Tytuł wpisu pewnie niektórych przeraża. Jak można tego żałować? Zwłaszcza wtedy jeśli decyzja o dziecku była świadoma. No jak? A no można... Okropne doświadczenie, do którego większość z nas się nie przyznaje, bo niemal natychmiastowo zostałby dokonany na nas publiczny lincz. A ja się przyznam. Miałam to uczucie całkiem niedawno. Dokładnie wtedy kiedy przestałam wstawiać zdjęcia Poli i pisałam Wam, że motywacja mnie opuściła... Mam nadzieję, że był to pierwszy i ostatni raz.
Wyobraźcie sobie sytuację kiedy zaczynają spływać na Was niesamowite propozycje rozwoju, wyjazdów, świetnej pracy - wszystko o czym do niedawna marzyłyście zaczyna "spadać" Wam z nieba. A Wy siedzicie w domu z małym dzieckiem i nagle zaczyna Wam ono przeszkadzać. Nie daj Boże dołóżcie do tego rozstanie z facetem i brak opieki dla dziecka, która byłaby niesamowicie pomocna w rozpoczęciu jakiegoś nowego życia z kimś innym. Powodów może być mnóstwo. Czasem może być to po prostu... zmęczenie. Mija pół roku, mija rok. I nagle macierzyństwo z przyjemnej rzeczy staje się obowiązkiem, który zaczyna nas męczyć. Zdarza się również tak, że zaraz po porodzie dopada nas coś w stylu baby-blues. Rzeczywistość nas zaskakuje - jeśli planujemy dziecko nastawiamy się na same najpiękniejsze aspekty macierzyństwa tymczasem rzeczywistość weryfikuje nasze wyobrażenia... Najczęstszym jednak przypadkiem jest żałowanie w momencie gdy nie sprawdzamy się w roli matek. Gdy chcemy karmić, a nie możemy, gdy chcemy zająć się dzieckiem, a ktoś inny musi nam pomóc. To całkiem normalne, ale niestety same sobie stawiamy za duże wymagania. Chcemy być najlepsze, samodzielne...i kiedy coś nie idzie po naszej myśli - zaczynamy żałować, że w ogóle zostałyśmy matkami - bo przecież się nie nadajemy.
Piękny słoneczny dzień. Pola budzi mnie delikatnym muśnięciem po policzku. Myślę sobie "Cholera. Co tak wcześnie". Pokazuje, że chce jeść. Z wkurwieniem wymalowanym na twarzy wstaję robię jej kanapkę z serem i daję do ręki. Przez cały dzień jakakolwiek zabawa z nią ani przez chwilę mnie nie cieszy. Wręcz przeciwnie. Spacer, karmienie jej, wszystko co z nią związane męczy mnie okrutnie. W głowie wciąż mam wizję siebie nie mającej dziecka. W głowie wciąż mam obraz siebie, która może w każdej chwili wyjechać i znaleźć pracę marzeń. Zaczynam skupiać się na samych negatywach więc dziecko zaczynam postrzegać jako jedną wielką przeszkodę. We wszystkim. Przestaję trenować, przestaję się zdrowo odżywiać, przestaję robić cokolwiek. Mam ochotę tylko leżeć i zasłaniać się kolejnymi wymówkami "nie mam jak". Z osoby zorganizowanej, poukładanej i radzącej sobie ze wszystkim - staję się sfrustrowaną kurą domową. Chociaż nie. Ja staję się sfrustrowanym leniem, który całymi dniami marzy o rozwoju kariery i o kupie hajsu, ale zamiast o to walczyć leży i płaczę w poduszkę, bo dziecko mu w tym nie pozwala. Rzygam swoim obrazem z tamtego okresu. Nie chcę więcej tego czuć, nie chcę więcej tego przeżywać. Nie mówiłam o tym nikomu. Dusiłam w sobie. Po jakimś czasie powiedziałam siostrze. Stwierdziła, że to normalne. Po jakimś czasie pojawia się również komentarz czytelniczki, która jakby między wierszami wyczytała co się dzieje. Mówi, że po roku wiele par, wiele mam ma kryzys. Bo mija rok i nic się nie zmienia.
Dziś stwierdzam, że i te gorzkie chwile czegoś mnie nauczyły. Stało się to o czym zawsze Wam trąbiłam. Jedna zła myśl sprowadza na nas kolejne. Po jakimś czasie budzimy się w dole negatywnych emocji, z których nie możemy się wydostać. Śmiem stwierdzić, że wtedy byłam już na skraju depresji. Waliło mi się wszystko co tylko mogło. Było kiepsko finansowo, walił mi się związek, straciłam przyjaciół. Byłam tylko ja i Pola i "stracone" szanse. Brak organizacji i lenistwo potęgowało we mnie negatywne emocje. Wstałam jednak pewnego dnia i powiedziałam "dosyć tego!". Pragnęłam tego dziecka i tak jak wielokrotnie pisałam - nie ogranicza mnie ono w niczym. Jedyne co nas ogranicza to my sami - my i nasza ograniczona wyobraźnia. Nie ma rzeczy niemożliwych, a już na pewno dziecko nie jest jedną z "rzeczy", która mogłaby stanąć nam na drodze do ich realizacji.
Życie jednak kopie nas czasem po dupce zbyt mocno. Problemy finansowe, problemy w związku, problemy z samym sobą przysłaniają nam czasem radość z bycia matką, radość z macierzyństwa. Zaczynamy błądzić w zakamarkach swego umysłu i widzieć macierzyństwo tylko i wyłącznie w czarnych barwach. Siedzimy cicho i dusimy to w sobie, czasem gdy już chcemy wykrzyczeć to całemu światu to podpytujemy cicho innych czy tak mają i zazwyczaj co słyszymy " Ja? Nigdy!" - i wpadamy w jeszcze większy dół, bo czujemy się jak najgorsze w świecie matki, które czują coś czego nikt inny nigdy rzekomo nie poczuł...
Jestem za tym, by mówić o takich rzeczach otwarcie. Rozmowa to najlepsza terapia, najlepsze oczyszczenie. Ciężko jednak przyznać się do takich myśli w dobie mam idealnych, nigdy nie zmęczonych, zawsze uśmiechniętych...
Postanowiłam więc podpytać wśród blogerek - nie było łatwo. Większość zgodnie stwierdziła, że nigdy nie żałowała. Czemu więc w internecie pod ksywą "anonim" takich kobiet są tysiące? Szukałam więc uparcie, aż znalazłam.
1) MamaLoliPoli była jedną z tych zawstydzonych, ale mimo wszystko postanowiła się przyznać. U niej co prawda żal nie pojawił się po długim okresie macierzyństwa, a krótko po porodzie.
"Razem ze swoim jeszcze wtedy partnerem, oczekiwaliśmy na córkę jak na zbawienie. Każde zdjęcie z USG mamy oprawione w ramce, z czego stworzyliśmy piękną galerię na jednej ze ścian mieszkania. Każdy jej ruch w moim brzuchu powodował motyle szczęścia, a bicie jej serce, które słyszeliśmy na badaniu, powodowało szybsze bicie serca w Naszym ciele. (...) 22 stycznia poprzez cesarskie cięcie przyszła na świat nasza Pola. Mój poród nie należał do łatwych, jednak po dwóch dobach po porodzie czułam się już naprawdę dobrze. W szpitalu czułam się nieźle. Karmienie butelką, przewijanie, spanie, odpoczynek. Partner był cały czas przy mnie. Opiekował się małą, pomagał mi. Po powrocie do domu wszystko się zmieniło. Zamykałam się w łazience i płakałam. Szlochałam tak bardzo, że w pewnym momencie zabrakło mi po prostu łez. Gdy tylko przekroczyłam próg Naszego mieszkania, coś we mnie wstąpiło. Tu nasuwa się określenie słynnego baby blues, jednak to nie było to samo. Ja czułam, że to nie to samo. Jak matka, która pragnie, kocha od samego początku swoje dziecko, może żałować, że nią została? Czułam do siebie wstręt, jednak nie potrafiłam zrozumieć dlaczego nie mam wyrzutów sumienia gdy w myślach rzucałam hasło: ,,Po co mi to było?!’’. Czułam, że coś się ze mną dzieje, że nie potrafię opanować swoich emocji. Nie rozumiałam, że dziecko potrzebuję jedynie Naszej miłości, wsparcia. Każdy jej płacz wieczorem, nocą powodował u mnie wybuch złości, płaczu i kilkuminutowego zamknięcia w łazience. Wychodziłam również na balkon, tak żeby z wszystkiego się otrząsnąć. Gdy tylko zamykałam oczy, widziałam krzyczące dziecko, które jak się okazuje nigdy nie miało prawa płakać! Potrafiłam przesiedzieć na kanapie kilkanaście minut wpatrzona w jednej punkt. Było mi wtedy tak dobrze, po mimo tego, że ona płakała. Mój stan trwał 2 tygodnie. Najdłuższe dwa tygodnie mojego życia. Wewnętrznego piekła, którego sama się bałam. Pamiętam ten dzień, gdy ojciec Poli musiał wrócić do pracy. Zostałam z Nią sama. Dopiero wtedy zrozumiałam, że moje macierzyństwo dopiero do mnie zapukało. Otworzyło moje serce i przegoniło ten cały wstręt do samej siebie, żal do całego świata i tą straszną bezradność, z którą walczyłam tak długo. Dwa tygodnie, walki która wygrałam dzięki mojemu mężowi, oraz aktualnie 2,5 letniej Poli, która lada moment zostanie starszą siostrą ."
2) U szalonookiej było trochę inaczej - i jest to bardziej powszechne. Ona nie widziała w dziecku przeszkody. Przerastała ją niemoc - dlatego żałowała, że w ogóle została mamą .
" Oczywiście że miałam taki moment w życiu. Każda matka ma. A jeżeli twierdzi że nie, zwyczajnie wstyd jej się do tego przyznać. Pierwszy taki moment pojawił się kiedy młody miał zaledwie 3 tygodnie. Zachorowałam. Przez dwa tygodnie miałam gorączkę czterdziestodniową. Nie byłam w stanie zajmować się dzieckiem, nie miałam siły karmić. Koniec końców trafiłam do szpitala. straciłam pokarm. Zewsząd słyszałam gromy, że mam walczyć o mleko- bo to takie ważne dla dziecka. A ja nie miałam siły. Wtedy pierwszy raz pomyślałam o tym, ze nie nadaje się na matkę. Że nie powinnam mieć dziecka. To nie był raz. tych razów w tamtym okresie było wiele. Zamiast wsparcia dookoła słyszałam tylko podkopywanie mojego poczucia wartości. Udało mi się z tego wyjść. Później podobną sytuację miałam kiedy poddałam się plastyce brzucha. Na tydzień byłam wyłączona z opieki nad młodym, a później przez jakiś czas mocno ograniczona. Miałam wyrzuty sumienia, że egoistycznie zajęłam się sobą. Wtedy znowu pomyślałam że nie nadaje się na matkę. Po miesiącu wróciłam do pełnej sprawności i zmieniło się całe moje życie. Nigdy więcej nie pożałowałam że zostałam matka. Jasne nie jestem terminatorem. Czasem mam ochotę wystrzelić się w kosmos i odpocząć, ale wystarczy jeden dzień separacji z młodym i zaczynam tęsknić. Każda z nas ma chwile słabości, ale stereotypy matek polek nie pozwalają nam się do tego przyznawać. Bo każda chciałaby być matką idealną"
3) Paulina z potwory wózkowe tkwiła w takim stanie ponad pół roku...była to depresja. Dziś widok jej z córką sprawia, że na twarzy pojawia się uśmiech a serce mięknie. Miłość bije od nich na kilometr.
"Nie wiem co było gorsze - myśl, że jestem złym i pozbawionym uczuć człowiekiem, czy fakt że siedzę po uszy w gównie (dosłownie i w przenośni). Wszystko mnie irytowało, każdy płacz, jęk, z czasem nawet uśmiech, powodowały u mnie złość. Nie potrafiłam sobie poradzić z emocjami i żeby się rozładować sprawiałam sobie fizyczny ból, psychicznego miałam pod dostatkiem. Krzyczałam, płakałam. Często płakałyśmy razem, ja i moja córka. Ja przez to, że jej nigdy w życiu nie chciałam, a ona... nie wiem. Zostawałyśmy same, razem i płakała. Pewnie czuła, że jej nie chcę. Wszystko było nie tak. Żałowałam, że nie podjęłam innej decyzji, że nie postanowiłam postawić egoistycznie na siebie. Że muszę to znosić, poświęcać się i skończyć w szarym mieszkaniu bez marzeń. Trwało to ponad pół roku, zdiagnozowałam depresję. Tak sie czasami zdarza, że nie do końca mamy kontrolę nad tym jak odbieramy rzeczywistość. Dzisiaj idziemy ramie w ramie przez życie, z uśmiechem, z przepełnionym bagażem pozytywnych doświadczeń. Dzisiaj nie żałuję, że jestem mamą, bo paradoskalnie dzięki córcę mogę więcej. Mogę wszystko."
Widzicie to? Wszędzie to samo zakończenie. Dziecko, które odbierało radość dziś jest siłą napędową. Tak jak mówiłam w DDTVN - to taki motorek, który napędza nas jeszcze bardziej. To taka siła, która motywuje i sprawia, że mamy ochotę przenosić góry. To dzieci sprawiają, że chcemy być lepsze, chcemy się rozwijać. Ich uśmiech motywuje jak nic innego na świecie. I to co jest tak piękne... czasem się urywa. Czasem zaczyna działać w drugą stronę. Pochłania nas nasza głowa i nasze myśli. Czy istnieje recepta na skrócenie cierpienia i zobaczenie w dziecku na nowo siły, motywacji i szczęścia? Tak. Mów o tym. Walcz z tym. Najgorsze co możesz zrobić to się temu poddać i coraz bardziej oddalać się od dziecka. A przecież macierzyństwo...to jedna z piękniejszych przygód jaką my matki możemy odbyć...całkowicie za darmo. Zysk? Miłość, której siły nie da się zmierzyć? Straty? Jeśli zrobisz wszystko jak należy - jedyne co stracisz to wiele godzin snu.
Walcz, rozmawiaj, szukaj pomocy u tych, którzy to przeszli. Nie miej wyrzutów - tak się zdarza. Nikt nie chce tego czuć, nikt nie robi tego specjalnie... tak się po prostu zdarza...
ufff... jak to dobrze, że prowadzisz tego bloga !!! W niektórych sytuacjach wiem, że nie jestem sama!!! Też miałam tak ze dwa razy... wstydziłam się tego bardzo i nikomu nie mówiłam !!! Jednak na szczęście moje głupie myśli trwały baaaardzo krótko !!! Widocznie to normalne !!!
Ja również się wstydziłam i do ostatniej chwili kiedy miałam nacisnąć "publikuj" zastanawiałam się czy robię dobrze. Teraz wiem, że to była dobra decyzja. Trzymaj się! :*
Mam tak od 7 lat... nie potrafię, naprawdę nie potrafię być matką. Nie mam już siły na to wszystko...
Na dziecko czekałam 6 lat poród tragedia, skończyło się wybłaganym CC bo chyba inaczej już by nas na świecie nie było. Przez stres i ból, choć wszyscy mówią że przez CC nie miałam pokarmu. Ja nie dałam urodzić dziecka i nie dałam rady go wykarmić a co gorsza miałam problem żeby się nim zająć, mam problemy z rękami a poród tylko je nasilił. Minęło 9 tygodni a ja czuję się niepotrzebna i zastanawiam się na co mi było coś na co czekałam tyle lat, wiec nie jesteś sama bo ja chciałabym po prostu cofnąć czas.
Ja mam tak teraz...kryzys. druga ciaza...wymioty nie mam sily wstac z lozka a tu on moj najukochaszy synek ktory tego nie rozumie. Nie rozumie dlaczego nie moge sie z nim bawic. Denerwuje sie krzyczy placze rzuca wszystkim a ja mam ochote zniknac. Cofnac decyzje o kolejnej ciazy. Cofnac wszystko by miec chwile spokoju by znowu sie dobrze czuc....do tego zle wyniki badan dziecka w brzuchu...dalsza diagnostyka...mam po ludzku dosc :((((
Kochana mocno trzymam kciuki, że się wszytko ułoży. Jak tylko polepszy się Wasz stan - na pewno złe myśli odejdą. Buziaki kochana :*
Mam nadzieje...bo teraz mam wrazenie ze jestem na rowni pochylej....:*:*
Właśnie to przechodzę, dziękuję za tak piękny wpis.
Nie ma za co! :*
Swietnie napisane, i pewnie 80% kobiet/matek przezywa taki stan w roznym okresie macierzynstwa.
Dokładnie. Jedne na początku, a jednak tak jak ja...dużo później...
W pierwszym przypadku to wygląda na klasyczną depresję poporodową. Miałam łzy w oczach czytając Twój post :(
Depresja to okropieństwo. Sama miałam coś podobnego, ale trwało to dosłownie z dwa dni.
Mnie coś w stylu depresji dopadło niedługo po narodzeniu synka. To głupie, jak sobie to przypomnę. Nie dałam rady go karmić, więc siedziałam i płakałam z bezsilności. Jeden problem przechodził w drugi i płakałam tak dobrych kilka miesięcy. Teraz też bywam zmęczona, ale za nic w świecie nie cofnęłabym decyzji o dziecku. Tylko trochę żal mi tego czasu, który zmarnowałam na płacz...
Najważniejsze, że jesteś coraz silniejsza! A tamten płacz potraktuj jako pewną naukę... i próbę sił :*
Ja miałam podobne myśli w drugiej ciąży i zaraz po urodzeniu córeczki. Patrzyłam na jej starszego, zdezorientowanego i zagubionego braciszka, którego mąż ciągle gdzieś zabierał, żebym mogła "w spokoju zająć się małą" i serce pękało mi z żalu. Myślałam wtedy że po co mi było to drugie dziecko, skoro unieszczęśliwiłam nim to pierwsze, ukochane... Przeszło mi, gdy tylko mąż wrócił do pracy po tacierzyńskim, a ja znów mogłam mieć synka przez cały czas przy sobie. Nigdy poźniej nie pożałowałam już że mam ich dwoje. Wręcz przeciwnie :)
Bardzo się ciesze, że ten stan Ci minął. Życzę wszystkiego dobrego! :*
Dziekuje za ten post!!! Czuje sie teraz o wiele lepiej ....
Bardzo mnie to cieszy!
Świetny wpis. Ja miałam tak dwa razy... Zaczęło się mniej więcej tydzień po porodzie, kiedy na samą myśl o karmieniu robiło mi się słabo, a samo usiłowanie przystawienia do piersi trwało 30min... Płakałam chyba bardziej niż ona. Drugi raz całkiem niedawno.. Młoda zaczęła biegać i przekazywać swoje potrzeb... Krzykiem. Do tego inne niepowodzenia w życiu i w głowie myśli jakie to życie kiedyś było piękne. Bezsilność, płacz, rozdrażnienie. A na dodatek zdarty policzek u mlodej, bo matka nie dopilnować. Aż pewnego dnia pierwszy raz sama podeszła, dała mi buzi i się przytuliła:) i zrozumialam jak bardzo kocham życie z nią i że nie zamienilabym tego za żadne skarby:)
O dokładnie jakbym czytała o swoim życiu. Bieganie, potrzeby okazywane krzykiem + inne niepowodzenia w życiu. Przecież to normalne, że w takich chwilach zaczynamy myśleć jak fajnie by było nie podjąć pewnych decyzji... Grunt, że to mija! Buziaki :*
ja jestem od prawie 5 lat samotna matka, bez partnera, bez przyjaciół, bez znajomych, bez rodziny. Tylko ja i dziecko. 4,5 roku rozmyślań nad adopcja przeplatanych oczekiwaniem, aż dorośnie i się wyprowadzi. W życiu moim żałuję tylko, że nie dokonałam aborcji. Bardzo mi żal swojej córki. Chciałabym, żeby ktoś ja polubił i dał miłość. Chciałabym tak bardzo pójść do pracy... Poznać znajomych, żeby przynajmniej raz w mięsiacu ktoś zadzwonił i zapytał jak leci.... Wieloletnie wizyty u psycholog a miłość się nadal nie pojawia
przykre ale niestety prawdziwe.. tez to przeszlamm tylko , ze nie mialam z kim o tym porozmawiac musialam zwalczyc to sama ze soba. I dalam rade. dzis Mlody ma 22 mies i za 8 mies. bedzie starszym bratem.
Obyś tego więcej nie przechodziła. Wszystkiego dobrego :*
Kiedy moja mała przyszła na świat i pielęgniarka położyła mi ja na piersi mąż płakał że szczęścia a ja zero żadnych uczuć jakiegoś szczęścia czy żalu. Mała przez 5 miesięcy miała kołki non stóp co 15min i tylko płacz i płacz. W pierwszym tygodniu myślałam że wyjdę samą z siebie i strasznie wszystkiego żałował bo tak nie miało to wyglądać. Byłam z tym wszystkim sama chociaż od czasu mama przychodziła mi pomóc. Sama w nocy wstawalam kiedy płakała bo mąż oczywiście musi się wyspać bo ma do pracy rano. Niejeden raz zdążyło mi się zostawić ja płacząc i wyjść na parę minut na zewnątrz żeby ochlonac. Z biegiem czasu wszystko stawało się lepiej. Nigdy niemyslalam o niej jako o przeszkodzie bo była tak wyczekiwana przez nas. Teraz mała na prawie rok i widzi tylko mnie. Tata przychodzi do domu po pracy późno wychodzi jak ona jeszcze śpi więc mała idzie do mnie. Niestety w moim małżeństwie wszystko zaczęło się psuć. Ja narzekam ze on nigdy niema czasu dla nas a natomiast on ze musi ktoś zarabiać na rachunki. Nawet nasze życie seksualne przed ciąża i w jej trakcie było fantastyczne co tego teraz niemoglam powiedzieć. Kiedy ją chce wieczorem to on jest zmęczony albo śpi a kiedy on chce rano ja jestem wycieczona po nocy bo mała potrafi nawet 6 razy wstać. Niewiem czy to minie i to kwestia czasu ale już tak dalej niemow bo ciągle płacze po kątach że takiego życia to ja niechce i wolę się rozwiesc. Próbowałam z nim rozmawiać ale on twierdzi że niema czegoś takiego jak depresja i żebym wzięła się w garść. O i to jest koniec rozmowy. Ale dobrze wiedzieć że nietylko ja miałam takie huśtawki nastroju. Powodzenia dziewczyny.
Mój mi powiedział, że naczytałam się w książkach, że kobieta w ciąży może mieć wahania nastrojów, a po porodzie depresję i teraz z tego korzystam:(((( Już nie jesteśmy razem, odkochał się.
Mija już rok odkąd zostałam mamą Antosia... Napoczątku upragniona ciąża "planowana"
Przeszłam dużo bo już w 7 tc miałam laparotomie z powodu pęknięcia jajowodu przez ciążę pozamaciczna. W tym sammym czasie byłam w ciąży normalnej. Napoczątku cieszyło mnie macierzyństwo... Ale jakoś ostatnio jest ciężko... Dobrze że znalazlam tą stronę bo dała mi swiatełko w tym tunelu że nie jestem jedyna która nie czuję się super mamą, tak jak niestety reszta otoczenia od Nas tego wymaga...
Mysle, ze dobrze by bylo zeby ktos obcy z aytorytetem mezowi to wytlumaczyl. Zeby pomogl Wam rozmawiac i wesprzec Was w tym. Tak sie zdarza ale warto walczyc o malzenstwo dopoki ma sie o co. Dobrze by bylo pojsc do psychologa tylko wiem, ze mezczyzn trudniej zaciagnac... Ale jak im zalezy to pojda;) pozdrawiam i trzymam kciuki;)
Co do związku - jakbym czytała o mnie i o F. porażka... Powodzenia Ci życzę, bo wsparcie partnera robi bardzo duże - bez tego...jest kurwa ciężko.
Mija już rok odkąd zostałam mamą Antosia... Napoczątku upragniona ciąża "planowana"
Przeszłam dużo bo już w 7 tc miałam laparotomie z powodu pęknięcia jajowodu przez ciążę pozamaciczna. W tym sammym czasie byłam w ciąży normalnej. Napoczątku cieszyło mnie macierzyństwo... Ale jakoś ostatnio jest ciężko... Dobrze że znalazlam tą stronę bo dała mi swiatełko w tym tunelu że nie jestem jedyna która nie czuję się super mamą, tak jak niestety reszta otoczenia od Nas tego wymaga...
Dokładnie!!! to samo teraz przechodzę! - a jestem tuż przed rozwiązaniem drugiej ciazy! Dziekuje!!!:****
Bardzo piekny wpis. Aczkolwiek nie zgadzam sie z tym ze kazda tak ma. Mimo trudnosci jakie zycie stawialo przed nami poradzilismy sobie. 5 dni po porodzie moglam liczyc tylko na siebie przez wiekszosc dnia. Bardzo staralam sie zrobic wszystko czego pragnie moje dziecko, czego nauczylam sie przy mlodszym rodzenstwie i tego tak trudnego karmienia piersia. Ale pomalu dochodzilysmy do wprawy. Mala ma juz prawie dwa lata ja po roku musialam wrocic do pracy i jak na razie sa to najpiekniejsze dwa lata mojego zycia , malutka mnie wola takze na tym skoncze. Pozdrawiam obecne i przyszle mamy. Klaufia
Ja również się z tym nie zgadzam, dlatego nigdzie tego nie napisałam. Zrobiłam research i mały wywiad wśród bliskich i rzeczywiście nie u każdego mimo złości pojawia się "żal". Pozdrawiam Cię serdecznie!
Przeszłam takie załamanie kilka razy. Pierwsza doba w domu i mój płacz pod prysznicem, bo jestem bezradna inie mogę się normalnie, komfortowo wykąpać (brzuch po cc). Zastanawiałam się jak mogę myśleć tylko o sobie skoro w pomieszczeniu obok czeka na mnie dziecko, co ze mnie za samolubna matka?
Druga sytuacja, pod wpływem stresu nie leciał mi pokarm i dziecko się denerwowało. Nie otrzymałam wówczas wsparcia od męża, a tylko wrzask "zrób coś, on płacze!". Mną nikt się nie przejął, nikt nie zapytał co się dzieje i czym się stresuję, denerwuję.
Błahe? No może dla kogoś tak, dla mnie były to sytuacje, które wprowadzały mnie w stan depresyjny. Czułam, ze jestem sama, bezużyteczna i nie dam rady nic zrobić jak należy.
Pozdrawiam Ciebie wszystkie Mamy, które to przeszły lub przechodzą. Nie martwcie się, to minie, jesteście dla swoich dzieci jedyne i najlepsze!
Miałam to samo..pomimo że miałam męża to czułam się zupełnie samotna... Jakbym była samiuteńka na tym świecie.. Mąż w niczym nie pomagał mi przy dziecku, ponieważ wychodził z założenia że on pracuje i ma prawo po pracy odpocząć a w nocy ma prawo się wyspać bo rano wstaje do pracy, więc krzyczał że mam dziecko uciszyć, wprowadzał nerwową atmosferę, a gdy po jego powrocie z pracy chciałam choć na godzinkę wyjść bez dziecka do koleżanki to z zegarkiem w ręku odmierzal godzinę (bo na więcej się nie zgadzał, a gdy 5 minut się spoznialam to już dzwonił z krzykiem że miałam wyjść na godzinę i że dłużej nie będzie zajmował się dzieckiem... I to głównie przez niego moje pierwsze miesiące macierzyństwa legły w gruzach bo przez jego nie tyle brak pomocy ile wręcz stawianie przeszkód, nie mogłam tak całkowicie cieszyć się z bycia matką... Jego napięcie na uciszanie dziecka podczas nocy spowodowało,że zaczęłam sama wkurzać się na dziecko, a wtedy tym bardziej ono zasnąć nie mogło... :(... Do teraz gdy przypomnę sobie tamten czas (choć syn już ma 12lat) zdarza mi się uronić parę łez.. Z żalu że nie mogę cofnąć czasu i być lepszą mamą dla takiego maleństwa... Że musiał słuchać krzyków i kłótni rodziców, że mama pod wpływem emocji i napięcia nie była taka jaką chciała być.. na jaką zasłużył jej synek... Mam do siebie ogromny żal, ogromne wyrzuty sumienia i podswiadomy brak zaufania do mężczyzn... I tak bardzo pragnę cofnąć czas i naprawić moje błędy względem mojego dziecka... niestety to niemożliwe..
Dziecko jest obojga rodziców i maja obowiązek się nim zajmować,a nie tylko matka urobiona po pachy a pan i władca przychodzi i żąda... gdzie takie głupie baby hoduja
Bardzo prawdziwy wpis. Dlatego, ze jestes szczera czytam Twojego bloga. Nie udajesz mamy idealnej. Tak trzymaj! Ps Mozna byc cudowna mama nawet jesli wczesniej przechodzilo sie przez depresje czy baby bluess
No pewnie, że można. Jesteśmy idealnymi przykładami! :)
Kurcze, aż się prawie popłakałam..identyfikuję się w 100% z tym wpisem..czasem mam ochotę odesłać małego do ojca, ale wystarczy chwila bez niego i dziubię w telefonie przeglądając jego fotki. Bez wątpienia mój synek jest największym darem od losu, nie wiem jak wyglądałoby moje życie bez niego, ale na pewno nie byłoby lepsze..
Mam tak samo
Mam podobnie :)
Często głośno mówię, że dzieci niejednokrotnie mnie wkurwiają, ale nigdy nie żałowałam, że je mam, to jednak dość rozbudowany temat.
Dokladnie tak. Czesto (jak chyba kazda matka) jestem wkurzona na wlasne dzieci i chwilowo od czasu do czasu mam ich dosc ale nigdy przenigdy nie zalowalam, ze je mam i ze mi przeszkadzaja w zyciu czy w robieniu kariery zawodowej itp. Jezeli komukolwiek kiedykolwiek takie wlasnie myslenie sie wlacza to sorry ale cos jest nie tak...
Dziewczyny współczuję Wam doświadczeń .....sorry ale czy nie macie wrażenia, że w dużej mierze depresja poporodowa spowodowana jest trudami karmienia piersią tj. wiadomo na początku jest to trudne, dla niektórych niewykonalne, tylko o tym się nie mówi....za czasów naszych mam jak" nie szło" to padał tekst "Pani nie ma pokarmu" i dawało się butelkę; teraz jest " walka o pokarm" teraz musisz karmić bo to jest gwarancją zdrowia , inteligencji i sukcesu Twojego dziecka:) z taką presją mało kto sobie poradzi ...
Całkowicie się z Tobą zgadzam, co do tego karmienia. I tak jak napisałaś, jak pytam mamę ile karmiła to odpowiada że tyle a tyle bo nie miała pokarmu, a dziś "walczymy o pokarm". Chodziłam na szkolę rodzenia gdzie jedno spotkanie było poświęcone w pełni karmieniu piersią. Ani słowem nie powiedziano: "dziewczyny karmienie to nie takie hop-siup, zwłaszcza na początku,... musicie się przygotować na to, na to i na to, możliwe że będzie tak a tak". A tu nic. O ile łatwiej było by gdyby przygotowano dziewczyny także pod tym względem. A tak nastawiasz się na coś cudownego i wspaniałego (jak mówią), prostego (jak widzisz na reklamach w telewizji) a tu upssss... o co kaman? Nie wychodzi mi...boli....co jest k****a? Czy jestem złą matką? Trochę przeszłam na wałkowany wzdłuż i wszerz temat karmienia ale podzielam zadanie, że depresja ta ewidentnie zaraz po porodzie ma duży związek z karmieniem. Ale nie tylko to. Przede wszystkim nasz obraz idealnej matki budowany przez całą ciążę..że będę najlepsza..oh i ach..A moim zdaniem trzeba nastawić się na wyboje a potem ewentualnie miło rozczarować a nie na odwrót.
Ja piersią nie karmiłam. Walczyłam o pobudzenie laktacji przez miesiąc, na szczęście nie miałam w środowisku ciotek dobra rada, które nadawałyby, że tylko karmienie piersią i amen. Paradoksalnie nie miałam wyrzutów sumienia, dla mnie najważniejsze było to żeby dziecko było nakarmione...
Bardzo przydatny wpis. Jestem u skraju załamania nerwowego.. przechodze teraz po raz kolejny okres pt. " nie nadaje sie na matke "
Jak nie Ty to kto? Dasz radę, lepiej, gorzej, ale dasz radę :-) Nie ma co oglądać się za innymi i porównywać i dochodzić do takiego wniosku. Twój maluch i tak jest wpatrzony w Ciebie jak w obrazek, jesteś dla niego całym światem :-)
Na pewno się nadajesz - uwierz w to! Życzę Ci powodzenia! :*
Macierzyństwo...trochę zbyt bardzo wymuskane w mediach, wyróżowione do granic możliwości. O porodzie już się mówi jak o metafizycznym fiołkowym przeżyciu. A to wszystko nie tak! To ciężka charówa, totalne zmiany i dzień świstaka. Kochamy dzieci, to oczywiste,ale nie oszukujmy się,że to tylko piękne i wzniosłe uczucia, bo w tym wszystkim jesteśmy jeszcze my- nasze zmęczenie, znużenie, kilogramy, odstawione sprawy i ten cholerny dzień świstaka. Zatem Alicjo-SPOKOJNIE! :) Nie wierzę kobietom, które twierdzą,że ani raz nie miały dość, ani raz nie chciały uciec, ani raz nie przeklinały w myślach lub na głos. NIE WIERZĘ. Ja to robiłam 1000 razy a mój Skarb ma prawie 11 miesięcy. I milion razy miałam te same myśli, co Ty- chcę by było jak wcześniej. Ale taka właśnie natura ludzka. Takie właśnie to macierzyństwo- sinusoida ;) Ale trzeba przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza, podołować się- byle nie za długo ;) w końcu to mija i jak kolezanki mówią- jeszcze za tym zatęsknisz :))) Pozdrawiam- sfrustrowana-nie jeden- raz Mama ;)
Znam to uczucie, gdy nie ma sił i ochoty, by wstać rano i dać dziecku jeść, ubrać je, posprzątać choćby na tyle, by było widać podłogę spod zabawek, a co dopiero ugotować obiad i wyjść z maluchem na spacer, nie wspominając o doczłapaniu się do pracy. Wszystko zaczęło się, gdy zostawił nas ojciec Jasia. Nagle okazało się, że wyjechanie do innego miasta za 'miłością życia', chęć stworzenia i dziecku i ukochanemu najlepszego domu na świecie i oddanie się bez reszty rodzinie postawiło mnie w miejscu, z którego nie widziałam wyjścia. Wszyscy znajomi i rodzina byli wiele kilometrów ode mnie i dopiero wtedy doszło do mnie, że to, co miałam wystarczało mi tak bardzo, że mieszkając przez 3 lata w tym miejscu nie zawarłam żadnej na tyle dobrej znajomości, żeby móc się komuś chociażby wygadać, wypłakać w rękaw.
Po wielu tygodniach zaczęłam stawać na nogi. Wyprowadzam się, wracam do mojego rodzinnego miasta i zaczynam żyć na nowo. Jeszcze nie jest dobrze, wciąż przeżywam to, co się zdarzyło, ale nauczyłam się robić wszystko, co trzeba, choć nie ma sił, znów zaczyna cieszyć mnie każda chwila z Jasiem- zabawy i spacery powoli zaczynają przynosić radość. :)
hmm... od 5 lat jestem w domu, co prawda pracuję ciągle, miałam firmę, teraz pracuję on-line, ale 2 dzieci+obowiązki domowe+praca+oczekiwania męża, że jak wróci to ja będę uśmiechnięta i wypoczęta= ogromna frustracja i powiedziałabym wręcz, że agresja. Ostatnio żyję od uśpienia dziecka do uśpienia- a jak nie chce zasnąć to w głowie mam tylko (sorry za wyrażenie) "ja pierdolę!". Wraca starsza z przedszkola i cały czas coś chce, krzyczy, szarpie, żąda. A ja chciałabym mieć 5 minut spokoju, pooglądać coś, poczytać gazetę, którą kupiłam miesiąc temu i nie miałam kiedy zajrzeć. Wiem, że to przejściowy czas, ale w tej chwili mnie to dobija. Marzą mi się wakacje, bez dzieci, marzy mi się, żeby wyjść z domu na cały dzień i o nich nie myśleć. A z drugiej strony wiem, że gdybym to zrobiła to po godzinie bym wróciła bo mały ma katar, a córcia może płacze za mną... Takie matczyne dylematy. To chyba zdarza się każdej, ale która matka przyzna się, że ma dość swoich dzieci i chciałaby ich nie mieć- choćby na jeden dzień?
Dokładnie tak samo mam, 5lat bycia kurą domową, posiadam działalność, ale nie mam czasu w 100% się jej oddać, wiec jest tak jakby jej nie było... Jak mam robić obiad- boże! Znowu! Sprzataniem juz rzygam.. 3 razy dziennie! W kółko to samo! Ile można?! Nim się obrocie znów to samo... Pranie sie piętrzy, chata kurzem obrasta, a ja mam juz dość! Czasem mam ochotę usiąść i płakać, płakać z bezsilności... Mała wraca z przedszkola, a ja juz czuję jak w zbiera we mnie agresja.. Wystarczy prośba "mamo daj mi pić" a mnie juz trafia, bo znowu cos ode mnie chce... Krzyczę na nią bez powodu, ona płacze, a mnie jeszcze bardziej to wkurza, bo ona ZNOWU placze. Mąż pracuje, ma swoje obowiązki, którym się oddaje zrzucając ciągle opiekę dziewczyn na mnie. A ja znowu muszę być z nimi.. Nie jest to dla mnie przyjemność wręcz jest to karą. Coraz czesciej zaczynam zazdroscic bezdzietnym koleżanką, ze robią co chcą maja fajna pracę i wciąż mają beztroskie życie, a moje przez "jeden głupi wieczor zostało zmarnowane"... Kocham swoje dzieci, cieszę się, ze są zdrowe, ale żałuje czasem, ze nie wybralam innej drogi... Czuję się jak w klatce, zamknięta bez chęci do życia...
Znam to uczucie, to tak jakby nagle się zorientować, że wsiadłaś do złego pociągu, już wiesz, że nie tu miałaś być ale nie możesz nic z tym zrobić. I tylko siedzisz myśląc o tym, że z każdą chwilą jesteś coraz dalej od upragnionego celu. Ale na szczęście wiele z nas w pewnym momencie odkrywa, że wszystko jest w porządku, jedziesz do właściwego miejsca przeznaczenia, tylko pociąg puścili inną trasą, najpewniej z powodu jakiegoś remontu. I ulga. I spokój.
Pierwszy raz dopadły mnie takie uczucia po drugiej ciąży.Urodziłam 2miesiace przed czasem bliźniaki,walka o ich życie o laktacje gdzie i tak defakto poległam.Czułam sie podle,co ze mnie za matka skoro nie potrafie ciąży donosić i wcześniakom dać to co potzebują moje mleko-takie myśli mi towarzyszyły.Dzień powrotu chłopców do domu powinien być najszczęśliwszy bo wygraliśmy jedną najważniejszą walke-życie.Jednak dopiero wtedy miałam koszmarne myśli,chłopcy dokazywali na przemian czasem razem,nieprzespane noce wtedy po raz pierwszy zadałam sobie pytanie po co mi to było.Myślalam o tym że coś im zrobie po czym stwierdzałam ze lepiej sobie.Nie potrafilam patrzeć na nich z miłością mimo że byli planowani i strasznie się o nich bałam.Przeszło dzięki pomocy partnera i mamy ale wyrzuty sumienia mam do dziś,jak mogłam tak myśleć.Obecnie też miewam gorsze dni ale kto ich nie ma.
Jestem mamą 3 miesięcznego dziecka...
Tak. Znam ten stan doskonale. Kiedy czujesz się jak niewolnik. Jak krowa dojna, gdzie każdy Ci mówi NAKARM DZIECKO. GŁODNE! NAKARM JESZCZE RAZ. Za pół godziny. GŁODNE DZIECKO, NAKARM! Kiedy czujesz się jak śmieć, bo już każdy widział Twoje obwisłe piersi, każdy je macał czy aby na pewno tam jest jakieś mleko. Kiedy nie możesz wyjść nigdzie, bo przecież musisz karmić co 3, 2 pół godziny...Kiedy już nikt nie dzwoni do Ciebie, by zapytać się "hej, jak tam? Wyskoczymy gdzieś?"
Nikt nie dzwoni, nikt nie odwiedza.. po co? Po co komu taka rozlazła kwoka z drącym się bachorem!
My możemy chodzić na imprezy, bawić się, pić i rozwijać się w pracy. Ty babrasz się w gównie, rzygach, kaszkach i mlekach. Śmierdzisz i wyglądasz okropnie. Dres, kapcie, podkrążone oczy... Aż dziw, że facet po pracy do Ciebie wraca a nie zdradza Cię z piękną, szczupłą brunetką, która zna się na wszystkim i o wszystkim można z nią porozmawiać a nie tylko, że dziecko zrobiło dziś 3 musztardowe kupy...
Tak, znam ten stan doskonale.
Jestem mamą 3 miesięcznego dziecka...
Tak. Znam ten stan doskonale. Kiedy czujesz się jak niewolnik. Jak krowa dojna, gdzie każdy Ci mówi NAKARM DZIECKO. GŁODNE! NAKARM JESZCZE RAZ. Za pół godziny. GŁODNE DZIECKO, NAKARM! Kiedy czujesz się jak śmieć, bo już każdy widział Twoje obwisłe piersi, każdy je macał czy aby na pewno tam jest jakieś mleko. Kiedy nie możesz wyjść nigdzie, bo przecież musisz karmić co 3, 2 pół godziny...Kiedy już nikt nie dzwoni do Ciebie, by zapytać się "hej, jak tam? Wyskoczymy gdzieś?"
Nikt nie dzwoni, nikt nie odwiedza.. po co? Po co komu taka rozlazła kwoka z drącym się bachorem!
My możemy chodzić na imprezy, bawić się, pić i rozwijać się w pracy. Ty babrasz się w gównie, rzygach, kaszkach i mlekach. Śmierdzisz i wyglądasz okropnie. Dres, kapcie, podkrążone oczy... Aż dziw, że facet po pracy do Ciebie wraca a nie zdradza Cię z piękną, szczupłą brunetką, która zna się na wszystkim i o wszystkim można z nią porozmawiać a nie tylko, że dziecko zrobiło dziś 3 musztardowe kupy...
Tak, znam ten stan doskonale.
Cały komentarz jest taki... zasmucający. Ale skoro już nikt nie dzwoni, to chyba nie ma czego żałować, bo prawdziwi przyjaciele zawsze znajdą czas, a nie wymówki. A wyjść karmiąc też można.
Ja jestem mamą samotnie wychowującą dziecko, ciąża była wpadką, z panem ojcem się nie dogadywaliśmy, im bliżej rozwiązania tym gorzej, więc z dużego miasta przeniosłam się do mojej rodzinnej miejscowości. Zostawiłam 9 lat życia, pracę (bo mimo, że wciąż jestem na macierzyńskim, to już tam przecież nie wrócę) i przyjaciół (którzy nota bene wciąż piszą, dzwonią i przyjeżdżają, mimo że dzieli nas 360 km), a moje życie wywróciło się dosłownie do góry nogami. I owszem, babram się w rzygach, kupach, śmierdzę mlekiem i noszę dres i poplamiony tshirt (bo szkoda prać po jednym rzygu ;)). Od początku dzieckiem zajmuję się sama (bo jedyną osobą, która mogłaby mi tu w czymś pomóc jest moja mama, która niestety nie jest jeszcze na emeryturze, mimo że bardzo by chciała ;)), 24 godziny na dobę karmię, przewijam, przebieram, myję, zabawiam, bujam, śpiewam, noszę, noszę, noszę (bo hrabina nie lubi leżeć, za to lubi o tym przypominać rykiem), a przy okazji jeszcze staram się zrobić tysiąc rzeczy niezwiązanych z niemowlakiem. Nikt nigdy nie wstał za mnie w nocy, nikt nie sprawdził za mnie czy dziecko oddycha, czy nie ma mokro, czy mu nie za ciepło/zimno. Po pierwszym miesiącu wyglądałam jak trup, z worami pod oczami i szarą twarzą. Po dwóch schudłam do wagi sprzed ciąży (24 kilo...). Moja córka skończy za chwilę 4 miesiące, a ja nie wierzę w ograniczenia. I nie daj sobie wmówić, że istnieją, a przede wszystkim sama ich sobie nie wmawiaj. Można wyjść karmiąc piersią - kup podgrzewacz turystyczny, albo nawet najprostszy termos - utrzyma temperaturę mleka przez długi czas, a przelanie go do butelki zajmie pięć sekund. Nikt nie dzwoni? Świat dla jednych znajomych się kończy (ich strata, nie Twoja), ale dla drugich otwiera, na pewno są obok Ciebie jakieś inne matki, których nie zrazi 'drący się bachor', a którym też przydałaby się rozmowa o czymś innym niż kaszki, mleko i musztardowe kupy. Nie znasz żadnej? Internet znajdzie wszystko, łącznie z forum dla mam z Twojego miasta. Jesteś rozlazłą kwoką? Wierzę, że nawet top modelki nie chadzają po domu w szpilkach, od tego jest dom, żeby móc swobodnie połazić w dresach, ale jak wychodzisz ze swoich czterech ścian, to te dresy wrzuć do szafy i załóż zwykłe dżinsy, w których nie wyglądasz jak obwisła mamuśka. Zrób coś dla siebie i nie wymawiaj się dzieckiem - ja mojego nie mogę zostawić z ojcem (mając męża masz ten luksus, że jak już wróci z pracy to chociaż przez 5 minut może przypilnować niemowlaka), ale to wcale nie przeszkadza mi pójść na zakupy, zjeść na mieście czy zrobić sobie pedicure, na wszystko znajdzie się sposób. Nie traktuj siebie jak dojnej krowy, szanuj swój biust i od innych tego wymagaj. Nie karm przy publiczności, nawet natrętnych (babcie, ciocie, teściowe) da się wyprosić z pokoju, mówiąc, że dziecko się denerwuje, gdy ktoś obserwuje jak karmisz. Nie daj sobie wejść na głowę, bo Twoje samopoczucie i Twoja godność zjedzie w dół i zakopiesz się w negatywnych emocjach. Głupie komentarze zawsze były i zawsze będą, świata nie zmienisz. Zmień swoje podejście i uwierz w to, że jesteś wspaniała.
Pewnie łatwo mi pisać coś takiego, bo nigdy do tej pory nie miałam chwili zwątpienia, nigdy nie żałowałam, nawet, gdy wiedziałam, że zostanę z tym wszystkim sama i że czasami nie będę miała czasu, żeby się zwyczajnie wysrać. Jestem matką i nie jestem ograniczona - jestem matką i jestem fantastyczna. Bo w to najzwyczajniej w świecie wierzę. Uwierz i Ty :)
Ty masz przynajmniej mamę
Jakbyś czytała w moich myślach... Dwoje dzieci. Starsza córka odkąd urodził się mały, ciągle jest niezadowolona, właściwie tylko jedna rzecz ją cieszy - zakupy. Dużo, właściwie wszystko... Wszystko, czego zażąda. Inaczej - choćbym nawet kupiła 10 rzeczy - wróci do domu z muchami w nosie, bo ona chciała jeszcze tą jedenastą... Mały jest wymagającym dzieckiem, nazywając delikatnie. Taki maminsynuś. Nawet gdy jest na zewnątrz, potrafi zaglądać do domu co 5 minut, sprawdzając czy jeszcze tam jestem. Ciągle się biją, kłócą, ciągle coś... Męża nie ma w domu większą część dnia, wraca właściwie tylko na noc. Taka praca... Do tego mam do ogarnięcia dom, ogród, psy i ponad 50 ptaków (hodowla)... Urabiam się po pachy, wieczorem padam na pysk, nawet nie wiem kiedy i gdzie zasypiam, czasami dosłownie na stojaka... Pracy nie mogę znaleźć bo przecież na miejsce matki Polki jest dwadzieścia młodych kobiet bez zobowiązań, jak to się mówi? Dyspozycyjnych. A mi się marzy wyjść stąd na 8 godzin i, móc zebrać myśli, odsapnąć, pobyć CZŁOWIEKIEM a nie matką. Nie służącą, kucharką, sprzątaczką. Bo tak się teraz czuję. I umiem się przyznać do porażki. Na matkę się nie nadaję, jestem nią bo nie mam innego wyjścia, ale teraz już wiem na pewno - to nie jest rola dla mnie. Nie mam cierpliwości. Kiedy któreś przybiega z rykiem, bo coś tam sobie zrobiło, mnie nie jest żal. Mam ochotę krzyczeć, że przecież powtarzałam sto razy, że tam nie wolno! Ogólnie dużo krzyczę. I dużo płaczę. Czasami nawet przy nich, z bezsilności. Bo nie radzę sobie z ta rolą. Przerosło mnie bycie mamą. Nie umiem własnych dzieci wychować. Nie umiem wprowadzić zasad. Bo one mają mnie gdzieś. Robią co chcą, a jak krzyczę, to idą się żalić do babci (mojej teściowej). Tak się czuję, nikomu niepotrzebna, nieważna. Pamiętam jak dziś, jak, kiedy córka się urodziła, podczas wymiany zdań z mężem, kiedy powiedziałam mu że wszyscy tylko o niej mówią, o nią pytają, ją odwiedzają. A ja chcę się liczyć, chcę być ważna. Chcę istnieć... Powiedział wtedy, że teraz już nie ma mnie, teraz jest dziecko. I właśnie tak to wygląda... Nie istnieję. I źle mi z tym, ale kogo to obchodzi...
Bardzo się przykro mi zrobiło, czytając te słowa, że już nie ma nas, są tylko dzieci a my możemy się pier****. Jakbym gdzieś zdechła, to by nawet nie zauważyli, grunt, żeby dziecku było dobrze. To taka przenośnia ale wiem co czujesz, myślę, że jest nas więcej...
Pozdrawiam.
precież wszystko zalezy od nas. Czy chociaż próbujesz ?? pewnie się poddałaś. Wstań rano, popatrz w lustro i powiedz ze to twój dzień, że dziś będzie lepiej.Zaciśnij zęby i nie kup tej 11 rzeczy, mało tego - nie kup też 10, 9 , 8 ,7,6,5,4,3,2, i tej jednej też. Uprzedź ,że dziś nic nie dostanie a jak walnie fochem to niech spada do swojego pokoju bo ciebie jej fochy nie interesują. Nakarm ptaki i zrób coś dla siebie. Nie pozwalaj rządzić dzieciakom. Reakcja - w stylu "mówiłam byś tam nie właził" jest jak najbardziej prawidłowa bo nie uchronisz dzieci przed wszystkim ale mozesz pozwolić by uczyły się na błędach, uprzedzone wcześniej o ryzyku. Nie wiem czy jest Bóg ale wiem,że los podarował ci te dzieci z jakiegoś powodu. Nie każda z nas może dostąpić tego - czasem wątpliwego- zaszczytu.A mężowi powiedz ze liczy się TU I TERAZ i że liczysz się też Ty. A jak uważa inaczej to niech się zamieni na 2-3 dni i zobaczy co się stało w wyniku jego chorych przekonań. Ze przez to ,że liczą się dzieci a ich matka jest dla niego tylko pracownikiem w domu tworzy egoistów i ludzi którzy kiedyś będą cholernie samotni. Nie jesteś NIEiSTNIEJĄCA jesteś TYLKO zmęczona, zagubiona i samotna. Nie przypominam sobie bym kiedyś żałowała ale na pewno tak było bo nie jestem ze stali. Bo z pierwszym dzieckiem byłam bardzo długo sama bo męża nie było, nie było nikogo do pomocy za to teraz po latach słyszę ze ciągle ktoś mi pomagał - hahahaha- a ja żeby się umyć mocowałąm dziecko w foteliku samochodowym, stawiałam w kiblu na podłodze i myłam się ruszając gąbką z prędkością światła.Z drugim było prościej bo jest 6 lat różnicy więc 6 latek pilnował noworodka a ja na luzaku myłam głowę . Nie masz kolezanek ? nie mozesz urwać się na kawę ?? świat się nie skończy za to może sie zmieni gdy Pan mąż choć na kilka godzin pozostanie sam z tym co Ciebie zabija, Zyczę Ci wszystkiego wspaniałego, spokoju i choć odrobinę radości. i Wiary w siebie i swoje możliwości. Bez kobiet świat nie ma prawa istnieć. Jesteś jedną z nich !!!
Ja dziś się poryczałam.. poprostu. Synek (18mcy) kochany urwis zwalił stojak na buty rozsypał i pogniótł chrupki kukurydziane w naszym łóżku potem gdy się na chwilkę polozylam i zamknelam oczy przywalil mi z bani tak mocno ze ja i on sie poplakalismy. Wzielam go w ramiona ze lazami w oczach otulilam kocykiem polozyl mi reke na klacie jak kiedys gdy jeszcze pil moje mleko. Zaczal usypiac a ja rozryczalam sie jeszcze bardziej bo nie udaje mi sie bycia perfekcyjnej i cudownej mamy. Brak sił Stres zwiazany z małym brojarzem schodzil a czlowiek plakal. Sa momenty ze czlowiek pyta sie czy bylo mu to wszystko poptrzebne..... Poki co udaje sie na to pytanie odpowiedziec z pozytywnym zabarwieniem. Alicja pozdrawiam serdecznie, bardzo fajny tekst.
Ja nie rozumiem czemu kobiety nastawiają się że dziecko będzie spało przez cały dzień, obudzi się na chwilę żeby zjeść i znowu pójdzie spać. Że będzie aniołkiem które na wszystko nam pozwoli, samo będzie się bawiło, samo przebierało i samo wyjdzie na spacer... Decydując się na dziecko trzeba mysleć przede wszystkim. Ja mam dwójkę dzieci, jedno 4,5 drugie roczek. Od samego początku nie zakładałam że macierzyństwo to sielanka, bajka i słodki bobasek jak z filmów. Nie. To ciężka praca każdego dnia. Dziecko to nie mały źrebak które staje na nogi krótko po narodzinach. Na to trzeba poczekać rok. Ja też nie miałam pomocy, moja mama pracuje, teściowa za stara, tata i teść już na tamtym świecie. Od samego początku nastawiłam się że to ja jestem siłą dla mojego dziecka, że to ja powołałam je na ten świat i muszę sprawić żeby ten świat był cudowny. Owszem, padałam na twarz, tym bardziej że mąż zapracowany i średnio pomaga. Padałam, wstawałam w nocy na karmienie, przewijanie, a w dzień wiadomo jak jest, zupki, kupki, spacerki. Ale to ja, najważniejsza dla dziecka osoba, byłam przy nim cały czas, ja wszystko pokazywałam, ja tuliłam jak płakało. A dzieco patrzy na mnie tym swoimi wielgachnymi oczami, takie ufne, przecież jestem dla niego całym światem. Moje dziecko, mój skarb! Jak można być złym na swoje własne dziecko? Że placze bo kolka? Że płacze bo ząbki? Kolka minie, ząbki wyrosną, o wszystkim się zapomni. Wszystko jest do przejścia. Trzeba tylko uwierzyć w swoją wewnętrzną siłę. Każda z nas ją ma! No przecież dźwigałyśmy ciążę 9 miesięcy a potem się to to rodziło. Że rutyna? Chwilowa. Wszystko minie.
Kocham swoje dzieci najbardziej na świecie. Wogóle każdemu dziecku bym nieba przychyliła, bardzo mnie serce boli jak widzę małego szkraba płączącego, którego mama popędza, krzyczy albo i uderzy bo się gdzieś spieszy. Ech, to inny temat.
Kobiety są silne, jak nie my to kto? Mamy są najważniejsze, nie umniejszając roli tatusiów :-)
Bardzo ładnie napisałaś... Ja mam czasem złość, bo chcę coś zrobić, a Ona ciągnie mnie za spodnie, patrzy i błagalnie
Jestem potrojna mama moje dzieci maja 18, 7 i 3 lata. Czasami mysle jakby to bylo bez nich, ale chyba bylo by nudno :D Najstarsze dziecko urodzilam majac 17,5 roku. Ojciec dziecka nie chcial z nami byc pomagala mi mama. Czasami oczywiscie myslalam ze gdybym nie miala dziecka to bym mogla isc z kolezankami gdzie chce nie martwic sie o nikogo itp. ale depresji nie mialam. Wkurzac sie na swoje dzieci to u mnie tez normalne, nastolatek ktory wszystko wie lepiej itp. , 7-latka ktora pyskuje i maly szkrab ktory nie daje sie wyspac ale daje rade , chodzac do pracy na zmiany (po 12godzin) potrafie zatesknic za dziecmi :) Przed urodzeniem drugiego dziecka wyszlam za maz i jest latwiej gdy jest ktos kto na rowni dba o dzieci :)
Dzięki ci kobieto za ten tekst! Jest dla mnie wybawieniem. .. szczególnie właśnie teraz.
Cieszy mnie to ogromnie...życzę dużo sił :*
To mnie pocieszyłyście... Mała ma 7 miesięcy, krótkie zwątpienie miałam jak miała kolki pół roku temu, myślałam że to juz koniec bejbi blusów a tu się okazuje że jeszcze nie koniec
Doceniajcie swoje dzieci, bo chyba czasem zapominacie jaki skarb posiadacie. Dzisiaj moj maly Kubus walczy o zycie, a ja razem z nim.
niestety żałuję,że mam dzieci, szczególnie jak się przytrafiła druga ciąża, nie planowałam,nie chciałam, długa historia
Czasem warto mówić głośno, że potrzebujemy pomocy.
http://swinki3.blox.pl/2015/01/Mowimy-za-cicho.html
Myślę,że właśnie to,że zaczęłam mówić o tym co mnie boli,po prostu mnie uratowało.Dobrze,że kobiety coraz częściej mają odwagę o tym mówić.
ja miałam troche inaczej. epizod depresyjny. pojawil siecpgna skutek silnego stresu przez problemy ktore zwalily mi sie na glowe jednego pieprzonego dnia. partner sie odwrocil odemnie mowiac " to twoj problem. radz sobie sama teraz" zlamalo mnie to wszystko. ta ktora to zawsze sama wszystkich pocieszala i dzwigala z pndobnego stanu. trafilo i na mnie. plakalam rano, plakalam po poludniu, plakalam wieczorem. plakalam kazdego dnia patrzac w lustro. chodzilam do pracy plakalam po katach. wymiotowalam z nerwow. nie moglam spac. przejscie 300m i zaprowadzenie malej do dziadkow bylo dla mnie mega wyzwaniem. czulam jakby ulecialo ze mnie zycie. i tak jak dziecko powinno mnie dzwignac i dodac sil tak mnie dobijalo. ta bezsilnosc i niemoc. mysli, ze jakie ja jej zycie zapewnie...
najbardziej przerazaly mnie mysli samobojcze. corka nie dodawala mi sil..
slyszalam tylko "wez sie w garsc inni maja wieksze tragedie" to nie pomaga. nic wtedy nie pomaga...
poszlam do lekarza. mialam wybor terapia albo tabl. chcialam szybko. wybralam tabl. najgorszy byl pierwszy tydz. pomogly.
to byl najgorszy czas w moim zyciu. mam nadzieje, ze nigdy mnie juz nie dopadnie.
Oj... Tekst ktorybede uwielbiala i wracala do niego ilekroc zlapie dola... Wlasnie siedze w domu... Becze...niedawno podjelam prace...i wszystko byloby ok gdbym mogla pracowac... Nie mam z kim zostawic synanando zlobka sie nie dostal... Ze wzgledu na chore serduszko niani tez znalesc nie moge bo kazdy sie boi... Ktos powie - rodzina a ja parskne smiechem... Przeciez kilka dni po cesarce gdy maz musial wrocic do pracy musialam radzic sobie sama z maluchem i starszym smykiem... kocham Cie Mamala mimo ze rzadko ostatnio komentuje (dol, praca, dzieci, problemy zdrowotne) to jestes jedna z tyc blogerek ktorych teksty czytam regularnie zanim na swiat prszla Polcia... ;*
Oj kochana rzeczywiście rzadko ostatnio komentujesz, ale wciąż Cię Aniu pamiętam! <3 Musisz być silna wiesz? Wiem to takie łatwe do napisania, ale ja życzę Ci z całych sił, że gdzieś tam w sobie odnajdziesz tą wewnętrzną siłę. :*
dzięki za ten tekst
:* !
Brawa za odwagę! Oczywiście ja też nie raz miałam dość i myślałam co by było gdyby, jednak wiem, że nie byłoby niczego. Dla mnie to jak moi faceci sami wychodzą na plac zabaw to tortura- mam czas dla siebie, ale serce krwawi, że mnie tam nie ma z nimi. Wtedy najbardziej się cieszę z tego jak to jest :)
O tym trzeba rozmawiać.
W ogóle to myślę, że na każdej porodówce powinna być zatrudniona osoba a'la doula, ale zajmująca się mamami po porodzie, ktoś taki, kto nie latałby jak kot z pęcherzem po salach żeby zmierzyć, obejrzeć i wyjść, ale ktoś, kto okazałby serce. Wiem, że to raczej idealistyczna opcja :)
Sama miałam potężnego baby-bluesa. Kiedy się dowiedziałam, że musimy zostać dłużej w szpitalu było tragicznie. Płakałam cały dzień. Miałam sama naświetlać syna, ale kiedy czwarty raz go odkładałam a on płakał - wymiękłam. Pomyślałam, że nie dam rady i oddałam dziecko położnym.
Depresja poporodowa trwała u mnie intensywnie przez 3 miesiące, potem traciła na sile, aż po (chyba) pół roku minęła. Swoje dziecko zaczęłam kochać po 3 miesiącach dopiero. Wcześniej najbardziej przerąbane miał mój mąż. Wracał z pracy i zastawał płaczącą mnie w łóżku i ryczące dziecko w łóżeczku. Nikt poza nim nie widział mojej depresji, wypychał mnie do ludzi, żebym nie zdziczała, odciążał, pocieszał, walczył.
A dzisiaj? Umarłabym za swojego syna, bo kocham maksymalnie.
Świetny tekst Mamala ! Boze , aż nie wiem co powiedzieć, czytam i płacze tylko nie wiem czy ze wzruszenia czy radości, ze nie jestem sama z takimi odczuciami.
Ja miałam taki moment około 3 miesięcy temu , kiedy to moja córka miała 14 miesięcy, ale tez z trochę innego powodu, długo karmilam piersią i do tamtej chwili byłam z tego zadowolona , nawet dumna , ze tak długo w tym trwam az pewnego wieczoru kiedy była niespokojna i gryzla okrutnie boleśnie cos pękło , nie chciałam nawet patrzeć w stronę jej pokoju kiedy w nocy znowu płakała po mleko a ja wiedzialam jak to się skończy ... Trwało to do 17 miesiąca naprawdę , aż 3 miesiące kiedy tylko dotykała moich piersi miałam mdłości i byłam taka zła, ze chciałam powyrywac sobie wszystkie włosy . Nawet nie sprawiając mi bólu w mojej głowie narodziła się myśl , ze to jest złe, ze to są moje moje moje piersi, że juz tego nie chce i nie mogłam jej wyprzeć , co skutkowalo złościa w ciagu dnia , brakiem checi do zabaw , bylam jak robot, ktory musi dziecko nakarmic , umyc , przewinac, ubrac , pospacerowac, i blagac zeby bawilo sie samo , a wiesz co bylo najgorsze ? To udawanie , ze jest ok, bo przeciez co powie tesciowa ? Powie, ze sie nie nadaje, a co powie maz ? Przeciez on ma mnie za super mame... Znow lzy sie pojawiaja. W konsekwencji zakonczylam KP, zlinczowana przez jego matkę... Bo przecież można karmić jeszcze tyle miesięcy :-(
Dziś znów jesteśmy szczesliwe , obie bo Ona tez to odczuła na pewno , wiem i przykro mi cholernie. Ale kocham Ją, nigdy nie przestalam , Brak kp zastąpiłam przytulasami i buziakami , szczerymi i to jest lepsze dla nas obu. Dzięki wielkie za ten tekst , jestes wielka !
Tez miałam problem z tymm mala jak się uroddzila nie umiała ssać z piersi choc ja bardzo tego chciałam tak chciałam ze sie nie poddalam i udalo sie ale za dlugo to trwalo miało być pól roku a skonczylo podobnie jak u cb. Miałam juz dość juz karmienie nie dawalo mi radości ani uczucia bliskości tylko złość zawsze domagala sie piersi w najmniej odpowiednim momencie jak mnie nie bylo -musiałam biegam wracać bo awantura jak się kapalaam -mokra wybiegalam z wanny . Imprezka rodzina typu urodziny ja cale przelezalam w sypialni bo ona na cycu i nie chciała puścić obiad-lec ja kam ty zjesz zimne koncert ulubionego wokalisty-nie pójdziesz bo mie zaśnie bez cyca i co chwila będzie ryk....az w końcu doszlo do takiego momentu ze budzila sie po 16razy w nocy na cyca miałam dość bylam wykonczona i wsciekla i powiedziałam koniec odstawilam ja z dnia na dzień i juz miałam gdzies ze nie pije mleka mm nigdy nie tknela. Teraz ma dwa lata mm nie pila i nie pije ale nie zaszkodziło jej to niczego jej nie brakuje ale tak wyglądała z pięknego uczucia bliskości wpadłam w koszmar i obrzydzenie kiedy byla przy cycu.. A mamala znowu kawal dobrej roboty piszesz i tym o czym inno sie boja
I oczywiście po raz kolejny dziękuję Ci skarbie za wpis ja właśnie siedzę w takim dole .
Zawsze trafiasz w moje uczucia ;*****
Ja przechodze obecnie przez to samo... nianka okazala sie porażką stracilam prace (musialam sie zwolnić bo brak opieki nad malym mnie zmusił) maly ma 2 lata ... zero rodziny zero pomocy 24/7 z nim ... partner ciagle w pracy... ja w lozku calymi dniami marzac o super pracy ... zyciu bez mlodego.. nic mi sie nie chce nawet wyjsc do sklepu...
Nie wiem tez czasem myske o smierci ale potem mysle o mlodym i boje sie ...
Wkurza mnie on lazi za mna krok w krok wiszczy jeczy... daje mu cos dla spokoju i dalej nic nie robie... w domu syf, te zabawki po calym domu kupa prania nie chce mi sie... chce zniknac i tyle... i nie wiem co zrobic dalej ? Moze wy wiecie
Wszystkie mamy piszą tu o tym samym-wypaleniu, ale nikt nie napisał jak sobie poradzić, co zrobić żeby to zmienić. Mnie tez meczy bałagan w domu, ze mogłabym bardziej zając sie dziećmi, bo mam tez starsze, które wciąż wymagają uwagi i to nawet większej czasami niż maluchy. A ja myśle gdzie w tym wszystkim jestem ja? Mądra, zdolna dziewczyna, która teraz tylko gotuje, pierze, sprząta...Choć to syzyfowa praca. Gotuję z małym na rękach, bo maz wraca po pracy i widzę jego wyrzut. Przecież miałam cały dzień! Czemu nie ma jedzenia, czemu nie pozmywane? A ja nie mam chwili dla siebie, a jak mam to śpię, bo w nocy znów wstawanie do małego. Ja z chęcią bym poszła za męża do pracy, wolałabym być tą, która zarabia na dom, wtedy bym była spełniona... A dom to praca której nikt nie docenia. Dzieci rosną i odchodzą a mama zostaje z niczym po ilustam latach bycia kurą nie jest potrzebna, a karierę zaczynać w tym wieku? Wstyd mi, nie chce być niewdzięczna, ale chyba jedyny ratunek dla nas, to znaleźć sobie coś swojego, pół godziny w ciagu dnia na swój rozwój, choćby książka czy rysowanie, bieganie i nie wiem co innego. Zostawić myśli o domu i uciec na pół godzinki...
Z nieba spadł mi ten tekst przypadkowo wchodząć na FB... Wszystkie koleżanki pieją z radości po porodzie... Mi jest ciężko... W szpitalu dzięki położnym i problemami z karmieniem dostałam baby blues... Wrócilam z nadzieją ze w domu bedzie inaczej bo wszyscy tak mówili....a jednak nie bylo... Mateusz ma 2 miesiące i kocham go bardzo lecz nie mogę się odnaleźć. Jest strasznie wymającym dzieckiem bardzo płaczliwym co sprawia, że jeszcze bardziej czuje sie winna całej tej sytuacji. Mąż dużo pomaga lecz ostatnio rzucił tekst "ty chyba nie cieszysz sie macierzyństwem - z wyrzutem" nie mam czasu zjesć, umyć sie i marze o tym aby wreszcie poszedł spać a i tak jak śpi nie wiem od czego zacząć. Kończę na kanapie.... Nic nie jest w domu zrobine. Finał karmienia był taki że Mateusz dostaje moja pierś na deser o ile zechce a karmie go mm, mam mega poczucie winy, wszystkie koleżanki karmią piersią nie mowiac o lekarzach którzy non stop robią wyrzuty że nie przeszłam tylko na pierś. Mały ma problemy z kupką mleko zmieniałam juz 3 razy i nic... Barkuje mi osoby która ma podobne problemy, wszystko trzymam w sobie i czuje że niedlugo wybuchnę...
Witam. Mój synek ma już 5 i pół roku. Ja późno zaszłam w ciążę, choć się mocno starałam. Ciąża była z problemami (pessar, cukrzyca i wysokie ciśnienie). Dzieciaczek urodził się po 16 godzinach i ja miałam w międzyczasie dwa razy zapaść hiperglikemiczną. Dziecko było owinięte pępowiną i ... no właśnie. Po urodzeniu jedna z pielęgniarek powiedziała, że ma cofniętą brudkę. Nie miałam pojęcia co to znaczy. Dowiedziałam się wkrótce - poranione piersi, bo nie umiałam przystawić dziecka i płacz. Ten ciągły płacz. Małemu wszystko przeszkadzało: jak spadła łyżka, odsłonięte zasłony w oknie, radio, czy telewizor, pies szczekający za oknem.... Nie mogłam jeść, spać, umyć się, bo tylko przy mnie się uspokajał. Znajomi się obrazili, gdy chcieli przyjść odwiedzić nas i powiedziałam, ze jak męża nie będzie to proszę, żeby nie przychodzili. Przecież nie powiem im, że prawie cały czas leżę z cyckiem na wierzchu. Przy każdej wizycie u lekarza mówiłam o swoich obawach, ale to przecież pierwsze dziecko... W trzecim miesiącu już było widać, że coś jest nie tak i zaczęłam szukać porady u wujka googla. Gdy mały miał 4 i pół miesiąca wybrałam się ponownie do pediatry i w końcu dostałam skierowanie do neurologa. Czekałam 2 miesiące. Diagnoza - napięcie mięśniowe. Następne 2 miesiące oczekiwania na rehabilitację, która trwała pół roku i były to wizyty raz w tygodniu, ale bez dotykania małego. Nie pozwalał się dotknąć nikomu oprócz mnie i mężowi. Było podejrzenie autyzmu. Nienawidziłam wtedy świata i tego, że tak bardzo chciałam być mamą. Musiałam wziąć bezpłatny urlop wychowawczy do czasu, aż mały skończył rok i 2 miesiące. Było trudno I wtedy - druga ciąża. Między dziećmi jest tylko 1,5 roku różnicy. Mały do 5 roku nadrabiał zaległości rozwojowe. Wszystko powoli, spokojnie. Wiedziałam, że jest dobrze, gdy przestał budzić się z krzykiem w nocy - miał wtedy 5 lat. Pani psycholog powiedziała, że największym darem i impulsem rozwojowym było drugie dziecko i to, że była to dziewczynka. Teraz wyglądają jak bliźniaki. Ale czasami też mam poważne chwile zwątpienia, zmęczenia i syndromy "wypalenia" bycia mamą. Rozumiem Cię.
Mój syn ma autyzm, wiem przez co przeszłaś. JA nie miałam żadnego wsparcia, ani pomocy. Nie wiem jak dałam radę i nadal daję. Syn ma 4,5 roku i zaczyna dopiero mówić pierwsze słowa. Mam też 2,5 letnią córkę. Jestem szczęśliwą mamą, ale nieszczęśliwą żoną i kobietą.
Jeśli maluszek ciągle ci płacze i ma problemy z kupka to podaj mu mleczko Nutramigen ja miałam to samo z córką po tygodniu wszystkie problemy zniknęły!
Wiem ,sama przezywalam rozne stany emocjonalne ,jako mlod a mama.Ale z perspektywy minionego czasu wiem z eto byl najcudowniejszy czas w moim zyciu.Szkoda ze rozne klopoty,kolejki po wszystko,braki towarow itp...psuly czas kiedy moje dzieci rozwijaly sie wspaniale ,rosly i dawaly tyle satysfakcji.Kocham je najbardizej na swiecie Warto zyc!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Nie będę się tu o sobie rozpisywac, ja mam dwoje maluszkow... Ostatnio mam nawet myśli samobójcze. Tylko odwagi brak i mimow szystko lęk o nich... wszystko super! Tylko jak sobie pomóc?! Przecież mam super faceta! Zajmuje się dziećmi, sprząta, gotuje, przytula, pocieszy, da wolne :P
Tylko właśnie! Pani Paulino! Alicjo! Jak z tego wyjść?! Niszcze związek, siebie, relacje. :( nie ma szans bym zwierzala się lekarzowi, brała leki, zwłaszcza kp. :( już nie wiem co robić. :(
Hej kochana...
skopiuję to co napisałam wyżej do wszystkich, bo musiałabym każdej z osobna pisać to samo... DZIEWCZYNY! Mam nadzieję, że widzicie ten komentarz! Każda która tutaj właśnie trafiła! Jestem autorką tego postu. Niestety nie dostawałam powiadomień o tych wszystkich komentarzach tutaj. Chciałabym każdej z Was, która właśnie wpisała w wyszukiwarce tyle powiedzieć !!! Nie wiem czy jesteście na tym blogu po raz 1, czy może z ciekawości prześledziłyście już inne wpisy. Powiem Wam coś... ten czas kiedy dziecko jest takie małe, płaczące i wysysa z nas całą energię - mija bardzo szybko... tak, że za niedługo nawet nie będziecie o tym wszystkim pamiętać. Wiem - to wydaje się dla wielu z Was nierealne, ale tak będzie. Piszę to ja - osoba, która przeżywała w swoim macierzyństwie mega trudne chwile. Ja również żałowałam. Czułam, że mój rozwój, że moja kobiecość i że ogólnie cała JA przestałam się liczyć. Nie chciało mi się wstawać do dziecka, a każda doba dłużyła się okrutnie... Byłam przemęczona, sfrustrowana... Dzisiaj? Dzisiaj patrzę na swoją prawie trzylatkę, która dumnie idzie do przedszkola, a po powrocie mi wszystko opowiada. Kiedy jest jej źle, mówi mi o co chodzi. A kiedyś musiała sygnalizować wszystko płaczem, bo tylko tak umiała się komunikować. Pracuję w domu i teraz cisza zdaje się być czasem aż nieznośna. Nie ma już tu małej dzidzi, nie ma płaczów, kolek, nic... Jest tylko dorosła panna, która już nigdy nie będzie tak mała jak wczoraj i dzisiaj. Nie chcę już nigdy myśleć o macierzyństwie negatywnie, bo nie chcę za kilka lat pluć sobie w twarz, że najpiękniejsze chwile z małym dzieckiem, straciłam na smutek i żal. Tak bardzo chciałabym Was wszystkie wyściskać, przytulić i usiąść z Wami i poczytać wszystkie moje posty, żebyście zobaczyły, jak pozytywnym nastawieniem można odmienić swoje życie, a przede wszystkim, żebyście zobaczyły jak ten najtrudniejszy czas szybko mija. Jeszcze będziecie mieć czas dla siebie, jeszcze będziecie miały okazję się wyspać, najeść, wypić ciepłą kawę, spotkać z przyjaciółką. Ale już nigdy nie będziecie miały okazji zobaczyć swojego dziecka tak małego, jakim jest teraz. Już nigdy to dziecko nie będzie przytulać się i leżeć z Wami tak jak teraz... niestety, ale obecnie kiedy patrzę na córkę, widzę, że choć wciąż jestem dla niej najważniejsza, to już nie jestem jej całym światem. Potrzebuje już innych dzieci, ma kolegów, koleżanki... Tyle chciałabym Wam napisać, powiedzieć. Uświadomić, że jeszcze będzie pięknie! Ale Wy same musicie w to uwierzyć, a przede wszystkim przestać czekać na "lepsze", a uczynić lepsze z tego co jest teraz... Trzymam za Was wszystkie kciuki!
zazdroszczę Ci. ja przestałam cieszyć się macierzyństwem mniej więcej pół roku po narodzinach córki i od tego czasu traktuje je jak wszystkie inne obowiązki (a ja mam taki charakter, że obowiązki wykonuję bardzo sumiennie). wtedy moje życie zawodowe legło w gruzach, bo macierzyństwo skutecznie przeszkodziło mi w zakończeniu pewnego procesu, o który walczyłam przez lata i na którym bardzo mi zależało. nigdy więcej nie uda mi się tego zakończyć, bo nikt nie przejmie za mnie na kilka miesięcy obowiązków (nawet niani nie udało mi się w krytycznym momencie- jak na złość- znaleźć) związanych z opieką nad dziećmi (bo w między czasie pojawiła się druga ciąża- ta już jest niechciana). tak więc zazdroszczę Ci, że znowu cieszysz się macierzyństwem, bo po roku czasu zapomniałam jakie to uczucie. we mnie macierzyństwo wywołuje tylko frustrację, że straciłam tyle lat życia- by robić to czym teraz zajmuje się na co dzień (dom+dzieci+ mąż) nie była mi nawet potrzebna matura, a ja naiwnie 15 lat ciężko się uczyłam i zostałam z niczym. codziennie wracam myślami do czasów, gdy dzieci nie było.
Każda z nas przechodzi ciężkie chwile, nie każda potrafi się do tego przyznać, nawet przed sobą
Czasem w nocy, kiedy mój mały nie chce zasnąć, śpię tylko 2 godziny w ciągu doby, mam ochotę położyć go, niech płacze, a sama iść spać i mieć wszystko w nosie. Siadam na łóżku, samoistnie zamykają mi się oczy, ale ten płacz który słyszę mnie boli. Wtedy szybko się otrząsam i mówię sobie w myślach, że im dłużej będę przeciągać tym gorzej będzie dla dziecka i dla mnie. Biorę go wtedy na ręce i próbuję uśpić, mogę chodzić z Nim na rękach nawet z godzinę, ale do skutku. Tak próbuję się motywować, coś tam jednak daje ta metoda. Chodzi o to, żeby zakasać rękawy kiedy jest ciężko i się nie poddawać, mimo zmęczenia.
Właśnie trafiłam na bloga... po wpisaniu w Google hasła "urodziłam i żałuje " .... właściwie to dopiero urodze.... rowno za miesiac, drugie dziecko, nie planowane. .córka w maju skończy dwa lata... planowana, bardzo chciana,ale od dawna żałuję że chciałam. .. chyba przez to ze sypie mi się związek. .. jesteśmy razem ale osobno. Chciałam odejść,okazało się ze jestem w ciąży. ... gdyby nie dzieci byłoby łatwiej.... mała kocha ojca i nie chce jej tego odbierać... poza tym nie wiem czy sama finansowo dam rade. Czytam ten tekst przez łzy bo mam wrażenie ze zostały w nim opisane moje uczucia. Druga ciąża przytłacza mnie psychicznie,facet wciąż w delegacji. ... Kiedy mała śpi kładę się koło niej i płacze bo tak bardzo ją kocham a jednocześnie tak bardzo nie mam siły i ochoty się nią zajmować, czuje się fatalną matka i nie wiem jak sobie z tym radzić. Nie chce mi się z nią bawić, gotować, wychodzić na spacery..... chciałabym zniknąć .... razem z nią tak żeby nie zostawiać Jej "samej" . I tak trwa to już ponad rok i nie wiem czy kiedyś się zmieni .....
Droga Alex, ja już jestem w tym świecie, do którego Ty zaraz wejdziesz... Kiedy piszesz, że chciałabyś zniknąć, myślę sobie: Boże, to przecież moje słowa, takie w środku głowy. Miesiąc temu zostałam mamą po raz drugi. Mam prawie trzyletniego synka. I codziennie płaczę. Ze zmęczenia, bezsilności, poczucia winy i zwyczajnej złości na siebie, że tak się rozlazłam psychicznie. Ale czytam teraz tę stronę i mi lżej. Bo jak wspomniała autorka tego bloga, kazda z tych opowiesci ma swój happy end. Postanowiłam uwierzyć w swoje szczęśliwe zakończenie. I to, że kedyś będę mogła o sobie powiedzieć: jesteś wystarczająco dobrą mamą. Nie ideałem, prawdziwym człowiekiem. Pozdrawiam.
Alex dlaczego nie usunełaś drugiej ciąży? Pewnie uławiłoby Ci to kolejne decyzje i ogólnie życie. Warto chyba żyć tak żeby Tobie ze sobą było dobrze, w przeciwnym razie będziesz po prostu zdesperowana i zdenerwowana sytuacją. A odnośnie Twojego ewentualnego rozstania nie musisz od razu odbierać córce ojca tylko dlatego, że się rozstajecie...
Pomysl o sobie póki masz na to jeszcze czas. Pozdrawiam Cię i życzę wszystkiego dobrego.
Mam wrażenie, czytając komentarze, ze dajemy się same innym wpędzać w jakieś niezrozumiale poczucie winy i dezaprobaty własnych wyborów. Dziecko, jeśli jest nasza świadomą decyzja podlega nam. Dlaczego nie ufamy sobie same i pozwalamy aby kochane ciocie , teściowe i koleżanki wiedziały lepiej od nas? Macierzyństwo nie sprawia ze nagle staniemy się inne. Przecież mamy już za sobą pewien bagaż życiowych doświadczeń i wyborów. Potrafimy o sobie decydować. To dowodzi, ze jesteśmy świadome, wiec dlaczego sobie nie wierzymy i wstydzimy się własnych emocji? Dlaczego pozwalamy sobie wmawiać, ze na przykład to przeklęte karmienie piersią jest naj naj naj? Jeśli tego nie czujemy, frustruje nas to to dajmy sobie spokój, zamiast dawać sobie ciosać kolki na głowie, jakie to my jesteśmy złe i wyrodne. Nie jesteśmy złe. Nie zapominajmy o sobie! Wbrew powszechnie panującej opinii w Polsce (w której nie mieszkam), dziecko jest ponad wszystko. To nie prawda. Na pierwszym miejscu są zawsze rodzice, bo to oni są dorośli i lepiej wiedza. Kobieta jest po pierwsze kobieta, a nie wyłącznie matka pozostająca na każde skinienie palca swojej pociechy. Mam nadzieje, ze nie zapomnicie o tym i nie dajcie sobie wmówić ze to egoizm, który dzisiaj stal się słowem wytrychem do wszystkiego:))
I jeszcze jedno...macierzyństwo odchodzi do lamusa....Jego miejsce zastępuje rodzicielstwo! Tatusiowie tez mogą wstawać w nocy, mieć siniaki pod oczami i umazać się kupa. Panowie nie są jakimś innym gatunkiem tylko trzeba dać im wyraźnie do zrozumienia, ze MATKI tez maja czas dla siebie. Zobaczycie, zmiana podejścia potrafi wiele zdziałać:)) Trzymam kciuki za was kobitki:))
Urodziłam nieplanowane dziecko, z depresją zmagam się już 3 lata, jednak dla otoczenia jest ona nie zauważalna, na co dzień noszę maskę zadowolonej z życia.... nie czuję się spełniona ani w życiu osobistym ani zawodowym, po urodzeniu oraz urlopie macierzyńskim zmieniłam pracę aby być bardziej dyspozycyjna dla syna, gdyż mąż pracuje po za granicami. Nie jestem w stanie wymienić ani jednego szczęśliwego dnia od chwili pojawienia się mojego syna, irytuje i drażni mnie wszystko ciągłe mamo, mamo ... przyprawia mnie o dreszcze i wściekłość. Jestem bezsilna , bo mam świadomość że uległam presji otoczenia, któremu udało się mnie przekonać do urodzenia dziecka, wciskając puste frazesy że będzie dobrze.... unieszczesliwilam jedna decyzja siebie, męża i syna.... jeszcze jest mały nie rozumie, ale za 3-4 lata , domyśli się że coś jest nie tak.
Mój syn to dla mnie niespełnione plany i nadzieję... po urodzeniu dziecka zatracilam sama siebie, nie ma już dawniej mnie która stawiała sobie cel i go skrupulatnie realizowała .
Nie jestem nastolatką która urodziła, nim to się stało ukończyłam 2 kierunki, miałam pracę i w pewnym momencie świat zawalił mi się na głowę a ja poczułam się jakby mnie ktoś wsadził w inną czasoprzestrzeń.
Dbam o syna, ale żadna materialna rzecz nie zastąpi dziecku matki, byłam zdecydowaną oddać dziecko do adopcji ze wskazaniem, uszczesliwila bym więcej osób ,ponieważ wiem że ktoś innym mógłby zaoferować Kubusiowi miłość jakiej ja nie jestem w stanie.
Cześć Anka... skopiuję to co napisałam wyżej do wszystkich, bo musiałabym każdej z osobna pisać to samo... DZIEWCZYNY! Mam nadzieję, że widzicie ten komentarz! Każda która tutaj właśnie trafiła! Jestem autorką tego postu. Niestety nie dostawałam powiadomień o tych wszystkich komentarzach tutaj. Chciałabym każdej z Was, która właśnie wpisała w wyszukiwarce tyle powiedzieć !!! Nie wiem czy jesteście na tym blogu po raz 1, czy może z ciekawości prześledziłyście już inne wpisy. Powiem Wam coś... ten czas kiedy dziecko jest takie małe, płaczące i wysysa z nas całą energię - mija bardzo szybko... tak, że za niedługo nawet nie będziecie o tym wszystkim pamiętać. Wiem - to wydaje się dla wielu z Was nierealne, ale tak będzie. Piszę to ja - osoba, która przeżywała w swoim macierzyństwie mega trudne chwile. Ja również żałowałam. Czułam, że mój rozwój, że moja kobiecość i że ogólnie cała JA przestałam się liczyć. Nie chciało mi się wstawać do dziecka, a każda doba dłużyła się okrutnie... Byłam przemęczona, sfrustrowana... Dzisiaj? Dzisiaj patrzę na swoją prawie trzylatkę, która dumnie idzie do przedszkola, a po powrocie mi wszystko opowiada. Kiedy jest jej źle, mówi mi o co chodzi. A kiedyś musiała sygnalizować wszystko płaczem, bo tylko tak umiała się komunikować. Pracuję w domu i teraz cisza zdaje się być czasem aż nieznośna. Nie ma już tu małej dzidzi, nie ma płaczów, kolek, nic... Jest tylko dorosła panna, która już nigdy nie będzie tak mała jak wczoraj i dzisiaj. Nie chcę już nigdy myśleć o macierzyństwie negatywnie, bo nie chcę za kilka lat pluć sobie w twarz, że najpiękniejsze chwile z małym dzieckiem, straciłam na smutek i żal. Tak bardzo chciałabym Was wszystkie wyściskać, przytulić i usiąść z Wami i poczytać wszystkie moje posty, żebyście zobaczyły, jak pozytywnym nastawieniem można odmienić swoje życie, a przede wszystkim, żebyście zobaczyły jak ten najtrudniejszy czas szybko mija. Jeszcze będziecie mieć czas dla siebie, jeszcze będziecie miały okazję się wyspać, najeść, wypić ciepłą kawę, spotkać z przyjaciółką. Ale już nigdy nie będziecie miały okazji zobaczyć swojego dziecka tak małego, jakim jest teraz. Już nigdy to dziecko nie będzie przytulać się i leżeć z Wami tak jak teraz... niestety, ale obecnie kiedy patrzę na córkę, widzę, że choć wciąż jestem dla niej najważniejsza, to już nie jestem jej całym światem. Potrzebuje już innych dzieci, ma kolegów, koleżanki... Tyle chciałabym Wam napisać, powiedzieć. Uświadomić, że jeszcze będzie pięknie! Ale Wy same musicie w to uwierzyć, a przede wszystkim przestać czekać na "lepsze", a uczynić lepsze z tego co jest teraz... Trzymam za Was wszystkie kciuki!
Mam 16 miesięcznego synka, mąż pracuje za granicą więc ja jestem uwiązana z małym 24h. Sama niewiem czy go kocham, irytuje mnie strasznie. Wydaje mi się, że robie wszystko koło dziecka tylko dlatego, że jest mi go po prostu szkoda.... nie z miłości. Nie mam ochoty się z nim bawić, czytać bajek itd. Czuje się z tym złe i nie moge sobie poradzić sama ze soba. Czytam na forach o zabawach dla takich szkrabów, co powinno umieć już takie dziecko a później sie tym zadręczam i nie spie cała noc myśląc jaka chujowa jestem matka bo mi się nie chce poświecić czasu małemu ?
Hej Angie. Nie każda mama lubi się bawić ze swoimi szkrabami, ja o wiele bardziej wolałam się wydurniać i chodzić na spacery, niż wymyślać kreatywne zabawy. A jestem wg mojej skromnej opini naprawdę super mamą! ;) Na fora nie wchodź, każde dziecko rozwija się w indywidualnym tempie... :*
Skopiuję Ci też to co napisałam wyżej do wszystkich, bo musiałabym każdej z osobna pisać to samo... DZIEWCZYNY! Mam nadzieję, że widzicie ten komentarz! Każda która tutaj właśnie trafiła! Jestem autorką tego postu. Niestety nie dostawałam powiadomień o tych wszystkich komentarzach tutaj. Chciałabym każdej z Was, która właśnie wpisała w wyszukiwarce tyle powiedzieć !!! Nie wiem czy jesteście na tym blogu po raz 1, czy może z ciekawości prześledziłyście już inne wpisy. Powiem Wam coś... ten czas kiedy dziecko jest takie małe, płaczące i wysysa z nas całą energię - mija bardzo szybko... tak, że za niedługo nawet nie będziecie o tym wszystkim pamiętać. Wiem - to wydaje się dla wielu z Was nierealne, ale tak będzie. Piszę to ja - osoba, która przeżywała w swoim macierzyństwie mega trudne chwile. Ja również żałowałam. Czułam, że mój rozwój, że moja kobiecość i że ogólnie cała JA przestałam się liczyć. Nie chciało mi się wstawać do dziecka, a każda doba dłużyła się okrutnie... Byłam przemęczona, sfrustrowana... Dzisiaj? Dzisiaj patrzę na swoją prawie trzylatkę, która dumnie idzie do przedszkola, a po powrocie mi wszystko opowiada. Kiedy jest jej źle, mówi mi o co chodzi. A kiedyś musiała sygnalizować wszystko płaczem, bo tylko tak umiała się komunikować. Pracuję w domu i teraz cisza zdaje się być czasem aż nieznośna. Nie ma już tu małej dzidzi, nie ma płaczów, kolek, nic... Jest tylko dorosła panna, która już nigdy nie będzie tak mała jak wczoraj i dzisiaj. Nie chcę już nigdy myśleć o macierzyństwie negatywnie, bo nie chcę za kilka lat pluć sobie w twarz, że najpiękniejsze chwile z małym dzieckiem, straciłam na smutek i żal. Tak bardzo chciałabym Was wszystkie wyściskać, przytulić i usiąść z Wami i poczytać wszystkie moje posty, żebyście zobaczyły, jak pozytywnym nastawieniem można odmienić swoje życie, a przede wszystkim, żebyście zobaczyły jak ten najtrudniejszy czas szybko mija. Jeszcze będziecie mieć czas dla siebie, jeszcze będziecie miały okazję się wyspać, najeść, wypić ciepłą kawę, spotkać z przyjaciółką. Ale już nigdy nie będziecie miały okazji zobaczyć swojego dziecka tak małego, jakim jest teraz. Już nigdy to dziecko nie będzie przytulać się i leżeć z Wami tak jak teraz... niestety, ale obecnie kiedy patrzę na córkę, widzę, że choć wciąż jestem dla niej najważniejsza, to już nie jestem jej całym światem. Potrzebuje już innych dzieci, ma kolegów, koleżanki... Tyle chciałabym Wam napisać, powiedzieć. Uświadomić, że jeszcze będzie pięknie! Ale Wy same musicie w to uwierzyć, a przede wszystkim przestać czekać na "lepsze", a uczynić lepsze z tego co jest teraz... Trzymam za Was wszystkie kciuki!
Na ten wpis trafiłam po wpisaniu w Google hasła "co zrobić zeby zaczac cieszyc się macierzynstwem". Dziękuję. Bardzo mi pomogłas, zarówno Ty jak i mamy, które podzieliły się swoimi historiami. Nie jestem sama :). Mam 4,5 miesięcznego synka. Planowany, wyczekany, upragniony. Leżąc na sali pooperacyjnej po cc gdy mi go przywieźli juz wtedy czułam ze coś jest nie tak, no właśnie czułam ze nie czuje jakiegoś super hiper szczęścia, a później się zaczelo, powrót do domu, non stop placz, nocne budzenie co 2 godziny, problemy z karmieniem piersia ze względu na krecz szyi u syna, wyrzuty sumienia. Momentami nerwy mi puszczały, trzymałam go na rękach a on płakał, a ja z bezsilności i złości krzyczałam "czego ty chcesz?", "dlaczego nie jest ci dobrze w mych ramionach?". Cały czas powtarzałam ze nie nadaje się na matke. Mąż pracuje w innym województwie, przyjeżdża tylko w weekendy ale nawet jak jest to "on przecież odpoczywa po ciężkim tygodniu pracy". Brakuje mi tej matczynej czułości, cały czas analizuje to na jakim etapie rozwoju jest mój synek, traktuje go jak jakieś zadanie do wykonania a nie ukochane dziecko, które potrzebuje mojej miłości i bliskości. Tak cholernie mi z tym źle, nie chce się tak czuć, chce go kochać i się cieszyć tym okresem jego zycia a nie myslec tylko kiedy wkoncu zasnie...
Hej kochana! Skopiuję to co napisałam wyżej do wszystkich, bo musiałabym każdej z osobna pisać to samo... DZIEWCZYNY! Mam nadzieję, że widzicie ten komentarz! Każda która tutaj właśnie trafiła! Jestem autorką tego postu. Niestety nie dostawałam powiadomień o tych wszystkich komentarzach tutaj. Chciałabym każdej z Was, która właśnie wpisała w wyszukiwarce tyle powiedzieć !!! Nie wiem czy jesteście na tym blogu po raz 1, czy może z ciekawości prześledziłyście już inne wpisy. Powiem Wam coś... ten czas kiedy dziecko jest takie małe, płaczące i wysysa z nas całą energię - mija bardzo szybko... tak, że za niedługo nawet nie będziecie o tym wszystkim pamiętać. Wiem - to wydaje się dla wielu z Was nierealne, ale tak będzie. Piszę to ja - osoba, która przeżywała w swoim macierzyństwie mega trudne chwile. Ja również żałowałam. Czułam, że mój rozwój, że moja kobiecość i że ogólnie cała JA przestałam się liczyć. Nie chciało mi się wstawać do dziecka, a każda doba dłużyła się okrutnie... Byłam przemęczona, sfrustrowana... Dzisiaj? Dzisiaj patrzę na swoją prawie trzylatkę, która dumnie idzie do przedszkola, a po powrocie mi wszystko opowiada. Kiedy jest jej źle, mówi mi o co chodzi. A kiedyś musiała sygnalizować wszystko płaczem, bo tylko tak umiała się komunikować. Pracuję w domu i teraz cisza zdaje się być czasem aż nieznośna. Nie ma już tu małej dzidzi, nie ma płaczów, kolek, nic... Jest tylko dorosła panna, która już nigdy nie będzie tak mała jak wczoraj i dzisiaj. Nie chcę już nigdy myśleć o macierzyństwie negatywnie, bo nie chcę za kilka lat pluć sobie w twarz, że najpiękniejsze chwile z małym dzieckiem, straciłam na smutek i żal. Tak bardzo chciałabym Was wszystkie wyściskać, przytulić i usiąść z Wami i poczytać wszystkie moje posty, żebyście zobaczyły, jak pozytywnym nastawieniem można odmienić swoje życie, a przede wszystkim, żebyście zobaczyły jak ten najtrudniejszy czas szybko mija. Jeszcze będziecie mieć czas dla siebie, jeszcze będziecie miały okazję się wyspać, najeść, wypić ciepłą kawę, spotkać z przyjaciółką. Ale już nigdy nie będziecie miały okazji zobaczyć swojego dziecka tak małego, jakim jest teraz. Już nigdy to dziecko nie będzie przytulać się i leżeć z Wami tak jak teraz... niestety, ale obecnie kiedy patrzę na córkę, widzę, że choć wciąż jestem dla niej najważniejsza, to już nie jestem jej całym światem. Potrzebuje już innych dzieci, ma kolegów, koleżanki... Tyle chciałabym Wam napisać, powiedzieć. Uświadomić, że jeszcze będzie pięknie! Ale Wy same musicie w to uwierzyć, a przede wszystkim przestać czekać na "lepsze", a uczynić lepsze z tego co jest teraz... Trzymam za Was wszystkie kciuki!
Ja urodziłam nieco ponad 10 lat temu. od razu po porodzie stwierdziłam, ze to była pomyłka, że na matkę się nie nadaję, że dziecko mnie męczy. Wiecznie, coś ode mnie chciał, te nocne maratony z nim na rękach pamiętam do dziś. pamiętam jak złość przelewałam na dziecko, bo byłam tak przemęczona, że wkurwiała mnie sama myśl o tym, że muszę do niego podejść. Nie cieszyło mnie jak rozrabiał, wszystko robiłam przy nim, bo musiałam, bo to mój zasrany obowiązek a nie dlatego, że chciałam. teraz on ma 10 lat i jest ok. najważniejsze, że jest samodzielny. Miłość do niego poczułam dopiero wtedy, gdy przestał mnie zamęczać swoją ciągła potrzebą przebywania ze mną, kiedy nauczył się, że nie jest najważniejszy na świcie i wyzbył się dziecięcego egoizmu. A to nastało dopiero chyba jak do szkoły poszedł. wcześniej byłam na niego obojętna taka. Do dzisiaj nie rozumiem matek, które spuszczają się nad swoimi pociechami, rozpieszczają i lelają. Przez pewien czas ludzie się mnie pytali, kiedy będzie następne dziecko, bo przecież każde dziecko musi mieć rodzeństwo. Gdy ludziom odpowiadam, że nie będzie, to zdziwienie, że jestem egoistka. Tak jestem egoistką!!! nie nadaję się do niańczenia dzieci i głośno o tym mówię. Nie lubiłam okresu prenatalnego, gdzie trzeba było siedzieć z małym ufoludkiem 24 na dobę i go zabawiać, by nie płakał. To było dziecko planowane i oczekiwane z radością, rzeczywistość jest jednak bardzo brutalna i szybko zweryfikowała moje wyobrażenia o byciu matką. Nie popełniłabym tego błędu ponownie, tylko po to, by zrobić dziecku towarzystwo. przecież to na pewno by doprowadziło mnie do ciężkiej depresji. Nie mogłabym funkcjonować normalnie i na pewno odbiłoby się to na zdrowiu psychicznym dzieci. Dużo ludzi mi mówi, że nie powinnam o tym mówić głośno, bo co sobie pomyśli mój syn? Mój syn ma 10 lat i ja mu otwarcie mówię, że małe dzieci są uciążliwe i nie jest łatwo ich wychowywać i ogólnie, że nie przepadam za dziećmi. Jakoś niewiele sobie z tego robi, bo wie, że go kocham. Bo taka prawda, niektórym pokochanie dziecka zajmuje znacznie dłużej czasu niż 5 minut po porodzie.
Tez mam jednego syna. Mam podobne przezycia i odczucia tyle ze moj ma dopiero ponad 4 lata. Jest ciezko, nie uwazam sie za dobra matke. Nigdy nie lubilam dzieci i nie chcialam ich miec, ale po 30 przyszedl czas na powazne decyzje i zdecydowalismy ze nie chcemy zostac sami do starosci. Ze chcemy malego slodkiego szkrabika zrodzonego z naszej milosci. Tym bardziej ze wszyscy dookola mieli dzieci albo wlasnie sie o nie starali. Rzeczywistosc wlasciwie mnie zniszczyla. Porod byl taka trauma ze przez pierwszy miesiac nie bardzo kontaktowalam i dzis niewiele z tego pamietam. Potem maly i ja mielismy okropne problemy skorne co trwa do dzis. On z powodu silnej alergii, ja z powodu ciazowej burzy hormonow ktora zaowocowala poteznym atakiem tradziku rozowatego zaraz po porodzie i gigantyczna gradowka na powiece ktora zaczela rosnac jeszcze w trakcie ciazy. Chodzilam jak potwor (nie przesadzam)dopoki nie przestalam karmic w czwartym miesiacu, bo nie chcialam go pozbawic mojego mleka wczesniej. Gradowke mi wycieli operacyjnie ale tradzik i buraczkowa twarz zostanie juz ze mna. Czuje sie pokrzywdzona przez los tym wszystkim. Wiem ze to szczescie ze mam takie fajne dziecko ale nie czerpie z tego takiej radosci i satysfakcji jak powinnam. Nie lubie sie z nim bawic i mam wyrzuty sumienia ze bedzie jedynakiem. Bo drugi raz nikt ani nic mnie nie skloni do tego. W glebi serca kocham ta mala bezbronna istotke najbardziej na swiecie ale w praktyce, codziennych sytuacjach oblewam wiekszosc maminych testow i strasznie mi z tym. Jestem nieszczesliwa osoba.
Dziękuję. Po prostu dziękuję. Jak przeczytałam tekst i Wasze komentarze dziewczyny to mi ulżyło. Kocham swoją córkę. Szkrab ma teraz 4 miesiące. W jedne dni mam ochotę aż ją zjeść bo taka jest słodka, a w inne dni kiedy non stop marudzi i marudzi, ze chce na ręce to mam ochotę trzasnąć drzwiami i wyjść. Nie wiem co robić po prostu zostawić ją z masą ludzi i niech sobie poradzą z nią. Od razu przychodzą wyrzuty sumienia, ze jestem złą matką bo mam pretensje, że płacze. Wszyscy mi mówią, ze powinnam się cieszyć bo mała przesypie noce bez budzenia się choć i tak ją biorę i karmię. Nie budzę jej. Nauczyła się pić z zamkniętymi oczami :). Jak uśmiecha się to chce mi się płakać i często to robię gdy jestem sama. Wtedy mam uczucie , że nie oddam jej nikomu i pokażę jej cały świat. Jak marudzi przez cały dzień, a ja nie mogę za przeproszeniem skorzystać na spokojnie z toalety , to dopada mnie nerwica. Próbuję się opanowywać żeby nie popełnić błędu którego będę mocno żałować. Nie chcę na nią krzyczeć, ale czasem krzyknę. Czy żałuję? Nie wiem. Raz tak, a raz jestem bezwzględna i nie. Mam świetnego męża. Jest różnie bo często jest w pracy , potem jedzie na naszą budowę domu. Za półtorej miesiąca się przeprowadzamy do naszego domku z działką. Teraz mieszkamy w kawalerce. Rzadko widuję ludzi bo nie ma jak ich zaprosić. Jak mała śpi to nie chcę jej budzić więc od razu mówię, że nie da rady. Nie mogę jej z nikim innym zostawić bo zaczyna płakać. Płacze teraz nawet z mężem. Chociaż to nie jest prawdziwy płacz bo już odróżniamy. Ona po prostu jęczy i marudzi. Męczące!
Karmię butelką. Miałam różne przeboje. Na początku miałam kilka dni pod rząd gorączki. Moja mam mi pomagała , mąż w pracy. Przeszło. Okej. Kupno domu było zaraz po porodzie. Załatwianie spraw wymagało zostawienia niuni z rodzicami. I tak powoli przyzwyczajała się do butelki. Czy czuję się gorsza, że karmię butlą ? NIE!!! Teraz wiem, że Edyta się najada, a wcześniej mieliśmy obawy o to. I tak musieliśmy dokarmiać. Jeden problem zniknął. Już się nie denerwuję, ze nie je i płacze przy przystawianiu do piersi. Teraz się cieszę, jak widzę jak połyka mleczko. Nie je dużo i za mało. Ma wagę normalną. I nie przejmuję się już tym. Ona wie ile jej potrzeba i tyle je !! :-).
Wkurzają mnie te wszystkie matki - uśmiechnięte i zadowolone. "To najcudowniejsze co mnie w życiu spotkało". "No ja na swoje dziecko nie krzyczałam ". "Jak można złościć się na takiego maluszka?!" A no można!! A czemu ?? Bo ja też jestem człowiekiem i z przyjściem niuni nie wyzbyłam się wszystkich złych emocji. Jestem człowiekiem i też potrafię się wkurzyć. I mam to gdzieś.
Kochane babeczki!! Przeczytałam kiedyś mądre zdanie. Macierzyństwo to jest coś co przed urodzeniem dziecka lub po urodzeniu od razu przychodzi. Tego się uczysz każdego dnia. wywrócony świat do góry nogami. Każdy dzień uczy nas czegoś nowego. Każdego dnia mamy nowe myśli, doświadczenia i troski.
Macierzyństwo ... Czy dziecko jest tylko matki ? Nie zapominajcie włączyć w życie dziecka ich ojców. Wkurza mnie to, że świat traktuje tylko matkę jako rodzica który ma być 24 godziny na dobę. A ojciec co ? Ma tylko pić piwko i leżeć? Bez jaj.
Idę sprzątać. Jest 23:35 i porobię coś w domu :-). Babeczki trzymajmy główki do góry. W końcu do każdej z nas zaświeci kiedyś słońce i nas oświeci ;). Dziękuję autorce tych fajnych tekstów i wam za zwierzenia i dziękuję, że sama mogłam napisać. Pozdrowienia
Google
One of our guests just lately suggested the following website.
Sorry ale jak tak czytam stwierdzam ze zal mi waszych dzieci... nigdy przez mysl mi nie przeszlo ze zaluje ...nigdy ! Tez jestem sama sypie mi sie zwiazek mam chujowa prace do ktorej musze chodzic zeby miec na utrzymanie dziecka! Nigdy przenigdy nawet przez sekunde nie zalowalam narodzin mojego syna. To sie nazywa bezwarunkowa milosc! Kocham go bezgranicznie nawet gdy budzi sie w nocy 15 razy z placzem a ja o szostej musze wstac do pracy..ma 1,5 roku jest ciagle ze mna gdy o 15 wracam do domu. Jest ciezko, jestem zmeczona, padam na ryj wieczorami ale go kocham z calego serca dzieci szybko dorastaja i juz nas tak nie potrzebuja korzystajcie z tego ! A co maja powiedziec matki dzieci niepelnosprawnych chorych??? Nie narzekaja na forach! Cieszcie sie ze wasze dzieci sa zdrowe! Grzeszycie tymi drpresjami mi usmiech mojeho syna caly trud wynagradza!
Kobieto, nie masz pojecia, jaka jestes szczesciara, ze Twoja psychika tak swietnie sobie radzi. I nie masz tez pojecia, co te dziewczyny przechodza i jak ciezko im bylo sie do tego przyznac.
A depresja poporodowa dotyka ponad 30 % kobiet i mowic o niej TRZEBA!
głupia jesteś i tyle, papa
i po co czytasz jak ci się nie podoba.... psycholog od siedmiu boleśći
Ja mam ten sam problem choć widzę, że teraz jest już lepiej. Jestem mamą 3 i pół miesięcznej Lenki. Bardzo pragnelismy dziecka, Lenka urodziła się w 38 tygodniu byłam przeszczesliwa. Przez 3 doby siedzenia w szpitalu żadnej nocy nie przespalam, siedziałam i patrzyłam na nią jaka była piekna. Byłam szczęśliwa. Do momentu gdy wróciłysmy do domu. Mieszkamy z moimi rodzicami. W pierwszym tygodniu moja mama wzięła sobie wolne by mi pomóc lecz ta pomoc była zbędna ze względu na to, że mała i tak cały czas siedziała przy piersi, w nocy pomagała gdy płakała, mój narzeczony również czasem wstawalam gdy ja nie miałam już siły przez ten płacz. Płakałam czasem z nią. Dopiero po czasie zrozumiałam, że ona tylko mnie potrzebuje. Jak zaczęlysmy razem spać było troszkę lepiej. Mała przestała ciągle płakać, a ja mogłam się choć trochę wyspać. Moja mama wróciła do pracy i mój partner wziął sobie wolne lecz to wolne spędzal na rybach, swoim odpoczynku, a ja? Ja nie wiedziałam w co ręce włożyć. Byłam padnięta, bo cały dom został na mojej głowie, a Rafał nie za wiele mi pomagał. Miałam do niego ogromny żal o to. Później gdy wszyscy poszli do pracy ja zostawalam z Lenką zupełnie sama byłam przerażona, że na cały dzień muszę zostać z 3 tygodniowym dzieckiem. Bałam się, że coś jej będzie dolegać i nie będę wiedziała co jej jest. Nie cieszę się z macierzyństwa wgl. Jestem przytloczona tym, że podczas porodu byłam sama, nie miałam żadnego wsparcia od strony ojca dziecka, później te ciężkie chwile w domu, a teraz? Teraz dziecko, obiady cały dom na głowie, nie za wiele pomocy i zainteresowania, mało czasu dla siebie i uwagi od innych, że nie tak ja ubrałam, że to, że tam to. Dodam, że Lenka jest bardzo wrażliwym dzieckiem. Wszystko ciągle jej przeszkadza. Cały czas jeczy. Wiem, że jest zdrowym dzieckiem, jest nakarmiona, przebrana, wyspana, dbam o nia bardzo i zwracam na wszystko uwagę, ale czasem przerasta mnie jej marudnosc. Miałam czasem ochotę stłuc jej tylek, albo ja zostawić by leżała i plakala. Wiem, że to okrutne, ale tak bywa. Mam ciągle żal za te swoje złe myśli... Ze przez to jestem zła matką i nie sprawdzam się w tej roli. Były momemntu, że wychodziłam na schody i wyłam jak głupia. Teraz staram się opanowywac emocje, więcej wprowadzać pozytywnych myśli w swoje życie, ale czy to pomoże? Piszecie, że wy zmienilyscie swoje nastawienie. Może u mnie też przyjdzie kiedyś ten czas, że domenie, że ją mam. Mimo, że mam czasem takie głupie myśli to wiem, że ja kocham nad życie.
Hej, hej! Skopiuję to co napisałam wyżej do wszystkich, bo musiałabym każdej z osobna pisać to samo... DZIEWCZYNY! Mam nadzieję, że widzicie ten komentarz! Każda która tutaj właśnie trafiła! Jestem autorką tego postu. Niestety nie dostawałam powiadomień o tych wszystkich komentarzach tutaj. Chciałabym każdej z Was, która właśnie wpisała w wyszukiwarce tyle powiedzieć !!! Nie wiem czy jesteście na tym blogu po raz 1, czy może z ciekawości prześledziłyście już inne wpisy. Powiem Wam coś... ten czas kiedy dziecko jest takie małe, płaczące i wysysa z nas całą energię - mija bardzo szybko... tak, że za niedługo nawet nie będziecie o tym wszystkim pamiętać. Wiem - to wydaje się dla wielu z Was nierealne, ale tak będzie. Piszę to ja - osoba, która przeżywała w swoim macierzyństwie mega trudne chwile. Ja również żałowałam. Czułam, że mój rozwój, że moja kobiecość i że ogólnie cała JA przestałam się liczyć. Nie chciało mi się wstawać do dziecka, a każda doba dłużyła się okrutnie... Byłam przemęczona, sfrustrowana... Dzisiaj? Dzisiaj patrzę na swoją prawie trzylatkę, która dumnie idzie do przedszkola, a po powrocie mi wszystko opowiada. Kiedy jest jej źle, mówi mi o co chodzi. A kiedyś musiała sygnalizować wszystko płaczem, bo tylko tak umiała się komunikować. Pracuję w domu i teraz cisza zdaje się być czasem aż nieznośna. Nie ma już tu małej dzidzi, nie ma płaczów, kolek, nic... Jest tylko dorosła panna, która już nigdy nie będzie tak mała jak wczoraj i dzisiaj. Nie chcę już nigdy myśleć o macierzyństwie negatywnie, bo nie chcę za kilka lat pluć sobie w twarz, że najpiękniejsze chwile z małym dzieckiem, straciłam na smutek i żal. Tak bardzo chciałabym Was wszystkie wyściskać, przytulić i usiąść z Wami i poczytać wszystkie moje posty, żebyście zobaczyły, jak pozytywnym nastawieniem można odmienić swoje życie, a przede wszystkim, żebyście zobaczyły jak ten najtrudniejszy czas szybko mija. Jeszcze będziecie mieć czas dla siebie, jeszcze będziecie miały okazję się wyspać, najeść, wypić ciepłą kawę, spotkać z przyjaciółką. Ale już nigdy nie będziecie miały okazji zobaczyć swojego dziecka tak małego, jakim jest teraz. Już nigdy to dziecko nie będzie przytulać się i leżeć z Wami tak jak teraz... niestety, ale obecnie kiedy patrzę na córkę, widzę, że choć wciąż jestem dla niej najważniejsza, to już nie jestem jej całym światem. Potrzebuje już innych dzieci, ma kolegów, koleżanki... Tyle chciałabym Wam napisać, powiedzieć. Uświadomić, że jeszcze będzie pięknie! Ale Wy same musicie w to uwierzyć, a przede wszystkim przestać czekać na "lepsze", a uczynić lepsze z tego co jest teraz... Trzymam za Was wszystkie kciuki!
Praca jest rozwiązaniem, trzeba iść do pracy, ja zostawiłam dzieci z nianią i poszłam do pracy, I NIE MIAŁABYM SUMIENIA ROBIĆ INACZEJ, BO SFRUSTROWANA SMUTNA MAMA, NAJLEPIEJ WESOŁA WEEKENDOWA MAMA
Jak czytam wasze wpisy to troszkę mi lżej od 2 miesięcy jestem mamą drugiego dziecka. Z pierwszym tylko na początku miałam chwilę załamania a teraz czuję że wewnętrznie umieram . Starszy synek praktycznie odkąd wróciłam ze szpitala z córką jest zazdrosny w pierwsze dni nawet nie chciał na mnie patrzeć a potem ataki złości i moja bezsilność a żeby tego było mało w ciągu dwuch miesięcy miał angine ropną i grypę żołądkowa i tu znowu dochodził strach o młodsza córkę dodam jeszcze że praktycznie od początku nie karmię piersia bo nie miałam pokarmu piersi miękkie i ciągły płacz małej zmusiły mnie do podawania mm skąd opinie że jestem zła mamą bo dziecka nie umiem wykarmić i skazuje ją na choroby i infekcje bo przecież mleko matki je chroni a ja tak bardzo chciałam karmić że gdy podawałam małej butelkę czułam się jak najgorsza postac człowieka że odbieram jej to co przecież się jej należy . Cały czas chodzę i płacze w każdy dzień sprawdzam czy mała nie ma temperatury bo starszy co rusz jakaś infekcja mam wyrzuty sumienia że mało zajmuje się synkiem szczerze mówiąc mam ochotę umrzeć trzyma mnie tylko myśl co będzie z dziećmi jak mnie zabraknie . Maż ciągle mi powtarza że sobie sama coś ubzdurałam że sobie nie poradzę i czuję że bierze mnie za wariatke a ja mam ochotę wyć ze strachu co będzie jutro czy to wszystko ogarnę co będzie jak mała się rozchoruje przecież ma dopiero dwa miesiące . Starszy czasem obrywa za nic i umieram gdy biegnie do babci (mieszkamy z teściami) i krzyczy że nie chce mamy mam okropne wyrzuty sumienia że nie jestem dobrą mamą nie mam siły życ nie uśmiecham się nie dbam o siebie i odliczam każdy dzień z nadzieją na lepsze jutro ??
Hej, skopiuję to co napisałam wyżej do wszystkich, bo musiałabym każdej z osobna pisać to samo... DZIEWCZYNY! Mam nadzieję, że widzicie ten komentarz! Każda która tutaj właśnie trafiła! Jestem autorką tego postu. Niestety nie dostawałam powiadomień o tych wszystkich komentarzach tutaj. Chciałabym każdej z Was, która właśnie wpisała w wyszukiwarce tyle powiedzieć !!! Nie wiem czy jesteście na tym blogu po raz 1, czy może z ciekawości prześledziłyście już inne wpisy. Powiem Wam coś... ten czas kiedy dziecko jest takie małe, płaczące i wysysa z nas całą energię - mija bardzo szybko... tak, że za niedługo nawet nie będziecie o tym wszystkim pamiętać. Wiem - to wydaje się dla wielu z Was nierealne, ale tak będzie. Piszę to ja - osoba, która przeżywała w swoim macierzyństwie mega trudne chwile. Ja również żałowałam. Czułam, że mój rozwój, że moja kobiecość i że ogólnie cała JA przestałam się liczyć. Nie chciało mi się wstawać do dziecka, a każda doba dłużyła się okrutnie... Byłam przemęczona, sfrustrowana... Dzisiaj? Dzisiaj patrzę na swoją prawie trzylatkę, która dumnie idzie do przedszkola, a po powrocie mi wszystko opowiada. Kiedy jest jej źle, mówi mi o co chodzi. A kiedyś musiała sygnalizować wszystko płaczem, bo tylko tak umiała się komunikować. Pracuję w domu i teraz cisza zdaje się być czasem aż nieznośna. Nie ma już tu małej dzidzi, nie ma płaczów, kolek, nic... Jest tylko dorosła panna, która już nigdy nie będzie tak mała jak wczoraj i dzisiaj. Nie chcę już nigdy myśleć o macierzyństwie negatywnie, bo nie chcę za kilka lat pluć sobie w twarz, że najpiękniejsze chwile z małym dzieckiem, straciłam na smutek i żal. Tak bardzo chciałabym Was wszystkie wyściskać, przytulić i usiąść z Wami i poczytać wszystkie moje posty, żebyście zobaczyły, jak pozytywnym nastawieniem można odmienić swoje życie, a przede wszystkim, żebyście zobaczyły jak ten najtrudniejszy czas szybko mija. Jeszcze będziecie mieć czas dla siebie, jeszcze będziecie miały okazję się wyspać, najeść, wypić ciepłą kawę, spotkać z przyjaciółką. Ale już nigdy nie będziecie miały okazji zobaczyć swojego dziecka tak małego, jakim jest teraz. Już nigdy to dziecko nie będzie przytulać się i leżeć z Wami tak jak teraz... niestety, ale obecnie kiedy patrzę na córkę, widzę, że choć wciąż jestem dla niej najważniejsza, to już nie jestem jej całym światem. Potrzebuje już innych dzieci, ma kolegów, koleżanki... Tyle chciałabym Wam napisać, powiedzieć. Uświadomić, że jeszcze będzie pięknie! Ale Wy same musicie w to uwierzyć, a przede wszystkim przestać czekać na "lepsze", a uczynić lepsze z tego co jest teraz... Trzymam za Was wszystkie kciuki!
Moje dziecko nie bylo planowane. Malo tego mąż jest praktycznie caly czas za granicą w pracy. Od początku wszyskue nieprzespane noce kolki choroby placz dziecka mam tylko na swoich barkach. Nawet jak sama jestem chora nie ma mi kto pomóc bo wszyscy sa za granica. Nie raz lezalam z gorączka i nie ledwie bylam w sobie zająć sie sobą a co dopiero dwójką dzieci , dosłownie heroiczna walka o następny dzień Od roku chodzę do psychologa z corka na rękach bo nie mam jej komu zostawić. To nie wiele pomaga bo jestem wiecznie z tym dzieckiem. Nie raz siedzę w wc i dziecko siedzi mi na kolanach. Matka jedyne co mi daje to rady przez telefon ze u mnie nigdy nie jest poukładane ze nie mam obiadu.... Siedzę i placze przez ten czas odkąd zostalam drugi raz matka nie przepłakałam w zyciu tyle co teraz. Nie mam już siły. Psychicznie i fizycznie. Nie raz mysle ze za chwilę postradam wszystkie zmysły!!! Nigdy nie zostanę juz matką. To największy koszmar mojego życia. Kiedys pracowałam bo syn byk juz starszy. Wyglądałam świetnie bylam zaradna. A dzisiaj nawę nie raz nie idę się umyć tylko padam na poduszkę i śpię. Nie posiadam czasu dla siebie. Rodzina zostawila mnie samej sobie. I mówią ze jestem do niczego. Bo nie nam obiadu..... Kocham córkę ale moje życie jest kompletnie zrujnowane wstaje rano i czekam na wieczór... Tak od dwóch lat. Nie raz mysle żeby dosłownie uciec z domu i zostawic te dzieci i juz nigdy nie wrócić, powstrzymuje mnie tylko rozsądek ze nie miałaby gdzie sie udać i gdzie mieszkać. Mam żal do męża ze w ogóle mi nie pomaga. A on tylko mówi ze chciałby mi pomóc ale musi zarabiać. Po co mi to wszystko bylo? Dobre i wspaniale matki to te co maja babcie które zajmują sie ich dziećmi. Nie wierze ze cos takiego uszczesliwia kobiety. Praca praca nie raz bol i łzy. Nigdy więcej choćby mnie ze skóry chcieli obedrzeć!
Dagmara... doskonale wiem, co znaczy siedzieć na sedesie z małym na kolanach. :) Artykuł i komentarze brzmią jakbym same je napisała.Ten Ich, Twój świat jest bardzo podobny do mojego. Bywają dni kiedy czuję się zrezygnowana, przygnębiona, zła, bezradna, zmęczona. Otacza mnie świadomość, że kiedyś byłam niezależna, zarabiałam, spotykałam się z ludźmi, mogłam się zrobić na bóstwo, podobałam się sobie etc. Dzisiaj mam syna 16 miesięcznego i... totalny bałagan w chacie, który ogarniam cały dzień, zwisający brzuch, 15 kg na plusie, brak czasu dla siebie. O wyjazdach, spotkaniach ze znajomymi, pomocy ze strony rodziców mogę jedynie pomarzyć - ale i na to nie mam czasu. Jedyną motywacje jaką posiadam to do jedzenia i spania. Jakby tego była mało jestem w ciąży. :-) Generalnie... moje życie po urodzeniu dziecka wyobrażałam sobie zupełnie inaczej - kolorowo, a jest szare. W tym wszystkim jednak jest myśl, która nie pozwala mi zwariować - to wszystko minie. Czas, życie naprawdę bardzo szybko płyną, dlatego należy patrzeć w przyszłość. Dzisiaj jest beznadziejnie, bo nasze dzieciaki wysysają z nas całą energię, ale przecież kiedyś dorosną i staną się naszymi przyjaciółmi. Wtedy my laseczki, będziemy miały niezliczony czas dla siebie - na to by zrobić się na piękne, by się wyspać, by wyjechać, by ugotować albo i nie..., by podnieść swoje kwalifikacje, by zrobić po prostu coś tylko dla siebie. I może nam przy tym wszystkim towarzyszyć myśl, że wychowałyśmy wspaniałego przyjaciela. :-) Głowa do góry maleńka!
Dagmara... witaj. Tutaj autorka tego postu. Wiem o czym piszesz i wiem co czujesz. Nie mam pomocy bliskich, a narzeczony tyra od rana do nocy i doskonale pamiętam jak ciężko czasem bywało, kiedy Pola była mniejsza. Miałam dość, wylewała się ze mnie frustracja, nie miałam czasu dla siebie, a na dodatek pracowałam w domu... dzisiaj moje dziecko chodzi do przedszkola, a cisza w domu czasem jest wręcz nie do zniesienia. Dzieci rosną na prawdę szybko, dziś żałuję, ale każdej chwili, w której miałam takie myśli, że dziecko mi w czymś przeszkadza... tych, którzy na Ciebie coś gadają olej, nawet jeśli to są najbliżsi. Postaw jasno granicę, powiedz, że jeśli mają mówić Ci takie rzeczy, to wcale nie będziesz z nimi rozmawiać. Dobre i wspaniałe matki to MY. To my wszystkie. Nie mam tutaj w stolicy nikogo, a jak Pola była mała, sama zajmowałam się domem, dzieckiem 24 na dobę i swoją pracą zarobkową. Skoro czegoś nie można zmienić, to trzeba się z tym pogodzić. Negatywne nastawienie tylko nam wszystko utrudnia i pogarsza. Bo co niby innego nam daje? Trzeba nauczyć się dostrzegać radość w najmniej pozornych rzeczach. Ja całkowicie przewartościowałam swoje życie i choć czasem padam na pysk, to mimo wszystko mówię Bogu za co jestem wdzięczna. Za zdrową córkę, za wygodne łóżko, jedzenie w lodówce. Nie ubolewam nad zarwaną nocą kiedy dziecko mi choruje i nad tym, że rozwaliła mi się pralka, a ja od trzech dni nie mam co zjeść - zamiast tego skupiam się na tym, by córce pomóc i jestem wdzięczna, że to nic poważniejszego. Dziś takie sytuacje są już sporadyczne. Patrzę na swoją prawie 3 latkę, która już potrafi mi powiedzieć o co jej chodzi, a nie wybucha płaczem. Tak. To uszczęśliwia kobiety, a nawet uskrzydla, nawet jeśli teraz wydaje Ci się to niemożliwe. Wiem, ze jest ciężko, ale ... zmiana nastawienia to klucz do sukcesu. Życzę Ci dużo spokoju i mam nadzieję, że wkrótce zaczniesz odnajdywać radość w byciu matką... Całuję Cię!
Dlatego ja KOCHAM STAROPANIEŃSTWO i jedyne co będę kiedykolwiek miała to psa, p....ć ten g/....y kraj
A najlepsze to sa rady innych. Zrób to zrób tamto przeciez masz takie fajne dzieci.... Rady ludzi oderwanych od rzeczywistości którzy albo nie maja dzieci albo mieli pelne rodziny wielopokoleniowe gdzie zawsze ktos sie znalazł do pomocy. Żałuję ze stalam sie taka sfrustrowana kobietą. Mam nadzieję ze kiedyś będę mogla odzyskać siebie. Mam wrażenie ze ten koszmar sie nigdy nie skończy a ja wykoncze sie po drodze.....
Mam dokladnie to samo z tym ze ja krzycze do meza i tesciowej ze mam dosc i nie radze sobie z tym wszystkim, irytuje mnie placz i smiech mojej corki... To trwa juz 3mc z przerwami na lepsze dni, zaczelam zalowac ze zostalam matka choc dziecko bylo planowane.... Siedze i mysle jakby wygladalo moje zycie bez niej, jak to bylo gdy jej nie bylo i bylam niezalezna.... Placze codzien bo jestem okropna matka! Nie potrafie jej kochac tak mocno jak bym chciala. Czuje ze mala odebrala mi wszystko , radosc zycia! Widzac inne matki zazdrosze im ze maja takie spokojne dzieci, mam wrazenie ze ja mam najgorzej... Zyc sie odechciewa.. I czekam na lepsze dni....
Cześć. Tutaj autorka bloga :) Dopiero teraz dostałam komunikaty o tych wszystkich komentarzach tutaj... i nie mogę tego przemilczeć. Wiesz... nie wiem czy trafiłaś tylko na ten tekst, czy może widzisz jak teraz wygląda moje życie, ale to o czym piszesz - to mija. Kiedy moja Pola była mała, miałam moment, w którym miałam jej dość. To okropne, ale ... nie rozumiałam jej potrzeb, jej płaczu. Nie byłam w stanie tak się rozwijać jak kiedyś, bo nie miałam na to czasu i chęci i wiesz co? Ten czas mija szybko... bardzo szybko. Dziś jest jedna rzecz, której żałuję - że zamiast się wtedy skupiać na dziecku i na tym jaka jest mała, bo już nigdy taka nie będzie, ja myślałam jak egoistka o sobie i o tym czego to ja nie mogę robić... dziś moja Polka jest dużą dziewczyną chodzi do przedszkola, a ja mam mnóstwo czasu dla siebie i na pracę i wiesz co? Brak czasem w tym domu w dzień jej śmiechu, zaczepiania. Ten okres kiedy dziecko jest humorzaste, nie umie mówić i wyraża swoje potrzeby płaczem jest męczący ale mija bardzo szybko. Jeśli będziesz mieć kiedyś chwilę, poczytaj posty i zobacz... moja Pola w lutym skończy 3 lata, a macierzyństwo to jakaś bajka.. a gdybyś cofnęła się z wpisami wstecz jak była mała, na pewno zobaczyłabyś też wpis, w którym piszę, że czasami mam ochotę uciec. Dasz radę kochana! Czasu dla siebie będziesz miała jeszcze aż za dużo, zobaczysz... Lepsze dni przyjdą, ale spójrz na te które są tu i teraz przychylniejszym okiem. Nie oczekuj zbyt wiele, czerp radość z tych najdrobniejszych rzeczy. Szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, pamiętam, że moja frustracja wcale nie pomagała Poli. Ona czuła mój niepokój i była jeszcze bardziej humorzasta... Trzymam za Ciebie kciuki. Odnajdź w sobie spokój i siłę i spójrz na macierzyństwo jak na dar, bo... bo to jest dar.
Witajcie. Znalazlam sie tutaj bo moj syn powiedzial mi dzis, ze nie jestem najlepsza mama na swiecie .... On ma juz 10 lat I byl najbardziej wyczekana istotka na swiecie. Pierwszy rok z nim to najszczesliwszy czas. Ale potem wszystko sie zmienilo. Ciagle chorowal wiec nie moglam wrocic do pracy. Potem okazalo sie ze jego tatus narobil ogromnych dlugow na moje nazwisko I zwial. Pukanie komornikow do drzwi, brak kogokolwiek do pomocny, rodziny. Zaczelam miec depresje. Ze wspanialej kariery a takie bagno. Nerwy, wydzieranie sie na synka non stop. Szturchanie za kazde przewinienie. Stal sie nerwowy. Nie wierzy w siebie. W szkole wybiera najgorsze towarzystwo. A ja nadal nie moge mu odpuscic.... widze to wszystko ale nie potrafie sie zmienic. Zniszczylam zycie swojego syna. Mojego ukochanego malenstwa ....przez rok kiedy sie urodzil nie chcialam nawet spac bo balam sie ze przegapie cos niezwyklego, moze jakis grymas na jego pieknej buzi. A teraz .... marze zeby w koncu poszedl spac. Kocham go ale nie lubie ..... I nienawidze sie za to.
DZIEWCZYNY! Mam nadzieję, że widzicie ten komentarz! Każda która tutaj właśnie trafiła! Jestem autorką tego postu. Niestety nie dostawałam powiadomień o tych wszystkich komentarzach tutaj. Chciałabym każdej z Was, która właśnie wpisała w wyszukiwarce tyle powiedzieć !!! Nie wiem czy jesteście na tym blogu po raz 1, czy może z ciekawości prześledziłyście już inne wpisy. Powiem Wam coś... ten czas kiedy dziecko jest takie małe, płaczące i wysysa z nas całą energię - mija bardzo szybko... tak, że za niedługo nawet nie będziecie o tym wszystkim pamiętać. Wiem - to wydaje się dla wielu z Was nierealne, ale tak będzie. Piszę to ja - osoba, która przeżywała w swoim macierzyństwie mega trudne chwile. Ja również żałowałam. Czułam, że mój rozwój, że moja kobiecość i że ogólnie cała JA przestałam się liczyć. Nie chciało mi się wstawać do dziecka, a każda doba dłużyła się okrutnie... Byłam przemęczona, sfrustrowana... Dzisiaj? Dzisiaj patrzę na swoją prawie trzylatkę, która dumnie idzie do przedszkola, a po powrocie mi wszystko opowiada. Kiedy jest jej źle, mówi mi o co chodzi. A kiedyś musiała sygnalizować wszystko płaczem, bo tylko tak umiała się komunikować. Pracuję w domu i teraz cisza zdaje się być czasem aż nieznośna. Nie ma już tu małej dzidzi, nie ma płaczów, kolek, nic... Jest tylko dorosła panna, która już nigdy nie będzie tak mała jak wczoraj i dzisiaj. Nie chcę już nigdy myśleć o macierzyństwie negatywnie, bo nie chcę za kilka lat pluć sobie w twarz, że najpiękniejsze chwile z małym dzieckiem, straciłam na smutek i żal. Tak bardzo chciałabym Was wszystkie wyściskać, przytulić i usiąść z Wami i poczytać wszystkie moje posty, żebyście zobaczyły, jak pozytywnym nastawieniem można odmienić swoje życie, a przede wszystkim, żebyście zobaczyły jak ten najtrudniejszy czas szybko mija. Jeszcze będziecie mieć czas dla siebie, jeszcze będziecie miały okazję się wyspać, najeść, wypić ciepłą kawę, spotkać z przyjaciółką. Ale już nigdy nie będziecie miały okazji zobaczyć swojego dziecka tak małego, jakim jest teraz. Już nigdy to dziecko nie będzie przytulać się i leżeć z Wami tak jak teraz... niestety, ale obecnie kiedy patrzę na córkę, widzę, że choć wciąż jestem dla niej najważniejsza, to już nie jestem jej całym światem. Potrzebuje już innych dzieci, ma kolegów, koleżanki... Tyle chciałabym Wam napisać, powiedzieć. Uświadomić, że jeszcze będzie pięknie! Ale Wy same musicie w to uwierzyć, a przede wszystkim przestać czekać na "lepsze", a uczynić lepsze z tego co jest teraz... Trzymam za Was wszystkie kciuki!
Ja mam 5 letniego syna , którego nie chciałam i to się nie zmieniło, wychowuje go sama i ciągle się z tym nie pogodziłam... Wątpię że kiedykolwiek to się zmieni, tym bardziej że już nie mam nikogo....
Piękny wpis!
witam . Też myślałam że tylko ja taka jestem mój synek na prawie pół roku a ja odkąd go zobaczyłam pierwszy raz to się go bałam a teraz jest tak że jak płacze to mam go dosc wściekam się na niego nie wyobrażam sobie gdyby go nie było kocham go ale czuje że nie mam siły że jestem wykończona że ze wszystkim sama bo każdy ode mnie oczekuje że będę inna a ja nie wytrzymuje i każdy widzi to mówi że ze mną coś nie tak boję się że tylko ja tak mam że coś ze mną nie tak nie rozumiem tego każdy się zachwyca jakie to cudowne być mama a ja czuje że jestem najgorszą a mimo to nie chce mi się do niego iść kiedy płacze :(
Nie kocham mojego dziecka. Nawet go nie lubię. Nie potrafię nic na to poradzić. Udaję bo boję się ostracyzmu, wrzucam zdjęcia na FB, gdzie uśmiecham się od ucha do ucha będąc na specerze z moim synem. Wszystko to kłamstwo.
Po porodzie nie czułam absolutnie niczego, karmiłam piersią ale i to nie okazało się gwarantem magicznego przypływu uczuć. Teraz, gdy młody zaczyna wykazywać cechy charakteru okazuje się, że mój syn posiada te cechy, których po prostu w ludziach nie lubię. Jest złośliwy, bojaźliwy i, choć cholernie niechętnie to przyznaję, głupi. Patrzę na rzeczywistość do bólu obiektywnie, i niestety nie potrafię wyzbyć się tego obiektywizmu również wobec mojego własnego dziecka.
Domyślam się, że zaraz usłyszę to, co słyszałam już dziesiątki razy - to matka i ojciec wychowują i kształtują osobowość, to matka i ojciec powinni rozwijać intelekt swojego malucha, więc jeśli dziecko jest takie czy takie - to zawsze jest wina rodzica. Wychowuję go, tak dobrze, jak umiem. Czytam mu, słuchamy razem muzyki, chodzimy do kina, teatru, do galerii. Do zoo, jeździmy na wycieczki po świecie, zawsze razem. Dbam o to, żeby od maleńkiego rozwijał w sobie ciekawość świata. Nie krzyczę. Przytulam. Mówię, że kocham. Oczywiście kłamię. Bo nie czuję nic. Może niezupełnie nic - niechęć to przecież też uczucie.
Czuję, że zabrał mi wolność, że zabrał mi cały świat, który przestał zauważać mnie jako osobę, a zaczął widzieć tylko jako "matkę".
Nie uważam urodzenia dziecka za wyczyn. To żaden wyczyn. Żadne osiągnięcie, a jednak jestem postrzegana tylko przez pryzmat tego. Jak to możliwe? Ja po prostu zaszłam w ciążę a potem urodziłam. Ludzie....
Osiągnęłam sukces naukowy i finansowy, zrobiłam i nadal robię masę (w mojej ocenie) dobrego dla świata, a jednak jestem przede wszystkim matką. Nie godzę się z tym, nie chcę tego, nie chce być tak postrzegana. Boli mnie to cholernie.
Nie kocham mojego dziecka, które wcale nie było wpadką. Nie śmieszą mnie jego, w ocenie otoczenia słodkie, potyczki. Nie czuję, bym chciała się dla niego jeszcze bardziej poświęcić. Nie czuję nic, poza coraz większą frustracją i zdenerwowaniem.. To koszmar. Największy koszmar, jaki mogłabym sobię na tę chwilę wyobrazić.
Przy zmysłach trzyma mnie mój partner. Wie o wszystkim, o moich uczuciach i mojej walce ze samą sobą. Wspiera mnie i daje młodemu dużo szczerej miłości, za nas oboje.
Ale ja nie kocham mojego syna. Zabrał mi młodość. Zabrał mi życie. Zalety z tytułu jego posiadania w moim przypadku nie zrównoważyły mi wad.
Dwa razy byłam już w grupie wsparcia dla kobiet takich, jak ja - nie mam depresji poporodowej, mój syn ma już 8 lat a ja próbowałam się "leczyć" na wszystkie sposoby kiedy był mniejszy. Grupa pomaga. Jest nas więcej, świadomość ze nie jestem wynaturzeniem... robi mi lepiej.
Często pyta się starsze, bezdzietne kobiety "Czy żałujesz, że nie urodziłaś dziecka?"
Nikt nigdy nie pyta "Czy żałujesz, że urodziłaś dziecko?" - zdziwilibyście się, ile z nas odpowiedziałoby twierdząco...
Dziewczyny, kobiety! Jeśli nie czujecie na 100% że chcecie mieć dziecko, jeśli nie czujecie tego "mitycznego" instynktu ZANIM urodzicie - nie decydujcie się na latorośl. Przekonywać samą siebie, że oto dokonałam czegoś niesamowitego i teraz będzie już tylko cudownie, można tylko do pewnego momentu.... społeczeństwo i rodzina może was przekonywać, że będzie lepiej, że każda matka poczuje miłość. Bzdura.
Koniec końców zawsze zostajemy tylko my i nasze uczucia. Moje uczucia od ostatnich 8 lat to kupa złości, smutku i bólu. Przez to, że urodziłam.
Pochłonęłam ten wpis wraz z komentarzami, bo sama jestem w podobnej sytuacji. Twój komentarz poruszył mnie najbardziej i bardzo trafił do mnie, dlatego, że o takich przypadkach się nie mówi.
Wszyscy wmawiają nam, że "jak się urodzi, to wszystko się zmieni", że pokocha się naturalnie swoje dziecko. A ja wiem, że nie zawsze tak jest!! Ale tego nikt nie rozumie...
Niedługo sama będę mieć dziecko i obawiam się, że nie będę potrafiła go pokochać. Przez całą ciążę czuję tylko niechęć i brak jakichkolwiek pozytywnych odczuć. Potęguje je fakt, że to będzie syn. Z tym już totalnie nie potrafię się odnaleźć. Nie dostrzegam nic dobrego, fajnego, miłego w posiadaniu syna. Chłopcy zawsze mnie odrzucali. Nie będę potrafiła się z nim bawić, dać mu (ani otrzymać) czułości, nie będę potrafiła go wychować na fajnego człowieka.
Chciałabym przynajmniej móc porozmawiać o tym z kimś, kto rozumie, ale oczywiście nikogo takiego nie znam. Dookoła tylko same matki zakochane do reszty w swoich dzieciach. Wiem, że będę z moimi odczuciami sama, a pojawienie się dziecka od razu napawa mnie wizją depresji.
A ja kocham moja corcie najbardziej na świecie , choć nie ukrywam ze macierzystwo nie jest czyms co planowalam , chcialam i czyms co mnie dopełniło zyciowo. Ale gdy zaszłąm w ciaze z nieodpowiednim facetem ktorego kocham ślepo ponad wszystko i jak okazał sie beznajdziejnym przypadkiem w trakcie mojej ciaży , gdy całą ciaże przepłakałam żegnając moja wolonosc , zycie w nic zobowiazujących się etapów i z pewnego pkt widzenia ze sobą.. miałam depresje . złamała mnie w pół..
Ale gdy pojawiła się moja corcia , nabrałąm tyle siły na to by stawić czoła mojej wielkiej nieudolnej miłości , a by jednak pokazać światu ze wcale nie jestem beznajdziejna ... i tak do puki mała była mała i karmilam ją cycem gdzie wtedy pojawiłay sie hormony ktore zauroczyły mnie w dziecku... ale gdy wrocilam do pracy , do szkoły i znow zaczełam funkcjonować dopiero się odezwała moja uśpiona dawna ja..
Tak wiele chciałam a jeszcze wiecej nie moglam .praca, dom dziecko , kazdy dzien wolny dziecko , mała chora -trzeba wziosc wolne i siedzieć z dzieckiem , nie przespane noce i mimo ze corcia ma dzis 5 lat dalej budzi i woła mama, chce z mamą , mama ma to zrobić. Ale takie sa juz nasze dzieci . I może macierzynstwo jest przereklamowane wcale nie jest usłane różami ....
W zyciu tak jest raz kochamy ponad wszystko a potem się złościmy i nie kochamy bo mamy dosyć , bo mamy gorsze dni . czasami chciałabym cofnąc czas i znow zyc tak jak kiedys , a czasami zastanawiam sie co by było ze mna gdyby nie ta małą istota ktora dała mi powera . Nie planowalam dziecka , ogranicza mnie strasznie i mam mozliwosci na wiele rzeczy , wiem ze trace młodość , nie mam jak sie pobawić , wyjsc a spotykam się z kolezankami ktore tez maja dzieci abym i ja mogla wygadac sie z moich zalow i i smutków i zeby moja corcia mogła sie pobawić.
I choc buntuje sie w środku , corcia rosnie i nie długo zacznie sama kreować swoj swiat i znow bede mogła choć troszke odzyskać wolność , zakochać się i znow być spełniona zawodowo i w miłości .
A w przyszłości mam nadzieje ze zaowocuje to wspaniała przyjażnią z młodą mama i dorosła corka ktore sa podobne do siebie i beda wygladały jak siostry .
Mimo wszystko kocham ją najbardziej na świecie <3
Dziękuję za wszystkie Wasze historie. Ja wariuje, nie mam juz siły, cierpliwosci... Do tego dochodzą wyrzuty sumienia i przerażenie, ze jestem jakaś bez serca. Zaczęłam wspominać o żłobku, wiec facet na mnie patrzy jak na potwora. Co ze mnie za matka, co by powiedziała rodzina, no i przecież to taki piękny czas (na tyle piękny, ze jemu wciaz przedluza sie w pracy). To nie jest tak, ze nie kocham córki, ja wiem, ze będzie lepiej, bo mam tez starsze dziecko. Najchętniej bym po prostu przewinela ten pierwszy rok, zeby juz bylo po. Największy koszmar jest taki, ze z takimi uczuciami zostaje sie samemu, jeśli nie chcesz zeby Cie mieli za potwora. U mnie juz tylko ciągłe kłótnie, bo jestem jakas nienormalna, niedojrzala i co ja sobie myślałam... Nie chcę dramatyzowac, po prostu mam kryzys. To trochę smutne, ze na wsparcie czy zrozumienie mogę liczyc tylko w internecie.
Ja tez już nie mam sił. Mam syna, który ma 3 miesiące i już po prostu nie daje rady. Był planowany, bardzo chcieliśmy mieć dziecko, nie mogliśmy się doczekać aż się urodzi... teraz mam dość. Mój partner pomaga mi dużo, ale on idzie do pracy rano i wraca wieczorem, a ja z dzieckiem jestem sama. Co prawda mieszka moja mama z nami, ale ona nie będzie z nim ciagle siedzieć. Przez pierwszy miesiąc po porodzie ja wstawałam do małego, ciagle się nim zajmowałam i sprawiało mi to ogromna przyjemność. Teraz jest inaczej... wychodzę do łazienki, płacze i nie wiem co robić. Mój partner ciagle gdzieś wychodzi, albo kolegę odwozi gdzieś, albo samochód naprawia, no w każdym razie czesto jest między ludźmi, a ja w domu, w czterech ścianach. Zazdroszczę tym znajomym co nie maja dzieci, wracają do domu i mogą poleżeć, robić cokolwiek i mieć na wszystko czas. Nie ukrywam tez bym chciała wrócić do tych czasów gdy byłam sama, mogłam wyjść gdzie chce i kiedy chce. Nie mam z kim nawet o tym porozmawiać, a jest coraz gorzej, jestem załamana. Próbowałam z partnerem porozmawiać, ale gdy powiedziałam, ze nie czuje się gotowa na matkę, ze nie myślałam, ze to tak ciężko to mi powiedział, właściwie wykrzyczał, ze jestem nienormalna, popieprzona, najpierw chciałam dziecko, a teraz mam go dość, ze jak mi nie pasuje coś to on może się z nim wyprowadzić itp. Chciałam tylko wsparcia i rozmowy, a zostałam potraktowana jak jakiś potwór bez serca :( teraz wszystko dusze w sobie i już nie odzywam się nic na ten temat tylko płacze w samotności.
To teraz ma 5 miesięcy. Zmieniło się na lepsze?
Jak mnie irytują takie kobiety,które dają z siebie zrobić popychadlo. Dziecko jest tylko Twoje czy wspólne? W takim razie Twój facet ma obowiązek tez się nim zajmować,a nie wymyślać sobie odwozenie znajomych czy biegania po warsztatach byleby nie być w domu. Przecież to widać gołym okiem,ze wymyśla masę pretekstow,żeby nie spędzać czasu w domu. Normalnie "ojciec roku":/a ty jeszcze dajesz się wyzywać. Normalnie przynosi szczęście wstyd wszystkim kobietom,będąc taka potulna zahukana oferma
A ja nie daję rady z moim trzylatkiem... Mąż znów wyjechał na kilka tygodni, jestem zdana totalnie na siebie, a młody robi same najgorsze rzeczy jakie mu tylko przychodzą do głowy, nie radząc sobie z emocjami. Ja nie jestem w stanie zmusić się do czegokolwiek konstruktywnego, wszystko jest przez dziecia torpedowane. Do tego dochodzi ogromne zmęczenie po nieprzespanych nocach, np. dziecko śpi od 2 do 7, w ciągu dnia bez drzemki, każda najmniejsza pierdoła powoduje, że eksploduję, wylewam potoki łez. Do tego jesteśmy w trakcie starań o drugie dziecko, po jednym poronieniu, a ja si ę zastanawiam w tym wszystkim, gdzie mnie rozum opuścił, bo przecież już teraz totalnie nie daję rady to co będzie potem. Ja i moje potrzeby są totalnie na dalekim planie, przestałam pracować zawodowo, nie mogę dopiąć rzeczy związanych z rozwojem bo najzwyczajniej brakuje mi siły i czasu. NIenawidzę swojego obecnego życia i boję się na kogo wychowam tego małego fajnego człowieka, skoro tak tragicznie się w tym odnajduję
Wybierz się z nim do psychologa i opowiedz o wszystkim a on pomorze ci znaleźć dobre rozwiązanie z którego skorzystacie oboje
A ja Ci radzę-dopóki nie unormuja się Twoje myśli i to będąc na skraju depresji na pewno nie staraj się o drugie dziecko,bo zwyczajnie zeswirujesz
Witam. Mam 3.5 miesieczna córke. Jeszcze nie mialam kiedy nacieszyc sie ze mam dziecko. Porod byl ciezki ogromne problemy z karmieniem. Mala slabo je malo przybiera. Calymi dniami nie sypia od poczatku
Nie mam chwili wytchnienia w ciagu dnia bo ona nie spi, jeczy placze zamecza mnie nie da mi odejsc na chwile. Na spacerze sa cyrki bo budzi sie w wozku jesli w ogole usnie i drze na cale gardlo wyjscia z nia to koszmar. Jestem psychicznie i fizycznie wykonczona. Jestem zalamana. Nie moge uwierzyc co ja z nia mam zreszta nikt nie wierzy... jak mam sie cieszyc z niej??? To nie mozliwe ze tak jest nikt nie wierzy ze ona nie sypia. W nocy jakos sypia ale co z tego skoro trzeba ja budzic pare razy na jedzenie bo w dzien ogolnie malo jada. Ciagle cos chce chce by ja nosic bujac a mi plecy wysiadaja. Usyianie jej na noc to kolejna bitwa. Kregoslup moj juz nie daje rady. Tak to mialo wygladac? Nie jadalam bo nie mialam jak. Jesli ktos nie wierzy to trudno ja sama juz w to nie wierze. Mama....
Kochana Ja Ci wierzę. Ja przez dwa tygodnie miałam to samo. Nie chciało mi się z domu wychodzić na spacery. Miałam pomoc mamy. A potem dziecko spało dużo w ciągu dnia. Jak spała mało źle jak spała dużo źle. Normalnie ześwirowałam. Raz pytam mamy co ja mam robić kiedy mała śpi. A ona zwyczajnie też się połóż. Czekałam na wieczór na noc. A potem poranek. I tak jak już odpisywałam innej. Po 3 mcach odpuściłam. Tak jakos sobie pomyślałam. Niech się dzieje co ma się dziać. Dziecko nakarmione przebrane utulone na spacerku było. Robiłam wszystko co musialam. I zaczęło się samo układać. Myślę odeszły. Do tej pory myślę sobie że wyjdę zamknę drzwi i nie wrócę. Ale nie mogę. Bo co moje dziecko sobie pomyśli. Że jej nikt nie chce nikt nie kocha mimo że wiele osób ją kocha. Ale ta najważniejsza czyli mama nie. I zostaję. Nie idę żałuję kiedy na nią nakrzyczę. Ale staram się dla niej być lepsza.
Jezu czytam to dzis w momencie mojego największego macierzynskiego kryzysu i jakbyś mnie cytowala. Mam doła, czuję że się duszę, ale to zapewne fakt, że dziecko chore drugi tydzień, jesień, beznadziejna pogoda, nie ma za bardzo co robić z malym, i ta monotonnia, kazdy dzień taki sam.. Zabawy, gotowanie, pranie, sprzątanie i tak wkoło Macieju :( ale myślę sobie ze to chwilowy kryzys zmeczenia, znudzenia.. Mam taka nadzieje, przynajmmiej
Jezu czytam to dzis w momencie mojego największego macierzynskiego kryzysu i jakbyś mnie cytowala. Mam doła, czuję że się duszę, ale to zapewne fakt, że dziecko chore drugi tydzień, jesień, beznadziejna pogoda, nie ma za bardzo co robić z malym, i ta monotonnia, kazdy dzień taki sam.. Zabawy, gotowanie, pranie, sprzątanie i tak wkoło Macieju :( ale myślę sobie ze to chwilowy kryzys zmeczenia, znudzenia.. Mam taka nadzieje, przynajmmie
Autorko bloga, dziekuje Ci za ten wpis i Twoje cieple slowa do innych dziewczyn, ktore odwazyly sie przyznac do swoich nagatywnych mysli i uczuc. Podpisuje sie pod wpisem i komentarzami rekami i nogami i naprawde czuje sie lepiej, wiedzac, ze nie jestem sama. Maciezynstwo mnie przytlacza i zabiera wszystkie pozytywne rzeczy w moim zyciu. Dzieki temu wpisowi postaram sie cieszyc tymi kilkoma pozytywnymi chwilami i je pielegnowac, by moc znow zaczac cieszyc sie zyciem.
Powiem krótko tak można mięć zwyczajnie dość i nie trzeba być od razu wyrodną matką.Po prostu kobieta to tez człowiek a nie automat zaprogramowany na macierzyństwo i wychowywanie dzieci, zwłaszcza jeżeli każdy dzień sprowadza się głównie do opieki nad dzieckiem i nie ma w pobliżu babci która czasem mogłaby odciążyć a mąż pracuje od świtu do nocy i nie pomaga bo po prostu go nie ma.Nie jestem jakąś rozhisteryzowaną młoda mamusią tylko dojrzała kobietą i nie chodzi w moim przypadku o przeszkodę w robieniu kariery tylko o zwyczajne ludzkie zmęczenie i wtedy można mieć dosyć nawet własnego dziecka a kto tego nie rozumie to znaczy,że nie był nigdy w podobnej sytuacji więc niech nie zabiera głosu w myśl powiedzenia "syty głodnego nie zrozumie'.pozdrawiam wszystkie zmęczone macierzyństwem kobiety-matki.
Czytam i płaczę... Już nie mogę, nie dam rady. Moja córka ma prawie 11 miesięcy. Jest roześmiana, rozgadana, otwarta, odważna... Jest piękna. Jak z reklamy. Planowana, wyczekiwania, urodzona w miłości. Bajka. Bajka, w której zabrakło miejsca dla mnie. Macierzyństwo zabrało mi wszystko, nie ma już mnie. Gdybym mogła cofnąć czas, zatrzymując jednocześnie to jedenastomiesięczne doświadczenie, to drugi raz nie podjęłabym tej decyzji. Nie potrafię być szczęśliwa. To koszmar, z którego już nigdy się nie obudzę... Każdy dzień to jakaś niemożliwa walka o przetrwanie. Jeszcze z pół roku temu narzekałam, że nie mogę realizować swoich podstawowych potrzeb, prosiłam o pomoc... Teraz nie mam już potrzeb. Jest mi wszystko jedno. Nienawidzę siebie i swojego życia.
To już wkrótce minie. Za pół roku dziecina stanie się bardziej samodzielna a Ty odżyjesz. Mówię Ci z doświadczenia. Ja mam dwójkę maluchów i też już nie daję rady, nie chce mi się nawet pisać..
Kata, wynika z tego że masz bardzo mało czasu dla diebie. Jeżeli nie karmisz już , to poproś o pomoc najbliższych, którzy mogliby się zająć dzieckiem nawet przez parę dni. A sama spotkaj się z przyjaciółmi, zaszalej, potańcz, wyjdź na miasto żebyś poczuła wolność , brak obowiązków i siedzenia w domu a to pomoże nabrać ci nowej pozytywnej elergii do myślenia. Od życia też ci się coś należy.
Witam Was Dziewczyny.
Zaczne od tego że staralismy sie o dziecko 5 lat. Przez ten czas załamywałam sie i podnosiłam, traciłam nadzieje az w koncu sie udało. Ryczałam ze szczęscia.
Miałam całkiem podobnie z odrzuceniem dziecka tylko zaczeło się od samego porodu. Rodziłam naturalnie i bardzo szybko w sumie (sam porod tylko 30 minut) ale zaraz po tym jak Mała "wyszła" poczułam ogromną ulgę i niechęć-nawet nie chciałam na nią patrzeć. Sprawiła mi tyle bólu, tyle lęku, tyle skrajnych emocji - nawet nie interesowało mnie czy wszystko ok. To było straszne...
Po kilku godzinach, kiedy mi ją przyniesiono zaczełam sie zajmowac nią jak robot. Wiedziałam co nalezy robic i to robiłam , ale TYLKO to. Nie przytulałam spontanicznie, nie brałam do swojego łóżka. Chciałam ją ale nie czułam nic.
W domu wszystko szło ok- szybko sie zagoiłam, Mała ładnie spała, super jadła ale ja nie potrafiłam jej powiedziec że ją kocham. Najgorzej było jednak po operacji którą miałam miesiac po porodzie- zapalenie otrzewnej spowodowane przez wyrostek. Straciłam pokarm, antybiotyki, narkoza, środki przeciwbólowe. Nie chciałam wychodzic ze szpitala. Nie tęskniłam za nią. Czułam sie niepotrzebna w domu. Wiedziałam że sie nią nie zajme, nie miałam na to siły. Przez tydzien mąż zorganizował sobie pomoc, nauczył sie opieki. Widziałam, że nie jestem niezastąpiona. Cieszyłam sie, byłam dumna z niego ze sobie poradził ale czułam że mogłabym zniknąć. Nie nosiłam jej pod pretekstem że nie chce jej nauczyć noszenia. Nikomu nie pozwalałam tego robic. Bałam sie że ktoś mi zabierze "moje macierzyństwo" ale sama nie chciałam go dawać...
Dopiero gdy Mała skończyła 4 miesiące powoli nauczyłam się ją kochać. Zaczęłam się czuc normalnie, zdrowo. To dało mi siłe by do niej wstawać. Zaczęłam ją przytulać.
Kilka dni temu mój teść podszedł powoli i łagodnie do Małej a ona spokojnie na niego patrzyła. Nagle zrobił szybki ruch ręką. Mała się przestraszyła- zaczeła krzyczec, spojrzała na mnie i uniosła w moim kierunku rączki. Coś się we mnie zmieniło. Wziełam ją- uspokoiła się. Poczułam pierwszy raz że mnie potrzebuje. Że własnie mnie.
Ja mam córkę z pierwszego małżeństwa i syna z drugiego pierwszy mąż pracował za granicą ale jak był jego pomoc i wsparcie było niezastąpione,niestety odszedł od nas do innej kobiety która ma własne dzieci i teraz będą mieć wspólne wtedy coś zaczęło się dziać że mną a gdy urodziłam drugie dziecko zrozumiałam co nie powinnam mieć dzieci żałuję że je mam niemam już pomocy jestem wykończona postanowiłam że córkę oddam ojcu on ją kocha a ona jego ze mną będzie jej źle ja reaguje agresja krzykiem i nie potrafię jej kochać wiem że będzie wkoncu szczęśliwa syna też zostawię jego ojcu może zrozumie że nie było mi łatwo samej ja odsune się w cień może i będą mnie potępiac ale wolę żeby byli bezpieczni i szczęśliwy
Dość hardkorowy ten wpis. Nie wydaje mi się że możemy to potępiać. Świadczy to tylko o ogromnej otwartości i dojrzałości kobiety. To jest jej życie i ona sama decyduje jak będzie się dalej toczyło
Mam 6 msc córkę i starszą 6 letnia. Jest mi bardzo ciężko! Mam pomóc męża i czasem mamy ale większość czasu to ja się zajmuje dziewczynkami. Bardzo chcieliśmy mieć dzieci obie były planowane. Ale czasem myślę że nie dam rady. Boję się zostawać z młodsza sama ze będzie płakać itd.
Mam nadzieję, że poradzicie sobie z Waszymi problemami szybko i znów będziecie mogły cieszyć się z bycia mamą! Moja żona radzi sobie już całkiem nieźle dzięki Pani Kasi naszej psychoterapeutce polecam każdemu kto mieszka w Legnicy http://www.terapia-duszy.pl/
Tak się cieszę, że trafiłam na ten wpis (a szczególnie komentarze). Człowiek często myśli, że jest z jakimiś odczuciami sam, a internet czasem podnosi na duchu- że jednak nie.
Jestem w końcówce ciąży i przez cały czas czuję jak bardzo nie chcę tej sytuacji i jak bardzo się do tego nie nadaję. Przypuszczam, że nie będę potrafiła pokochać tego dziecka. Nie odczuwam żadnych pozytywnych emocji do niego :( Uważam, że to co mówią, że wszystko się zmieni gdy się urodzi, to bzdura. To są opinie kobiet, które i tak czekały z niecierpliwością i miłością na dziecko. Nie z niechęcią.
Jestem w rozterce, boję się, jest we mnie mnóstwo niepokoju i smutku. Na co dzień jednak nikomu nie mogę się zwierzyć ze swoich odczuć, wie tylko mój mąż i oczywiście mnie nie rozumie, często jest zły na moje podejście.
Żałuję, że nie mogę z którąś z Was porozmawiać, popisać osobiście. Potrzebuję takiego zrozumienia- że ktoś WIE o czym mówię i co czuję. Że ktoś ma podobnie.
Jestem bardzo ciekawa czy zmieniło się Twoje nastawienie i samopoczucie. Napisz bo też miałam tak w ciąży.
Pierwsze 10 miesięcy to był koszmar. Nigdy nie miałam tylu negatywnych emocji w sobie; bólu, frustracji, żalu, poczucia zamknięcia i końca czegoś, złości, przytłoczenia. Teraz dziecko ma rok i moje uczucia w pewnej mierze się wytłumiły, ale przekonałam się, że raczej nigdy już nie zmienią się o 180 stopni.
Moja córka ma teraz 5 miesięcy..a ja mam dokładnie te same uczucia, które pojawiły się w końcówce ciąży..i trwają ze mną do tej pory. Dlaczego ja nie jestem "normalną matką", która uwielbia spędzać czas ze swoim dzieckiem..dlaczego? Dbam o nie, przewijam, karmię, przebieram, w życiu nie pozwoliłabym,żeby stało jej się coś złego..ale nie lubię z nią spędzać czasu.. męczy mnie to, nuży..czasem ogarnia mnie czarna rozpacz..Dla mnie siedzenie z nią w domu to kara..myślę sobie ile rzeczy mnie właśnie omija..tuż po 6 budzi się, a mnie chce się płakać- znów to samo, znów ten dzień będzie wyglądał tak samo jak poprzednie: zrzędzenie, marudzenie, ciągłe stękanie i jęczenie, oraz maksymalnie dwie kilkunastominutowe drzemki. I tak sprawdzam co 5 minut, która jest godzina i nie mogę doczekać się wieczora aż wreszcie pójdzie spać.. Co jest ze mną nie tak? Żałuję,że mam dziecko..było zaplanowane, poczęte z miłości..a mimo to żałuję,że nie jest tak jak było kiedyś: byłam ja, Mąż i piesek..i było dobrze. Po co to zmieniałam? Pytam sama siebie..Nie mogę spojrzeć na siebie w lustro przez te myśli. Chyba jestem potworem.
Ja miałam tak samo. Mówiłam sobie że jej nie kocham, była ze mną moja mama. Mówiła mi że gdybym nie kochała córki to bym o tym nie mówiła. Widziała jak się zajmuje i mówiła że widać że kocham. Ja widziałam to inaczej. Myślałam sobie przecież muszę bo to obowiązek. Prawda jest taka że matka kocha bezwarunkowo. Matka kochającą choćby z obowiązku zajmie się dzieckiem. Gdy młoda skończyła 3 mce postanowiłam sobie odpuścić te nerwy. Doszło do mnie że sama sobie szkodzę myślami. Odpuściłam i zaczęło się układać. Dziś młoda ma 3 lata i często z bezsilności na nią krzyczę. A potem żałuję. Kiedy widzę ją bezradna bo jej jest smutno i przykro kiedy tak reaguję. To minie. Pamiętaj że dziecko Cię kocha. I to naprawdę prosta recepta kochaj najmocniej jak umiesz.
Dziewczyny ja pisalam tu pół roku temu pod nikiem ,,Nata,, teraz jak to czytam to mam wrażenie że to ktoś inny pisał jak mogłam to tak odbierać i tak myśleć po pierwsze w tamtym okresie byłam z moim synem sama bo przecież matka tak musi taki jest nasz schemat a po drugie to najgorsza błąd jaki popełniłam bo dobra matka to musi myśleć o sobie tak o sobie więc zrobiłam tak uszykowalam mężowi jedzenie dla małego i wyszłam po prostu wyszłam musiałam odpocząć naładować się i właśnie to mi pomogło ludzie , ludzie którzy że mną rozmawiali bo już się bałam że zapomnialam jak to jest i to był cały klucz wywlczyc czas dla siebie bo dobra matka to samolubna matka ?
Niestety ale ja bardzo żałuję że zostałam matka. Na początku bardzo tego pragnęła ale straciłam swoją wolność swoje szanse motywację do czegokolwiek. Straciłam cała swoją niezależność. Mimo że moja mama i partner bardzo mi pomagają wciąż nie mogę się odnaleźć. Mimo że jak jestem w.pracy to tęsknię za mała jak wracam mam jej dosyć. Kocham ją ale z drugiej strony bardzo żałuję że zdecydowałam się na macierzyństwo. Malutka ma dopiero 2 lata i wiem że z czasem będzie lepiej ale kategorii dnia pluje sobie w brodę że mogłam zdecydować inaczej...
Mój syn ma 10msc, od 2mscy wiem ze będzie miał rodzeństwo. Obydwie ciąże były wpadka, pierwsza jeszcze przed ślubem. Kocham swojego syna i tak bylo od porodu, mimo ze straciłam wszystko co mogłam w zyciu osiągnąć i związałam się z człowiekiem, który bardziej jest mi kula u nogi niż partnerem. Miałam nadzieje, ze rok szybko minie a ja będę mogła skupić sie na budowaniu jakiejkolwiek kariery, ale niestety przez moja nieuwagę i głupotę doszło do następnej ciąży. Jestem już w w 20tyg, a nie czuje żadnej pozytywnej emocji do tego dziecka. Ostatnio mam ochotę tylko leżeć, płakać i spac. Z pierwszym dzieckiem robię co muszę i modlę się żeby poszedł spac albo sam sie sobą zajął i dał mi wegetować na kanapie. Starałam się powiedzieć o tym ojcu dzieci, ale dostałam tylko wiązankę wyzwisk i wyrzutów ze nie mam na co narzekać. Komukolwiek innemu wstydzę się o tym powiedzieć. Nikt nie zrozumie ze czuje się wielka przegrana mając zdrowe piękne dziecko, następne w drodze, przystojnego męża i finansowe bezpieczeństwo. Czekam aż to uczucie minie...
A ja Ci powiem,ze g..... prawda. Jak mnie irytują te wszystkie matki i ich porady w stylu "możesz robić wszystko,tylko trzeba się zmotywować". Otóż wytlymacz mi jak mam działać ze swoją firmą,kiedy nie mam z kim zostawić dziecka. Ojciec ma pracę wyjazdowa,dziadkowie 200 km stąd, do żłobka się nie dostała,a na nianie mnie nie stać. Takie" mądrości"życiowe to może pisać tylko ktoś,kto ma ręce do pomocy.
2 m-ce temu odpisywałam jakiejś dziewczynie. Ja wciąż jestem sfrustrowana i chyba nawet bardziej. Tyle złych emocji do mnie dotarło przez ten okres że az wierzyć mi się nie chce ze wcześniej jakieś 2 m-ce temu było trochę lepiej. Nie wiem czy jestem w stanie sama sobie z tym poradzić. Niestety. Na dzień dzisiejszy jest gorzej. Brak motywacji. Chcę żeby się to już skończyło. Minęły 3 lata. Przetrwałam je jakoś to przetrwam następne 3.
Załamka :( Mówią mi, że teraz najgorszy okres i muszę go przetrwać, bo jestem zmęczona. Ale ja wiem, że potem będą dalsze problemy, a poza tym, jeśli do teraz nie poczułam wielkiej miłości i przypływu pozytywnych uczuć, to myślę, że to już nie nastąpi.
Tym bardziej jak czytam, że u Ciebie i po 3 latach się nie zmieniło. Czasem mam przebłyski, że może będzie lepiej jak mały będzie bardziej "kumaty", będzie można coś z nim porobić, rozmawiać. Ale to pewnie ułuda. Zwyczajnie się do tego nie nadaję i już zawsze będę żałować, że nie wiedziałam tego wcześniej- zanim... :(
Mam 31 lat. Jestem ojcem dwójki dzieci. 2 latek i dziewczynka niecały miesiąc. Świadomie zrezygnowałem z kariery bo pieniądze nie dawały mi szczęścia. Uważam że nie ma nic piękniejszego niż dziecko, które podchodzi do ciebie i z niewymuszonym uśmiechem mówi do ciebie "kocham cię tato". Każdy dzień w pracy to oczekiwanie na spotkanie z dziećmi. Gdybym mógł cofnąć czas zdecydowałbym się na bycie ojcem przynajmniej 5 lat wczesniej
Jezu czytam to dzis w momencie mojego największego macierzynskiego kryzysu i jakbyś mnie cytowala. Mam doła, czuję że się duszę, ale to zapewne fakt, że dziecko chore drugi tydzień, jesień, beznadziejna pogoda, nie ma za bardzo co robić z malym, i ta monotonnia, kazdy dzień taki sam.. Zabawy, gotowanie, pranie, sprzątanie i tak wkoło Macieju :( ale myślę sobie ze to chwilowy kryzys zmeczenia, znudzenia.. Mam taka nadzieje, przynajmmie
Ten wpis sprowadził mnie na ziemię. Mam 23lata, od urodzenia jestem z dzieckiem 24h. Mała ma skończone 2lata4m. Za ok 20dni wyjeżdżam na robotę do Holandii na 3miesiace. Szczerze? Chciałam wrócić tylko na chwilę a później zniknac.... Mam dość słuchania że nic nie robię. Ze przez ten cały czas leżałam i tylko narzekalam. Ojciec dziecka zdradził mnie najpierw z 11lat starsza, później tylko przedział wiekowy waha sie od 20 do 32lat..... On studiuje dziennie, dorabia w weekendy, jeździ na zajęcia sportowe. Nigdy nie miałam dla dziecka nic nowego, bo woli wydać na siebie. Co miałam $ to wszystko używane, od łóżka po ciuchy i wózek. Nigdy nie chciał robić sb z nami zdjęć... Tego jest więcej.../ aktualnie jestem w trakcie wywozenia swoich rzeczy do piwnicy znajomych z domu jego rodziców, bo jest na ich utrzymaniu. / nie mam gdzie iść. Chyba że do domu samotnej matki... Dla tego jadę zarobić by coś wynająć i kupić auto. Na start starczy. Najgorsze są te dni, wieczory kiedy mnie poniza, każe wypier****c a wie że nie mam gdzie iść. Ze musze tu jeszcze być. Zostawienie mu dziecka żeby zobaczył jak jest wydaje mi się najlepszą opcją, nie szanuje naszego czasu. Potrafi wejść do pokoju kiedy ja usypia, świecić tel. w twarz i rzadac jakiś pierdół "bo on chce" Później ja zostaje z rozdrażniona córka, która nie może zasnąć, chociaż już spała(sytuacja z dziś) . Kocham ją tak mocno, wydaje mi się że przez nienawiść do niego odpycha mnie od niej. Chcę ją stąd zabrać na zawsze..... Bd czytać ten wpis tyle razy, ile złapie mnie zły duch za głowę i bd sprowadza mnie na dno. Bo ten wpis oraz jeszcze 1 z forum, dodał mi siły. Nikt nie ma lekko, dobrze że są kobiety, które mają odwagę się tym dzielić.
Pierwszy raz w życiu dodaję komentarz w Internecie...jestem mamą rocznej dziewczynki, która była planowana i którą kocham nad życie...tylko że psychicznie już nie daję rady się nią opiekować. Praca, dziecko, praca, dziecko i tak bez przerwy...nie mamy wokół siebie ani rodziny ani nikogo, kto mógłby choć na minutę zająć się dzieckiem. A ona bez przerwy na mnie wisi..jak tylko ją odłożę na podłogę, zaczyna jęczeć i płakać. Nie mogę pójść do łazienki, nie mogę zjeść, nie mogę zrobić herbaty, nic nie mogę z nią zrobić bo ciągle jęczy. Nie ma już mnie w ogóle, jest tylko dziecko. I tak już od roku. Dziś poczułam, że jestem na skraju depresji, że jest źle, w akcie desperacji zaczęłam przeszukiwać internet..I po przeczytaniu tego artykułu i komentarzy (A zwłaszcza komentarzy) poczułam po raz 1wszy od roku, że nie jestem sama. Dziękuję:)
U mnie jest nieco inaczej...
Owszem frustracja i żal pojawiały się w pierwszych latach, przy nieprzespanych nocach, kiedy brakowało wsparcia, ale to minęło. Teraz problem pojawił się z innej strony, córka ma 14 lat, a ja czuję się najbardziej beznadziejną matką na świecie. Okazuje się, że moje dziecko to zupełnie inna osoba kirdy jest w pobliżu, a diabeł wcielony kiedy jest gdzie indziej. Wiadomo, źe tak zwykle dzieciaki się zachowują, ale tu przekroczone zostały wszelkie granice. Po tym co się o niej i o sobie dowiedziałam do tej pory nie mogę dojść do siebie i się podbudować. Obrzydliwie kłamie, oczernia i ośmiesza na portalach internetowych, jest tam wylgarna i chamska w wypowiedziach... Takiego zawodu w źyciu nie przeżyłam i chyba drugi raz nie doświadczę...
Wtedy zaczęłam się zastanawiać, gdzie popełniłam błąd, co robię źle, jak to się stało, że moje dziecko tak bardzo mnie nie szanuje. I to była chwila kiedy naprawdę zaczęłam żałować, że jestem matką, że to jest moje dziecko. Pojawiły się przemyślenia typu: czy można to cofnąć, naprawić i jak skoro nie wiem, gdzie tkwi błąd. Chciałam wtedy jak małolata uciec z domu, albo ją wywalić, wystrzelić w kosmos. Nie chciałam nawet na nią patrzeć. Czułam do niej tak ogromną nienawiść, że jest taka i jednocześnie do siebie, że to m.in. przeze mnie taka jest, a także, że jej nienawidzę - bo to wtedy czułam ogromny żal, rozczarowanie, nienawiść. I żeby nie było, że niewiadomo czego oczekiwałam - wcale nie, bo przecież pamiętam sama siebie jak byłam smarkulą, ale takie coś nawet przez myśl by mi nie przeszło... wiem jak to jest być nastolatką, dlatego starałam się być dobrą mamą, żeby moje dziecko miało we mnie oparcie i źeby to wiedziała i czuła. I to nie to, że czuje się niedoceniona, ale czuję się totalnie zignorowana. Wiem, źe w tym wieku matka nie jest już centrum świata, ale ja się czuję wypchnięta totalnie poza ten świat, niepotrzebna i wręcz przeszkadzająca samym istnieniem...
Zawiodłam się tak bardzo na swoim dziecku, że czuję zawód na sobie, bo to ja ją taką wychowałam. W chwili kiedy to piszę nie mogę już siebie znieść.
Czuję, że jej wiek nie pozwoli już na poprawę tego stanu rzeczy. Relacja jest totalnie zniszczona, a w tej chwili to sama nie wiem czy jakakolwiek była, bo wszystko wydaje mi się już kłamstwem. A moźe to ja sama siebie okłamywałam i w rzeczywistości jestem po prostu beznadziejną matką, a efektem jest właśnie to jaka jest moja córka...
Ja miałam bardzo podobną sytuację ze swoją mamą (ja byłam tą nastolatką piszącą różne rzeczy w swoim pamiętniku) i moja mama zareagowała bardzo podobnie tj. chciała mnie oddać do szkoły z internatem. Nawet teraz, będąc dorosłą 28letnią kobietą z dwójką dzieci, moja mama będąc w odwiedzinach, pytała o tamtą sytuację z czego ona wynikała?
Z braku rozmowy, zainteresowania, łatwiej było wypchnąc dziecko na cały dzień na podwórko niż zorganizować mu czas. Ponadto osobiście bolało mnie, że mama w latach szkolnych nigdy nie stawała w mojej obronie, zawsze szukała winy we mnie, przez co bardzo szybko zaczęłam ją okłamywać. Zastanów się, czy nie reagowałaś awanturą na każdy problem Twojej córki, czy potraficie spędzać ze sobą czas, czy jesteś otwarta na jej uczucia. Jeżeli fakt, że jest przy Tobie aniołkiem wypracowałaś tylko przysłowiowym kijem, bo najważniejsze były zasady, nie dziw się, że efekt jest odwrotny od zamierzonego. Z moich obserwacji wynika, że dobrze jest w rodzinach, w których matka nie reaguje na wszystko nerwami i dużo poświęca chwil na zabawę (np. gra na konsoli, zezwolenie na przyprowadzanie znajomych do domu bez selekcji, gry na zewnątrz np. koszykówka i przede wszystkim atmosfera, w której dziecko może się zwierzyć ze wszystkiego). Reasumując jeśli chcesz uratować relację musisz to przełknąć i przestać rozpamiętywać to co złe, bo nie będziecie mieć faktycznie relacji - tak jak wygląda to u mnie. Piszesz o frustracji i żalu w pierwszych latach życia dziecka i jak nie powiesz sobie w końcu dość, nie spojrzysz na to inaczej, nie zaczniesz sie s t a r a ć utracisz możliwość stworzenia dobrej relacji. Teraz, gdy moja mama mówi mi, że "czuję się tak jakbym nie miała córki" to nawet mi jej nie żal. Nawet nie jestem w stanie przypomnieć sobie sytuacji gdzie na serio poświęciła mi czas, chciała czegoś nauczyć, pokazać, zachęcić, wysłuchać. Czasu nie da się cofnąć szanuję ją jako matkę, ale do tak zwanych rozmów o wszystkim i niczym jak to bywa w relacji dorosłych córek z matkami, częśtych odwiedzin i nie wiem czego jeszcze nie jestem w stanie się przymusić.
Przeczytałam wszystko, łącznie z komentarzami ... mam dość - mam dość wszystkiego - od 6 tygodni jestem mamą i rzygam swoim życiem, chce zniknąć, cofnąć czas to moje największe marzenie - czy któraś z Was jest może z podkarpacia ? Tak bardzo chciałabym z kimś porozmawiać :( już nie daje rady :( widzę że wszystkie przechodziłyście to co ja. Modlę się aby ten czas mieć już za sobą. Tak bardzo chciałabym cieszyć się malutką, póki co działam jak w zegarku: spanie, przebieranie, karmienie, noszenie, kąpanie itd. masakra :( spełnia się najgorszy sen... dziecko zabrało mi życie :(
Nawet nie wiesz jak Cię rozumiem, ja jestem z Podkarpacia jak cos
Mam dokładnie takie same odczucia... Tyle że u mnie to trwa 6 miesięcy...
Doradzi mi ktoś co zrobić, gdy się siedzi z dzieckiem i tak strasznie chce sie spac? Do tego stopnia, aż nie panuje nad sobą. Wsciekam się na dziecko. Nie wiem, co robić. Wyniki są ok :( dlaczego nie moge nirmalnie żyć jak człowiek
Ja mam 22 lata i ogolnie mam już początek 6 miesiąca. Pozytywny wynik testu to było cos pięknego. Tak samo jak usg czy jak się dowiedzieliśmy ze będzie dziewczynka i pojscie do sklepu i kupienie kocyka dla malutkiej. W pewnym momencie przestalam sobie radzic z tym wszystkim. Zmieniajace się ciało, rozstępy, chormony to doprowadzalo do tego ze wstawałam i dalej szlam spac. Wczoraj bylam u psychologa i stwierdzono u mnie depresje. Jestem zalamana ale mam nadzieje ze wszystko będzie ok. Chociaz cos czuje ze z moja pania psycholog będę spotykala się przez lata xd