Jest godzina 20, a moje dziecko własnie zasnęło. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że ostatnio zasypia ok 23...i tak śpi sobie do 4, po czym domaga się pójścia do nas do łóżka i tak z nami śpi jeszcze do godziny 7... Przed tą 4 budzi się jeszcze raz czasem dwa, by napić się kilku kropel wody albo po prostu, by ponownie dać jej smoczek...i tak od godziny 7 do 23 spędzamy czas na zabawie, spacerach, jedzeniu. Robimy wszystko wspólnie, bo każda próba otworzenia laptopa, każda próba posadzenia tyłka na kanapie na 5 minut kończy się jej wrzaskiem. Wiem, że mnie potrzebuje dlatego już jakiś czas temu zrezygnowałam z wszystkiego co lubię, a właściwie zostałam do tego zmuszona. Zrezygnowałam z pisania wpisów w dzień, gdy mój umysł jest trzeźwy, z ćwiczeń w domu, bo ostatnio nawet to się nie udaje i z długiej kąpieli podczas jej drzemki ( o ile w ogóle jest), bo przecież trzeba się wtedy uczyć, sprzątać i obiad rodzinie ugotować. I daje mi to radość, bo kocham kiedy w końcu po dwudniowym pokazywaniu jej foki ona potrafi mi ja przynieść, gdy ją o to poproszę i kocham widzieć efekty tych wszystkich naszych codziennych zabaw. I kocham to tak bardzo, ale dopada mnie nagle bezsilność i bezradność, popadam w rutynę i nie robię nic dla siebie...
Znam nie jedną co by na moim miejscu ubolewała wielce jaki to los ma ciężki, bo ani chwili dla siebie i całą dobę musi na tej nieszczęsnej podłodze siedzieć otoczona zabawkami. Wcale się nie dziwię, bo i święty co sił i cierpliwości ma całe mnóstwo, by w końcu pękł, a i nawet ja wczoraj pękłam kiedy po zarwanej nocce spowodowanej bolesnym ząbkowaniem, chciałam się już położyć, a ona wciąż nie , nie i nie. I tak płakałam patrząc w okno i mówiąc sobie, że zaraz nie dam rady, że ja to się nie dziwię tym kobietom co wychodzą i nie wracają. I krzyczało we mnie wszystko, że on po pracy, zmęczony to mi teraz nie pomoże i znów wszystko na mojej głowie. I odliczałam już w głowie, że tylko tyle i tyle godzin snu zostało, a jeszcze kilka stron pracy trzeba napisać, na bloga coś wyskrobać i tą podłogę poklejoną od ciastek umyć po raz piąty. I tak zapłakana zasnęłam ... na 5 minut. Obudził mnie wrzask i ona wijąca się z bólu. Ząbkowanie wyjątkowo dawało nam w kość. Zasnęła na mnie i tylko tak chciała spać. Usiadłam zmęczona z 9 kilowym stworkiem na mojej klatce piersiowej.
Moje szczęście - pomyślałam. Moje szczęście, które każdym uśmiechem sprawia, że chce mi się latać. Moje dziecko moim smutkiem, który sprawia, że stoję w oknie i płaczę. Moje dziecko moim nauczycielem... nauczycielem cierpliwości, która pozwala przetrwać ten maraton nieprzespanych nocek, intensywnych dni i ząbkowanie. Moja tęcza, która wychodzi po każdym deszczu i mój strach, który się pojawia gdy jej głowa staje się ciepła, a małe oczka zachodzą łzami. Moje wszystko...moje wszystko, które daje mi radość i czasem brutalnie ją odbiera, ale wciąż...wciąż kocha i pozwala kochać się coraz mocniej.
Moja cała miłość w tak drobnym ciałku, do którego biegam co noc i całuję, maściami te dziąsła smaruję i wodę do picia daję... i w dzień po sto razy każdą zabawką się z tym małym ciałkiem bawię i udaję te wszystkie zwierzęta świata, a ona bije mi brawo. I chciałabym móc tu być częściej, pisać dla Was tak jak zawsze, ale jakoś czasu brak na wszystko, ale może to i lepiej...
i piszę ten wpis tak przerywając co chwilę, bo pisk z pokoju obok co 20 minut słychać. Chwyta mnie za palec, nie chce puścić, bo musi czuć. Więc jest już teraz przy mnie i już mnie nie obchodzi czy to spanie ze mną wyjdzie mi na dobre czy złe. Skoro to mojego ciała potrzebuje obok budząc się ze strachem w nocy...to je ma. I to, że ktoś mnie tak mocno potrzebuje, wynagradza ten brak czasu na cokolwiek. Mimo, że znów padam na twarz, ona śpi obok F. a ja po tym wpisie idę szykować wszystkie rzeczy na jutrzejsze odwiedziny mojej kochanej siostry... naczynia jeszcze pomyję, ogarnę trochę w domu, bo jutro z rana na chybcika wszyscy szykować się będą...i jeszcze wczoraj biadoliłam z trzem osobom jak to się nie wyrabiam, jak mi sił brak, a dziś zobaczyłam rozbrajający uśmiech mojego szczęścia z kolejnym zębem na horyzoncie i zrozumiałam, że mam wszystko...Nawet jeśli czasem odbiera mi to wszystkie moje siły.
Mam to samo z moją Młodą :) na krok nie można odejść, ale nie narzekam, bo to największe szczęście pod słońcem :)
Wiadomo, że czasem narzekanie wychodzi samo z siebie, ale grunt to pamiętać o tym, że przecież te szkraby nie robią nam na złość i są naszym naaaajwiekszym szcześciem! ;)
Noo nie ma co narzekać tylko odpowiednio poukładać sobie to wszystko w głowie :) Ja ledwo juz z tym brzucholem za moją córeczką gonie ale daje z siebie 200%. A ona z dnia na dzień lepsza.... to motywuje i daje siły na jeszcze, jeszcze i jeeeszcze...
Oj tak, święte słowa. To wszystko siedzi w naszej głowie i trzeba to odpowiednio ułożyć :)
nie wiem jak Ty to robisz, ale co chwila wyprzedzasz i moje myśli a każdym kolejnym postem skłaniasz do refleksji :) dziękuję i pozdrawiam :)
Nie dziękuj :* Całuję!
Ja mam od wczoraj jakiegos dola i wyslala bym ich w kosmos.
Ale zaraz przychodza te momenty kiedy to usiade przytule i wszystko mija ...
Ja już dzisiaj czułam się dobrze, a przed chwilą znów mnie coś złapało po jej miaczeniu od rana. Wybywam na zakupy. Po prezenty. Może mi pomoże :D
Czy ja dobrze widzę, że tam jest Renifer na biegunach? Ale czad! :)
Tak, dobrze widzisz :P Bajerancki nie? :D
A ja Ci zazdroszczę tego siedzenia na dywanie i tej zabawy. Nasze córeczki są w podobnym wieku. I też bym tak chciała. Ale do pracy trzeba iść. I przed pracą jedynie szykujemy się do wyjścia, po pracy mała pije mleko, bawi się troszkę kiedy ja jem obiad, a później przychodzi już czas kąpieli i spania. I tak nam ucieka dzień za dniem, a ja każdego dnia żałuję czasu, którego nie spędziłyśmy razem :(
Wszystko ma swoje plusy i minusy niestety...kocham to siedzenie noszenie, ale nie kiedy nie rpzesypiam nocy i mam mase innych obowiazkow, a ona nie pozwala...dlatego staram sie widziec w tym te dobre strony bo popadlabym w dola, jak wczoraj ;)
Poluśka ma widocznie ten okres lęku separacyjnego, ale minieee :) To potrafi dać w kość, ja mimo pozytywnego nastawienia do życia miałam przez to też moment załamania, grunt to w nim nie tkwić, ale komu ja to mówię . Pozdrawiam kochana! :*
Takich słów potrzebowała... Chwila refleksji i biorę się w garść:) dziękuję:*