0
0,00  0 elementów

Brak produktów w koszyku.

0
0,00  0 elementów

Brak produktów w koszyku.

15 stycznia 2015

Wiejski sentyment

Podałabym Wam milion zalet mieszkania na wsi i tyle samo zalet mieszkania w mieście. I tu i tu żyje mi się całkiem dobrze. I jak zwykle trawa zielona jest bardziej tam gdzie nas nie ma. Może i wydaje mi się, że tęsknię trochę za tymi polami porzeczek otaczającymi mój rodzinny dom, tymi sarenkami co czasem przebiegały z tyłu naszego domu i gołębiami taty latającymi nad ogrodem. Może tęsknię za krzakami malin i marchewką z ogródka, ale mimo wszystko nie wiem...nie wiem czy mogłabym tam wrócić.

Urodziłam się w mieście i mieszkałam w nim 7 lat. Nie pamiętam zbytnio tego okresu z powodu jakiejś nieuzasadnionej amnezji. Po 7 latach wyprowadziłam się na wieś. Nie taką gdzie jest jeden dom, wokół same pola, a do najbliższego sklepu 5 kilometrów, ale jednak wieś. Jako uczennica podstawówki dość często ubolewałam nad faktem, że nie mogę wyjść sobie swobodnie na dwór z koleżanką tylko ktoś z rodziców musi się fatygować, żeby zawieźć mnie do miasta, a potem jeszcze po mnie przyjechać. W gimnazjum było już trochę lżej, bo poznałam ludzi mieszkających w tej mojej cudownej wsi i już nikogo o pomoc prosić nie musiałam. A nawet jeśli chciałam zostać dłużej w mieście to miałam już tyle lat, że spokojnie mogłam poradzić sobie za sprawą autobusów. Im starsza jednak byłam tym bardziej męczył mnie brak spontanicznych wyjść na piwo z kimś kto mieszkał na jednym z osiedli Inowrocławia. Chodzenie na imprezy wiązało się z wydaniem kilkudziesięciu złotych na nocny powrót taksówką, a dojazd do szkoły pksem w zimę z tym, że czasem zdarzało mu się nie dojechać. Ciągnęło mnie do miasta z powodów bardzo zwyczajnych. Można było wyskoczyć rano po świeże bułki do osiedlowego sklepiku lub pożyczyć kończącą się sól od sąsiada za ścianą. Jeśli byłby przystojny to już w ogóle żyć nie umierać.

Ale wieś dawała mi klimat i spokój, którego miasto nigdy by mi nie dało. To właśnie na wsi odpoczywałam psychicznie, kiedy byłam zbyt zmęczona tym zgiełkiem w mieście, tymi wszystkimi ludźmi, którzy bardziej dbali o swoje airmaxy niż o rzeczy znacznie ważniejsze. To na wsi mogłam swobodnie wyjść na ogródek, krzyczeć, biegać w stroju kąpielowym, zrywać świeże maliny z krzaka i kąpać się w dmuchanym basenie. Nie widział i nie słyszał mnie nikt.

I tak bardzo kochając wieś i domki, przeprowadziłam się do miasta i mieszkam w 4 piętrowym bloku. I mam wokół siebie te wszystkie markety, sklepiki ze świeżymi bułkami. I mam ładny staw z drugiej strony bloku. I irytujących sąsiadów, którzy zawsze punkt o 18 zaczynają skakać i wydawać odgłosy małp. Serio. Z zegarkiem w ręku moglibyście usiąść u mnie w mieszkaniu i gdy wskazówki pokazałyby godzinę 18 usłyszelibyście łomot i odgłos jaki wydają właśnie takie zwierzęta jak...małpy. I czasem tak bardzo tęsknię za tym wiejskim klimatem. Chociaż coraz częściej zaczynam się zastanawiać czy może nie jest to tęsknota za rodziną, za swoim dawnym pokojem, którą tylko zagłuszam tym, że brak mi jedynie ogrodu. Kocham wieś, ale chyba znaczniej lepiej funkcjonuje mi się w mieście. Nie ze względu na ludzi. Ze względu na to, że z każdą pierdołą nie muszę wsiadać do auta i jechać kilka kilometrów. Spacerkiem mogę codziennie chodzić na pocztę i wysyłać paczki, a rano mogę spokojnie ubrać się w dres i skoczyć do marketu pod nosem po to ciepłe pieczywo i listki bazylii do obiadu.

I tak mieszkam sobie w tych miejskich oparach z tym swoim wiejskim sentymentem. Marzę czasem, by na działce rodziców tuż za nimi wybudować swój dom. Ale może magia jest największa, gdy się tam nie jest, a tylko bywa?

 

PS: zdjęcia sprzed jakiś 5 lat.

 

Picture 058

 

Picture 066

 

Picture 072

 

Picture 084

 

Picture 123

 

Picture 148

 

 

19 comments on “Wiejski sentyment”

  1. Nigdy nie mieszkałam na wsi, ale mam podobne rozterki - uwielbiam ten klimat, dzicz wręcz, bo mnie do takiej leśniczówki ciągnie, jeziora i lasy dokoła... Ale jestem trochę zbyt spontaniczna; na przykład o 22.00 może mi się zachcieć czekolady i lecę do sklepu... Ale wszystko kwestią organizacji, mieszkając na wsi czy pod lasem można raz na jakiś czas zrobić duże zakupy w mieście, tak by nie musieć z każdą zachcianką jeździć, ale... no własnie, spontaniczność.
    Chyba nadaję się na spokojne osiedle domków w mieście, może pod miastem... Nie takie upchane osiedle, gdzie dwa metry dzielą mnie od okna sąsiada, takie w sam raz... Tak by z dziećmi można było pójść do lasu piechotą.
    A koniec końców latem wracam z dużego miasta do rodzinnego miasteczka, które ani wsią nie jest, ani miastem z prawdziwego zdarzenia. I nie wiem jak to będzie! Choć to tam właśnie można pójść na spacer do lasu... Ech, chyba jeszcze trochę będę szukała tego swojego miejsca.

    1. O właśnie! O tą spontaniczność chodzi! Nigdy nie przewidzisz robiąc zakupy, czego Ci się nagle zachce za 2 dni...a na pewno zachce Ci się czegoś czego nie masz :P Ja chyba również jeszcze trochę bedę go szukac...

      1. Myślę, że dobrze. :P Będziesz dłużej wyglądać młodo - teoretycznie. :d
        W dniu 17 stycznia 2015 10:57 użytkownik Disqus napisał:

  2. Mieszkam całe życie w małym miasteczku. Mam wszystko pod nosem... trochę wsi i trochę miasta ;). Tu jest mi dobrze, jednak wiem, że mieszkając w mieście na pewno ma się lepsze warunki rozwoju. Mówię tu przede wszystkim oczywiście o pracy i nauce. Dopóki dziecko jest małe to super, że ma kawałek podwórka, psa, łąki, pola i przede wszystkim świeże powietrze. Jednak później przychodzi czas na szkołę i sama wiem, że mieszkając na wsi spotkać się można z szeregiem utrudnień, ograniczeń. W mieście jest bliżej do "Kultury". Zajęcia dodatkowe, basen, kino, teatr... to wszystko dzieciaki z miasta mają na wyciągnięcie ręki. Ale ta wieś... to jest takie prawdziwe miejsce odpoczynku... :D. Sama musisz zdecydować gdzie widzisz siebie i czy aby to, co czujesz do wsi nie jest tylko tym wspomnieniem cudownych, dziecięcych i nastoletnich chwil...

  3. Jestem z małego miasteczka, ale 6 lat mieszkałam w Poznaniu. I mam podobne dylematy jak Ty. Będąc w Poznaniu tęskniłam za moim miastem, gdy wróciłam brakuje mi możliwości, które miałam w Poznaniu. Wiem, że moja córka nie będzie mogła wielu rzeczy w życiu zaznać (np. nie będę mogła zapisać jej na balet, bo musiałabym ją wozić 80km w jedną stronę). I że kiedyś będzie musiała wyjechać na studia. Ale tu z kolei ma dziadków pod nosem. Zawsze dylematy ;)

  4. Ja pochodze z malutkiego miasteczka i nie wyobazalam sobie ze kiedys z niego wyjade.
    Ale zycie zadecydowalo inaczej...

    Pamietam jednak wakacje u siostry na wsi "zabitej dechami".
    Jej jak ja tam uwielbialam jezdzic bylo mi tam tak blogo... niestety kiedy bylam tam kilka tyg temu zabraklo mi tego czegos. Nie ma juz tam tego. A moze to ja sie zmienilam.

    1. O właśnie! Też mnie to zastanawia...czasem jakieś miejsca są w mojej głowie magiczne, a kiedy do nich jadę po kilku latach...magii nie ma. Ale to chyba dorosłość. PAmiętamy te miejsca jako inne osoby,młodsze..

  5. Rzadko kiedy można sobie tak dowolnie wybrać miejsce zamieszkania. W większości rolę odgrywa praca lub posiadane już mienia ;) Ja po całym moim zywocie w wielkim mieście przeprowadzilam się na przedmieścia właśnie ze względu na pracę, dom, firmę mojego męża.Dla siebie bez problemu tez znalazłam zajęcie. Plusy wsi/ małego miasteczka to spokój i harmonia życia. Na osiedlu chodzilabym na spacer z dzieckiem między blokami, a tu spacery nad rzekę lub do lasu to codzienność. Ja mam okazję się zrelaksować, dziecko dotlenic i zauważam w tym same korzyści. Jednak gdybym była singlem to miasta nie opuscilabym, hehe. A domek na wsi choćby na weekendy to pomysł super i warty realizacji tak więc działaj :)

  6. I miasto i wieś mają swoje uroki. Mi marzy się domek, gdzieś przy lesie, na obrzeżach miasta. Bym nie musiała jechać 10 km, do lekarza, by usłyszeć, że już mnie nie przyjmie, bym nie musiała zabierać całej ferajny na zakupy. Bym, zaprowadziwszy dziewczynki do szkoły, mogła wyskoczyć z chłopcami na zakupy i wrócić. Teraz tego nie mogę, bo nie ma dojazdu, połączeń, a auto mamy jedno i jeździ nim mąż. Chciała bym móc wyskoczyć tak po prostu do pizzerii, czy na głupi, festyn w mieście, i chciała bym móc zostać tam do końca. Kino, restauracja, spotkanie ze znajomymi czy głupia kontrola u ginekologa, wymagają multum planowania, szykowania, a i tak w końcu może okazać się że plany nie wypalą, bo coś wypadnie.

    1. A ja z kolei kocham duże miasta takie jak Warszawa, tam czuję, że żyję, ale czy dałabym tam radę na dłuższą metę? Tego nie wiem,..

  7. 24 lata na wsi. Kawa pita w ogrodzie - w piżamie oczywiście. Ogniska, leżenie na trawie i takie tam....było cudnie. Ale tak jak mówisz, imprezy i dojazdy (do Bydgoszczy w moim przypadku) to była katorga... Uzależnienie od rozkładu jazdy autobusów dawało w kość. Potem przyszedł etap miasto - rok w sporym mieście, masakra... Wszędzie tłok, pełno ludzi, ale za to do sklepu blisko. Teraz jest etap średnie miasto, ale za to na końcu świata...Podkarpacie... Brak rodziny, przyjaciół daje w kość. Marzę o domku na wsi, choć na początek - jak pojawią się dzieci - mieszkanko w mieście będzie chyba lepszym rozwiązaniem. Logistycznie patrząc ;)
    Wszystko ma swoje plusy i minusy, niestety.
    PS jutro wybieram się do Twojego miasta. Może zobaczę Cię gdzieś na ulicy. Podskoczę po autograf! ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

@alicjawegnerpl

Zajrzyj na mój Instagram i sprawdź, jak żyję, manifestuję oraz działam.
cartcrossmenuchevron-down linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram