możesz dać dziecku rower czy hulajnogę i truchtać obok. Ja wiem, że to się nie chce... ale o tym już pisałam ;)

 

 

Jestem amatorem. Tekst pisałam Wam z perspektywy osoby, która szukała sposobu na swoją głowę - nie na idealne ciało. Dzisiaj zdałam sobie sprawę z tego, że nawet o tych korzyściach wizualnych przestałam myśleć. Owszem - motywuje mnie to, że mam jędrniejsze nogi i fajnie widzieć w lustrze lepszą wersję siebie. Ale dużo bardziej motywuje mnie to, jak silnym człowiekiem się staję. Pół godziny dziennie. Zaledwie pół godziny dziennie sprawia, że moje życie z dnia na dzień staje się lepsze. Pół godzinna biegowa terapia jest jak codzienny porządek w głowie. Czuję, że coraz mocniej stąpam po ziemi. A to dopiero początek. Dołączysz? Czy nadal będziesz czekać, na odpowiedni strój, moment, czas? Odpowiedni czas jest tu i teraz. Jedyne co musisz zrobić to wstać... i ruszyć przed siebie :) Powodzenia!

 

 

@alicjawegnerpl

Zajrzyj na mój Instagram i sprawdź, jak żyję, manifestuję oraz działam.
cartcrossmenuchevron-down linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram