W tym samym czasie, moje inne koleżanki uczęszczające do innych ginekologów, słyszały od nich: proszę kupić jakiekolwiek witaminy, wszystkie mają podobny, zbliżony do siebie skład. kiedy szły z taką informacją do apteki, farmaceuci utwierdzali ich w przekonaniu, że rzeczywiście to wszystko jedno i to samo. Niestety nawet prośby o poradę pokazywały, że ich wiedza w tym zakresie nie była szczególnie rozwinięta. Dzisiaj będąc bardziej świadoma, przy okazji współpracy z marką Prenatal, mam okazję do zgłębienia tematu witamin na tyle, by w końcu wyrobić sobie swoje własne zdanie. Myślę, że to bardzo przydatne, by nie polegać tylko na swoim ginekologu, ale też co nieco w temacie dotyczącym przecież naszego zdrowia, wiedzieć.
Bardzo duża część społeczeństwa, bierze albo to co jest im podsuwane pod nos, albo nie bierze nic, bo: po co? Wciąż zderzam się z twierdzeniem, że witaminy to wymysł farmaceutyczny, że wystarczy dobra dieta. Czy naprawdę wystarczy? W większości przypadków niestety nie, ale o tym pisałam już we wcześniejszym artykule, w którym rozprawiłam się z mitem, jakoby zdrowe odżywianie samo w sobie miało ciężarnej wystarczać. Przygotowując się do tego wpisu, poza opieraniem się na opinii ekspertów, przestudiowałam również wpis Pana Tabletki, który dokonał analizy składu witamin dostępnych na polskim rynku i wnioski są jednoznaczne: wybór witamin nie może być przypadkowy, bo to wcale nie jest jedno i to samo. Różnice są znaczne. Tylko skąd my, kobiety, mamy o tym wszystkim wiedzieć? I na czym mamy się opierając, szukając dla siebie witamin idealnych?
Wydaje mi się, że należałoby wyjść od znajomości tego, w jakim zakresie powinnyśmy dane witaminy i minerały suplementować. Możemy się tego dowiedzieć m.in. ze Stanowiska Zespołu Ekspertów Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego. Poniżej podam Wam konkretne zalecenia dotyczące dziennych dawek. Schemat zrobiłam w oparciu o dwa niezależne dokumenty:

źródło:
Stanowisko Zespołu Ekspertów Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego w zakresie suplementacji witamin i mikroelementów w ciąży ;
Witamina D: Rekomendacje dawkowania w populacji osób zdrowych oraz w grupach ryzyka deficytów - wytyczne dla Europy Środkowej 2013 r.
Są też zalecenia interdyscyplinarne dla choliny – możemy się o tym dowiedzieć ze stanowisk eksperckich takich jak PTG czy inne towarzystwa naukowe. Zgodnie z zaleceniami Amerykańskiego Instytutu Medycyny dzienna, zalecana dawka choliny wynosi 450 mg na dobę - aż 90% kobiet ciężarnych nie spożywa takiej dawki.
Panuje ogólne przekonanie, jakoby dobry skład witamin, miał się ograniczać tylko do pięciu składników, co ma się nijak do zaleceń, które przedstawiłam powyżej. Ciekawe jest to, że firmy, które promują tę teorię, promują ją we własnym zakresie, bo choć składników mają po 5, to jednak nie są one wszędzie takie same. Występują cztery podstawowe składniki: jod, witamina D, kwas foliowy i DHA, a piąty składnik... każdy ma inny. U jednych jest to żelazo, u jednych cynk, jeszcze u innych magnez. Do tego wszystkiego dochodzi fakt, że tych pięć składników, ma kupić mamy takimi hasłami jak: mała kapsułka zawierająca wszystko co potrzebne. Ale czy tak jak naprawdę? Wystarczy spojrzeć na wpis Pana Tabletki, w którym np. przy opracowaniu Pregny widać, że tak nie jest, a "magiczna" mała kapsułka najczęściej nie zawiera wszystkiego co potrzebne. W niektórych preparatach ilości omegi, witaminy D i jodu są o wiele za małe.
Podsumowując, najważniejsze to znać dzienne, zalecane dawki i skonfrontować je ze składem witamin, które chcemy zakupić. To MY, musimy dokonać tego wyboru i to my musimy być tego wyboru świadome. Bez słuchania haseł reklamowych, mitów przekazywanych przez ginekologów, farmaceutów czy społeczeństwo. Opierajmy się na faktach i badaniach i czytajmy składy - to najbardziej wiarygodne źródło, które pomoże nam podjąć słuszną decyzję. Wybór witamin nie może być przypadkowy i przede wszystkim musi być dopasowany indywidualnie do Was. Co innego sprawdzi się u Ciebie, a co innego u mnie. Każda z nas inaczej się odżywia i każda z nas inaczej przechodzi ciążę. Badania robione na bieżąco wyraźnie wskazują nam niedobory i wtedy możemy lepiej dobrać dla siebie preparat.
Bardzo ważne jest, byśmy pamiętały o kwestii, którą poruszył poprzedni wpis z cyklu mitomanii, dotyczący odżywiania. Mimo trendów na wszystko co fit, wciąż jakość diety naszego społeczeństwa jest słaba, a co za tym idzie - nie dostarczamy sobie wszystkiego co niezbędne. Nie możemy rozprzestrzeniać mitów, że zdrowe odżywianie wystarcza, że wszystkie preparaty to jedno i to samo, bo robimy sobie krzywdę. Nie możemy takich spostrzeżeń opierać na jedynie założeniu, że wszystkie ciężarne kobiety, będą miały na tyle zróżnicowaną dietę, by zapewnić sobie zapotrzebowanie na wszystkie potrzebne składniki odżywcze. Tak nigdy nie było, nie jest i nie będzie.
Czy zatem wszystkie witaminy to jedno i to samo? I czy wystarczy jedynie pięć składników, zamkniętych w magicznej małej kapsułce? Nie. Jak zatem dokonać wyboru? Tak, jak pisałam o tym wcześniej. Poznać zalecenia i poznać składy. Można oczywiście zerknąć też na Wpis Pana Tabletki, który nam co nieco rozjaśni. Pamiętajcie też, by mimo wszystko swój wybór oprzeć na swoich badaniach, konsultacjach z lekarzem i z dietetykiem. Świadomość to połowa sukcesu, dobry wybór - to druga połowa. Ale czego się nie robi dla zdrowia swojego i swoich dzieci, prawda?
Czy w ciąży wystarczy tylko zdrowo się odżywiać? Dla mnie wszystko w tym świecie jest jedną wielką złożonością. I nie ważne czy mowa o ciąży, chorobie, związku, pracy czy pasji - na wszystko, dosłownie na wszystko składa się masa czynników. I nie wiem szczerze mówiąc co w tym świecie zależne jest tylko od jednego czynnika. Nic mi nawet nie przychodzi do głowy.
Zachodząc w ciążę w wieku 20 lat, mimo, że byłam gotowa na zostanie mamą - do pełnej świadomości siebie, swojego zdrowia, było mi naprawdę bardzo daleko... szczerze mówiąc, gdybym teraz miała znów zostać ciężarówką - wiele rzeczy zrobiłabym inaczej. Wtedy nie za bardzo uważałam na to co jem, zwłaszcza, że przez pierwsze cztery miesiące wymiotowałam, więc kiedy po czwartym miesiącu udręka się skończyła, nie miałam zamiaru pościć o chlebie i wodzie ( jeszcze wtedy nie kumałam, że zdrowa dieta to nie suchary i jogurty). Owszem, moje dziecko urodziło się zdrowe, i Bogu dzięki, ale to nie świadczy o tym, że nie popełniłam błędów. Najgorszym, powtarzanym przez matki jak mantra sloganem jest właśnie: a ja nie robiłam tego i owego i moje dziecko urodziło się zdrowe. To jest kompletna bzdura, nieumiejętność przyznania się do tego, że coś mogło zrobić się lepiej. Równie dobrze osoby, które spróbowały w swoim życiu narkotyków, mogłyby mówić swoim dzieciom: ja tam brałem kiedyś narkotyki i zobacz na mnie! Jestem zdrowy! - czy to, że ten człowiek jest zdrowy, świadczy o tym, że narkotyki są dobre? Nie. Logiczne. Podobnie ze sloganami mam.
W dzisiejszych czasach jest trochę tak, że lansuje się modę na to co zdrowe, a po drugiej stronie barykady stoją Ci, którzy z tej mody się śmieją, robiąc zupełnie na odwrót - za nic mając sobie zdrowie, co niestety nie wynika z mądrości a z braku świadomości, edukacji. Złoty środek? Wiedzieć co jest dobre, a co złe, i częściej wybierać to pierwsze. Celowo mówię częściej, bo wszyscy jesteśmy tylko ludźmi - i grzeszki są wpisane w naszą ludzką naturę.
Zdrowe żywienie w ciąży to jedno, ale niestety nie jest to jedyny czynnik, na który powinniśmy zwrócić uwagę. W swojej pierwszej ciąży miałam zdecydowanie za dużo stresów - a spokój jest jednak kolejnym kluczowym elementem w ciążowej układance. Nie tylko dlatego, że tak ktoś kiedyś powiedział, ale są na to liczne badania. Stres w ciąży to naprawdę poważne zagrożenie dla dziecka. Nie bez powodu wiele osób mówi o tym, by starać się nie denerwować przyszłej mamy. Kiedy w ciąży doświadczamy stresu, osłabia się nasz układ odpornościowy, a przez to stajemy się bardziej podatne na wszelkiego rodzaju infekcje. Silny stres może mieć nawet wpływ na rozwój mózgu dziecka, zwłaszcza w kluczowych momentach tj. ok 10 tygodnia ciąży i między 24 a 30 tygodniem ciąży, kiedy kształtują się połączenia nerwowe między neuronami. Wniosek? Na czas ciąży warto zrobić sobie detoks... od zmartwień ;)
Moje odżywianie pozostawiało wiele do życzenia, smutków też miałam trochę za dużo - ale jest jedna rzecz, o której bezwarunkowo pamiętałam, chyba dlatego, że niezwykle sumiennie słuchałam swojego lekarza, który był dla mnie guru w tych tematach. Otóż... produkty rekomendowane przez lekarza. I to od samiuśkiego początku, kiedy to postaraliśmy się o naszą pociechę. Celowo mówię, postaraliśmy, a nie "podczas starań", bo jak większość dobrze wie, udało nam się za pierwszym razem, ha :P Ale wracając do suplementów. Miałam już mega doświadczenie w sprawach dotyczących badań, niedoborów - w młodości bardzo wiele chorowałam i byłam mega wyczulona na takie rzeczy. Wiedziałam jak na organizmie potrafi się odbić nawet mały niedobór żelaza, a co dopiero kiedy nosisz w sobie małą kruszynę. Chociaż w czymś byłam uświadomiona.
Zapewne masa kobiet pomyśli sobie teraz: ja tam nie brałam żadnych suplementów i moje dziecko jest zdrowe. Eh... przeszperałam masę forów i to stwierdzenie jest chyba zaraźliwe. Masz rację. TWOJE dziecko jest zdrowe. A kogoś innego może już nie być. To, że jest zdrowe, nie oznacza, że nie miałaś niedoborów np. witaminy D - a na jej niedobór cierpi - UWAGA ( ! ) od 97% do 100 % kobiet ciężarnych w okresie zimowym, a w okresie letnim - 68 do 95%. A witamina D to nie jest jakaś tam witaminka, której może brakować. Witamina D to realny wpływ na prawidłową masę urodzeniową i znaczna redukcja ryzyka nawracających infekcji dróg oddechowych dziecka w późniejszym okresie życia. Tak więc, to, że dziecko urodziło się zdrowe, jeszcze o niczym nie świadczy. Niektóre nawyki ciążowe lub ich brak, wychodzą w późniejszych latach. Mało tego, na początku ciąży, witamina D odpowiada za jej utrzymanie. Nadal uważasz, że suplementy nie są Ci potrzebne? Pozostając w temacie witamin, żeby pomóc bardziej Ci zobrazować, po co nam ten "farmaceutyczny wymysł" - nie trzeba daleko szukać. Jod - odpowiada za prawidłowy wzrost organizmu dziecka oraz rozwój układu nerwowego. Ile kobiet otrzymuje zalecaną dzienną dawkę jodu? 50% ciężarnych kobiet...
Cierpimy nie tylko na niedobory powyższych składników. Często brak nam również witaminy B6 i B12 - zapewniających maksymalną ochronę DNA dziecka.
Sama dowiedziałam się o niej niedawno. To składnik, który odgrywa bardzo ważną rolę w zdrowiu i funkcjonowaniu dziecka. I to nie tylko na etapie kiedy nasz maluch jest w brzuszku, ale nawet wtedy gdy nasz maluch jest już... dorosłym. Cholina pełni funkcje takie jak:
Jednak badania mówią same za siebie:
Naturalne źródła choliny to jaja, podroby i mleko. Niestety najczęściej nie są nam one w stanie zagwarantować dziennej, zalecanej dawki. Zgodnie z zaleceniami Amerykańskiego Instytutu Medycyny, wynosi ona dla kobiety w ciąży 450 mg dziennie, dla matki karmiącej - 550 mg dziennie. Tymczasem średnie dzienne spożycie to ok. 370 mg. W Polsce, Prenatal jest preparatem, który zawiera cholinę w dawce, która zapewnia uzyskanie jej dziennego zapotrzebowania. W świetle najnowszych badań AMA, w przypadku jakichkolwiek zaburzeń przetwarzania choliny w organizmie, ryzyko Zespołu Downa wzrasta aż 8-krotnie !!!
Produkty witaminowo-mineralne możemy, a właściwie powinniśmy brać już na etapie przygotowania do ciąży. Niestety na tym etapie mało która z nas wiedziała z czym to się je i na co zwrócić uwagę. Oczywiście, teraz jestem 10 x mądrzejsza i od razu chwyciłabym np. po Prenatal Uno, który jako jedyny zawiera imbir - może wtedy moja przygoda z mdłościami nie trwałaby czterech miesięcy... a może wcale by jej nie było? Kto wie. Inne składniki też są dobrane w taki sposób, by wesprzeć organizm na początku naszej ciążowej przygody. Co ciekawsze - Prenatal uno nie ma w sobie żelaza. Ale to akurat dobra wiadomość. Tyle się mówi o żelazie w ciąży, ale szkoda, że kiedy ja w niej byłam, nikt mi nie powiedział, że w 1 trymestrze nie powinno się go stosować. Cóż - następnym razem będę bardziej świadoma ;)
W drugim i trzecim trymestrze warto sięgnąć po Prenatal duo - ten z kolei żelazo już zawiera, bo na tym etapie, jest ono już niezbędne. Zawiera też selen. Teoretycznie znajdziemy go w czosnku, czy cebuli, ale litości... nie chcemy chyba odstraszyć od nas połowy osiedla? Preparat zawiera również wysoką dawkę DHA, bo aż 600 mg. Wysoka dawka DHA pozwala uniknąć przedwczesnego rozwiązania, co jak wiemy jest ogromnie ważne. Dla malucha, każda doba w łonie matki to chwila, która decyduje o jego zdrowiu, a nawet przeżyciu. DHA jest też szczególnie istotne jeśli chodzi o rozwój mózgu dziecka. Preparat zawiera też inne składniki: witaminy D, B6, Metyl B12 i oczywiście cholinę, która na tym etapie rozwoju płodu wspiera rozwój mózgu dziecka, często decydując o inteligencji dziecka w przyszłości.

Jak widać... w ciąży trzeba czegoś więcej niż tylko marchewki na talerzu. Żeby dostarczyć sobie wszystkiego co niezbędne, tylko poprzez jedzenie, dla samego żelaza, musiałybyśmy zjeść jakieś 30 jajek... dodajmy do tego 5 jajek, żeby osiągnąć zapotrzebowanie na cholinę i 1 litr mleka, żeby osiągnąć dzienną zalecaną dawkę wapnia. Dodajmy do tego szereg innych potrzebnych witamin... chyba musiałybyśmy tylko jeść... jeść... i jeszcze raz jeść ;) A przecież nie o to chodzi. Odpowiednio dobrany preparat to podstawa, a jednak wciąż tak wiele kobiet, błędnie przekazuje sobie informacje: eee tam ciotka, kup cokolwiek! To wszystko jedno i to samo - a to raczej też zaliczyłabym do kategorii naszych mitów. Przegadałam temat ze swoim ginekologiem i farmaceutką i zgodnie stwierdzili, że Prenatal na naprawdę mądrze ułożony skład. Jeśli już po coś sięgać, to nie warto robić tego byle jak. W końcu płacimy nie tylko za pudełko, ale jakby nie patrzeć - za własne i dziecka zdrowie. W takim wypadku, chyba nie warto sięgać "po cokolwiek" byle było. Tutaj znajdziecie mega fajny explainer, który jest takim podsumowaniem w pigułce dzisiejszego tematu.
Nadal uważam, że nasze życie powinno toczyć się normalnie i nie powinnyśmy dać się zwariować, ale jednak noszenie w sobie nowego życia to odpowiedzialność i same od siebie powinnyśmy wymagać nieco większej troski i zaangażowania już nie tylko w swoje, ale NASZE zdrowie. Zdrowe żywienie, spokój, zminimalizowanie stresów, regularne badania, branie suplementów, radość z życia - gdybym raz jeszcze była w ciąży, wypisałabym sobie te reguły na kartce i przyczepiła na lodówce. Czy muszę dodać coś jeszcze, by rozprawić się z tym mitem? Nie sądzę. Jesteście ciekawi z czym rozprawie się następnym razem? Dowiecie się tego już niebawem!
Wiecie... jeszcze jakiś czas temu byłam pewna, że wiem jak się gra w to całe macierzyństwo. Że mając na uwadze błędy moich rodziców, znajomych i ogólnie całego świata - wiem czego unikać jak ognia, żeby moje dziecko wyrosło na pewną siebie kobietę, która nie ma problemu z poczuciem własnej wartości, która jest dobrym człowiekiem ble, ble ble. Ale wiecie co? To, że nie popełnię dwudziestu błędów, nie oznacza, że nie popełnię dziesięciu innych. Nie mamy absolutnie żadnej pewności, że naszą robotę odwalamy dobrze, dopóki nasze dziecko nie dorośnie, a jego zachowanie nagle uświadomi nam, gdzie popełniliśmy błąd. Na początku przygody z macierzyństwem, jak większość matek, byłam w stanie dostrzegać, co inni robią źle, nie dostrzegając wad u siebie. Dzisiaj jest wręcz odwrotnie. Zrozumiałam, że każdy ma swój model wychowania i to, że jest inny od naszego, nie oznacza, że jest zły. Możemy krzywo patrzeć na matkę, która daje swojemu dziecku słodycze, ale ta sama matka, może krzywo patrzeć na nas, bo przekraczamy inną, ważną dla niej granicę. Nie ma jednak sensu patrzeć krzywo na cokolwiek, a po prostu przypatrywać się sobie. Wychodzić z siebie i patrzeć na wszystko od boku. Ocenić siebie oczyma osoby trzeciej. Jaką jestem matką? Jak zwracam się do swojego dziecka? Gdzie popełniam błąd? Co mogę zmienić? W momencie, w którym zaczęłam tak postępować, okazało się, że wizja tego jaką jestem matką, troszkę odbiega od tego jak to wygląda w rzeczywistości. Wiecie... to wbrew pozorom całkiem pospolite. Osoby, które w sieci piszą o tym jak pozytywnie żyć, a kiedy je widzę narzekają na wszystko i na wszystkich... ale w dalszym ciągu uważają, że tak nie robią. Tak samo z byciem matką - dużo rzeczy nam się wydaje. Samokrytyka w naszym przypadku to obowiązek.
W tym całym ocenianiu, w tym całym szale na bycie matką idealną, jest taka szara matka jak ja. Która niby wie co robi, ale kiedy tak naprawdę się nad tym zastanowi stwierdza, że... kompletnie nie wie co robi! Kompletnie nie wiem, czy moje zasady, których się trzymam są dobre. Kompletnie nie wiem, czy mój model wychowania będzie miał dobry wpływ na moje dziecko. Podążam za intuicją, a ona nie daje mi żadnej gwarancji na to, że mój "eksperyment" odniesie sukces. Wierzę w to głęboko, ale... pewności nie mam żadnej! Wiele osób pyta mnie o to, czy w naszym domu panują jakieś zasady, czy zwracam szczególnie uwagę na coś podczas spędzania czasu z Polą. Owszem. Mam kilka takich rzeczy, które uważam, że są dobre, mam w głowie pewne rzeczy, które wiem, że na pewno są złe. Ale nie tworzyłam i nie będę tworzyć gotowych recept na wychowanie szczęśliwego dziecka, bo uniwersalnej recepty nie mam. Każde dziecko jest inne. Moje cudowne sposoby nie zawsze działają nawet na moje dziecko, a co dopiero na inne. Ale tak. Mam sposoby, mam pewne zasady.
Na przykład takie, że w naszym domu mówimy stanowcze NIE dla krzyku. Tutaj od razu zaznaczę, że jest to NIE dla krzyku, nie dla unoszenia głosu. To dla mnie dwie różne sprawy. Mogłabym wrzeszczeć jak opętana, krzyczeć itp. i to nie tylko na dziecko. Ale niech mi ktoś wytłumaczy jaki jest sens krzyku? Poza tym, że dostarczymy sobie podczas naszego wydzierania się dawki stresu, a tego naprawdę wolę sobie oszczędzać. Czy krzyk przynosi jakiś efekt? Wg mnie... żaden. Działa on albo tak, że stresuje nasze dzieci, albo... nie działa wcale. A dzieci mają z tego wręcz bekę. Krzyk nie załatwia niczego i nie dam sobie wmówić, że załatwia. Jeśli pod jego wpływem dziecko nagle posprząta pokój... brawo Ty. Ale nie sądzę, że sprawi on, że dziecko zrozumie. A chyba o to nam chodzi prawda? Żeby dziecko zrozumiało. Tak. Unoszę głos. Ale nie drę się jak opętana.
To, czego brakowało mi, na etapie gimnazjum, to szczerych, spokojnych rozmów z rodzicami. Rozmów o błędach, o tym co nas boli i smuci. Staram się namawiać do tego zarówno F. jak i Polę. Bo faceci to jednak mają z tym spory problem. Nie dusimy w sobie swoich problemów, nie zamykamy się na świat - rozmawiamy! Pola, jako 3,5 latka ma czasem problemy ze swoimi emocjami. Zamiast jej mówić, że wymyśla, po prostu pokazuję jej, że jej problem jest dla mnie ważny i że powinna mi o nim na spokojnie powiedzieć, a nie trzaskać drzwiami i krzyczeć. Nie zrozumcie mnie źle. Mam chwile słabości i moje dziecko też je ma - i czasem w natłoku wszystkiego, ciężko jest spokojnie rozmawiać i tłumaczyć, kiedy dziecko odprawia właśnie furię życia. Ale staram się. Na prawdę się staram. Bo z doświadczenia wiem, że nie ma nic gorszego, niż tłumienie wszystkiego w sobie + świadomość, że nie masz na kogo liczyć...
Kolejna zasada jest taka, że ... owszem, słodycze nie są dla nas złem i sporadycznie można je jeść. Ale jeśli już pozwalamy na takie coś, to niech w całej reszcie, którą jemy na co dzień będzie jak najmniej syfu. Bo jeśli już pozwalam na małą, czekoladową rozkosz, to nie dokładam do tego słodkich chrupek, słodzonej wody smakowej, naładowanego chemią chleba i nuggetsów z paczki, które w środku są fioletowe. Nie wiem kompletnie czy robię dobrze czy nie, ale jeśli Pola prosi mnie o jakiś słodycz w drodze z przedszkola, to nie robię z tego żadnego problemu. Po drodze i tak zaliczamy pięć placów zabaw, 3 kilometrowy spacer, w domu czekają na nas same zdrowe pyszności. Nie ma już podjadania czekoladek, ale jest podjadanie chrupek. Kto nas obserwuje ten wie, że jesteśmy wierne Tygryskom, które w sumie wcina ochoczo nie tylko Polka ale i F. Ja staram się jednak między posiłkami nie podjadać nic, bo przy moich problemach z tarczycą, wolę trzymać się określonych pór. Ale niech familia sobie dogadza, nie mam nic przeciwko! Wy również będziecie mogli sobie pochrupać co nieco, wystarczy, ze dotrwacie do końca wpisu... tam czeka na Was niespodzianka! Ale jeszcze chwila...
Wracając do zasad i modelu wychowywania. Zasad jest u nas całkiem sporo, choć nie są to jakieś szczególnie wyjątkowe zasady, bo podejrzewam, że podobne panują w większości domów. Nie mam też szczególnych metod wychowania i tak jak pisałam wcześniej... ja nie do końca wiem co robię. Staram się wychowywać swoje dziecko w atmosferze spokoju, wsparcia, miłości, ale z pewnymi granicami, których nie pozwalam przekraczać. Czy coś jest dla mnie szczególnie ważne? Myślę, że zaszczepienie w dziecku dobra, empatii i wrażliwości. Zaszczepienie miłości do świata, ludzi i do natury, a w tym wszystkim zaszczepienie wiary i pewności siebie. Wierzę, że będąc dobrym, kochającym, ale też pewnym siebie i swoich możliwości człowiekiem - świat będzie stał przed nami otworem! Wszystko będzie możliwe! Przekonałam się o tym na własnej skórze, choć dopiero po 20 - i chcę by przekonała się o tym moja córka. Znacznie wcześniej niż ja... Czy mi się uda? Kiedyś się dowiem...
Tymczasem na koniec, mam konkurs dla wszystkich mam i tatusiów. Nieważne, w jakim duchu wychowujecie swoje dzieci, na pewno uwielbiacie sprawiać im radochę, prawda? Zatem, do dzieła!
Do wygrania są:
Zasady są proste:
Będzie mi miło jeśli skomentujesz post na FB i udostępnisz go publicznie :) Niech o zabawie dowie się więcej osób!
Bawimy się od 15.10 do 29.10. POWODZENIA!
Kochani! Dziękuję wszystkim za udział w tej myślę, świetnej zabawie! Wszystkie komentarze były jak zwykle genialne, ale zasady to zasady. Choć muszę przyznać, że to fajnie, że dzisiaj nagrody lecą aż do trzech osób! Oto zwycięzcy:
Serdecznie gratuluję i proszę o wysłanie swoich danych do wysyłki wraz z numerem telefony na e-mail: alicja.wegner.blog@gmail.com
Pozostałym dziękuję za zabawę i oświadczam, że przed nami kolejne niesamowite zabawy, w których do wygrania będą bardzo atrakcyjne nagrody. Nie poddawajcie się! :)
Nie było źle. Dawałam radę, bo musiałam, ale ... moja praca nie mogła przebiegać tak jak bym tego chciała i przede wszystkim nie mogła dać mi zarobków i efektów jakich oczekiwałam. Nie było to po prostu możliwe, bo praca nie może być w 100% efektywna, jeśli co pięć minut się od niej odrywasz. Nie zarabiałam wtedy jeszcze "kokosów", ale wiedziałam, że inwestycja w przedszkole, w moment mi się zwróci. Byłam tego pewna. Przedszkola szukałam dość ostrożnie i szczerze mówiąc... byłam wybredna. Koniec końców, wybrałam najbardziej polecaną placówkę, którą była moim pierwszym strzałem, czyli Jeżykową Dolinkę.
Nie dramatyzowałam i nie stresowałam się. Nieco ciężej było mi już po fakcie, ale o tym zaraz. Wiele z Was pyta - jak przygotować dziecko do przedszkola? Jak przygotować siebie? Myślę, że większość z nas ... za bardzo panikuje! Ja paniki unikam, ale wątpliwości miałam - przyznaję się bez bicia. Czy na pewno dobrze robię? Czy nie jestem przez to złą matką? Czy nie będzie miała mi tego za złe? Co jeśli to za wcześnie? - myślę, że fakt iż te pytania w ogóle pojawiają się w naszej głowie, są same w sobie dowodem na to, że... jesteśmy naprawdę dobrymi matkami. Podejmujemy decyzje i to normalne, że możemy nie być ich w 100% pewne. W macierzyństwie niczego nie można być pewnym. Każde dziecko jest inne i nie jesteśmy w stanie przewidzieć jaki będzie przebieg przedszkolnej przygody. Gdybym teraz mogła spojrzeć na swoją decyzję z perspektywy czasu i wywnioskować, które moje kroki ( kierowane intuicją ) były znaczące na tej nowej drodze w życiu Poli, jak i w moim... na pewno teraz dostrzegłabym idealnie, co tak naprawdę pomogło nam przejść przez ten nowy dla nas etap. Wiedząc wiele o emocjach człowieka, jestem pewna, że to o czym napisze, może pomóc Ci spojrzeć na przedszkolne wyzwanie w nieco inny sposób. Pozwól, że poniżej w nieco psychologiczny i charakterystyczny dla rozkminiacza takiego jak ja sposób, opiszę Ci co moim zdaniem jest szczególnie ważne, kiedy decydujemy się wysłać nasze dziecko do przedszkola.
Mimo wielu pytań w mojej głowie, mimo wstydliwości Poli i mimo braku tak naprawdę świadomości, czy ona jest na to gotowa - wierzyłam w nią i pokazywałam jej to na każdym kroku. Wierzyłam w to, że sobie poradzi, że pokocha nowe przedszkole i dzieci. My rodzice, mamy w sobie coś takiego, że ... jednak w te nasze dzieci trochę wątpimy. Widzimy w nich wiecznie małe bączki i czasem dziwimy się, z iloma rzeczami radzą już sobie same. Nie wątp w swoje dziecko - nie wmawiaj sobie i innym, że sobie nie poradzi. Dziecko umie przystosowywać się do nowych sytuacji lepiej niż myślisz. Może to mu zająć mniej lub więcej czasu - to zależy od dziecka, ale wierz mi, że dziecko w wieku 3 lat pragnie być wśród dzieci, a nie widzieć tylko buzię mamy. Pola odkąd skończyła 2 lata, zamęczała mnie ciągłym wykrzykiwaniem: do dzieci! Była wstydliwa i mimo chęci bycia wśród dzieci i tak bardzo często MAMA była jednak niezbędna do zabawy, ale jedno było pewne - mama nie jest już jedyna i niezastąpiona. Dziecko zaczyna potrzebować kogoś w swoim wieku.
Od samego początku mojej przygody z macierzyństwem, całkiem intuicyjnie, a nie za radą żadnych poradników ( bo takowych nie czytam), zarażam Polę pewnymi rzeczami, stosując - można by powiedzieć, że autosugestię. Sugeruję jej, że coś jest fajne, opowiadam o tym w radosny sposób. Stosuję tą zasadę np. odnośnie mycia zębów, jedzenia warzyw i owoców, a także... przedszkola. Już długo, długo przed pójściem do wymarzonej placówki, opowiadałam Poli o tym co robią dzieci w przedszkolu, pokazywałam jej filmiki, opowiadałam o swoich przygodach. Zwracałam uwagę jak widziałyśmy przedszkolne grupy na spacerze, mówiłam o tym jak dużo spacerują i chodzą bawić się w parku. Dzięki temu wszystkiemu, zbudowałam w głowie Poli, obraz przedszkola jako miejsca, w którym są dzieci, jest zabawa, jest fajnie. Czasem Pola dodawała "ale mama tam będzie?" - nie wdawałam się wtedy w zbędne dyskusje i nie wytrącałam jej z tej wizji radosnego przedszkola. Odpowiadałam, że na początku mama będzie, ale później będzie musiała już iść do pracy - następnie dalej kontynuowałam opowieści. Nie mam w sobie czegoś takiego, by pogłębiać w dziecku negatywne reakcje, tylko po to, by "zrozumieć dziecka emocje". Rozumiem je doskonale, bo sama byłam wrażliwym i wymagającym uwagi dzieckiem. I ostatnie czego takie dziecko pragnie to niekończącej się rozmowy o tym, że jest na przykład smutne.
Bagaż doświadczeń jaki mam na plecach, lata pracy nad samą sobą i dziesiątki przeczytanych książek, nauczyły mnie, że... wszystko zaczyna się w głowie. Wszyscy to powtarzają, ale mało kto wie tak naprawdę jaki jest prawdziwy sens tych słów. To nie jest jakiś wymysł. W tym krótkim zdaniu, kryje się przepis na powodzenie we wszystkim: w pracy, w miłości, w macierzyństwie. Skoro wszystko zaczyna się w głowie, to przede wszystkim musimy sobie uświadomić, że nie dotyczy to tylko dorosłych. Wiem, że nie jest tak prosto matce, która musi odciąć pępowinę, uwierzyć w to, że wszystko będzie dobrze i nie odczuwać strachu ani stresu. Myślę, że przy takich decyzjach te emocje są nieuniknione. Od nas zależy jednak intensywność danych odczuć. Od nas zależy też, w jaki sposób przez to wszystko będzie przechodzić dziecko. Bo dziecko moi drodzy, czuje. Czuje to co, co jego matka. Zarażamy strachem, zarażamy brakiem pewności. Jesteśmy silnie związane z naszymi dziećmi i czy chcemy czy nie - nasze emocje, nawet silnie skrywane, są przez dziecko odczuwalne. Dziecko czuje nasze przyspieszone bicie serca, czuje zmianę w głowie. Możemy się dobrze kamuflować, ale nasza pociecha i tak wyczuje, że... coś jest nie tak. Serio, zwróćcie kiedyś na to uwagę. Nie bez powodu mówi się o tym, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Mam wrażenie, że większość humorów mojej córki, jest spowodowana właśnie przez moje gorsze dni i zmiany nastawienia. Dlatego własnie, musimy pamiętać o tym, że... przy dziecku jesteśmy cyborgami! Nie ukazujemy strachu, zarażamy spokojem, pewnością i ufnością. Nie robimy smutnych min przy pożegnaniu, nie przytulamy w sposób, który sugeruje dziecku: już Cię więcej nie zobaczę. Ale pokazujemy, że są dla nas ważne i że się z nimi liczymy. To znaczy nie mówimy: nie wymyślaj, czego Ty się boisz - nie negujmy, ale też nie dajmy zbytnio dziecku roztrząsać tego, że się boi. Przemieniajmy wszystko w pozytywy niczym cudotwórcy.
To samo tyczy się sytuacji, już w trakcie adaptacji, czy pierwszych dni w przedszkolu bez rodzica - nie zamęczajmy dziecka pytaniami o to jak było. Zapytajmy raz i dajmy spokój. Budujmy pozytywną aurą podczas rozmowy o przedszkolu i nie sugerujmy dziecku, że było źle, poprzez teksty: nikt Ci się nie psocił? Byłaś smutna? Tęskniłaś za mamusią? - takie pytania działają na zasadzie autosugestii, dziecko mimo dobrze spędzanego czasu, może zmienić swoje świeże, dobre wspomnienie na nieco gorsze i bardziej smutne.
To akurat jest najlepsza rzecz, przy podejmowaniu jakichkolwiek decyzji. Po co to robisz? Jakie będą konsekwencje? Co zyskasz, a co stracisz? W moim przypadku wyglądało to następująco:
Niby każdy to wie... ale czym najczęściej sugerują się rodzice wybierając placówkę? Odległością! Jest to zrozumiałe. Nie chcemy tracić połowy dnia na dojazdy, ale... odległość nie jest gwarancją tego, że placówka będzie DOBRA. Mieszkałam i w mieścinie liczącej ok. 70 tys. mieszkańców i Warszawie i wiem jedno - w mniejszych miastach też jest dużo przedszkoli, a przynajmniej do każdego odległość jest w miarę znośna. W większych miastach z kolei, przedszkola są na każdym kroku. Do wyboru, do koloru. Problem może być w bardzo małych miejscowościach, gdzie przebierać nie mamy w czym, lub kiedy mieszka się na wsi oddalonej od miasta kilkanaście kilometrów. Jedno jest pewne - wybór przedszkola nie może opierać się na jego wyglądzie. Oczywiście, przedszkole musi być czyste i schludne, ale nie musi się wpasowywać w nasze poczucie estetyki czy gustu, bo to akurat nie ma kompletnie znaczenia! Przede wszystkim liczy się kadra i to, jakie dzieci do przedszkola chodzą. Jestem daleka od podziału na lepszy i gorszy sort, bo to jest po prostu niesmaczne, ale nie będę też się oszukiwać, że we wszystkich placówkach są dzieci z ułożonych rodzin, bo tak nie jest. Środowisko w jakim będzie przebywać nasze dziecko jest tak samo ważne, jak kadra, która tymi dziećmi będzie się opiekować! Odpowiedni re-search, opinie innych ludzi, rozmowa z kadrą - temu wszystkiemu należy się bardzo dokładnie przyjrzeć. My na nasze przedszkole trafiliśmy na bodajże Dniach Ursynowa, kiedy Pola miała zaledwie półtora roku. Nawet mój F. zauroczył się wtedy kadrą - choć do tej pory nie jestem pewna, czy na pewno chodziło o podejście do dziecka ;) To co przede wszystkim potwierdziło moją pozytywną opinię o placówce, to rodzice, którzy wysyłają do niej już któreś dziecko z kolei. Mimo, że byłam już pewna, że to jest właśnie TO przedszkole, do którego chcę posłać Polę - to jednak zdecydowałam się na to, by pomyślała, że odkryłam to przedszkole razem z nią. Wybrałyśmy się tam więc wspólnie, budując atmosferę radości już po wyjściu z domu. Po wejściu do przedszkola, budowałam wciąż pozytywną wizję przedszkola, a Poli się to wszystko pięknie udzieliło.
Jestem ogromnie wdzięczna kadrze za wskazówki podczas adaptacji. Nie sądziłam nawet, że trafię na tak troskliwą i mądrą panią, która powie nam w jaki sposób mamy sobie z tym poradzić, jak się żegnać itp. Kiedy odprowadzałam Polę w pierwsze dni za namową P.Kasi, każdy rodzic pokazywał wagoniki, mówiąc dziecko co po kolei będzie robiło i po którym wagoniku zjawi się rodzic: np. po wagoniku z obiadkiem. Następnie miało nastąpić przytulanie i coś w stylu: teraz mama idzie do pracy! Pa! - i wyjście. Pani po wyrazie "Pa" od razu odbierała dziecko i zamykała drzwi. Nawet jeśli dziecko zaczynało płakać. Pola przez pierwsze dwa dni podczas mojego puszczenia ręki zapłakała, ale już po zamknięciu drzwi, po ok. 30 sekundach uspokajała się. Jestem pod meeega wielkim wrażeniem tego jak w pierwszy dzień, kiedy dzieci zostały same, weszliśmy wszyscy z rodzicami przerażeni, że zastanie nas krzyk, płacz i chaos. Tymczasem wchodząc... wszystkie dzieci siedziały grzecznie razem z Panią przy stoliku. Wielkie wow!
Podsumowując. Dowiedziałam się sporo o kadrze, o podejściu do dzieci, dowiedziałam się też o żywieniu! To było dla mnie mega ważne, żeby Pola w przedszkolu nie dostawała słodzonych soczków i płatków z kartonika z końską dawką cukru. Żywienie w przedszkolu jest naprawdę smaczne, zdrowe i zróżnicowane. To co było dla mnie również szalenie ważne, to małe grupy. Lubię kiedy nauczyciel jest w stanie obdarować każde dziecko uwagą, a w grupach 30 osobowych raczej o to ciężko. Wybór Jeżykowej Dolinki był w naszym przypadku przemyślany i ani razu nie poczułam, że wybrałam źle. Warto zwrócić uwagę na każdy, najdrobniejszy szczegół, by potem nie wyrzucać sobie, że postąpiliśmy zbyt pochopnie, kierując się jedynie bannerem na ulicy.
Podsumowując: często my same, nakręcamy i siebie i dziecko - i to zupełnie niepotrzebne. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, w jaki sposób nasze dziecko poradzi sobie w przedszkolu, ale możemy wywołać w dziecku pozytywny obraz przedszkola, a tym samym uspokoić również siebie. Grunt to mieć w głowie fakt, że dziecko nie idzie w ręce nieznanej opiekunki, a do renomowanej placówki, o której sporo wiemy. Zaufajmy dziecku, pozwólmy mu poznać inny świat, dzieci. Przedszkole to rozwój, to opieka, to bezpieczne miejsce. My dzięki takim placówkom, możemy być wydajnymi pracownikami, zadbanymi kobietami, a przede wszystkim stęsknionymi mamami, które na pewno czas po przedszkolu wykorzystają w 100%! JAKOŚĆ czasu, a nie jego ilość jest dla dziecka najważniejsza. Martwisz się, stresujesz, wyrzucasz sobie, że jesteś złą matką? Właśnie dałaś dowód jak bardzo kochasz swoje dziecko i się o nie troszczysz. Pamiętaj jednak, że kiedyś musi nastąpić ten pierwszy krok i jeśli chodzi o dzieci - im wcześniej go zrobisz, tym lepiej.
Będąc jeszcze w temacie przedszkola, pragnę poinformować mieszkańców Warszawy, a najbardziej mamy z okolic Ursynów/Mokotów, że przedszkole Jeżykowa Dolinka, otwiera również żłobek!
"Jest nam niezmiernie miło poinformować, iż niebawem w naszej placówce przy ul. Pięciolinii 1 zacznie działać grupa żłobkowa (od 1-go roku).
Postaramy się wykorzystać nasze ponad 10-letnie doświadczenie w edukacji przedszkolnej tworząc niepowtarzalne miejsce, gdzie maluszki będą czuły się niemal jak w domu.
Profesjonalna, kochająca dzieci kadra zapewni Państwa pociechom mnóstwo edukacyjnej zabawy.
Startujemy na jesieni (wrzesień/październik), ale już teraz zachęcamy do rezerwacji miejsca"
Zapisów możecie dokonywać tutaj.
Powodzenia w szukaniu wymarzonej placówki. Pamiętajcie, że dobre nastawienie to podstawa! Dlatego przesyłam Wam moc pozytywnej energii i sił, by dzielnie przejść przez etap "odcięcia pępowiny".
Przez ostatnie trzy tygodnie jak nie miesiąc, bo już się pogubiłam - siedziała u nas teściowa. No dobra. Wcale nie siedziała, bo latała z Polą całymi dniami, pichciła nam domowe obiadki i generalnie było pięknie, dopóki po jej wyjeździe nie weszłam na wagę. Ale ja nie o tym. Ja to z Polą chodzę własnymi ścieżkami, codziennie gdzieś indziej. A Pola przy mnie to taka w dodatku jest, że się za bardzo z nikim nie zabawi nawet, bo przecież... mama to moja pyjaciółka i będę się z nią bawić i koniec KOPKA! Ja też jestem trochę taka aspołeczna wbrew pozorom i się za bardzo z matkami na placykach w rozmowy nie wdaję. Nie znam imion dzieci z podwórka, nic kuźwa nie wiem! A teściowa - wszystko. Ale nie, że ja narzekam, bo Pola teraz na podwórku ma miłość swojego życia i nareszcie nie muszę zjeżdżać z nią na zjeżdżalni i bujać się na koniku. No dobra, czasem to nawet nie musiała mnie o to prosić, sama chciałam. No i wszystko ładnie pięknie - ma kolegę, super się bawią. Ale co ja się o sobie nasłuchałam... i co to dziecko o mnie opowiada. To ja nie wiem! Bo rozmawiają sobie takie dwa smyki o swoich mamach - moja mama to, moja mama tamto... i do mnie wtedy dochodzi! Jaka ja naprawdę jestem!
No co, no! No która matka ot tak wyskakuje z łóżka na zawołanie? No trzeba trochę po przedłużać o dwie, trzy, ewentualnie dziesięć minutek. Ja to i tak jestem dobra! Bo mama tego jej kolegi, to tak późno wstaje, że hej! A ja widzicie... jeszcze chwilkę, jeszcze chwilkę. Dobrze, że ona to tak łagodnie opisała, a nie na przykład: mama lezy i się nie rusa! Bo czasem i tak bywa, jak mi się oko zamknie na amen. Prawie na amen.
Nooo dobra. Przyznaję się bez bicia! Rurki i lody - owszem. Ale ciasto?! Skąd ona wytrzasnęła to ciasto? Ja nie kupuję jej żadnego ciasta! A te lody i rurki to tylko w wakacje! I tak siedziały matki wkoło i słuchały ... i pewnie wyszło szydło z worka. FIT na blogu, a w domu rozpusta! Schabowe, ciasta, rurki w kilogramach, tony lodów i sosy na mące. Ja Ci dam matka tymi fit omletami mydlić oczy tysiącom ludzi! Jeszcze się matka będziesz wstydzić!
O ja pierdziu. Mam nadzieję, ze ten sąsiad z dołu mnie nie kojarzy i nie wpadnie kiedyś na ten wpis. Wstyd matko! Ale mam coś na swoje usprawiedliwienie! No co zamiotę balkon, co posprzątam, co na kolanach ( bo mopa obecnie nie mam) płytki odpicuję - babka z góry kwiaty swe podleje i oczywiście takie zgnilizny komu wpadną na balkon?! No komu? No mi, oczywiście, że mi. To ja czasem tak wiecie, bez przemyślenia sobie rzucę przed siebie, a niech je wiatr poniesie. A że na parterze sąsiedzi ogródki mają... to im może tam czasem coś wpadnie. Ale toż to sama natura. No ale jak się tak słucha tego w ustach dziecka, to jednak nieładnie! Nic temu dziecku nie umknie. No nic!
No powiem Wam, ze historię to skróciła najlepiej jak mogła!!! Ojciec jakby posłuchał to by zawału dostał! A przy tym tekście to ja już na tych ojców na placyku wcale, a wcale nie patrzyłam! Taka matka... bluzkę zdejmuję i zaraz zdrowa. Co to był za pan? Miał jakieś magiczne ręce, które leczą, czy może oczy? A tam... to wcale tak pięknie i fantazyjnie nie było. Bo to grudzień był i myślałam, że umieram i doktor do domu przyjechał, zbadał i antybiotyki i milion innych leków przepisał. No. Więc taka hop od razu zdrowa nie byłam. I ewidentnie dziecko się na mnie uwzięło! I ja sobie takich oszczerstw w moim kierunku nie życzę, o!
To se Kuba z matką pomyśli. Że matka oczadziała. Komu ona robi te zdjęcia? Kurierowi? Kartonowi? Dziecku jak otwiera i wsadza do albumu? No wszystko na opak opowie. A po co chowa? No chowa, bo jak co chwilę coś przychodzi, to ja chowam i zostawiam na specjalne okazje! Chyba, że ubranka. No to daję od razu. Bo ubranka to tam wiecie. Jak jedzenie. A Poldun z jedzenia i ubranek to się cieszy bardziej niż z zabawek. Ostatnim naszym hitem, była sukienka upolowana na allegro. Tiul, złote elementy, a przy tym wygodna i po prostu bajkowa! Możecie zobaczyć ją o tutaj. Jest naprawdę boska, a Pola wygląda w niej NIEZIEMSKO! I Wasze córki na pewno też będą tak w niej wyglądać. I jeśli chodzi o z(j)ęcia to pewnie miała na myśli to... :
No ja jestem ciekawa. NO jestem ogromnie ciekawa, czego ja się o sobie jeszcze od dziecka własnego dowiem! I czego się dowiedzą sąsiedzi, koledzy i koleżanki. Bo, ze matka się przed panem rozbiera, bluzki latają w powietrzu i że kilogramy ciasta i lodów codziennie jemy - to już wszyscy wiedzą. Ale spokooojnie. Nikt, na pewno NIKT nie dowie się o tym, że dabda czyt. babcia pozwoliła Poli zrobić siku na trawkę, a Pola jej na to: na trawkę siusiu robią pieski! Nie powiecie nikomu, prawda? Do by dabdzie nie było przykro, że już wszyscy o tym wiedzą? Uff... wiedziałam, że mogę na Was liczyć! A teraz nacieszcie jeszcze oczy tą panienką, co to język ma ciut za długi! Ale za to jak ona wygląda w tej sukience... no bosko! Swoją drogą, jakie na allegro można wyłapać perełki to głowa mała! Spróbujcie koniecznie i pochwalcie się swoimi "łupami".
Piknik mam karmiących był w planach już od początku cyklu #obliczamatkipolki. Wiedziałam, że sesja nie może być na początku, gdzieś pomiędzy, a musi być zwieńczeniem wszystkich wpisów. Bo skoro partnerem jest preparat na laktację - to jakie inne zdjęcia bardziej oddałyby klimat jakim jest karmienie piersią - oczywiście tylko takie jak te poniżej.
Piknik mam karmiących odbył się w piękną majową pogodę, na warszawskich Polach Mokotowskich. Na mamy czekał pyszny catering, cudowna atmosfera i w tym całym upale, cień pośród drzew. Nie powiem, ile zjadłam nerwów, kiedy nie wiedziałam jak to wszystko czasowo ogarnąć - ach, to wiem tylko ja! Bo jak zgrać wszystkie mamy, jak zgrać pogodę, jak zgrać catering, fotografa i w ogóle to wszystko! Co chwilę wypadała mi choroba Poli, co chwilę komuś coś wypadało i przede wszystkim... nie było pogody! No nic! Ciągle deszcz, deszcz i deszcz! Ale nam się udało... i choć pogoda była naprawdę upalna, to ja doskonale wiedziałam, że ok. 12/13 nadejdzie burza. I nadeszła! Ale my byłyśmy już wtedy wszystkie w drodze do swoich domów... całe szczęście!
Ale przeżyjmy to wszystko jeszcze raz... #obliczamatkipolki były pierwszym tego typu cyklem na blogu. Każdy wpis pokazywał inne oblicze matki polki - robot wielofunkcyjny, matka polka kobieta, anioł stróż, matka polka waleczna, a teraz... matka polka... karmiąca ;) Wpisy wzruszały, rozbawiały, skłaniały do refleksji... ale przede wszystkim pokazały nam jak wiele ról i twarzy ma współczesna matka polka. Jak wiele zadań dnia codziennego i jak wiele trudów musimy codziennie pokonywać. Nie ma co gadać, że nasze babcie miały gorzej i my teraz mamy siedzieć cicho. Mamy naprawdę cholernie dużo obowiązków, a do tego wszystkiego wiele z nas pracuje jeszcze zawodowo! Matki - zasługujecie na medal i nie ma tutaj miejsca na skromność - macie być dumne z tego jak wiele codziennie robicie dla siebie, dla swoich rodzin, dla swoich dzieci. Ale nie zapominajcie w tym wszystkim też o tym, co inni robią dla Was...
Przez cały cykl wpisów #obliczamatkipolki, towarzyszył nam ... Femaltiker - preparat wspomagający laktację. To była jedna z najbardziej wartościowych i wspaniałych współprac w mojej blogowej karierze. Po raz pierwszy na blogu, Femaltiker pojawił się w cudownej akcji MAMY TESTUJĄ FEMALTIKER, w której mamy mogły przetestować preparat i zdać mi relację z testów. Z tego wszystkiego powstał wpis podsumowujący akcję - wpis okazał się niezwykle pomocny dla mam, które szukają ratunku dla swojej laktacji i najczęściej trafiają właśnie na ten wpis. Nie minęło wiele czasu od tej akcji, a Femaltiker znów pojawił się właśnie tutaj - we wpisach #obliczamatkipolki. Nie nawiązywały one do karmienia piersią, nie nawiązywały do żadnej reklamy, a jednak partnerem był właśnie Femaltiker, któremu ogromnie dziękuję za tak wspaniałą współpracę i tak cudowne wsparcie moich wpisów i pikniku.
Dlaczego Femaltiker? Pisałam Wam o tym już nie raz. Tutaj nie chodzi już nawet o to, jaki to wspaniały produkt i jaka wspaniała firma. Tu chodzi o podejście. Podejście do macierzyństwa, do mam, do pomocy, którą się mamom daje. W dobie internetu i wszechobecnego hejtu, w dobie podziałów matek na: lepsze i gorsze, oni są dalecy od podziałów, mimo, że ich preparat kierowany jest do grupy mam karmiących piersią. Nie wbijają potajemnie szpilki tym, którzy wybrali inaczej. Nie istnieją dla nich podziały i szukanie klientów poprzez łamanie zasad moralnych. Femaltiker promuje swoje produkty poprzez obraz radosnego, luźnego macierzyństwa, ale zdaje też sobie sprawę z tego, że nie zawsze jest kolorowo - dlatego służy nam pomocą, tworzy pomocne filmy, artykuły. Ale przede wszystkim buduje naszą świadomość, bez piętnowania i wytykania braku wiedzy! Bo o to właśnie w tym wszystkim chodzi - by obalać mity, uświadamiać i uczyć, ale też pozostawiać wybór.
Piknik był doskonałą okazją do poznania fantastycznych kobiet i ich pociech. Choć wszystkie różniły się od siebie, to jednak sporo nas łączyło - wszystkie jesteśmy matkami i kobietami. I to powinien być wystarczający powód, by darzyć siebie sympatią i szacunkiem. Niestety nie zawsze tak jest, ale wierzę w to, że jeśli jest się dobrym człowiekiem, przyciąga się do siebie również dobrych ludzi. Tak też się stało. Nie było sztywnej atmosfery, nie było dziwnych spojrzeń. Delektowałyśmy się wspaniałą pogodą i atmosferą, zajadałyśmy pyszne babeczki i łapałyśmy promienie słoneczka. Każda z dziewczyn inna, każda wyjątkowa na swój sposób. Mam nadzieję, że dziewczyny mi wybaczą, że nie byłam do końca w formie, ale myślę, że mimo BIG opuchlizny na twarzy i całej hurtowni leków w moim organizmie - dałam radę.
Karmienie piersią... długo nie mogłam zrozumieć tej magii, którą czują mamy karmiące. Moje karmienie jak i moja wiedza o nim były znikome. Wiedząc dzisiaj, że nasza podświadomość i nasze nastawienie kształtuje całe nasze życie - mogłabym podejść do tego nastawiona na sukces i zapewne by się udało. Ja natomiast byłam zrozpaczona. Bólem, ciągłym duszeniem się Poli, widokiem jej sinej buźki i faktem, że jakoś za bardzo nic nie mogę z tym zrobić. Nasze karmienie trwało ok. 5 miesięcy, ale rzadko zaznawałam spokojnego karmienia, w którym mogłam się rozpłynąć. Podczas pikniku patrzyłam na mamy karmiące i na to jak idealnie im to "wychodzi". Trochę nawet zaczęłam zazdrościć, bo ... no pięknie to wygląda! Tak delikatnie i subtelnie. Bo... karmić to trzeba też umieć! Być może wtedy byłam zbyt zbuntowana i zbyt wiele było jeszcze ze mnie z tej dawnej pesymistki. Być może jeszcze wtedy nie dojrzałam do tego, by móc w pełni zakochać się w karmieniu. Nie żałuję, ale myślę, że przy drugim dziecku podeszłabym do sprawy inaczej. Tymczasem... dziękuję. Dziękuję wszystkim mamom i ich pociechom. Za przybycie, za udział w sesji, za ciepłe słowa, za uśmiech, za pięknie spędzony czas.
Dziękuję Monice, autorce bloga Monika Pawlak, za przepyszny catering. Babeczki zrobiły największą furorę, ale co się dziwić - były obłędne!
Ogromne podziękowania należą się też Ewie, która przyozdobiła głowy moich dziewczyn, cudownymi wiankami od Ewianek Pracownia Florystyczna. Jesteś niesamowita!
Całej tej sesji nie było gdyby nie Patrycja i jej "dziecko" czyli Wegner-Keiling Photography. To dzięki niej, możemy teraz obejrzeć piękną, myślę, że na swój sposób wzruszającą sesję mam karmiących... Zobaczcie sami efekty naszej wspólnej pracy... Zapraszam!
Tak to wszystko wyglądało... taka była atmosfera, takie kobiety, takie cudowne dzieci i taki wspaniały klimat! Jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że idę w dobrym kierunku. Że chcę się uczyć, uświadamiać, pomagać, uszczęśliwiać, ale przede wszystkim tworzyć coś co ma jakąś wartość. Cieszę się, że mogłam być częścią tego pikniku i sprawić, że stał się on rzeczywistością. Byłam jednak jedynie pomysłodawcą. Całość mogła się zrealizować tylko dzięki temu, że ktoś chciał do tego dołączyć i stać się tego częścią. Dziękuję jeszcze raz i mam nadzieję, że to nie pierwszy i ostatni raz, kiedy mogliśmy wynieść internetową znajomość na wyższy poziom czyli... rzeczywistość!
Nie dbam oto, że robi śmieszne miny wśród ludzi, skacze i się popisuje. To przecież tylko dzieci... Nie dbam o wiele rzeczy i nie wynika to z braku zainteresowania, a ze zrozumienia. Że kiedy jak nie teraz? Na powagę przyjdzie czas. A kiedy jak nie teraz zbierać kamienie i układać z nich drogę na parkiecie w salonie? Kiedy jak nie teraz skakać po kałużach, nie przejmować się brudem, deszczem, ludźmi, czasem. Kiedy jak nie teraz śpiewać do lustra, gadać ze sobą w niezrozumiałym dla rodziców języku. Kiedy jak nie teraz pochłaniać kinder jajka, nie dbając o linię, kilogramy i zawartość cukru czy glutenu. Kiedy jak nie teraz tupnąć nogą, obrazić się na mamę i szlochać w poduszkę? Kiedy jak nie teraz zrobić w pokoju taki bałagan, że tylko dziecko będzie mogło wcisnąć gdzieś stopę, żeby przejść w inne miejsce? Kiedy jak nie teraz przewrócić dom do góry nogami, zrobić namiot z koców, wskoczyć mamie na brzuch i ją wycałować? Kiedy jak nie teraz ubrać bluzkę z myszką minnie, getry w kropki i sandały z barbie, nie przejmując się gryzącymi kolorami, wzorami i tym, że to wcale nie modne i takie dziwaczne. No kiedy, powiedz mi kiedy jak nie teraz, być dzieckiem w 100%, które życie widzi najprościej jak się da, nie utrudnia go tak jak my, na każdym kroku. No powiedz mi, kiedy to wszystko zrobić, skoro to jedyny czas w życiu, jedyne dzieciństwo jakie się ma?
Pozwalam dziecku być dzieckiem na jego własnych zasadach. Uczę szacunku i wskazuję co jest dobre, a co złe, ale pozwalam na istne wariactwo. Nie mam pod dachem spokojnej, ułożonej dziewczyny, której na każdym kroku mówi się - dziewczynki tak nie robią! Dzieci się tak nie zachowują. Nie hamuję jej dziecięcej wyobraźni i nie odbieram radości z tego beztroskiego czasu. Nie posługuję się w tym wpisie fachowym słownictwem, bo się na tym nie znam. Mam serce i mam rozum. Mam intuicję i... mam pamięć. Pamiętam jak to jest być dzieckiem, pamiętam doskonale co nas wzrusza, smuci, weseli. To mi wystarcza, by mieć pod dachem myślę, że szczęśliwe dziecko, które wie, że póki nie robi mi i innym krzywdy - to nie przekracza żadnych granic. Mam pod dachem dziecko, które nie jest tłamszone kiedy się wygłupia, nie jest tłamszone kiedy zbyt dużo mówi, nie jest tłamszone kiedy czegoś nie potrafi. Ale znam... znam takie dzieci, który były. Które w dzieciństwie nasłuchały się jakie to są głupie i psychiczne, bo czegoś nie umieją, czegoś nie potrafią zrobić. Gdyby tylko rodzic wiedział... ile razy dziecko tylko udaje, że czegoś nie potrafi, żeby tylko zrobić to z dorosłym. Gdyby tylko rodzic wiedział, że każde złe słowo powiedziane do dziecka, zwłaszcza w pierwszych latach życia, pozostawi ślad na jego psychice. Ale rodzice nie wiedzą... budzą się z ręką w nocniku, kiedy dziecko ma kilkanaście lat, nie wierzy w siebie, ma problemy, zamyka się w sobie...
Nie pozwolę sobie na ten błąd. Nie obetnę skrzydeł, nie stłamszę, nie zaniżę jego poczucia wartości. Nie jestem i nie będę matką idealną, ale pozwalając dziecku być dzieckiem i nie karcąc go za zachowania, które są tylko wynikiem dziecięcej radości - mam nadzieję, że uda mi się tym sposobem wychować dziecko, które w siebie wierzy, które wie, że ma we mnie oparcie.
Nie zawsze mi się udaje. Czasem powiem coś zupełnie niepotrzebne, czasem wtrącę się wtedy kiedy nie trzeba. Czasem muszę ugryźć się w język, kiedy świeżo po sprzątaniu Pola zaczyna korzystać z tego swojego dzieciństwa bez żadnych ograniczeń. Czasem ciężko mi wytłumaczyć czemu coś można, a czemu czegoś nie można. Na przykład ostatnio...
Pola dostała kiedyś paczkę ze szczoteczkami Jordan. Mają oni kilka rodzajów szczoteczek dostosowanych do dzieci w danym wieku. Jedne były od 3-6 lat, inne od 6-9. Rozpakowaliśmy jedną, resztę schowaliśmy. Ale wczoraj Pola przypomniała sobie o tym i stwierdziła, że rozpakuje je wszystkie " kazda na inny ząbek" ;) Było ciężko wytłumaczyć, że nie wolno, że dlaczego nie wolno, że najpierw trzeba zużyć jedną. Po nagimnastykowaniu się matki, ustaliłyśmy jednak, że możemy wyjąć kilka szczoteczek, ale one na razie muszą mieć ubranka, więc w opakowaniu przyjdą na występ... występować będzie Pola ze swoją szczoteczką ( o matko... ) Dostałam prawie palpitacji kiedy Pola chlapała wodą na prawo i lewo, a ja co chwilę ścierałam skądś pastę, ale... cel został osiągnięty - zęby zostały umyte, szczoteczki nieodpakowane, dziecko szczęśliwe. A, że lustro i zlew znów trzeba było czyścić - kilka minut w tą czy w tą przy trybie matki robota - to naprawdę nie robi mi już różnicy.
Przy okazji jaką jest Dzień Dziecka - przesyłam Wam dzisiaj kod BLOG15, który uprawnia Was do 15% zniżki na WSZYSTKIE PRODUKTY JORDANA. Kod obowiązuje do 31 lipca 2017 roku i można go wykorzystać o tutaj. My na dzień dzisiejszy używamy szczoteczki Jordan Step by Step 3-5 lat. Została ona zaprojektowana specjalnie do czyszczenia zębów mlecznych. Fajnym bajerem jest kolorowe włosie na główce, które wskazuje zalecaną ilość pasty. W sklepach szczoteczka dostępna jest z prezentem: osłonką podróżną lub klepsydrą odmierzającą czas dwóch minut.
Mam też fajną informację o konkursie "Mamo, Tato a dlaczego...?" - wiem ciary na sam dźwięk tego pytania :P Konkurs trwa do 11.06.2017 na facebooku Jordan Polska. Do wygrania dużo, fajnych nagród, także... spróbujcie swojego szczęścia i koniecznie dajcie znać jeśli uda Wam się coś wygrać. Nic mnie tak nie cieszy jak czytelnicy, którzy zgarniają nagrody w moich konkursach, lub konkursach o których dowiedzieli się ode mnie :)
Taka mała wariatka z tej mojej córki - od rana do nocy - wieczne wariacje, wygłupy. Z Poli jest trochę taki Wojtek, którym miała być - wiecznie rozczochrany, ubrudzony mały łobuz. Ale wiem, że wyciskamy to dzieciństwo jak tylko się da. Wyciskamy ja cytrynę, nie oglądając się za siebie. Co ktoś powie, czy powie, że niewychowane, że rozwydrzone - i don't care! Moje dziecko jest szczęśliwe, a to jest przecież najważniejsze!
I na tych placach zabaw... że niby moja Polcia mogłaby komuś coś zabrać? Kogoś zaczepić?! Przecież ja znam własne dziecko! Rzekł rodzic każdego dziecka... A kiedy ostatnio była u nas Milla, a Pola wszystko jej zabierała, to mi szczęka do podłogi opadła! I niby rozmawiałam, tłumaczyłam, ale gdzieś tam w duchu sobie myślałam: przecież ona jest jeszcze mała, Milcia jest starsza, może niech jej ustąpi? A potem to i na głos powiedziałam wzburzona: W TEJ RODZINIE ZAWSZE MŁODSZEMU SIĘ USTĘPOWAŁO! A TERAZ NAJMŁODSZA JEST POLKA. I brzmiałam pewnie jak rozjuszona lwica, która broni swego małego lwiątka - a to lwiątko pewnie gdzieś w kąciku triumfowało po cichu...
A co to będzie jak pójdzie do szkoły - czy z mieczem i tarczą przyjdzie mi za nią chodzić? Bo przecież ktoś może jej kanapkę zabrać. Albo śmiać się, że tą kanapkę w ogóle do szkoły nosi. A ktoś może się z niej śmiać. A ktoś może zaczepić. Bo żeby Polka tak miała zrobić - NA PEWNO NIE! ( ;) ) - a co jeśli nie daj Bóg przyjdzie mi zapłakana, że jej smutno, że jej źle. Czy przyjdzie rozprawiać mi się z nieznośną gawiedzią, która śmiała w mym dziecku uczucia wzbudzić negatywne?!
Ależ starczy matko, no starczy tej ironii. Bo jeszcze ktoś uwierzy, jeszcze ktoś pomyśli, że ona tak na serio. Że w tym hełmie do przedszkola spaceruje i tarczą obrania, by jej córki ktoś niechcący nie dotknął, bo moja córka wrażliwa na dotyk innych dzieci jest! Ale coś w tym wszystkim przecież jest... że w najbliższych wierzymy najbardziej i ciężko nam uwierzyć, że i oni mogą mieć coś za uszami. W sporze zawsze ufniej patrzymy na swoje, niż na obce - i walczyć to wtedy trzeba, ale o bycie obiektywnym. A to tak ciężko, kiedy Ci dziecko kochane, jedyne, trzepocze rzęskami i oczyskami niczym kocisko ze Shreka. I choć ja na placu zabaw zawsze mówię w liczbie mnogiej: musicie się zgodzić i sobie nie zabierać! I własnej Polci mówię, że tym innym dzieciom niech już ustąpi i weźmie coś innego - to gdzieś tam w głębi serca chciałabym jej to dać, a tamte dziecko odesłać do domu. Bo ja to tak za dziećmi w sumie nie przepadałam obcymi, więc jakoś specjalnie mi nie zależy, żeby być dobrą ciotką wszystkich dzieci na świecie.
Ach no ale nie dajmy się zwariować,, bo czasem sytuacja jest czarno biała i w piaskownicy to moja Pola wymyśla i ja widzę, że to ona sypnie piaskiem! I wtedy wkraczam, zwracam uwagę i pokazuję jaka to jestem OBIEKTYWNA i KONSEKWENTNA. A, że pod nosem sobie mruknę, że na pewno piaskiem sypnęła, bo inne dzieci jej pokazały, to już całkiem inna sprawa!
Matka waleczna to oblicze każdej z nas. Bo przecież wszystkie chcemy dzieci uchronić przed złem tego świata. Wszystkie tulimy je najdłużej jak się da. Wszystkie w ogień za nimi wskoczymy. Miłość matki do dziecka i to do czego matka jest zdolna, by dziecko swoje obronić - to coś niepojętego, coś czego nie da się opisać słowami i coś czego nie zazna nigdy osoba nie posiadająca dzieci. To jest miłość najsilniejsza ze wszystkich miłości na świecie. Ja przecież tu nie wspomnę o tym, że to z tej miłości chcemy dziesięć razy dziennie wyjść z domu i nie wrócić. I ja tu przecież nie o tym, że to z tej miłości, mamy czasem ochotę pobyć bezdzietnym singlem przez kilka dni, żeby nikt nam już tyłka nie truł i nikt nas do niczego nie potrzebował. Bo po co tu o tym pisać, skoro po 10 minutach od decyzji: wyjdę i nie wracam, tulimy już małego szkraba i nawet nie pamiętamy, że byłyśmy wściekłe jak osy!
Matka waleczna też człowiek. I nie tam jakaś Merida. Matka Waleczna to jest dopiero coś. To jest stan umysłu. Tego nie ogarniesz.
_____________________________________________________________________________
A co by już tą ironią nie zajeżdżać i tak być na chwilę poważnym to ja Wam powiem, że... jesteśmy już prawie na mecie! Nasz cykl "Oblicza Matki Polki" za moment dobiegnie już końca. Choć wiem doskonale, że w Waszej pamięci zawsze będzie żywy ;) Ale niestety - to już przedostatni wpis, dlatego musiał być z jajem, o! Zwieńczeniem cyklu będzie już nie coś śmiesznego, a coś bardzo pięknego... w całej tej przygodzie patronował nam preparat na laktację Femaltiker. I najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że zdobył zaufanie wielu z Was, które o tym preparacie dowiedziały się właśnie z mojego bloga, lub wiedziały o nim, ale nie były do końca przekonane. Przypominam, że w zeszłym roku przeprowadził akcję, w której 15 mam przetestowało preparat. Wyniki tej akcji były cóż... więcej niż zadowalające. Były... REWELACYJNE! Efekty akcji możecie zobaczyć tutaj. Naprawdę warto zerknąć i zapoznać się z kryteriami, które zostały ocenione przez karmiące mamy.
Tymczasem nasz cykl pokazał Wam, że w tych całych sporach KP kontra MM, zawsze wygrywa... zdrowe podejście do tematu :) Uświadamianie, a nie wywieranie presji. W taki właśnie sposób Femaltiker promuje swoje produkty i właśnie dlatego to oni są partnerem mojej akcji i goszczą na tym blogu już od długiego czasu. Cieszę się, że mogłam pokazać Wam coś, co może wam pomóc i co jest warte rekomendacji.
Jesteście nadal z nami? Cieszymy się! Za moment razem dobiegniemy na metę i zobaczymy piękne efekty ostatniego wpisu... nie wybierajcie się nigdzie!
Życie z trzylatką jest cudowne, do czasu kiedy ową trzylatkę musisz wyciągnąć z miejsca, w którym jej po prostu dobrze. Śmieję się ostatnio, że zdjęcia nawet jeśli oddają obraz danej chwili, to nie oddają obrazu całości. Te, które zobaczycie za moment, były robione w sympatycznej, radosnej atmosferze. Śmiech dzieci, psy wbiegające do wody, prażące słoneczko. Obraz idealnej rodziny, rozmył się jednak jakąś godzinę później, kiedy Pola wciągnięta przez murek przez moją osobę, ubzdurała sobie, że "ona sama chciała!" - a ja już doskonale wiedziałam, że to tylko próba cofnięcia się, wymuszenia czegoś i generalnie - jeden wielki bunt, który nie miał większego sensu. Ale ja to jednak mam nerwy ze stali - kiedy ona siedziała na trawie i się na niej rzucała, ja czekałam ze stoickim spokojem mając w poważaniu oczy wszystkich spacerowiczów skierowanych w naszą stronę. Nie wiem czy to już taka ludzka natura, że trzeba się wgapiać w płaczące dzieci, a następnie w ich matkę - może czekali na rozwój wydarzeń, a może byli bezdzietni i myśleli, że dziecku dzieje się jakaś krzywda - i don't care. Po kilku minutach wzięłam ją pod pachę i wtedy to już Bóg tylko wie, jak musiałam wyglądać z wyginającą się w powietrzu na moim rękach wielką dziewuchą, która kopała nogami jak wściekła i wrzeszczała tak, że bałam się jedynie tego, że ktoś zaraz pomyśli, że porywam obce dziecko. Później półgodzinny powrót autem, kiedy zanosząc się płaczem krzyczała dlaczego to nie dostanie lodów, przecież jest już grzeczna! Po słowie grzeczna było znów wycie i rzucanie się w foteliku, więc nie za bardzo było to logiczne. Ale któż oczekuje logiki od 3latki, której właśnie zawalił się świat? ;)
Moja natura jest jednak jaka jest. I nakazuje zapamiętywać najwyraźniej te dobre chwile. Zapamiętam więc ten pierwszy, tak ciepły i słoneczny spacer w tym sezonie. Zapamiętam siedzenie nad stawem, chrupanie Tygrysków i uspokajanie Poli, że pies 10 x mniejszy od niej, nie stanowi dla niej zagrożenia. Zapamiętam fakt, że było tak cudownie ciepło i zapamiętam tych wszystkich ludzi grających w piłkę, opalających się, ćwiczących, fotografujących. Zapamiętam też ciężką torebkę, z której potem wysypywałam całą masę okruchów, które wysypały się z paczki po chrupkach.
I tak się zastanawiam... czy tylko ja na godzinny spacer, zabieram ze sobą cały ekwipunek chrupek, wody i... ciuchów na zmianę? Bo ilekroć tego nie wezmę - Pola zawsze tego potrzebuje! A co do tych chrupek, to sobie nie myślcie... już ja Was wyposażę w mały zapas, a i "gratis" dorzucę.
Kto śledzi nasze instastory, ten zapewne jeśli jest spostrzegawczy przyuważył, że Tygryski u nas w domu goszczą dość często. 100 % kaszy jaglanej mówi samo przez siebie - zdrowie, zdrowie i jeszcze raz zdrowie. Więc tak sobie chrupiemy... Pola, ja i F... A najczęściej to ostatnio rodzice, a nie dziecko... ;) No i jeśli o tych chrupkach mowa... to prosiłabym Was o wyjątkową czujność - już jutro na facebooku, pojawi się mega wypasiony konkurs... zwycięzca zgarnie nie tylko zestaw chrupek, ale też... grę familijną prawda czy fałsz. Tak więc - szczęśliwiec zgarnie ode mnie pakiet sprzyjający rodzinnej atmosferze - coś do pochrupania, coś do pogrania. A cóż może być lepszego od rodzinnego weekendu wypełnionego zabawą i dobrymi humorami? No nie ma nic lepszego! Tak więc miejcie jutro oczy szeroko otwarte i zróbcie w szafie miejsce na Tygryski - nie pożałujecie!
WYNIKI KONKURSU NA FB !!!
Kochani! Dziękuję wszystkim za tak liczny udział w zabawie na FB - jesteście niesamowici! Wszystkie odpowiedzi zostały przeze mnie przeczytane - nie mogę nagrodzić każdego, ale ... przecież Wy to wiecie :) Zwycięzcy gratuluję, a pozostałych proszę o cierpliwość - jest jeszcze masa zaplanowanych konkursów, które czekają w kolejce!
Tymczasem dzisiaj nagrodę zgarnia... RENATA KAMIL SNOCH - poproszę o wiadomość priv i oczywiście... GRATULUJĘ! <3
