I byłoby pięknie, naprawdę pięknie, gdyby radości z tej pory roku, nie odbierała mi najsilniejsza w moim życiu alergia, która nie daje mi żyć i wyjątkowo w tym roku wchodzi mi również na oczy. Ale przecież życie to nie je bajka - nie oczekuję więc, że wszystko zawsze będzie perfect. Uważam, że w życiu nie trzeba mieć nie wiadomo ile kasy, żeby żyć dobrze i szczęśliwie. Oczywiście, byłoby fajnie mieć nieograniczone możliwości, ale kiedy się takich nie ma - trzeba nauczyć się cieszyć tym, co się ma i nauczyć się to doceniać.
Już od pół roku praktykuję comiesięczne planowanie. Pozwala mi to czuć sens i wchodzić w każdy miesiąc z dobrą energią. Nie jest to żadne MUST DO, które trzeba jak najszybciej odhaczyć, a luźne plany i pomysły na to, by po prostu dobrze przeżyć dany miesiąc, zrobić to co od dawna odwlekamy, zadbać o swoje ciało, umysł. W maju tych pomysłów mogłabym wypisać i ze sto, ale wybrałam sobie takie najważniejsze punkty, które chciałabym zrealizować i Wy również możecie!
Zainspirowała mnie do tego książki Agnieszki Maciąg: Twój dobry rok. Oczywiście o syropie już wcześniej wiedziała od mamy - co roku moja mama robi takowy syrop i wciska mi słoiki za każdym razem kiedy do niej przyjeżdżam mówiąc: dziecko, to jest dla Twojego zdrowia! I ja ją oczywiście rozumiem. To jest naprawdę prawdziwy rarytas idealny na przeziębienia i wzmocnienie układu odpornościowego. Czuję, że doszłam już do punktu w życiu, w którym sama mogę sobie taki syrop zrobić - tzn. zawsze mogłam, ale teraz chcę, o! :D
Jak tylko nauczymy jeździć Polę na dwóch kółkach, ruszamy na wycieczkę rodzinną. Ale dla mnie nie ma przeszkód, by wyruszyć na nią samotnie. Lubię spędzać czas z samą sobą i myślę, że zrobię sobie taki trip w pojedynkę - z pysznymi kanapkami, owocami i wodą w plecaku. Z kocykiem i dobrą książką, rozłożę się na mały przystanek gdzieś w plenerze... <3
Ooo tak! Chciałabym odebrać Polę z przedszkola, a potem usiąść przy stole i pokroić placek, który sama zrobiłam. Tak, żeby w domu unosił się jego zapach i żebym miała tą dziką satysfakcję, że na coś się jednak tej rodzinie przydaję! :D
I to nie byle jak. Ostatnio próbuję z powrotem przerzucić się na 3 posiłki dziennie + 1 shake - mam wrażenie, że przy 5 posiłkach ciągle chodzę nienażarta. Taki system długo był u mnie ok, ale ostatnio się nie sprawdza, dlatego muszę coś zmienić. Postanowiłam, że będę wcześnie rano jeść śniadanie, a na 2 śniadanie ok. 12 pić shake np. Fit Coco. Później już tylko obiad i bardzo lekka kolacja, do której będę pić herbatę detoksykującą Green Cleanse.
Tym razem na produkty Natural Mojo mam dla Was wyższą niż zwykle zniżkę bo aż 40% na hasło MAMALA40 ! Korzystajcie ! <3 Kod działa na wszystko poza produktami z zakładki wyprzedaż. Możecie korzystać ze zniżki do piątku :)


Jeśli chodzi o aktywność, to cele mam takie:
Raz na dwa tygodnie, chciałabym też chodzić na masaż całego ciała, ale... to już są koszta, więc póki co, zacznę od jednego miesięcznie :D Zależy mi na tym, bo wiem jak moje ciało tego potrzebuje i jak się czuję, kiedy z takiego masażu wychodzę. To prawdziwa uczta nie tylko dla ciała, ale i dla naszego umysłu.
Najlepiej razem z Polą. Marzy mi się biegać z nią po łące w sukienkach, zbierać kwiaty i zrobić cudowne bukiety. Miejsc do czegoś takiego, jest całe mnóstwo, a ja wierzę, że znajdziemy takie "nasze"...
Od pewnego czasu rzadko wrzucam na stories info o zbiórkach, dlatego że... prawie wszyscy to pomijają i to nie ma najmniejszego sensu. Zawsze staram się pomagać jak tylko mogę. Postanowiłam więc, że będę angażować się co jakiś czas bardziej w jedną konkretną zbiórkę, niż wrzucać linki do miliona jedna po drugiej. Mam nadzieję, że takim sposobem zdziałamy więcej!
Ostatnio mam jeszcze większego fizia na punkcia robienia zdrowej szamki niż dotychczas. A co za tym idzie - burdel w szafkach jest taki, jakbym mieszkała tu już z 10 lat. Mam plan, żeby to wszystko poukładać w taki sposób - żeby było dobrze dla mojej organizacji w kuchni i żeby było funkcjonalnie. Mam też taką przerwę między kuchnią a narożnikiem w salonie i myślę, żeby zrobić tam półki na ścianie i tam mieć na widoku wagę kuchenną, książki kucharskie, słoiki z płatkami itp. Aaa - już wiem, że to będzie wyglądać obłędnie! <3

Bardzo zależy mi na tym, żeby Pola miała w sobie wrażliwość artystyczną. Żeby chodziła do teatru, żeby podziwiała obrazy. Będę to wszystko testować, sprawdzać co jej się podoba a co nie - póki co podsunęłam jej pomysł obejrzenia obrazów i jest bardzo na tak. Zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce. W Warszawie codziennie jest wiele darmowych wernisaży, a dostęp do sztuki jest tutaj na wyciągnięcie ręki - aż grzech z tego nie korzystać. Pamiętajcie - czym skorupka za młodu nasiąknie... nie chodzi o to, żeby z dziecka robić dorosłego, który będzie chciał tylko się uczyć i obcować ze sztuką. Chodzi o to, by dawać dziecku możliwości smakowania świata, a nie tylko podsuwać bezmyślnie telefon pod nos.

Póki co, mam jedynie silikonowe tulipany :P Ponoć do roślin trzeba dojrzeć - jak w sumie do wszystkiego. Ja czuję, że dojrzewam do wielu rzeczy ostatnio i to czego mi bardzo brakuje - to roślin. Marzy mi się jakaś fajna palma, która sprawi, że mój salon jeszcze bardziej ożyje. Biała podłoga i ściany zostały już rozświetlone brudnym różem - zasłony, krzesła, dodatki. Pora na wprowadzenie zielenie! To mieszkanie jeszcze kiedyś znajdzie się w jakimś magazynie - wiem to! :P
Po prostu! Chcę budzić się każdego poranka, afirmować, ćwiczyć jogę. Chcę jeść zdrowe śniadanie ze swoją rodziną, chcę biegać, ćwiczyć, kreatywnie pracować, spotykać się z przyjaciółmi, śmiać się, tańczyć, inspirować, motywować. Chcę dbać o mieszkanie, dalej je urządzać! Chcę się rozwijać, piec pyszne ciasta, spacerować po lesie, zarabiać pieniądze, wyjeżdżać, jeździć na rowerze, bawić się z dzieckiem. Chcę korzystać z życia niezależnie od tego w jakiej będę sytuacji. Na razie całkiem dobrze mi to wychodzi... A skończyłam dopiero 26 lat! To będzie wspaniały rok. Wiem to. I tego życzę również i Wam! <3
Wertowałam ostatnio stare wpisy na blogu i patrzyłam na to, jak rosła. A wraz z jej dorastaniem, dojrzewała we mnie zdolność kochania, zdolność rozumienia. Z każdym dniem, ta mała istotka uczyła mnie miłości, cierpliwości, bezinteresowności. Miłość moja miała różne etapy - przeplatane zmęczeniem, wykończeniem, bezradnością, radością, ekscytacją, szczęściem, czasem smutkiem. Ale z każdym dniem i tak była coraz silniejsza. Wybaczcie, że się tutaj tak rozckliwiam, ale siła matczynej małości, rozwala mnie na łopatki. Nie wyobrażałam sobie chyba nawet, że to uczucie tak maksymalnie wypełni moje serce. Serce, w którym zanim ona przyszła na świat, była jakaś pustka, brakujący element.
Szczerze i z całego serca kocham uśmiech tej małej buntowniczki. Kocham te jej pyskówki, coraz bardziej dorosłe teksty. Kocham kiedy się przytula, daje mi buziaczki. Ale najbardziej chyba rozczula mnie to co udało mi się stworzyć - więź, za którą warto byłoby oddać wszystko co się ma, byle ją mieć. Wiecie. Ja całe życie byłam spragniona miłości. Takiej szczerej, bezinteresownej. No i trzaśnijcie mnie w łeb, ale nie sądziłam, że zaznam tego właśnie przy niej. I tak szczerze, z całego serducha, nawet jak mnie doprowadza do obłędu, to myślę sobie, że cholera jasna - no jest moim całym światem, bez dwóch zdań. W takiej miłości, odda się komuś ostatni kawałek chleba, samemu przymierając z głodu. Wyrwie się nawet swoje serce. Widziałam kiedyś taki obrazek, w którym mama w podeszłym już wieku, stoi z dziurą w miejscu serca, a jej serce jest na talerzach dzieci siedzących przy stole. Piękne ukazanie matczynej miłości. Darem jest tego doświadczać a najgorszym okrucieństwem jest to tracić. Kiedy w zeszłym roku, pożegnałam swojego młodszego ode mnie kuzyna, którego zawsze pamiętałam jako małego Dawidka z kręconymi włosami, zrozumiałam, że dni każdego z nas są policzone i nie wiadomo ile ich jest. Nie chcę snuć czarnych wizji, ale mam świadomość kruchości życia, dlatego choć to trudne, staram się każdy dzień kończyć w zgodzie, z uśmiechem na twarzy, wtulona i zapatrzona w jej oczka.
Mówi się - że każda matka tak ma, każda matka tak czuje. A ja wiem, że tak nie jest. Są matki, które nie są zdolne, by kochać własne dzieci. Są matki, które nie okazują uczuć, nie otaczają czułością i należytą opieką. I to są fakty... i nigdy nie wiadomo dlaczego, jakie są przyczyny. Może i mogło paść na mnie. Ale nie padło. I cieszę się, naprawdę się cieszę, że jestem zdolna do kochania własnego dziecka i że mam w sobie energię i chęci, by dać jej dobre życie - bo niczego w świecie bardziej nie pragnę jak tego, by była zdrowym, szczęśliwym i dobrym człowiekiem. I by zawsze wiedziała o tym, że jest wyjątkowa i by znała swoją wartość. By znała ją na tyle, by żaden słaby, zakompleksiony człowiek, nie był w stanie jej tego zniszczyć i zabrać.
Polciu, wszystkiego najlepszego. Obyś miała dobre życie!

A już wracając wspomnieniami do dnia 23 lutego... Impreza urodzinowa - jak wiecie, ozdoby i cała otoczka nie jest żadnym wyznacznikiem dobrej zabawy ani też miłości rodzica. Równie dobrze bawiliśmy się z tortem za 14 zł z auchan, 3 balonami i z lalkami na kanapie, w wynajmowanym mieszkaniu. Ale w tym roku ... w tym roku chciałam Pole mocno zaskoczyć no i... udało mi się. Pola jest największą fanką LOL na świecie ( każda fanka LOL jest największą, no przecież :P ), toteż chciałam ją zaskoczyć ozdobami w tym właśnie stylu.
Jestem kaleką jeśli chodzi o dekoracje itp. toteż całym tym szaleństwem zajęła się moja kochana Monika z partymika.pl , która przygotowała dla Poli full dekoracji - od laleczek LOL na patykach, po talerzyki, kubeczki, foremki na babeczki, napisy i... wielgachną, balonową girlandę! Wszystko w kolorach charakterystycznych dla laleczek LOL i z nadrukami owych laleczek. Powiadam Wam - obłęd !!!

Pola w sobotni poranek, poszła do salonu, gdzie miały być jedynie talerzyki, więc wyobraźcie sobie jej reakcję, kiedy zobaczyła cały salon w kolorowych dekoracjach :D I powiem Wam... że niby to tylko ozdoby, a Pola miała taką radochę, że stwierdziłam, że ... warto było.
Torcik, babeczki i cake popsy, już drugi rok z rzędu przygotowała dla nas niezastąpiona Urszi - i naprawdę, wierzcie mi na słowo, że lepszych wypieków to ja w życiu nie jadłam. Polecam z ręką na sercu.

Wiecie co jest w tym wszystkim najfajniejsze? Że mimo motywu LOL, nie było kiczowato. Ani dekoracje, ani tort, nie zalatywał kiczem jaki łatwo osiągnąć przy motywach bajkowych czy z zabawek. A tutaj jakoś tak... wszystko idealnie się ze sobą komponowało, było ze smakiem no i... pasowało mi do wnętrza bez dwóch zdań :P
Urodziny spędzaliśmy w kameralnym gronie razem z naszą kochaną Kasią z Happy Factory, która udokumentowała dla nas ten dzień. Kasiu - po raz kolejny dziękuję z całego serca. To najpiękniejsza pamiątka jaką mogliśmy sobie wymarzyć.
Po imprezie w domu, zabraliśmy Pole na kosmiczną salę zabaw, bo której dorośli mogą biegać razem z dzieckiem. Później kierunek galeria, co by stracić pieniądze od babci i dziadka - na lalkę oczywiście :D A finisz był w restauracji, gdzie Pola obowiązkowo chciała zjeść swoje ulubione danie- lasagne no i... deser lodowy :D Mieliśmy jeszcze zrobić seans bajkowy w domu, ale Pola z tych wrażeń padła w ubraniach zaraz po wejściu do domu. Ach... do tej pory wspomina ten dzień i mówi, że było cudownie. I to jest miód na moje serce...
A teraz zapraszam do obejrzenia reszty kadrów i raz jeszcze dziękuję za wszystkie życzenia na instagramie i nie tylko! <3













































O Mapie Marzeń słyszałam już wiele, wiele razy. Ostatecznie do jej zrobienia popchnęła mnie książki Agnieszki Maciąg: Twój Dobry Rok. W książce Agnieszka opisuje każdy miesiąc i podpowiada nam, co warto w nim zrobić, na co zwrócić uwagę. Styczeń to miesiąc planowania, siania dobrej energii - a do tego idealna jest właśnie Mapa Marzeń.
Kiedy kilka lat temu, myślałam o zrobieniu czegoś takiego, miałam w głowie wizję z plakatem, na którym jest super auto, fajne ciuchy i inne wypasione rzeczy. Teraz w ogóle o tym nie myślałam. Uwielbiam skupiać się na pozytywnych hasłach, o czym świadczy też fakt czytania przeze mnie afirmacji. Uwielbiam karmić swój umysł dobrymi myślami. Myślami o cieple, miłości, rodzinie, zdrowiu. I tak też postanowiłam zapełnić moją Mapę Marzeń.
Ale zaraz, zaraz... pewnie spytacie po co w ogóle to robić. Sama Mapa w sobie nie rzuci Wam pod nogi wszystkiego co na niej się znajdzie - to oczywiste. Nie ma w tym żadnej magii. Ja, jestem wzrokowcem. Mocno działa na mnie to, na co ciągle spoglądam. Mapa ma mnie motywować, inspirować, przypominać mi o tym co ważne. W chwilach zwątpienia nie ma nic lepszego niż przypadkowe zerknięcie na hasło, które nas motywuje i podnosi na duchu. Teraz powiem Wam, co wykorzystałam do zrobienia swojej mapy :)



Możecie oczywiście zaopatrzyć się jak najbardziej w farbki, kredki, pisaki - tutaj jest naprawdę duże pole do popisu. Ja jestem antytalenciem jeśli chodzi o prace kreatywne. Strasznie brzydko piszę, nie umiem rysować, malować - no dramat :D Dlatego postawiłam na naklejki i gotowe literki do przyklejenia. Jeśli chodzi o kwestię zdjęcia to ważne jest, by było to zdjęcie, które dobrze nam się kojarzy i na którym naprawdę byliśmy szczęśliwi, a nie tylko uśmiechnięci. Ja wybrałam zdjęcie, które zrobił mi Kacper kiedy był u mnie na wakacjach. Spacerowaliśmy wtedy po Bulwarach, gadaliśmy, śmialiśmy się. Była piękna pogoda, a my mieliśmy cudne nastroje. Zdjęcia, które mi wtedy zrobił, do tej pory wywołują uśmiech na mojej twarzy. A jeszcze to hasło, które znalazło się na jednym z nich... od razu wiedziałam, że to musi być to zdjęcie!

Fajnie jest tworzyć Mapę Marzeń przy muzyce, która nas pozytywnie nastraja, ale też nie wytrąca z rytmu i pozwala się skupić. Zapalmy świece, włączmy muzykę, zaparzmy sobie ulubioną herbatę, a następnie oddajmy się ... tworzeniu! Połóżcie przed sobą płótno, rozłóżcie wkoło wszystkie czasopisma, naklejki itp. A następnie potraktujcie płótno, na którym tworzycie jak swój wymarzony ogród. To co w nim zasiejecie - zbierzecie. W centralnej części Mapy naklejcie swoje zdjęcie. Następnie przeglądajcie czasopisma, wycinajcie hasła, które sprawiają, że czujecie się dobrze. Wycinajcie hasła i obrazki, które odzwierciedlają to, co chcecie czuć, co chcecie osiągnąć, co jest dla was ważne. Przyklejajcie, wycinajcie, twórzcie.


Podczas robienia Mapy Marzeń, była u mnie Kasia, która robi mi od pewnego czasu zdjęcia ( np. te świąteczne). Chciałam jednak, żeby to nie było udawane, więc zaparzyłam nam herbatki, poczęstowałam pączkami i zabrałam się do tworzenia. Czytałam Kasi hasła jakie wycinałam, mówiłam dlaczego akurat to... było swojsko i na luzie. Kasia trochę pomogła mi nawet w poszukiwaniu kilku obrazków. Muszę przyznać, że trochę to wszystko trwało. Celowo nie zrobiłam Mapy na 100% będąc z Kasią, bo chciałam jeszcze w ciszy i spokoju, totalnie samotnie, przeczesać czasopisma od A do Z i znaleźć "brakujące ogniwa". Przy Kasi spędziłam na robieniu mapy chyba z półtorej godziny, a potem sama poświęciłam na to jeszcze drugie tyle. Chciałam, żeby hasła i obrazki nie były przypadkowe, przyklejane na siłę. Szukałam tego, co od razu wpadnie mi w oko i będzie totalnie moje. Udało się. Co prawda na zdjęciach końcowych, które zobaczycie efekt nie jest finalny, ale lećcie na InstaStories - tam pokazuję Wam całość, czyli to co widzicie + kilka dodatkowych kwiatków i haseł.

Po robieniu Mapy, dokończyłyśmy z Kasią herbatkę, usiadłyśmy zjeść w spokoju pączka, a ja zrobiłam sobie swój napój mocy czyli shake Fit Coco od Natural Mojo. Potrzebowałam kilka zdjęć, bo zbliżały się urodziny NM, a Kasia zrobiła mi najpiękniejsze zdjęcia jakie mam z ich produktami odkąd z nimi jestem czyli... już ponad 2 lata!
Na produkty Natural Mojo macie moją specjalną zniżkę 25% na cały asortyment. Kod to MAMALA25 <3



Moja Mapa Marzeń to głównie hasła i obrazki dotyczące zdrowego stylu życia, dbania o siebie, wartości rodzinnych, ale głównie spokoju ducha. Znaleźć można też na niej hasła takie jak LUKSUS, bo lubię luksus i dążę do tego, żeby móc go częściej smakować i się nim otaczać. Dążę do tego nie zatracając swoich wartości, będąc uczciwym i dobrym człowiekiem.
Jej robienie to była mega przyjemność - chyba nie spodziewałam się, że aż taka, serioo! Czułam się jakby to wszystko co przyklejam na płótnie, już się działo. Może dlatego, że wierzę w moc przyciągania i rzeczy mega na mnie działają. Wiadomo, że takie coś nie jest dla każdego - jedni mogą to obśmiać, inni powiedzieć: i po co mi to? I mają rację! Mapa Działań jest dobrą rzeczą tylko wtedy, kiedy widzimy sens w jej robieniu.
Gotowe dzieło, możemy oprawić sobie w ramę i postawić w miejscu, w którym często będziemy na nie zerkać. U mnie póki co, Mapa Marzeń stoi na biurku i lubię zerkać na nią z łóżka tuż przed snem, albo podczas pracy ( choć ostatnio częściej pracuję przy stole w kuchni :D).
Na koniec, chciałam jeszcze ogłosić do kogo polecą upominki za aktywność pod zdjęciami na Instagramie! :)
Gratulacje dziewczyny! Czekam na Wasze adresy na priv wraz z numerem telefonu :*
A tak na koniec, zostawiam Wam jeszcze garść zdjęć w ramach inspiracji i mam nadzieję, że i Wy spróbujecie takiej metody przyciągania do siebie tego, co dobre :) Ściskam Was ciepło!


















NICZEGO NIE OCZEKUJ
Weszłam w grudniowy miesiąc trzymając się mocno hasła: niczego nie oczekuj. Totalnie niczego. Ostatnie lata to było jedno wielkie oczekiwanie wobec innych ludzi i świata. A to niesie za sobą rozczarowania. Długo nie mogłam zrozumieć jak można nie oczekiwać totalnie niczego. Miłości, kiedy sami kochamy. Pomocy, kiedy sami pomagamy. Okazało się, że kiedy przestałam się skupiać na oczekiwaniach, los zaczął dawać mi to, czego bezskutecznie oczekiwałam przez ostatnie lata. Miłość, zainteresowanie, czas. Kiedy zaczynamy być totalnie bezinteresowni i nie obarczamy innych ludzi swoimi oczekiwaniami, oni chętniej dają nam siebie i coś od siebie. Nie zawsze, ale bardzo często tak się dzieje. Byłam zmęczona wiecznym analizowaniem, wiecznym oczekiwaniem, że stanie się to i to, a kiedy się nie działo byłam wściekła, zła i sfrustrowana i winiłam innych. Dziś niczego już nie oczekuję, nie analizuję zbyt bardzo i jestem jakaś spokojniejsza. Jakie to jest ciekawe, że czasem trzeba odpuścić coś całkowicie, by zmieniło się to na lepsze.
SESJA ŚWIĄTECZNA I BEZTROSKI SPACER PO ZIMNEJ WARSZAWIE
W grudzień weszłyśmy z Polą w iście świątecznym nastroju, bo odwiedziłyśmy jedną z warszawskich, pięknych kamienic, w której czekała na nas Kasia z Happy Factory. Uwieczniła w kilku kadrach mnie i Polcię, a ja zakochałam się zwłaszcza w tych ujęciach:




Po sesji, jakoś tak spontanicznie, zamiast wrócić do domu, zrobiliśmy sobie rodzinny spacer po Warszawie i choć było niemiłosiernie zimno, to jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Podziwialiśmy pierwsze świąteczne ozdoby, a potem przez godzinę szukaliśmy miejsca, w którym będziemy mogli coś zjeść. Wyobrażacie sobie, że NIGDZIE nie było wolnego miejsca? Na dodatek musieliśmy szukać miejsca, w którym dostaniemy też deser lodowy, bo to miało być nagrodą dla Poli za piękne poradzenie sobie na sesji - zrobił się z niej mały wstydzioch ostatnio. Ostatecznie weszliśmy do Browarmii na rogu Krakowskiego Przedmieścia, ale nie był to najlepszy wybór. O ile lody z bitą śmietaną były smaczne ( w końcu to zwykłe lody, one zawsze są smaczne) tak już nasze dania, czyli burger i sałatka cezar - no nie bardzo. Mocno przeciętne i raczej nie zawitam tam po raz kolejny jeśli chodzi o zjedzenie czegoś. Plusem jest to, że w niedzielę dzieci jedzą za darmo, ale... dziecięce menu to tylko dwie opcje: naleśniki i nuggetsy z frytkami. Pola wybrała nuggetsy i nawet jej smakowało, ale mi za darmochę też zawsze wszystko smakuje :P Po obiedzie dłuuugo szliśmy do naszego auta, bo tamtego dnia prawie nigdzie nie było miejsca do zaparkowania. Po drodze zatrzymywaliśmy się co chwilę i jedliśmy ciepłego kołacza z kokosową posypką! N a dłuższy czas zatrzymaliśmy się przy Pomniku Powstania Warszawskiego. Ten Pomnik wywołuje we mnie masę różnych emocji - od wdzięczności za nasz wolny, niepodległy kraj, po strach o przyszłość naszych dzieci. Ale wywołuje głównie smutek. Kiedy myślę o całej krwi jaką musieli przelać ludzie w walce o nasz kraj, o tym jak Polska została zniszczona, o tym ilu ludzi straciło życie... to wciąż łamie serce i wciąż jest dla ludzi mojego pokolenia, czymś w co trudno uwierzyć. A jednak wydarzyło się naprawdę. Poczucie niesprawiedliwości ciągnie się za naszym narodem do tej pory. Życie w ciągłym strachu, podejrzliwość, brak zaufania. Musimy zostawić w końcu przeszłość za nami. Pamiętać o niej, upamiętniać, ale zmienić swoją mentalność. Musimy wypełnić swoje serca wdzięcznością i radością, że to już za nami.

TEATR MAŁEGO WIDZA I WARSZAWA NOCĄ Z DZIECKIEM
Bilety do Teatru Małego Widza kupiłam już na dwa miesiące do przodu. Zawsze kupuję bilety na podobne wydarzenia na godziny poranne, bo wieczór = zmęczone dziecko, sami wiecie. Tym razem jedyne bilety były na godzinę 17, ale ... po raz kolejny okazało się, że wszystko dzieje się po coś, ale o tym za chwilę. Teatr Małego Widza poruszył mnie maksymalnie. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Wybraliśmy się na spektakl Cztery Pory Roku. Weszliśmy do małej salki. Na środku parkietu były dwie panie i kilka rekwizytów. Podczas spektaklu jedna z Pań wydawała przeróżne dźwięki, za pomocą małych instrumentów, albo po prostu uderzając o coś, czy gwiżdżąc w coś - coś niesamowitego. Druga Pani opowiadała historię, nie używając słów. Tańczyła, gestykulowała. Cały spektakl pokazywał uroki każdej z pór roku, ale też "wady", pomimo których owe pory roku kochamy. W pewnym momencie ciekły mi łzy. Z radości, ze wzruszenia. Pola śmiała się w głos, ale oczy również jej się szkliły. Bajki w telewizji to milion bodźców i dialogów. Tutaj nie trzeba było mówić nic. Połączenie muzyki na żywo, tańca i obrazu sprawia, że człowiek wpatruje się jak zaczarowany. Nieważne, czy ma pół roczku, roczek, 4 lata czy... 25 :P Bilety kosztują 45 zł. Wydałam 90 zł i wiem - nie jest to mało. Ale wiecie co? Z ręką na sercu powiem Wam, że była to najlepsza atrakcja, na jaką wydałam kasę przez tych 5 lat, kiedy Pola jest na świecie. Tego wydarzenia na prawdę nie da się opisać słowami. Trzeba to zobaczyć. Jeśli zatem zastanawiacie się gdzie się wybrać podczas zwiedzania Warszawy z Waszymi dziećmi, to ręczę wszystkimi kończynami, że tej atrakcji nie pożałujecie :) Aha! Spektakl trwa 45 minut, z czego 30 minut trwa spektakl na scenie, a widzowie oglądają, a 15 minut na samym końcu to czas kiedy dzieci mogą wejść na scenę, bawić się rekwizytami itp. Teatr to idealne miejsce, bo pokazać dziecku, jak należy się w takich miejscach zachowywać - nie pić, nie jeść, nie przeszkadzać, nie spóźniać się.

No i docieram w końcu do momentu, w którym mogę Wam powiedzieć, dlaczego znów stwierdzam, że wszystko dzieje się po coś i cieszę się, że bilety kupiliśmy na godzinę wieczorną. Otóż, kiedy wyszłyśmy z Teatru i podziwiałyśmy Wisłę i rozświetlony Stadion, stwierdziłyśmy z Polą, że jest tak cudownie ciepło i przyjemnie, że nie chcemy wracać do domu. Postanowiłyśmy przejść się po Starym Mieście i... okazało się, że własnie tego dnia, o czym totalnie nie wiedziałam, całe Stare Miasto i Krakowskie Przedmieście, było jedną wielką atrakcją. To tego dnia rozbłysła choinka na Krakowskim Przedmieściu i wszystkie iluminacje świetlne. Wyobraźcie sobie to... na każdym kroku magia świąt. Elfy grające świąteczne piosenki, chór, maszerujący mikołajowie z prezentami, rozświetlone choinki, lodowisko pełne elfów, turyści pijący grzańce, ludzie sprzedający świecące balony, mikołaj na rowerze - nie jestem w stanie nawet wszystkiego wymienić. Stories z tamtego dnia cieszyło się chyba największą popularnością ever i zapisałam je nawet w wyróżnionych relacjach na swoim instagramie, żeby móc często wracać do tego magicznego dnia. Tamten wieczór był piękny, ciepły i magiczny. Nie zwracałam uwagi na tłumy ludzi. Kiedy człowiek jest prawdziwie wolny i szczęśliwy, to nie zwraca uwagi na takie rzeczy. Pola wtulała się we mnie, słuchając chóru śpiewającego: jest taki dzień, maszerowała ze mną za rączkę. Robiłyśmy nawet relację na żywo, a na koniec oglądałyśmy zabawki w Smyku i poszłyśmy na jedzonko z KFC. Wróciłyśmy metrem i autobusem do domu, a gwiazda zasnęła w moich ramionach na narożniku w salonie. Do teraz ciekną mi łzy wzruszenia, kiedy pomyślę o tym dniu.

ŚWIĘTA NA NOWYM I SZALONY SYLWESTER W INOWROCŁAWIU
Święta spędziłam po raz pierwszy w naszym mieszkaniu w Warszawie. Było spokojnie i magicznie. Spełniło się marzenie Poli i dostała od gwiazdora swój wymarzony domek dla lalek. Większy od niej samej :D :P Cieszyłam się jak głupia, że to święta na moim - udekorowałam stół, ubrałam choinkę, zapakowałam prezenty. Było miło. Bez fochów, świątecznej spiny i harówki. Dużo jedzenia, dużo miłości i... spokój. Tego ostatniego potrzebowałam bardzo.
Na Sylwestra pojechaliśmy do Inowrocławia, bawić się na domówce u mojego kuzyna. Jak zwykle zabawa skończyła się nad ranem czyli o jakiejś 6 rano, mimo, że ZAWSZE ale to ZAWSZE zapieram się, że skończę ją o ludzkiej porze :P I to jak zwykle ja byłam tą, która dziwiła się gościom wychodzącym o 2, krzycząc: no co Wy, zostańcie jeszcze! Ale jak ja to zawsze mówię: albo grubo, albo wcale ;)

Tak. To był dobry miesiąc. Zrobiłam też kilka rzeczy dla swojego rozwoju, o których chciałabym jednak napisać w osobnych postach. Przede wszystkim założyłam firmę i ukończyłam kurs z Psychologii Pozytywnej. To drugie wciąż wywołuje we mnie tyle emocji, że aż ciężko mi to wszystko spisać i Wam podsumować, ale zrobię to - obiecuję! Zjadłam też w grudniu dużo sushi i nadal nie rozumiem, dlaczego nikt mi nie wysyła zestawów sushi w barterze :( :P
Nowy Rok, zaczął się już dla naszej rodziny smutnymi wieściami, mianowicie zmarł mój dziadek. Jestem jedną z tych osób, które w rodzinie są jakimiś alienami i poza kilkoma najbliższymi osobami, nie są z nikim zbytnio związani. I chyba tym bardziej po stracie, czuję dziwne uczucie pustki i żalu do samej siebie. Nie odwiedzałam babci i dziadka od długiego czasu. Ostatnie wspomnienie z dziadkiem mam z Komunii Kacpra. Strasznie przeżyłam widok dziadka mówiącego wtedy do samego w siebie w lustrze, bo myślał, że to inna osoba. Dziadek cierpiał na Alzheimera i widok tego był dla mnie nie do przejścia. Wybiegłam wtedy z uroczystości i pół godziny płakałam na górze nie mogąc się pozbierać. Nie umiem patrzeć na takie rzeczy, po prostu nie umiem, choć chciałabym się nauczyć. Chyba za bardzo boję się rozwalenia psychicznego. Mój poziom empatii jest niebezpiecznie wysoki. Jeśli mam już do czynienia z czyimś cierpieniem całkowicie bezpośrednio, to rozpadam się na milion kawałków, które potem ciężko posklejać i zebrać w całość. Do tego stopnia, że trudno mi potem wrócić do normalnego życia.
Kurcze. Miało być krótko, ale ja tak chyba jednak nie potrafię. Okrutnie brakowało mi pamiętniczkowego wpisu, w którym Wam o czymś opowiadam i wyrzucam z siebie emocje. Powiem Wam, że czuję się teraz jak nowo narodzona :) Wczoraj wróciłam do Warszawy i choć ciężko mówić o super energii, która przyszła wraz z Nowym Rokiem, to mam w głowie trochę planów blogowych, które chciałabym zrealizować i mam nadzieję, że wezmę się na dniach w garść.
Na koniec chciałam jeszcze zbiorowo wymienić osoby, którym chciałabym podarować prezenty w związku z aktywnością na instagramie :)
Dziewczyny mega Wam dziękuję za to, że jesteście! Cieszę się, że mogę dać Wam coś od siebie. Wyślijcie mi na priv na IG swoje adresy z numerem telefonu :)
Wszystkim Wam dziękuję za to, że jesteście, czytacie, obserwujecie, zostawiacie po sobie ślad. Życzę Wam wszystkiego dobrego w Nowym Roku i mam nadzieję, że będziecie po prostu szczęśliwi. Chyba to jest w życiu najważniejsze, prawda?
Ściskam Was ciepło! :*
Nie każdy go ma, dlatego nie każdy może sobie pozwolić na pobudki o 5 rano, żeby spędzić z samym sobą godzinę czy dwie. I przecież nie ma jednakowej recepty na cokolwiek dla wszystkich ludzi na świecie. Staram się na tym blogu, pokazywać Wam SWOJE własne metody, które możecie przefiltrować dowolnie przez swoje potrzeby i coś dobrego z nich wyciągnąć :)
Od długiego już czasu staram się praktykować wstawanie o 5 rano. Z różnym skutkiem, wiadomo. Nie wychodzi mi to na wyjazdach, nie wychodzi mi to kiedy mam chore dziecko w domu. A czasem nie chcę, żeby mi to wychodziło, bo nie jestem robotem i jak mam ochotę to pośpię sobie i do 9 ( zdarza mi się to tylko u rodziców, no ale... jednak się zdarza).
Po raz pierwszy odkryłam magiczne działanie wczesnego wstawania, kiedy byłam na diecie bezpszenicznej, o której pisałam we wpisie - Tydzień z dietą bez pszenicy - 2 kilogramy w dół i energia nie z tej ziemi ... . To było dwa lata temu. Wstawałam wtedy o 6 rano, co jak na mnie było wyczynem godnym podziwu. Wtedy nie afirmowałam, nie praktykowałam jogi i medytacji ( wow, teraz widzę, ile zmian zaprowadziłam w życiu przez ostatnie 2 lata !!! ) ; nie skupiałam się aż tak na tych wszystkich rzeczach, na których skupiam się teraz. Ale doświadczyłam wtedy, jak działa na mnie zdrowe jedzenie i wczesne pobudki. Sprzątałam, ogarniałam mieszkanie i siebie, szykowałam Polci rzeczy, a potem do wieczora intensywnie pracowałam.
W tym roku, zaczęłam praktykować pobudki o 5 rano i fakt - było to łatwiejsze latem, niż teraz, ale... i teraz jest to do zrobienia. Co takiego robię dla siebie, że potem bez problemu funkcjonuję cały dzień? Robię rzeczy, dzięki którym zaczynam dzień z czystą i spokojną głową, ale także naładowanym pozytywnie ciałem. A więc co takiego ta Mamala czaruje jak jej córa przewraca się dopiero na drugi boczek, hmm? :)
Stopniowo pozbywam się wszystkich sprzętów elektronicznych z sypialni. Telefon wynoszę na noc do salonu z dwóch powodów: brak promieniowania w nocy tuż obok głowy, albo nawet trochę dalej, ale wciąż w tym samym pomieszczeniu. Druga sprawa to taka, że jak już muszę wstać i iść do tego salonu, żeby ten budzik wyłączyć... to jakoś większe prawdopodobieństwo, że już nie wrócę do łóżka. Budzik dzwoniący tuż obok ucha, był zawsze na nieświadomce wyłączany.
Trwa to zaledwie 2/3 minuty i polega na wykonywaniu ruchów jedynie rękoma. Taka technika ma na celu oczyszczenie naszego pola energetycznego z zanieczyszczeń, negatywnych odczuć i negatywnej energii.
Pierwszą rzeczą jest czas na duchowość. Moje ulubione modlitwy obecnie to Poranna Modlitwa Oddania z książki Agnieszki Maciąg, pt: Rozmaryn i Róże ; Modlitwa zawierzenia się Bogu, którą mam przyczepioną do kratki na swoim biurku i tradycyjnie Ojcze Nasz. Do tego dochodzi moja ulubiona forma kontaktu z Bogiem, czyli po prostu rozmowa z nim. Zwierzenie się, podziękowanie, prośby, podzielenie się wątpliwościami. Do tego dokładam swoje dwie ulubione medytacje: jedna dotycząca zabezpieczeń mentalnych, w której mówię o tym, że wybaczam sobie i innym, proszę o wrócenie mi mojej energii życiowej itp. Druga to medytacja wdzięczności, której autorem jest Mistrz ReiKi Walter Lubeck. EDIT: obecnie obowiązkowym punktem jest po prostu medytacja. Siadam, zamykam oczy i oddycham. O tym czym jest medytacja i jak zacząć, pisałam w artykule - Jak zacząć medytować?
Potem jest czas na afirmacje. Zazwyczaj wybieram sobie dwie afirmacje, które pasują mi do danego dnia i nastroju i każdą jedną czytam i powtarzam przez ok. 5 minut. O tym czym są afirmacje i jak je stosować pisałam we wpisie: Afirmacje - czym są i jak je stosować?
Obecnie mam w swoim biurze taką fajną kratkę na ścianę i przyczepiam sobie na niej swoje modlitwy i afirmacje, żeby mieć je ciągle na widoku. Super patent, bo im częściej spoglądamy na jakieś hasła, tym mocniej przenikają one do naszej podświadomości :)
Czasem spisuję ją tuż po przebudzeniu, przed jakąkolwiek inną aktywnością. Czasem dopiero po seansie "duchowości". Spisuję sobie na niej najważniejsze punkty jakie mam do zrealizowania danego dnia. Więcej o tworzeniu listy TO DO pisałam we wpisie: Dobra organizacja = lepsza jakość życia.
Zazwyczaj wybieram krótką, 12 minutową sesję jogi Gosi Mostowskiej, czyli: Powitanie słońca - energetyczna joga na dobry poranek. Ćwiczę tylko i wyłącznie z Gosią. Cenię sobie jej profesjonalizm, wiedzę ale najbardziej niesamowite ciepło, które od niej bije. Jestem niesamowicie szczęśliwa, że to właśnie Gosia przeprowadzi warsztaty jogi na moich Warsztatach Relaksacyjnych Soul Camp.
Powyższe czynności zazwyczaj zajmują mi trochę ponad godzinę, czyli kończę je mniej więcej o 6:15. Wtedy mam jeszcze ok godziny z groszami na inne aktywności. Czasem jak czas mnie nagli, to zabieram się za sprzątanie, a czasem idę biegać. Robię wtedy około 5 kilometrów, żeby zdążyć wrócić na 7 i mieć jeszcze szansę się wykąpać i ogarnąć przed odprowadzeniem Poli do przedszkola. Patent z bieganiem jest o tyle dobry, że mam potem energię na cały dzień i nie muszę w trakcie pracy robić przerwy na trening. Jeśli więc idę biegać, to cały cenny czas dla siebie mam odhaczony na liście już o godzinie 7. Ale wiecie jak jest - jest coraz zimniej, o 6 rano jest ciemno jak w dupie - no nie zawsze chce się człowiekowi wyjść. Nie zawsze, ale jak już wyjdę i przebiegnę kilka metrów z dobrą nutą na słuchawkach, to samej sobie dziękuję za tak wielką odwagę :P
Jeśli nie bieganie i nie sprzątanie, to np. kąpiel + wizualizacja + relaksacyjna muzyka. O takim sposobie na łączenie przyjemnego z pożytecznym pisałam we wpisie: O sztuce łączenia przyjemnego z pożytecznym. Jeśli nie to - to dobra książka i nie jakieś pranie mózgu, nie żadne ciężkie, motywacyjne kloce ( które uwielbiam) ale coś lekkiego i przyjemnego jak książki Agnieszki Maciąg. A czasem to po prostu chcę się wyspać i wstaję o 6 i robię "tylko" tą ponadgodzinną sesję dla siebie, bez treningu, kąpieli, książek itp. I to już jest bardzo dużo i wystarczająco. Ale czasem jest mi mało :) W końcu czym jest godzina, a nawet czym są dwie godziny dla samej siebie, kiedy doba ma ich aż 24?
Jakie więc mam korzyści z tak wczesnego wstawania i wykorzystywania dwóch godzin na swoje ciało i umysł?
A to już niesie za sobą cały szereg pozytywnych rzeczy. Lepsze kontakty z ludźmi, piękniejszy odbiór otaczającego nas świata, lepsze efekty w pracy... ogólnie rzecz biorąc - lepsze życie.
To jest mój sposób i moja recepta. Na lepsze życie, lepszy nastrój, na szczęście. Każdy musi znaleźć na siebie sposób i szukać rozwiązań, które pomogą mu żyć lepiej i piękniej. Nie musisz od razu porywać się na 2 godziny czasu dla siebie i pobudki o 5. Możesz wstać chociaż pół godziny przed normalną porą pobudki i zrobić coś dla siebie - pomodlić się, posiedzieć w ciszy, wypić kawę czy herbatę i poczytać dobrą książkę - wybór należy do Ciebie. Czasem rydz jest lepszy niż nic, a w tym przypadku rydzem może być chociaż 15 minut. Sprawdzaj, testuj różne rozwiązania i w miarę możliwości ułóż sobie życie tak, żeby było chociaż ciut lepiej niż jest - jeśli oczywiście tego potrzebujesz i tego chcesz.
Pięknych poranków moi mili!
Dzisiaj ciężko mi usiedzieć w jednym miejscu. Ciągle chciałabym coś robić, stale coś czytać, pracować, rozwijać się. O ile kiedyś wyglądało to u mnie tak, że pracowałam non stop, a potem padała mi bateria, tak teraz znajduję sobie takie zajęcia, by móc odpocząć, ale jednocześnie nie lampić się bezsensownie w sufit i by móc np. poprasować, ale wykorzystać ten czas podwójnie - bo prasując, wciąż możemy jednak słuchać, czy na coś zerkać. Dzisiaj opowiem Wam o kilku moich patentach, w których robiąc czynność nr 1, można śmiało wprowadzić czynność nr 2 - i nie mieć dzięki temu poczucia, że zmarnowaliśmy właśnie godzinę np. na leżenie w wannie :P
Dbać o higienę trzeba, to wiadomo :P Lubię poleżeć w wannie nawet przez godzinę, ale potem najczęściej wychodzę z poczuciem zmarnowanego czasu. Kiedyś do wanny zabierałam ze sobą telefon - i też czułam, że zmarnowałam czas bo ileż można w tym telefonie siedzieć. Książki czytam teraz niezwykle często, więc do wanny też już nie chce mi się zabierać. No to sobie wymyśliłam, że w czasie kąpieli będę sobie ćwiczyć twórczą wizualizację o której właśnie czytam książkę. Napiszę o tym osobny wpis, a dzisiaj tak w dużym skrócie - do kąpieli zapalam sobie świeczkę i odpalam na telefonie relaksacyjną muzykę. Zamykam oczy i szczegółowo wyobrażam sobie np. warsztaty, które poprowadzę w kwietniu przyszłego roku. Krok po kroku widzę w myślach cały ich przebieg, czuję emocje jakbym już tam była. Kiedyś taką wizualizację stosowałam totalnie nieumyślnie i zawsze dzięki temu chyba przyciągałam do siebie to czego bardzo mocno pragnęłam. Dziś wiem, że o wizualizacji powstają książki i że rzeczywiście można się tego nauczyć i to ćwiczyć - to naprawdę działa, ale musimy pamiętać o tym, że przyciągamy tylko to, czego naprawdę w 100% chcemy i non stop to sobie wyobrażamy :) Jestem tego żywym przykładem.
Dobra, w jeździe komunikacją miejską nie ma ani nic przyjemnego ani niż pożytecznego, ale uważam, że to dobry sposób na pokazanie, że jak już musimy się gdzieś przemieścić to nie musimy tracić tego czasu podwójnie, scrollując przez 20 minut facebooka czy instagrama. Osobiście wolę się zawsze wyłamać i zamiast patrzeć się w telefon, popatrzeć się w książkę. Teraz bardziej niż powieści preferuję książki np. o biznesie - skoro już muszę siedzieć na tyłku przez 20 czy 30 minut, to lubię wykorzystać ten czas na rozwój. Odpoczywam, bo czytam i korzystam, bo się uczę - jednocześnie. O ile dobrze znoszę jazdę autobusem, bo jak wiecie z tym u mnie jest słabo... :P
Czy wspominałam już, że nienawidzę prasować? Trochę się w tej kwestii zmieniło. I o dziwo wcale sobie tej zmiany nie wizualizowałam. Na początku było żelazko klasyczne - i to była męka bo po 1: szkoda mi było zawsze czasu na prasowanie, a po 2: nie umiem prasować. Tradycyjne żelazko było zawsze dla mnie za ciężkie i żeby coś wyprasować totalnie na gładko, musiałam się naprawdę długo namęczyć. Później był prasowacz parowy. To była fajna sprawa. Prasowało mi się w miarę sprawnie, ale prasowacz w nowym mieszkaniu zajmował za dużo miejsca, więc go sprzedałam. A potem przyszło mi współpracować z marką Philips i dostałam generator pary, którym prasuje się tak, że po jego odpakowaniu przeprasowałam wszystko z szafy Poli i jeszcze dorzuciłam sobie kilka męskich koszulek. Ogólnie podeszłam do nowego nabytku sceptycznie, bo hello - nienawidzę prasować! Pudła z żelazkiem nie rozpakowywałam przez tydzień, ale pokazałam je na stories i dostałam jakieś kilkadziesiąt wiadomości o treści w stylu: mam je od pół roku i polubiłam prasowanie! Mam je od kilku miesięcy i totalnie inna jakość prasowania. No i fakt - jakość jest totalnie inna. Prasuje się mega fajnie, lekko i dużo szybciej. Tutaj nie trzeba niczego umieć, tylko po prostu się prasuje. No ale to wciąż czas, czas, czas! No i wymyśliłam sobie, że podczas prasowania będę sobie słuchać... podcastów. Przeróżnych, różniastych. A to o organizacji, a to o rozwoju osobistym. Godzinka prasowania i godzinka nauki w jednym - rewelacja! Można też prasować i oglądać ulubiony serial - bo czemu by nie?!


Generator pary, o którym mowa to Philips PerfectCare Elite Plus. Działa na zasadzie bardzo silnego wyrzutu pary i stałej temperatury stopy. Ultra lekki - przy prasowaniu tradycyjnym żelazkiem miałam po godzinie odciski na dłoniach. Tutaj żelazko sunie samo. Jest lekkie i mega poręczne. Nie trzeba żadnego wysiłku nawet przy prasowaniu wymagających tkanin. To czego nienawidziłam w prasowaniu żelazkiem tradycyjnym to ręczne zmiany temperatury - ciężko mi było ją samodzielnie dopasować i nie zawsze dobrze się to kończyło. Tutaj pokrętła nie ma. Prasujemy wszystkiego rodzaju tkaniny jedna po drugiej i nie zmieniamy na żelazku absolutnie niczego. Nie musimy czekać na zwiększenie czy zmniejszenie temperatury. Żelazko możemy zostawić na desce czy nawet na ubraniu i nie musimy się martwić, że coś nam się przypali. W rączce żelazka jest wbudowany czujnik pary, który wykrywa czy żelazko jest w ruchu czy nie i automatycznie aktywuje wytwarzanie pary. Zbiornik na wodę mieści aż 1,8 L więc możemy na jednym zbiorniku przeprasować naprawdę hurtową ilość prania. Taki generator pary będzie idealny dla osób, które generują dużo prania, czyli np. rodzin wielodzietnych i dla perfekcjonistów, którzy lubią mieć idealnie gładkie ubrania. Generatorem pary możemy prasować również w pionie - np. jeśli chcemy przeprasować parą delikatne sukienki.



Naprawdę - jakość prasowania to jest jakiś kosmos. Zdecydowanie każdy kto nienawidzi prasować, będzie z takiej inwestycji zadowolony, bo nareszcie odetchnie i będzie to robić z przyjemnością. Jeśli ja się do prasowania przekonałam, to każdy się przekona. NIGDY w życiu nie przeprasuję już niczego tradycyjnym żelazkiem, nie ma takiej opcji. Mogę oddać swoje nawet jutro - za darmo :P Także tego... teraz prasowanie + podcasty to dla mnie połączanie idealne. Ciuszki wyprasowane, a w głowie zawsze zostaje mi dużo wiedzy z tego co brzmiało w moim telefonie.
Pola uwielbia kolorować. Potrafimy bitą godzinę siedzieć przy stole i wpędzać w ruch różnorakie kredki i pisaki. Stwierdziłam ostatnio, że może zamiast rysować kolejnego kotka, wyjmę sobie swoje kolorowanki dla dorosłych, które kiedyś dostałam na walentynki. Obie rysujemy, spędzamy ze sobą czas, a ja jednocześnie odprężam się i relaksuję. Kolorowanki dla dorosłych mają działanie antystresowe i naprawdę świetnie ćwiczą umiejętność skupienia a jednocześnie nas rozluźniają. Pola rysuje swoje, ja swoje, ale jednak jesteśmy razem i koniec końców - robimy to samo. Naprawdę genialne połączenie!
Kiedyś na facebooku napisałam, że zbliża się jesień a w raz z nią... i wymieniłam milion programów i seriali, które będę w niej oglądała. Minął chyba rok od tego wpisu, a ja telewizji nie oglądam praktycznie wcale. Oczywiście pozostaję wierna serialowym produkcjom TVNu typu diagnoza, ale reszta... szkoda mi na to czasu. W miniony weekend odpaliłam telewizję po kilku godzinach zabawy z Polą i... stwierdziłam, że szkoda czasu na durne programy i denerwujące wiadomości. Odpaliłam program przyrodniczy i z Polą przez godzinę wpatrywałyśmy się w cudowne krajobrazy i słuchałyśmy ciekawostek o dzikich zwierzętach. Odpoczęłam, a jednocześnie nie miałam poczucia, że zmarnowałam swój czas. Genialna sprawa.
Pewnie znalazłabym takich rozwiązań dużo, dużo więcej. Nie wymyślam ich specjalnie, życie samo mi je podsuwa. Nie jest to sposób na życie dla każdego. Jedni wolą się odmóżdżać przy oglądaniu ukrytej prawdy, inni lubią odpoczywać a jednocześnie nie marnować czasu - każdy człowiek ma swój własny sposób na odpoczynek i każdy wie co dla niego najlepsze. Dla mnie odpoczynek i regeneracja są bardzo ważne, ale niech nie będą też tylko bezsensowym gapieniem się w sufit czy w telewizję - wierzcie mi, tak jak jednych to odpręża tak innych zwyczajnie męczy.
A na sam koniec chciałabym Was zarazić moją nową miłością do prasowania i przekonać Was do spróbowania prasowania z jednoczesnym słuchaniem inspirujących wywiadów czy podcastów. Razem z marką PHILIPS chcemy nagrodzić 3 osoby kodami na 20 procent zniżki na dowolny generator pary ze sklepu Philips. Wystarczy, że w komentarzu pod tym postem napiszecie mi, jakie są Wasze sposoby na przyjemniejsze prasowanie.
Na Wasze komentarze czekamy do końca dnia 9 listopada. Wyniki ogłosimy w przeciągu tygodnia od zakończenia zabawy.
Powodzenia! :)








Ja wiem, że mi łatwo jest mówić, bo pracę mam zdalną i mogę sobie trening odwalić za dnia, podobnie sprzątanie. Ale darujmy sobie porównania typu: tobie to łatwo, tobie to lepiej, ty to sobie możesz gadać - bo po to właśnie mam taką pracę, żeby sobie tak żyć. Nie umiałabym inaczej. Ale ja nie o tym.
Musicie mi uwierzyć na słowo, że po pół roku rozwalonym organizacyjnie totalnie, byłam tak wymęczona psychicznie i fizycznie, że dostałam niezwykłego powera, żeby poukładać sobie życie na nowo i je dobrze zorganizować. Jest kilka rzeczy, które bardzo mnie demotywują i zniechęcają do efektywnej pracy: bałagan, nieregularne posiłki, chaos. Doszłam do wniosku, że pracując w domu i będąc samemu sobie szefem, życie musi być naprawdę dobrze zorganizowane, żeby umieć znaleźć balans i po prostu nie zwariować.
Od jakiś dwóch miesięcy moja wydajność w pracy, ale także nastawienie i nastrój są w formie lepszej niż kiedykolwiek przedtem. Zaczęłam się ostatnio zastanawiać co się ze mną dzieje, bo serio takiej wersji siebie to ja nie poznaję. Postanowiłam przyjrzeć się swoim nawykom i zobaczyć co takiego się zmieniło, że moje organizacja jest na tak dobrym poziomie. No i jak to bywa, wyszło na to, że składa się na to kilka rzeczy, o których chcę Wam dzisiaj opowiedzieć :)
I na tym mogłabym skończyć :D Ale tak całkiem serio - działanie z listą to do, odmieniło jakość mojej pracy i mojego życia. Nie wiem, jak mogłam działać bez niej, totalnie sobie teraz tego nie wyobrażam. Otóż okazało się, że kiedy zaczęłam spisywać zadania, które muszę danego dnia zrobić - nagle to z czym zwlekałam po dwa tygodnie, a nawet miesiąc ( !!! ) robiłam od ręki, w pół godziny! To tylko mi pokazuje, że najwięcej czasu zabiera nam myślenie o tym jakie coś jest trudne i narzekanie na to, jak ciężko nam się za coś zabrać. Tymczasem w praktyce okazuje się, że zadania z którymi tak zwlekamy, możemy zrobić na cito. Trzeba tylko ruszyć z miejsca, a z doświadczenia wiem, że to jest właśnie najtrudniejsze.
Bez listy to do, moja psychika zaczynała siadać. Co chwilę odkładałam coś na później i moja głowa była coraz bardziej zaprzątnięta i zaniepokojona tym, ile mam zaległości. A było ich coraz więcej i więcej. W końcu powiedziałam dość i każdego wieczora, spisywałam zadania do zrobienia na następny dzień. Rano wstawałam i robiłam wszystko z listy, punkt po punkcie, ale niekoniecznie wg kolejności w jakie punkty zapisałam. Nagle okazało się, że to co odkładałam od miesiąca, zajęło mi w praktyce jakąś godzinę. Dzięki liście to do, przestałam marnować czas, a moje działania stały się dużo bardziej efektywne. Serio - przełożyło się to na jakość całego mojego życia. Zyskała na tym moja psychika, moje relacje z Polą i innymi ludźmi i moja wydajność w pracy.

Ale ale... listy to do, nie realizowałoby mi się tak dobrze gdyby nie to, że ... chce mi się ją realizować. A chce mi się ją realizować, bo mam power i energię. A power mam dlatego, że... biegam! A jak nie biegam, to pocę się na siłowni, a jak nie pocę się na siłowni, to w domu! I nie jakoś przesadnie często i do utraty sił, ale wystarczająco, by uwolnić endorfiny i pozwolić im działać. I wierzcie mi - za każdym razem nie chce mi się tak samo. Pół godziny się zbieram i walczę z samą sobą, ale ostatecznie ruszam i wiem, że bez tego będzie mi naprawdę ciężko. Ruch stał się moją terapią. Pozwala mi być szczęśliwą mimo problemów, z którymi na co dzień się borykam. Pomału zaczynam dojrzewać do decyzji o treningu z trenerem personalnym. Z racji, że jestem ułomna w kontaktach z innymi ludźmi face to face, zwłaszcza kiedy trzeba się przy nich pocić - miałam przed tym zawsze ogromne opory i sztywniałam na samą myśl o tym. Ale... teraz jestem w takim punkcie swojego życia gdzie bardzo doceniam indywidualne podejście do człowieka. Takie podejście wybrałam np. w zakresie wychodzenia z choroby Hashimoto razem z Magdą i o tym samym myślę w zakresie swojej aktywności fizycznej. Koniecznie zerknijcie na artykuł: Trening z trenerem personalnym - dlaczego warto? - to taka moja odpowiedź w pigułce dlaczego takie treningi mogą się okazać dla mniej dużo bardziej skuteczne niż wolna amerykanka na siłowni i działanie na oślep.
I w temacie zmuszania się do ruchu - wiecie co? Jak już kończę bieg, albo trening... to jestem jak nowo narodzona. Chce mi się żyć, cieszyć, pracować, kochać ludzi i kochać siebie. To jest jak jakiś narkotyk, po którym nie ma żadnych skutków ubocznych, ale jakoś życia zmienia się zdecydowanie na lepsze. Serio - niesamowite.
Wręcz ekspresowe. I to nie jakiś shit, wszystko zdrowe. Wiecie np. ugotowany ryż i do tego warzywka usmażone na patelni. Jak nie mam czasu na drugą przekąskę to tradycyjnie białko w proszku. Do posiłków porannych nauczyłam się pić ciepłe herbatki. Zazwyczaj czystek albo jakieś inne ziółka.
Czyli tak zwany balans. Naprawdę uczyłam się tego bardzo długo. Potrafiłam zarywać nowe, odrywać się od zabawy z Polą, bo klient naciska i nie daje żyć. Teraz, kiedy o 16 zamykam laptop, moja praca się kończy. Owszem, odpisuję czasem w wolnych chwilach na wiadomości czytelników, bo one napływają non stop, ale ogólnie staram się to robić w godzinach pracy, bo jakby nie patrzeć, kontakt z Wami to jej część. I to taka naprawdę ważna część, bo to dzięki Wam to wszystko tutaj się dzieje i nie wyobrażam sobie olewać Waszych prób kontaktu ze mną.
Kiedyś publikowałam wpisy na blogu i zajawki w social mediach w godzinach wieczornych - bo więcej osób siedzi z nosem w telefonie, jak dzieci już śpią. I wiecie jak to wyglądało? Miałam wrzucić wpis, miało to zająć dziesięć minut, a zajmowało... godzinę. Bo czasem we wpisie trzeba było coś poprawić, bo coś się rozkraczało, rozjeżdżało. Napisanie zajawki na facebooku i dodatkowo wstawienie zdjęcia na instagram z informacją o nowym wpisie - gdzie te dwie zajawki najczęściej totalnie się od siebie różnią, to jakieś 40 minut roboty. Bo ja nie lubię pisać na odpieprz. Lubię jak treść ma ręce i nogi, więc się rozpisuję, sprawdzam literówki, czytam raz jeszcze, coś dopisuję - i nagle okazuje się, że straciłam na to pół wieczoru. Koniec. Od długiego już czasu, to wszystko co opisuję, robię w godzinach porannych. Najczęściej około 9, żeby później zająć się już pracą, która wymaga ode mnie większej uwagi, skupienia i kreatywności.
To również bardzo wpływa na jakość mojego dnia, dzięki temu, że mam lepszą jakość snu. Już od dłuższego czasu, wynoszę telefon z sypialni z trzech powodów:
Jakość mojego snu poprawiła się od czasu tych zmian niesamowicie. Budzę się znacznie bardziej wypoczęta. Zarówno przed snem jak i po przebudzeniu sięgam po książki, ćwiczę jogę, modlę się. To niesamowicie oczyszcza umysł i odpręża ciało. Więcej o moich porannych rytuałach napiszę już niebawem w osobnym wpisie.
Pracuje mi się o wiele lepiej, odkąd mam nienaganny porządek w mieszkaniu. Z samego rana odkurzam całe mieszkanie, ścielę łóżka itp. Nauczyłam się odkładać wszystko na miejsce OD RAZU, dzięki czemu w mieszkaniu nie uświadczycie bluzy na krześle, szklanki na biurku czy innych niepotrzebnych rzeczy. Gotując, od razu pakuję zmywarkę, trochę myję ręcznie i od razu wszystko wycieram i chowam. Obserwowanie mojej mamy, która właśnie tak dbała o nasz duży dom, przyniosło w końcu efekty. Już nie zalega mi w koszu niepotrzebne pranie, a ubrania z suszarki ściągane są od razu po wyschnięciu, a następnie od razu są prasowane i segregowane.
Wiem, brzmię jak jakaś nawiedzona laska, ale serio to wszystko zajmuje dużo mniej czasu, niż kiedy odkłada się to wszystko na później.

Ufff... To chyba takie najważniejsze punkty, dzięki którym naprawdę zajebiście mi się ostatnio żyje :D Mam ostatnio organizacyjnie tak uporządkowane życie, że znów oddalam się od decyzji o drugim dziecku :P Podoba mi się ten ład i porządek i nigdy bym nie pomyślała, że to wszystko tak bardzo przełoży się na jakość mojej pracy. Jestem na jakimś kreatywnym haju. Odkąd działam z listą to do, moje marzenia i cele nie są tylko gdybaniem i myśleniem o nich, ale są realnym działaniem. Wszystkie duże cele rozbijam na wiele mniejszych i realizuję je krok po kroku. I nagle okazują się być nawet łatwe i realne do ogarnięcia. Polecam każdemu :)
Mam nadzieję, że ten wpis Was fajnie zmotywuje i zainspiruje do jakiś zmian w swoim życiu i do lepszej organizacji. Jeśli na blogu inspiracji mimo wszystko macie za mało, to ponoć moje InstaStories nakręca do zmian na lepsze jak mało co :) Zachęcam gorąco do obserwowania mojego instagrama, w który również wkładam masę czasu i serducha i bardzo cieszy mnie Wasz feedback.
Pamiętajcie dziewczyny - GOOD VIBES ONLY! <3
Nie zrozumcie mnie źle. Kocham życie w stolicy i kocham SWOJE życie. Od tego, co miałam tutaj, świadomie uciekłam. Ale im jest człowiek starszy tym bardziej docenia. Przyjaciół, rodzinę, ich obecność. Nawet jeśli wcześniej częściej nas ona irytowała niż sprawiała radość ;) W stolicy jestem trochę samotna, to jest fakt. Mam wspaniałą córkę, ale nikt nie wpada do mnie na spontaniczne pogaduchy, a ja w chwilach słabości nie mogę nikogo odwiedzić i wypić herbatki. Jeszcze dwa lata temu przyjeżdżałam do rodzinnego miasta i po jednym dniu byłam chora - zbyt duże różnice charakterów i inne podejścia do życia były dla mnie nie do przeskoczenia. Dziś staram się będąc tutaj, spędzić z każdym trochę czasu. Z przyjaciółką, z siostrą, z rodzicami, z teściową, dawną znajomą.
Obecność obecnością, ale najbardziej jednak brakowało mi czasu, w którym leżę i pachnę i nic nie robię. Dziecko biega sobie po ogrodzie, a ja mogę poleżeć i popatrzeć w niebo. Tak wyglądała właśnie niedziela... jedyny dzień, który spędziłam tak beztrosko w ogrodzie moich rodziców. Zrywałam czereśnie w sadzie za domem, myłam pomidory w zlewie na tarasie. Gotowałam szparagi, bób i jadłam je na świeżym powietrzu. Dziś, zdrowe żywienie to dla mnie gra kolorów i rozsądek - bez większych wyrzeczeń. Większość z nas doskonale wie, że warzywa i owoce stanowią podstawę diety. Ale czy wiecie, że dziennie powinniśmy ich spożywać min. 400 g? Szklanka soku może stanowić jedną z pięciu zalecanych porcji tych produktów dziennie. Biorąc pod uwagę to, że warzywa i owoce można spożywać pod różnymi postaciami, wydaje mi się, że możemy zjeść ich nawet więcej niż zalecane minimum. Najważniejsze, żeby było zdrowo i kolorowo :) Nie bez powodu mówi się często o warzywach, że to "zdrowie na talerzu". Warzywa i owoce prócz oczywistych zalet takich jak utrzymanie prawidłowej masy ciała, pełnią również ogromną rolę w profilaktyce zapobiegania nowotworom czy chorobom takim jak Parkinson, Alzheimer.

No ale... skoro gra kolorów to i kolorowe soki. Wbrew krążącym po świecie mitom, że do soków dodaje się cukier, ogłaszam wszem i wobec, że do soków owocowych, 100% warzywnych i pomidorowych cukru się NIE DODAJE... :) Zabrania tego europejskie i polskie prawo. Mało tego, w związku z tym, że soki powstają z warzyw i owoców, to zachowują podobny poziom składników odżywczych co te produkty.
I ja, i moja mama często przekomarzamy się w swoich racjach w wielu, naprawdę wielu tematach. Ona ma swoje racje, ja mam swoje. Koniec końców - obie się wzajemnie od siebie uczymy. Ona przekazuje mi wiedzę z książek, które kupuje - ja przekazuję jej wiedzę, którą nabywam na spotkaniach z ekspertami czy z materiałów naukowych. Kiedy kilka lat temu przeszłam na dietę, odrzucałam jej wszystkie pomysły i rady. Nie słuchałam się jej w wielu kwestiach, które teraz w dorosłym życiu okazują się jednak ważne. Jeszcze kilka lat temu, to o co mama suszyła mi głowę, np. recycling, było dla mnie nie do pomyślenia. Kiedyś recycling ogólnie nie miał aż takiego znaczenia jak teraz, ale dziś, kiedy świadomość ludzi wzrasta, bardziej zwracamy na to uwagę, zwłaszcza, że jest to ważny element dbania o środowisko. Np. opakowania kartonowe nie obciążają środowiska i mogą być bardzo łatwo poddane recyclingowi. Są wykonane z odnawialnych materiałów pochodzenia roślinnego i pomagają zredukować ilość marnowanej żywności. Dodatkowo chronią produkty bez stosowania konserwantów.

Przykładem są właśnie soki dostępne w opakowaniach kartonowych. Jak się okazuje, zachowują one świeżość i jakość bez użycia konserwantów, a dzieje się to za sprawą tego, że kartoniki składają się z kilku warstw, które chronią żywność przed niepożądanym działaniem czynników zewnętrznych takich jak wilgoć, tlen czy światło. Przed światłem, chroni cienka warstwa aluminium, dzięki której sok zachowuje swoją barwę, fakturę, a także składniki odżywcze. Szczelne opakowanie to także bariera przed drobnoustrojami. Dlatego na przykład szklanka soku pomarańczowego, także tego pasteryzowane w kartonie, zabezpiecza dzienne zapotrzebowanie na witaminę C w ok. 50-60%. Witamina ta na przykład pomaga w utrzymaniu prawidłowego funkcjonowania układu odpornościowego i ochronie komórek przed stresem oksydacyjnym oraz w prawidłowej produkcji kolagenu w celu zapewnienia właściwego funkcjonowania naczyń krwionośnych, kości, chrząstki, dziąseł, skóry i zębów. Mama miała rację... :P
Mój czas spędzany w ogrodzie rodziców, nie mógł się ograniczyć co prawda do jednego soku, bo przy takiej ilości domowników, raczej jeden rodzaj nie zadowoliłby wszystkich. Ja z Polą, preferuję raczej sok pomarańczowy, a moja siostra sok jabłkowy. Pamiętam też, że jak miałam może z 11 lat, to moja mama codziennie piła z Patrycją sok marchwiowy, bo przecież beta-karoten i te sprawy, a opalenizna wchodziła wtedy "na salony" :P
Dzisiaj bardziej niż na opaleniźnie, nam wszystkim zależy po prostu na zdrowiu. Czas w w ogrodzie przypomniał mi czasy, w których rodzice zawsze byli tymi, którzy wszystko wiedzą najlepiej. Choć wtedy drażnili mnie swoimi naukami, to jednak zakorzeniły się gdzieś one w mojej głowie i teraz wychodzą mi na dobre. Nawet banalny przykład opakowań kartonowych - czy wyobrażacie sobie, że "nauki" z tym związane mogły jakkolwiek zainteresować 16 latkę? Nie było o tym w ogóle mowy. Dziś zainteresowana tematem, przeczytałam o opakowaniach kartonowych kilka stron, starając się zrozumieć, w jaki sposób nam nie szkodzą, a wręcz przeciwnie. A kiedyś... kiedyś nie kumałam, jak takie coś jak karton, może w ogóle być tematem do rozmowy czy przemyśleń. Wtedy to wszystko mnie denerwowało, ale dziś mogę podsumować to jedynie dwoma słowami: na zdrowie.
Tej ostatniej niedzieli u rodziców, odłożyłam laptop i postanowiłam po prostu delektować się chwilą. Dzieciaki od rana do nocy szalały na zielonej trawie, pałaszowały czereśnie i popijały soki. Wszechobecna natura - tego było mi trzeba...
Materiał sfinansowany ze środków Funduszu Promocji Owoców i Warzyw. Organizator Stowarzyszenie Krajowa Unia Producentów Soków.








Właśnie w ten weekend, kiedy nareszcie temperatura przekroczyła 15 stopni, a słońce wyłoniło się zza chmur, poczułam, że żyję... nie wiem jak Wy, ale ja dostaję jakiegoś fioła czując wiosenne powietrze. Coraz częściej stwierdzam, że nie nadaję się do mieszkania w Polsce, gdzie tylko przez jakieś cztery miesiące w roku jest ciepło. No tak się nie da żyć, serio! I taki jest potem efekt, że jak tylko można zrzucić zimową kurtkę i wystawić twarz na słońce, to człowiek wariuje! A już tym bardziej wariuję ja, która spędza właśnie swoją pierwszą wiosnę w nowym mieszkaniu... i tak jak przypuszczałam, dbanie o to mieszkanie i dopieszczanie go, by było adekwatne do pór roku i by sprzyjało mojemu nastrojowi - to właśnie stało się jakąś mega, niewyobrażalnie miłą przyjemnością.
Muszę Wam powiedzieć, że miniony, wiosenny weekend to były dla mnie dwa dni, w których znalazłam czas na wszystko: na basen, na pracę ( jeden dzień wolnego wzięłam we wtorek i zaległości tyle, że nie pytajcie), na książkę, na spacery, na plac zabaw, na zakupy ( służbowe O.o ) , na dobry film, na sprzątanie, na kupno świeżych kwiatów, na zabawę z dzieckiem, na wyjście na obiad... no serio. Mam wrażenie, że ten weekend trwał jakieś 5 dni. Tyle wspólnie zrobiliśmy! Ale efekt jest... mamy naładowane akumulatory, zrobiliśmy wspólnie z F. sporo blogowej roboty, nacieszyliśmy się sobą baaardzo mocno i jeszcze w dodatku mamy wysprzątane mieszkanie. No i pozbyliśmy się Polkowego wózka, ha! Pola przy swoim wzroście wyglądała w nim już co najmniej dziwnie. Co prawda używany był już tylko w nagłych przypadkach, raz na ruski rok, ale jak już był używany, to wyglądałam tak, jakbym wiozła dziecko do szkoły. Takie to moje dziecko długie. Po rodzicach.
No ale dobra - jak przygotowaliśmy to nasze mieszkanie do wiosny i co nas jeszcze czeka? Bo czeka nas jeszcze wiele... Przede wszystkim...
Działka mojego F. to mycie okien, ale mycie podłóg czy mebli zostawiam sobie - no jakimś cudem nawet to lubię. Mam wrażenie, że przy sprzątaniu nie myślę, nie zawracam sobie głowy pierdołami, skupiam się na tym, żeby dobrze zrobić robotę. Poza tym - wiecie, wszystko w mieszkaniu jest nowe, więc sprzątanie to póki co sama przyjemność. Pytałyście o rozłożony stół od Vox - przyznam, że nawet go jeszcze sama nie rozkładałam, ale zrobię to i Wam pokażę ( już niedługo). Jeśli chodzi o jego czyszczenie to wypucowałam go... ściereczką marki Kolorado namoczoną wodą. Tak samo krzesła Closer. Kiedyś w poprzednich mieszkaniach bawiłam się jakimś specyfikami, ale przy tych meblach nic prócz wody nie trzeba, serio.


Kuchnię wciąż mamy kartonową, toteż wszystkie gary i wszystko co na wierzchu non stop się brudzi i trzeba to myć... w łazience. Trochę się ostatnio wycwaniłam i do rzeczy, które są po prostu zakurzone, mają jakieś lekkie zabrudzenia, biorę sobie małą miskę wody i czyszczę je wszystkie przy stole. Swoją drogą, nienawidziłam kiedyś mycia patelni, ale w zeszłym roku w necie, upolowałam dwie takie duże i myją się rewelacyjnie. Można z nimi w sumie robić wszystko. Wstawić do piekarnika, do lodówki, do zmywarki. No i łatwo się myje, a już najlepiej używać zmywaków, które są skuteczne a nie szorują powierzchni. Wypucowaliśmy w weekend wszystkie garnki, pochowaliśmy te niepotrzebne i mało używane do kartonów i trochę tak się obluźniło. Ale i tak brak kuchni zaczyna mocno uwierać... i już byśmy ją mieli, gdyby nie to cholerne, absurdalne ubezpieczenie... ( 7 tysięcy... o Panie!!! :( )



Narożnik Repos póki co się nie brudzi, mało tego, można z niego zdjąć siedziska i odkurzyć wszystko to co wpadło pod nie. Jest wysoki, więc to co pod nim, na podłodze, też na bieżąco wciągam. Muszę przyznać, że wybór mebli to był jednak przemyślany. Aha no i w mieszkaniu panuje bezwzględny zakaz jedzenia i picia na narożniku. Jest on jednak trochę łamany, kiedy dziecko idzie spać, a starsi chcą pochrupać sobie chipsy. Ale wszystkie dowody zbrodni są szybko usuwane, toteż młodzież nie widzi i nie przyswaja tych absurdalnych zachowań :P
Tak jak w poprzednim mieszkaniu, nawet kwiaty nie wyglądały dobrze we wszechobecnym brązie, tak na nowym, w bieli, wszystkie wyglądają obłędnie i proszę mi dać tylko worek pieniążków, a będę kupować je codziennie. Szczerze? To tak cudowna przyjemność, że już nie wyobrażam sobie bez niej życia. Kwiaty to życie, natura, wiosna przeniesiona z łona natury do wnętrz. Na początku ma się bzika na punkcie kwiatów, później na punkcie wazonów do tychże kwiatów. Dlatego już się boję ilości wazonów, które przyjdzie mi kiedyś kupić... na razie mam trzy. Szklany w łazience myję normalnie wodą z płynem do naczyń, a te biało szare na stole w "kuchni" taką fajną gąbczastą ściereczką marki Kolorado. Są pakowane po trzy i starczają na baaardzo długo.



No jakieś muszą być. Na stole zadomowiły się dwa motyle, a na stoliku kawowym napis SPRING, co by nie było wątpliwości jaką porę roku teraz celebruję. Obok napisu spring wylądował jeszcze odświeżacz powietrza Aromella - również marki Kolorado. Mam kilka zapachów i wyobraźcie sobie, że mój F. który za żadnymi zapachami tego typu nie przepada, chodził ostatnio i wąchał, mówiąc "coś tu tak ładnie pachnie...". A potem jeszcze powiedział, że powinnam rozstawić ich więcej ... O.o Ale w sumie coś w tym jest. Zapach jest, ale delikatny. A jednak daje efekt. Tu odświeżacz, tu świeże kwiaty i proszę - żaden smród nam nie straszny :P



Najlepszy łup tej wiosny, 13 ziko za dwie sztuki, gdzie normalnie były chyba po 15 zł za jedną? Ale, że Alicja ma szczęście, to zawsze w marketach wyłapuje ostatnie sztuki, zapomniane, rzucone w kąt, których nikt już nie chce. I zobaczcie - tak się marnowały i tak chodziłam i je oglądałam, aż w końcu wzięłam i co? No przecież bez nich to ja sobie już tej wiosny nie wyobrażam. Dla mnie efekt jest boski!!! To nic, że tylko dwie. Lepsze dwie takie niż, cztery byle jakie. No, wiecie o co mi chodzi. Jakość nie ilość, o!

Nooo kocham no! Ja wiem, że można je jeść 365 dni w roku. Ale wiosną i latem smakują jednak najbardziej. U mnie króluje tradycyjny pudding chia, choć przyznam, że ten ze zdjęć, to bardziej mleko z chia, bo bez lodówki jakoś ciężko, żeby nam to wszystko zgęstniało. Ale coś tam nasionka i tak napęczniały i było smaczne. Deserek jest banalny. Wsypujemy do szklanki dwie łyżeczki nasion chia, zalewamy mlekiem ( ale tak maluuutko tego mleka, tak na "dwa palce" :D Mieszamy, wstawiamy do lodówki. Niby w necie piszą, żeby wstawić na całą noc, ja wstawiałam zawsze na pół godziny i było ok. Niebawem znów będę wstawiać, jak tylko dostarczą mi lodówkę :P Ach, no i jak taki deser wyjmiecie to sobie wrzucacie do niego co tam chcecie - banany, borówki, truskawki, wiórki kokosowe - no co Wam się tylko podoba.
Do porannych śniadań czy właśnie do takich deserów spijam też sobie drugą, zaraz po BeauTea, ulubioną herbatkę ActiviTea. Ta owocowa herbatka z dodatkami super-food ma smak pomarańczowo-imbirowy i zdecydowanie nadaje się na przejściowe pory roku takie jak jesień czy zima. Na hasło MAMALA25 macie 25% na wszystko w Natural Mojo.


Jakoś tak wiosennie, to najbardziej mi podchodzi do relaksu Manufaktura Codzienności. Taka lekka, nastraja mnie do życia, budzi we mnie wszystkie pozytywne emocje, wyzwala spokój. Kocham swój salonowy kącik, a jeszcze bardziej pokocham balkon, choć pewnie nie uda nam się go zagospodarować w tym roku. Zbyt dużo wszystkiego do zrobienia jeszcze... Ale już sobie to wyobrażam. Jakaś bujawka czy wygodny fotel, promienie słońca i ja... zaczytana, zamyślona. W swoim własnym, harmonijnym świecie. Już to czuję, wiecie?

A wiecie co w tym wszystkim jest najlepsze? Że przy tej wiośnie to aż się chce... chce się marzyć, planować, sprzątać, po prostu coś robić. Jeszcze wiele mamy do zrobienia - musimy zamontować szyny do zasłon, kupić i powiesić zasłony i firanki. Chcielibyśmy kupić dywan do salonu, szafkę rtv, zawiesić telewizor na ścianie. Chcielibyśmy dostać zastrzyk gotówki, zrobić kuchnię i nareszcie normalnie gotować obiady. I chcielibyśmy kiedyś na balkonie zrobić sobie swoją małą oazę spokoju, natury, miejsca wypoczynku, wieczornych pogaduszek. I to wszystko na razie kiełkuje tylko w mojej głowie, ale już się tym cieszę - jakby było moje, jakby już tu było. Ot moc przyciągania. Wizualizacje, które stosuję już od dzieciństwa, zanim wiedziałam, że powstaną o tym książki i że jest to sekret, który kiedyś znali tylko nieliczni. Skąd ja to wiedziałam, będąc małym dzieckiem? Skąd miałam tą umiejętność i świadomość, że życie moje będzie toczyło się tak, jak ja sobie to wyobrażę? Nie wiem, ale jestem za tę umiejętność niezwykle wdzięczna!
Póki co... jutro zabieram się za sprzątanie sypialni. W niej też jeszcze sporo do zrobienia. W ogóle, w całym domu trzeba w końcu zagospodarować łyse ściany przecież! Ale najpierw to sprzątanie... i Wam nie jest ono straszne, kiedy za oknem taka pogoda, a do domu przez uchylone okienko wpada takie orzeźwiające, wiosenne powietrze? Chcę wierzyć, że tak! Zainwestujcie w świeże kwiaty, kupcie jakiś mały nawet, wiosenny akcent do mieszkania. Wysprzątajcie sobie wszystko i zobaczycie, że od razu lepiej się człowiekowi wstaje.
Ach, no i może Wam się przydać informacja, że w dniach 11-17.04 w sieciach sklepów Mila, będzie promo na produkty Kolorado - na pewno Wam się przydadzą do bezstresowego sprzątania.
To jak? Wiosenne porządku już za Wami, czy przed Wami? A może potrzebowaliście jakiegoś bodźca, żeby się za to zabrać? Mówcie co chcecie, ale w bałaganie to się żyje naprawdę słabo. Porządek = harmonia, spokój, czyste myśli. Tylko w porządku można te rzeczy odnaleźć. I z tego miejsca pragnę podziękować mojej mamie, którą tyle lat obserwowałam i dzięki temu mogę teraz ją naśladować i tak jak ona, dbać o atmosferę w domu. Pewnie jestem trochę wkurzająca dla Poli i dla F. mówiąc, żeby łapali za uchwyty ( jak moja mama mówiła mi) i żeby odkładali wszystko na swoje miejsce ( tak jak moja mama... ) ale wierzę, że ma to sens i że jest potrzebne, by w dziecku od maleńkości zaszczepiać zamiłowanie do estetyki i porządku. Ja co prawda nauczyłam się tego dopiero na swoim, bo wcześniej to byłam śmierdzącym leniem, który robił rodzicom na przekór, ale... lepiej późno niż wcale.
Pięknej wiosny kochani!












