W poprzednim wpisie dowiedzieliście się m.in. że w ostatnich miesiącach roku moja głowa zawładnęła mną totalnie i wprowadziła w moje życie chaos i nieład. Właściwie to z perspektywy czasu śmiem twierdzić, że od jakiś dwóch miesięcy tkwiłam w jakimś...zawieszeniu. Doskonale pamiętam okres po wakacyjny kiedy codziennie oglądałam filmiki motywacyjne, chodziłam jak po środkach dopingujących i jakoś tak dziwnym trafem spełniało mi się wszystko o czym tylko zamarzyłam. Powód jest prosty. Wierzyłam.
Wierzyłam głęboko w to, że jestem mistrzem w tym co robię. Skoro ja wierzyłam, to wierzyli też inni. Tak to właśnie działa. Ja nie tylko wmawiałam sobie, że tekst, który napiszę porwie tłumy, a i w innych życiowych sprawach będzie mi się wiodło. Ja po prostu wierzyłam i byłam o tym przekonana. Znacie na pewno te wszystkie książki typu sekret. Ich treść nie jest żadną ściemą. Każdy człowiek sukcesu, każdy któremu się wiedzie to człowiek, który wierzy w siebie i w to, że osiągnie swoje cele. Człowiek, który nie wierzy nie osiąga w życiu totalnie nic, bo swoimi złymi myślami przyciąga jedynie beznadziejne sytuacje. Takie beznadziejne jak i ja w ostatnim czasie.
Wzloty i upadki.
Po mega cudownym okresie powakacyjnym w moim życiu kiedy to spełniałam marzenia, tysiące osób czytały mój blog, a ja skakałam od rana do nocy pod sam sufit z radości, bo wszystko mi się udawało, przyszedł moment załamania. O dziwo do załamania powodów większych nie miałam, ale... dopadła mnie rutyna, stan beznadziejności. Codzienne wykonywanie tych samych czynności aż do zrzygania i bitwa myśli w głowie między "Ciesz się życiem, nie traktuj tego jak obowiązku" , a myślą " Jak ja mam tego wszystkiego dość." . Byłam zmęczona balansowaniem między euforią, a dołem więc dokonałam wyboru - stan nijaki. Stan beznadziejny. Stan typu : jest mi wszystko jedno.
Stan beznadziejności.
Stan beznadziejności jest o tyle tragiczny w skutkach, że jest Ci już wszystko jedno. Człowiek już się nie denerwuje, że ma stos garów do pomycia i, że znów nie przespał więcej niż 3 godzin z rzędu. Człowiekowi jest wszystko jedno i o ile nie robienie nic sobie z masy obowiązków może wydawać się fajną opcją tak już nie robienie sobie niczego nawet z pozytywów jest już naprawdę niepokojące. Ale przecież wszystko ma swoje podłoże, a stan taki nie bierze się znikąd...
Powód.
" Nie wiem co mam robić w życiu. Do niczego się nie nadaję." - gadka, która mój F., moja siostra i moi rodzice byli zmuszeni słuchać przez jakieś dwa miesiące non stop. Totalnie zbłądziłam , a blog przestał być na moment moją pasją. Nadal lubiłam pisać, ale zwątpiłam czy chciałabym to robić przez resztę życia. A może chodziło o chwilowy brak współprac i frustracja, że pasja nie przynosi już takiego zarobku jak wcześniej, bo jest mały, chwilowy przestój? Nie wiem o co chodziło, ale jakoś w okresie świątecznym byłam już tak wykończona gonitwą swoich myśli, że zaczynałam zerkać na numer do psychiatry. " Może on mi pomoże". Byłam tak cholernie zmęczona. Dopadła mnie bezsenność. Mimo zmęczenia nie mogłam za cholerę zasnąć. Sto tysięcy myśli na sekundę i przerażenie na myśl o przyszłości. Cierpiałam. Ludzkie cierpienie może trwać dzień, miesiąc, a nawet rok. Ale w końcu się kończy... i człowiek powstaje.
Powstanie.
Mimo, że od tej całej gonitwy myśli uwolniłam się chyba dzień po świętach to tak na prawdę powstałam dopiero...dwa dni temu. Byłam uwolniona od myśli, ale wciąż było mi wszystko jedno. Wieczorem odpaliłam sobie filmik, który towarzyszył mi w tym kwitnącym okresie. Kilka filmików z serii tych z mówcą w tle, którzy pieprzy Ci przez 5 minut, że masz podążać za marzeniami. Te filmiki to żaden kit. Ton mówcy, obraz ludzi sukcesu, nastrojowa muzyka w tle i przesłanie sprawia, że człowiek staje na równe nogi. Stanęłam i ja. Rano nie marnowałam już czasu na leżenie i przedłużanie tego najdłużej jak się da. Wstałam na równe nogi i z uśmiechem na twarzy zabrałam się za rzeczy, za które od dawna powinnam była się zabrać. Wróciłam do gry. A jeszcze kilka dni wcześniej...
Wymówki.
To ja Wam zawsze powtarzałam, że da się wszystko jeśli tylko się chce. I to ja zaczęłam łapać się w ostatnim czasie, że co chwilę mówiłam, że nie dałam rady...nie dałam rady posprzątać, bo Pola ciągle chciała się bawić. Nie dałam rady poćwiczyć, bo nie miałam czasu. A guzik prawda. Czas był na wszystko! Te głupie 5 minut drzemki, albo 10 minut kiedy akurat się czymś zajęła. Kiedyś potrafiłam zrobić w tym czasie sto różnych rzeczy. Ale ostatnio "nie dałam rady". Jasne! Ja po prostu wmawiałam sobie, że nie dam rady, bo tak było łatwiej funkcjonować. Miałam usprawiedliwienie dzięki czemu nie zjadały mnie wyrzuty sumienia, że mogłam coś zrobić, ale mi się nie chciało. Wczoraj to do mnie dotarło. Stałam się jedną z tych, które wiecznie czegoś nie mogą i nie dają rady. I umierają z zerowymi sukcesami na koncie i wspomnieniem beznadziejnego życia, w którym były ofiarami losu. O nie. Koniec z tym. Od tej pory znów mogę, znów chcę, i wierzę, że można spiąć tyłek tak, by poradzić sobie dosłownie ze wszystkim.
Padłeś? Powstań. Ludzie podnoszą się z różnych sytuacji. Po rozejściu z partnerem , po śmierci bliskiej osoby, w obliczu choroby kogoś kogo kochamy. Ludzie z problemami większymi od Twoich mogą i potrafią więcej. Dlaczego więc ty miałbyś nie dać z czymś rady?4
Widze akumulatorki doladowane! Wiec czekam na power wpis. :)
Powodzenia!
Oj tak! Nareszcie doładowałam i będę podładowywać codziennie! :)
I've got the power! :* :*
Yeeep! :)
Nie gadaj Ala ze u Ciebie tak cieplo teraz!!!!! Poldun ma cudne buty, co to za firma???
zara :)
To był w miarę cieply dzień :P A butki z zary :)
Gdzie Wy mieszkacie, że u Was tak ciepło? ;)
Afriiika :P Inowrocław, ale to był wyjątkowo taki cieplejszy dzień :P
Cieszę się, że udało Ci się odzyskać równowagę i ponownie znaleźć motywację. Jeśli to Ciebie w jakiś sposób pocieszy, to powiem Ci, że ja także miałem w okresie świątecznym pewien kryzys formy blogowania. Po świętach przez ponad tydzień czasu nie byłem w stanie wrócić do codziennego planu i poważnie zastanawiałem się czy będę miał siłę dalej ciągnąć wyzwanie jakie wziąłem na swoje barki. Piszę swojego bloga od półtora miesiąca i zdaję sobie sprawę, że porównywanie mojej i Twojej działalności, to jak porównywanie Dawida i Goliata :-)
P.S. Teraz będzie już tylko z górki...
Kryzys tego rodzaju będziesz mieć jeszcze nie raz :P Ale to mija, a potem jeszcze większy kopniak w dupkę i do przodu ;)
Takie przejściowe "nie dam rady" ma chyba każdy człowiek, niezależnie od miejsca, w którym się obecnie w życiu znajduje. Mam takie wrażenie, że dzieje się tak też dlatego, że my ludzie potrzebujemy dopingu, chwalenia nas za to, co robimy... jednak jeśli inni tego nie robią to musimy sami siebie pochwalić, w końcu jest za co? ;)
Tak coś w tym jest. Najbardziej bolesne to jest wtedy kiedy nie dopinguje nas ktoś bliski, a wręcz podcina skrzydła... I wtedy trzeba samemu się dopingować, no cóż. Życie :)
Doświadczyłam "podcinania skrzydeł" przez bliskie osoby kilka razy. To dało mi tylko siłę do tego żeby udowodnić coś im... i sobie też. Bliskie osoby czasem zbyt bardzo chcą ingerować w nasze ambicje, plany i wizje... ONI są ważni ale wyrażanie siebie ma także swoją wartość dla nas samych. czemu tak ciężko to pogodzić????
Usłyszałam po wielu akcjach z podcinaniem skrzydeł wreszcie słowa, że ta osoba jest ze mnie dumna. Niestety znów o tym zapomina, a moją pasję traktuje jak wymysł. A ja mam to gdzieś. Udowodnię, że ta pasja może przynieść niesamowite korzyści. Byle do przodu! :)
Należy pamiętać, że korzyści nie zawsze muszą być wyłącznie finansowe. To, co jest dla Ciebie ważne (blog) jest tylko Twoje i stanowi Twoją własną przestrzeń :)
Piękne zdjęcia, oglądam Twojego bloga i zaczynam go uwielbiać:) Jeśli chodzi o motywację, o chwile zwątpienia...to u mnie często są takie "potknięcia". Patrzyłam ostatnio na ilość wpisów rocznie na moim blogu...z każdym rokiem blogowania spada o połowę. Motywacja się zmniejszała, ale w tym roku mam postanowienie, że będę więcej pisać, więcej gotować i cieszyć się każdą chwilą :)
Masz więcej pisać i więcej gotować, bo dzięki Twojej kuchni miałam przepyszny obiados wczoraj :P :*
Ja ostatnio tez mam takie chwile. I to bardzo czesto. Ale tylko jesli chodzi o blog. Musze na nowo odnalezc radosc ktora mi sprawialo prowadzenie bloga. Na razie nie wlaczam komputera i jakos mi z tym detoksem dobrze. Ale chce wrocic . Bardzo chce. A Ty motywujesz wiec zabieram sie za planowanie :)
Czasem taki detoks jest potrzebny, potem wraca się ze zdwojoną siłą. Także...wracaj! ;)
Chyba każda z nas ma takie chwilowe załamania formy. Ja np. czasem mam "dzień zjebanego ryja", patrzę w lustro, nic mi sie nie podoba, bo a to kosmyk włosów nie chce się ułożyć, a to oczy nie mają tego blasku i już wtedy cały dzień taki właśnie byle jaki :p Ale to tylko wina tego, że sama się napędzam. Mam też czasem takie dni, że wszystko wydaje się jak papier toaletowy, czyli szare i do dupy i łapię się na tym, że wówczas mam skłonności do pogłębiania tej szarości. Na szczęście jest to bardzo rzadko, ale skutecznie potrafi podkopać poczucie własnej wartości, sprawić, że powzięte plany nie wydają się już takie wow! Ale jak sobie przeklnę kilka razy, nawet uronię łzę, to doznaję jakiegoś oczyszczenia i znowu mam powera! Bo z reguły to jestem bardzo ogromną optymistką. Jak widać każdy ma gorsze chwile, ważne, żeby mieć własne sposoby na wyjście z nich :) Głowa do góry Ala! :)
"Dzień zjebanego ryja" miewam i ja. A w sumie dzień zjebanej całej sylwetki, dlatego już nie zaprzestanę ćwiczeń i zdrowej diety. Powiedziałam sobie, że teraz albo nigdy. I się nie poodam! ;) A takie przeklnięcie jak piszesz, łezka są bardzo potrzebne czasem , z człowieka od razu wszystko schodzi!:)
Nie wiem jak to się dzieje, ale każdy jeden Twój wpis jest zgodny ze stanem mojego ducha :D Ja obecnie mam taki stan zawieszenia, nic mi się nie chce, nie mogę się do niczego zmobilizować i ogólnie czuję się beznadziejną matką, żoną i kobietą... Trochę dodałaś mi otuchy, przynajmniej wiem, że nie tylko ja tak mam ;) Czekam na wiosnę, a tymczasem pora wziąć się w garść:)
Może jesteś moją bratnią duszą?! :D Cieszę się, że dodałam otuchy :*
Ale otucha to nie wszystko. PRzede wszystkim napewno nie jest tak jak mowisz. Na pewno nie jestes beznadziejna - jestes na 100 procent wspaniala, ale uwierz w to i to wykorzystaj! :*
Ja muszę zapytać. Skąd ten tygrys? Szukam egzotycznych zwierząt dla mojej małej. Mamy już wszystkie domowe.
O jejku muszę spytać siostry, bo to nie naaasz :)
Dokładnie! Dlatego ja mam swoje cele spisane na kartce; 1. krótkoterminowe - do 6 mcy, 2. długoterminowe 2-5 lat. Moje wyzwania. Osiągalne. Takie, których się trzymam, gdy czasami wstaję rano, patrzę w lustro a cienie pod oczami i wkurw kształtują mój dzień. Lek? Zielona herbata i lektura z moich celów! Wiara, motywacja i zacięcie! Pozdrawiam gorąco!:)
I takie podejście bardzo mi sie podoba! Oby tak dalej! :*